: 02 lut 2023, 17:28
Dopiero czas miał go rozliczyć z tej dojrzałości. W końcu już raz stawał na ślubnym kobiercu (a przynajmniej wtedy tak myślał) i wydawało się, że rozważa życie ze swoją żoną. Szybko jednak okazało się, że pierwsza kłótnia była ich gwoździem do trumny i do dziś budził się zlany potem na myśl o tym, że zostałby u jego boku i deliberować jakim dodatkiem jest dla tej plastikowej laluni. Nic więc dziwnego, że tym razem był ostrożny w swoich przekonaniach o zmianie życia.
Na odwyku takie akcje były wręcz na porządku dziennym i zazwyczaj kończyły się wielką katastrofą. Tym razem zależało mu i to zmieniało postać rzeczy. Nie mógł ot tak afiszować przywiązania, które mogło nagle zniknąć i roztrzaskać mu serce.
O ile jakieś posiadał, bo sporo było świadków twierdzących zupełnie inaczej.
- Gdybym nie poprosił o pomoc to leżałbym teraz sześć stóp pod ziemią. Boże, ale stypa - zaśmiał się cicho. Na pogrzebie ich wspólnego kochanka bawili się znacznie lepiej niż teraz, gdy on świętował ślub, a ona w końcu pozbyła się oskarżeń odnośnie Rhysa. Ten pewnie też leżał sobie wygodnie w grobie, którego nigdy nie odwiedził. Odkąd Divina przestała być cmentarną laską to przestał tam uczęszczać czując, że to miejsce na pewno jest w jakiś sposób nawiedzone.
- A co do zrujnowania życia… Wiem, że mam sweterek od Ralpha Laurena, ale to jest ostateczny argument - przewrócił oczami. Umiał płakać w najdroższych wozach, kokainę rozsypywał mu chłopak w Berlinie i wtedy był głęboko nieszczęśliwy. Był przykładem absolutnie nieznośnego bananowego chłopca, który nigdy nie doceniał tego, co miał. Tak właściwie i teraz mógłby zboczyć z dobrze obranej drogi, bo dłuższe życie w harmonii kosztowało go więcej zachodu niż radzenie sobie w kryzysach.
Właśnie to zawdzięczał swojej rodzicielce, która ćpała w najszczęśliwszych momentach swojego życia, bo uważała, że jej mało. Czy miało to sens? A czy autodestrukcja kiedykolwiek miała najmniejszy sens?
A Harriet robiła to samo i dlatego tak mocno ją punktował.
- Przejmuję się, bo chcę, żebyś była… przynajmniej na trochę szczęśliwa. Nazwij to jak chcesz, ale zależy mi na tym, by ci się ułożyło i bym mógł wrócić do ośmieszania cię na każdym kroku. Na pewno będzie to zdrowsze niż to co teraz mamy… - zatoczył krąg nad ich głowami, bo w zasadzie nawet nie rozumiał co ich łączy i dlaczego tak usilnie próbuje znaleźć receptę na wszystkie jej zmartwienia.
Zdecydowanie zależało mu na tej dziewczynie, choć na słowa o podrywie roześmiał się mocno.
- Jakbym wiedział, że w ten sposób cię zaliczę to zmądrzałbym już dawno. Teraz już sprawa została zamknięta, a interes rozwiązany - poklepał ją po główce. - Nie wiem czy wiedziała, ale kiedyś się pieprzyliśmy jak króliki, więc chyba była zadowolona - odpowiedział skromnie, po czym wypiął pierś. - Dobra, była wniebowzięta. Teraz możesz żałować, że nie dałaś mi przelecieć za tym kontuarem - długo jednak nie trwały te docinki, bo jej słowa sprawiły, że w momencie spoważniał.
Przed oczami przesuwała mu się Divina, którą powiesił. Lila, którą rzucił o ścianę w ataku gniewu i nareszcie Saskia, którą zgwałcił, bo brał wtedy końskie dawki leków i prochów. Nie odpowiedział, bo Harriet wygrzebała z jego mózgu najgorszy z lęków i sprawiła, że zaczął żyć.
Harriet L. Pemberton
Na odwyku takie akcje były wręcz na porządku dziennym i zazwyczaj kończyły się wielką katastrofą. Tym razem zależało mu i to zmieniało postać rzeczy. Nie mógł ot tak afiszować przywiązania, które mogło nagle zniknąć i roztrzaskać mu serce.
O ile jakieś posiadał, bo sporo było świadków twierdzących zupełnie inaczej.
- Gdybym nie poprosił o pomoc to leżałbym teraz sześć stóp pod ziemią. Boże, ale stypa - zaśmiał się cicho. Na pogrzebie ich wspólnego kochanka bawili się znacznie lepiej niż teraz, gdy on świętował ślub, a ona w końcu pozbyła się oskarżeń odnośnie Rhysa. Ten pewnie też leżał sobie wygodnie w grobie, którego nigdy nie odwiedził. Odkąd Divina przestała być cmentarną laską to przestał tam uczęszczać czując, że to miejsce na pewno jest w jakiś sposób nawiedzone.
- A co do zrujnowania życia… Wiem, że mam sweterek od Ralpha Laurena, ale to jest ostateczny argument - przewrócił oczami. Umiał płakać w najdroższych wozach, kokainę rozsypywał mu chłopak w Berlinie i wtedy był głęboko nieszczęśliwy. Był przykładem absolutnie nieznośnego bananowego chłopca, który nigdy nie doceniał tego, co miał. Tak właściwie i teraz mógłby zboczyć z dobrze obranej drogi, bo dłuższe życie w harmonii kosztowało go więcej zachodu niż radzenie sobie w kryzysach.
Właśnie to zawdzięczał swojej rodzicielce, która ćpała w najszczęśliwszych momentach swojego życia, bo uważała, że jej mało. Czy miało to sens? A czy autodestrukcja kiedykolwiek miała najmniejszy sens?
A Harriet robiła to samo i dlatego tak mocno ją punktował.
- Przejmuję się, bo chcę, żebyś była… przynajmniej na trochę szczęśliwa. Nazwij to jak chcesz, ale zależy mi na tym, by ci się ułożyło i bym mógł wrócić do ośmieszania cię na każdym kroku. Na pewno będzie to zdrowsze niż to co teraz mamy… - zatoczył krąg nad ich głowami, bo w zasadzie nawet nie rozumiał co ich łączy i dlaczego tak usilnie próbuje znaleźć receptę na wszystkie jej zmartwienia.
Zdecydowanie zależało mu na tej dziewczynie, choć na słowa o podrywie roześmiał się mocno.
- Jakbym wiedział, że w ten sposób cię zaliczę to zmądrzałbym już dawno. Teraz już sprawa została zamknięta, a interes rozwiązany - poklepał ją po główce. - Nie wiem czy wiedziała, ale kiedyś się pieprzyliśmy jak króliki, więc chyba była zadowolona - odpowiedział skromnie, po czym wypiął pierś. - Dobra, była wniebowzięta. Teraz możesz żałować, że nie dałaś mi przelecieć za tym kontuarem - długo jednak nie trwały te docinki, bo jej słowa sprawiły, że w momencie spoważniał.
Przed oczami przesuwała mu się Divina, którą powiesił. Lila, którą rzucił o ścianę w ataku gniewu i nareszcie Saskia, którą zgwałcił, bo brał wtedy końskie dawki leków i prochów. Nie odpowiedział, bo Harriet wygrzebała z jego mózgu najgorszy z lęków i sprawiła, że zaczął żyć.
Harriet L. Pemberton