dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Krocząc ku paskudnie brzydkiej, boskiej świątyni porośniętej bluszczem i cudzymi modłami, myślał już tylko o tym, że gdyby skręcić w prawo, minąć motel i sklep spożywczy, przejść przez jezdnię i pokonać jeszcze jakieś dziesięć kroków, przed oczyma wyrósłby całkiem nienajgorszej reputacji pub, w którym mógłby w przeciągu niecałej godziny zalać się w trupa. Tyle tylko, że Achilles wcale tego nie potrzebował. Zdawało mu się, że właśnie tak powinien postąpić - zapić smutek alkoholem jak prawdziwy żałobnik, po drodze może jeszcze wszcząć jakąś awanturę, zadzwonić do swojej byłej, kazać spierdalać wszystkim znajomym i zaszlochać się na śmierć w jakimś niezwykle upokarzającym miejscu publicznym, gubiąc przy tym buty i może nawet spodnie. Ale on wcale nie był smutny. Philemon zmarł o czwartej nad ranem, otoczony ciszą, miłością i morskim zapachem wdzierającym się przez otwarte okno. Trzymając go za piąstkę rozluźniającą się później nieprzytomnie, zerkając na zaczerwienione i spuchnięte oczy Willow, wsłuchując się w skruszony głos lekarza mówiący “bardzo mi przykro”, zastanawiał się tylko nad tym, kiedy to do niego dotrze. Kiedy będzie wybierać przeraźliwie małą trumnę? Na pogrzebie? Czy może później, kiedy już po wszystkim, w niewygodnym, czarnym garniturze wróci do domu i zastanie w nim porozrzucane zabawki, dziwnie już zimne i niczyje? Albo dopiero za rok, kiedy w innym mieście, innym domu i prawie innym życiu odnajdzie na dnie nierozpakowanego pudła jakiś zagubiony, nieumyślnie pochwycony przedmiot należący do Philemona, wywołujący w nim lawinę wspomnień i nieprzemijającego smutku? A co, jeśli nigdy nie pojmie tego tak naprawdę? Jeśli po prostu nie będzie potrafił należycie rozpaczać, bo nie miał już nic w środku?
Podchodząc bliżej jaśniejącego we wschodzącym słońcu kościoła zatrzymał się, ugiął lekko kolana, oparł się na nich dłońmi, pochylił nieco do dołu i niebezpiecznie zachwiał. Nie spał od przeszło trzech dni i dopiero teraz, po wyjściu ze szpitala, w którym od ciągłego siedzenia zesztywniały mu wszystkie kości, odczuł tego pierwsze skutki. Przymknął oczy, zaczerpnął głębszego oddechu i starał się odgonić mdłości, a potem zerknął na zegarek, dojrzał szóstą nad ranem i postanowił, że zanim wkroczy do środka, rozchodzi jeszcze zdrętwiałe kończyny i nawdycha się świeżego powietrza, bo ostatnie, czego teraz pragnął, to zemdleć w kościele. Rozprostował wobec tego postanowienia na powrót swe ciało, postawił jeszcze kilka kroków i zatrzymał się z niepokojem, dostrzegając jakieś dwa, może trzy metry przed sobą postać w czarnym kapturze wyciągniętą na ławce. Nie była to jednakże kostucha ani inne boskie objawienie, a, jak z początku uznał Achilles, odpad po nielegalnych działaniach tutejszej szajki kryminalistów, co wieczór okradającej nędzniejące budynki mieszkalne i, być może, organy ich właścicieli. Tyle tylko, że wystająca spod bluzy czupryna wydała mu się dziwnie znajoma. - Theo? - zapytał z powątpiewaniem, kiedy niepewnie podszedł bliżej ławki i pochylił się w stronę nieruchomego ciała.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Starą łajbą trzęsło jak… Zachichotał, skłonił się majorowi i czmychnął prędko w bok; drzewo, które wpatrywało się w niego z rozczarowaniem, odetchnęło z ulgą; nie zostanie tej nocy naznaczone jego wnętrznościami. Wesołym, żwawym krokiem mknął po pokładzie okrętu, salutując mijanym marynarzom; niektórym z nich poradził trzymać maszt prosto. W istocie stawał przed nieznajomymi, nieszczęśliwie spacerującymi późną nocą po Sapphire River (zważywszy na mordy, kradzieże, grabieże, którymi ów dzielnica słynęła, sami byli sobie winni), chwiejąc się salutował i mówił coś w stylu “rzymajzie rzmaztstro”. Kilku marynarzy wyminęło go z przerażeniem w oczach (pewnie dostali się na statek nielegalnie). Niektórzy kazali mu się jebać, określając licznymi podłymi epitetami — to było w porządku, typowo morski żargon. Jeden natomiast pierdolnął go w brzuch i ukradł mu portfel oraz telefon, zostawiając skulonego, łapczywie poszukującego oddechu, na zimnym i brudnym chodniku. Pieprzeni piraci.
Nie do końca można jednoznacznie stwierdzić co się stało. Które z wydarzeń pchnęło go na nowo w ramiona alkoholu; on sam wolał tego nie analizować. Wychodząc tego dnia z pracy było jeszcze całkiem dobrze, w porządku, to jest — nic nie zapowiadało nadciągającej burzy. A potem, gdy siedział niezliczoną ilość godzin w autobusie sunącym leniwie z Cairns do Lorne Bay, odczuł tak wielkie nieszczęście, tak wielki ból, że cała późniejsza trasa — kilkuminutowy spacer, taksówka, wejście do domu — nie zostało przez niego zarejestrowane. Na moment odzyskał pełną świadomość — wlewając w siebie drugi kieliszek wódki, niezwykle zdumiony, jako że nie miał pojęcia, jak znalazł się w barze — lecz jego silna wola już nie istniała; pił potem, pił, pił, aż w końcu nietrzeźwy wyszedł na ulice miasteczka.
Choć umysł jego zmącony był alkoholem w sposób niewybaczalny, jakimś cudem udało się mu przedrzeć przez niebezpieczne ulice bez większych obrażeń. W pewien sposób pamiętał to wszystko — ławki nadające się na odpoczynek, bezpieczne miejsca. Stary ksiądz opiekujący się kościołem nieraz zastawał przed tymże bożym domem na wpół przytomnego Othello, leżącego niekiedy w kałuży własnych rzygowin. I nigdy, przenigdy, nie wezwał w związku z tym policji. Czasem przynosił mu koc. Niekiedy podsuwał szklankę z wodą i wręczał kawałek suchego, niedobrego chleba. Reasumując, był człowiekiem miłym i uczynnym, co sprawiło, że Theo musiał w pewnym momencie zmienić swe zdanie o księżach i kościołach — nie na tyle jednak, by rozbudzić w sobie jakąkolwiek wiarę. Nic więc dziwnego, że i tej nocy nogi powiodły go właśnie w to miejsce; na ławkę znającą już kształt jego ciała. Kładąc się na niej nadal wierzył w to, że jest na łodzi. I nawet kiedy zasypiał, kiedy wszystko wokół wirowało, myśli jego skupiały się na nadziei, że wypływa nią do lepszego świata.
A potem nadszedł poranek i nic się nie zmieniło. Wciąż pijany, wciąż nijaki, wciąż pozbawiony sił. — Szzzzzz — wymamrotał na padający niedaleko dźwięk, kuląc się w tejże swojej embrionalnej pozie. — Nie znam, spierdalaj — wymamrotał gniewnie, mocniej zaciskając powieki. Nie miał pojęcia kim jest ta osoba; nie odnalazł (nie byłby w stanie) w ów mężczyźnie cech swojego pięknego Achillesa. A gdyby się mu udało, gdyby pojął absurd tej sytuacji, parsknąłby śmiechem, skoro przyszło im natrafiać na siebie w tak przypadkowy sposób, z tym samym pytającym sposobem wypowiadania swoich imion. Zamiast jakichkolwiek powitań.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Widząc go ostatnim razem, zapragnął obić mu mordę, zrzucić ze schodów, połamać wszystkie kości lub po prostu udawać, że nigdy nie widział go na oczy i obojętnie minąć. Teraz jego towarzystwo wydało mu się prawdziwym darem od losu. Nie winiąc go już za całe zło tego świata, cieszył się, że w końcu napotkał na kogoś mogącego zająć w pełni jego myśli. Szkoda tylko, że był nieprzytomny i cuchnął wódką. - Sam spierdalaj. Zalałeś się w trupa przy k o ś c i e l e - oznajmił, jakby Othello zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Może i tak było, skoro w obecnym stanie nawet Achillesa nie udało mu się rozpoznać. Przybliżył się przy tym wszystkim do jego ławki - tak, że kolanem dotykał już skulonej sylwetki bruneta - i rozejrzał się po mroźnym, mglistym poranku roztaczającym się nad murami boskiej świątyni. - Tu nie jest bezpiecznie - spostrzegł rzeczowo, nie tylko samymi słowami, ale też tonem głosu zdradzając, że być może i się m a r t w i ł. Skoro ostatnio odsłonił przed nim swoją słabą stronę, tę mazgajowatą, żałosną, potrzebującą cudzego wsparcia, skoro zalewał się przed nim piekielnymi łzami, teraz nie robiło mu to już wszystko różnicy. Równie dobrze mógł go pocałować, objąć, poprosić, by jakoś mu pomógł i złożył wreszcie do kupy, ale Lounsbury nie był w pełni przytomny, a poza tym… Poza tym Achilles wcale tego wszystkiego nie chciał. Pamiętał po prostu o doczepionych do tego miejscach opowieściach. O ludziach ginących w paszczy aligatora w dziewięćdziesiątym ósmym, o kobiecie pobitej do nieprzytomności przez grupę roześmianych klientów shadow, która całą noc konała na przydrożu, no i o swoim ojcu, żegnającym się z życiem jakieś dwanaście kroków od ławki, na której teraz leżał Theo.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Jakże miałby go rozpoznać, skoro odmawiał otwarcia oczu? Nie chciał widzieć tejże burzy majaczącej na horyzoncie, która rozpętać miała na morzu sztorm; byłoby to przecież kłopotliwe, skoro nie potrafił pływać. Bo co jeśli wypadnie wobec tego z łodzi? Zamknięte oczy pozwalały mu udawać, że wszystko będzie dobrze, że nie ma żadnej burzy i że już wkrótce dopłynie do innej krainy, w której dane będzie mu zaznać wreszcie szczęścia. — W kościele nie wolno przeklinać — upomniał swego rozmówcę mamrocząc, prawą dłonią sięgając ku kapturowi. Naciągnął jego brzeg szczelniej na twarz, by tym samym oddzielić się od intruza zakłócającego jego drzemkę. Rzadko zdarzało się, by ktoś wykazywał się tak wielkim nietaktem i wybudzał go ze snu, toteż był niezwykle oburzony. Czyżby był to nowy proboszcz, nie posiadający w sobie miłosierdzia dla pijaczyn? — Aha — mruknął, nie mając pojęcia gdzie to tutaj tak właściwie jest, ale nie był przecież głupi; potrafił rozpoznać groźbę i szantaż. Tylko czego mógł chcieć nieznajomy od kogoś, kto znajdował się na samym dnie? — Słuchaj, portfel i telefon już zabrali, przeklęci piraci, więc weź sobie buty i daj mi spokój — może — uznał nagle to za całkiem możliwe — to całe “tutaj” oznaczało tereny Sapphire River, i może — co było doprawdy przygnębiające — nigdy żadną łodzią nie wypłynął. Może był po prostu kolejnym frajerem, który dał się tutaj okraść. Może miał znaleźć się pośród dziesiątek zaginionych w tym miejscu, wryty w jego tragiczną historię, tuż obok ofiar sztormu i idiotów łowiących ryby gdzieś przy bagnach. — Zabieraj kurwa to kolano — warknąwszy otworzył wreszcie oczy, przekręcając się tak, by z łatwością obdarzyć napastnika gniewnym spojrzeniem; wątpił, by cokolwiek to dało, ale znał w pobliżu jeszcze kilka ławek, na które mógłby w razie czego się przenieść. Chcąc jednak wymusić u mężczyzny należytą kulturę, nakazującą mu powrót do własnych nudnych spraw, doznał sporego szoku, gdy rozpoznał tę parę udręczonych oczu. — To t y — och dziwnie poczuł się z tym wszystkim; z tym, że nie był na łodzi, że faktycznie spał przy kościele i że jakimś cudem był tu także Achilles. Czy jednak cokolwiek to zmieniało? Zaśmiał się wesoło, lecz schyliwszy głowę powrócił do swej drzemki, bo życie w niej zdawało się mu dużo łatwiejsze.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Zazdrościł mu. Tych ciemnych, nietrzeźwych par oczu, tej wędrówki łodzią ku bezkresnemu Valinorowi i nade wszystko snu, który samego Achillesa nie zmorzył od przeszło trzech długich nocy. Tej beztroski, którą tak impertynencko wymachiwał mu przed nosem, kiedy ruchem dłoni naciągającej kaptur na głowę, próbował go odgonić. - Ktoś cię okradł? Kto? Ministranci? - prychnął, jedynie w słowach wykazując się nietaktem. Wzrok bowiem, przyozdobiony parą przyciągniętych ku sobie brwi, już dokonywał czujnej obdukcji tych porzuconych na ławce zwłok, by odnaleźć ewentualne powody do niepokoju. Przetrącony nos, koszulka ulegająca intensywności szkarłatnej cieczy, organy wypływające z przecięć na skórze? Nic z tych rzeczy - żaden z nich nie nosił swych blizn na zewnątrz.
- A ty się stąd zabieraj - z tej ławki, z niebezpiecznych terenów Sapphire, z achillesowego życia? Nie przyszło brunetowi poznać odpowiedzi, bo już po chwili Cosgrove zaśmiał się ponuro, sennie pokręcił głową i westchnął. - Tak, to znowu ja. Teraz już nie mamy się co oszukiwać, któryś z nas tego drugiego śledzi. - Wbijając wejrzenie swoich bursztynowych oczu w jego sylwetkę, ponownie obejmowaną kurczowo przez samego Morfeusza, wykonał trzy kroki do tyłu, jakby perspektywa ta miała ułatwić mu dokonanie trzeźwej oceny sytuacji, a potem podrapał się po karku z zakłopotaniem. - Nie wiem nawet, gdzie mieszkasz - uzmysłowił sobie na głos tę problematyczną kwestię, niepozwalającą mu na bezpieczne odstawienie bruneta do domu. Do swojego nie zamierzał przecież wracać - ani sam, ani tym bardziej z dodatkowym balastem w postaci nietrzeźwego Othello, mogącego doprowadzić Willow (podążyła wskazówkami Achillesa i poszła się zdrzemnąć, czy wciąż snuła się po szpitalnych korytarzach?) do zawału. Na nowo zniwelował więc dystans dzielący go od tego półmartwego ciała, by ulożywszy dłonie na jego ramionach, dźwignąć je niezgrabnie do siadu. - Sporo byś mi teraz ułatwił, gdybyś chociaż przez dziesięć minut postarał się być przytomny - pożalił się parze uszu zapewne nawet go niesłyszącej, ale wszystko to - ten gniew, udręczenie, brak wiedzy co dalej - było lepsze od żałoby.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Nie znał jednakże tej całej beztroski, nie znał sielskości, która zawsze i wszędzie kojarzyć miała się mu z tym jednym pragnieniem młodości: leniwym popołudniem spędzanym nad Sekwaną, przyciskając ciało do rozgrzanych skalnych brył, podczas gdy bosa stopa nurza się w chłodzie rzeki. Jego spokój, jego pogoda ducha wynikiem były wyłącznie kłamstw i dojmującego cierpienia; nawet pijany jednak, śniący o statku i najważniejszej swej podróży, pamiętał o tym, że jest nikim i niczym i że na zawsze taki właśnie pozostanie. — P i r a c i — przeliterował mu, mamrocząc, poddając się irytacji. Czyżby mówił niewyraźnie? Dostrzegając kpinę w rzuconym mu pytaniu, kpinę w całej jego postawie — choć przecież nie chciał i nie patrzył na niego wcale — pozwolił otulić się najczystszej złości. Jakże on go teraz nienawidził. — Czemu cię to, kurwa, obchodzi? Czemu nie możesz dać mi spokoju? — fuknął, przystając na tę nagłą zmianę pozycji. Usiłował skoncentrować na Achillesie swe spojrzenie, by przekazać mu cały ten gniew — pozbawił go w końcu jakichkolwiek marzeń — lecz pijane jeszcze ciało z trudem zachowywało równowagę; wciąż było jak na łodzi, na drewnianym kutrze rybackim, zastanawiającym się, kogo wyrzucić do morza. Zgiął się też w pół, nie pod wpływem kinetozy (czy raczej, w tym przypadku, nadchodzącego kaca), a uderzenia posłanego mu chwilę przed tym, gdy kieszenie jego obdarte zostały z portfela, telefonu i godności. Kurwajegomać. Nie moglibyśmy iść raczej do ciebie? — spytał pochylony nad krzywą kostką brukową, nad dzielnie pracującymi mrówkami i zielenią pełznącą po utraconym wcześniej terenie. Wziąwszy z jękiem większy wdech, podniósł w końcu głowę i dużo potulniej spojrzał na swego rycerza, prawą ręką ściągając z siebie ten idiotyczny kaptur. — Nie wiem, czego dzisiaj ode mnie chcesz, ale nie będę się gniewać, jak po prostu odwrócisz wzrok i pójdziesz się grzecznie pomodlić — a mówiąc to począł wstawać z ławki, planując dotarcie do centrum — tam, na skwerze, pod potężnym drzewem, nikt go nigdy nie zaczepiał. Istniała więc jeszcze szansa, na spokojne, samotne cierpienie.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Dni trzeźwości tego ciemnowłosego mężczyzny zdawały się nie istnieć. Otaczająca go nieustannie alkoholowa aura zmieniała jedynie swe natężenie - czasem, przy odrobinie szczęścia i dobrze rozwiniętej spostrzegawczości, dało się dostrzec niewyraźny refleks tego, kim Othello był niegdyś. I to właśnie te chwile urzekały Achillesa najmocniej, jako że sam w przeszłości utracił samego siebie. - Też chciałbym wiedzieć - odrzekł cicho, zdawałoby się - bardziej do samego siebie. Nie miał pojęcia, dlaczego trzymał się tego człowieka z takim uporem, dlaczego po prostu nie unicestwił ich kontaktu. Dlaczego nie minął go bez wzruszenia jak każdego innego pijaczynę, którego należało zostawić w spokoju. - Coś ci zrobili? - zapytał zamiast udzielania odpowiedzi na poprzednie pytanie, gdy spazmatyczny ruch zgiął jego ciało w pół. Nie był pewien, czy ten nie był zwykłą konsekwencją wlania w swój organizm zbyt dużej dawki alkoholu, ale to krótkie zdanie o rabunku wciąż dźwięczało mu w głowie, nie pozwalając tak po prostu się zignorować. Nie wiedział przy tym, czy z jego głosu rozbrzmiała troska czy raczej zwykła ciekawość, a może jednak bezbarwna obojętność typowa dla osób pogrążonych w żałobie, nie czyniąc tych słów nawet pytaniem. Wykonał przy tym wszystkim niezwłoczny krok do tyłu - w razie, gdyby brunet postanowił udekorować kostkę brukową zawartością swego żołądka. - Nie, nie mieszkam sam - odrzekł lapidarnie, nie zagłębiając się w szczegóły. Prawdę mówiąc nie wiedział nawet, czy jeszcze jakiś dom posiadał - Fluorite View zdawało się nie istnieć bez Philemona. Wodził przy tym nieustannie za Lounsburym wzrokiem, obserwował jego niezgrabną próbę stanięcia na nogi i złapania niezmąconej równowagi, a potem tak po prostu podszedł do niego, zgarnął mu poplątane pasma z czoła i zaczesał je palcami do tyłu. - Zapłacę ci za motel, jest najbliżej - oznajmił, nie czyniąc ze swych słów propozycji, a raczej przeistaczając je w coś pewnego, czemu nie sposób jest zapobiec. - A potem faktycznie pójdę się pomodlić - dodał, mając na myśli raczej “po prostu wrócę do swoich spraw i jak zwykle będę starał się o tobie zapomnieć”, co jednak było zbyt zawiłe i nieatrakcyjne dla ucha, by zdołał wypowiedzieć to na głos.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Wściekłość jego była wynikiem plątaniny uczuć, gromadzących się w nim przy każdym ich spotkaniu. Początkowo sądził, że w całości wyleczy się z achillesowych uroków w chwili, w której przestaną być dla siebie nieznajomymi; dzień, w którym przyszło im jednak odkryć swe imiona sprawił, że z jeszcze większą obsesją począł poszukiwać jego obecności w swym życiu. Kolejna fala przekonania, że to koniec — na jak wiele sposobów definiować można koniec! — nadeszła w odbiciu laurisowych oczu; a jednak w sekundę po złożeniu tamtego dnia pocałunku na jej różowiutkich ustach, gdy żegnali się w progu, myśli jego krążyły wokół Achillesa. Achilesa i Laurissy razem. Teraz jednak już tylko o nim mógł myśleć, co mogło (i powinno) w znacznym stopniu go nużyć — nie było w końcu już kart, które mogliby przed sobą odkryć. Lecz oto czuł intensywność wszystkiego mocniej niż zwykle, za co obwinił naturalnie alkohol. — Chyba będziesz musiał to sprawdzić — rzekł, jak sądził, filuternie, ale w rzeczywistości nie zabrzmiało to wcale tak pięknie jak w jego myślach. Nie zamierzał jednak upodlić się przy tym wszystkim w sposób maksymalny; choć żołądek jego zdawał się niezwykle niezadowolony z obrotu spraw, Theo obiecał sobie zrobić wszystko, by nie wydobyć z siebie resztek minionego dnia. Tak jak i po tamtej ich wspólnej nocy spędzonej na plaży obiecał sobie, że nigdy już nie spróbuje zbliżyć się do Achillesa w ten sposób. Że nigdy go już nie dotknie, nawet teraz, pod wpływem starej wódki, pamiętając tę odrazę wymalowaną w jego słowach. — A to pech — wymamrotał więc, myśląc o tym, że tak miało być lepiej. Nie sądził w swej nieprzytomnej naiwności oczywiście, że Achilles właśnie dziś mógłby zmienić zdanie — nie sądził, tak właściwie, że mógłby je zmienić kiedykolwiek — lecz same ich rozmowy czasem mu wystarczały. — Nie chcę, do motelu nigdy nie idzie się samotnie, to strasznie przygnębiaaające — zaprotestował, po raz pierwszy tego dnia przeklinając z pełną szczerością swe pijaństwo. I może dlatego powiedział coś, czego nie powinno się mówić nigdy nikomu. — Chciałbym dla ciebie przestać — wiedział przecież — nikt nie mógł wiedzieć tego lepiej, niż on — że tego typu zobowiązania kierować można wyłącznie do siebie. Dla siebie. Na co mu to pijaństwo, skoro nawet teraz skrawki rozsądku przebijały się poprzez kurtynę alkoholu? Westchnął ciężko i pokręcił głową, ruszając przed siebie chwiejnym krokiem. — Pojedziemy do mnie. Carnelian Land, dom z jasnej cegły. Białe okna — i było to jedyne, co mógł mu w tym momencie o swojej posiadłości powiedzieć.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Spoglądając na to zmaltretowane alkoholem, półżywe ciało, zdawało mu się, że za sprawą choćby delikatnego dotyku to runąć mogłoby w swych posadach. Rozlecieć się na tysiące mikroskopijnych skrawków, tylko z pozoru przypominając coś na kształt prawdziwego człowieka. Gdy więc usta tego przedziwnego widma próbowały nakłonić go do palpacyjnego badania, Achilles wzdrygnął się lekko, niezwykle bojąc się ułożenia na nim swej dłoni. Wciąż widział jedynie to, jak się rozsypuje. — Naprawdę? Nawet teraz tylko to ci w głowie? — zapytał z konsternacją, przybierającą po chwili formę delikatnego uśmiechu rozbawienia malującego się w kącikach ust. Sam doskonale pamiętał tamtą nieszczęsną noc, podczas której tak wiele się wydarzyło. Dość to zabawne — Achilles bowiem odbierał ją w sposób zupełnie odmienny od bruneta, uważając ją za moment niebosiężnego przekroczenia swych granic, Othello natomiast za coś ubogiego w odwagę i niewartościowego. To jak efekt ze szklanką — dla Cosgrove’a ta była w połowie pełna, dla Lounsbury’ego w połowie pusta.
Tak, to zdecydowanie brakiem frywolnego towarzystwa powinieneś się teraz przejmować — westchnął, z dezaprobatą kręcąc głową. Chciał jeszcze nieco w tym temacie dodać, ale padające po chwili słowa bruneta skutecznie go od tego odwiodły. Mówiąc więcej, całkowicie sparaliżowały go w czymś na rodzaj zakłopotania i niezmierzonego braku zrozumienia. Zanim więc odblokował się jego aparat mowy, mrugnął jeszcze trzy razy oczyma — jakby upewniając się, że to wszystko dzieje się naprawdę i nie rozwieje się za moment w jego wyobraźni — i podrapał się po karku. — Nigdy cię o to nie prosiłem — oznajmił spokojnie i dość bezbarwnie. — Prawdę mówiąc, nawet tego od ciebie nie oczekuję — dodawszy to, zmarszczył nieznacznie czoło. Los tego opadającego na dno człowieka nigdy nie był na tyle dla niego istotny, by wzbudzić w nim tak płomienne oczekiwania. — Serio? — prychnął po chwili z niedowierzaniem, przyglądając mu się jeszcze przez moment bez ruchu. Dopiero dwa niezwykle długie i osiadające ołowianym ciężarem na piersi oddechy później zdecydował się do niego podejść i westchnąć głośno. — W porządku. Zawiozę cię tam, nawet jeśli nie ma to najmniejszego sensu — odrzekł, odnosząc niepojęte wrażenie, że jest mu to winny. Nawet jeśli sprowadzić miało to na niego ciąg niedogodności — bo przecież do Carnelian Land jechało się długo, bo i tak będzie musiał wrócić w to miejsce, bo tak wiele istotniejszych spraw miał teraz do załatwienia. A jednak bez zawahania prowadził go ku swojemu samochodowi, do którego następnie pomógł mu wejść i którego drzwi zamknął po chwili z kolejnym westchnieniem pełnym udręczenia. — Dom z białej cegły, mówisz. Faktycznie wiele to ułatwia — mimo obejmującego go wciąż podłemu nastrojowi i tak potrafił odszukać w sobie teraz nieznaczne rozbawienie.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Cóż innego mu pozostało, jeśli nie żarty? Cóż innego, jeśli nie słowne zaczepki i wyzywające uśmiechy, pozostające w świecie pozbawionym odpowiedzi? Teraz zresztą też uśmiechał się tylko, przez kilka krótkich sekund śmiał z wyrazem udręczenia i zmęczenia, myśląc jak żałosnym i słabym jest człowiekiem. Ale przynajmniej był szczery. Wobec siebie, wobec Achillesa, wobec całego pieprzonego świata. Nawet piratów, z którymi tej nocy pił zuchwale rum. — Jesteś jedyną osobą, która mnie nie chce — prychnął w odpowiedzi, urażony, wiedząc, że gdyby tylko chciał — a nie chciał, bo był p o r z ą d n y — mógłby teraz być z kimkolwiek i gdziekolwiek. Pijany czy nie, mógł mieć każdego. Tylko nie Achillesa. Pieprzonego Achillesa, którego świat, mający dość marne poczucie humoru, ciągle stawiał na jego drodze. — Jesteś wstrętny, Codegreve — wymamrotał z pretensją, niezwykle się trudząc podczas wymawiania jego nazwiska. — Wstrętny, smutny, podły, arogancki — wyliczał, poszukując w pijanym słowniku odpowiednich epitetów. Kierował się przy tym przed siebie, choć nie miał pojęcia do jakiego miejsca zmierza; wierzył, że Achilles poda mu odpowiednie instrukcje, a jeśli nie… Pozostawała mu ta ukochana ławka w parku. — Oczywiście, że ma. Po prostu niczego jeszcze nie rozumiesz — zatrzymując się gwałtownie spojrzał na niebo; rześki wiatr, wiejący od morza zapowiadał nadejście kolejnej burzy. Rzęsistego deszczu. Może lepiej było jednak nie drażnić Achillesa, skoro jako jedyny mógł podrzucić go do domu, niczego w zamian nie oczekując. — To twój samochód? A może ten? Tamten? — znów wyliczał, tym razem z rozbawieniem, kiedy chwiejąc się i potykając o własne nogi, dotykał każdego mijanego auta, tym samym włączając ich głośne alarmy. — Niedaleko są takie stare szyny. I ścieżka skryta w chaszczach. I jeszcze ci od wina mają obok swoja farmę — doprecyzował, nie mając pojęcia, jak inaczej mógłby mu wyjaśnić gdzie mieszka. Przecież był niezwykle precyzyjny w swych opisach.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Achilles natomiast nie wiedział, czy nie tylko teraz, ale i kiedykolwiek wcześniej był prawdziwie szczery. Nie wyłącznie wobec innych, ale też samego siebie. — Masz o sobie zaskakująco wysokie mniemanie — zauważył, unosząc kąciki ust w złośliwym uśmiechu, utrzymującym się tak przez dłuższą chwilę. Ty jesteś z kolei jak wszyscy inni, pragnął odrzec, dodając zaraz potem pytanie: myślisz, że dlatego właśnie tak bardzo mnie chcesz? Bo ja nie chcę ciebie?, ale nic podobnego nie opuściło jego karminowych ust. — Lubię, kiedy tak świntuszysz — mruknął filuternie, odnosząc się do wyliczeń, jaki to jest wstrętny, podły i arogancki, po czym stwierdził z satysfakcją, że oto w końcu Lounsbury mówił z sensem. Sens ten jednak ulotnił się w momencie, w którym koniuszki palców tego nietrzeźwego mężczyzny poczęły wodzić po karoserii obcych pojazdów, włączając symfonię naprzykrzających się dźwięków: jakby ktoś zarzynał właśnie stado przeklętego ptactwa. — Boże mój — parsknął, po czym zaśmiał się krótko i gorzko, jakże odpowiednio do okoliczności — jeśli bowiem już miał wzywać to kapryśne bóstwo, to gdzie indziej, jeśli nie niedaleko jego świątyni? Wykonując kilka zwinnych kroków, zdecydował się okraść ich dwójkę z dzielącej ich odległości. Wyciągając obie ręce, zamknął sylwetkę bruneta w swym — poniekąd — konfidencjonalnym uścisku, nie mającym jednak nic wspólnego z troską czy próbą okazania mu swojego wsparcia. Nie chciał po prostu, by do rzezi alarmów dołączyły kolejne, niemożliwe do zniesienia wycia. Układając jedną dłoń na jego plecach — czy raczej na krańcu pleców (zapytany przekonywałby, że jego palce ześlizgnęły się tam czystym przypadkiem), drugą na ramieniu jego lewej strony, podniósł go nieco do pionu i zakleszczył w tej pozycji jeszcze przez kilka sekund. Naturalnie w celu nadania mu stabilności. Spoglądając jednak prosto w jego oczy, posłał mu szelmowskie spojrzenie i pozwolił, by przez tę krótką chwilę przez jego źrenice przemknęła jakaś osobliwa iskra. W tej nadzwyczaj bliskiej pozycji nozdrza jego drażniła jednak alkoholowa woń, toteż po chwili odsunął się o kilka kroków. Nie puścił jednak jego ramienia — gniotąc swymi palcami materiał jego bluzy, skierował go w stronę swojego auta, również krzyczącego w opętańczych tonach. Zanim jednak wyłączył alarm, pomógł brunetowi wgramolić się na miejsce pasażera, licząc przy tym, że ten nie zarzyga mu tapicerki. Podejrzewał, że wówczas musiałby sprzedać to nasączone złymi wspomnieniami auto. Ruszając spod kościoła, rzucił mu jeszcze badawcze spojrzenie i pozwolił, by z jego piersi uleciało ciche westchnienie. — W porządku. Zobaczymy, czy coś z tego wyjdzie — odrzekł, wyjeżdżając już na ulicę, mającą ujawnić za kilkadziesiąt minut rzekomy dom z białej cegły. — Nie wyglądasz mi na farmera, Lounsbury.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Powtarzał sobie, że jest już na to wszystko o b o j ę t n y. Śmiech, zaczepne uwagi. Spojrzenie wnikające w sam środek jego duszy, siejąc w niej spustoszenie. Może łatwiej było mu jednak wmawiać sobie kłamstwa, gdy trzeźwość kierowała jego życiem; pijany, zobojętniały na wszystko, gotów byłby powtarzać mu raz jeszcze wszystkie te słowa, które naznaczone były przeszłością. Teraz zaś znajdował się w piekle; ani trzeźwy, ani też pijany, nie potrafił zweryfikować swych uczuć i poddać ich rozsądnej ocenie. Pozostawało mu tylko czepiać się tychże resztek alkoholu krążących w jego ciele, dzięki którym mógł udawać głupca. Z achillesową pomocą wgramolił się więc do auta, zachowując się p o p r a w n i e podczas tego zabawnego marszu; raz tylko zachował się niegrzecznie, niby to się potykając o własne nogi (twierdził, że panował nad tym incydentem, lecz w istocie przypadkiem splątał ze sobą obie stopy), zmuszając tym samym Achillesa do tego, by złapał go nieco n i ż e j. — Ty też nie wyglądasz mi na farmera — odparł marszcząc czoło, nazbyt skonsternowany by pojąć znaczenie wypowiedzianej uwagi; dlaczego miałby być farmerem? Jakkolwiek jednak by nie fascynowała go dowolna pogawędka z Achillesem, mieli inny ważny temat, który należało omówić. Zanim jednak Othello wypowiedział odpowiednie imię, uniósł nieco swoją koszulkę i westchnął na widok purpurowego siniaka zdobiącego jego splot słoneczny. — Chyba nie odzyskam tego telefonu, nie? — nie miał nawet pojęcia, czy powinien po nim rozpaczać. Kiedy wychodził pić, zabierał ze sobą stary model — widniejące w nim zaufane kontakty miały mu po prostu gwarantować możliwość powrotu do domu, jeśli zaistniałaby potrzeba sięgnięcia po czyjąś pomoc. Ten właściwy telefon zaś, potrzebny mu w pracy i gromadzący wszelkie ważne dane, chował w bezpiecznej szufladzie szafki nocnej. Teraz jednak nie potrafił nie tylko przypomnieć sobie momentu, w którym go odłożył, ale i nabierał pewności, że właśnie dziś zabrał go ze sobą. I choć wszystko było mu zasadniczo obojętne, zmartwił się lekko tą kradzieżą. — Laurissa wyjechała. Powinieneś chyba o tym wiedzieć — poinformował go, poprawiając swą bluzę, by następnie wygodnie ułożyć się na siedzeniu. Naturalnie odmawiając zapięcia pasów.

achilles cosgrove
ODPOWIEDZ