30 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
You saved me life….Not forever, not for good. Probably just temporarily. But you saved my life, and now I’m yours. The me that’s me right now is yours. Always.
Przeżyła w swoim życiu już jedną przeprowadzkę na drugi koniec świata i zdecydowanie nie skończyła się ona dobrze. Chociaż lata spędzone na pustyni nie były ciągiem tylko tragicznych wspomnień to jednak te z perspektywy przeważały. Nic więc dziwnego, że brunetka kręciła nosem, gdy Jacob zakomunikował jej, że dostał propozycję pracy na drugim końcu świata. Właśnie! Zakomunikował. To była kolejna rzecz, która działała jej na nerwy. Gdy w Seattle zakomunikował jej, że kupił dom – była zła, bo nie pozwolił jej uczestniczyć w podejmowaniu tej decyzji. Teraz znowu. Oczywiście mogła zostać w Seattle, ale nie oszukujmy się – to oznaczałoby koniec. Definitywny koniec. Nie taki jak wszystkie dotychczasowe ich przerwy, które od siebie brali. To byłby koniec, a ona nie umiała się na to zdecydować. Bała się, że jej życie bez Jacoba straciłoby sens, albo raczej, że ona straciłaby nad nim panowanie. Wróciłaby do starych nawyków i przyzwyczajeń, aż w końcu poszłaby na dno. Zależało jej na nim, kochała go i nie potrafiła powiedzieć „lecisz tam, ale ja zostaję tutaj”. Spakowała walizki i poleciała razem z nim. Ba! Poleciała z nim jako żona… żona. Dała się wmanewrować w prawdopodobnie najmniej romantyczny i jakkolwiek widowiskowy ślub we wszechświecie. Może nigdy nie była tą dziewczyną, która marzy o białej sukni i pierwszym tańcu, ale chyba jednak liczyła na coś więcej niż podpisanie papierka w urzędzie by usprawnić proces wizowy. Nawet pierścionka nie dostała! Podejrzewam, że nawet nie zdążyli jeszcze kupić obrączek, więc do tego całego małżeństwa podchodziła dość… sceptycznie. To była umowa, a nie małżeństwo.
Ale nawet nie to było najgorsze w tym czasie po przeprowadzce. Wylądowali na drugim końcu świata, musieli ułożyć całe swoje życie na nowo, wszystko stanęło na głowie i zrobiła to dla niego, a on… wcale nie wydawał się być szczęśliwy. I całe szczęście, że sąsiedzi byli wystarczająco daleko by nie słyszeć ich ciągłych kłótni.
Teraz? Skoro już mieszkała w kraju, w miejscu, w którym dla odmiany było trochę słońca – to z tego korzystała. Spędziła w szpitalu ostatnie dwanaście godzin, a po powrocie po prostu założyła bikini i wskoczyła do basenu, który mieli w ogródku. Mogła iść spać, ale chyba wolała aktywną formę odpoczynku. Kilka długości basenu. Było jeszcze wcześnie, Jacob prawdopodobnie jeszcze nawet nie wstał, bo ich dyżury się nie pokrywały. Kolejna długość basenu. Byłaby w stanie to polubić… naprawdę byłaby w stanie! Gdyby tylko nie towarzyszyła jej tykająca bomba, którą był aktualnie Hirsch. A ona nie była saperem, nie umiała się gryźć w język i zazwyczaj go jeszcze prowokowała.
Pieprzony Hirsch.
Zobaczyła go na brzegu basenu, akurat gdy chciała z niego wychodzić. Zresztą to właśnie zrobiła – Jest dziewiąta rano, a ty wyglądasz jakbyś chciał kogoś zamordować. I to nie jestem ja… nie widzieliśmy się od wczoraj, nie zdążyliśmy się jeszcze pokłócić. – nie zdążyła go wkurwić. Wspięła się na palce, żeby złożyć na jego policzku lekki pocałunek i uśmiechnęła się pod nosem. Czy przy okazji mogła go trochę pomoczyć, bo właśnie wyszła z wody? Owszem. Czy się tym przejęła? Ani trochę! Wyminęła go i położyła się na jednym z leżaków rozstawionych przy brzegu – Więc? Co się stało?



Jacob Hirsch
ambitny krab
nie#5225
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Leczę ludzi, bo sam jestem nieuleczalnym przypadkiem.
Dawno już porzucił przekonanie, że jest nieomylny. Że podejmuje świetne decyzje. Nie, z czterdziestką na karku był całkiem już świadomy, że jest raczej na odwrót. Nigdy wcześniej jednak nie czuł się tak, jak teraz. Może to był kompletny błąd? Może zachował się bardzo egoistycznie? Może niepotrzebnie przewiózł Posy na drugi koniec globu i bez lepszego uzasadnienia zostawił syna z jego matką w Seattle? Zrobił to dla siebie. Przez chwilę wydawało mu się, że potrzebuje takiego cięcia. Potrzebuje oderwać się od swojej opinii w branżowym świecie i zmiana to coś, co mogła wyjść mu na dobre. Im. Im mogła wyjść na dobre. Tak widział to, zanim nie oznajmił Josephine, że musiał wziąć ślub, żeby przejść szybciej przez proces wizowy. Jasno wyraziła się, co myślała o tym, że podejmował decyzje bez konsultacji z nią, a i tak zrobił to po raz kolejny. I tylko czekał na wybuch, który o dziwo nie nastąpił. Albo to reakcja z gatunku tych z opóźnionym zapłonem. Bo, że w końcu nastąpi – nie miał absolutnych wątpliwości.
Nie był najlepszy w komunikacji, to całkiem oczywiste. Był skrajnie niepewny decyzji, na które ich oboje skazał, a z samą rozmawiał z Josie coraz mniej. Jak, skoro on zajęty wdrażaniem się w nowe szpitalne procedury na oddziale, którym miał pokierować, zupełnie rozmijał się z pracą ż o n y na oddziale ratunkowym. Poza tym, czy jego w ogóle kręciła praca na oddziale z zaplanowanymi operacjami? I papierkowa robota? Chryste.
Zwlekł się z łóżka w złym nastroju.
Gorąco, dlaczego tu nieustająco jest tak kurewsko gorąco. Odsłonił odrobinę wyciemniającej zasłony w sypialni, żeby spojrzeć na świat, ale zasłonił ją z odrazą. Patelnia od bladego świtu.
Wyszedł jednak do Josie przez drzwi balkonowe.
Podchodzi bliżej i marszczy powieki, przyglądając się jej niepewnie. Pozwala się pocałować w policzek i zmoczyć, bez większego komentarza. Wciąż jest w końcu w piżmie.
Wieczorem dzwoniła moja matka. Dowiedziała się od Judaha o ślubie. Wyklęła mnie chyba w każdym znanym przez siebie języku. Tak, jakby organizacja pierwszego niczego jej nie nauczyła – zrezygnowany siada na leżaku obok Josephine. – Poza tym uważa, że jestem wyrodnym ojcem. Kay wyrzeknie się mnie tak, jak ja wyrzekłem się jej, porzucając ją dla kontynentu z dzikusami i mam zabrać psa. I wszyscy mamy dać jej święty spokój, bo sprawiamy jej tylko cierpienie. Wszyscy, poza tobą. Ty dostaniesz jakiś prezent. Ale nie cieszyłbym się specjalnie, to albo jej ślubny toczek, albo jakiś inny szajs od jej rabin – kącik ust drga mu w uśmiechu, kiedy zerka na nią przelotem.

Josephine Hirsch
ambitny krab
warren
30 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
You saved me life….Not forever, not for good. Probably just temporarily. But you saved my life, and now I’m yours. The me that’s me right now is yours. Always.
Mogła się domyślić, że powodem jego niezadowolenia są wiadomości z Seattle. Jak mogłoby być inaczej? Ciągle coś się działo… ciągle coś było nie tak. Był wiecznie sfrustrowany, a ona skłamałaby, gdyby jej się to nie udzielało. Bo jak mogłoby nie? Porzuciła dla niego rozwijającą się karierę (i chociaż z tytułem specjalisty to jednak musiała na nowo udowadniać swoją wartość), rodzinę i miasto, z którego pochodziła. Poświęciła dla niego sporo, zrobiła dla niego sporo… i szlag ją trafiał, że to wcale nie sprawiało by wyglądał na szczęśliwego.
Nie skomentowała tego wszystkiego od razu. Przesunęła się na leżaku tak, żeby mógł usiąść obok niej i poprawia okulary przeciwsłoneczne na nosie.
- No cóż… zawsze marzyłam o prezencie ślubnym od twojej matki. Kto wie? Może to ona przyśle mi pierścionek. – zakpiła, bo chociaż okej… nie była próżna. O Josephine Alderidge można było powiedzieć bardzo dużo, ale nie to, że była próżna, że była materialistką i że w którymkolwiek momencie życia będzie jej zależeć na jakiejkolwiek błyskotce. Właściwie to nie zależało. Nie mogła jednak ugryźć się w język, żeby nie przypomnieć Jacobowi jak bardzo źle to wszystko zrobili. Oboje. Bo przecież mogła zaprotestować, prawda? Mogła powiedzieć, żeby się uderzył w głowę i poszedł po odrobinę rozumu… ale nie. Poszła na ten chory układ, który teraz odbijał im się czkawką – Mój ojciec spędził większość życia poza domem, nie uważam, żeby był przy tym wyrodny… – bo był żołnierzem i większość życia spędził w bazach wojskowych i na froncie, co zresztą powtarzała Jacobowi za każdym razem, gdy powracał temat jego syna. Nie musiał być wyrodnym ojcem jeśli tylko chciał… i odległość nie miała w tym wszystkim najmniejszego znaczenia – Judah weźmie psa? Czy mam zadzwonić do mojego brata? – bo no cóż… jakoś nie widziała opcji, żeby przetransportować go tutaj. Chyba, że chciał… - Czy chcesz mu zorganizować lot? A może po prostu chcesz wrócić? Jestem pewna, że chcesz… ale musisz podjąć decyzję. – znowu on, ona dalej nie miała nic do gadania i nawet już nie próbowała się odzywać. I ani przez moment nie przestała mieć do niego o to żalu.


Jacob Hirsch
ambitny krab
nie#5225
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Leczę ludzi, bo sam jestem nieuleczalnym przypadkiem.
Oddycha ciężko. Nawet nie próbuje ukryć tego westchnięcia, które wyrywa się głęboko z jego klatki piersiowej. Oczywiście, że w każdej rozmowie musieli wracać do tego fundamentalnego problemu. Nie był zadowolony z tego, że jest tu taka nieszczęśliwa. Nie był też specjalnie entuzjastyczny, jeśli chodzi o własny nastrój. I o ile wcześniej jego dłonie miały ochotę przesunąć po mokrej i gładkiej skórze jej ud, teraz opiera dłonie o swoje kolana. Nawet przez chwilę na nią nie patrzy, kiedy trwa w tym zawieszeniu, zanim cokolwiek powie.
Josie… – zaczyna w końcu, ale jego ton głosu nie brzmi najlepiej. Musi zrobić przerwę i znów odetchnąć. Nie chce się z nią kłócić. Nie może tak zaczynać i kończyć większości dni, od kiedy się tu przeprowadzili. Każdy ma jakąś wyporność.
Nie jestem przekonany, czy to najlepszy moment do prowadzenia tej rozmowy. Nie chcę wracać. Nie uważam, że to by cokolwiek poprawiło. W Seattle też nie jest najlepiej. Poza tym nie będziemy zmieniać kontynentu co dwa miesiące. Mam dwuletni kontrakt i chciałbym doprowadzić go do końca. Ale jeśli ty nie czujesz się tutaj… – zaczyna, ale kiedy sięga spojrzeniem jej oczu, zdaje sobie sprawę, że źle to wszystko rozgrywa. Nie mógł przerzucać na nią odpowiedzialności. Jacob podnosi się z leżaka i staje naprzeciwko żony. Nerwowo obraca palcami kupioną na wariata obrączkę, która nawet nie do końca mu pasuje.
Po prostu dajmy sobie trochę czasu, dobrze? I nam i wszystkim, których zostawiliśmy za oceanem. To nie jest takie łatwe – wzrusza bezradnie ramionami.
A jeśli twój nastrój miałby poprawić pierścionek zaręczynowy, to po prostu mi to powiedz. Nie było okazji. W całym tym przeprowadzanym na wariata planie, po prostu nie było nawet czasu, żeby… Ale jeśli chcesz, dobrze. Powinnaś mieć pierścionek. Chcesz go wybrać sama czy… – chce postąpić właściwie. Chciałby jej sprawić przyjemność. Ma poczucie, że powinien jakoś to wszystko wyprostować. Ale nie wie już, w którym kierunku ma iść, żeby jej dodatkowo nie zdenerwować. Przydałyby mu się jakieś wskazówki.

Josephine Hirsch
ambitny krab
warren
30 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
You saved me life….Not forever, not for good. Probably just temporarily. But you saved my life, and now I’m yours. The me that’s me right now is yours. Always.
Nie chciała kolejnego dnia zaczynać od kłótni. Była tym zmęczona. Cholernie, kurewsko zmęczona. To nie powinno tak wyglądać – wszystko, ani jeden aktualny element ich życia nie powinien tak wyglądać. Nie potrafiła się jednak nie denerwować. Może to świadczyło o tym, że ciągle jej zależało? A może po prostu, że jest choleryczką? A może po prostu Jacob po raz kolejny związał się z wariatką. Ewentualnie to on robił ze swoich partnerek wariatki. Do wyboru, do koloru. Niezależnie jednak od wersji poczuła jak podnosi jej się ciśnienie. Wpatrywała się w niego jak wstawał i nawet na moment nie oderwała od niego wzroku, gdy mówił… i czuła jak zaczyna się gotować – Chcę? Od kiedy interesuje cię czego ja chcę, Hirsch? – nie wytrzymała. Przez kilka sekund, gdy tylko się w niego wpatrywała – próbowała się gryźć w język, bardzo mocno, ale próbowała. Bezskutecznie – Przestań sprawiać wrażenie jakbyś robił cokolwiek dla mnie… jakby liczyło się to, czego chcę czy potrzebuję. – podniosła się z leżaka i ruszyła do domu, jednocześnie narzucając na siebie plażowy szlafrok, bo kłócąc się z nim w bikini mogła nie być traktowana poważnie. Jakby kiedykolwiek była. Sąsiedzi nie musieli być świadkami ich kolejnej awantury. Spokojnie mogli robić to za zamkniętymi drzwiami ich nowego domu. Domu, który niewątpliwie był świadkiem już wielu tego rodzaju scen.
Nie miała wątpliwości, że Jacob ruszy za nim i gdy tylko zasunęły się za nim drzwi tarasowe, odwróciła się w jego stronę i mógł zobaczyć błysk w jej oku. Nie wróżyło to jednak nic dobrego, nie tym razem…
- I nawet jeśli nie czuję się tu dobrze, Hirsch… – bo sam chciał to powiedzieć, nie umknęło to jej uwadze i zamierzała to wykorzystać – To co to zmienia? Chciałeś dom, kupiłeś dom. Chciałeś wziąć ślub, wzięliśmy ślub. Chciałeś przeprowadzić się do Australii… jesteśmy w pierdolonej Australii. A ja jak idiotka na wszystko się zgadzam, bo cię kocham. Bo naiwnie wmówiłam sobie, że będę z tobą szczęśliwa… nieważne jak i gdzie. I robimy te wszystkie rzeczy, których ty chcesz i których ty potrzebujesz. I jesteś z tym zajebiście nieszczęśliwy. Ty! Próbujesz mi wmówić, że to ja nie chcę tu być, ale to ty wściekasz się o każdą jedną sekundę spędzoną na tym kontynencie. – po każdym kolejnym słowie wyrzucanym w kierunku Jacoba spuszczała z tonu i nie wiedziała już, czy jest bardziej zła, czy bardziej załamana. Bo nie umiała tego wszystkiego naprawić. Nie była pewna, czy w procesie naprawiania tego jest w ogóle dla niej miejsce – Nie potrzebuję do szczęścia Seattle, Swedish Hospital, przyjaciółek czy rodziny… potrafiłabym żyć w tej pieprzonej jungli i jakoś przetrawiłabym to, że jest tu więcej pająków, które chcą mnie zabić niż Talibów w Afganistanie. Ale potrzebuję do szczęścia Ciebie, a to… to nam ostatnio nie wychodzi. – już się nie unosiła, nawet trochę. Była za to zajebiście smutna. Oparła się kuchenny blat, pochyliła się nad nim, a jej wzrok padł na obrączkę… i naprawdę nie rozumiała dlaczego byli tacy głupi, żeby to zrobić.


Jacob Hirsch
ambitny krab
nie#5225
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Leczę ludzi, bo sam jestem nieuleczalnym przypadkiem.
Zdaje sobie sprawę z tego, że to on jest problemem. On. I to, że nie potrafi znaleźć sobie miejsca. Nie potrafił w Seattle i nie potrafi w Carins. Czy tym jebanym Lorne Bay. Coś, co jeszcze kilka tygodni temu wydawało mu się dobrym rozwiązaniem, teraz jawiło się jak koszmar. Nie potrafił z tego wybrnąć. Nie był przekonany, czy w ogóle chce pracować w szpitalu. Wcześniej był przekonany, że zmiana kraju to nowa szansa. Restart. Wyjście awaryjne. Miejsce, w którym nikt nie znał jego historii. Nikt nie wiedział o Rebecce. Nie miał pojęcia, że rozwiązanie, które przyszło mu do głowy, po prostu okaże się takim fiaskiem.
Paradoksalnie, każda kolejna awantura z Josie tylko go zamykała. Nie był w stanie rozmawiać o swoich emocjach w krzyku. Nie radził sobie z tym, jak narastała ta ich wzajemna pretensja. Kręci głową, kiedy Alderidge… Wróć. Kiedy Josephine H i r s ch dzieli się z nim tym, co czuje. Nie jest jeszcze gotowy. Będzie, ale potrzebuje jeszcze chwili. Podchodzi bliżej, staje naprzeciwko niej i opiera się o nią, zamykają to drobne ciało w swoim uścisku. Chowa głowę w zagłębienie pomiędzy jej ramieniem a szyją. Wzdycha ciężko. Ta bliskość przynosi mu odrobinę ukojenia. Splata jej dłoń ze swoją i przez chwilę obraca palcami obrączkę, tym razem na jej palcu. Może jego małżeństwa to fatum? Może to on je niszczy?
Wyjdźmy gdzieś. Jesteśmy tu już kilka tygodni, a zupełnie nie znamy okolicy – nie ma pojęcia, czy zmianą tematu nie zrobi sobie więcej krzywdy, ale bardzo chce odejść od tematu problemu, który między nimi narasta. Przesuwa dłoń na jej policzek i przesuwa po nim delikatnie palcami. Nie chce rozwiązywać tej sytuacji w sposób, który do tej pory działał najlepiej. Nie chce maskować wszystkiego seksem. To niczego nie rozwiązuje. I wbrew jego szczerym chęciom, na pewno nie pomoże. Wzdycha ciężko i odchyla głowę, żeby spojrzeć na swoją żonę.
Idźmy na kolację. Postaram się wyjść dzisiaj wcześniej. Zdążylibyśmy coś zjeść, może potem w końcu dotarlibyśmy na plażę. Albo gdziekolwiek. Gdziekolwiek, gdzie nie groziłoby nam spotkanie czegoś jadowitego i zagrażającego życiu – uśmiecha się miękko.
Potrzebuje tej odrobiny normalności. Też potrzebuje ich z powrotem, ale nie potrafi jeszcze tego wyartykułować. Liczy na to, że nie będzie musiał. Że to wszystko samo się poukłada.
Mam jeszcze z pół godziny do wyjścia. Mogę spróbować przekonać cię w inny sposób, ale też boję się trochę, że mnie znokautujesz. A nie wiem, jak działa australijska policja, jeśli chodzi o przemoc domową… – delikatny żart, odważnie.

Josephine Hirsch
ambitny krab
warren
30 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
You saved me life….Not forever, not for good. Probably just temporarily. But you saved my life, and now I’m yours. The me that’s me right now is yours. Always.
Przez moment chciała się odsunąć. Gdy się do niej zbliżył, gdy zamknął ją w swoich ramionach – przez moment, zaledwie ułamek sekundy chciała odskoczyć, uciec i jeszcze bardziej zbudować między nimi mur. Dystans, który chyba ostatnio średnio udawało im się przeskoczyć. Na szczęście było to chwilowe. Nie zrobiła tego. Przylgnęła do niego, przytuliła się i na moment zacisnęła powieki. Może jak zamknie oczy i policzy do dziesięciu to wszystko będzie dobrze?
Ale takie rzeczy nie układają się same. Tak jak w Seattle ona sama nie potrafiła wyjść ze swojej pętli autodestrukcji. Musiała nad tym pracować i oni teraz też powinni nad tym pracować. Nie była pewna, czy seks jest dobrym rozwiązaniem… dobrym sposobem na pracę nad tym – Możesz trzymać moje ręce… wtedy nie będę nimi wymachiwać. – odpowiedziała żartem, wspinając się na palce by sięgnąć jego twarzy i móc go pocałował. Spokojnie, ale z uczuciem. Bo mimo tego całego bałaganu ciągle miała go mnóstwo względem Hirscha. I sekunda jak zaskoczyło. Jak pocałunek nabrał na intensywności, jak odległość między nimi się zmniejszyła, jak ich ubrania w pośpiechu znikały z ich ciał, a oni kochali się ze sobą na kuchennym blacie. Odreagowywali. Na swój dziwny, trochę pokręcony i nieszczególnie zdrowy sposób, ale odreagowywali. Gdy zaciskała zęby na jego skórze, a on dłonie na jej pośladkach. Gdy przez kilka chwil ciszę w ich kuchni przerywały tylko ich przyspieszone oddechy i dźwięk intensywnie zderzających się ze sobą ciał, gdy jego biodra uderzały o jej pośladki.
Tak, odreagowywali.
Złapała oddech i wyprostowała się. Złapała za szlafrok, który wcześniej miała narzucony na bikini. Teraz zarzuciła go na nagą skórę i odwróciła się, ciągle opierając się o blat. Zmierzyła Jacoba wzrokiem, gdy sam się ogarniał – Chodźmy na randkę. Taką z prawdziwego zdarzenia… taką ze śniadaniem. – zażartowała, bo ciężko byłoby o inną, gdy razem mieszkali – I wiesz co, Hirsch? Brakuje mi dyżurów z tobą… umrzesz z nudów na tym oddziale. - mówiła szczerze, bo praca z nim… była irytująca i satysfakcjonująca jednocześnie.


Jacob Hirsch
ambitny krab
nie#5225
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Leczę ludzi, bo sam jestem nieuleczalnym przypadkiem.
Wciąż kręci mu się w głowie. I nie wie, czy to od nagłych emocji, czy z tego całego gorąca. Ma problem z oddechem. Zauważył to już od jakiegoś czasu. Teoretycznie mógł mieć po prostu problem z aklimatyzacją. Praktycznie – już raz czuł, że coś przygniata mu klatkę piersiową. Teraz miał wręcz wrażenie, że chodzi z kamieniem uwieszonym u szyi. Że tak się męczy i nie ma na nic ochoty, bo proste czynności kosztują go za dużo wysiłku. Wszystko przez ten jebany, metaforyczny kamień, którego nie potrafił się pozbyć.
Oddycha ciężko i próbuje się uspokoić. Zgodziłby się teraz na wszystko. Pociera nerwowo twarz dłońmi i próbuje się lekko do niej uśmiechnąć. Odnosi ostatnimi czasy wrażenie, że wszyscy są odgrodzeni od niego przezroczystą szybą. Że stoją blisko, ale nie może ich sięgnąć. Że gdyby krzyczał, głos wydostawałby się na zewnątrz tylko częściowo. I bardzo, bardzo chciałby mieć ją po swojej stronie tego niewidocznego muru. Do tej pory pomagał im seks. Łagodził chwilowe napięcia i uspokajał zmysły. Dziwny i niezbyt zdrowy sposób, ale ważne, że działał, prawda? Dotychczas. Świeże odkrycie, że wcale nie jest lepiej, ogromnie go frustruje, chociaż stara się tego po sobie nie okazywać. Jest taki na siebie zły. Bo to z nim, to z nim w końcu jest coś nie tak. Jest zepsuty. Ściągnął ją na ten pierdolony kontynent i nie potrafi sprawić, żeby była szczęśliwa. Ma ochotę powiedzieć jej to wszystko. Chciałby dodać, że ledwo zmusza się, żeby pojawić się codziennie na oddziale. Że nie jest lepiej. Jest tylko gorzej. Ale… nie potrafi. Nie wydaje mu się, żeby to był dobry pomysł. Podchodzi jednak bliżej i delikatnie się uśmiecha. Przygląda się jej twarzy, którą chwyta w swoje palce. Doskonale pamięta, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Pamięta też tę kolorową aurę. Pamięta wspólny wyjazd do Lake Tahoe. Pamięta, ale potrzebuje tych wszystkich uczuć z powrotem, żeby utrzymać się na powierzchni.
Może ściska jej policzek i brodę nieco za mocno, ale w tej samej chwili sięga też ustami jej ust.
Prawda czy wyzwanie. Ty zaczynasz. Ja wybieram restaurację. Twoim wyzwaniem jest najbardziej wyuzdana kiecka, jaką uda ci się dorwać w Lorne Bay – aż prycha zadowolony ze swojego niezwykłego pomysłu. Dobrze się maskuje, może w końcu sam siebie przekona, że wszystko jest w porządku? Zabiera dłonie i odsuwa się od niej, jeszcze przez chwilę pozwalając sobie na spojrzenie na całą Josie, przez ten przezroczysty szlafrok. Potem odwraca się w kierunku sypialni. I dopiero po kilku krokach, jakby od niechcenia, jak gdyby coś mu się nagle przypomniało, jak gdyby miał lekkie pytanie do zadania, o knajpę, albo godzinę, albo zraszacz do trawnika.
Wciąż jesteś na tabletkach, prawda? – bang.

Josephine Hirsch
ambitny krab
warren
30 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
You saved me life….Not forever, not for good. Probably just temporarily. But you saved my life, and now I’m yours. The me that’s me right now is yours. Always.
Znalezienie wyzywającej kiecki nie powinno być problemem. Była nawet skłonna założyć ją na tyłek, gdyby miała chociaż cień pewności, że to coś da. Cokolwiek. Jakąkolwiek żywą reakcję Hirscha. Nie miała jej… i coś, jakiś głosik z tyłu głowy mówił jej, że to nic nie da. Okropne uczucie.
Przywykła do tego, że traciła ludzi. Było to bolesne, ale zazwyczaj było szybkie… wystarczyło mrugnąć i już ich nie było. Z Jacobem było inaczej. Z jednej strony był zaledwie na wyciągnięcie ręki, a z drugiej – wydawał się być dalej niż wtedy, gdy nie mogli na siebie patrzeć, gdy sensem ich wspólnego istnienia były kłótnie i pokaz siły na szpitalnych korytarzach. Teraz? Przypominało to tortury. Cholerne tortury.
Opierała się o blat i obserwowała jak odchodzi. Na pewno nie spodziewała się tego typu pytania z ust męża. Ściągnęła mocniej brwi i przez chwilę mu się przyglądała, zastanawiając się nad… nie, nie odpowiedzią – raczej nad sensem jego pytania. Ciągle w pamięci miała to, co mówił jej przy okazji zabiegu, który przeprowadziła jeszcze w Seattle. Miał do niej żal. Tylko to było w zupełnie innym życiu, dziecko teraz… nie. Zdecydowanie nie.
- Tak. I nie przestanę, Jake… wiem, że tego chciałeś. Rodziny. Ale nie teraz, nie tak. Nie w momencie, gdy żadne z nas nie jest szczęśliwe, gdy nie wiem, czy za tydzień, dwa lub miesiąc nie powiesz mi, że to wszystko to był błąd. My, ten ślub, ta przeprowadzka… że potrzebujesz czegoś innego. – oczywiście, że się tego bała. Nie była mistrzynią angażowania się, więc gdy już to zrobiła… gdy z całą pewnością była w stanie powiedzieć, że go kocha – porzucenie wydawało się być najgorszym możliwym koszmarem. I tu kolejny głosik z tyłu głowy mówił jej, że to wcale nie było takie niemożliwe. Ma cię dość. Sama masz się dość.
Wzruszyła ramionami i zagryzła wargę, obserwując go jeszcze przez chwilę – Jeszcze chwila i spóźnisz się na dyżur. – przypomniała mu, że powinien się zbierać, a nie stać pośrodku tego naprawdę ładnego salonu w naprawdę ładnym domu, który tym razem wybrali razem. Chociaż to.
Podeszła do niego jeszcze na ułamek sekundy, żeby się pożegnać, żeby życzyć mu miłego dnia, żeby musnąć jego policzek i wyszeptać do jego ucha, że go kocha. A później jak gdyby nigdy nic go wyminąć i już mu nie przeszkadzać w wyjściu do pracy. Potrzebowali go w szpitalu, a ona po swoim długim dyżurze potrzebowała odpoczynku.
Sen, bezsensowne snucie się po domu… i nerwowe zerkanie w kierunku zegara. Nie wiedziała, czy przyjedzie, czy ich plany z rana były jeszcze aktualne. Nie chciała się kolejny raz rozczarować. Tak bardzo nie chciała się rozczarować.
Pieprzony Hirsch.
Pieprzone... wszystko.


Jacob Hirsch
ambitny krab
nie#5225
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Leczę ludzi, bo sam jestem nieuleczalnym przypadkiem.
Nie był ostatnio najlepszy w dotrzymywaniu obietnic. I wbrew pozorom naprawdę mu to ciążyło. Nie potrafił się odnaleźć w tym miasteczku. Wszędzie było daleko, było za spokojnie i…. Nie mógł tego spokoju odnaleźć w sobie. Piękne plaże, ładna (chociaż chwilami zbyt przytłaczająca go) pogoda i potencjalnie ogromny dystans od dawnych problemów. Teraz miał pod ręką jeszcze brata, ale wciąż, wciąż czegoś w tej całej układance brakowało. On czuł się wybrakowany.
Sam zaproponował Posy kolację i mógł tylko siarczyście przeklinać pod nosem, kiedy okazało się, skończył operację zbyt późno i zanim wróci do Lorne, będzie już porządnie spóźniony. Przebrał się szybko i pędem rzucił się w kierunku parkingu, ale wtedy dopiero zorientował się, że ma rozładowany telefon, a ładowarka w wynajętym aucie oczywiście nie działa. Nic. Nic tu kurwa nie działa. Nic w tej pierdolonej Australii nie może działać tak, jak powinno.
Hirsch uderza kilkukrotnie dłońmi w kierownicę i dopierodopiero kiedy ktoś na parkingu zaczyna mu się przyglądać w niemym przerażeniu, unosi przepraszająco rękę do góry i odjeżdża w kierunku domu.
Parkuje na podjeździe i szybko wchodzi do domu. Jest spóźniony z godzinę, nie ma pojęcia ile dokładnie, bo nie ma przecież zegarka. Dopiero w środku orientuje się, że nie godzinę, ale lekko ponad dwie.
Josie? – zagląda do kuchni, potem do salonu, ale kiedy jej nie widzi, wbiega schodami na górę, musi się w końcu przebrać.
Josie?! – woła za nią znów, wchodząc do sypialni. Wtedy słyszy jakiś szmer na korytarzu, wnioskuje więc, że to jego żona. – Zmienię tylko koszulę i możemy jechać, zgoda? Przepraszam, rozładował mi się telefon. Zrobiłem rezerwację przy Port Douglas. Wiem, że jest późno, ale jeśli ten pierdolony samochód nie rozkraczy się na środku drogi, to powinniśmy jeszcze zdążyć, ok? – wyrzuca z siebie kolejne słowa i rozpina guziki koszuli, wzrokiem wypatrując już na wieszaku czegoś, co mógłby założyć.
Operacja się przedłużyła, zaczęliśmy później, niż planowaliśmy... – mamrocze, przerzucając dłońmi wieszaki. Kurwa. Mógł zrobić jakieś pranie, albo kupić kilka nowych koszul, zdecydowanie nie jest w stanie ogarnąć odpowiedzialnego, dorosłego życia, w którym przez wszechobecny gorąc zużywa kilka koszul dziennie.
Jesteś gotowa? – dopytuje jeszcze w tym szalonym monologu, który prowadzi w kierunku Josephine.

Josephine Hirsch
ambitny krab
warren
30 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
You saved me life….Not forever, not for good. Probably just temporarily. But you saved my life, and now I’m yours. The me that’s me right now is yours. Always.
Nie powinna być zdziwiona, prawda? Siedziała na brzegu łóżka – już w sukience, zakładając parę idealnie beżowych szpilek, które dodawały jej centymetrów i sprawiały, że nogi wyglądały na dłuższe – spojrzała na swoje odbicie w lustrze i musiała przyznać, że była naiwna. Głupia i naiwna. Nie wiedziała, co z tego układu irytowało ją bardziej. Była lekarzem, potrafiła zrozumieć spóźnienia – czasami nie dało się czegoś przewidzieć, albo po prostu nie można było przyspieszyć. I nie miałaby nawet grama pretensji, gdyby ktoś dał jej znać. Gdyby poprosił pielęgniarkę, żeby do niej zadzwoniła albo wysłała chociaż głupią wiadomość tekstową. Tak na dobrą sprawię nie wiedziała, czy utknął w pracy, czy w ogóle przyjedzie? A może coś się stało po drodze? A może pieprzył stażystkę? Jej głowa podsuwała jej masę głupich obrazków, które chyba tylko miały podnieść jej ciśnienie. Tak jak kieliszek czerwonego wina, który wlała w siebie praktycznie na raz, popijając nim tabletki oraz starając się nie ubrudzić jasnej sukienki. Nie wiedziała ile czekała, chociaż z każdą kolejną sekundą zastanawiała się „ile właściwie można czekać”. Kiedy staje się idiotką czekającą na swojego wiecznie spóźnionego męża? Nigdy nie przypuszczała, że nią będzie.
Stanęła na brzegu sypialni, oparła się ramieniem o ościeżnicę i upiła łyk wina z kolejnego kieliszka. Weszła głębiej do środka, szkło odstawiła na komodę, a sama podeszła do szafy wyręczając Jacoba w tych gorączkowych poszukiwaniach odpowiedniej koszuli. Wybrała ją za niego, zdjęła ją z wieszaka, a kiedy zaufał jej w tym wyborze i ją na siebie założył – ciągle bez słowa zaczęła zapinać jej guziki. Rozprasowała wyimaginowane zagniecenia na ramionach i klatce. I to na jego torsie zostały jej dłonie, gdy podniosła wzrok, żeby spojrzeć na męża – Nie jestem żoną, która godzinami będzie czekać na ciebie aż łaskawie wrócisz do domu, nie wiedząc czy operujesz czy pierdolisz stażystki, Jake. Nie wiem, co się z tobą dzieje… wiem, że to coś niedobrego, ale nie wiem co. – była spokojna, zaskakująco spokojna. Mieli szczęście, że wybuchowa mieszanka leków i wina zadziałała na nią tak, że nie przywitała go z awanturą i nie rzuciła w niego tym kieliszkiem – Dobrze wyglądasz. Lubię tą koszulę. – mruknęła, mierząc jego sylwetkę wzrokiem i unosząc lekko kącik ust w czymś, co mogło być uśmiechem. Odeszła od niego, żeby dopić zawartość kieliszka, jeszcze raz spojrzeć na swoje odbicie w lustrze i poprawić makijaż ust. Kilka kropel ulubionych perfum – Chodźmy, skoro nie chcesz się spóźnić.


Jacob Hirsch
ambitny krab
nie#5225
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Leczę ludzi, bo sam jestem nieuleczalnym przypadkiem.
Jacob Hirsch ignoruje znaki od niebios, bogów i własnej żony jak tragicznym jest mężem. Może małżeństwa nie są jego mocną stroną? Może z obrączką na palcu traci resztki zdrowego rozsądku i odpowiedzialności? A może po prostu jest fatalnym człowiekiem, który po pewnym czasie nie może już maskować defektów własnego charakteru pełnym uroku uśmiechem? To przestaje działać. Widzi to, czuje to, ale na razie nic z tym nie robi. Ignoruje też jej zaczepki. Przestawił się w tryb zadaniowy. „Randka”, a więc ma być miło. Nie mogą pokłócić się tuż przed wyjściem z domu i awanturować do rana. Nie taki był plan. Możliwe, że jak na razie nie trzyma się harmonogramu, ale p l a n wciąż mogą zrealizować. Zwłaszcza, skoro Posy założyła jego ulubioną, krótką sukienkę. Czyli taką, która więcej odsłania, niż zasłania, ale wciąż można nazwać ją ubraniem.
Zamiast tego wyciąga kieliszek z winem z ręki Josie i bierze ogromny łyk, a potem siarczyście klnie, bo przecież ma prowadzić. Trudno. Może na tych totalnie niemiejskich bezdrożach nie spotka ich żaden patrol policji. Co najwyżej kangury, albo przedziurawiona opona. O d p u k a ć. Ostawia kieliszek na komodę w sypialni, z powrotem chwyta kluczyki i zbiega na dół, żeby podjechać samochodem bliżej wejścia – zaparkował w pośpiechu jak ostatni kretyn i nie chce, żeby Josie musiała przechodzić w obcasach przez tę część przed domem, gdzie miał pojawić się elegancki chodnik, a tymczasem nadal był to jednak obraz nędzy. Któregoś pięknego dnia Hirsch zapragnął zmian. Z energią pozbył się więc starej kostki i… zaniechał dalszych prac, zostawiając wszystko w jeszcze gorszym stanie, niż było. A może wcale nie było tak źle, ale on po prostu ubzdurał sobie tę potrzebę? Możliwe? Brzmi znajomo? Niestety.
Rozczarowujące.
W wykonaniu Jacoba żadne zaskoczenie.
Przygląda się jej, kiedy idzie w jego kierunku i przechyla się w stronę pasażera, żeby otworzyć drzwi. To pierwszy raz tego wieczoru, kiedy dotrze do niego, że jest idiotą. Z całym prawdopodobieństwem jednak nie ostatni. Czy to tak najgorzej? Może budząca się z letargu samoświadomość nie była jednak złym znakiem?
To już późny wieczór, a mimo tego, nie przestawało być gorąco. Duszno i parno. I to niestety nie z powodu kusej sukienki małżonki Hirscha. To dziwne uczucie towarzyszyło mu już od jakiegoś czasu, ale wiązał je ze zmianą klimatu z chłodnego chowu Seattle na parność Lorne Bay. Często bolała go ostatnio też głowa, co z kolei tłumaczył przepracowaniem. Miał wrażenie, że szybciej biło mu tez momentami serca. Ale może tym razem to jednak kreacja Josie?
Muszą się pośpieszyć, żeby dotrzeć na czas. Nie tyle, żeby zdążyć na godzinę swojej rezerwacji, bo to już zapewne przepadło, ale żeby w ogóle być w stanie spędzić przy stoliku więcej niż pół godziny. Hirsch przeklina więc w duchu ten cholerny samochód z wypożyczalni, w którym nic nie działa tak, jak powinno (może upodabniał się do chwilowego właściciela) i odjeżdża z piskiem opon spod domu.
Zawsze prowadził nieco zbyt brawurowo, jeździł za szybko przyzwyczajony do dużych samochodów i mocnych silników (oraz własnych słabych nerwów i wiecznego spóźnienia). Wybiera też drogę na skróty. Nie planuje jechać trasą szybkiego ruchu, chce przeciąć ją bocznymi drogami, omijającymi miasteczko, zlokalizowanymi nieopodal podmiejskich ranch. Tak miało być szybciej.
Tylko, że zrobiło się ciemno.
A te drogi nie są oświetlone.
A ten jebany (dosłowny cytat z Hirscha, narrator tej opowieści nie miałby nawet takiego przekleństwa w ustach, a w ogóle to mocno całuje, pozdrawia i dziękuje za cierpliwość) samochód tylko czekał na to, żeby pokazać Jacobowi środkowy palec.
Nie zauważa ogromnej dziury. Nie mógłby, biorąc pod uwagę prędkość, z jaką karoseria auta zahacza czasem o wysokie trawy. A może to nie dziura? Może to jakieś zbłąkane zwierzę, które wyskoczyło nagle pod koło? Nie uważał. Patrzył przez siebie, ale niewiele widział. Był zmęczony wielogodzinną operacją i tym, że nie ma pojęcia co powiedzieć Josie, żeby jakoś to naprawić. Żeby było swobodniej, jak dawnie. Może to, że ją kocha? Przecież ze wszystkich słów, które mogłyby paść w tym pojeździe, te byłyby nadal prawdziwe.
Dziura na drodze.
Kamień? Zgubione narzędzie ranchera? Mały kangur? Waran?
Opona.
Nie jeździsz jeepem, Hirsch.
Gwałtowne hamowanie.
Dym spod maski.
Dwa reflektory utkwione w ciemnym bezkresie przed nimi.
Jacob zabiera ręce z kierownicy, zerka momentalnie w bok na Josephine. Potem wraca spojrzeniem przed siebie. Spogląda na telefon.
Sprawdzisz, czy masz zasięg? – pyta, chociaż nie spodziewa się twierdzącej odpowiedzi. Rzeczywistość dogoniła metaforykę. Są w ciemnej dupie. I to wyłącznie wina Jacoba Hirscha.

Josephine Hirsch
ambitny krab
warren
ODPOWIEDZ