: 10 gru 2022, 19:18
Tonąc w oceanie wzburzenia nie był w stanie dostrzec mądrości wypływającej z podarowanych mu słów; jedynie bezczelność dotarła do jego uszu, nie przynosząc jednak wraz z sobą elementu zaskoczenia. — Czyli to moja wina, tak? — rzekł prychnąwszy, nienawidząc go, nienawidząc każdą cząstką swego ciała. Chciał krzyczeć, chciał podnosić cokolwiek, co zdołałyby unieść jego dłonie, byleby tylko ciskać nimi — jak piorunami — w Francisa. Ale wiedział, że to nie na niego jest zły, że to nie mu powinien mówić teraz to wszystko. — Jesteś zupełnie taki sam, jak oni — gniew miał na dobre ich od siebie odsunąć. I może mógłby, może ich znajomość zatrzymałaby się w tym skąpanym w mroku pokoju i nigdy już nie wyszła poza jego mury, ale Francis nie wyszedł. Nie zostawił go. I już samo to wprowadziło go w stan nieprzyjemnego zdumienia.
— Do czego nie nawiązałem? Do twojego głupiego żartu? Nie ma o czym mówić. Ty wygrałeś jakiś zakład, a mi się nawet nie podobało — problem Periclesa polegał w głównej mierze na tym, że nie chciał — po prostu — nikogo do siebie dopuścić. Stosował niezliczone ilości mechanizmów obronnych, których nauczył się już jako dziecko; nie było więc opcji, by mógł tak prędko niektóre kwestie odpuścić, spojrzeć na świat nieco przychylniej i uwierzyć w to, że jego życie ma jakiekolwiek znaczenie. Że nie jest tylko tłem dla innych. Mógłby być rozsądniejszy. Spotkało go jednak nazbyt wiele przykrości i podłości, przeobrażających świat w piekielną krainę, by mogło mu się to udać w najbliższym czasie. Jednak kolejno upływające minuty, które poświęcał kompletnej ciszy, pomogły mu nieco się uspokoić. Zobojętnieć na wszystko, bo przecież już i tak znajdował się na przegranej pozycji. — Nie, nie ma w tym niczego dobrego — mruknął posępnie, oparłszy podbródek na wierzchu dłoni. Wyciągnął po chwili jeden z palców ku pająkowi, który zaczął bacznie się mu przyglądać, a wreszcie i niepewnie wspinać po niezbadanej powierzchni peryklesowej skóry. — Nauczysz mnie — powtórzył za chłopakiem z delikatnym uśmiechem, unikając bezpośredniego zerkania na jego twarz. Pękał. Oczywiście, że tak. Zepchnął włochate stworzenie z dłoni, po czym dźwignął się lekko na nogi i sięgnął po saszetkę, w której trzymał niewielką część towaru. Bez słowa wręczył ją Francisowi, a powracając znów do siadu, kompletnym przypadkiem, usiadł jeszcze bliżej niego. — Twoi kumple kupują przeważnie te fioletowe — wyznał mu, decydując się wreszcie na posłanie mu zaciekawionego spojrzenia.
françois baudelaire
— Do czego nie nawiązałem? Do twojego głupiego żartu? Nie ma o czym mówić. Ty wygrałeś jakiś zakład, a mi się nawet nie podobało — problem Periclesa polegał w głównej mierze na tym, że nie chciał — po prostu — nikogo do siebie dopuścić. Stosował niezliczone ilości mechanizmów obronnych, których nauczył się już jako dziecko; nie było więc opcji, by mógł tak prędko niektóre kwestie odpuścić, spojrzeć na świat nieco przychylniej i uwierzyć w to, że jego życie ma jakiekolwiek znaczenie. Że nie jest tylko tłem dla innych. Mógłby być rozsądniejszy. Spotkało go jednak nazbyt wiele przykrości i podłości, przeobrażających świat w piekielną krainę, by mogło mu się to udać w najbliższym czasie. Jednak kolejno upływające minuty, które poświęcał kompletnej ciszy, pomogły mu nieco się uspokoić. Zobojętnieć na wszystko, bo przecież już i tak znajdował się na przegranej pozycji. — Nie, nie ma w tym niczego dobrego — mruknął posępnie, oparłszy podbródek na wierzchu dłoni. Wyciągnął po chwili jeden z palców ku pająkowi, który zaczął bacznie się mu przyglądać, a wreszcie i niepewnie wspinać po niezbadanej powierzchni peryklesowej skóry. — Nauczysz mnie — powtórzył za chłopakiem z delikatnym uśmiechem, unikając bezpośredniego zerkania na jego twarz. Pękał. Oczywiście, że tak. Zepchnął włochate stworzenie z dłoni, po czym dźwignął się lekko na nogi i sięgnął po saszetkę, w której trzymał niewielką część towaru. Bez słowa wręczył ją Francisowi, a powracając znów do siadu, kompletnym przypadkiem, usiadł jeszcze bliżej niego. — Twoi kumple kupują przeważnie te fioletowe — wyznał mu, decydując się wreszcie na posłanie mu zaciekawionego spojrzenia.
françois baudelaire