maybe we're perfect strangers, maybe it's not forever.
: 30 sie 2022, 12:18
- dwa -
Decyzja o powrocie do rodzinnego miasteczka nie była do końca przemyślana, jednak co mogło być gorsze od życia w miejscu, które przez najbliższe lata miało jej do zaoferowania jedynie samotne macierzyństwo, zalegające długi byłego partnera oraz dzielący ją od rodziny dystans. W Lorne poza siostrą i grupką starych przyjaciół nie czekało ją tak naprawdę nic, jednak nie chciała dłużej skazywać się na samotność i unosić się dumą, gdy ktokolwiek oferował jej pomoc. Liczyła na to, że w rodzinnym miasteczku uda jej się pogodzić pracę oraz opiekę nad dziesięciomiesięczną córeczką, jednak nie mogła przecież polegać wyłącznie na Sole, która miała własne życie i obowiązki. Podrzucanie dziecka znajomym też nie było czymś, co jakkolwiek ją uspokajało. Znalazła się w kropce i musiała poświęcić każdą wolną chwilę córce, rezygnując tym samym z pracy i możliwości zarobienia pieniędzy na utrzymanie siebie i małej Ruthie. Nigdy nie przypuszczała, że doczeka dnia w którym będzie się wstydzić za to jaką matką była. Gdy pojawiło się rozwiązanie jej dotychczasowych problemów, czuła się jeszcze gorzej. Nie wyobrażała sobie mieszkać pod jednym dachem z obcym mężczyzną, który zgodził się przyjąć ją i córkę z litości. Nie była na tyle żałosna by kogokolwiek prosić o jałmużnę i wcale tego nie robiła ale mimo to czuła niechęć do samej siebie. Gdyby nie przyjaciele ręczący za Forsberga oraz paląca potrzeba zadbania o własne dziecko, nigdy w życiu nie zgodziłaby się na taki układ, jednak po kilku bezsennych nocach na kanapie siostry, zdecydowała się spotkać z mężczyzna i przegadać szczegóły wprowadzenia się do jego domu. Wierzyła tez, że poznanie go przed zapadnięciem decyzji, pomoże w jej podjęciu.
Krótko po zjedzeniu śniadania i porze karmienia Ruth, brunetka zaparzyła w ekspresie kawę, która przelała do ulubionego kubka, który przywiozła ze sobą jeszcze z Gold Coast. Wpatrywała się w kalendarz, odhaczając w myślach pierwszy tydzień, który względnie minął jej pod dachem Branwella. Nie było kolorowo i przez większość czasu czuła się jak intruz ale za wszelką cenę starała się stłamsić to uczucie dla dobra córki, której teraz niczego do życia nie brakowało. Gdy brunet przestąpił próg kuchni, dziewczyna trzymając córkę na rękach, odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła się ciepło.
— Dzień dobry — odparła nieśmiale na przywitanie i zaczęła odrobinę podrzucać, wiercącą się dziewczynkę, która najwyraźniej mocno się niecierpliwiła. — Zaparzyłam kawę, napijesz się? — zapytała, jedną ręką obsługując ekspres i napełniając jego zawartością swój fancy kubek. Odkąd wspólnie dzielili jego dom, czuła się zobowiązana do tego by zając się odrobinę porządkami i gotowaniem. Nie chciała być darmozjadem, a poza tym nie lubiła bezczynnie siedzieć. Musiała mieć zajęcie.
bran forsberg