: 29 sie 2022, 11:37
Trzymała dystans obawiając się strzału w twarz, ale też myśląc o tym, że Greta nieźle namieszała. Sama nie wnikała w to po co kobieta załatwiła jej przydział w kuchni. Wolała nie pytać wiedząc, że i tak się domyśli. Domyśliła, ale nadal nie chciała znać szczegółów. To nie jej interes. Nie będzie miała z tego żadnego zysku poza spokojem we wspólnej celi ze starszą osadzoną. Dopóki nie wchodziła jej na odcisk, mogła jakoś funkcjonować w więzieniu. Bez tego nie mogłaby liczyć na chwilę oddechu nawet w celi.
- Ty też nie jesteś moją koleżanką! – warknęła zła, że kobieta mówiła do niej w ten sposób. – Nawet cię nie znam! – Miałaby jej tak nagle zaufać? Bo co? Bo sypała pseudo złotymi radami? To właśnie takich osób – niby miłych – powinno się unikać. Warren mogła ją ostrzegać, ale w jej słowach były też ostrzeżenia przed nią samą. – Nagle się pojawiasz i myślisz, że ci zaufam, bo sypiesz złotymi radami?! – O co tej kobiecie chodziło? Joan miała nikomu nie ufać, ale jej już tak? Z jakiej racji? Bo raz dała w twarz Alabamie?
To za mało. Terrell jej nie znała. Widziała na stołówce oraz spacerniaku i dobrze wiedziała, z kim Val się zadawała. Były wśród nich matki oraz córki kochające swe rodzicielki; kobiety tak wściekłe na Joan, że pierwszego dnia chciały wydłubać jej oczy. Miałaby uwierzyć Warren, że nie myślała podobnie? Pewnie widziała w Joan kolejną młodą nieprofesjonalną siksę, którą można wykorzystać ma miłe słówka i więzienne porady.
Pochyliła się przy zniszczonym pudle nie mając pojęcia jak się wyłga z tego przed Gretą. Cholera, już pierwszego dnia schrzaniła. Nawet nie wiedziała co konkretnie, ale na pewno musiała pilnować tych pudeł. Przerzucać je z wózka na pułki i mieć oko na to, żeby nie wpadły w niepowołane ręce. Sama się tego domyśliła, ale jak widać nawet o niczym nie wiedząc (i działając jedynie z domysłami), umiała coś spieprzyć.
Wszystko przez tę Warren, która nie wiedzieć czemu się jej uczepiła.
- O co ci – do cholery – chodzi?! – Ta cała sytuacja strasznie ją zdenerwowała i choć normalnie nie ważyłaby się postawić kobiecie, to teraz nie mogła się już wycofać. Nagłe milczenie i dystans nie pomogą. Padły pierwsze krzyki, więc poleciały też kolejne aż w ruch pójdzie pięść. Naprawdę się tego bała, ale już nie mogła się schować. - Nie jesteś moim doradcą, rodziną, koleżanką, przyjaciółką ani nikim. Nawet nie wiem, jak masz na imię! Jasne, dziękuję za ratunek, ale to wszystko. Nie myśl, że jak mnie wystraszysz to będę za tobą lecieć jak szczeniaczek. Strach może i jest walutą, ale nie kupisz tym mojego szacunku! Mogę się ciebie bać, ale.. – Urwała słysząc z oddali krzyk strażnika, który zwrócił uwagę na wrzaski dochodzące z kuchni. Terrell nie zauważyła, kiedy z wściekłych szeptów przeszła na wyższe tony, przez co teraz albo mogły mieć przesrane albo.. To było głupie, ale i tak doskoczyła do Warren, złapała jej twarz w dłonie, stanęła na palcach i przycisnęła swe wargi do jej.
- Co tam się kurwa dzieje?! – Wołanie strażnika było wyraźniejsze. Trzeba było przedłużyć udawany pocałunek, więc poruszyła wargami. – Żadnych kłótni i walk! – Już tu stał. Wiedziała, że na nie patrzy, dlatego gwałtownie oderwała się od ust Val i niezbyt mocno, ale efektownie dała jej z liścia w twarz. Nie dała kobiecie czasu na reakcję i znów ją do siebie przyciągnęła na kolejny pocałunek. Brakowało tylko siarczystego „Lubisz to, co?”.
- Hej! Te swoje sado masochistyczne akcje zostawcie na później! Wracać do roboty! – Uderzył pałką we framugę drzwi. Mógł w nie, ale pokracznie pojął, co tutaj robiły. Raczej udawały, że robiły.
Ważne, że im uwierzył.
Terrell odsunęła się od Warren lekko otępiała, jakby w ogóle nie zauważyła obecności strażnika ani nie usłyszała jego krzyków. Była świetną aktorką. Dowiedziała się o tym jeszcze w poprawczaku i zamierzała pielęgnować tę umiejętność tak długo, jak tylko się dało.
Zerknęła na Val pewna, że dostanie jej się za tę akcje, ale to nic. Ważne, że nie dostała pałką po plecach albo głowie.
Wróciła do pracy i starając się już nie patrzeć na Warren przerzucała pudła z wózka na pułki. Nie kłamała. Bała się starszej osadzonej. Kobieta przestraszyła ją swoim zachowaniem w pralni (poczynając od walenia w drzwi) i to było silniejsze od wdzięczności za ratunek przed Alabamą.
Val Warren
- Ty też nie jesteś moją koleżanką! – warknęła zła, że kobieta mówiła do niej w ten sposób. – Nawet cię nie znam! – Miałaby jej tak nagle zaufać? Bo co? Bo sypała pseudo złotymi radami? To właśnie takich osób – niby miłych – powinno się unikać. Warren mogła ją ostrzegać, ale w jej słowach były też ostrzeżenia przed nią samą. – Nagle się pojawiasz i myślisz, że ci zaufam, bo sypiesz złotymi radami?! – O co tej kobiecie chodziło? Joan miała nikomu nie ufać, ale jej już tak? Z jakiej racji? Bo raz dała w twarz Alabamie?
To za mało. Terrell jej nie znała. Widziała na stołówce oraz spacerniaku i dobrze wiedziała, z kim Val się zadawała. Były wśród nich matki oraz córki kochające swe rodzicielki; kobiety tak wściekłe na Joan, że pierwszego dnia chciały wydłubać jej oczy. Miałaby uwierzyć Warren, że nie myślała podobnie? Pewnie widziała w Joan kolejną młodą nieprofesjonalną siksę, którą można wykorzystać ma miłe słówka i więzienne porady.
Pochyliła się przy zniszczonym pudle nie mając pojęcia jak się wyłga z tego przed Gretą. Cholera, już pierwszego dnia schrzaniła. Nawet nie wiedziała co konkretnie, ale na pewno musiała pilnować tych pudeł. Przerzucać je z wózka na pułki i mieć oko na to, żeby nie wpadły w niepowołane ręce. Sama się tego domyśliła, ale jak widać nawet o niczym nie wiedząc (i działając jedynie z domysłami), umiała coś spieprzyć.
Wszystko przez tę Warren, która nie wiedzieć czemu się jej uczepiła.
- O co ci – do cholery – chodzi?! – Ta cała sytuacja strasznie ją zdenerwowała i choć normalnie nie ważyłaby się postawić kobiecie, to teraz nie mogła się już wycofać. Nagłe milczenie i dystans nie pomogą. Padły pierwsze krzyki, więc poleciały też kolejne aż w ruch pójdzie pięść. Naprawdę się tego bała, ale już nie mogła się schować. - Nie jesteś moim doradcą, rodziną, koleżanką, przyjaciółką ani nikim. Nawet nie wiem, jak masz na imię! Jasne, dziękuję za ratunek, ale to wszystko. Nie myśl, że jak mnie wystraszysz to będę za tobą lecieć jak szczeniaczek. Strach może i jest walutą, ale nie kupisz tym mojego szacunku! Mogę się ciebie bać, ale.. – Urwała słysząc z oddali krzyk strażnika, który zwrócił uwagę na wrzaski dochodzące z kuchni. Terrell nie zauważyła, kiedy z wściekłych szeptów przeszła na wyższe tony, przez co teraz albo mogły mieć przesrane albo.. To było głupie, ale i tak doskoczyła do Warren, złapała jej twarz w dłonie, stanęła na palcach i przycisnęła swe wargi do jej.
- Co tam się kurwa dzieje?! – Wołanie strażnika było wyraźniejsze. Trzeba było przedłużyć udawany pocałunek, więc poruszyła wargami. – Żadnych kłótni i walk! – Już tu stał. Wiedziała, że na nie patrzy, dlatego gwałtownie oderwała się od ust Val i niezbyt mocno, ale efektownie dała jej z liścia w twarz. Nie dała kobiecie czasu na reakcję i znów ją do siebie przyciągnęła na kolejny pocałunek. Brakowało tylko siarczystego „Lubisz to, co?”.
- Hej! Te swoje sado masochistyczne akcje zostawcie na później! Wracać do roboty! – Uderzył pałką we framugę drzwi. Mógł w nie, ale pokracznie pojął, co tutaj robiły. Raczej udawały, że robiły.
Ważne, że im uwierzył.
Terrell odsunęła się od Warren lekko otępiała, jakby w ogóle nie zauważyła obecności strażnika ani nie usłyszała jego krzyków. Była świetną aktorką. Dowiedziała się o tym jeszcze w poprawczaku i zamierzała pielęgnować tę umiejętność tak długo, jak tylko się dało.
Zerknęła na Val pewna, że dostanie jej się za tę akcje, ale to nic. Ważne, że nie dostała pałką po plecach albo głowie.
Wróciła do pracy i starając się już nie patrzeć na Warren przerzucała pudła z wózka na pułki. Nie kłamała. Bała się starszej osadzonej. Kobieta przestraszyła ją swoim zachowaniem w pralni (poczynając od walenia w drzwi) i to było silniejsze od wdzięczności za ratunek przed Alabamą.
Val Warren