merry grinchmas, darling
: 12 gru 2022, 08:21
002
Wystarczyło mu usłyszeć krótkie „dam ci spokój, jeśli…” padające z jej ust, by zaczął słuchać uważniej tego, co Tea miała do powiedzenia. Na ogół nie robił tego zbyt dokładnie, trzeba przyznać; był wrażliwy na słowa klucze, ale kiedy po raz kolejny rozpoczynała tyradę pod jego adresem albo tę drugą spośród ulubionych, mówiącą o jej nieszczęściu i niezadowoleniu z danej sytuacji, po prostu wyłączał się. Pewne rzeczy padały tak często, że mógłby zrobić bingo i pewnie każdego dnia udałoby mu się trafić w kilka pól, przynajmniej po jednym razie. Współpraca z taką malkontentką była naprawdę uciążliwa, ale jednocześnie Hal wiedział już w dużej mierze, czego powinien się spodziewać. Tego jednak nie przewidział w obliczeniach — że któregoś dnia ona tak po prostu zaproponuje, że może przestać uprzykrzać mu życie swoimi pomysłami znikąd, za cenę pozornie niewinnego żartu.
A jednak, zaproponowała. Była to jednocześnie najbardziej idiotyczna propozycja, jaką słyszał od bardzo dawna, a ponadto istniała szansa, że miała go zwyczajnie oszukać, ale uznał, że gra była warta świeczki. Wiedział, że nie chodzi o czapkę — nie potrzebowała czerwonego nakrycia z pomponem do szczęścia, nie wspominając o tym, że lada dzień Cromwell miał wysłać do jej domu kogoś z ozdobami świątecznymi i takich czapek miała mieć prawdopodobnie dziesiątki. Wiedział, że chodzi o sprawdzenie go; pewnie miała go za człowieka, który nie opuści gardy bez względu na wszystko, czy to w pracy, czy po niej. I… taki właśnie był, w zasadzie. Na ogół, bo na fen moment był zwyczajnie zmęczony. Po tamtej nocy, kiedy uciekła przed nim z klubu, kiedy znalazł ją po prawie dwóch godzinach na plaży, miał dość tych infantylnych przepychanek. Gdyby mógł coś przehandlować za dzień spokoju od jej pomysłów i kaprysów niemożliwych do spełnienia, nie wahałby się; dlatego właśnie nie miał żadnych wątpliwości i bez namysłu zdobył to, co sobie wymyśliła — czapkę świetego Mikołaja, jeszcze przed momentem znajdującą się na głowie przyjaźnie wyglądającego staruszka, który stanowił główną atrakcje na jarmarku, otoczony dziećmi domagającymi się prezentów. W scenerii australijskiej wyglądało to tak absurdalnie, że nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo okazywał się być Grinchem w oczach tych pojedynczych dzieciaków, które widziały jego niecny czyn. Ani z tego, że za cenę świetego spokoju zgodził się dobrowolnie spełnić kolejną, niedorzeczną zachciankę. — Tydzień. Nie, dwa tygodnie. Żadnych wycieczek w środku nocy ani wyjazdów dalej, niż do Cairns – postawił swój warunek, zatrzymując się z dłonią zawieszoną w powietrzu; ściskał w niej własność Mikołaja i miał zamiar oddać ją Philo dopiero w chwili, kiedy obieca, że ten warunek zostanie spełniony. O ile w ogóle. Wszak nadal istniała szansa, że zrobił to wszystko na nic.
philotea wingrove