asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
36.
Wesoła nowina dotyczącą zaręczyn Marienne i Jonathana szybko obiegła wszystkich bliskich, ale rudowlosej nie przyszło cieszyć się tym zbyt długo. Już nic nie było jedynie domysłem. Dostała lekarskie potwierdzenie własnej ciąży i przerażała ją wizja tego, że będzie musiała w końcu powiadomić o niej także Wainwrighta. Wydawał się być szczęśliwy ich narzeczeństwem, z resztą ona także, tylko stałe uciekała myślami do dziecka, które nosiła w brzuchu. Wiedziała, że Jona nie tylko nie chciał mieć dzieci, alw nawet za nimi nie przepadał, z resztą podobnie jak jego brat. Nagle dotarło do niej, że tak naprawdę wśród jej najbliższych przyjaciół nie ma żadnych szczęśliwych rodziców i to wszystko ją przerażało jeszcze bardziej. Każdego dnia było tylko gorzej i prawie zapomniałaby o jarmarku, o którym truła Jonie przez ostatni miesiąc. Wówczas na pewno domyśliłby się, że coś jest nie tak, ale na całe szczęście założyła swoje przepranie elfa i po tym jak Jona kolejny raz odmówił jej założenia czapki renifera, przystroiła jeszcze Gacusia.
- Bez przebrania nie ma zniżki na alkohol! - burknęła do niego gdy wychodzili i cóż, trzeba przyznać, że była kiepską kłamczuchą, ale tutaj się postarała, by zabrzmiało to tak, jakby faktycznie chciała pic. Zwykle w końcu na to liczyła, ale jeśli teraz jest w ciąży... Sprawa wyglądała nieco inaczej. Same jej leki... Ginekolog powiedziała, że powinna skonsultować ich branie ze swoim kardiologiem, alw jej kardiolog będzie wściekły gdy dowie się o ciąży, więc umknela w nieco martwym punkcie i zdecydowała się na możliwie najgorszy ruch. Póki co, gdy Jonathan nie widział, ograniczała leki, żeby mieć pewność, że te nie zagrożą temu, co miała w swoim brzuchu, dopóki nie zdobędzie się na odwagę i nie powie mu całej prawdy. - Chciałabym tam kupić jakieś prezenty - oznajmiła, poprawiając czapkę z daszkiem stylizowaną na skrzata. W normalnej Jonathan by jej Niebpisciln domu w taki upał, ale już w tej kwestii nie narzekała. Bez tego miała wystarczająco rzeczy na głowie.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Jak można się domyślić większość bliskich odebrała z entuzjazmem wiadomość o zaręczynach Jonathana i Marienne. Wyjątkiem była Lisbeht, która raczje była powściągliwa w okazywaniu emocji, ale Jona szczerze wierzył, że i ona cieszyła się jego szczęściem. Przynajmniej tak sobie wmawiał, bo po tym jak państwo Westbrook opuścili Lorne Bay, czuł się w roli jej opiekuna, a niekoniecznie ich relacje w ostatnim czasie były najlepsze. Toteż liczył na to, że zaproszenie jej i Remigiusa na świąteczny obiad może coś poprawić, ale podobno krewni francuza mieli przyjechać do nich na święta, więc Wainwirghtowi ulżyło. Postanowił jednak umówić się z Lisą na jakąś świąteczną kawę, tylko we dwoje, bo chyba tak i dla niego i dla niej było póki co wygodniej. Zaś jeśli chodzi o Marysię... Jonathan widział, że w ostatnim czasie na zmianę promieniała, po czym doświadczała gorszych dni. Oczywiście zrzucał to na brzemię choroby i upałów jakie doskwierały nie tylko Marienne, ale wszystkim od kilki tygodni. Więc wcale nie był wielkim fanem wyjścia na jakiś tam świąteczny jarmark. Po pierwsze nie bawiła go tego typu zabawa, a po drugie uważał, że było za duszno, nawet jeśli wyszli późnym popołudniem.
- Nie potrzebna ci ta zniżka, a ja będę prowadził - odpowiedział, gdy po raz kolejny rudzielec machał mu jakimś tanim, świątecznym przebraniem. Zaraz potem wyszli, a w windzie, Marienne zdążyła zrobić im rodzinne zdjęcie, na którym Jona pewnie nie wyglądał tak radośnie jakby sobie tego życzyła. - Pasuje ci ta czapka... Mały, głośny chochlik to trafny sposób, aby ciebie opisać - dodał, gdy przeszli już przez parking docierając do auta. Wainwirght pomógł staremu corgiemu wskoczyć na tylne siedzenie i przypiął go pasami, po czym zajął miejsce kierowcy. - Co masz na myśli mówiąc prezenty? - Spytał, bo wychodził z założenia, że na tego typu jarmarkach nie dało się kupić niczego szczególnie wartościowego, a zwykły szmelc i to w drogich cenach. Wiedział jednak, że Chambers uwielbiała tego typu imprezy i tylko ze wzglądu na nią zgodził się tam pojechać. Nie pamiętał kiedy ostatni raz był na takim jarmarku, na pewno kilkanaście lat temu co najmniej. - Rozmawiałem z Lisbeth, chciałem by wpadła ze swoim... francuzem w święta, ale niestety nie mogą, bo spędzając czas z jego krewnymi - zagadnął, gdy wyjechali już na główną ulicę. - Ale kazała nam pogratulować - dodał, po czym zerknął ukradkiem na Marienne i złapał ją za dłoń, na której połyskiwał zielony diament.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Zastanawiała się, kiedy najlepiej powiedzieć Jonathanowi o ciąży, ale po prostu każdy aktualny dzień wydawał jej się nie na miejscu. Głównie przez to, że zaraz miały być święta, a ona doskonale wiedziała, że Wainwright podobnego prezentu sobie nie życzy. Musiała więc jakoś ten czas przeczekać, przy czym udawanie i intrygi nigdy nie należały do jej mocnych stron i co ważniejsze, źle się z tym czuła. Nie chciała go okłamywać, uważała, że miał prawo wiedzieć, ale równocześnie... bała się. Po prostu się bała tego, co przyniesie ta decyzja, jak on zareaguje, szczególnie teraz, gdy dopiero co jej się oświadczył.
- Po co w ogóle bierzemy samochód? Przecież to jest pięć minut od nas - wypomniała mu, najpewniej nie po raz pierwszy, bo jak dla niej mogli iść spacerem, ale Jonathan miał inne zdanie na ten temat. Wiedziała, że aktualnie w Australii jest dość gorąco, ale też właśnie tutaj się wychowała, więc dałaby radę. Przynajmniej mówiła, że dawała, bo widziała, że ostatnio całkiem szybko - nawet jak na siebie - się męczyła. - Kochany pomocnik Mikołaja, miał być... ale ty zaniechałeś włożenia swojej czapki - wytknęła Jonie po tym, jak zrobiła im już wspólne zdjęcie w lustrze windy. Ona sama miała na sobie zieloną spódniczkę, czerwoną koszulę i skarpetki w biało czerwone paski, więc w przeciwieństwie do Jonathana, naprawdę się postarała. Z resztą Gacuś też prezentował się bardzo godnie. - No wiesz, może jakieś fajne drobiazgi, które będzie można dorzucić do prezentów. Na takich jarmarkach jest zawsze pełno świetnych pomysłów - uśmiechnęła się wesoło, pozwalając sobie na beztroskę związaną z zakupami, nawet jeśli wciąż musiała się martwić tą całą ciążą. Powtarzała sobie, że jakoś to będzie, ale jednocześnie wcale tego nie widziała.
- Oj, szkoda, że ich nie będzie... zawsze mogliby wziąć swoją rodzinę - zauważyła, bo dla Marienne nie byłoby to szczególnym problemem, nawet jeśli z chrześnicą Wainwrighta nie dogadywała się najlepiej. W zasadzie to ona sama tak krytycznie na to nie patrzyła. - Fajnie wiedzieć, że opowiadasz o tym bliskim - sama złapała jego dłoń, bo że Mari będzie dzwonić i gadać, to było pewne. Zaraz jednak go puściła, bo Jona musiał zaparkować, a ona cóż...
- Łoooo matko! - zaczęła się ostentacyjnie rozciągać na chodniku. - Powiem ci, że mięśnie mi się tak zastały w tej podróży! Dobrze w końcu wysiąść z tego samochodu! - no nie byłaby sobą, gdyby tak po prostu przepuściła tę okazję, do wytknięcia Jonie zachowania, które ją samą bawiło. Poza tym to on nazwał ją chochlikiem, więc grzecznie grała swoją rolę.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Niestety Marienne nie mogła czekać z poinformowaniem Jonathana o ciąży w nieskończoność, bo prędzej, czy później i tak by się dowiedział, a co gorsza jej lekkomyślność i odstawienie pełnej dawki leków było naprawdę kiepską decyzją. Jednak póki co Wainwirght żył w niewiedzy, ciesząc się z tego, że po ostatnich turbulencjach jakie doświadczył ich związek, wreszcie wyszli na prostą i wszystko zapowiadało się iść dobrym torem.
- Ponieważ panuje upał, a poza tym chcę odebrać później prezent dla Waltera i Benjamina - wyjaśnił jaki miał plan, a przy tym zdał sobie sprawę z tego, że mówienie o bracie i jego partnerze przychodziło mu coraz naturalniej. Owszem z początku potrzebował odpowiedniej ilości czasu, aby pewne fakty do niego dotarły, bo przez lata żył w niewiedzy, ale obecnie wszystko wydawało się być już odpowiednio przeanalizowane w jego skomplikowanym umyślę. - Nadal nie mogę uwierzyć w to, że tak długo ukrywałaś przede mną fakt, że wiesz o nich - dodał zaraz, bo z tym akurat sobie poradzić nie potrafił i jakiś czas żywił do Chambers drobną urazę, bo złością nazwać tego nie mógł, w końcu robiła to co do niej należało jako dobrej przyjaciółki.
Kwestie czapki przemilczał, spoglądając na rudowłosą wymownie. Doskonale wiedziała co sądził o tego typu gadżetach.
- Oczywiście, drobiazgi... Kupimy co zechcesz tylko nie każ mi nic wybierać - zgodził się, ale nie miał zamiaru uczestniczyć w dyskusji na temat tego, którego ceramicznego aniołka powinna wybrać. Może mógł udzielić pomocy w kwestiach kulinarnych, aczkolwiek wątpił, by coś mogło go naprawdę zaskoczyć i zafascynować na takim jarmarku. Możliwe, że podchodził do wszystkiego ze swego rodzaju uprzedzeniem, ale przecież nikt mu tego wprost nie wytknął.
- Bardzo szkoda - odpowiedział nieszczerze, bo jego niechęć wobec francuza nieznacznie tylko zmalała. - To naturalne, chociaż wcale nie mam ich zbyt wielu... Natomiast ty - zerknął wymownie na Marysię, zaciskając lekko palce na jej dłoni. - Twoje matka wysłała mi już kilka dziwnych obrazków, które mrygają, święcą i chyba mają być wyrazem szczęścia i gratulacji - dokończył, dzieląc się z rudzielcem tą, dość krępującą informacją.
Po bardzo krótkiej podróży znaleźli się na Jarmarku, a Chambers od wyjścia z samochodu musiała zarobić minusa, co Wainwirght zakomunikował jej wymownym spojrzeniem.
- Przezabawne, Marysiu - mruknął, pomagając Gacusiowi wyjść z wozu, po czym przypiął mu smycz i łapiąc rękę Chambers, wszyscy skierowali się w stronę straganów. - Woda - rzucił po chwili, gdy Mari coś tam szperała między wystawionymi przedmiotami, a Jonathan korzystając z chwili odkręcił butelkę i wetknął ją rudzielcowi przed nos.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Żyli w Australii... tu nawet zimą nie było zimno, ale zdecydowała się mu tego dzisiaj nie wytykać, bo jeszcze przez to szybciej chciałby wracać do domu.
- Co dla nich masz? Nic nie mówiłeś - wytknęła mu, uważając, że ma do tego prawo, ale kiedy on sam jej wytknął zatajanie prawdy, to cóż... przy tym, to co przed nim aktualnie ukrywała było o wiele gorsze, a jej wyrzuty sumienia mocno wzrosły. Wcale nie chciała go okłamywać, jeszcze w temacie ciąży, ale to wszystko było trudne, a ona nie przyzwyczaiła się do odczuwania tak dziwnej niepewności. - Gdyby ciebie poproszono o ukrywanie przede mną czegoś, co dotyczy innych i co w żaden sposób mnie nie krzywdzi, też byś mi nie powiedział. Poza tym uważam, że jako jego młodszy brat, miałeś prawo się o tym dowiedzieć tylko i wyłącznie od Waltera - powiedziała jak na siebie całkiem dojrzale. W całej pewności się z tym zgadzała, ale nie zmieniało to faktu, że chciałaby nie mieć przed nim aktualnie żadnych tajemnic. Gdyby tylko miała pewność, że by się ucieszył, albo przynajmniej podszedł do tego spokojnie... wtedy byłoby jej łatwiej.
Droga na jarmark, jak nietrudno się domyślić, do długich nie należała. Mari próbowała skupić się na atrakcjach, jak i na tym, że Jona wyraził chęć uczestnictwa w tym wszystkim razem z nią, więc mimo tajemnic, nie mogło być przecież najgorzej.
- Odpuścisz kiedyś temu Remigiusowi? Mógłbyś spróbować uwierzyć, że on naprawdę kocha Lisę - zachęciła go do tego, by zaraz parsknąć śmiechem. - Łooo, to już jesteś oficjalnie zaakceptowany! Ciesz się, jeszcze nie tak dawno, nie ogarniała wysyłania takich obrazków, ale ja ją nauczyłam - dumnie wskazała na siebie kciukiem, jakby za to osiągnięcie faktycznie należała jej się jakaś nagroda. Poczekała jeszcze, aż Jona zamknie samochód i mogli ruszać na podboje jarmarku. Naturalnie Chambers jak to ona, musiała zajrzeć wszędzie, a Jonathan, jak to on, nie dawał się porwać atmosferze tego miejsca.
- Ano, bardzo ładna - spojrzała głupio na butelkę, po czym przewróciła oczami. - Kochanie, napij się swojej wody, bo nie chcę, żebyś była spragniona... jak tak kiedyś do mnie powiesz, będzie mi milej, wiesz? - strofowała go, by mimo tych słów i tak wziąć butelkę i upić kilka łyków. Naprawdę było gorąco, ale próbowała to ignorować, bo jak tylko by przestała, Jona by ją stąd zabrał. Dlatego też wróciła do straganu z jakimiś koralikami, a potem przeszła do kolejnego, z ubraniami w ciekawe wzory. Oglądała sobie jakąś chustę w wyszywane kwiaty, kiedy tak przypadkiem... kątem oka dosłownie, zobaczyła malutkie dziecięce buciki, może raczej skarpetki? Coś pomiędzy. Sama nie wiedziała kiedy nasunęła je na dwa palce i zamerdała nimi, jakby imitowała chód.
- Strasznie małe, co? - wymsknęło jej się, gdy zdała sobie sprawę z tego, że Jonathan jest nadal obok niej. Zdecydowała się zaśmiać, by jakoś zabarwić żartem tą atmosferę. - Nie wiedziałam, że dzieci są aż takie małe - zażartowała, jeszcze chwilę bawiąc się bucikami, ale w końcu ściągnęła je z palców i z dużą jak na siebie ostrożnością, odłożyła na miejsce.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nie umiał nie przyznać Marienne racji, bo nawet jeśli jego duma gdzieś cierpiała przez to, że tak długo żył w niewiedzy, to jednak dobrze wyszło, że to właśnie Walter osobiście powiedział mu o Benjaminie. Gdyby wyszło to z ust Chambers nie tylko ona sama pewnie miałaby wyrzuty sumienia, ale też Jona nie miałby pojęcia jak powinien się zachować. Był jednak pod wrażeniem tego, że udało się rudzielcowi utrzymać wszystko w sekrecie przez tak długi czas.
- Szachownicę, bardzo elegancką, własnoręcznie wykonaną i sprowadzoną z Włoch, więc mam nadzieję, że trafię w gusta, bo dobrze wiesz jak wyszukany gust ma mój brat - odpowiedział, co postanowił zamówić dla Bena i Waltera. - I to nie tak, że nie zamierzałem ci o tym powiedzieć, po prostu chciałem dorzucić coś od siebie do tego co ty już przygotowałaś, bo chyba damy im to wspólnie, prawda? - Zaproponował, bo zaczął postrzegać ich dwójkę w pewnym kategoriach jako "jedność", a więc nie miałby nic przeciwko, gdyby był to ich wspólny prezent. - Tak, masz rację... Co nie znaczy, że zaskoczyła mnie twoje zdolność do zatajania przede mną sekretów. Chyba powinienem lepiej ciebie obserwować - dopowiedział, troszkę żartując, a troszkę faktycznie zdając sobie sprawę z tego, że rudzielec niejednokrotnie robił coś za jego plecami i całkiem nieźle jej to szło.
- Póki co jeszcze mnie do siebie nie przekonał - burknął pod nosem, bo nie było to do końca prawdą. On swój "związek" z Pearl raczej trzymał w sekrecie, a poza tym zakończył to po kilku miesiącach, a Soriente nadal trwał u boku Lisy i nie wyglądało to na chwilową potrzebę czucia się dla kogoś ważnym. - Ale może zmienię zdanie... kiedyś - dopowiedział, bo jednak miał swój rozum. Mógł nie lubić francuza, ale chyba powinien powoli zacząć akceptować fakt, że temu faktycznie mogło zależeć na Westbrook. - A wcześniej nie byłem? - obruszył się. - Dziwne ta wasza Chambersowska inicjacja - dodał, przypominając sobie tańczące serduszka jakie wysłała mu matka Mari, z którego jedno miało na sobie welon, a drugie muszkę.
- Pij, kochanie - odburknął w odpowiedzi na ten dość osobliwy komentarz Marysi, gdy wetknął jej butelkę z wodą pod nos. Ostatecznie zrobiła, na czym mu zależało, a potem dalej snuli się po jarmarku. To znaczy Jona się snuł, bo Chambers zachowywała się jakby trafiła do sklepu z cukierkami i mogła zjeść je wszystkie.
- Możemy iść dalej? Co tak długo... - Widząc co Marianne miała na palcach, Jonathan zatrzymał się w pół zdania. Rozumiał, że oświadczyny wiązały się z założeniem rodziny, ale jakoś daleki był od snucia scenariuszy tak daleko idących, by okrawać o dzieci. Więc przeszła go myśl, że może Chambers dostając pierścionek, sprawnie przeskoczyła od wesela do posiadania potomstwa. - Dzieci o tak niewielkich stópkach nie potrzebują obuwia, więc to bezsensowne by je tworzyć - podzielił się nieczułą uwagą na temat tego co zobaczył. - Chodź dalej, tam jest odrobinę cienia, a ty wyglądasz na zgrzaną - dodał zaraz przykładając dłoń do karku Marysi, który ewidentnie był zbyt ciepły. - Jak chwilę odpoczniemy możemy przejść tę ostatnią alejkę - oznajmił, byleby coś powiedzieć i zmienić niewygodny temat jaki podjęli chwilę wcześniej.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Kiedy usłyszała, co takiego Jonathan ma dla Waltera, aż zagwizdała, otwierając szerzej oczy.
- Pieruna... ja bym nawet na to nie wpadła... skąd wiedziałeś gdzie we Włoszech jej szukać? - zapytała całkiem serio, bo o sprowadzaniu prezentów zza granicy wiedziała tyle, że wiele tego co kupowała w Australii było made in china. - Ale ja kupiłam mu tylko sweter, kubek i ten wasz czepek do cięcia - zmarszczyła nos. Swoją drogą dla Jonathana też miała czepek. - Moje prezenty nie są takie są fi fą, jak twój - przyznała, nawet nie chcąc pytać ile ta szachownica musiała kosztować. Z resztą Mari nie potrafiła grać w szachy, chyba, że udawało się, że to po prostu takie ładniejsze warcaby. Może Walter z nią tak zagra. - Cudze potrafię ukrywać, z własnymi gorzej! - zaznaczyła od razu, czując ponownie, jak ciąża dosłownie jej ciąży. Nie wierzyła w to, że ten temat sam magicznie się rozwiąże, ale i tak przyłapywała się na tym, że czeka na jakieś objawienie.
- Mnie za to bardzo. Jest zabawny, ma dobrą pracę, no i kocha Lisę. Idealny kandydat na męża dla niej - skinęła żywo głową, gotowa bronić przed blondynem Francuza. W końcu ona sama od razu złapała z nim wspólny język, gorzej z samą chrześnicą Wainwrighta. - Byłeś, ale nie tak, jak teraz - wyszczerzyła się radośnie, nie przejmując tym, co tam sobie mówił. Wiedziała, że tak naprawdę i on się cieszy, nawet jeśli nie rozumie uroczych gifów. Poza tym nie mogła mu tego wyłożyć, jak już podał jej tę wodę, a potem... potem było tylko gorzej. Póki co nie oswoiła się jeszcze z myślą o macierzyństwie. W zasadzie żadnej takiej myśli jak na ten moment nie miała. Myślała o dziecku w kontekście powiedzenia Jonie, ale wtedy, trzymając małe buciki, chyba pierwszy raz pomyślała o nim w kontekście bycia mamą. Przerażająca wizja, ale jednocześnie... cholera, ona miałaby być mamą. Jakiegoś małego rudzielca, albo blondyna po Jonathanie... który mógłby mieć nóżki właśnie takie małe, jak trzymane przez nią buciki. Mógłby je wyrywać, gdy ona udawałaby, że zaraz je zje... naprawdę głupia, ale jakże silna wizja, z której Jonathan niemalże boleśnie sprowadził ją na ziemię.
- Ależ ty zawsze musisz być praktyczny! Ja uważam, że takie małe buciki są przeurocze... ciebie w ogóle nie wzruszają? - zapytała niby żartem, ale przez jego zachowanie, serce zaczęło jej bić mocniej i czuła, że wzrasta jej ciśnienie, chociaż oczywiście, próbowała nie dać tego po sobie poznać i zachowywać się naturalnie. Nie mogła się denerwować z takich głupot, ale jakoś tak jej serce reagowało samoistnie. - Bez przesady, nic mi nie jest - teraz nawet bardziej chciała zaprzeczyć jego słowom, jakby siebie samą miała nimi przekonać. Liczyła, że to chwilowe, ale... ale stale myślała o tym, co się stanie w końcu, bo przecież wiecznie nie będzie przed nim tego ukrywała. Będzie musiała mu powiedzieć, a on nie zrozumie... będzie zły, nie uśmiechnie się, tylko zasępi. Widziała przed chwilą i znała go na tyle, by wiedzieć, że nie myślał o dzieciach. Ona z resztą wcześniej też o nich nie myślała, ale stało się i nie dało się na to wpłynąć. - Jaką ostatnią alejkę? Dopiero co przyjechaliśmy? - zerknęła na niego, a przynajmniej taki był plan, ale jakoś tak słońce ją oślepiło... to na pewno było słońce, nic innego... nogi przez to jej się poplątały i w jednej chwili runęła do boku, prosto na jakiś dwóch chłopaków, którzy na całe szczęście ją złapali. - Przepraszam! Przepraszam! - zawołała, gdy oni postawili ją do pionu, a Jonathan podtrzymał i pytali, czy wszystko dobrze. - Tak, przepraszam, zachwiałam się - wyjaśniła im, chociaż bardziej wolałaby to wytłumaczyć Jonie, już czując jego spojrzenie na karku.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Westchnął, na kształt rozbawienie, słysząc odpowiedź Marienne.
- Wylicytowałem ją na akcji. To nie moje pierwsze święta z Walterem, mam ich za sobą sporo, a co za tym idzie musiałem nauczyć się mu dogadzać - wyjaśnił trochę na okrętkę, ale wszystko rozbijało się o to, że doceniał dobry i wykwintny gust brata, więc starał się od czasu do czasu sprezentować mu coś wyjątkowego. - Twoje prezenty są warte tyle samo co ten mój, uwierz mi - posłał w stronę rudzielca ciepłe spojrzenie, bo doskonale wiedział jak te jej drobne upominki potrafiły poprawić obdarowywanemu. - I damy je wspólnie, o ile chcesz - dokończył.
Co do tego utrzymywania sekretów przez Chambers, Wainwirght miał dwojakie podejście. A raczej do jej deklaracji, że łatwiej jest jej zataić czyjś sekret aniżeli własny. Z doświadczenia Jona wiedział, że Mari jak chciała, potrafiła całkiem nieźle kłamać, udawać i oszukiwać. Nawet nie chciał liczyć ile przemyconych batoników i papierków po cukierkach znajdował poukrywanych w mieszkaniu. Wiedział więc, że mijała się z prawdą w swojej wypowiedzi, ale skitował to tylko sugestywnym spojrzeniem.
- Chyba pozwalasz sobie na zbyt śmiałe scenariusze, Marysiu. Lisbeth jest jeszcze młoda - pokręcił głową na boki, bo nawet nie przyjmował do świadomości faktu, że Westbrook i ten Francuz mogliby się pobrać. Na pewno nie w najbliższej przyszłości, która w mniemaniu Jony obejmowała przynajmniej dekadę.
Na targu było jak na targu w ujęciu Wainwrighta; zbyt gwarno, pogodnie, duszno i upalnie. Gacuś męczył się chodząc po gorącym chodniku, więc co jakiś czas musiał posiedzieć w cieniu, albo zostać wziętym na ręce przez Jonę. Marysia zaś w swoim zakupowo-świątecznym szale nie zważała na nić, żyjąc swoim najlepszym życiem.
- Wzruszają? Są tylko obiektem, w dodatku bezużytecznym - mruknął ponuro, bo akurat stoisko, na którym Chambers znalazła te dziecięce buciki wyjątkowo nie przypadło Jonathanowi do gustu. Dlatego czym prędzej chciał się od niego oddalić i zakończyć niewygodny temat.
Marienne natomiast wydawała się być z tego faktu niezadowolona, a raczej z oznajmienia jej, że niebawem będą musieli zakończyć swoje jarmarczne zakupy. Wyglądała na rozpaloną, a jej czoło zaczęło pokrywać się kropelkami potu i Jonathan chciał ją właśnie podprowadzić do ławki, ale wtedy straciła na moment równowagę wpadając na jakiś ludzi nieopodal.
- Nic ci nie jest? - Podtrzymał ją, gdy mała zamieszanie wokół nich ucichło. Teraz nie było już mowy o tym, aby nie przysiadła i nie odpoczęła. A gdy tylko znaleźli się w cieniu, Jona przyłożył dłoń na jej nadgarstka zerkając na swój zegarek. - Masz kiepskie tętno - burknął. Nauczył się już tego, ze lekarski żargon nie działał szczególnie na Chambers. Lepiej zapamiętywała proste i dosadne przymiotniki. - Spójrz na mnie - dodał, po tym jak ujął jej twarz w dłonie. Wyglądała jakby miała zaraz ponownie odpłynąć, jej oczy były za szklone i z trudem utrzymywały z nim kontakt na dłużej. - Kręci ci się w głowie - stwierdził, nie zapytał i sekundę później znów musiał ją podtrzymać. Nie traciła przytomności, ale zdecydowanie coś było nie tak jak powinno. - Jedziemy do szpitala. Coś jest nie tak - oznajmił, ściągając smycz Gacusia, tak by ten nie pałętał się pod nogami przechodniów. - Bez dyskusji. Widzę przecież, że nie jest z tobą dobrze i nie wygląda mi to na przegrzanie. Brałaś dziś leki? - Zmarszczył się, bo ostatnio przestał o to pytać, wierząc w odpowiedzialność Chambers i to, ze zegarek sam jakby co przypomni jej o medykamentach.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Zawsze imponowały jej takie historie, bo chociaż wiedziała, w jakich sferach się obracała, to wciąż... dla niej skarpetki z przeceny były super świątecznym łupem. Dlatego też teraz zaśmiała się, słysząc o wspólnym wręczeniu prezentów.
- Byłoby to strasznie niesprawiedliwe. Ja ja kubki miałam kupon rabatowy, więc wydałam pewnie znacznie mniej, niż ty - zauważyła, nie wstydząc się tego. Nigdy nie wstydziła się tego, jak prezentowały się jej finanse. Nie uważała, aby gorsza czy lepsza sytuacja pieniężna jakkolwiek świadczyła o człowieku, a przynajmniej dzięki takiemu podejściu łatwiej jej było poradzić sobie z tym, ile bliscy jej ludzie zarabiali. To znaczy hipotetycznie, bo dosłownie nikomu w portfel nie zaglądała.
- Ja w jej wieku miałam już narzeczonego - przypomniała Wainwrightowi. Nie, żeby wysyłała Lisę szybko na ślubny kobierzec, ale też lubiła w tym temacie nie zgadzać się z Joną, bo czuła, że to mu zwyczajnie wychodzi na dobre, w końcu dzięki temu nie zamykał się aż tak w swoich uprzedzeniach, prawda?
- Niby tak... ale wiesz, kojarzą się z małymi dziećmi... - próbowała jeszcze, będąc szczerze wstrząśniętą odpowiedzią Wainwrighta. Spodziewała się tego, nie chciała go zmuszać do zmian, ale... ale byłoby jej łatwiej, gdyby każda cząstka jego ciała nie świadczyła o tym, że nie chce mieć dzieci i te nie budzą w nim żadnych pozytywnych skojarzeń. Musiała jakoś się wycofać. - Myślałam o prezencie dla Mathilde... wiesz, tej, która u nas sprząta. Ona ma małą córkę - tak się z tego wytłumaczyła, bo sugerowanie Jonathanowi, że chciałaby mieć dziecko nie było jej zamiarem i wolała szybko zejść z tego gruntu. Panika była jednak silniejsza i stale narastała. Już oczami wyobraźni widziała jego gniew, może... może nawet pomyśli, że zrobiła to specjalnie? Że chciała go złapać na dziecko? Absurdalna myśl, ale gdy strach zagląda w oczy, nie myśli się logicznie, a to z kolei bardzo źle wpływało na jej stan.
- Nic, po prostu się potknęła, nie patrzyłam pod nogi znów - zaśmiała się, ale przysiadła na ławce. Czuła, że tego potrzebuje, co nie zmieniało faktu, że nie zamierzała się do tego przed nim przyznawać. - A ty słabe osocze - odszczekała durno, nie wiedząc czym dokładnie jest osocze, ale zapamiętała tę nazwę właśnie po to, by wykorzystać w takim złotym momencie, jak ten. Rzeczywiście robiło jej się ciemniej przed oczami, ale bez przesady. - Zawsze gdy na ciebie patrzę - no próbowała ze wszystkich sił bagatelizować sytuację, ale zaraz akurat całkiem dobrze podniósł jej ciśnienie i ją ocucił. - Co? Nie. Nie, Jona. Bez przesady, jest gorąco, to pewne to, możemy wrócić do domu i tam odpocznę, nie potrzebuję szpitala - powiedziała stanowczo, bo ostatnie miejsce, gdzie teraz chciała jechać, to to, w którym Wainwright pracował. - Właśnie, że z dyskusją, nie i kropka! - machnęła dłonią, ale pytanie o leki zbiło ją z tropu. Nie brała, ale... nie mogła powiedzieć z przekonaniem, że nie brała, a z kolei jak skłamie... to może on się jakoś dowie, może policzy w domu tabletki? - Nie pamiętam - wybrnęła więc z tej strony, teraz denerwując się jeszcze bardziej. - Jonathan, uspokój się, bo mnie stresujesz - to nie on ją stresował. To ta cała ciąża... to, że nie mogła mu o niej powiedzieć i musiała mu o niej powiedzieć. Tego było po prostu za wiele.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Ostatecznie Jonathan kazał Marysi dać spokój, bo skoro dają prezent wspólnie to nie ma znaczenia ile kto w niego włożył. Zresztą licz się gest, a nie koszt jaki się wyłożyło, więc nie ma narzekać. Zaś co do Lisy i Remigiusa... Tutaj Wainwright nie był tak pobłażliwy i posłał rudzielcowi srogie spojrzenie, bo nawet nie dopuszczał do myśli tego, że Westbrook faktycznie mogłaby na zawsze związać się z tym francuskim pozerem.
- Odpuść, słońce - burknął tylko, zborsuczony, bo miał w miarę dobry humor, a ta rozmowa zaczynała go drażnić. Zresztą nie tylko ona, bo o ile jakoś znosił jarmark, o tyle ze straganem z dziecięcymi bucikami było gorzej. Przy czym zaskakiwało go to jak Mari ciągnęła rozmowę i coraz więcej podejrzeń zaczęło w nim narastać. Kiedyś rozmawiali o dzieciach i on jasno przedstawił swoje zdanie, obecnie nie sądził, że ten temat ponownie powróci, tym bardziej, że Chambers była poważnie chora i o jakiejkolwiek ciąży nie było nawet mowy. Nie chciał więc niepotrzebnie stresować i jej i siebie, dlatego stosował uniki.
- Albo lalkami - wtrącił, bo dla niego równie dobrze kot mógłby nosić takie buty. - Mathilde dostanie kosz prezentowy. Takie personalne prezenty powinnaś zachować dla bliskich, a nie osób, które znasz tylko z widzenia - wyjaśnił oschle, bo owszem cenił sobie pracę Mathilde, ale nie był typem człowieka, który przywiązywał większą wagę do tworzenia silnych relacji z ludźmi niekoniecznie odgrywającymi istotną rolę w jego życiu. Stąd to wycofanie, a przy okazji naprawdę chciał odsunąć się od tego kramiku.
I jak już im się udało to kolejna farsa zniszczyła sielankową atmosferę. Chambers wmawiała mu jedno, on widział swoje i trochę ją słuchał, a trochę ignorował wchodząc już w tryb doktora Wainwrighta.
- Twoje osłabienie nie jest naturalne i nie wynika z przegrzania, ani zmęczenia - wymruczał przyglądając jej się uważniej. Nie była aż tak rozgrzana, a tego dnia praktycznie nic nie robiła, poza ubraniem siebie i Gacusia w świąteczne stroje. - Lepiej, abyśmy sprawdzili czy wszystko w porządku takie zawroty głowy niczego dobrego nie zwiastują, nie w twoim przypadku - mówił dalej, nie puszczając jej nadgarstka i czując jak tętno Marienne co chwilę się zmienia. - Słucham? Jak to nie pamiętasz? - Po tym słowach nawet Jonathan stał się nerwowy. - Masz pamiętać o tej jednej rzeczy, jednej najważniejszej rzeczy i co? Jak możesz nie wiedzieć, czy brałaś leki, na litość! - Warknął zły, bo robił już wszystko, aby w tym jej upartym umyśle wyryć nawyk brania tabletek, ale jak widać bił się z wiatrakami. - To nie jest tylko stres... Czułaś się już... Mari! - Znów poleciała, ale tym razem ocknęła się dopiero jak Wainwright oparł jej głowę o własne ramię. - Dobra, koniec... Jedziemy - oznajmił, nawet nie słuchając jej sprzeciwów. - Naprawdę Marysiu, musimy jechać. Wiem, że nie chcesz, ale... Przecież czujesz, że nie jest dobrze - westchnął, czując jej zaciśnięte palce na swoim przedramieniu.
Nie dał jednak za wygraną, a po tym jak poprosił kogoś by pomógł mu z Gacusiem, wziął Marienne na ręce i zaniósł do auta. Oczywiście przez to zamieszanie sam czuł się nieswojo, bo kompletnie nie odnajdywał się w takich momentach, jednak zdusił to wszystko w sobie, bo zdrowie Mari było ważniejsze. Wiedział, że to nic poważnego, ale na pewno coś wymagającego sprawdzenia, bo albo nieodpowiednia dawka leków, albo jej brak mógł źle wpłynąć na pracę serca. W szpitalu zrobią jej badania, pobiorą krew i przynajmniej w razie pogorszenia się jej stanu, będą mogli szybko udzielić pomocy, chociaż akurat tutaj Jona miał nadzieję, że nic takiego nie będzie konieczne.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Niekoniecznie chciała odpuszczać ten temat, ale po pierwsze nie przyszli tu po to, by się denerwować, a po drugie, zwyczajnie zaczynało brakować jej sił. Te ostatnie podrygi energii wolała wykorzystać na wymierzenie mu może niezbyt silnego, ale jednak upominającego szturchnięcia w bok.
- Ej! - skarciła go, jakby był małym chłopcem. - Może od ciebie dostanie bezosobowy kosz. Ja z nią spędziłam miły dzień i korona ci z głowy nie spadnie, jak dostanie od nas coś, za co będzie się czuła doceniona. W prezentach nie chodzi o to, by je dawać, ale żeby wybierać je z myślą o drugiej osobie - wyjaśniła mu, bo wiedziała doskonale jaki Jonathan był, ale jednak nie oznaczało to, że kiedy zachowywał się źle, należało mu przyklaskiwać. Nic z tych rzeczy, była tu też po to, by ocieplać jego wizerunek. Odkąd ze sobą byli i tak poprawił się w wielu kwestiach. Szkoda tylko, że ta mała wymiana zdań nie miała być najbardziej ponurym punktem tej wyprawy na jarmark. Prawdę mówiąc Mari wierzyła, że jeszcze go jakoś udobrucha, ale Jona pozostawał na to obojętny, skupiając się jedynie na jej zdrowiu.
- A skąd wiesz? W zasadzie to źle spałam i jest mi gorąco - chwyciłaby się teraz dosłownie wszystkiego, bo szpital był ostatnim czego - w swoim mniemaniu - teraz potrzebowała. W dodatku wiedziała, że wzmianka o lekach tylko bardziej go zdenerwuje. Wcale nie zapomniała o nich, nie brała ich świadomie, ale musiała inaczej to przedstawić, chociaż przykro jej było, że przez to zawodziła go i wychodziła na tak nieodpowiedzialną. - Normalnie... nie wiem, myślałam o Jarmarku! Byłam podekscytowana... no i jakoś tak zapomniałam, weszło mi to już w rutynę, pewnie wzięłam, nie wiem - zamieszała się w tym bardziej, ale język jej się plątał, obraz przed oczami ciemniał i zaraz poczuła, ale wszystko na moment znika, by wróciło, gdy jej ciało zmieniło nieco swoje położenie. - Nie musimy... ja naprawdę wrócę do domu, pójdę spać, odpocznę - jęknęła, próbując kręcić głową na boki. On jednak zamiast jej słuchać, poprosił kogoś o przejęcie Gacusia, co w zasadzie jak na Jonę stroniącego od kontaktów z obcymi, było dość odważne. Szkoda, że w tym stanie nie mogła tego docenić. Wizja szpitala tylko bardziej ją przerażała, dlatego jak dziecko, próbowała mu uniemożliwić zapięcie jej pasów. - Nie! Nie, po prostu nie... przestań - bełkotała, ale coraz trudniej jej się oddychało i w końcu skrzywiła się, czując, że opada całkowicie z sił, miała wrażenie, że trwało to kilka sekund, ale gdy odzyskała kontrolę, już jechali, więc... więc musiało trwać to dłużej. - Robi mi się gorzej, bo boję się szpitala - mimo wszystko nie odpuszczała, ale to tez dlatego, że wydawało jej się, że to co mówi, to prawda. - Gorąco mi... - pamiętała, że powiedziała to i chyba coś jeszcze, a potem to, że Jonathan zatrzymał się przed szpitalem i poprosił kogoś, żeby zajął się samochodem i Gacusiem, a Mari wniósł do środka zanim podstawiono wózek. Nie słuchał tego, co mówiła, wymieniając jakieś uwagi z pielęgniarką. Położono ją na jakiś stół czy łóżko, sama nie była pewna. Niczego poza tym, że Jona tłumaczył, że dadzą jej coś na uspokojenie.
- Ale nie zostanę tu? - o to zdążyła zapytać, chociaż trochę przelewała się przez palce i tylko przez to nawet nie zauważyła, w którym momencie wykonano zastrzyk. Czuła jak serce się uspokaja, oddech także, ale nie te mroczki przed oczami. Chyba jeszcze o coś zapytała, albo chciała... mrugnęła i kiedy ponownie otworzyła oczy, nie miała pojęcia, że minęła ponad godzina. Dla niej trwało to kilka sekund. - Strasznie bym zjadła szynki konserwowej - to były jej pierwsze głębokie przemyślenia, trochę na granicy jawy i marzeń sennych. Tymi słowami też uświadomiła Jonathana, że się obudziła. Zaraz nad nią stanął. - Hej panikarzu - mruknęła, a potem jęknęła, bo dotarło do niej, że jest w szpitalu, a potem... jęknęła drugi raz, gdy zrozumiała, że jest przykryta kocykiem, a góra kostiumu elfa zniknęła. - Czy kostium jest w całości? Miałam go tylko chwilę, a nie kupiłam go na wyprzedaży! - jęknęła głośniej, rozglądając się teraz panicznie dookoła, w poszukiwaniu kostiumu skrzata. Leki uspokajające jeszcze trochę ją otumaniały, dlatego jej panika była na nienajgorszym poziomie, czego nie można bylo powiedzieć o świadomości miejsca i przyczyny.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Cała świąteczna atmosfera, błahe rozmowy o prezentach, bibelotach i tandetnych swetrach odeszły w kompletną niepamięć, gdy Jonathan nerwowo zaciskał dłoń na kierownicy, co jakiś czas zerkając w stronę wpółprzytomnej Marienne. Wszystko działo się niesamowicie szybko, chociaż Wainwright miał wrażenie jakby droga ciągnęła się w nieskończoność. Podobnie było w szpitalu, gdy już znaleźli się w odpowiednej sali, a rudowłosa została podpięta do urządzeń mogących lepiej zobrazować jej stan zdrowia. Każda sekunda miała znaczenie, a jednocześnie czas jakby zwolnił, gdy Chambers straciła przytomność. Miliony powodów mogły przyczynić się do pogorszenia jej stanu zdrowia, ale aparatura nie wskazywała niczego konkretnego, natomiast badania krwi... Najpierw dwukrotnie musiał zapytać, czy aby na pewno stażysta niczego nie pomylił i przyniósł odpowiednie wyniki, a gdy został o tym dosadnie zapewniony i upewniony w tym, że badania także wykonano dwukrotnie, nie miał innego wyjścia jak zaakceptować to co widział. Kazał podać Marienne odpowiednie leki, ale czuł się jakby to co robił było nieautentyczne, nieprawdziwe. Mimo wszystko, potrzebował wyjść, odetchnąć, a tak właściwie to uciec na zewnątrz, bo przez moment miał wrażenie jakby zaczynał się dusić w szpitalnych ścianach. Pospiesznym krokiem wyszedł na jeden ze szpitalnych tarasów ignorując wszystkich po drodze, a gdy duszne powietrze otuliło jego twarz, wpadł wręcz na barierkę podpierając się o nią rękami.
- To jakiś absurd - mruknął sam do siebie, po tym jak kilkukrotnie odetchnął głęboko. Chciał zapalić, ale gdy tylko zaciągnął się tytoniem, zrobiło mu się jeszcze słabiej i ponownie zawisnął na moment nad barierkami.
Mieli tak cholernego pecha, Marysia była śmiertelnie chora, wciąż o coś się sprzeczali, uczyli się siebie wzajemnie, co nie było wcale łatwe... Wreszcie udało im się uzyskać chociaż odrobinę stabilizacji, znaleźć światełko w tunelu, cel, do którego (oczywiście poza wyzdrowieniem Mari) mogli dążyć i nagle ponownie cały wszechświat sprzymierzył się przeciwko nim. Jona Czuł jakby świat wokół nieco zatrząsnął się w posadach i groził zawaleniem, a to wszystko za sprawą jednej informacji, pozornie pozytywnej, ale dla Wainwirghta będącej zwiastunem nadchodzącego koszmaru - Marysia była w ciąży.
Bezwiednie wpatrywał się w podłogę, czekając aż Chambers ocknie się po podaniu jej leków. Sam z chęcią wziąłby coś na uspokojenie, bo jego serce zaciskało się boleśnie za każdym razem, gdy myślał o tym jak trudną rozmowę przyjdzie im niebawem przeprowadzić. Dla Jonathana istniało tylko jedno rozwiązanie tego problemu, ale przeczucie podpowiadało mu, że dla Mari ono wcale nie będzie tak oczywiste, a już na pewno niełatwe. Nie chciał jednak rozmawiać o tym z nią w szpitalu, w miejscu, którego tak nienawidziła. Wolał to zrobić w domu, spokojnie i intymnie, z daleka od ewentualnych postronnych świadków, których w takich momentach zapewne każdy wolałby uniknąć.
- Hej - odpowiedział lekko zachrypniętym głosem, po czym odchrząknął spoglądając gdzieś do boku, niby na monitory. Mari nic już nie dolegało, nie wymagała obserwacji i właściwie mogli wracać do domu, ale póki leżała monitorowano prace jej serca. - Jest w całości, spokojnie - rzucił, niedowierzając temu, że w obliczu wiedzy jaką posiadał rozmawiał z Mari o jakiś durnym kostiumie. - Jak się czujesz? - Nie byłby sobą, gdyby nie zapytał. Uniósł też dłoń, którą przejechał po włosach Marienne, przywykł już do jej nowej fryzury, ale w tamtej chwili pomyślał, że ten jej napad był przeszkodą, którą o wiele łatwiej przyszło im pokonać niż ta, przed jaką obecnie stanęli. - Nie brałaś leków, ale już wszystko jest w porządku - wyjaśnił, nie wdając się póki co w żadne szczegóły, ale jednocześnie będąc bardziej doktorem Wainwrightem aniżeli Joną. - Jak skończy się kroplówka, będziemy mogli wrócić do domu - dodał, po czym pochylił się nad rudowłosą i cmoknął z czułością jej czoło. - Przyniosę ci jakąś moją koszulę, żebyś nie dusiła się znów w tym plastiku - mruknął i po prostu wyszedł, czując jak ponownie robi mu się słabo, a przecież póki co nawet nie podniósł rękawicy.

Mari Chambers
ODPOWIEDZ