Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
24.

Nie miała pojęcia która jest godzina i kompletnie się tym nie przejmowała. Chociaż wieczór ten miał być w zasadzie taki sam, jak wiele innych, podczas których alkohol był jej głównym kompanem, coś jednak się zmieniło. Wiele lat minęło, a mimo to przychodziła tutaj głównie przez Huntingtona, nie potrafiła wyleczyć się z z niego, ani z tego, co jej zrobił, ale kiedyś, gdy mężczyzna ten znajdował się daleko, w miejscy przez nią nieznanym, było inaczej. Wtedy męczyły ją jedynie widma przeszłości, ale teraz? Teraz Anthony był gdzieś w Lorne Bay, zerwał zaręczyny, pocałował ją.... mówiła sobie, że to jej nie dotyczy, że to nie jej sprawy, ale chociaż nigdy jego obraz nie zniknął z jej głowy, teraz był jeszcze bardziej wyczuwalny, nie radziła z nim sobie, nie potrafiła się wymknąć spod jego działania. Zasypiała i budziła się z myślą, że jest gdzieś w pobliżu, jednocześnie czując, że nie powinno tak być. Nie powinna sobie na to pozwalać. Miała Othello i wiedziała, że pomógł jej, jak nikt inny, w tej jej przeprawie, na jaką skazał ją sam Tony. Miała tez Achillesa, którego w ogóle nie powinna uwzględniać w tym rozeznaniu, ale nie potrafiła. Bo był przykładem widma przeszłości, którego powrót budził jedynie ciepłe uczucia, ciarki i ekscytację, nawet jeśli nie miała do nich prawa. Z nimi nie wiązał się żaden ból, cierpienie, więc dlaczego stale powracała myślami do tego jednego człowieka, który wyrządził jej taką krzywdę?
Chciała zapomnieć chociaż na chwilę, nawet jeśli mieli środek tygodnia. W barze miała znajomości, nikt nie patrzył na nią spode łba, ale w końcu, nawet pijana, zrozumiała, że poza nią w lokalu już nikogo nie ma. Koślawo podniosła się z wysokiego stołka, trzy razy odmawiając wezwania taksówki, w końcu mieszkała niedaleko, a chyba tez nie rozumiała w jak fatalnym jest stanie. Noc była ciepła, uderzyło w nią to, gdy wyszła na ulicę, odchylając głowę w kierunku ciemnego nieba. Jeden krok, drugi, zachwiała się lekko i musiała złapać o znak drogowy, na którym na moment zawisła, nie myśląc o bakteriach w chwili, w której metalowy słup przyjemnie chłodził jej policzek. Mogłaby tu w zasadzie zasnąć, ale ktoś miał jej przeszkodzić.
- Idżżżżż żeeeee precz! - jęknęła, już po samym głosie wiedząc z kim ma do czynienia. Zbyt pijana była, by zastanawiać się skąd Anthony się tutaj wziął. Nie mogła mieć nawet pewności, że był na pewno, a nie jedynie sama go sobie wymyśliła. Poczuła jego dłoń na ramieniu i tą strzepnęła, decydując się w końcu na otworzenie oczu. W pierwszej chwili jęknęła jedynie, jakby konała po przebiegnięciu maratonu. - Dladżego stale mnie nawiedzasz?! Dajżemi się z dziebie wyleczydź - rzuciła niewiele myśląc, uczepiona nadal znaku drogowego, jak swojej jedynej deski ratunku.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Ależ był kretynem... Historia z Hope dobiegła końca, a chociaż Tony czuł, że nie tylko z jego winy wszystko się rozsypało to obwiniał w dużej mierze tylko siebie. To on kazał Hope pojechać jednocześnie mówiąc, że po powrocie jego już przy niej nie będzie. Poddał się, absolutnie nie walcząc o ten związek, chociaż jeszcze kilka miesięcy temu przekonany był o tym, że to właśnie blondynka jest tą kobietą, z którą chce spędzić resztę życia. Jednak po ostatnich, durnych poczynaniach na jakie się pokusił, absolutnie nie mógłby ponownie tak powiedzieć. Głowa Tonego przepełniona była myślami. Natrętnymi, głośnymi i sprawiającymi masę bólu. Nieustannie krążącymi wokół postaci Laurissy. Jedynej osoby na tym parszywym świecie, której Huntington powinien już nigdy więcej nie spotkać, nie skrzywdzić, nie nawiedzać. Powinien, ale rozsądek i realizm nie towarzyszyły mu podczas ostatnich tygodni. Częściej przebywał w towarzystwie obcych ludzi, barmanów i oczywiście alkoholu. Praca niestety zeszła na dalszy plan, a przymusowe wolne pozwoliło Tonemu dać się ponieść chwili. Dlatego podobnie jak Rissa, on także w środku tygodnia postanowił wypić kilka głębszych. Z początku miało to być piwko z kumplami. Mieli przejść się po barach i przed północą znaleźć w domach. Tylko, że w jednym z pubów, Tony dostrzegł Laurisse i tak jak wszedł tak uciekł, ale tamtej nocy nie umiał wymazać jej obrazu sprzed oczu. Prawdopodobnie dlatego też, gdy jego ostatni runda dobiegała końca, postanowił ponownie zajść pod znajomy pub... Wmawiał sobie, że wcale nie chce jej zobaczyć, że to co robił jest durne, ale poczuł jak serce zaciska mu się w piersi, gdy ujrzał ją przed budynkiem, podpartą o znak drogowy. Nie była w najlepszym stanie, on także, ale zdecydowanie z ich dwójki to Rissa potrzebowała większej pomocy.
- Iris? Iris, dobrze się czujesz? - podszedł do niej, odruchowo układając jedną z dłoni na jej ramieniu. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby widzieć w jak kiepskim stanie była. - Jesteś kompletnie pijana - dodał odkrywczo, jakby ona sama tego nie wiedziała, a on był uosobieniem trzeźwości. - Iris... - Rzucił zagubiony, po tym jak go odepchnęła i kazała mu odejść dodając przy okazji kilka znaczących słów, nad którymi Tony zatrzymał się na moment. - Kurwa... - mruknął rozglądając się wokół, jakby szukał rozwiązania na problem, którego sedna przecież sam nie pojmował. - Nie zostawię ciebie tutaj... Zamówię ci taksówkę, musisz wrócić do domu - dodał po chwili, a widząc jak Rissa się chwieje, chciał ją podtrzymać.
Niestety ten ich pijany taniec nie wyglądał najlepiej z boku. W dodatku Laurissa dość dobitnie oznajmiała Tonemu, że ma jej dać spokój przez co po chwili do ich dwójki podeszli jacyś dwaj obcy mężczyźni.
- Nie słyszałeś pani? Kazała ci odejść - wtrącił się jeden z nich, stając między Tonym, a Laurissą.
- Człowieku, weź się odpierdol... Nie masz pojęcia o co chodzi - mruknął Huntington. - Rissa chodź, idziemy - dodał w kierunku dziewczyny mając nadzieję, że ta go posłucha. Jakież było jego zdziwienie, gdy Hemingway postanowiła postąpić zupełnie inaczej.
Jeszcze kilka minut Tony wykłócał się z mężczyznami, aż w pewnej chwili nie wytrzymał i rzucił się na jednego z nich z pięściami. Nie trzeba było długo czekać na reakcję drugiego z nich. Nie miał szans, aby jakkolwiek się im postawić. Był pijany, a ich była dwójka, w dodatku wyglądali na znacznie trzeźwiejszych, a przy tym jeden z nich postanowił wezwać policję jeszcze zanim doszło do rękoczynów. Służby zajechały w momencie, w którym Tony wycierał rękawem zakrwawiony nos. Chwilę później leżał z rękami wykręconymi do tyłu na ciepłej masce radiowozu.
- Iris... Iris, co ty... - Odnalazł wzrokiem brunetkę, który wydawała się wpół obecna i świadoma tego co się działo. Był na nią wściekły, a z drugiej strony miał wrażenie, że wręcz na siłę chciał znaleźć się w takiej sytuacji. Zupełnie tak jakby próbował siebie samego ukarać. - Przepraszam cię, przepraszam, Iris - rzucił zanim przy asyście jednego z funkcjonariuszy został zamknięty na tylnym siedzeniu radiowozu.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Iris, Iris, Iris... to jedno słowo obijało się o jej czaszkę, wywołując jeszcze gorsze zawroty głowy, niż te pochodzące od alkoholu. Pamiętała, jak pierwszy raz tak do niej powiedział, jeszcze nie byli nawet parą, a on ledwo zapamiętał jej imię, przekręcając je na Irisa. Zbyt była nieśmiała, zbyt onieśmielona, by wyprowadzić go z błędu. Pozwalała mu w nim trwać, a potem, z czasem, gdy przypadkiem dowiedział się, że jej ulubione kwiaty to irysy i zapytał czy to przez wzgląd na imię, nie miała już serca. Nieco zawstydzona przyznała, że niekoniecznie, bo imię jej z tą rośliną niewiele ma wspólnego. Sądziła, że Anthony się zmiesza, że może zrobi mu się głupio, jego pewność siebie imponowała jej, jak mało co, a serce zabiło szybciej, gdy z tym swoim uśmiechem młodego surfera oznajmił, że będzie nazywał ją Iris. Miał ten niezwykły dar, by w tak niewymuszony sposób sprawiać, że czuła się wyjątkowa, wcześniej uważając siebie jedynie za dość nudną i wycofaną dziewczynę. Lubiła być jego Iris, kochała w zasadzie i kiedy zniknął, miała wrażenie że zabrał połowę jej osobowości, jej istnienia, jakby to kim się przy nim stała, miało na zawsze pozostać jego własnością. Jednocześnie sama w sobie nie była nikim więcej, jak skorupą, ale nauczyła się żyć w ten sposób, będąc jedynie cieniem własnej osoby. Teraz więc, gdy słyszała to cholerne imię, bała się, że drugi raz nie przetrwa bez niego.
- Niy zostawisz? To coź nowego! - prychnęła prześmiewczo, nie chcąc wcale z nim współpracować. Ledwo stała na nogach, ale wolała trzymać się słupa do rana, niż przyznać, że mogłaby go potrzebować. - Mjeszkam niedleko - przypomniała mu, bo nawet w tym stanie wzywanie taksówki wydawało jej się głupotą. Wyrwała się więc ponownie, ale nie mogła przewidzieć tego, że ich szarpanina przyciągnie cudzą uwagę. Powinna była się odezwać, ale w tym stanie jedynie słaniała się na nogach i patrzyła, a potem wrzasnęła gdy zaczęli się bić, znów nieprzystosowana do podobnych sytuacji. Chociaż była w paskudnym stanie, czuła jak trzeźwieje, a jednocześnie nadal się w tym wszystkim nie odnajduje. Policja przyjechała w jej mniemaniu natychmiastowo, chociaż musiało minąć co najmniej kilkanaście minut. Mogłaby ich powstrzymać i naprawdę chciała, ale jednocześnie... Miała go nienawidzić i niech on znienawidzi ją, niech się od siebie uwolnią, niech poza pogardą nie ma niczego i innego, bardzo tego pragnęła.
Została sama, z funkcjonariuszem, któremu wyjaśniła, że wie gdzie mieszka i nie potrzebuje pomocy. Teraz już chodzenie o własnych siłach wychodziło jej lepiej, ale też po dotarciu do domu nie mogła uwolnić się od myśli o Tonym, od tych przeprosin, które wyrzucił z siebie na moment przed jak odjechał radiowozem.
- Nie mój problem - mruknęła do siebie, gdy wychodziła spod prysznica. W głowie wciąż jej się kręciło, ale poszła do łóżka, nadal nie mogąc przestać o nim myśleć. Gdy się kładła było po czwartej, a gdy się podniosła nawet nie dochodziła ósma. Przeszukała łazienkę w poszukiwaniu leków uspokajających, a kiedy je znalazła, już miała połknąć dwie tabletki, kiedy znów przypomniał jej się Anthony. Pobili go przez nią... - Kurwa - jęknęła łapiąc się za głowę i gryząc z myślami, ale zamiast zażyć tabletki ruszyła do szafy, tylko po to by wciągnąć na siebie jakąś bieliznę, koszulkę i jeansy. Głowę chciało jej rozsadzić, gdy wiązała na nogach trampki, ale mimo to opuściła mieszkanie i ruszyła na komendę. Słońce niemiłosiernie świeciło jej w oczy, więc chowała je za okularami przeciwsłonecznymi. Wyjaśniła po kogo przyszła, a potem pożegnała się z niemałą - jak na jej budżet - sumą pieniędzy, którą musiała za niego wpłacić. Chciała też zwiać zanim wypuszczą Anthony'ego, ale kazali jej czekać, to czekała. Kiedy więc wyszedł, ze śladami bójki na twarz, o wiele trudniej było jej udawać, że to cała ta akcja wcale jej nie obchodzi.
- To nie moja wina - zaczęła od tego, ale bardziej niż jemu, sobie chciała to wmówić, bo wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju. Nie umiała nawet spojrzeć na jego twarz. - Po co żeś się z nimi bił? - dodała, próbując brzmieć oschle, ale była z tych kobiet, które po prostu nie umiały zachowywać się podle, nawet kiedy bardzo chciały. Ta wrodzona delikatność miejscami wręcz ją irytowała. Teraz już wyszła przed komendę, bo nie chciała, aby ktoś ją słyszał. - W każdym razie przepraszam, nawet jeśli to nie moja wina - trochę się w tym mieszała, ale czy ktoś kiedyś nauczył ją, jak odnajdywać się w takich sytuacjach? Oczywiście, że nie. - Mam nadzieję, że jesteśmy kwita - zakończyła już ciszej, chcąc chyba te słowa przepchnąć bokiem.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Skroń Anthonego, podobnie jak warga i zaczerwieniony policzek pulsowały z bólu. To uczucie były wszystkim, na czym Huntington chciał się skupić siedząc w śmierdzącej uryną i potem celi. Jego współtowarzysze niedoli spali pod ścianą, albo mamrotali coś pod nosami co jakiś czas wzywając strażnika tylko po to, aby ten ich musiał uspokajać i kazać czekać na wyjście. Tony nawet nie podejmował takiej walki. Doskonale wiedział, że wystarczyłby mu jeden telefon, a po wpłaceniu kaucji mógłby wrócić do domu, wziąć prysznic i zasnąć w ciepłym łóżku. Nie zrobił tego, chciał trwać w tym swoim okropnym położeniu, wierząc w to, że to swego rodzaju kara, może nawet forma pokuty, która narzucił samemu sobie za to co zrobił Hope, a przede wszystkim Laurissie. Ilekroć zamykał oczy, widział twarz Hemingway tuż przed tym jak funkcjonariusze wpakowali go do radiowozu. Czy mam jej zazłe to, że nie wstawiła się za nim? Nie uspokoiła tamtych ludzi? Chyba nie... Sam ich prowokował, sam chciał wylądować swoją frustrację i gniew, sam dążył do tej autodestrukcji, ale z drugiej strony dziwnym było widzieć tę pasywność w postawie Rissy.
Gdy nas ranem strażnik wywołał jego nazwisko mówiąc, że może wyjść, Tony przekonany był o tym, że to ktoś z rodziny w jakiś sposób dowiedział się o jego aresztowaniu. Spodziewał się Billy, Luka, może swojej siostry, ale nie Laurissy.
- Co ty tutaj robisz? - Zapytał zaskoczony nim jeszcze zdążył odebrać swoje rzeczy. - W sensie dziękuję, chociaż... - Rissa wtrąciła się w zdanie mówiąc, że to wcale nie jej wina. Czyżby? Tony mógł mieć pretensje tylko do siebie, ale jakąś tam nutka żalu wobec Hemingway także w nim kiełkowała. - Nie wiem... - - odpowiedział krótko, bo nie miał zamiaru mówić o tym jak durne powody nim kierowały. Jak bardzo był nakręcony, wściekły i żądny upodlenia. -Nie musisz przepraszać, nie masz za co, chyba - wzruszył ramionami z lekka dozą niepewności, bo jednak jakiś tam żal do Laurissy miał. Poza tym, gdy dodała kolejne słowa, Tony zastanowił się nad nimi przez moment.
Opuścili już komisariat, a Huntington właśnie siłował się z zapięciem od zegarka, ale obolałe i poranione knykcie mu w tym nie pomagały. C
-Iris... - rzucił w pewnej chwili, by idącą obok kobieta spojrzała na niego. - Nie jesteśmy kwita, w sensie wiem, że to co zrobiłem tobie jest nie do wybaczenia, ale... Faktycznie nieźle mnie wczoraj udupiłaś i w ramach zadość uczynienia chciałbym ciebie zaprosić na obiad, lunch, kolację, cokolwiek wybierzesz... Żebyśmy mogli porozmawiać - zaproponował, trochę wykorzystując sytuację w jakiej się znaleźli. Wiedział, że jego propozycja niesie za sobą znacznie więcej niż to o czym wspomniał. Sam nie miał pojęcia dlaczego ją wysunął, ale ostatnie tygodnie były dla Tonego niczym tortura. Czuł jakby błądził we mgle każdego dnia i wreszcie, chociaż tamta noc była fatalna, to właśnie ona sprawiła, że gdzieś na horyzoncie dostrzegł jakieś światełko nadziei.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Nie do końca wiedziała, po co w ogóle tutaj przyszła, a jednocześnie była pewna, że sumienie nie pozwalałoby jej postąpić inaczej. Chociaż miejscami bardzo tego żałowała, nigdy nie potrafiła być podła. Wręcz przeciwnie, mało było tak naiwnych osób, jak ona, które z sercem na dłoni wychodziły do innych, a potem patrzyły ze spokojem i pokorą, jak nieodpowiednie osoby sercem tym poniewierają.
- Uciszam swoje sumienie - wzruszyła ramionami, od razu żałując, że nie powiedziała czegoś lepszego. Może jakiejś sarkastycznej uwagi, że przypadkiem przechodziła, czegoś bardziej cool, co pokazałoby jej zdystansowanie, którego też nie posiadała. Zawsze była zbyt delikatna, zabawne, że kiedyś to Anthony dbał o to, by ludzie w niej tego nie wykorzystywali, a w chwili obecnej tylko dzięki tym cechom, wyszedł wcześniej z aresztu. - Mam za co. Przeze mnie ciebie złapali, ale przepraszam tylko za to i za nic innego - odpowiedziała, marszcząc przy tym bezwiednie nos. Miała za sobą okropną noc i oznaki wczorajszego picia były po niej widoczne, ale starała się to ignorować. Sądziła, że zaraz się rozstaną i tyle, tak byłoby najlepiej, ale jednocześnie niesamowicie drażniło ją to, jak mocował się z zegarkiem.
- Prosiłam, żebyś tak do mnie nie mówił - przypomniała mu, zatrzymując się w pół kroku. Może jednak postąpiła źle, przychodząc tutaj? Lorne Bay nie było aż tak małe, gdyby się postarali, mogliby po prostu nie wchodzić sobie w drogę i przynajmniej udawać, że nie wiedzą o swoim istnieniu. Tylko, że najwidoczniej Anthony widział to całkowicie inaczej. Szkoda więc, że przez jego słowa przewróciło jej się w żołądku. - Nie pójdę z tobą do żadnej restauracji - wyrwało jej się zbyt szybko, by ugryzła się w język. Miała wrażenie, że po jej twarzy dało się przeczytać wszystko, a już na pewno musiała mieć tą samą minę, którą miała tamtego dnia, gdy w jednym z takich lokali ją zostawił, łamiąc jej niczego nie spodziewające się serce. Bała się teraz na niego spojrzeć, więc wyciągnęła w końcu dłonie, uznając, że przynajmniej się czymś zajmie. - Daj - mruknęła i nie czekając złapała za jego nadgarstek, a drobne palce zaraz ujęły zapięcie, tylko, że przy okazji zdradzały, jak bardzo trzęsły się jej dłonie, co z kolei nie ułatwiało jej tej operacji. - Nie wiem czy mamy o czym rozmawiać... nie chcę wracać myślami do tego co było - rzuciła pod nosem, gdy już zapięła zegarek i miała go puścić. Mogłaby zamknąć ten rozdział tu i teraz, już to skończyć, bo preteksty do spotkań również się skończyły. - No, ale jeśli chcesz... jutro wcześniej kończę. O szesnastej - sama była zaskoczona tymi słowami, tym, że w końcu uniosła na niego spojrzenie i zdała sobie sprawę z tego, że stoi bliżej niż by chciała. Odsunęła się więc pospiesznie. - Ale po tym się pożegnamy, Tony. Myślę, że będzie nam łatwiej, jak w końcu przestaniemy siebie nawiedzać - jej będzie łatwiej, bo Huntington wciąż mieszał w jej głowie, serwując jej wycieczki do przeszłości, z którą nigdy sobie nie poradziła.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Był wykończony, ale widok i obecność Laurissy sprawiały, że odzyskał resztki sił. Podniesiona adrenalina sprawiała, że jakimś cudem jeszcze powłóczył nogami za dziewczyną i chociaż marzył o prysznicu i łóżku, nie umiał odpuścić. Nie wykorzystać sytuacji, w której mógłby wreszcie coś ugrać. Tylko po co? Po co zaproponował jej tę "kolację", "spotkanie", czy cokolwiek tam wymyśliła, skoro doskonale wiedział jak destrukcyjnie na nią działał. Miał przecież przekonać samego siebie, że to już koniec, że historia Laurissy raz na zawsze będzie zamkniętym rozdziałem. Jego prośba o przeniesienie do innego oddziału formy, jak najdalej od Lorne Bay, była już napisana, wystarczyło tylko podpisać i wysłać, ale Tony tego nie zrobił. Schował papier do szuflady i zamiast podjąć dorosłą decyzję, po raz kolejny sięgnął po butelkę wódki, by ostatecznie skończyć na dołku.
- Wybacz to silniejsze ode mnie - przyznał szczerze, bo zawsze zwracał się do niej w ten wyjątkowy sposób i chociaż starał się nad tym panować, odkąd nie byli razem, to przychodziło mu to z wielkim trudem. W szczególności w takim stanie w jakim znajdował się tamtego poranka. - Rozumiem... - mruknął i dopiero po chwili zrozumiał, że nie powinien pokazywać Rissie, że doskonale wiedział co miała na myśli. Ileż to razy brukał siebie w myślach za to, że nie odwrócił się wtedy, że nie cofnął, tylko wyszedł z tej restauracji pozostawiając Laurissę na zawsze za sobą. - Poradz... - Nie chciał, aby Hemingway mu pomagała, bo skupienie się na tym cholernym zapięciu pomagało mu jakkolwiek zebrać myśli i robić coś sensownego ze swoim ciałem. Gdy dziewczyna znalazła się blisko, a przyjemny zapach jej szamponu do włosów i perfum podrażnił nos Anthonego, mężczyzna z trudem odwracał spojrzenie do boku. Czuł się jak w potrzasku. Z jednej strony chciał właśnie tego, by Rissa była blisko, a z drugiej bał się, że po raz kolejny zakończy się to katastrofą. - Ja także, ale wciąż do tego wracamy, Ir... Laurisso - poprawił się, ale przy okazji przegrał walkę z samym sobą i skupił wzrok na twarzy Hemingway. Przy tym poruszył temat, którego tak unikali, a który nieustanie wypływał nie dając im spokoju. - Dobrze - zgodził się, aczkolwiek wcale nie był pewny tego, czy zdoła uszanować jej słowa. Właściwie niczego nie był pewnym. Jeszcze kilkanaście minut temu sądził, że Rissa jasno dała mu do zrozumienia, że to koniec, że już nigdy ich nic nie połączy. Anthony siedząc w tym zasranym areszcie pogodził się z tym, że po powrocie do domu wyśle te pieprzone dokumenty i na dobre opuści Lorne Bay. Tylko, że w obecnej sytuacji znów nie wiedział co począć. Po co ona przyszła? Po co go wyciągnęła? Zrobiła to tylko dla siebie? A jeśli tak to czemu zgodziła się znów z nim spotkać, czemu? - Przepraszam za ten wieczór, noc w zasadzie - rzucił wreszcie, bo nie miał pojęcia, czy wtedy zrozumiała co chciał jej przekazać, nim władowali go do radiowozu. - Ostatecznie to ja zjebałem, więc... Nawet jak przez ciebie wsadzili mnie do aresztu to sam sobie byłem winny - dodał, po czym uniósł dłoń i głupio, niepoprawnie i niepewnie dotknął twarzy Rissy tuż nad policzkiem. - Widzę, że sama masz za sobą ciężką noc, ale nie sądzę, że tylko z mojego powodu... Gdy ciebie znalazłem byłaś... Nie sądziłem, że ty mogłabyś doprowadzić do takiego stanu, przykro mi jeśli to... - To z mojego powodu? Właśnie to miał na myśli, ale bał się wypowiedzieć te słowa na głos. Z drugiej strony wcale nie chciał zarzucać Hemingway, że nadal mógłby odgrywać w jej życiu tak ważną rolę, by to przez niego spijała się w barach w środku tygodnia. - Chyba już pójdę.. Wezwę taksówkę. Masz jak wrócić do domu? - Zmienił szybko temat i próbował włączyć telefon, aby użyć aplikacji, ale bateria mu padła, więc prawdopodobnie będzie go i tak czekał długi spacer do domu.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Byłoby jej łatwiej, gdyby zachowywał się, jak skończony cham, jak ten sam potwór, który złamał jej serce. Wtedy o wiele sprawniej wypełniałaby każdą myśl o nim nienawiścią, a tak? Tak wszystko było jeszcze bardziej skomplikowane, chociaż nie zamierzała sobie pozwalać na to, by takimi te ich relacje były. Nie chciała przecież nadawać im żadnego sensu. Mimo to przyszła tutaj, by mu pomóc, a teraz sama z siebie skróciła dystans, aby zapiąć jego zegarek, wszystko robiła nie tak, jak powinna.
- Wystarczy Rissa - nie wiedziała, jak inaczej skomentować jego słowa. Z jednej strony wolała nie wdawać się w niepotrzebne dyskusje, ale z drugiej nie chciała też pozostawiać czegoś bez odpowiedzi. - Nie my wracamy, tylko ty odwalasz jakieś akcje, dla mnie to już zamknięty rozdział - skłamała nie patrząc mu w oczy, bo miała wrażenie, że wówczas te oszustwo byłoby jeszcze bardziej oczywiste. Kiedyś nie potrafiła go oszukać i może to właśnie w nim uwielbiała? Z drugiej strony zależnie od sytuacji, za każdym razem znajdowała coś innego, co w danym momencie było głównym powodem jej miłości. Sęk więc w tym, że zwykła uwielbiać w nim praktycznie wszystko. Był trochę jak taki sen, który się jej ziścił, ale nawet najpiękniejszy, w końcu musi doprowadzić do pobudki. - Spoko - nie chciała jego przeprosin, nic w zasadzie, bo czuła, że im więcej czasu z nim spędza, tym będzie trudniej się od niego odciąć, a przecież właśnie tego pragnęła, prawda? Boleśnie zmuszał ją do przypominania sobie tego wszystkiego, czego w zasadzie nigdy nie zapomniała. Kiedy więc dotknął jej polika, miała wrażenie, że tym jednym gestem podciął jej nogi. Chciała być na niego obojętna, ale cholera... kiedyś był dla niej całym światem i chociaż to takie głupie i nienawidziła siebie za to, w tej jednej chwili pomyślała, co by było gdyby.
- Wiele się pozmieniało - rzuciła jednak ponuro, ale najbardziej przeraziło ją w tym wszystkim to, co poczuła. Czy to był wstyd? Naprawdę? Wstydziła się tego, że zobaczył ją w takim stanie? Niewygodna myśl, ale jakże prawdziwa, wręcz irytująca. - Poza tym jestem dorosłą kobietą, a nie dzieciakiem, jak kiedyś... chyba mogę sobie odreagować w barze - dodała pospiesznie, chcąc powiedzieć cokolwiek. Faktycznie powinni byli już się pożegnać.
- To małe miasteczko, Tony. Wrócę do domu piechotą - przypomniała mu, a potem odwróciła się na pięcie i odeszła. Przynajmniej tak zamierzała zrobić, ale po paru kroków zatrzymała się, odwracając przez ramię. - Do zobaczenia... tylko ostrzegam, będę w trampkach, więc zachowaj zostaw wielkomiejski szyk w domu - skinęła mu głową i po tym już odeszła, a chociaż była padnięta w ogóle nie mogła spać, przerażona tym, że faktycznie umówiła się z nim na kolejne spotkanie, sam na sam... kiedy ostatnio się tak umówili, złamał jej serce.

Anthony Huntington
<koniec> <3
ODPOWIEDZ