lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
dyrektor generalny firmy technologicznej — Cairns, LAN Technologies
41 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Jon & Jeha
#1

Mija kilka tygodni od Waszego pierwszego spotkania. Chciałbyś móc powiedzieć, że były to najbardziej wymagające dni w Twoim życiu, pełne trudnych wyborów, ale byłoby to strasznym kłamstwem. Celowo zrzucasz na siebie niebotyczną ilość obowiązków, żeby nie mieć czasu myśleć i wracać pamięcią do miejsca, w którym jest czas na żałowanie. Nie możesz żałować, nie możesz nawet myśleć o tym, co zrobiłeś, a w ciągu kilku godzin spędzonych z Nim udaje Ci się zrobić więcej niż się po sobie spodziewasz. Okazuje się, że jesteś zdolny do jeszcze większego zakłamania i nieprzyzwoitości, niż te pokłady, które w sobie poznajesz i toniesz w większym bagnie, złożonym z własnego nieszczęścia i samonienawiści, niż w ciągu ostatnich dwóch dekad swojego życia. Bowiem ostatni raz, ten sam smak nieodzownej porażki na ustach i tak bardzo zakazanych ust na swoich, czułeś osiemnaście lat temu…
I wtedy też byłeś z Nim.
Co tylko pogarsza sprawę.
Mimo wszystko czas biegnie gładko. Pochylony nad pracą, czujesz ciężkość jego obecności, dopiero kiedy dźwięk nastu par butów uderzających o marmurową posadzkę w końcu cichnie, a Wy po raz pierwszy od dawna zostajecie w pomieszczeniu naprawdę… sami, wtedy suchość w ustach staje się bardziej uciążliwa. Zapijana wodą z lodem, zostaje na języku, razem z goryczą i napływającym nagle niesmakiem. A może echem słodyczy? Sam nie wiesz. Klniesz zacinając się kartką, zapominając się, zapominając też, że od czasu do czasu możesz być zrozumiany w rodowitym języku, a Je-ha może rozumieć znacznie więcej niż “jebać to” wyszeptane do tej czarniejszej strony ciebie. Może lepiej, że znajduje się teraz po przekątnej pokoju.
Podążasz za nim spojrzeniem, skupionym prawie tak samo, a może bardziej, jak przed chwilą na analizowanej dokumentacji. Zdejmujesz marynarkę i masz ochotę rozluźnić krawat, ale podskórnie wiesz, że to bardzo zły pomysł. Bardzo odważny. Zakłada, że gromadzisz w sobie tak duże ilości samokontroli, jakich Ci brakuje. Ostatki chłodu i spokoju poświęcasz spokojnemu oddechowi i zimnemu spojrzeniu, jakim błądzisz za jego sylwetką, kiedy widzisz jego figurę zatrzymującą się przy Twoim biurku.
Cholerne wakacje w Szwajcarii. Pamiątka z tego krótkiego urlopu, w postaci zdradzieckiego zdjęcia zamkniętego w ramce stoi na mahoniowym blacie.
On nawet nie patrzy w kierunku fotografi, ale czujesz się w obowiązku coś podkreślić.
Od prawej, Jae-soo, moja żona, Yeon-Jin i Ji… Ah.
Udaje Ci się przybrać naturalny, znużony ton, nawet wtedy kiedy wypowiadasz imię żony, jednocześnie przyznając się do bycia zdradziecką szują, ale spokój panuje tylko do czasu, kiedy przedstawiasz córkę. Coś Cię w tej chwili uderza. Podobieństwo imion, Je-ha, Ji-Ah, z koreańskiego mają podobne brzmienie, ich przypadkowo zbieżna melodyczność nagle wprawia cię w chwilową konsternację. Ta jedna sekunda wystarcza, żeby wprowadzić nutę niezręczności w dotąd niezbitą odpowiedź.
Przez chwilę zastanawiasz się, czy powinieneś to wyjaśnić, twardo zarysować akcydentalny, nieumyślny dobór imienia córki, ostatecznie jednak uznajesz, że to wyjaśnienie pogrąży Cię bardziej. Jakbyś miał coś do ukrycia. Jakąś niezręczność, a to przecież tylko czysty przypadek… prawda?
Musimy porozmawiać — słowa te zaskakują ciebie chyba w tym samym stopniu, co mogą jego. Wstajesz z miękkiego obicia czarnej, skórzanej kanapy i od razu tęsknisz za komfortem siedzenia na niej, zastanawiając się, czy to dobry pomysł, żeby wstawać, ale już stoisz. Teraz, kiedy odłożyłeś plik z teczką na elegancki, kawowy stolik, nie masz co zrobić z rękoma, więc zaplatasz je na piersi, uwydatniając i tak wyraźne żyły, przebijające się przez jasną, jak na koreańczyka skórę.
pearl lagune
miło
brak multikont
ochroniarz w sektorze prywatnym — LAN Technologies
38 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Here, hold my morals. I've got some sketchy shit to take care of.
#1


Stoi pod ścianą niedaleko drzwi, czuwa. Sztywno wyprostowany, z rękoma splecionymi za plecami i rozstawionymi na szerokość ramion stopami sprawia niemal złudne wrażenie jedności z wyposażeniem pomieszczenia. A przynajmniej próbuje. W ciągu dnia jest o wiele łatwiej, przez gabinet prezesa przewija się spora liczba osób: kobiet i mężczyzn; twarzy, które w ciągu zaledwie kilkunastu sekund musi przeanalizować i zweryfikować z listą, którą już od dobrych kilku dni utrwala w pamięci, by w przyszłości nie popełnić błędu i nie dopuścić do szefa LAN Technologies kogoś nieproszonego. Jednak wraz z upływem czasu liczba gości kurczy się i piętro z wolna pustoszeje aż wreszcie Jeha rejestruje w słuchawce informację o zakończeniu oficjalnych godzin pracy. Ograniczenie spotkań, personelu i dostępu do budynku minimalizuje ryzyko potencjalnych ataków, więc powinien odczuć ulgę… Ale nie odczuwa.
Prosi o listę pozostałych w biurze pracowników, po czym znów sztywnieje w potencjalnie swobodnej postawie. Próbuje odnaleźć wewnętrzny spokój, ale świadomość ograniczonego towarzystwa nie koi jego zszarganych nerwów, wręcz przeciwnie. Jeha próbuje poprzedniej strategii - stara się wtopić w tło, stać się częścią pokoju. Jest więc szafą, lampą, kwiatem, póki nie dochodzi do wniosku, że to kurewsko bez sensu. Wbija wzrok w jeden punkt gdzieś na przeciwległej ścianie, na moment przestaje nawet oddychać, ale nim się orientuje instynkt i wyuczone nawyki ponownie przejmują kontrolę nad jego ciałem. Obserwacja leży w jego naturze, stanowi również część kompetencji, więc moment później (czy tego chce, czy nie) wodzi spojrzeniem po pomieszczeniu.
Zamiast udawać, że sam nie istnieje, po prostu ignoruje obecność pochylonego nad dokumentacją prezesa. Stara się o nim nie myśleć. Nie myśleć o tym, czego dopuścił się, by dostać pracę u jego boku… Głęboka odraza do samego siebie wwierca się mu boleśnie w żołądek, ilekroć Sung powraca wspomnieniami do tamtego wieczoru. Nic nie potoczyło się wtedy po jego myśli, nie tak miało wyglądać ich ponowne spotkanie, a jednak, gdy nadeszła chwila, by otworzyć usta i wreszcie wypowiedzieć błagalną prośbę, dla której w ogóle zjawił się Lorne Bay, o wiele łatwiej było przycisnąć je do jonowych warg. O wiele łatwiej było się upodlić niż okazać jakąkolwiek słabość, a teraz, kilka dni później pogarda dla samego siebie wciąż pozostaje żywa i gorąca w jego żyłach. Gardzi sobą i gardzi Jonem, że mu na to wszystko pozwolił, chociaż akurat Moon nie jest przecież niczemu winien.
Jeha co rusz próbuje ratować się myślą, że przecież robił już gorsze rzeczy dla kraju, ale nie pomaga świadomość, że nigdy wcześniej nie robił ich dla siebie… Wzdycha i zerka na zegarek, po czym odpycha się od ściany i kieruje ku szefowi. Chce zapytać ile potrwają nadgodziny, ponieważ musi je odnotować, ale nim udaje mu się zabrać głos, Jon robi to pierwszy.
Sung marszczy brwi w konsternacji, jest zbyt zafrapowany tym nagłym przerwaniem ciszy, by zarejestrować wahanie mężczyzny i podejrzaną zbieżność własnego imienia z tym nadanym jego córce. Nie jest w stanie, a może po prostu nie chce zwracać na to uwagi. Zamiast tego kiwa więc tylko głową i mimowolnie zerka na fotografię.
Zgadza się — potwierdza, próbując nie dać po sobie znać, że to krótkie zdanie wywołuje gęsią skórkę na ukrytych pod materiałem czarnej marynarki ramionach. Odchrząkuje krótko i skupia uwagę na Jonie. — Powinien pan zgłaszać nadgodziny szefowi ochrony — upomina go, wykorzystując sytuację na swoją korzyść. Wie, że prezes prawdopodobnie nie to ma na myśli, ale każdy pretekst, by ograniczyć tę rozmowę do tematu pracy wydaje się teraz dobry.
Jak długo to potrwa, sajangnim? — pyta, unosząc dłoń do słuchawki, by zasygnalizować, że zamierza powtórzyć tą informację do kogoś po drugiej stronie połączenia.
ambitny krab
brzydko
brak multikont
dyrektor generalny firmy technologicznej — Cairns, LAN Technologies
41 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Wyjątkowa powaga, jaka towarzyszy słowom Jehy, skupia Twoją uwagę, mimochodem zmuszając Cię do ucieczki spojrzeniem w bok, w kierunku drzwi, jakbyś próbował się upewnić, że jesteście tu sami. Jesteście. Co nie wyjaśnia tonu, jaki Sung nadaje rozmowie, dystansując się do półrocznej znajomości, intensywnie, dynamicznie nawiązanej przyjaźni i całej historii, jaka was wiąże. Osiemnaście lat temu, pięć tygodni temu. Pamiętasz ten sam głos i zupełnie inne głoski sprzed przeszło miesiąca, wtedy te głoski były całkiem inne, jego śmiałość. Wtedy nie liczył się z tym, czy jesteś jego potencjalnym pracodawcą, a przecież już tamtego dnia musiał to wiedzieć. Ta zmiana jest wielką niewiadomą w twoim rozumieniu i większym podejrzeniem niż Sungowi może się zdawać To, co zdradza teraz swoim wyrazem twoja twarz to nawet nie jest konsternacja, nie rozczarowanie, bo niczego się po nim nie spodziewasz, to bardziej złożona mieszanka uczuć, której dla własnego i jego bezpieczeństwa nie nazywasz. Zamiast tego ledwie cień cynicznego uśmiechu unosi Twój kącik ust. Nie prychasz z pogardą, koreańczycy nie prychają, uśmiechają się z pogardliwą grzecznością, tak, jak tylko oni potrafią, jednak spośród nich wszystkich, ty jesteś w tym najlepszy. A jednocześnie wcale nie okazujesz, co myślisz, co cię trapi, albo denerwuje.
Z nonszalancją sięgasz po stosik teczek, które teraz planujesz odłożyć na biurko, ignorujesz Jehę, kiedy coś do Ciebie mówi. Wydaje się w tym bardzo profesjonalny, tak profesjonalny, jak Ty też potrafisz być. Ale Jeha, chociaż o tym jeszcze nie wie, zdecydowanie nie chce żebyś zaczął być profesjonalny. Posyłasz mu ostrzegawcze spojrzenie, ale jest już za późno, już wybrał numer, już zadzwonił i już odezwał się głos po drugiej stronie. Obserwujesz to ze spokojem, odkładając leniwie papiery na swoje miejsce, na środku blatu.
Kiedy on czeka na odpowiedź, Ty opierasz się tyłem o biurko i patrzysz i nic nie mówisz, bo nie masz obowiązku mu odpowiadać, ani jako szef, nie masz też chęci, więc mierzycie się spojrzeniami oboje. Ty, jego, chłodnym, nieprzychylnym, krytycznym, chce sajangnima, więc właśnie sajangnim na niego patrzy, krytycznie, z niezadowoleniem do sposobu, w jaki Twój ochroniarz wykonuje swoją pracę.
Tak właśnie wygląda Twój profesjonalizm.
Bo jeszcze żaden z Twoich pracowników nie odważył się nawet pomyśleć, żeby zwrócić Ci uwagę, jak powinieneś wykonywać swoją pracę. I nie planujesz, żeby to mogło się zmienić, i z tego i setki innych, ważniejszych powodów nie odpowiadasz. Jeha-ochroniarz nie może dyktować Ci nawet najmniejszych szczegółów waszej pracy.
Ale to nawet nie o to chodzi, bo ty wcale nie chcesz teraz zgrywać upartego, wyniosłego szefa.
Stajesz dokładnie na przeciwko niego, ciekaw, czy Jeha już się zastanowił nad tym, co właśnie powiedział, gdybyś mógł, spojrzałbyś na niego z góry, ale spoglądacie sobie w oczy z równego poziomu. Twoja ręka nagle znajduje się bardzo blisko jego twarzy, bardzo blisko ucha, a choć Twój oddech staje się gorętszy, palce nawet nie drżą, kiedy zręcznie chwytasz między nie słuchawkę telefoniczną. Nawet nie osuwają się po jego skórze, bo nawet teraz, pamiętasz, jak bardzo Jeha nie lubi niezapowiedzianego dotyku.
Jakże. Kurwa. Wygodnie.
Ale zmuszasz się do uszanowania jego woli.
Rozłączasz połączenie.
Musimy porozmawiać — powtarzasz dobitniej, bo może nie wyraziłeś się wcześniej jasno, ale jesteś pewien, że byle debil powinien zrozumieć te słowa, a Jeha zdecydowanie debilem nie był – zrozumiał za pierwszym razem, i tylko grał debila.
Dopiero teraz, kiedy jesteście tak blisko siebie, a Twój wzmożony oddech słychać znacznie lepiej niż z dalekiego dystansu, widać, jak bardzo jesteś zły, jak wiele emocji się w Tobie gromadzi, tylko gotowych do wybuchu.
Widać to też w sztywnym zacisku dłoni na rancie aparatu słuchawkowego. Jakbyś miał tyle siły, co Jeha, zapewne byś go złamał, ale na siłowni nie pojawiasz się od półtorej miesiąca, od ostatniego kontraktu w Singapurze, bo zwyczajnie nie masz na to czasu. Dlatego jedynie zaciskasz dłoń do białości na plastikowej obudowie... a jednak się złamała. Kiedy zdajesz sobie z tego sprawę, odkładasz ją na róg biurka, powoli, z pełnym rozmysłem rozprostowując palce, żeby nie dać łatwo po sobie poznać nerwowości tego ruchu.
Bardziej niż kiedykolwiek, masz ochotę zdzielić go w te usta, o których niezliczoną ilość razy fantazjowałeś.
Teraz. Albo wcale.
Coś w Twoim tonie wskazuje, że od tej rozmowy zależy więcej, niż tylko wyjaśnienie sprawy.
pearl lagune
miło
brak multikont
ochroniarz w sektorze prywatnym — LAN Technologies
38 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Here, hold my morals. I've got some sketchy shit to take care of.
Reakcja Jona sprawia, że zamiera na moment w bezruchu. Nie kuli się jednak pod tym krytycznym, niezadowolonym spojrzeniem, bo stojący przed nim mężczyzna, choć przewyższający go pozycją, nie jest bynajmniej lepszym człowiekiem. Nie tak naprawdę. Jego zachowanie, podyktowane emocjami, zdradza jawny brak poszanowania dla jego pracy, podczas gdy Sung, jako ochroniarz, ingeruje nie pod wpływem zachcianki, a z zawodowej konieczności. Bo choć to Moonowi zawdzięcza posadę, ma nad sobą jeszcze innych przełożonych, przed którymi odpowiada, włącznie z tym, który przysłuchiwał się im na drugim końcu linii. Jego jedynym przewinieniem było więc wykorzystanie tej sytuacji w celu odłożenia zainicjowanej przez prezesa rozmowy w czasie…
Obserwuje Jona, gdy ten się zbliża i nie rusza się o krok, choć naprawdę ma na to ochotę. Prostuje się i odważnie podchwytuje to ostre, wyniosłe spojrzenie, do którego na przestrzeni lat zdążył się już przyzwyczaić. Ba! Widywał je wszędzie: w domu, szkole, na posterunkach, w jednostkach; praktycznie odkąd tylko sięgna pamięcią, więc nie dziw, że i tym razem nie robi na nim żadnego wrażenia, a jedynie słaby ucisk w piersi zdradza, że nie pozostaje na nie do końca obojętny. Złość Jona, wyraźnie zarysowana teraz na jego twarzy i słyszalna w ciężkim oddechu, budzi jego własne rozdrażnienie.
Nie reaguje, gdy mężczyzna wyjmuje z jego ucha słuchawkę i rozdzielając przewody przerywa połączenie. Tak jak próbuje zaznaczyć – jest tutaj szefem, a przyuczony doświadczeniem Sung nie zamierza się z tym spierać. Nigdy nie miał takiego zamiaru. Dźwięk łamanego plastiku sprawia jednak, że coś w jego wnętrzu porusza się niespokojnie i jego spojrzenie tężeje. Ton głosu Moona działa jednak jak kubeł zimnej wody i sprawia, że Jeha zwiesza barki w rezygnacji. Ulega, a jego nienawiść do samego siebie narasta. Nie tylko przez to, czego się dopuścił, ale również przez to, jak ta decyzja rzutuje w tej chwili na jego życie. Przez to, że bezpieczeństwo Jona, na którym w ramach pracy powinno zależeć mu najbardziej, zeszło na dalszy plan za sprawą ledwie dwóch, krótkich zdań; że utrzymanie posady stało się ważniejsze niż zasady, do tej pory traktowane przezeń niemal jak święte.
Po chwili namysłu sięga z ociąganiem za plecy i spod okrycia wysuwa pozostałe elementy sprzętu, do tej pory przymocowane do skórzanego paska. Przekręca jakiś przycisk, owija przewód wokół plastikowej obudowy i odkłada na blat, tuż obok połamanej słuchawki. Wie, że później przyjdzie mu odpowiedzieć za to zaniedbanie przed kimś innym, ale nie dba o to.
W takim razie zrobię sobie przerwę — odpowiada i sztywnym ruchem sięga do materiału koszuli, by odpiąć uwierający go teraz wyjątkowo guzik. Po raz pierwszy nie próbuje unikać spoglądania Jonowi w twarz. Gorzej niż w tej chwili już i tak się pewnie nie poczuje, więc równie dobrze może stawić czoła rzeczywistości.
Przez moment tylko błądzi spojrzeniem po znajomych rysach, zdecydowanie zbyt długą chwilę poświęcając ustom. Tym samym, których miękkość – o czym zdążył się już przekonać – nie jest wcale tak odpychająca, jak przez lata sądził.
To piękna rodzina — cedzi w końcu uprzejmie, nie pozwalając, by ton głosu zdradził jego wzburzenie. Zamiast tego zdejmuje marynarkę, składa ją starannie w pół i przewiesza przez oparcie najbliższej kanapy, po czym mimowolnie skupia uwagę na dłoniach Moona.
Wspomnienie dotyku jego palców na moment wytrąca go z równowagi, gdy zamiast odrazy, Jeha odnajduje w pamięci uczucie zupełnie innego rodzaju. Kręci głową, by pozbyć się niechcianych myśli.
Nie powiedziałem nie — oznajmia dla jasności, odzyskując rezon. Oczywiście wolałby dalej unikać tego tematu, ale tym, co faktycznie miał na myśli ignorując go za pierwszym razem było raczej: nie teraz i nie tutaj.
ambitny krab
brzydko
brak multikont
dyrektor generalny firmy technologicznej — Cairns, LAN Technologies
41 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Nie rozumiesz dlaczego Jeha musi być tak ostentacyjny w każdym swoim nawet najmniejszym ruchu. Tak bezczelny. Czy robi to specjalnie, z pełną premedytacją wyznaczając naturalną ścieżkę Twojego spojrzenia? Jakby chciał, żebyś podążał nim za ruchem dłoni sięgającej biodra i właśnie to robisz, odnotowując odsłonięte centymetry nagiej skóry nad paskiem i przez dokładnie dwie sekundy nie jesteś świadomy, że gniesz się pod jego symulację ruchu, bo to nie jest normalne, żeby zwykły czlowiek zawsze poruszał się tak hipnotycznie, nie bez wpływu swojej woli. Podążasz za nim. Dlaczego normalnych, trywialnych czynności nie możę robić zwyczajnie, jak każdy inny człowiek, tylko musi się z nimi obnosić, magnetyzować gestem, wyzwaniem rzuconym w spojrzeniu?
W tym momencie nienawidzisz go bardziej niż kiedykolwiek mogłeś kochać, gdybyś tylko kiedyś potrafił się do tego przyznać. Nienawidzisz w nim wszystkiego. Oczu, które nigdy nie zdradzają złości, nawet wtedy, kiedy jest poruszony, ociągania w jego gestykulacji, sztywnego kręgosłupa moralnego, zimnej kalkulacji, tego jak włącza i wyłącza emocje, jakby za działaniem magicznego przycisku, jakby był robotem i potrafił kontrolować to, co czuje, zależnie od sytuacji i czego ona od niego wymaga. Nienawidzisz w nim także głosu i tej fałszywej uprzejmości, która ściska Twoje gardło w jeszcze większym rozdrażenieniu. Piękna rodzina, jesteś prawie pewien, że to jego podskórny sposób żeby się na tobie zemścić za coś, tylko czegoś nie rozumiesz.
Za co się mści?
Osiemnaście lat temu rozumiałbyś lepiej, wtedy wszystko wydawało Ci się jasne. Powód jego gniewu, ogień, jaki tylko raz udało Ci się w nim rozpalić. Dwa razy, jednak. Drugi raz były to płomienne języki pochłaniające was obojga zupełnie innej natury.
Teraz nie rozumiesz nic. Nie rozumiesz już nawet powodu jego złości z wtedy, jeśli tyle lat później sam jej zaprzeczył.
Nienawidzisz w nim też tego, jak skrupulatnie odciąga Twoje myśli od rzeczy ważniejszych niż dwukrotnie przyśpieszone tętno. Od żony. Dzieci. Tylko on jeden potrafi sprawić, że o nich zapominasz, i czujesz się niemal od razu dobitnie winny, kiedy to właśnie on Ci o nich przypomina. O ironio.
Nienawidzisz go za to, że w końcu chwytasz jego uwagę, jego spojrzenie i wcale nie czujesz się spokojny, że możecie rozmawiać. Twój oddech dalej jest znacznie przyśpieszony, niespokojny, tak jak i teraz, zaczyna być niestabilny jego wcześniej miarowy wydech. Albo to tylko ciśnienie, które miażdży Ci teraz oczy, w towarzystwie drgającej dolnej wargi.
Wiem. Gdzie Twoja?
Nie wiesz dlaczego o to pytasz. Nie poznajesz siebie. Chcesz mu po prostu wbić szpilę, tak, jak on przed chwilą wbił ją Tobie w czuły punkt, specjalnym przypadkiem, albo zupełnie nieświadomie, nawet nie próbujesz zrozumieć, co nim kierowało, kiedy to mówił. Gubisz też rachubę, ile czasu mija odkąd wwiercacie spojrzenia w swoje twarze. Za długu. Podnosisz rękę w instynktownym odruchu i zwieszasz ją żałośnie w powietrzu blisko swojego krawata, który tylko ciągniesz w dół, nie rozluźniając go wcale, mimo nagłego ucisku pętli na krtani. Starczy, że on odpiął guzik, o jeden za dużo.
Nic nie powiedziałeś.
Za dużo. Za intensywnie. Za szybko. Sam nie jesteś gotowy na tą rozmowę. Poruszasz ją pod wpływem chwili, impulsu, ponieważ zakładałeś, że wyjdzie wam… nie wiesz… bardziej naturalnie. Na to chyba liczyłeś, ale nie ma nic naturalnego w sposobie, w jaki na ciebie patrzy, w jakim do ciebie mówi i w jakim jego jestestwo stwarza cię coraz bardziej drażliwym. Sam nie rozumiesz powodu swojej złości. On nim jest, tego jednego jesteś pewien, dlatego na nim ją wyładowujesz, ale nie jesteście już dwudziestoletnimi szczylami, które mogą się sprać po mordach na zażegnanie trosk, skłócić się na zawsze i rozejść, paląc za sobą wszystkie mosty. Wasz został już spalony.
Dlatego chyba chcesz wiedzieć, co to za niepewna kładka, po której teraz niezrównoważenie kroczycie. Tylko nie wiesz od czego zacząć to pytanie, więc nie zaczynasz. W końcu, kiedy widok jego twarzy rozgrzewa Ci całą klatkę żywym ogniem nienawiści, odwracasz się do niego tyłem, przodem opierając się rękoma o kant blatu i gdybyś mógł, prychnąłbyś pochylając się w dół, ale nie możesz, bo wychowano cię na przeświadczeniu, że choćbyś miał szczeznąć, nie możesz dawać po sobie poznać tak słabych zachowań, dla słabych charakterów i ludzi.
Więc po prostu patrzysz w dół, zaciskając palce na krawędzi drewna. Chcesz wyjaśnień, co się zmieniło po dwudziestu prawie latach, ale nie możesz o nie prosić, nawet nie powinieneś. Zamiast tego powinieneś podkreślić, że to, co miało już miejsce, nie może się już nigdy więcej powtórzyć.
Ale to co musisz powiedzieć, kłóci się z tym, czego naprawdę chcesz, czego pragnień nie potrafisz wyłączyć, więc Twoja wewnętrzna walka jest znacznie dłuższa niż zapadająca między wami ciężka cisza, należyta do przerwania, wymaga.
Wzdychasz w końcu ciężko i poddajesz się, zadajesz pytanie, od którego standardowo powinno się zacząć.
Co robisz w Australii, Kal Sung?
I nie oczekujesz, że powie, jak tu się dostał, że szukał pracy, bo wtedy naprawdę pomyślisz, że miał cię za debila.
Szukał pracy u Ciebie. Dlaczego? Po dwudziestu latach, a nie osiemnaście temu.
pearl lagune
miło
brak multikont
ochroniarz w sektorze prywatnym — LAN Technologies
38 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Here, hold my morals. I've got some sketchy shit to take care of.
Nie kierują nim motywy tak trywialne jak chęć zemsty. Jego komentarz jest zwyczajnie uprzejmy, wyświechtany wręcz; skoro wcześniejsze pominięcie tej kwestii nie spotkało się z zadowoleniem rozmówcy, Jeha posiłkuje się zwykłą kurtuazją. Nie wie jak inaczej powinien zareagować, co powiedzieć, więc polega na szczerości, prostej i bez ukrytych podtekstów, bo uwieczniona na zdjęciu rodzina istotnie - jest piękna.
Dlatego przytyk Jona traktuje jako efekt wcześniejszego wzburzenia i nie łączy obu kwestii w związek przyczynowo skutkowy. Niemniej jednak pytanie prezesa osiąga zamierzony skutek i porusza w nim wrażliwą strunę, której drganie udaje mu się powstrzymać jedynie dzięki silnej woli. Sung unosi ramiona i zaplata je piersi, przez chwilę walcząc ze sobą w milczeniu. Spogląda na towarzysza spod nieznacznie uniesionych brwi, ale wciąż nie daje po sobie poznać, jak niekomfortowo czuje się teraz we własnej skórze.
Złość wciąż się w nim tli i przez moment, przez krótką chwilę naprawdę ma ochotę odpowiedzieć. Którą rodzinę Moon ma dokładnie na myśli? Pogrzebaną na cmentarzu matkę, której serce nie wytrzymało katastrofy ojcowskich działań? Odsiadującego w więzieniu wyrok ojca, który zmusił go do stania się takim człowiekiem? Czy może brata, którego odnalazł dwadzieścia lat temu, a który zmusił go do ucieczki ze strachu przed zaprzepaszczeniem szansy na odrobinę lepsze życie, które mógł zapewnić sobie wyłącznie własną, ciężką pracą?
Nie było mi po drodze — odpowiada zamiast tego wymijająco i zsuwa się spojrzeniem niżej, na jego zaciśniętą na krawacie dłoń. Dusi w sobie odruch, by sięgnąć i ją odtrącić, a zamiast tego zaciska palce na nasadzie nosa i zawiesza głowę, dając sobie chwilę do namysłu.
Na szczęście Jon nieświadomie ułatwia mu zadanie. Spojrzenie Jehy prześlizguje się niedbale po krzywiźnie jego pleców, wdzięczny, że ten widok nie porusza go w żaden niepokojący sposób. Ulga nie trwa jednak długo, bo gdy prezes odzywa się ponownie, dobór jego słów jest wyjątkowo niefortunny.
Sung sztywnieje i mimowolnie sięga za plecy, by przesunąć palcami po ukrytych przy pasku ostrzach. Krzywi się, gdy uświadamia sobie bezmyślność własnych działań.
Jeha — poprawia go cicho, niemal bezgłośnie, nie dbając chyba o to czy go usłyszy. Po prostu... Tak jak on nie chce poznać prawdziwego sajangnima, tak Jon, choć jeszcze o tym nie wie, nie chce mieć do czynienia z prawdziwym Kalem.
Nie potrafiąc dłużej znieść bezczynności, kieruje swoje kroki ku wyjściu z gabinetu. Nie opuszcza go jednak, a jedynie wygląda przez oszklone drzwi, by skontrolować sytuację. Został odcięty od informacji, więc pozostaje mu już tylko ocenić otoczenie za pomocą własnych zmysłów.
Potrzebuję tej pracy — odpowiada zgodnie z prawdą, powracając nieśpiesznie na poprzednie miejsce. Nie zatrzymuje się jednak przed biurkiem, a dopiero przy kanapie, na którą następnie opada z ciężkim westchnieniem. — Na pewno już wiesz, że w Korei nie mam na nią szans — dodaje i odchyla głowę, wspierając kark na oparciu. Przechyla ją zaraz i obrzuca Moona uważnym spojrzeniem. — Myślałem… Miałem nadzieję — poprawia się — że mi ją dasz.
Nie łudził się jednak, że Jon da mu ją ze zwykłej dobroci serca, czego jednak nie mówi już głośno.
Potrzebuję cię — uściśla po chwili namysłu. Nie nadaje temu stwierdzeniu żadnego sugestywnego wyrazu, nie śmiąc wciągać ich teraz w żadną idiotyczną, emocjonalną grę.
ambitny krab
brzydko
brak multikont
dyrektor generalny firmy technologicznej — Cairns, LAN Technologies
41 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Śmiejesz się, chociaż nie wiesz, co dokładnie rozbawiło CIę w jego słowach. Dobrze znasz jego sytuację, znałeś ją już kiedy służyliście razem w wojsku i później, przed rozmową kwalifikacyjną w krótkim wywiadzie, jaki otrzymałeś o każdym kandydacie, i bardzo dobrze wiesz, że nie ma nic zabawnego w życiu Jehy, że o ile kiedyś było ono niemożliwe do zniesienia, teraz zdawało się mieć jeszcze mniej sensu. Jak Twoje, w którym nie brakuje Ci pieniędzy, a jednak ilość zer w banku nie sprawia, że ubywa ci problemów. Masz wrażenie, że wraz z przyrostem gotówki, ludzie nabywają innego wymiaru trudności i wyzwań, których zwykły człowiek nie zrozumie. Tak samo, jak nikt nie rozumie, że mając tyle pieniędzy, że nie musiałbyś pracować, a zdołałbyś wykarmić siebie, swoją rodzinę, ich rodziny i jeszcze wnuki wszystkich razem wziętych, możesz być dalej nieszczęśliwy. Może Ci cały czas czegoś brakować, a Twoje ambicje są coraz większe, a życie przez większość czasu puste, pozbawione celów innych niż biznesowe.
Wtedy zdajesz sobie sprawę, co tak bardzo bawi Cię w jego słowach. Pieniądze, zawsze o nie chodzi. Mogłeś myśleć, że może chodzi o was, chociaż będąc ze sobą szczery, nie myślałeś, bo w twoich myślach nie było miejsca na “was”. Nie mogło być. Świadomość, że sam się pod tym podpisałeś, kiedy przyjąłeś go do pracy, drażni Cię chyba najbardziej. Nie możesz zadać mu tych pytań, które zadać chcesz. NIe możesz spojrzeć mu w oczy i żądać od niego odpowiedzi, na które zasługujesz, bo w momencie, w którym podpisaliście dokumenty współpracy, spisaliście na siebie cyrograf. Bardziej Ty na siebie, niż on, bo ten kontrakt odbiera Ci prawo głosu. Pytania go, na czym stoicie. Już wiesz.
On jest ochroniarzem.
A ty jesteś jego szefem.
Potrzebujesz moich pieniędzy — poprawiasz go w pełni świadomy, że nie masz co się rozczulać nad brzmieniem jego wyznania, które umyślnie, albo całkiem przypadkowo ubrał właśnie w te manipulacyjne słowa, i w końcu sytuacja zmusza Cię do poluzowania krawata, który na przestrzeni tej krótkiej rozmowy szybko staje się Twoją pętlą na szyi. Masz wrażenie bolesnego przyduszenia, które rzutuje ściskiem na klatkę piersiową.
Tym bardziej, że jego kroki oddalają się od Ciebie, a dopiero zaczęliście tę rozmowę. Odwracasz się w jego stronę, będąc prawie pewnym, że jego ścieżka, kieruje go za drzwi, ale on zatrzymuje się przy szybie, a ty z jakiegoś powodu oddychasz z ulgą, że tego nie robi - nie wychodzi. Mimo całej ciężkości tej rozmowy, nie chcesz, żeby wychodził. Masz wrażenie, że jak wyjdzie, nie zobaczysz go przez kolejne osiemnaście lat i zrobi to, co powiedział, że zrobi, jeśli nie dostanie tej pracy. Wróci do Korei.
Nie ma pojęcia, że już na starcie zniewolił Cię tym jednym zdaniem. Przymusił szantażem emocjonalnym do grani roli szefa kiedy ty zawsze byłeś jego przyjacielem, kiedy od zawsze, przynajmniej przy nim, mogliście być sobie równi. Nie podoba Ci się, że w tym momencie nie jesteście, nienawidzisz autorytalności, jaką przybierasz w jego obecności i tonu nieznoszącego sprzeciwu.
Pamiętasz, co powiedziałeś mi dwadzieścia lat temu?
Wiesz, że to niepełne dwadzieścia lat, ale nie chcesz sprawiać wrażenia, że liczyłeś upływ lat, miesięcy, tygodni, dni, bo dokładnie pamiętasz datę, w której się rozstaliście.
O tym, że nie możesz mi ufać, mojemu pochodzeniu, takim bogatym gnojkom, jak ja i naszemu zakłamaniu. Teraz już możesz mi ufać?
O dziwo, udaje Ci się nie kpić z tego stanowiska, nie mógłbyś, bardzo dokładnie pamiętasz tamtą rozmowę, każde jej słowo, każdy zarzut, z którym w myślach się zgodziłeś i każdy, który chciałeś podważyć, odrzucić i wyjaśnić, ale czego nigdy nie miałeś szansy rozwinąć.
Teraz, kiedy moje zakłamanie zasila Twój portfel, jest wszystko w porządku?
Próbujesz tylko go zrozumieć, jego motywacje, bo zdajesz sobie sprawę, że od tego powinniście zacząć, zanim pozwolisz mu…
Uhmmm….
Jak mogliście znaleźć się w tym miejscu? Masz żonę i dzieci, i chociaż bardzo nie chcesz się z nim teraz zgadzać, to naprawdę piękna rodzina, musisz mu to przyznać. A teraz, kiedy przypominasz sobie od czego wychodzi wasza rozmowa, wstręt do siebie samego rzuca Ci się na żołądek, masz wrażenie, że zupa wołowa cofa Ci się do gardła, a jednocześnie obraz, który teraz masz przed oczyma, jest tak samo odrażający, jak ekscytujący, wnioskując po tym, jak teraz szybko krew krąży Ci w żyłach. Jednak świadomość, jakie emocje w Tobie budzi samo to wspomnienie, przechodzi Ci dreszczem wzdłuż kręgosłupa i nieprzyjemnym szarpnięciem w żołądku, dlatego pochylasz się do przodu, opierając ręce na udach, zaciągając się dwukrotnie zwiększoną zawartością tlenu w powietrzu, luksusem przeznaczonym tylko dla bogaczy, który jednak teraz nie przynosi Ci żadnego komfortu.
Przez chwilę wydaje Ci się, że od początku mógł mieć rację, to nie był dobry czas i miejsce do poruszania tej rozmowy, ale on przecież zawsze miał lepsze wyczucie czasu i kontrolę emocji, niż ty kiedykolwiek miałeś.
Dlaczego Cię nie powstrzymał?
Zawsze to robił. Pilnował, żebyś nie przeginał.
pearl lagune
miło
brak multikont
ochroniarz w sektorze prywatnym — LAN Technologies
38 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Here, hold my morals. I've got some sketchy shit to take care of.
Potrzebuję twojej litości — wypluwa zanim w ogóle orientuje się, że słowa opuszczają jego usta. Robi to mimowolnie, bez żadnego namysłu, a choć nie unosi głosu, jego ton jest dostatecznie gwałtowny, by dać do zrozumienia, że w jego mniemaniu to bardzo istotna różnica. Maleńkie pęknięcie na gładkiej fasadzie niewzruszenia jest aż nazbyt wyraźne. Jeha wie, że teraz już nie ma odwrotu.
Pieniądze mogą należeć do kogokolwiek, ale to właśnie twojej litości potrzebuję. Nikogo innego nie znam. Nikogo innego nie mógłbym o to błagać — oznajmia. Tyle, że przecież nie błagał. Nie, zrobił coś o wiele gorszego. Zachował resztki godności, ale jakim kosztem?
Z każdym kolejnym zdaniem na powrót zamyka się w sobie i choć sekundę później wygląda na opanowanego, burza w jego wnętrzu nie odchodzi. Kanapa nagle przestaje być wygodna; Sung zrywa się na nogi i zamiera, wspierając dłonie na biodrach dla lepszej równowagi. Kabura z bronią uwiera go w prawą rękę, ale ignoruje to i lokuje spojrzenie w rzędzie ogromnych okien na ścianie przed sobą.
Analizuje w ciszy pytanie Jona, a choć naprawdę wolałby nie poruszać tego tematu teraz, dochodzi do wniosku, że może jednak lepiej zerwać ten plaster od razu. Nie wie czy to przyniesie któremukolwiek z nich jakąś ulgę, ale postanawia spróbować.
Byłem przerażony — wyznaje, wciąż na niego nie parząc. — Nie tym, co zrobiłeś. Nie tym, co mogłeś do mnie czuć — podkreśla, idąc za ciosem. Wzdycha. — Tamtego dnia wybrałeś po prostu najgorszy moment z możliwych. Dopiero się zaciągnąłem, dopiero złożyłem papiery, ciągle byłem pod lupą. Myśl, że ktoś mógłby nas wtedy zobaczyć, że mogliby mnie odrzucić… Byłem przerażony, hyeong — przyznaje, na moment zapominając, że dawno temu utracił prawo, by zwracać się do niego w ten sposób.
Krótka salwa śmiechu, która opuszcza jego gardło nie jest przejawem wesołości. Kręci głową, unosi ją, przestępuje z nogi na nogę, szukając odpowiednich słów. Teraz już nie sprawia wrażenia tak opanowanego.
Byłem też wściekły. Wierzyłem we wszystko, co wtedy powiedziałem. Moje życie było już wystarczająco posrane, bym musiał przejmować się jeszcze tym, a ty tak po prostu… — urywa na moment. — Nie pomyślałeś o konsekwencjach. Nie myślałeś o mnie. Nie postąpiłeś lepiej. Nawet przez myśl ci nie przeszło, że gdybym stracił tą pracę, byłbym skończony. Wiedziałeś, że nie mam innych perspektyw, lepiej niż ktokolwiek, byłeś moim przyjacielem — podkreśla, a żal kryjący się za tymi słowami jest tym większy, że utrata tej więzi dotknęła go o wiele bardziej, niż oboje mogliby się spodziewać.
Nie chciałem… Joon-tae?
Jeha marszczy brwi, gdy obraca się i zastaje go zgiętego w pół. Klnie cicho i zaledwie sekundę zajmuje mu pokonanie dzielącej ich odległości, ale waha się nim dotyka ramienia prezesa. Zamiast tego doskakuje do małego bufetu w kącie i porywa butelkę wody niegazowanej, którą w następnej chwili wciska mu w dłoń.
Może jednak usiądziesz? — sugeruje, ale nie próbuje go do tego zmusić.
ambitny krab
brzydko
brak multikont
dyrektor generalny firmy technologicznej — Cairns, LAN Technologies
41 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Litości… – powtarzasz za nim prawie szeptem – chciałbyś – bez refleksji, ale masz nieszczęście być tym jednym z nielicznych ludzi w życiu Jehy, który takie wyjaśnienie może zrozumieć, nawet jeśli przyjmowanie go do świadomości okazuje się tak samo nieprzyjemne, jak i niekorzystne dla nasycenia twojej własnej duszy. Ledwie dostrzegalnie ściągasz brwi, niezadowolony z tego odkrycia i prawie szeptem, wyrywasz jeszcze kolejne dno z jego wypowiedzi.
Mogłeś szukać u mnie zrozumienia, a ty zdecydowałeś się szukać litości. Rozumiesz różnicę?
To był jego wybór. Zamiast postawić na rozmowę – na ciebie – postawił na mataczenie, próbę manipulatorstwa, dość przemyślaną, żeby zadziałałała nawet na ciebie… ale czy tak naprawdę mogłeś go za to winić, odkąd stracił do ciebie zaufanie, a wraz z zaufaniem do Ciebie, do całego świata, bo byłeś ostatnią osobą, w której stałość mógł wierzyć? A potem nie mógł już mieć pewności nawet do Ciebie. Wzdychasz, chcąc rozumieć mniej i naprawdę przejawiasz teraz litość, ale nie litujesz się wcale nad nim, jak się tego po tobie spodziewa, a nad ciężką rolą, jaką Jeha od zawsze ma do odegrania wobec życia, jak się okazuje, teraz także wobec ciebie.
Przez to, że rozumiesz, i przez to, że mimo zrozumienia, Twoja wściekłość na niego nie mija, a wręcz stopniowo się pogłębia - na niego, na siebie, na waszą wspólną historię, na każde kolejne słowo, które spływa z jego ust. Każde z nich ważysz w głowie i na każde z kolejna masz już gotową własną odpowiedź.
Oboje byliśmy. Mieliśmy dwadzieściaparę lat. Ja nie miałem nic do stracenia…?
Nie oczekujesz naprawdę odpowiedzi, dobrze wiedział, co ważyło się na Twojej szali. Firma, zawieszona na czas służby nauka za granicą, szukanie narzeczonej, ojciec, dziadek, matka – i idące wobec ciebie od nich oczekiwania, każdy miał własne. Dźwigałeś na swoich barkach więcej niż przeciętny młody mężczyzna w Twoim wieku, a każde Twoje potknięcie warzyło o losie nie jednego, a wielu bytów - te splątane były pajęczą siatką koligacji i konszachtów, które łatwo było zerwać, znacznie łatwiej niż jedwabne nici. Każdy Twój krok był ważony i mierzony przez Ciebie i naście innych osób, z których każde miało coś do powiedzenia, a co gorsza – każde z tych zdań miało realny wpływ na czynnik Twojego powodzenia.
Mogłem stracić reputację. Przyszłość. Rodzinę. Ty już wtedy jej nie miałeś.
To było smutne, co właśnie powiedziałeś, ale bardzo prawdziwe, nie chciałeś mu o tym przypominać, ani w żaden sposób chełpić się nad nim, czy kpić z jego sytuacji rodzinnej w tamtym czasie, bo lepiej niż inni wiedziałeś, jak bardzo trudna ona była i jakim kosztem odbijała się wtedy na nim, jego zdrowiu, woli i chęci do życia na przyzwoitym poziomie, którą zawsze sam musiał w sobie znajdywać. Rodzina mu w tym nie pomagała.
Miałem na szali wszystko, co miałem, a co nigdy, bardzo dobrze wiesz, nie było moje.
Chciałeś rozwinąć ten myśl, miałeś jeszcze wiele do powiedzenia w tej kwestii o tym jakie były wobec Ciebie plany, jakie spoczywały na tobie obowiązki. Mogłeś się stoczyć na samo dno, jak mógł wiedzieć, co to może znaczyć, skoro on nigdy nie stał w sytuacji, w której mógł coś stracić? Po prostu nigdy nie miał czegoś tak cennego, co tak desperacko, jak ty wtedy próbowałby bronić.
Myślisz, że JA chciałem się tak czuć?! To…
Sam upominasz się w głowie za obruszenie, głośny ton, za glośny, jak na warunki, w których przychodzi wam się znajdować, za głośno także jak na osobę, z którą rozmawiasz, wiesz, że on pozostanie irytująco spokojny, dlatego złość w tobie wzbiera tym bardziej, a ton aż drży Ci z tłumionego rozemocjonowania.
Każdej nocy powtarzałem sobie, że nic… — “nie czujesz”. Głośne, sfrustrowanie westchnienie wskazywało na to, jak bardzo te słowa nie oddawały tego, o jakie emocje się wtedy rozchodziło, więc ignorujesz nazywanie ich. Przechodzisz do kolejnej części wypowiedzi: — W prawie każdej godzinie musiałem sobie o tym przypominać. Masz rację, nie pomyślałem.
Przyznajesz się do tego błędu z rozdrażnieniem, bo owszem, ty też uznajesz tamten punkt, w jakim się znaleźliście za błąd, bez wątpienia największy, jaki popełniłeś w swoim czterdziestojednoletnim życiu.
Bo byłem już zmęczony myśleniem. I wykończony wiecznym kontrolowaniem siebie. Fizycznie i psychicznie rozjechany. Jak miałem ci powiedzieć? Zlinczowali by nas oboje tak samo.
W złości nie dostrzegasz, kiedy znajduje się obok ciebie, cały czas pochylony w przód, drżąc z wściekłości, odciskając piętno palcami na udach, nie słyszysz od kilku minut nic, oprócz szaleńczego dudnienia własnego serca i szumu w uszach. Z tyłu głowy huczało Ci tylko i wyłącznie od tego, jak szeroka gama frustracji się z ciebie wylewa. Złość, Gniew. Rozgoryczenie. Żal. Odraza. Uraz. Zawód. Rozczarowanie.
Zostaw.
Nawet cię nie dotknął, ale jego dotyk zawsze zapoczątkowywał serię wszystkiego, co najlepsze, ale i najgorsze w Twoim życiu, dlatego odtrącasz wodę, którą Ci podaje, w złości odkładając ją na biurko za swoim krzyżem. Dopiero kiedy na złość jemu, co rzutuje także na Tobie, odpychasz się od rantu, ponownie ją łapiesz, bo jednak zdajesz sobie sprawę, że teraz jest Ci potrzebna bardziej niż Twoja duma.
Pierwszy łyk jest chłodny, przynosi słabą ulgę. Kolejne są już tylko dla ciebie zapewnieniem, że nie będziesz musiał przyjmować od niego żadnej więcej sztucznej troski, bo już nie rozchodzą się przyjemnym chłodem po krtani i nie przynoszą rozluźnienia.
O czym ty myślałeś, kiedy się spotkaliśmy po tym czasie?
Jeśli chce być sprawiedliwy, jeśli chce cię obarczać winą za nie przyjmowanie konsekwencji swoich działań, czy on jest gotowy wziąć na siebie odpowiedzialność za to, jak zrujnuje Twoją rodzinę? Dobrze wie, że masz do niego słabość, dobrze wie, że nie potrafisz mu odmawiać, i że zjawi się po szmacie czasu, zakręci ci tym w głowie, ale tak naprawdę nie jego za to obwiniasz tylko siebie, i tylko dlatego, twoja wściekłość osiąga nowe poziomy.
Czy obchodziła cię moja żona? Dzieci? Nie. Oboje jesteśmy egoistami.
pearl lagune
miło
brak multikont
ochroniarz w sektorze prywatnym — LAN Technologies
38 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Here, hold my morals. I've got some sketchy shit to take care of.
Tak, rozumie ją doskonale. Różnicę, o której mówi, jak i wybór, którego sam dokonał. Na tamten moment potrzebował opcji z większą szansą powodzenia, a jaką pewność mógł mieć, że Jon jest tym samym człowiekiem, co osiemnaście lat temu? Że nie chowa do niego tak dużej urazy, jak się po nim spodziewał? Że nie potraktuje go jak obcego człowieka, skoro na dobrą sprawę wiele ich przecież nie łączy? Litość była więc pewniejsza, była przede wszystkim łatwiejsza, bo gdyby faktycznie poprosił o pomoc, gdyby zaczął się płaszczyć, nie różniłby się wcale od zwykłego żebraka. Jeha nie zrobił w końcu nic, by zasłużyć na swój los, za to zdzierał sobie palce do krwi, by go odmienić. Bezowocnie.
Odsuwa się posłusznie, gdy Jon definitywnie odrzuca pomocną dłoń. Jego troska nie jest wcale sztuczna, rozumie jednak, że mężczyzna tak ją może odbierać, dlatego postanawia uszanować granicę, którą w ten sposób nakreśla. Układa usta w wąską linię i zaciska dłonie w pięści, by przypadkiem nie złamać własnego postanowienia i dla pewności robi jeszcze jeden krok w tył, zapewniając im obojgu bezpieczną przestrzeń.
To nie tak, że Jeha wcale go nie rozumie. Nie potrafił co prawda postawić się na jego miejscu wtedy, ale gdy emocje w końcu opadły, uświadomił sobie, że sytuacja i sposób, w jaki się rozstali były wyjątkowo niefortunne. Czy gdyby Sung odrzucił go w sposób mniej ostentacyjny, gdyby poskromił strach i podszedł do wszystkiego nieco rozsądniej, czy wtedy udałoby im się uratować łącząca ich więź? Czy uczucia Jona by na to pozwoliły? Teraz już nie sposób było się o tym przekonać…
Zresztą, skoro Moon miał tak wiele do stracenia, dlaczego nie włożył nieco więcej wysiłku w samokontrolę? Dlaczego się poddał, gdy tak wiele ważyło się na szali jego życia? Dlaczego naraził ich oboje na tak wielkie niebezpieczeństwo? W porównaniu z nim Jeha faktycznie był nikim, ale tacy jak on mieli do stracenia o wiele więcej, niż Jon mógłby przypuszczać.
Nie myślałem — odpowiada zgodnie z prawdą. Miał plan, chciał wszystko rozegrać inaczej, ale popełnił ten sam błąd, co Jon niemal dwadzieścia lat wcześniej – nie pomyślał i wszystko diabli wzięli, a potem nie było już odwrotu. Tak po prostu. Nie działał rozsądnie, a desperacko i właśnie ta desperacja go zgubiła.
Obserwuje prezesa uważnie, jak jego krtań drga, gdy zaspokaja pragnienie. Z chęci lub konieczności, to bez znaczenia. Śledzi jego ruchy, dzieli jego złość, a jednak nie potrafi, nie chce wyrażać jej w ten sam sposób. Nie tylko dlatego, że uważa to za wysoce niestosowne ze swojej pozycji, ale również dlatego, że gdy zazwyczaj znajduje dla niej ujście, jest już wtedy Kalem, nie Jehą. A jedyne w czym dobry jest Kal to sianie zniszczenia, w znaczeniu dosłownym i w przenośni.
Zachowanie i słowa Jona nie pomagają mu jednak w utrzymaniu emocji w ryzach. Jego ramiona drżą z wysiłku, a palce sztywnieją od siły uścisku, ale wciąż próbuje nad sobą panować.
Nie, nie obchodziła — przyznaje otwarcie, choć wcale nie jest z tego powodu dumny. Fakt, że mężczyzna zmusza go do wyznania tego wprost sprawia, że krew marznie mu w żyłach. — I najwyraźniej nie mnie jedynego — dodaje, tym razem świadomie wbijając własną szpilę.
Moon na tym jednak nie poprzestaje, a Sung wie już, że pod tym względem w ogóle się nie zmienił; zawsze miał problem z przystopowaniem w odpowiednim momencie.
Nigdy nie twierdziłem inaczej! — warczy więc w końcu i jest to pierwszy raz, gdy faktycznie podnosi głos. Mruga, nieco zaskoczony własnym zachowaniem, ale skłamałby, gdyby zaprzeczył, że mimo wszystko nie sprawia mu to pewnej satysfakcji. Przez wszystkie te lata Joon-Tae pozostaje jedyną osobą, zdolną tak skutecznie wytrącić go z równowagi i zmusić do wyjścia poza własną strefę komfortu.
Moment później klnie pod nosem i stoi już przy nim. Chwyta w garść poluzowany krawat pod jego szyją i przyciąga Jona do siebie, by spojrzeć mu prosto w oczy, choć nie ma takiej potrzeby, skoro są tego samego wzrostu.
Nigdy nie twierdziłem, że jestem lepszy od ciebie i teraz też nie zamierzam — oznajmia. Pozostaje blisko, o wiele za blisko i widać, że jego maska wcale nie jest tak szczelna, jakby sobie tego życzył. — Nie zamierzam też przepraszać — uprzedza. — Nie znam odpowiedzi na wszystkie twoje pytanie, sam nie jestem pewien co się właściwie stało. Wiem jednak, że nie jestem jedynym złym bohaterem tej historii, więc zastanów się dobrze zanim postanowisz mnie o coś obwinić, hyeong.
Uścisk jego palców marnieje, ale zamiast wypuścić krawat z dłoni, zacieśnia splot i poprawia go starannie do stanu pierwotnego. Dopiero wtedy cofa się, by zgarnąć marynarkę z oparcia kanapy.
Zaczekam przed drzwiami — oznajmia i Jon może być pewien, że nic więcej już z niego nie wyciągnie.
ambitny krab
brzydko
brak multikont
dyrektor generalny firmy technologicznej — Cairns, LAN Technologies
41 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Ała.
Jego słowa kłują Cię w pierś, bo dokładnie wie, jak używając ledwie kilku słów, najbardziej dotkliwie uderzyć w najwrażliwsze punkty, na które reagujesz od razu, spięciem mięśni, zaciśnięciem zębów, kolejnym łykiem wody na uniknięcie komentarza, ponieważ oboje wiedzieliście, że nie musisz żadnego udzielać. To było milczenie na przykrą zgodę.
Nie wydajesz się też zaskoczony tym, że Jeha w końcu się denerwuje, cały czas wiesz, że pod tą skorupą i piersią, w której przez większość czasu serce zdaje się w ogóle nie bić, musi się kłębić to, co normalni ludzie nazywają emocjami, a Jeha, zapewne niechcianymi słabostkami do wytępienia. Jednak wiesz, że każda akcja, ciągnie reakcje, a tych, podżegających bodźców pada między wami za dużo, żeby móc je zignorować. Twoje zdziwienie spotyka się jednak z jego dłonią, na twojej szyi i kruszącą maską z porcelany, za którą widzisz… prawdziwe emocje, normalnie szczętnie skryte za wszystkimi przełącznikami sungowego przewodnika po: “jak przejść przez życie niewzruszonym żadnymi krzywdami”.
Dlatego ostatkami trzeźwości gryziesz się w język, błądząc wzrokiem po napiętej twarzy, ustach ściągniętych w linię, kiedy stawiał przerywniki w poszczególnych zdaniach. To milczenie boli Cię niemal fizycznie, tak bardzo chcesz coś powiedzieć, ale się przed tym powstrzymujesz. Jest naprawdę zły, co czujesz także po ostrości i bliskości jego spojrzenia, w dystansie, na który Jeha zwykle sobie nie pozwala. Nie możesz mimochodem powstrzymać mrowienia na plecach i gęsiej skórki wstępującej na skórę pod wpływem gorącego, wściekłego oddechu wkradającego się za kołnierz twojej koszuli, ale nie wydajesz się podobną duchotą zadowolony. Lekko ściągasz brwi, całą siłą woli i mięśni, powstrzymując się, żeby nic nie powiedzieć i nic nie zrobić.
Tylko trzy razy widziałeś Jehę naprawdę wkurzonego.
Trzy razy z Twojego powodu.
Jak Cię musi nienawidzić.
Chlupnąłbyś mu w twarz wodą, żeby ochłodzić nagły, niespodziewany wybuch małego wytrącenia z równowagi, ale butelka, którą jeszcze przed chwilą trzymałeś w dłoni, teraz toczy się po podłodze, razem z wodą i zostanie tam, gdzie teraz się rozlewa, do rana, czekając aż ktoś, sprzątnie po was wszystkie wylane gorzkie żale i niespełnione pragnienia.
Podążasz za nią wzrokiem, bo spojrzenie Jehy staje się trudne do utrzymania i przynajmniej udajesz przejętego burdelem, który po sobie zostawiacie.
Tak naprawdę z większym zmartwieniem poprawiasz krawat po Sungu, z jakiegoś powodu pełen przeświadczenia, że na pewno zostawił go w nieporządku i jakkolwiek by próbował, nie wróci go już do pierwotnego stanu.
Słowa się wylały, krawat się wyrzuci, żeby nie przypominał o przegranej rozmowie.
To moja.
Przerywasz nagle pewność, z jaką Jeha zmierza do wyjścia, bo kątem oka wyłapujesz jego ruch i instynktownie łapiesz go za nadgarstek, zmuszając ciało do wygięcia się w tył, w Twoim kierunku. Trwa to ledwie jedną sekundę, zanim palce przesnuwają się z jego nadgarstka do marynarki, którą odbierasz z jego silnego chwytu. Musisz ją wyszarpnąć, żeby odzyskać, ale jesteś pewien, że to Twoja własność.
Matowa czerń na połach znacznie różni się od jego zwykłej czerni klasycznej, a na pewno różni je też metka i cena.
I jesteś wdzięczny losowi za to, że ten trywialny powód, spowalnia wyjście Sunga, zmuszonego sięgać do kanapy po jego, a nie twoją część garnituru. Ty pierwszy możesz opuścić biuro, więc chociaż przegrałeś rozmowę, przynajmniej możesz zostawić go za sobą w tyle.

| ztx2
pearl lagune
miło
brak multikont
ODPOWIEDZ