Sameen wierzyła, że przy dobieraniu przyjaciół należało kierować się tym, żeby jednak druga osoba była przeciwieństwem pierwszej. Właśnie po to, żeby wzajemnie się wypełniać i balansować swoje światy. Dlatego kiedy Sameen jest na etapie nawiązywania nowych znajomości, szuka ludzi pozytywnych. Czasami ich energia bywała męcząca, ale dla takiej Galanis była zbawieniem. Odrywała jej myśli od skomplikowanego życia jakie wiodła i nie przypominała o bolesnej przeszłości jaką miała za siebie. Cieszyła się pozytywnym nastawieniem jakie do jej życia wprowadzała druga osoba. A bogowie wiedzieli, że Sameen bardzo często potrzebowała tego błogiego zapomnienia i nie myślenia o tym jaką osobą się stała przez ostatnie lata. Próbowała to zmienić, ale w pojedynkę była to mozolna i trudna walka. Właściwie to być może też dlatego Galanis ostatecznie zaczęła się odsuwać od Henderson, a Henderson od niej. Klimat ich żyć zaczął się zazębiać. Obie miały trudne życia, które były wypełnione smutkiem i samotnością. Samotność była tą, której Sameen nie mogła się pozbyć u Zoyi, a której Zoya nie mogła się pozbyć u niej. Nie było zachowanego balansu i wypełniania energią drugiej osoby. Obie tkwiły w mroku, z którego żadna nie potrafiła uwolnić ani siebie, ani drugiej. Może właśnie dlatego ta przyjaźń zaczęła obumierać. Wsparcie pozostało, ale już tylko i wyłącznie z nazwy i przyzwyczajenia. Nie spełniało już swojej funkcji. Zoya nie była już domem i ostoją, do której Sameen mogła się uciekać. Warsan Shire miała rację. Nie powinniśmy robić domów z ludzi.
Przyglądała się mężczyźnie i jego reakcji na jej osobę. Widziała jak dosyć szybko dopasowuje do siebie odpowiednie elementy i skojarza jej twarz z konkretnym miejscem. Na jej twarzy pojawił się prawie niezauważalny uśmiech. Dzięki bogom, że ją rozpoznał. Nie lubiła robić z siebie kretynki tłumacząc kim jest. Raczej bawiła się w udawanie, że ludzi nie kojarzy. Nie potrzebowała w swoim życiu zbędnych relacji, które niczego nie wnoszą. A w jej przypadku, im mniej ludzi ją zna tym lepiej. Mogła nadal pozostawać w swoim anonimowym świecie. W przypadku Ephraima… no cóż, chciała do niego podejść, chciała z nim porozmawiać. Tak, po części zrobiła to, żeby zirytować grupkę dziewczyn, które teraz będą musiały pogodzić się z tym, że Ephraim nie jest tajemniczym, podróżującym w pojedynkę mężczyzną, którego któraś z nich wyrwie. A Galanis była prawie pewna, że już knuły w jaki sposób do niego podejść i zagadać. Cieszył się więc, że mogła im popsuć zamiary. Nawet jeżeli były czysto hipotetyczne.
-
A podobno mężczyźni nie są pamiętliwi. – Odparła rozbawiona i nawet cicho się zaśmiała. Teraz przynajmniej miała pewność, że ją pamiętał. Była nawet pod wrażeniem tego, że pamiętał, które z nich te słowa wypowiedziało. –
Masz rację. To byłam ja. Biorę to na siebie. – Dodała. Nie kłamała wtedy. Naprawdę liczyła na to, że jeszcze się spotkają, chociaż jednocześnie nie robiła z tego obietnicy, którą miała zamiar dotrzymać. Kontrakt, który wtedy wykonywała, a przy okazji, którego spotkała Burnetta, był jednym z jej pierwszych. Pracowała wtedy, żeby wyrobić sobie markę. Nadal była nowicjuszem jeżeli chodziło o pracę w pojedynkę. Starała się zaistnieć w świecie przestępczym i robiła wszystko, żeby jednocześnie oczyścić swoje imię. Nikt nie lubił zdrajców w świecie przestępczym mimo, że ten był ich pełny. Sameen zamordowała swoich pracodawców i jednocześnie ludzi, którzy byli jej oprawcami. Nie była to dobra wiadomość, dla ludzi, którzy mogliby zainteresowani potencjalnym zatrudnieniem jej. Potrzebowała lat i wielu kontraktów, żeby pokazać, że tamto zachowanie było jednorazowym wybrykiem, którego swoją drogą nie żałuje. W końcu udało jej się zyskać renomę i teraz jest tym kim jest. Jedna z lepszych w swojej branży i jednocześnie nikt już prawie nie pamięta tego co zrobiła, żeby być tu gdzie jest teraz.
Dokładnie pamiętała moment kiedy kupiła sukienkę na bazarze. Pierwszy raz odkąd odzyskała wolność i samodzielność postanowiła zrobić coś dla siebie. Wzięła dzień wolny przed wykonaniem kontraktu. Postanowiła nieco pozwiedzać, zaszalała w restauracjach próbując lokalnych dań. Na koniec dnia wylądowała w barze, gdzie miała okazję spędzić wieczór w towarzystwie marynarzy. Nie potrzebowała tego, ale takie otoczenia dawało jej dodatkowe poczucie bezpieczeństwa. Mogła się też czuć swobodnie. Zwłaszcza w towarzystwie mężczyzny, który nie zadawał niewygodnych dla niej pytań, a z którym rozmowa o wszystkim i o niczym toczyła się własnym torem. Nie było żadnego wymuszenia, tylko relaks i beztroska, której właśnie wtedy potrzebowała.
-
Pani? – Zaśmiała się. –
Myślę, że możemy spokojnie pozbyć się tego zwrotu. – Wyprostowała się i pierwszy raz od… sama nie wiedziała od kiedy, ale poczuła się niekomfortowo z tym jak ktoś się do niej zwrócił. Wiedziała jednak, że Ephraim nie zrobił tego po to, żeby ją rozdrażnić. –
Poza tym… nie kpię. Mówię całkiem poważnie. – Zmarszczyła delikatnie brwi zadziwiona tym, że nie jest świadom tego jak wygląda. –
Poza tym jak nie wierzysz mi to uwierz w spojrzenia dziewczyn za moimi plecami. Nie odrywają od ciebie wzroku od kilku minut. – Nawet nie musiała oglądać się za siebie, żeby wiedzieć, że część dziewczyn odłączyła się od grupki i zmieniła miejsca. Sameen zasłoniła im widok, a tego nie mogły zapewne przeżyć. Teraz siedziały i wpatrywały się w kapitana z nowych miejsc. Sameen w tym czasie otworzyła kubek z kawą, z tylnej kieszeni wyjęła drewniane mieszadełko i zaczęła mieszać swój napój. –
Jesteś potwierdzeniem tego, że dodatkowe lata służą mężczyznom. – Dodała podnosząc na niego wzrok i odkładając brudne mieszadełko na serwetkę. Galanis nigdy nie miała problemu z komplementowaniem mężczyzn. Lubiła to robić, bo wiedziała, że kobiety raczej tego nie robią. Nie wiedziała czemu, ale świat został przyzwyczajony do tego, że kobiety powinny być adresatkami komplementów. Sameen wierzyła, że obie płcie, a nawet i te setki innych, nowych płci, powinny dostawać komplementy. Lubiła obserwować jak mężczyźni reagują na pozytywne słowa.
Zamykając kubek od kawy i upijając łyka obserwowała jak Tyfon robi delikatne zaloty w stronę Burnetta i jak mężczyzna im w końcu ulega. Z uśmiechem na ustach pokiwała twierdząco głową i przełknęła łyk kawy, który miała w ustach. –
Bardzo proszę. Jest niegroźny. – Zachęciła Ephraima. Zdążyła się przyzwyczaić, że jej otrzymane w spadku dziecko, mimo postawnej budowy, jest dużym dzieckiem, które lubi pieszczoty i wykorzystuje każdą okazję do tego, żeby zyskać chociaż odrobinę atencji. Jeszcze kiedyś Sameen była w stanie to zrozumieć. Początkowo była do psa wrogo nastawiona i nawet go nie chciała. Dopiero z czasem przywiązała się do swojego towarzysza i zrozumiała, że dzięki obecności Tyfona, nigdy nie będzie sama i że zawsze ktoś będzie się cieszył na jej widok. –
To Tyfon. – Przedstawiła psa. Nie był to jej wybór jeśli chodziło o imię. Dostała psiaka, który został tak nazwany przez osobę, która jej go podarowała. Był to lekki przytyk w jej stronę. Sameen zanim została Sameen, była małą Gaią. A w mitologii greckiej, Tyfon był najmłodszym i najpotężniejszym dzieckiem Gai.
Ephraim Burnett