Everything's gonna be alright
: 03 gru 2022, 22:09
Była zaniepokojona, ale ostatnią rzeczą, której by chciała, to pokazać po sobie to zdenerwowanie. Może było to z jej strony przesadą, może wyjątkowo, na przekór swojej własnej przesadnie zazwyczaj optymistycznej naturze, pozwalała sobie na zbyt wiele pesymistycznych myśli i czarnych wizji. Może wbrew szczerej wierze we wszystko, co najlepsze, najsłodsze i jednocześnie zazwyczaj najmniej prawdziwe, w głębi duszy była przede wszystkim tylko chłodną realistką, która nie potrafiła odciąć się od rzeczywistości, kiedy ta okazywała się zbyt brutalna jak na jej skromny gust.
Chciała dla Mari jak najlepiej. Gdyby to od niej zależało, dałaby jej gwiazdkę z nieba, całe dobro wszechświata i wszystko, czego tylko mogła potrzebować i chcieć, nawet jeśli nie byłoby jej ani trochę potrzebne. Uważała, że Chambers zasługuje na to, co najlepsze. I na pewno zasługiwała na to, żeby żyć długo i szczęśliwie… Żeby po prostu żyć…
Kayleigh nie była lekarzem, nie znała się na problemach sercowych innych niż te, które przeżywały bohaterki tak bardzo przez nią uwielbianych komedii romantycznych, ale nie musiała być specjalistą, aby podejrzewać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że słabe serce nie sprzyja procesowi tak trudnemu dla organizmu kobiety jak ciążą i szczególnie jak poród.
Nie chciała wybiegać myślami za bardzo do przodu, nastawiać się na cokolwiek z góry czy ulegać czarnowidzeniu, to nie było w jej stylu. Niepokoiła się, ale w tamtej chwili najbardziej istotne było to, że Mari potrzebowała wsparcia, ramienia, na którym mogła się oprzeć, zaufanej osoby obok i Kay chciała być dla niej właśnie tą osobą. Wiedziała, że powinny pojechać do lekarza. Nasikanie na patyk z apteki to jedno, ale tylko lekarz mógł stwierdzić, jak faktycznie przedstawiała się sytuacja. Namówienie Chambers na wyprawę do ginekologa do Port Douglas kosztowało Kayleigh sporo zaangażowania i cierpliwości, ale był to jeden z momentów, w których faktycznie dała z siebie wszystko, nie zamierzając odpuszczać.
Dlatego teraz ona i Mari siedziały razem w poczekalni w małej klinice, oczekując na kolejkę Chambers, nie zamieniając między sobą zbyt wielu słów aż w końcu Mari została wezwana do gabinetu lekarskiego.
- Wszystko będzie dobrze – zapewniła Kayleigh i posłała w stronę Mari uśmiech (jak miała nadzieję, pokrzepiający). - Będę tu czekać. Jakbyś mnie potrzebowała, wołaj głośno, momentalnie przybiegnę! – i chociaż zazwyczaj daleko jej było do wcielania się w rolę odważnego rycerza na białym rumaku, w tym przypadku faktycznie gotowa byłaby wparować do gabinetu lekarza, gdyby tylko Mari dała jakikolwiek znak, że potrzebuje obecności przyjaciółki obok siebie. W pewnych sytuacjach nie było dla niej rzeczy niemożliwych. Problem polegał na tym, że nie było tych sytuacji wiele…
Mari Chambers
Chciała dla Mari jak najlepiej. Gdyby to od niej zależało, dałaby jej gwiazdkę z nieba, całe dobro wszechświata i wszystko, czego tylko mogła potrzebować i chcieć, nawet jeśli nie byłoby jej ani trochę potrzebne. Uważała, że Chambers zasługuje na to, co najlepsze. I na pewno zasługiwała na to, żeby żyć długo i szczęśliwie… Żeby po prostu żyć…
Kayleigh nie była lekarzem, nie znała się na problemach sercowych innych niż te, które przeżywały bohaterki tak bardzo przez nią uwielbianych komedii romantycznych, ale nie musiała być specjalistą, aby podejrzewać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że słabe serce nie sprzyja procesowi tak trudnemu dla organizmu kobiety jak ciążą i szczególnie jak poród.
Nie chciała wybiegać myślami za bardzo do przodu, nastawiać się na cokolwiek z góry czy ulegać czarnowidzeniu, to nie było w jej stylu. Niepokoiła się, ale w tamtej chwili najbardziej istotne było to, że Mari potrzebowała wsparcia, ramienia, na którym mogła się oprzeć, zaufanej osoby obok i Kay chciała być dla niej właśnie tą osobą. Wiedziała, że powinny pojechać do lekarza. Nasikanie na patyk z apteki to jedno, ale tylko lekarz mógł stwierdzić, jak faktycznie przedstawiała się sytuacja. Namówienie Chambers na wyprawę do ginekologa do Port Douglas kosztowało Kayleigh sporo zaangażowania i cierpliwości, ale był to jeden z momentów, w których faktycznie dała z siebie wszystko, nie zamierzając odpuszczać.
Dlatego teraz ona i Mari siedziały razem w poczekalni w małej klinice, oczekując na kolejkę Chambers, nie zamieniając między sobą zbyt wielu słów aż w końcu Mari została wezwana do gabinetu lekarskiego.
- Wszystko będzie dobrze – zapewniła Kayleigh i posłała w stronę Mari uśmiech (jak miała nadzieję, pokrzepiający). - Będę tu czekać. Jakbyś mnie potrzebowała, wołaj głośno, momentalnie przybiegnę! – i chociaż zazwyczaj daleko jej było do wcielania się w rolę odważnego rycerza na białym rumaku, w tym przypadku faktycznie gotowa byłaby wparować do gabinetu lekarza, gdyby tylko Mari dała jakikolwiek znak, że potrzebuje obecności przyjaciółki obok siebie. W pewnych sytuacjach nie było dla niej rzeczy niemożliwych. Problem polegał na tym, że nie było tych sytuacji wiele…
Mari Chambers