może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Nowe, niezbadane jeszcze doświadczenia nie działały na niego dobrze.
Odbierały mu stabilność, a przecież i teraz nie miał jej specjalnie dużo.
Sprawiały, że wszystko stawało się nie do zniesienia.
Nawet potrzeba zaczerpnięcia oddechu zaczęła jakoś mu ciążyć — jakby i to najprostsze w świecie zadanie go przerastało.
A to tylko dlatego, że Jude wyjeżdżał b e z n i e g o. Bez. Niego. Nie potrafił sobie tego ułożyć. Pierwszy raz przyszło mierzyć mu się z czymś podobnym, bo przecież z Judem jeździł wszędzie wspólnie. Za dzieciaka, podczas świąt i wakacji — przemiennie odwiedzali to jego rodzinę, to państwa Millington. W wojsku zawsze dopasowywali do siebie terminy przepustek — tylko czasem, w nielicznych przypadkach zdarzało się, że Jude wracał do Australii bez niego, bo Geordan wrócić nie był w stanie, ale były to bardzo krótkie i znienawidzone przez nich obu chwile. Teraz jednak miał wyjechać na rok. A Danny po raz pierwszy czuł w ustach ten gorzki posmak, smakujący niemal jak łzy, który czuły tylko osoby mające wkrótce pożegnać jednego z żołnierzy. Cały dzień był przez to nadzwyczaj małomówny, a jak już coś mówił, to mruczał pod nosem jakieś ciężkie do zrozumienia słowa — Leon wychodząc rankiem z jego domu okropnie się wściekł i powiedział, że odezwać ma się dopiero, kiedy przestanie zachowywać się jak baba. Ale Geordan bał się, że ten podły humor wcale mu nie minie — a przynajmniej nie przez rok. Nawet kiedy kilka minut przed wyjściem wciągnął na siebie względnie czystą, błękitną koszulkę polo, która dosyć ładnie podkreślała kolor jego oczu i miała dodać mu trochę pewności siebie — bo przecież dotychczas wypadał przy Westbrooku f a t a l n i e, paradując w splamionych, nieco podartych i włożonych na siebie w przypadkowym zestawieniu ciuchach — odczuł jedynie jakieś dojmujące obrzydzenie samym sobą. A to dziwne, bo wyglądał już znacznie lepiej. Jego ciało wciąż wprawdzie pokrywały liczne zdobienia w postaci niepokojących blizn, włosy na czubku głowy powiewały w nieładzie, a w oczach dało się odszukać ten specyficzny, właściwy tylko dla niego szaleńczy błysk, ale niedawno nabrał on jakiejś rozmyślnej, intrygującej barwy; jakby w pewien sposób nauczył się nad nim panować, albo przynajmniej go zaakceptował. Ta z pozoru niewielka zmiana, sprowadzająca się głównie do tych źrenic i wyrafinowanej koszulki, czyniła go jednak niemalże innym człowiekiem. Nie zmieniało to jednak faktu, że krocząc w stronę centrum miasta, gdzie pomóc miał Jude’owi w wyborze garnituru ślubnego, czuł się nadzwyczaj parszywie. Z tych odtwarzanych raz za razem trosk zapomniał nawet o dwóch istotnych kwestiach — o tym, że potraktowana ogniem cztery dni temu skóra nie paliła już tak, jak na początku, przez co coraz ciężej było mu uporządkować myśli, a tym bardziej się od nich uwolnić, a także o tym, że o tej paskudnej porze roku w całym mieście rozstawiały się świąteczne stoiska. Naturalnie pamiętał, że święta nadchodzą — uzgadniał nawet z Leonem, że spędzą je wspólnie, ale tylko dlatego, żeby wspólnie je przeklinać. Kupił już nawet na tę okazję alkohol. Umknął mu jednak fakt, że wszystkich wokół już miesiąc wcześniej dopadała ta odrażająca gorączka, nakazująca im paradować po mieście w czerwonych czapkach z pomponikiem, z torbami przepełnionymi prezentami i tym okropnym, entuzjastycznym humorem.
Zauważając Westbrooka kilka kroków przed uliczką prowadzącą do centrum, posłał mu zaciekawione spojrzenie. Zdawał się być równie zaskoczony otaczającym ich splendorem jarmarku, co sam Geordan. Dostrzegł w nim także coś innego. Zmęczone, przyprószone dookoła fioletową barwą oczy dodawały mu kilku lat i sprawiały wrażenie, jak gdyby mężczyzna ten od pewnego czasu nie rozstawał się nawet na godzinę ze swoją pracą. Albo jakby doświadczał właśnie uroków wczesnego ojcostwa, nie mogąc porządnie wyspać się w nocy, ale na to przecież było jeszcze stanowczo za wcześnie. Posyłając mu nieznaczny, krzywy uśmiech — tylko na taki było stać go przy dzisiejszym humorze — zniwelował dystans między nimi i schował dłonie do przednich kieszeni od spodni; w tym momencie nie bardzo wiedział, co innego ma z nimi zrobić. — Popierdoliło ich trochę, co? — zauważył, wzrokiem wymownie wodząc dookoła. Obejmując nim stragany, sznury chorągiewek, blask kolorów i ludzi przyozdobionych w swe najlepsze ubrania, a także ich piskliwe śmiechy i zarumienione twarze.

jude westbrook
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Chmara kruczoczarnych, splątanych ze sobą kosmyków, od dawna już przydługa i nazbyt burzliwa, unicestwiona została przed trzema godzinami; krótkie teraz włosy, równo przystrzyżone i szorstkie w swej strukturze, potwierdzały nieuchronność nadciągających zmian. Wypatrując przyjaciela, Jude skryty w cieniu potężnej palmy, usiłował przypomnieć sobie powody swej decyzji; zdarzało się dość często, że witający go poranek przyozdobiony był w fałszywe echo przeszłości — tej, w której mogli po prostu spędzać ze sobą każdą godzinę, pracując bądź odpoczywając, nie potrafiąc nigdy ze złością wyznać, że kryje się w tym jakaś przesada. Nie miał pojęcia, czy czułby się lepiej, gdyby Geordan niczego mu nie wyznał; być może potrzebowałby jeszcze kilku lat by odkryć, że w jego życiu czegoś brakuje. A może, co zdawało się mu bardziej prawdopodobne, zadusiłby ów uczucia na zawsze, umierając nie poznawszy się prawdziwie. Zawierzając jednak czasem ów przekonaniu, że nic zmianie nie uległo, nie potrafił rozbudzić w sobie entuzjazmu z powodu nadciągającego wyjazdu, przyspieszonego teraz o całe dwa miesiące; zamroczony często umysł, wypierający to wszystko, co naznaczone zostało komplikacjami, nie potrafił z r o z u m i e ć. Bo nie chciał wyjeżdżać. Nie chciał w swej samotności uciec od bliskich, od tego miasta. Nie chciał już dłużej żyć ze świadomością czyhającej w ciemnościach śmierci. Kiedy jednak dostrzegł parę pistacjowych oczu, na nowo pojął, że musi. Że nie da rady już dłużej ignorować swych uczuć, że nie przetrwa słów odrzucenia. Że nie będzie w stanie być tylko i wyłącznie jego przyjacielem i że wobec tego wyjechać musi jak najdalej od niego.
Trochę — wymamrotał, odrywając od niego spojrzenie; błądząc teraz pomiędzy świątecznymi straganami, od kilku minut trawiony z ich powodu przerażeniem, gubił się wspomnieniami w tamtym słonecznym poranku w geordanowej kuchni. Nie wracali do tego. Żaden z nich nie poruszył ani słów, które wówczas padły, ani tym bardziej gestów, które jak się mu wówczas zdawało, miały być początkiem ich końca. Nie pytał też o Leona, to znaczy, nie wprost — czasem korciło go nadużycie swojej władzy i odkrycie prawdy za pomocą policyjnych zasobów, ale nie był na to wszystko gotowy. — Masz nowe — rzekł więc jedynie, przenosząc na niego zmartwione spojrzenie. Drobne blizny i siniaki. Ozdoby, o których Danny rozmawiać nie chciał, a których pojawianie się Jude zawsze komentował na głos. Uderzyłeś się? kiedy spod jasnego tshirtu zamrugał ametystowy siniak. Upadłeś? kiedy termometry wybiły ponad trzydzieści stopni i należało przywdziać szorty, które odsłoniły część niepokojącej rany na nodze. Oparzyłeś się przy gotowaniu? przyznał się wówczas do spoglądania na niedostępne rejony jego ciała, ukazujące cień dziwnej blizny. Był zaniepokojony. Nie miał pojęcia, czy wmawia sobie to wszystko — rysy na geordanowej skórze nie były alarmujące — ale Westbrookowi zdawało się, że kryje się w tym wszystkim tajemnica. Że na tych rejonach, które skrywała bezpieczna warstwa materiału, odnalazłby powód ku temu, by nie wyjeżdżać. By nie zostawiać go samego z demonami, które bezpowrotnie mogłyby rozerwać jego duszę. Uśmiechnął się jednak przepraszająco — powtarzając sobie, że przesadza — po czym ruszył w kierunku świętującego już tłumu. — Myślałem, że będę mieć na to trochę więcej czasu, ale powinienem pewnie dzisiaj kupić jakieś prezenty. Przesunęli mój wyjazd — nie wiedząc, jak mu o tym powiedzieć, zamierzał postawić na bezpośredniość. Mieć to już za sobą, choć po reakcji Sollie podejrzewał, że nikomu ów zmiana się nie spodoba.

geordan balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Unikał jego dotyku już od roku. Od czasu, kiedy łamiąc niezapisaną zasadę każdej przyjaźni, złączył ich usta w nieprzyzwoitym pocałunku, na zawsze przekreślającym dotychczas odznaczającą ich zażyłość. Zdawało mu się, że tak po prostu trzeba — trzymać odpowiedni dystans, nie posyłać mu za wiele uśmiechów i podkreślać powagę uczuć kierowanych do innych osób, już nie do niego. Choć Jude niejednokrotnie zapewniał, że nie rozpamiętuje ów pechowego wieczoru, a w jego towarzystwie nie odczuwa specjalnego skrępowania, Balmont i tak wiedział swoje. Wiedział, że pewna niezręczność towarzyszyć będzie im już zawsze. Że wystarczy jeszcze jeden, rzekomo niewinny, nieprzemyślany ruch, by utracić tego wiecznie niezadowolonego chłopca na zawsze. A jednak, mimo tej paranoicznej świadomości, pozwolił sobie jakiś czas temu, w swojej pustej, obcej i znienawidzonej kuchni, na przylgnięcie swej głowy do zagłębienia westbrookowej szyi. Teraz z kolei, już z daleka dostrzegając zmianę w jego wyglądzie, ujawniającą się na krótko przystrzyżonych włosach, uwięził swe ręce w kieszeniach od spodni, czując, jak te próbują wyrwać się i znów naruszyć zakazaną im przestrzeń. Mimo usilnych prób, ostatecznie i tak pozwolił wysunąć się jednej z dłoni i przejechać palcami po nastroszonych, ostrych i niedługich igiełkach, jeszcze kilka dni temu układających się w błyszczące, hebanowe pasma, które lubił chyba trochę zbyt bardzo. — A co tu się stało? — złudne zdziwienie rozbrzmiało w jego głosie, a w kąciku ust zatańczył figlarny uśmiech. Nie był jednak specjalnie zaskoczony — często oglądał go w tym wydaniu, a czasem nawet sam przyczyniał się do skrócenia długości jego włosów. Pamiętał to nawet mimo niepokojących wyrw w pamięci. Martwił go jedynie przekaz, jaki ów fryzura ze sobą niosła — krzyczała bowiem o nieuchronnie zbliżającym się r o z s t a n i u.
Spostrzeżenie opuszczające westbrookowe usta odciągnęło jednakże te myśli. Przynajmniej na moment. — Nie, to chyba stare — odrzekł obojętnie, zatapiając się w otchłani kolejnego z kłamstw. Wcześniej, za każdym razem speszony ów obserwacją, bezwiednie zakrywał namierzoną ranę, bliznę czy purpurowy okrąg, to zaplatając ręce za plecami, to chowając jedną nogę za drugą; teraz jednak wszystko to stawało się już dla niego bez znaczenia, a więc zaregował ledwie wzruszeniem ramion. W tym wszystkim frustrowało go już tylko jedno — fakt, że mimo jego nienagannego wyglądu, do którego przyłożył dziś tak wiele starań, Jude i tak zwrócił uwagę tylko na ten jeden szczegół. — Co? Na kiedy? — wypalił, niezwłocznie po zrozumieniu sensu jego słów. Przystanął nawet, nie kryjąc narastającego w nim wzburzenia, paniki. Rozjątrzenie to jednak nie ograniczało się wyłącznie do wcześniejszego wyjazdu — to ten tłum go niepokoił. Tłum, w który za moment miał się zagłębić, choć od czasu powrotu nie radził sobie w większych zgrupowaniach. Teraz tym bardziej żałował, że rana zdobiąca jego przedramię zasklepiła się już niemalże i paliła go tylko momentami. Zastanawiał się, czy dałoby tu radę jakoś temu zaradzić; powinny być tu stragany, w których samemu piekło się pierniki — dałby radę namówić Jude’a, by pod pozorem przygotowania dla kogoś prezentu własnoręcznie, wybrali się w to miejsce? Tam, niby przez nieuwagę… Wystarczyłoby, że chwyciłby za rozgrzaną blachę do wypiekania lub drasnął się najbardziej ostrym przyborem kuchennym, który wpadłby mu w ręce. Tylko że wszystko to zajęłoby zbyt dużo czasu. Stanie w kolejce, przygotowanie ciasta, udawanie, że jakkolwiek obchodzą go te przeklęte wypieki. Poza tym z każdej strony otaczałby go skowyt dzieci, zawsze zasilających grono takich wydarzeń, a jego uszy wciąż drażliwe były na podobne, wysokie dźwięki. Może więc po prostu zniknie za moment gdzieś w tłumie, odnajdzie jakieś schody, dopiero rozkładające się stoisko, nierozważnie porzucone deski, wystające stalowe pręty z ziemi, albo żelazne cholerstwa, do których coś się mocuje — cokolwiek, o co w stanie byłby się przewrócić, zrzucając jak zwykle winę na nieuwagę.
Z przerażeniem uzmysłowił sobie zaraz, że myśli jak typowy nałogowiec. Że coraz bardziej przypomina L e o n a, że teraz chyba już w niczym się nie różnią, choć wcześniej tak wyraźnie gardził jego uzależnieniem. Objęty tym gorzkim, chłodnym spostrzeżeniem, niepewnie ruszył do przodu. Skoro chwile jego i Jude’a były już policzone, nie zamierzał odbierać sobie sekund należących już tylko do nich na podobne ekscesy. Nawet jeśli przekonany był, że bez nich sobie nie poradzi.

jude westbrook
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Wiedział, że jest to kwestią odwagi. Może też dumy, niepozwalającej na kolejny ciąg upokorzeń; choć bowiem czasem zdawało się mu, że geordanowe uczucia znajdują się w zamkniętym już rozdziale (co, na dobrą sprawę, było absurdem samym w sobie — jak bowiem mogli rozważać to jako rzecz zamkniętą, skoro nic nie zdążyło się nawet r o z p o c z ą ć), znacznie częściej, nawet mimo leonowego imienia będącego niczym jego własne, prywatne deszczowe chmury, dostrzegał, że Danny daje mu jeszcze jedną szansę. Czasem kusiło go zapytać, czy jest tak w istocie (nie śmiałby wykonać żadnego gestu bez wcześniejszego potwierdzenia, że owszem, może), ale wiedział, że ta niezliczona ilość książek, które przeczytał w młodości, że te wszystkie dobre oceny, jakie wywalczył po to, by podjąć na krótki moment marzenia o karierze naukowej, nie są wystarczającym zapleczem, by wymyślić ciąg odpowiednich słów. Wiedział również, że w pewnym momencie świat się jakoś na nim zemści (o ile nie mścił się już teraz) za te wszystkie niedomówienia, którym pozwalał po prostu być. Nie potrafił jednak powstrzymać szerokiego uśmiechu, gdy dłoń przyjaciela powędrowała ku jego włosom; może nawet na moment zapomniał o tym, po co i dlaczego zostały tak masakrycznie skrócone. — Zapomniałem już o tym, jakie to jest, kurwa, straszne — i mówiąc to miał wyłącznie na myśli wizytę u fryzjera, a nie nadciągający wyjazd, nakładanie na głowę hełmu i modlenie się do jakiegokolwiek boga o to, by nie umrzeć, jeszcze nie teraz, jeszcze nie tej nocy. Zaśmiał się więc. Krótko, szczerze i z lekkim zawstydzeniem, bo pomyślał, że wolałby wcisnąć maszynkę Danny’emu w dłoń i zdać się na jego fryzjerskie zdolności, niż prosić o to obcych ludzi. Ale z jakiegoś powodu nie mógł poprosić go o wyświadczenie tej przysługi; prawdopodobnie obaj zdawali sobie z tego sprawę. — Powiedziałbyś mi, gdyby coś było nie tak? — naiwnie sądził, że tak. Łudził się, nazbyt przerażony prawdą, że gdyby działo się coś złego, już by o tym wiedział. Był więc tchórzem i nikim więcej. Pieprzonym tchórzem, skoro nie tylko nie był w stanie wyznać mu swoich uczuć, ale i kreował wokół nich jakąś fikcję, która chronić miała go przed ciągiem komplikacji. Milczał przez chwilę; choć Danny powiedział, że nie obchodzi go to wszystko (może nie dokładnie w tych słowach), wiedział, że wyrażając zgodę na przyśpieszony wyjazd przesadził; co do tego zdążyła już go uświadomić Sollie. — W święta. Ale wrócę szybciej, przez ślub, i dostanę kilka dodatkowych dni — dni, które służyć miały odnalezieniu się w małżeństwie, które poświęcić miał swojej żonie, a nie jemu; wyciągnął przed siebie dłoń, by zacisnął palce na ramieniu przyjaciela, ale dość niezgrabnie cofnął ją i uciekł ponownie spojrzeniem w kierunku zebranego na jarmarku tłumu. Wiedział, że zawodzi w s z y s t k i c h. Ale tylko rozczarowanie, jakie odnaleźć mógł w geordanowych oczach, sprawiało mu tak dławiący ból.
Nieświadom tego, że obaj przystanęli — obaj pogrążeni w tak odległych od siebie sprawach — pomaszerował za przyjacielem i wbrew rozsądkowi ułożył delikatnie dłoń na jego ramieniu. — Hej, Balmont, wróć do mnie — poprosił cicho, uśmiechając się ze smutkiem. Nie miał pojęcia o tym, co dzieje się w jego myślach w tego typu momentach; odkąd wrócił z Afganistanu, zdarzało się to jednak często. To, że się wyłączał. Że znikał, przepadał na kilkanaście bolesnych minut. A Jude nie pytał. Już nie, skoro po kilku próbach został zbyty jakimiś kłamstwami. — Możemy pójść tam — dłoń świadomie, we wtórze dudniącego serca, zsunęła się po jego ręce niżej. I choć zaplótł palce na jego nadgarstku, zamarzyło się mu pokierować się jeszcze o kilka cali w dół i złączyć ich dłonie w uścisku, który powinien raczej ekscytować piętnastolatków, a nie mężczyznę zbliżającego się powoli do czterdziestki. By skryć przed nim chwilową niezręczność, wyprzedził go o kilka kroków i zmusił do skierowania się tuż za nim do alejki, która nie była tak zatłoczona, jak pozostałe. — Pamiętasz, co jedliśmy w Tonbridge, kiedy zostawaliśmy w mieście na kilka dni po zakończeniu semestru? — i nie obchodziło go to, czy Danny pamięta czy nie, czy wymiesza te wspomnienia z innymi; Jude zamierzał pamiętać wszystko za nich obu. Dlatego też skierował się do dość nędznej budki, po drodze klnąc na bandę ślepo podążających obok ludzi. Pozdrowił nazbyt oficjalnie sprzedawczynię, po czym poprosił o dwa rożki kruszonego lodu. — Wanilia, czekolada, pistacja i owoce leśne — poinstruował, gdy zapytała o syropy i aż się skrzywił. — Obrzydliwe. Nie mam pojęcia, jak mogliśmy to jeść — szepnął do Geordana, śmiejąc się z nich, z miny kobiety i chyba po prostu wszystkiego. — Uratowałem jej kota, więc mnie tutaj zaprosiła — wyjaśnił jeszcze, wciąż nie wypuszczając go ze swojego uścisku.

geordan balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Chciał mu powiedzieć coś bardzo ciepłego, coś ludzkiego i prawdziwego: nie zapomnij mnie i wróć. Wróć do niej, do swojej rodziny i do swojego domu; nawet nie do mnie, ale po prostu wróć.
Nie powiedział jednak nic, wyginając swe usta w wyrazie przedziwnego, gorzkiego niezadowolenia.
Może to i dobrze. Kto chciałby niby zostać tu na święta — wyrzekł jedynie, nie potrafiąc pozbyć się myśli: będę inny niż Sollie. Lepszy. Ona karmi cię pretensjami, przeklina twoją decyzję, ale ja ją zaakceptuje, przy mnie nie musisz czuć się winny. Choć było to przecież takie niedorzeczne. Nie pragnął bowiem konkurować z tą niewielką, wiecznie nieszczęśliwą szatynką o względy Westbrooka — przekonania, że byłby w stanie skraść sympatię przeznaczoną dla swojej siostry pozbył się kilka miesięcy temu. Pozostała w nim jednak pewna dziecinna zazdrość, chęć udowodnienia Judahowi, że choć nie było już dla nich żadnej szansy, z Geordanem czułby się lepiej. Że dokonał złego wyboru, podążając za Isolde. To nie serce — jak uporczywie zwykł sobie powtarzać — a zwykła duma wówczas nim kierowała. Nawet jeśli w duchu przyznawał Sollie rację — przyspieszenie wyjazdu było s z a l e ń s t w e m.
Dłoń niespodzianie ułożona na jego ciele przywołała go brutalnie do rzeczywistości — drgnąwszy niespokojnie, w pierwszej chwili sprawił wrażenie, jakby nie tylko zamierzał odskoczyć od źródła dotyku, który przez swoją nieoczekiwaność sprawił mu niemal fizyczny ból, ale też jakby zamierzał zamachnąć się na winnego całej tej niespodzianki i obdarzać uderzeniem swych pięści aż do nieprzytomności. Jego lub swojej, to bez znaczenia. Spostrzegłszy jednak już trzeźwym wzrokiem Westbrooka, posłał mu niepewne, nasączone przerażeniem i przeprosinami spojrzenie, pozwalając, by napięte mięśnie ciała w końcu się rozluźniły. Nic jednak nie powiedział. Tak samo, jak kilka minut wcześniej, gdy Judah prosił o potwierdzenie swoich nadziei i tak samo jak teraz, gdy ich ręce w pewien sposób się złączyły. Nic nawet nie poczuł. Pomaszerował bezwiednie za nim — pozwalając kierować mu swoim ciałem tak, jak gdyby był kukłą niezdolną do własnych ruchów i decyzji, a potem, gdy już się zatrzymali przed stoiskiem z kruszonym lodem, wzruszył obojętnie ramionami. — Dodaj jeszcze posiekaną marchewkę i masz definicję rzygów, Westbrook — mruknął, kiedy każdy skrawek jego skóry przyozdobił się malutkimi, chropowatymi wypukłościami, bo odczuł na karku jego o d d e c h. Zadrżał aż, po raz kolejny tego dnia, jednak nie w sposób tak wrogi i gwałtowny jak przedtem. A potem, wycofując się delikatnie z gardłowym, niemym krzykiem wbił swój łokieć w czyjąś sylwetkę, zauważając, jak wiele osób znajdowało się nieopodal nich. — Jude, ich jest za dużo, muszę już… — urwał, spoglądając na palce mężczyzny wciąż oplatające jego nadgarstek i uniemożliwiające tym samym ucieczkę. Wolną dłonią pochwycił więc przygotowane dla nich rożki, pełne paskudnie wyglądającej brei uformowanej z syropów, a potem wyplątał się spod westbrookowego uścisku po to tylko, by odważnie objąć jego dłoń, którą zaraz, w histerycznym biegu ciągnął za sobą w bliżej nieokreślonym kierunku. — Nie zdążę przygotować ci żadnego prezentu — wykrztusił pomiędzy łapczywymi haustami powietrza, których płuca domagały się już po zatrzymaniu. Przez moment myślał, że zgubił go po drodze między tłumem i szkarłatem zbliżających się świąt, ale palce wciąż zaciskały się kurczowo na jego dłoni. Rozejrzawszy się dookoła, próbował ułożyć w głowie miejsce ich lokalizacji, ale myśli jego, w przeciwieństwie do ciała, wciąż gnały w nieznaną stronę. — Jeżeli jedziesz przeze mnie, to nie musisz. Chyba mam w końcu kogoś tak na poważnie, zresztą mówiłeś, że go kojarzysz. Możesz go zapytać, Leon też ci to powie. Że nie musisz się już o mnie martwić, że nie musisz się mną zajmować i w ogóle. Więc jeśli chciałeś odpocząć, albo… nie wiem, boisz się, że namieszam ci przed ślubem, to naprawdę n i e m u s i s z — oznajmił nieco żałośnie, spoglądając na ten topniejący lód w lewej dłoni, który zdobił jego przedramię maleńkimi kropelkami. To jedno chciał podkreślić — nie zrobił tego bowiem tamtego ranka. A wiedział; był pewien jak mało czego w ostatnim czasie, że Westbrook nie wraca tam tak po prostu. — A jak nie chcesz jednak Sollie, to przed nią też nie musisz uciekać aż tam.

jude westbrook
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Słowa protestu niemal opuściły jego usta; nie chodziło przecież o święta. Nie chodziło o kaprys wynikający z nudy i stagnacji, ani też zwykłe uzależnienie od służby wojennej. Wyjaśnienia jednak nie miałby sensu, skoro Jude sam nie do końca wiedział dlaczego.
Bo w dni takie, jak ten, przyznanie się do chęci ucieczki przed Dannym było po prostu głupie.
Tym bardziej kiedy dostrzegał w jego oczach strach. Myślał więc, że popełnia błąd, kolejny, bo nie powinien go zostawiać; nie w taki sposób, nie teraz. Nie zareagował w szczególny sposób, gdy wskutek nieprzemyślanego gestu Danny nieomal popełnił b ł ą d; uśmiechnął się lekko, ze skruchą i pokręcił głową na posłane mu spojrzenie. — Przepraszam — rzucił, choć nie do końca miał pewność za co konkretnie przeprasza; chyba za wszystko.
Daj mi swój nieśmiertelnik. A ja ci dam mój — ten stary, który i tak znaczył dużo więcej niż nowa, zwykła i pusta blacha. On również oddychał teraz z trudem, nieprzygotowany do tak nagłego i prędkiego biegu; nawet przez sekundę nie przeszło mu przez myśl, by się zatrzymać, by go zostawić. Żałował po raz kolejny podjętych tego dnia decyzji — nie powinien zmuszać go do udziału w jarmarku, powinien był przewidzieć, jak to się może skończyć. Wpatrzony jednak w ich splecione dłonie uśmiechał się lekko, myśląc o tym, jakie to wszystko jest proste. I jak głupie wydawały się mu jego obawy, z którymi mierzył się przez cały rok. — Co? — chwila ta jednak była ulotna; kiedy zaskoczenie wstąpiło na jego twarz, ustępując miejsca złości, gotów był się odwrócić i odejść. I to tylko dlatego, że poczuł się zraniony. — Czemu pieprzysz takie rzeczy? Nie wyjeżdżam przez ciebie, kurwa, przestań ciągle do t e g o wracać — wycedził w odpowiedzi, nie puszczając jego dłoni. Wyrzucił jednak topniejącego loda, wciąż tylko powtarzając sobie, jakie to głupie. Ten dzień. Jego pomysły. Naiwne, bezmyślne słowa. — Jadę dlatego, że chcę. Po prostu — powiedział z mocą, nie ściągając z niego spojrzenia. Mógł mu już teraz wyjaśnić, że wszystko może ulec zmianie przez Lisbeth i jej problemy, ale wszystko było zbyt wielką niewiadomą, by móc precyzować cokolwiek. — I wiesz, Balmont, miałem tego nie robić, bo pewnie nie mam, kurwa, prawa, ale nie chcę, żebyś z nim był. Leon jest pieprzoną gnidą i z całą pewnością ma cię w dupie — zachowywał się jak trzynastolatek. Ba, prawdopodobnie zazdrosny Jude już kiedyś wymówił podobne słowa, nieświadom jeszcze tego, że wcale nie złości się tylko o to, że Danny znalazł sobie nowego przyjaciela. — Masz z nim zerwać — powiedział ze stanowczością, zapominając o tym, że naprawdę n i e p o w i n i e n. Bo przecież skoro Geordan był szczęśliwy, powinien to uszanować.

geordan balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Jeśli tam umrzesz, pomyślą, że to znowu ja — zauważył z barwą rozbawienia rozlewającą się w brzmieniu jego głosu, przekazując mężczyźnie dotychczas obejmowane rożki pełne kruszonego lodu, po to tylko, by mknąc palcami wolnej dłoni po karku, spróbować odnaleźć oplatający szyję łańcuszek. Natrafiając na jego metalowe sploty ginące pod materiałem koszuli, uprzytomnił sobie, co takiego przed momentem wypowiedział, a twarz jego w okamgnieniu przybrała kolor białej kartki papieru. — Ale nie umrzesz. Nic ci się nie stanie — zapewnił natychmiast, próbując przekonać raczej samego siebie niżeli Juhada. Zamierając na kilka krótkich chwil w niemej zgryzocie, odbijającej się w błękicie jego oczu pochłaniającym każdy milimetr westbrookowej twarzy, poczuł pod opuszkami palców znajomy chłód pancerki i przypomniał sobie, co zamierzał zrobić przed swoją słowną pomyłką. — Łap. Tylko nie zapomnij przynieść mi swojego w zamian — rzekł już opanowanym tonem, wyplątując się z objęć nieśmiertelnika stanowiącego jedyny dowód na to, że bladoniebieskiego mężczyznę w chabrowej koszuli i szlakiem blizn przecinających skórę, łączyło coś niegdyś z żołnierzem, który dwa lata temu zaginął na ziemi wroga. Blaszka ta, nosząca znamię jego nazwiska, jako jedyna wróciła z nim z tamtego świata — dotychczas nie rozstawał się z nią ani na moment. Wiedział jednak, że da sobie radę; teraz, kiedy wpatrywał się w uśmiech migoczący w kącikach ust Westbrooka i kiedy lepką od cukrowych syropów dłonią wręczał mu swój jedyny amulet, zamykając go w plecionce składającej się z ich złączonych palców. Nie spodziewał się jednak, że już po chwili przyjdzie mu spotkać się z jego złością, ulatującą nie tylko spomiędzy ust, ale zakotwiczoną także głęboko w oczach. Milcząc, wodził wzrokiem za trajektorią upadających resztek rozmokłych rożków i wsłuchiwał się w zdania, których początkowo nie potrafił zrozumieć, czując tylko narastający niepokój. — Okej, w takim razie nigdy już do tego nie wrócę — obiecał, kiedy zaskoczenie rozlewające się po jego ciele nieco już osłabło, a on odzyskał władzę nad aparatem mowy. Już nigdy nie poprosi, żeby został.
Co? — parsknął pytająco, kiedy padły już kolejne, niezrozumiałe dla niego sformułowania, nie zauważając nawet, że powtórzył słowo skierowane przed momentem do niego samego. — Żartujesz sobie, tak? — zacięty ton głosu i wargi zamykające się w wąską linię wskazywały jednak, że Jude bynajmniej nie żartował, co po chwili do niego dotarło. — Kilka tygodni temu nie chciałeś mnie widzieć, wyskakując z tą swoją jebaną przerwą, którą musisz wziąć ode mnie i moich problemów, a teraz chcesz decydować, z kim mogę się spotykać? — zapytał z pretensją narastającą w jego głosie, marszcząc w konsternacji czoło. — Nie wiem skąd wytrzasnąłeś te wnioski, ale się mylisz, Jude, grubo się kurwa mylisz. Jesteśmy tacy sami. On mnie rozumie. W sposób, którego ty nigdy nie pojmiesz — oznajmił z przekonaniem, wyrywając swoją dłoń spod jego uścisku w sposób tak gwałtowny, jakby brunet dotkliwie go przed momentem sparzył. Robiąc trzy kroki do tyłu, pokręcił z niedowierzaniem głową. — Gdybyś poznał mnie teraz, po całym tym jebanym syfie, patrzyłbyś na mnie tak, jak na niego. I nie oszukuj się, że jest inaczej, Jude. Już nie jestem przeklętym gówniarzem z bogatymi starymi, który wciska ci w ręce drogie zabawki, budzi w tobie buntownika i pokazuje ci życie, jakiego nigdy nie zaznałeś. Jestem n i k i m, Jude, jestem taką samą gnidą co on i tylko ty jeszcze tego nie zauważyłeś — wykrzyczał, oddychając głośno i z widocznym trudem. Bo Jude nie rozumiał. Że tamta jego wersja już nie istniała — ta, która zamawiała syrop z wanilii, czekolady, pistacji i owoców leśnych i która zostawała w Tonbridge na kilka dni po zakończeniu semestru. — Ja nie kazałem ci zerwać z Sollie, kiedy powiedziałeś mi, że ją kochasz — przez moment chciał wspomnieć coś o tym, że miał wówczas do tego większego prawo, niż Westbrook w tej chwili. Bo Sollie była jego siostrą, a Jude złamał mu serce. Zauważył jednak inną sposobność ku temu, by zranić go tak dotkliwie, jak Jude sam zrobił to przed momentem. — Bo ja też go kocham — oznajmił z chłodną powagą, prostując się i kłamiąc mu prosto w oczy. Bo nie kochał Leona. Nie mógł, bo nie był już do tego zwyczajnie zdolny. Bo jedyną osobą, którą kiedykolwiek kochał, był Jude. Bo teraz nic już nie było w stanie przebić potęgi ów uczucia, które boleśnie zostało wyrwane z jego serca słowami: biorę ślub z twoją siostrą.
Wciąż dysząc głośno, uczuł na skórze kolana ciężkie krople niewiadomego pochodzenia. I wtedy, opuszczając wzrok kilka stopni niżej, dostrzegł dopiero, co od czasu wybuchu złości bruneta wyczyniał ze swoimi palcami. Koniuszek w całości pozbawiony paznokcia drżał z narastającego bólu, pokrywając się rubinową cieczą, a on przypatrywał się temu bez wyrazu, wiedząc, że było to nieuniknione. Że tylko ów czyn pomógł mu odnaleźć w głowie odpowiednie słowa.

jude westbrook
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Zaśmiał się. Odkąd dowiedział się, że jedzie — musieli najpierw zweryfikować niektóre sprawy i Jude był pewien, że nie otrzyma już szansy powrotu na front — każdy, komu o tym opowiedział, reagował przesadną dramaturgią. Tak jakby Jude naprawdę miał umrzeć, teraz bądź za rok, nieważne; po prostu tak, jakby jego służba wojenna równoznaczna była wyrokowi śmierci. Uznał więc za z a b a w n e przedstawienie tego w taki sposób. I może nawet ucieszył się, że przez sekundę obaj potraktowali to z taką swobodą, by móc wcisnąć na usta szczery uśmiech. — Nie umrę — powtórzył, składając tym samym obietnicę. Nie był zafascynowany koncepcją śmierci. Był przerażony i nienawidził tego ryzyka od samego początku; czasem miał wrażenie, że wolałby się za kimś schować, niż zginąć w imię kraju i być potem sądzonym, niż odznaczonym specjalnym, pośmiertnym medalem. — N i e u m r ę, bo Olivia by mnie zamordowała — dodał uśmiechając się chwacko, a potem z radością przełożył przez swoją głowę wręczony mu nieśmiertelnik. Myśląc o tym, że dla niego to pewnie nic, że Danny nie rozumie, jak wielkie ma to dla niego znaczenie.
Bo to tak, jakby podarował mu właśnie cały świat.
I pewnie dlatego Jude stracił na moment kontrolę. Rozsądek.
Nie chodziło wtedy o ciebie — wycedził ze złością, zastanawiając się jak i czy w ogóle może mu to jakoś wyjaśnić. Tak, by nie zmieniać niczego. By nie sprezentować mu prawdy chwilę przed wyjazdem. Ślubem. — Nie jesteś taki, jak on, kurwa, Balmont! — krzyknął gniewnie, przyciągając uwagę zaciekawionych, jak zwykle, ludzi. Czy zdawał sobie z tego sprawę? Czy miało to dla niego jakiekolwiek znaczenie? Oczywiście, że nie. Dlatego po prostu krzyczał groźnie takie rzeczy, jak: w dupie mam to, że się zmieniłeś, albo nigdy mnie nie interesowały twoje pieprzone pieniądze, dodając ja też się kurwa zmieniłem, dlaczego tego nie widzisz, aż gdzieś w tym wszystkim, niepostrzeżenie, w tonie jego głosu zaczęła objawiać się desperacja. Smutek tak gęsty, że raz czy dwa załamał mu swym ciężarem głos. I było już jasnym, że wybrzmiewa w nim panika.
Pewnie byłoby tego więcej: sprzeciwów, ataków, głosu zakrawającego na rozpacz. Ale od kilkudziesięciu sekund po prostu wsłuchiwał się w te podłości łamiące mu serce, wpatrując się w źródło ciężkich kropel krwi, które początkowo były tak niewinne, nijakie, pozbawione znaczenia. To jest do momentu w którym pojął co się dzieje. — N-no t-to… — zaczął, blady i przerażony, nie tylko tym, co Geordan zrobił; słowa, które powiedział, odniosły sukces. — S-skoro… jeśl-li tak, to ja nie b-będę… — odszukał w kieszeni spodni na wpół pełną paczkę chusteczek; nie było to rozsądne, ale musiało wystarczyć. — Może to i dobrze, ż-że… bo skoro nie rozum… no tak, m-może lepiej, że to jest on, a nie… — mamrotał, bardziej do siebie, kiedy drżącymi dłońmi oplatał geordanową ranę chusteczkami. Właśnie to było dowodem, którego nie potrafił wskazać Lisbeth — to, że doprowadził Balmonta do takiego stanu. Dowodem na to, że nie powinien mu wyjawiać prawdy. — Przepraszam Danny, przepraszam — wyszeptał, zamykając jego uszkodzoną dłoń w debrze własnych, powstrzymując ciąg myśli, jakie niosło ze sobą całe to zdarzenie. Jeszcze nie chciał. Jeszcze nie był gotowy na zaakceptowanie niektórych rzeczy. Na pogodzenie się z tą całą sprawą z Leonem. Na dostrzeżenie, że bez przerwy to on, nie Leon, mu szkodzi. I na to, że te niepokojące siniaki i rany, dostrzegane co jakiś czas na jego ciele, mogły być… Nie. — Ten zakład krawiecki jest tu niedaleko. Tam się tym zajmę, dobra? Pozwól mi, Danny, się tym zająć — co prawda nie wiedział j a k, ale był pewien, że Geordan nie tylko planuje go teraz zostawić, ale że zamierza uniknąć wizyty w szpitalu.

geordan balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Nie chodziło o mnie, kiedy postanowiłeśo d em n i eodpocząć? — wydarł z płuc to absurdalne pytanie, brzmiące niemal jak ciche skomlenie i zmarszczył czoło. Nie rozumiał. Czasem myślał, że w chwilach takich jak ta — to jest, kiedy Jude z zaciętością zapisaną w rysach twarzy podkreślał, że wcale nie chodzi o niego — próbował przekazać mu po prostu, jak niewiele Geordan dla niego znaczy. Bo nie miał żadnego wpływu na jego przyspieszony wyjazd, na powrót do służby sam w sobie, no i na to, że przez moment Westbrook zapragnął się od niego całkiem odciąć. Mimo że Balmont dopiero wrócił. I to wrócił d l an i e g o, oszukując się, że brunet jako jedyny będzie na niego cierpliwie czekać. I że rok, podczas którego cały świat głosił o jego śmierci, był najgorszym okresem w życiu Judaha. I że już nigdy nie rozstaną się w ten sposób, ani żaden inny — że będą razem, nawet jeśli tylko jako przyjaciele. Ale mimo to Jude musiał odpocząć.
Słowa, jakimi w niego rzucał; gniewne, udekorowane licznymi wulgaryzmami, nasączone pretensjami, pozostawił bez odpowiedzi. Musiał wyglądać żałośnie, kiedy tak czekał w milczeniu, dając godzić się każdemu wyrażeniu o ostrych krawędziach, ale cały ten czas nasłuchiwał zwyczajnie ostatecznego wyjaśnienia. Powodu, dla którego Jude nie mówi mu już o niczym, dla którego chce przed nim uciec i dla którego pragnie jednocześnie sterować całym jego życiem. Powodu, którego przez moment być może się domyślał, ale podobnych rozważań surowo zabronił sobie przecież jakiś czas temu. I dopiero słysząc go na głos, obudziłby w sobie tamte uczucia na nowo. Tylko w takim przypadku. Ale żadne wyjaśnienie nie padło.
Tylko strzępki słów, które wyryły na jego twarzy zdziwienie.
Pozwalając, by pochwycił jego dłoń i okrył ją szorstkim materiałem; z początku białym, teraz jednak barwiącym się na wściekły szkarłat, wzruszył nieznacznie ramionami. — To nic takiego — zapewnił cicho i obojętnie, nie potrafiąc zrozumieć, ani tym bardziej podzielić przejęcia, jakie brało kontrolę nad Westbrookiem. — Zakład krawiecki? — zapytał nieco nieprzytomnie, dopiero po dłuższej chwili przypominając sobie o początkowym celu ich dzisiejszej wędrówki. Bo wcale przecież nie mieli dotrzeć na ten jarmark, nie mieli zamówić kruszonego lodu i Geordan nie miał wykrzykiwać ku niebu zapewnień o tym, jak to kocha przeklętego Fitzgeralda, który ani trochę nie umywa się do Jude’a. I nie miał poharatać swoich dłoni. A przynajmniej nie w tak oczywisty, widoczny sposób. Nie przed Westbrookiem.
Nie umrę od tego, Jude — zapewnił, a przy tym zaśmiał się krótko i cicho. Bezgłośnie. I wcale nie zamierzał go teraz zostawiać — ani kiedykolwiek później. — W którą stronę? — rozglądając się po kolorowych stoiskach pełnych jaskrawych sylwetek, starał się rozeznać w ich położeniu. I tylko czasem jego serce wygrywało prędki rytm, bo Jude stał tak blisko niego i obejmował jego dłoń w sposób — jak n i e s ł u s z n i e mu się zdawało — zawierający w sobie więcej ciepła, niż kiedykolwiek wcześniej. — Straciłem kontrolę, to przez ten tłum i… To nie twoja wina — wyjaśnił jeszcze, czując, że musi się jakoś usprawiedliwić. I skłamać. W pewien nieszkodliwy sposób. — To pierwszy raz, nigdy wcześniej nic takiego nie zrobiłem.

jude westbrook
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Często łapał go bezdech; szczególnie wtedy, kiedy myślał o tamtym pocałunku. Kryło się w tym coś zabawnego (choć nigdy z tego powodu się nie śmiał), bo policjanci z którymi odbywał służbę, czasem byli świadkami ów napadów, przypisując je potem — czule i z troską, mimo że zaledwie kilka godzin wcześniej składali na niego skargę — wspomnieniom z wojny. Jude może i niósł w sobie demony związane ze służbą, ale potrafił się od nich dystansować. Nie wiedział za to, jak pogodzić się ma z tym, co dzieje się z nim i Geordanem. Dlatego i teraz czuł się tak, jakby się d u s i ł. I dlatego wypowiedział słowa, których mówić nie powinien. — Dlaczego ty niczego nie rozumiesz?— rzucone z pretensją, jakby to faktycznie była jego wina. A przecież nie była. Przecież to Jude komplikował wszystko od całego, długiego roku, choć zdawało się mu, że zdążył niektóre rzeczy zaakceptować.
Ucieczka w ramiona gniewu była jedyną drogą, jaką znał. Na której, jak dotąd, czuł się dobrze, ale wiedział, że już wkrótce się to zmieni.
Bo już nie potrafił udawać.
To nic takiego — powtórzył za nim, wpatrując się ze zgrozą w ofiarę popełnionej zbrodni, jaką był uszkodzony p a l e c. Widywał przecież gorsze rany. Przez moment jego codziennością było obserwowanie rannych, konających żołnierzy. Już jako dziecko podglądał rodziców w szpitalu. I nigdy nic, żadna operacja czy śmierć odnaleziona w okopach nie doprowadziły go do takiego stanu, jak Danny. Teraz. Z tym, co sobie zrobił. Dlatego też miał ochotę uderzyć go za ten śmiech, za zdziwienie płynące z jego oczu i głosu; jak mógł uważać, że to nic takiego? — W lewo. Musimy iść w kierunku piekarni, a potem… — nie był świadom słów, które opuszczają jego usta. Coś mu tłumaczył, nieprzytomnym i uszkodzonym jakby głosem, wpatrując się w chusteczki nasiąknięte szkarłatem. I nie wiedział. Czy może to zignorować, czy może mu przytaknąć, czy może udać, że to naprawdę n i c. — Oczywiście, że to moja wina. Zdenerwowałeś się. Zdenerwowałem cię. Przepraszam — szepnął ze skruchą, jak zwykle wybierając najprostszą opcję: ucieczkę. Skinął więc głową na znak, że rozumie. I że mu wierzy, choć nie było to prawdą. Ale łatwiej było skupić się na drodze wiodącej do zakładu krawieckiego. Na tym, by opatrzyć mu tam ranę ich wspólnej klęski, a potem przypatrywać się mu z czułością, gdy wybierali te przeklęte garnitury.

koooonieeeeec
geordan balmont
ODPOWIEDZ