Kovu wśród hien
: 08 sie 2022, 22:53
Przywykła do poprawczaka. Spędziła w nim pięć lat i nauczyła się jego zasad. Wiedziała jak funkcjonować w placówce, z kim się zadawać a kogo omijać. Zmiana tego miejsca była gorzkim doświadczeniem, nawet jeśli Don Dale miało złą sławę, której Joan doświadczyła. Łatwiej jednak było znosić to co znane niż obce, nowe i pełne kobiet kochających swoje matki (lub będące matkami). Co gorsza, była świeżynką, najmłodszą z osadzonych w o wiele większym przybytku niż wcześniej.
W więzieniu wszystko było inne. Miejsce, ludzie, zasady, drogi, ścieżki, ubrania, prycze, jedzenie i życie społeczne, którego znów musiała się nauczyć. Co gorsza, ludzie uwielbiali plotkować, więc już w pierwszych dniach odczuła tego skutki. Nastolatki przynajmniej wiedziały, co to nienawiść do własnej matki, lecz dorosłe kobiety, które same miały dzieci lub szanowały swoje rodzicielki, były wobec niej okrutnie. Nie tak, jak wobec kobiet bijące niewinne dzieci, ale bycie o klasę niżej nadal stanowiło dla Joan zbyt duże zagrożenie i dyskomfort, z którym nigdy się nie mierzyła.
Nie znała dorosłego życia. Nie wiedziała nawet jak wygląda to normalne nastoletnie, bo niby jak miałaby się go nauczyć, skoro od trzynastego roku życia tkwiła w zakładzie zamkniętym? Przebywała tam głównie z rówieśnikami a teraz tkwiła w miejscu, w którym dorosłe kobiety były ponad to i nie rozumiała czemu. Czemu są takie zawistne, niechętne, pogardliwe.. były dorosłe. Powinny znać życie i być bardziej wyrozumiałe. Tylko, czy jej matka była? Nie. Czego więc oczekiwała od reszty osadzonych? Chyba odrobiny zrozumienia wobec kogoś, kto nadal był dzieckiem i nigdy nie doświadczył normalnej relacji z matką.
Marzenia ściętej głowy.
Pierwsze trzy tygodnie były okropne. Miała ochotę wiecznie chować się pod pryczą gotowa, żeby zjadły ją szczury. Starała się nie wychylać, ale to i tak niewiele dało. Swoją obecność odczuwała w słowach i czynach reszty więźniarek, które znacząco pokazywały gdzie było jej miejsca a gdzie dokładnie w hierarchii znajdowały się one.
Terrell w tej hierarchii była zaledwie małą mróweczką.
Mróweczka, która posiadała jedną ważną umiejętność. Potrafiła przemycić kontrabandę. Przeniesienie rzeczy z miejsca na miejsce nie stanowiło dla niej problemu, co zauważyła współlokatorka z celi i to właśnie ona postanowiła wykorzystać atuty Terrell. Czy miała inny wybór? Albo to albo pobicie. Czyli żaden wybór.
Zgodziła się szmuglować, podmieniać i przekazywać towary albo kasę. Miała do tego odpowiednie walory i wystarczająco miejsca w staniku obok dużych piersi, które kiedyś uważała za przekleństwo.
Od tygodnia pracowała w pralni. Niewiele się udzielała i pozwalała innym kobietom na głos się szykanować, na co także nie reagowała. Robiła swoje i dyskretnie obserwowała grupkę więźniarek, które wymieniały się plotkami lub historiami z życia, bo cóż innego miały do roboty. Nic.
Dni zaczynały być podobne. Zero spokoju, wiele pogardy, strach i cała reszta syfu, do którego Joan zaczynała się przyzwyczajać nagle miały przybrać na sile. Nie spodziewała się tego. Wiedziała, że dużo ryzykuje udzielając się w wymianie dóbr, ale nigdy nie spodziewała się, że wszystko trafi szlag.
Dokładnie jak dzisiaj. Bo to właśnie tego dnia wszystko się rypło.
Część osadzonych struła się śniadaniem i tylko Joan stawiła się w pralni z początku zaskoczona, że była sama. Nie wiedziała o niestrawności pozostałych i tym, że być może ktoś inny miał się spóźnić. Cokolwiek zatrzymało tamte, była wkurzona, że została ze wszystkim sama. Z drugiej strony cieszyła się, że nikt nie wyskoczy do niej z przypierdolką. Wszystko miało swoje plusy i minusy, lecz ta chwila zdecydowanie posiadała więcej tego drugiego niż pierwszego.
Nie minęło dziesięć minut na zmianie w pralni, kiedy nagle w pomieszczeniu pojawiły się trzy znane jedynie z widzenia osadzone. Terrell nie zareagowała z początku uznając, że to zamienniczki, bo najwyraźniej stały skład olał pracę albo został podmieniony (nie wzięła pod uwagę zatrucia). Dalej robiła swoje zanim wyczuła, że tamte były coraz bliżej niej. Nie jedna i nie w sposób, w jaki ludzie przechodzili tuż obok. Wszystkie na raz, z każdej strony, osaczyły Joan co zwiastowało nie tylko kłopoty, ale także kolejną traumę na resztę życia.
- Mówią, że masz przy sobie coś dobrego. – Szeroki szyderczy uśmiech ozdobił twarz rudej kobiety. Na oko miała z czterdzieści lat, skórę wysuszoną od papierosów oraz narkotyków i krzywy nos po bójce z kochankiem, którego wyrzuciła przez balkon.
- Tak, tak. Same pyszności.
- Słodkości z pierwszej pułki.
Gdyby tylko Joan kiedykolwiek oglądała Króla Lwa te trzy kobiety przypominałyby jej hieny. Podobnie się na nią czaiły i chichotały jak potłuczone.
- Coś wam się pomyliło. – To jedyne co przyszło jej do głowy. Nawet nie umiała wybronić się słowami, bo wiedziała, że i tak nie miała szans. Po co się starać? Stała ona jedna przeciwko trzem hienom. Nie była aż tak głupia, żeby okłamywać się i mieć nadzieję. Już nie.
Oto w tej chwili będzie miała przechlapane. Nie tylko teraz, ale także później, bo utrata towaru oznaczała zadrę ze współlokatorką z celi, a to potem odbije się na reszcie jej życia w więzieniu.
Zaczęła panikować, serce biło szaleńczo a ciśnienie podskoczyło tak, że wspomogłoby działanie pralek. Serce podeszło do garda, po skórze przeszły ciarki i nagle.. wyłączyła się. Nauczyła się tej sztuki na początku pobytu w poprawczaku. Wiedząc, że nie miała szans wypracowała w sobie "życie na automacie" pomagające znieść złe chwile, bez pełnej świadomości tego co się działo. Później jedynie czuła bolesne skutki na ciele, ale to niewielka cena za to, co mogło stać się z umysłem.
Teraz zrobiła to samo. Odleciała nie zważając na bicie, zdzierane ubranie i ręce wciskane w stanik, w którym chowała różne rzeczy w tym niewielki woreczek narkotyków, który miała później przekazać komuś innemu.
Val Warren
W więzieniu wszystko było inne. Miejsce, ludzie, zasady, drogi, ścieżki, ubrania, prycze, jedzenie i życie społeczne, którego znów musiała się nauczyć. Co gorsza, ludzie uwielbiali plotkować, więc już w pierwszych dniach odczuła tego skutki. Nastolatki przynajmniej wiedziały, co to nienawiść do własnej matki, lecz dorosłe kobiety, które same miały dzieci lub szanowały swoje rodzicielki, były wobec niej okrutnie. Nie tak, jak wobec kobiet bijące niewinne dzieci, ale bycie o klasę niżej nadal stanowiło dla Joan zbyt duże zagrożenie i dyskomfort, z którym nigdy się nie mierzyła.
Nie znała dorosłego życia. Nie wiedziała nawet jak wygląda to normalne nastoletnie, bo niby jak miałaby się go nauczyć, skoro od trzynastego roku życia tkwiła w zakładzie zamkniętym? Przebywała tam głównie z rówieśnikami a teraz tkwiła w miejscu, w którym dorosłe kobiety były ponad to i nie rozumiała czemu. Czemu są takie zawistne, niechętne, pogardliwe.. były dorosłe. Powinny znać życie i być bardziej wyrozumiałe. Tylko, czy jej matka była? Nie. Czego więc oczekiwała od reszty osadzonych? Chyba odrobiny zrozumienia wobec kogoś, kto nadal był dzieckiem i nigdy nie doświadczył normalnej relacji z matką.
Marzenia ściętej głowy.
Pierwsze trzy tygodnie były okropne. Miała ochotę wiecznie chować się pod pryczą gotowa, żeby zjadły ją szczury. Starała się nie wychylać, ale to i tak niewiele dało. Swoją obecność odczuwała w słowach i czynach reszty więźniarek, które znacząco pokazywały gdzie było jej miejsca a gdzie dokładnie w hierarchii znajdowały się one.
Terrell w tej hierarchii była zaledwie małą mróweczką.
Mróweczka, która posiadała jedną ważną umiejętność. Potrafiła przemycić kontrabandę. Przeniesienie rzeczy z miejsca na miejsce nie stanowiło dla niej problemu, co zauważyła współlokatorka z celi i to właśnie ona postanowiła wykorzystać atuty Terrell. Czy miała inny wybór? Albo to albo pobicie. Czyli żaden wybór.
Zgodziła się szmuglować, podmieniać i przekazywać towary albo kasę. Miała do tego odpowiednie walory i wystarczająco miejsca w staniku obok dużych piersi, które kiedyś uważała za przekleństwo.
Od tygodnia pracowała w pralni. Niewiele się udzielała i pozwalała innym kobietom na głos się szykanować, na co także nie reagowała. Robiła swoje i dyskretnie obserwowała grupkę więźniarek, które wymieniały się plotkami lub historiami z życia, bo cóż innego miały do roboty. Nic.
Dni zaczynały być podobne. Zero spokoju, wiele pogardy, strach i cała reszta syfu, do którego Joan zaczynała się przyzwyczajać nagle miały przybrać na sile. Nie spodziewała się tego. Wiedziała, że dużo ryzykuje udzielając się w wymianie dóbr, ale nigdy nie spodziewała się, że wszystko trafi szlag.
Dokładnie jak dzisiaj. Bo to właśnie tego dnia wszystko się rypło.
Część osadzonych struła się śniadaniem i tylko Joan stawiła się w pralni z początku zaskoczona, że była sama. Nie wiedziała o niestrawności pozostałych i tym, że być może ktoś inny miał się spóźnić. Cokolwiek zatrzymało tamte, była wkurzona, że została ze wszystkim sama. Z drugiej strony cieszyła się, że nikt nie wyskoczy do niej z przypierdolką. Wszystko miało swoje plusy i minusy, lecz ta chwila zdecydowanie posiadała więcej tego drugiego niż pierwszego.
Nie minęło dziesięć minut na zmianie w pralni, kiedy nagle w pomieszczeniu pojawiły się trzy znane jedynie z widzenia osadzone. Terrell nie zareagowała z początku uznając, że to zamienniczki, bo najwyraźniej stały skład olał pracę albo został podmieniony (nie wzięła pod uwagę zatrucia). Dalej robiła swoje zanim wyczuła, że tamte były coraz bliżej niej. Nie jedna i nie w sposób, w jaki ludzie przechodzili tuż obok. Wszystkie na raz, z każdej strony, osaczyły Joan co zwiastowało nie tylko kłopoty, ale także kolejną traumę na resztę życia.
- Mówią, że masz przy sobie coś dobrego. – Szeroki szyderczy uśmiech ozdobił twarz rudej kobiety. Na oko miała z czterdzieści lat, skórę wysuszoną od papierosów oraz narkotyków i krzywy nos po bójce z kochankiem, którego wyrzuciła przez balkon.
- Tak, tak. Same pyszności.
- Słodkości z pierwszej pułki.
Gdyby tylko Joan kiedykolwiek oglądała Króla Lwa te trzy kobiety przypominałyby jej hieny. Podobnie się na nią czaiły i chichotały jak potłuczone.
- Coś wam się pomyliło. – To jedyne co przyszło jej do głowy. Nawet nie umiała wybronić się słowami, bo wiedziała, że i tak nie miała szans. Po co się starać? Stała ona jedna przeciwko trzem hienom. Nie była aż tak głupia, żeby okłamywać się i mieć nadzieję. Już nie.
Oto w tej chwili będzie miała przechlapane. Nie tylko teraz, ale także później, bo utrata towaru oznaczała zadrę ze współlokatorką z celi, a to potem odbije się na reszcie jej życia w więzieniu.
Zaczęła panikować, serce biło szaleńczo a ciśnienie podskoczyło tak, że wspomogłoby działanie pralek. Serce podeszło do garda, po skórze przeszły ciarki i nagle.. wyłączyła się. Nauczyła się tej sztuki na początku pobytu w poprawczaku. Wiedząc, że nie miała szans wypracowała w sobie "życie na automacie" pomagające znieść złe chwile, bez pełnej świadomości tego co się działo. Później jedynie czuła bolesne skutki na ciele, ale to niewielka cena za to, co mogło stać się z umysłem.
Teraz zrobiła to samo. Odleciała nie zważając na bicie, zdzierane ubranie i ręce wciskane w stanik, w którym chowała różne rzeczy w tym niewielki woreczek narkotyków, który miała później przekazać komuś innemu.
Val Warren