psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
- Hyde?! – Rozpoznała jego płacz, jak matka kojarząca dźwięk cierpienia swego dziecka. Biegła w jego kierunku. Wspinała się po schodach rosnących w górę z każdym kolejnym stopniem. Tylko, że brata nie było na górze. Został na dole, o czym przekonała się dopiero w połowie drogi. – Hyde! – Wróciła na dół odskakując gwałtownie, kiedy usłyszała trzask drzwi frontowych. Spojrzała w ich kierunku, ale nikogo nie dostrzegła. – Hyde! – Jego płacz był boleśniejszy. Jęczał w ten sam sposób, kiedy z głodu bolał go brzuch. Joan była za młoda, żeby sięgnąć do lodówki albo chociaż wpaść na pomysł podsunięcia stołka, z którego z pewnością spadałaby na podłogę. Głodowali więc, kiedy matka o nich zapominała wychodząc z domu na parę godzin albo nawet cały dzień. – Hyde, już idę! – Czemu tak bardzo płakał? Nie mógł być głodny. Na pewno go nakarmiła. Może coś go bolało? – Gdzie jesteś? – Istniała jeszcze gorsza opcja. Unikanie matki nie zawsze zdawało test. Czasami nie dało się tego zrobić, bo kobieta pojawiała się znienacka siejąc wokół siebie zamęt. Bywało miło, ciepło, przyjemnie i bezpiecznie, ale cyklicznie trafiali w sieć niepojętego zachowania matki przelewającej żale lub złość na swoje dzieci.
- Hyde! Otwórz drzwi! – Doskoczyła do nich w panice. Płacz brata był wyraźniejszy i co gorsza dochodził zza drzwi do sypialni matki. Unikali tego miejsca. Od ładnych paru lat nie zaglądali do jej pokoju, który kojarzył im się z gniazdem pełnym nieprzyjemności.
W panice naciskała na klamkę, ale zamek nie odpuszczał. Uderzyła w płaską powierzchnię aż nagle znów usłyszała trzask za sobą.
- Ty mała dziwko!
To znowu się stało. Scenariusz był inny, ale finał ten sam. Kobieta mająca się za ich matkę wyciągnęła ręce ku Joan. Miała nienaturalnie długie palce, które były silne tak bardzo, że przy pierwszym zacisku młoda Terrell usłyszała strzyknięcie krtani. Tylko, że nie umarła. Matka dusiła ją z całych sił. Bolało jak diabli. Joan walczyła z nią, ale nic nie mogła zrobić. Była za mała i za słaba, żeby..

- Zamknij się albo sama cię uciszę!
Wraz z przebudzeniem usłyszała krzyk kobiety z celi obok. W panice złapała za swoją szyję upewniając się, że to był tylko zły sen.
Koszmary nigdy nie opuszczały Joan. Były mniej lub bardziej intensywne i pojawiały się często, co jak zdążyła przeczytać, częściowo świadczyło o nieprzepracowanej traumie. Stały się nieodzownym elementem życia, do którego przywykła, lecz gorzej ze współlokatorkami mającymi lekki sen. W poprawczaku nieraz budzono Terrell, żeby wreszcie przestała się wiercić albo krzyczeć, co skutkowało nieprzespaniem reszty nocy. W więzieniu o dziwo nie miała z tym problemu. Greta, choć mówiono o niej różne rzeczy, akceptowała ten stan rzeczy. Miała mocny sen, rzadko się przebudzała, a kiedy już tak się działo to nigdy nie miała do Joan pretensji. Nigdy też nie pytała, co jej się śniło. Nie wnikała w szczegóły, lecz i tak na swój sposób wspierała młodą. Nie wypominała jej niczego ani nie mówiła, żeby wzięła się w garść. Budziła Terrell, uspokajała ją i w ramach zasypiajki opowiadała historię ze swego życia. To między innymi dlatego Joan było ciężko podjąć decyzję w sprawie Grety; wydać ją i zepsuć tych parę miłych chwil, które dzieliły.
Uspokoiła ciężki oddech i opadła na poduszkę. Prycza pod nią zaskrzypiała, lecz ta na górze pozostawała cicho.
- Pria? – Skoro krzyczała to albo Warren miała mocny sen albo jej nie było.
Cisza. Czyli jej nie było. To dobrze.
Zmarszczyła brwi czując charakterystyczny ból w dole brzucha. Wsunęła dłoń pod majtki wyczuwając ciepłą i mokrą ciecz.
- Świetnie. – Westchnęła ciężko i wstała z pryczy od razu szukając kawałka papieru, którym mogłaby wytrzeć dłoń. Zaopatrzyła się w tampon i ruszyła w stronę łazienek.
Z początku nie zwróciła uwagi na dochodzące stamtąd odgłosy, ale kiedy uchyliła drzwi nieco mocniej, zatrzymała się w miejscu. Nie wiedzieć czemu zaczęła nasłuchiwać i od razu się wycofała. W innym wypadku zignorowałaby to, ale słysząc drugie imię Prii postanowiła, że da jej się nacieszyć randką. Nie chciała przeszkadzać ani tym bardziej niszczyć atmosfery, o ile można o takowej mówić w więziennej łazience.
Tylko, że jak zaraz nie użyje tamponu to cała zaleje się krwią.. przecież nie zrobi tego na korytarzu. Czy zaciśnięcie mięśni Kegla coś da? Powinni o tym uczyć w szkole.
Cholera, nie mogła tak długo stać. Uznała, że jakby nigdy nic przemknie do kabin, co też zrobiła. Najpierw ogarnęła się z pomocą papieru toaletowego i dopiero potem wsunęła tampon czując chwilowy komfort. Bóg z pewnością był mężczyzną. Żadna kobieta nie wpakowałaby się w takie katusze.
Nie nasłuchiwała tego, co działo się po jej wejściu do kabin, więc była zaskoczona widząc przy umywalkach tylko Prie z wciąż lekko zaróżowionymi policzkami.
- Zepsułam wam randkę? – zapytała swobodnie zerkając w przeciwnym kierunku, bo może Elida kryła się gdzieś tam? – Wybacz. Nie chciałam. Nagły wypadek. – Gdyby miała wybór, to nie wchodziłaby do łazienki. – Obudziłam się i.. - Czemu w ogóle się tłumaczyła? – ..zalała mnie karmazynowa fala. – Skrzywiła się myjąc ręce pod letnią wodą wraz z mydełkiem, które wzięła ze sobą. – Chyba teraz widujecie się częściej, co? – Przynajmniej takie miała wrażenie. – Czyżby zapowiadał się więzienny ślub? – zapytała pół żartem pół serio posyłając Warren delikatny uśmiech, który zaraz przygasł, kiedy w lustrze zauważyła, że cała błyszczała się od potu a włosy przy skórze były mokre. Dobrze, że nie przepociła ubrania.

Val Warren
przemytniczka/szkutniczka — Blue Line Boats Rental
40 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Była policjantka, uwikłana w intrygę skutkującą pozbawieniem wolności, nadzorująca rodzinny biznes łódkowy przy okazji toczenia batalii z byłą narzeczoną, u boku dawnej współlokatorki
Zdążyła w międzyczasie ubrać jeszcze skarpetki i wsunąć klapki, kiedy Joan przeszła z powrotem do umywalek.
- Jaką randkę? - wymamrotała sceptycznie, jakby nie wiedziała, co konkretnie dziewczyna miała na myśli. Nigdy nie nazwałaby tych schadzek randkami. To były bardziej seks-spotkania na których nie poruszały tematów swoich zainteresowań, albo innych szczegółów z życia. W mniemaniu Warren, randki wyglądały zupełnie inaczej. Bardziej jak spotkania przy kawie, albo restauracji, gdzie obie strony próbowały sobie nawzajem zaimponować i poznać wspólne cechy, bądź zainteresowania. Czasami zdarzało jej się rozmawiać z Elidą, kiedy akurat nie uskuteczniały pewnych ekscesów, acz w ich wymianach zdań, brakowało pewnej głębi. Czegoś, co niektórzy nazwali chemią. Nigdy też nie patrzyła na nią, jak na materiał na dziewczynę. Dobrze się razem bawiły w swoim towarzystwie i to w zasadzie wszystko. Nic poza tym, a przynajmniej nie ze strony Val.
- Wyszła do Lucy. Podobno miała zaparzyć jej herbatę - wyjaśniła, widząc, jak Joan się rozgląda, być może za wspomnianą personą. Elida uchodziła niekiedy za dziewczynę na posyłki, albo opiekunkę tych starszych osadzonych. Miała dużą podzielność uwagi nie uskarżała się na zbyt wiele pracy. Być może, zwyczajnie lubiła funkcjonować w taki sposób? Nigdy nie miały okazji tego obgadać, a raczej Warren zapominała o to zapytać.
Teraz Pria niewiele myślała o Elidzie, z bliska przyglądając się Joan. Syknęła z gorzkim grymasem, łącząc się z dziewczyną w bólu. Najgorzej, kiedy ciotka z Ameryki przyjeżdża znienacka, albo przed umownym terminem wizyty.
- Chcesz coś przeciwbólowego? - zapytała od razu, słysząc o okresie. Sama bardzo przeklinała ten cykl, bo zawsze wiązał się u niej z okropnymi bólami brzucha. Bez mocniejszych tabletek ciężko było nawet zasnąć. To działało jak cholerne tortury. Dziwne, że ludzkość jeszcze nie wymyśliła na to jakiegoś łagodnego patentu. Gdyby faceci przechodzili przez podobne katusze, jak nic wpisaliby okres na listę chorób, uprawniających do zwolnień lekarskich. Na szczęście, Warren nie musiała kłopotać się z wizytą u pielęgniarki, gdy potrzebowała czegoś na uśmierzenie cierpienia. Wiedziała, gdzie szukać odpowiednich specyfików, które sama poniekąd załatwiała. Gardziła ćpunkami, faszerującymi się narkotykami, co nie przeszkadzało jej w kombinowaniu innego typu prochów. Uważała, że załatwianie lekarstw dla osadzonych, uskarżających się na różne dolegliwości, to rzecz całkiem w porządku. Dzięki temu wiele osób ją szanowało. Nie wciskała ludziom szajsu, albo witamin, imitujących leki. Po prostu, uczciwie robiła swoje, otrzymując za to różne korzyści.
- Może… - wydęła dolną wargę, ironizując na temat potencjalnego ślubu. Jezu, jaka to by była szopka… Nigdy, przenigdy. Nie w więziennych warunkach i z kimś, kogo nie byłaby pewna.
- A co, chciałabyś zostać świadkiem? - podpytała, myjąc dłonie pod ciepłą wodą, obok Terrell. Znów powiodła wzrokiem po jej twarzy, dostrzegając nieco więcej niepokojących szczegółów.
- Strasznie jesteś blada - mruknęła cicho, zaraz zakręcając kran. Wytarła mokre dłonie o nałożoną koszulkę, podchodząc bliżej dziewczyny. - Jest aż tak źle?
W pokrzepiającym geście, przesunęła dłonią po jej ramieniu, nie zabierając od razu ręki. Dziewczyny tym bardziej powinny wspierać się w potrzebie (najróżniejszego typu).
- Coś wymyślimy - ciągnęła dalej, przeciągając odpowiedź Joan. - Mam trochę schowanych leków i może nawet znajdę termofor. Podobno całkiem nieźle się sprawdza.
Była w stanie załatwić te wszystkie rzeczy, acz przy okazji chciała usłyszeć rozwinięcie i potencjalny powód takiego stanu. Może Terrell nie zjadła kolacji, albo dziabnęła coś przeterminowanego i teraz przewracało jej się w żołądku, co w połączeniu z okresem, skutkowało istną męczarnią.


Joan D. Terrell
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Pokiwała głową odmawiając tabletek przeciwbólowych. Miewała bóle w pierwszym dniu okresu, ale nie były one na tyle silne, żeby musiała brać leki. Było to nieprzyjemne uczucie, które dawało znak o zmianach w ciele, ale nic czego nie dało się przeżyć. Miała to jedno szczęście w życiu, że raz w miesiącu nie cierpiała z powodu ogromnych bóli. Widziała to u innych; jak się skręcały lub błagały pielęgniarkę o tabletki. Niestety rzadko je uzyskiwały z powodu nie tylko cięć, ale również wychowawców mających młodych przestępców głęboko w poważaniu.
- To byłaby niezła impreza – stwierdziła uśmiechając się pod nosem. Być może wreszcie w więzieniu zapanowałaby sielanka. Przynajmniej na tych paręnaście minut podczas imitowanego ślubu i jeszcze lepszego wesela. Taką imprezę dałoby się zorganizować i Joan nie kryła ekscytacji możliwością wzięcia udziału w takowej. Nigdy na żadnej nie była, więc nic dziwnego, że podchodziła do tego z nadmiarem dobrej energii. Przynajmniej emanowałaby nią, gdyby nie nagła pobudka i nieprzyjemne uczucie w brzuchu. Rano powinno już jej przejść.
- Potrzebny jest świadek? Jak w sądzie? – Na Boga, jak ona niewiele wiedziała o normalnym życiu.. – Leah bardziej by się nadawała. – Znała Warren dłużej i była starsza. Idealny świadek; cokolwiek to określenie oznaczało w przypadku zawarcia ślubu małżeńskiego.
Pochyliła się i ochlapała twarz zimną wodą. Miała nadzieję, że to co nieco naprawi, ale na pewno nie tak szybko jak tego chciała.
Jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze, bo podobno prezentowała się bladziej niż zwykle. Faktycznie jej lekko kremowa cera była bielsza, jakby ktoś utoczył z niej krew.
Z zaskoczeniem spojrzała na dłoń Prii na swoim ramieniu, a potem starała się nadążyć za nadmiarem możliwej pomocy, którą mogła uzyskać. To było dziwne. Zdarzało się, że ktoś robił dla niej coś dobrego. Często w ramach wymiany i nieco rzadziej tak po prostu, ale były to drobne sprawy i na pewno nie istniało aż tyle rozwiązań świadczących o możliwym poświęceniu. Ktoś po prostu zaoferowałby leki a nie cały spis sposobów na lżejsze przeżycie comiesięcznych bóli.
- Val, to nie tak. – To nie tak, że jestem cała blada bo mnie boli. To nie tak, że zapomniałam twojego imienia, ale ktoś mógł podsłuchiwać. To nie tak, że to nie było miłe. Było, ale kompletnie nie wiem jak się w tym odnaleźć. – Brzuch mnie boli, ale nie aż tak bardzo. – Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie odczuwała nieprzyjemnych skutków okresu. – Po prostu – opuściła wzrok czując nieprzyjemne ciarki na myśl o obrazach, które dzisiaj wyśniła. – obudził mnie koszmar i to on.. często je miewam, więc jakbym coś mówiła albo krzyczała przez sen to możesz mnie trzepnąć w łeb. – Posłała kobiecie delikatny uśmiech, bo nie chciała sprawiać jej problemów w czasie snu. Mało kto lubił nagłe pobudki, których Joan nie chciała serwować Prii. Już i tak dużo dla niej zrobiła. Zasługiwała na odpoczynek a nie krzyki w środku nocy. – Wracasz do celi? – Może i głupie pytanie, ale.. – Czy masz jeszcze jedną randkę? – Znając możliwości Warren wszystko było możliwe.

Val Warren
przemytniczka/szkutniczka — Blue Line Boats Rental
40 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Była policjantka, uwikłana w intrygę skutkującą pozbawieniem wolności, nadzorująca rodzinny biznes łódkowy przy okazji toczenia batalii z byłą narzeczoną, u boku dawnej współlokatorki
- Jak w sądzie - powtórzyła, rozbawiona tym porównaniem. Nie do końca rozumiała ideę świadków. Chodziło o to, żeby w razie rozwodu, mogli zeznawać na temat pożycia małżeńskiego? Nigdy nie poświęcała tej kwestii zbyt dużo czasu, wszak myśli o sformalizowanych związkach były dla Warren całkiem odległe.
- Nie wiem czy Leah pasowałaby na świadka - stwierdziła, nieco marszcząc czoło. - Wygląda bardziej jak ktoś, kto podlicza wszystkie weselne wydatki.
Cóż, tym się właśnie niegdyś zajmowała. Może niekoniecznie rozliczaniem młodej pary, ale wszelka rachunkowość, wręcz płynęła w jej krwi. Posiadała bardzo analityczne podejście do życia, a to bywało przydatne w zarządzaniu osadzonymi. Nic dziwnego, że szybko wspięła się na szczyt hierarchicznej drabiny.
- Z resztą, ślub osób tej samej płci i tak nie zostałby uznany przez prawo.
Do takich rewolucji dojdzie dopiero w roku 2017, a to data bardzo odległa z ich aktualnego punktu widzenia. Potencjalny ślub Prii i Elidy miałby aktualnie tyle samo mocy, co zaślubiny Barbie z Kenem. Byłby zwyczajną zabawą. Niczym poważnym, co później można by przekuć w rzeczywiste dokumenty.
Ściągnęła brwi, słysząc swoje drugie imię. Odkąd podzieliła się z Joan swoim małym sekretem, dziewczyna nie krępowała się z nazywaniem jej Prią, gdy przebywały gdzieś we dwójkę. Podejrzewała, że teraz Terrell kierowała się przede wszystkim ostrożnością. W każdej chwili ktoś mógł wejść do łazienki. To całkiem normalna rzecz na ich bloku, z mniejszym rygorem. Co innego, gdyby siedziały w maxie. Tam nawet kible miało się w celi, co nie uchodziło za najbardziej higienistyczną rzecz.
Po prostu… co?
Z bliska przyglądała się dziewczynie, gdy ta wreszcie wspomniała o koszmarach. Domyślała się tego. Niektóre zachowania Joan, mające miejsce w porze nocnej, same to zdradzały.
- Albo możemy temu zapobiegać - uznała, nie zabierając dłoni z ramienia Terrell. Wszystko zależało od intensywności koszmarów oraz ich powodu. Nie słyszała o nich wcześniej, ani od samej zainteresowanej, ani od osób postronnych. No tak, poprzednią, a zarazem jedyną współlokatorką dziewczyny, była Greta. Ta stara intrygantka nie podzieliłaby się z nikim podobnymi historiami. Miała swoje tajemnice i przez to wydawała się bardziej niebezpieczna, niż była w rzeczywistości.
- No cóż… - zaczęła, przybierając ten lekko zaczepny ton. - Skoro postanowiłaś nam przerwać, teraz muszę przerzucić się na ciebie.
Żartowała w ten dwuznaczny sposób, bo dobieranie się do Joan byłoby co najmniej nie na miejscu. Dziewczyna nie wykazywała żadnego zainteresowania tego typu aktywnościami, a Warren nie zamierzała na nią naciskać. Zamiast tego, wolała otoczyć współlokatorkę wsparciem, aby odsiadywanie kary nie przysporzyło jej większych kłopotów. Posiadała ogromne predyspozycje do resocjalizacji i normalnego życia na zewnątrz, a ten element Pria bardzo sobie ceniła. Szkoda byłoby taką osobę zdemoralizować pewnymi uczynkami.
- Chodź - odezwała się w następnej kolejności i tuż po zabraniu dłoni z ramienia dziewczyny, ruszyła w stronę drzwi. Przytrzymała je dla Joan, wychodząc na korytarz razem z ręcznikiem i dwiema butelkami kosmetyków, zgarniętych uprzednio z krótkiego blatu przy umywalce.
- Próbowałaś napić się czegoś ciepłego przed snem? - zapytała szeptem, podążając razem z Terrell w stronę szeregu cel. Na jednym module było ich sześć, więc całość stanowiło dwanaście osadzonych, tworzących małe sąsiedztwo, niekoniecznie z tej samej bandy. Wychowawcy celowo mieszali towarzystwo, zapobiegając tym samym tworzeniu gangów, opanowujących cały moduł. Do sąsiedztwa, złożonego tylko i wyłącznie z agresywnych, wrogo nastawionych kobiet, nie wszedłby żaden strażnik, ceniący własne życie.

Joan D. Terrell
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Jeszcze nie do końca wyłapywała żarty Prii. Czasami jej się udawało, ale akurat teraz zamarła i wbiła w nią swoje ciemne spojrzenie niepewna, czy właśnie zyskała miano nowego celu. Nie umiałaby nawet odpowiednio zareagować na flirty. Uważała, że była w tym beznadziejna zwłaszcza, że nie miała za sobą dużo praktyki. Nie wiedziała także, co myślała o koncepcji intymności tej świadomej, niewymuszonej i przede wszystkim za obustronną zgodą. Przeżyła to drugie, mniej przyjemne, bo bez jasnego zezwolenia z jej strony. Jej doświadczenie więc opiewało w same nieprzyjemności, których nie chciałaby powtarzać, co jednocześnie wykluczało również te społecznie akceptowalne zbliżenia. Po prostu pewne persony skutecznie ją do tego zniechęciły nie wspominając już o tym, że nie była pewna, co ją pociągało. Nie umiała tego określić ani jasno sprecyzować swoich preferencji zwłaszcza, że nawet nie myślała o takich sprawach. Po prostu w jej mniemaniu to nic przyjemnego, więc po co miałaby chcieć to robić?
Dopiero po chwili zrozumiała, że to był żart, co musiała wpisać w listę tematów z których Warren mogła robić psikusy. Nie przeszkadzało jej to. Wciąż uczyła się zachowania nowej współlokatorki, więc nie wszystko wyłapywała, ale gdyby coś jej przeszkadzało to.. nie oszukujmy się, Joan raczej nie powiedziałaby, że coś jej nie pasowało. Była za słabym pionkiem, żeby móc do kogoś podskakiwać. Wolała się dopasować; to umiała najlepiej.
- A czy od tego nie zechce mi się sikać? – Wstawanie w środku nocy do toalety to nie najlepszy pomysł. Przynajmniej tak było w poprawczaku. W więzieniu Terrell jeszcze tego nie próbowała.
- Ej, Warren! Zapanuj nad tym gówniakiem co? Krzyczy jakby ją zażynali. – Joan nie pamiętała imienia osadzonej z celi obok, ale po głosie rozpoznała, że to ta sama karząca jej się zamknąć.
Terrell przepraszająco spojrzała na Prie zanim weszły do celi. Nie chciała robić jej kłopotów ani stwarzać problemów zwłaszcza, że postarała się o ich wspólny przydział w celi.
Odłożyła mydełko do metalowej szafki, której nie domknęła do końca. Usiadła na swojej pryczy i wsunęła się głębiej plecami opierając o ścianę.
- Nie wiem, czy da się temu zaradzić – stwierdziła ściszonym głosem. Nawet kiedy były w celi wolała mówić pół tonu ciszej niż normalnie zwłaszcza gdy poruszały prywatne tematy. – Znaczy.. – skoro już chciała studiować psychologię. – .. terapia na pewno by pomogła, ale nie mogłabym na niej powiedzieć wszystkiego. – Posłała Prii długie spojrzenie. Nie chodziło tylko o to, że system pomocy w więzieniu był kiepski a psychoterapie opiewały głównie w grupy wsparcia osobom uzależnionym. Joan nawet gdyby chciała wyrzucić z siebie wszystko, to nie mogła, bo wtedy musiałaby przyznać, że kłamała w sądzie. – To kiedyś minie. Nie przejmuj się. – Machnęła ręką, bo zdążyła przywyknąć do przerywanego przez koszmary snu. Bardziej przejmowała się tym, że mogłaby dostać po głowie za budzenie współlokatorek. W przypadku Prii nie bała się o to, ale i tak wolała jej nie budzić z czystego szacunku i wdzięczności za to co dla niej robiła. – Postaram się ciebie nie budzić. – Bo to teraz było dla niej ważne. – Prio – dodała znacząco podkreślając jej imię. Umyślnie, bo to był dobry motyw do zmiany tematu. – Czemu tylko ja tak do ciebie mówię? – Nigdy o to nie zapytała, ale też nie była głupia. Zauważyła, że wszyscy inni wołali do kobiety „Val”, więc uznała to za normę, której nie powinno się zaburzać. Nie miała jednak pojęcia, skąd odstępstwo od tego, co znali wszyscy. Czy to jakaś ksywka?

Val Warren
przemytniczka/szkutniczka — Blue Line Boats Rental
40 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Była policjantka, uwikłana w intrygę skutkującą pozbawieniem wolności, nadzorująca rodzinny biznes łódkowy przy okazji toczenia batalii z byłą narzeczoną, u boku dawnej współlokatorki
Powstrzymała się z jednoznacznym wyjaśnieniem zaczepnego tonu. Mogłaby od razu powiedzieć, że to żart, acz wolała przyzwyczaić Joan do swojej sympatii względem ironii. Nie było to trudne do wyłapania, gdyż poważna Warren brzmiała odrobinę inaczej, mniej prowokująco. Wszystko zależało od refleksu drugiej strony. W więzieniu wciąż egzystowały osoby, biorące wszystkie słowa Prii na serio. Miało to swoje zalety, bo dzięki temu wychodziła w ich naćpanych oczach na nieprzewidywalną dziwaczkę.
Gdyby coś było nie tak, w jej komunikacji z Terrell, oczekiwałaby bezpośredniej reakcji. Podobnej do ich małej kłótni w kuchni. Wtedy dziewczyna nie bała się jednoznacznie postawić Val, porywając się nawet na jeden z zakazanych chwytów łączenia ust. Nie była wcale taka grzeczna, jak się niektórym wydawało.
- Wszystko zależy od twojego pęcherza. Możesz mu zrobić mały sprawdzian - wzruszyła ramionami, jakby było to rozwiązanie bardzo oczywiste. Przykładowo, pijąc szklankę czegoś ciepłego na noc. Niektórzy budzili się w środku nocy za potrzebą, a inni spali słodko aż do samego rana. Sprawa komplikowała się wtedy, gdy ktoś miał tendencje do moczenia materaca. Najgorszy to scenariusz, gdy sikając we śnie, robiło się to samo we własnym łóżku.
- Istnieje jeszcze opcja ze słoikiem, ale… - prychnęła z rozbawieniem, wyobrażając sobie, jak Terrell sika w środku nocy do jakiegoś słoja. - Nie wiem czy to do końca legalne.
Ciekawe jak klawisz skomentowałby podobne zjawisko. Czasami lepiej nasikać do słoika, niż pójść do łazienki, gdzie dziać się mogły rzeczy niestworzone.
Słysząc skargę jednej z kobiet, mieszkających obok, przewróciła oczami.
- Mhm - wysapała dostatecznie głośno, zamykając za sobą drzwi celi. To się okaże czy Joan pozwoli na opanowanie jej demonów, budzących resztę osadzonych. Ciocia Aubree pewnie zaleciłaby jakieś okadzanie pomieszczenia, albo zawieszanie nad łóżkiem łapaczy snów. Kto wie, może zadziałałyby, gdyby wywołała u Terrell efekt placebo?
Tuż po wejściu do środka, odłożyła kosmetyki do swojej szafki, wieszając również ręcznik na małym wieszaku, przy ścianie. Następnie bez wahania zajęła miejsce obok dziewczyny, na jej łóżku. Odrobinę skrzypiało pod ciężarem jej ciała, ale taki już urok więziennych pryczy. Od siedzenia na ich metalowej krawędzi można było nabawić się siniaków.
- Nikt nie mówi, że terapię musisz odbywać z więziennym konowałem - którego podejście pozostawiało raczej wiele do życzenia z tego, co zdołała się dowiedzieć. - Czasami wystarcza zwykłe wygadanie się komuś, komu ufasz.
Przylgnęła plecami do chłodnej ściany, zwracając się do Joan cichym tonem, minimalnie głośniejszym od szeptu. Nie chciałaby, aby osoby postronne je słyszały, albo podsłuchiwały. Spokojnie przyglądała się dziewczynie z bliska, prostując przed sobą nogi, w połowie zwisające z pryczy. Podchodziła do niej z pewną dozą troski, której nie potrafiła tak po prostu stłumić. Nawet tego nie chciała.
- Tego nie wiesz - odpowiedziała, gdy Joan zapewniła o przejściowej naturze swoich koszmarów. Jedne znikały, inne nie. Wszystko zależało od ich natężenia oraz genezy. Chciała również podkreślić, że poważnie podchodziła do problemów młodej osadzonej. Bagatelizacja takich spraw nie zawsze wychodziła na dobre.
Kolejne pytanie zabrzmiało jak coś podchwytliwego, co Warren skomentowała uniesieniem jednej z brwi.
- Bo tak mam na imię - nic w tym skomplikowanego. - W kuchni nadymałaś się jak rozdymka, że go nie znasz, więc postanowiłam wyprowadzić cię z tego stanu.
Uśmiechnęła się nawet, wspominając tamte chwile. Czuła jednak, że taka odpowiedź nie do końca satysfakcjonowała Joan.
- Wolę używać tego drugiego, bo w takim środowisku nigdy nic nie wiadomo.
Miała również nieciekawe doświadczenia z wymiarem sprawiedliwości, gdzie sędzia wielokrotnie podkreślał jej pełne imię. Pria była niegdyś ambitnym stróżem prawa, a ostatecznie skończyła jako przebiegła Val, dostosowana do więziennej rzeczywistości.
- I chyba brzmi… bardziej pospolicie? - Valentina to imię dosyć popularne, zarówno wśród białych, jak i latynoskich osadzonych. Nie znała żadnej innej Prii, a przez to byłaby szybko kojarzona z tym nietypowym mianem. W tym temacie wolała dmuchać na zimne. Mogłaby rozwinąć nieco bardziej powód, dla którego podała swoje prawdziwe imię akurat Joan, jednak tę kwestię chciała pozostawić tajemniczą. Nie wypada zbyt mocno słodzić dziewczynie, dla której i tak sporo już zrobiła. Może kiedyś ją uświadomi...
- A ty, jak masz na drugie? - zapytała tym razem, bo często gęsto ludzie dostawali imiona po swoich babciach, albo dziadkach czy tez postaciach historycznych. Chciała wybadać, jak to się miało w przypadku Joan.

Joan D. Terrell
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Nigdy z nikim nie rozmawiała o matce. Wszystko co działo się w domu dusiła w sobie i jedynie z bratem dzielili szczegóły skryte za czterema ścianami. Raz lub dwa chciała zgłosić się do nauczycielki, ale kiedy tylko zaczynała temat pani Terrell nagle była wychwalana bo.. to była dobra kobieta przy innych. Ludzie widzieli ją tylko, gdy miała dobre dni, ale nie mieli pojęcia jak zachowywała się w te gorsze. Jak niby mała dziewczynka miałaby przekonać starszych, że to kłamstwo? Słowo dziecka przeciwko słowu rodzica, które wszystkiego by się wyparło. Nawet jeśli któryś z dorosłych znał prawdę, to zawsze w pokrętny sposób tłumaczył zachowanie Marianne. Był sąsiad, w którego Hyde wpatrywał się jak w obrazek i pomagał w warsztacie. Była też przyjaciółka matki ucząca ich co nieco, ale też powtarzająca im, że „mogli mieć gorzej”. Nikt nie interweniował, więc nikomu nie można było ufać ani się zwierzyć (nie licząc brata, ale go tutaj nie było).
Nie wiedziała.
- Nie wiem też, jak to jest się komuś wygadać, dlatego tak bardzo mnie to przeraża. – Wszelkie poprzednie próby wyznania prawdy kończyły się fiaskiem albo zignorowaniem faktów. Po tych złych doświadczeniach (podobnie jak z intymnością) obawiała się powtórki z rozrywki oraz brakowało w niej przekonania, że to w ogóle zda test.
- Nie jestem tak łatwa, żeby dać się podrywać komuś, kogo imienia nie znam. – Mogłaby zaprzeczyć, że wcale się nie nadymała jak jakaś ryba, ale zamiast tego postanowiła wypróbować czegoś, co Warren stosowała na niej; dwuznacznych żartów łagodzących sytuację, która miała miejsce w kuchni.
- Pria - mi się podoba. – Valentina może i była pospolita, ale z jakiegoś powodu według Terrell, Pria pasowała bardziej do osoby, obok której siedziała. – Chyba, że wolisz żebym mówiła do ciebie Val. – Nie miała z tym problemu. Już wcześniej wyłapała, żeby robić to przy innych więc była w stanie przestawić się w pełnym wymiarze (publicznie i prywatnie).
- Obiecasz, że nie będziesz się śmiać? – zapytała zerkając na nią. Wzięła głęboki wdech i wraz z ciężkim westchnieniem wyrzuciła krótkie: - Desdemona. – Zrobiła krótką przerwę czekając na reakcję Prii. – Możesz się śmiać. – Zmieniła zdanie, bo tak naprawdę ją samą również bawiło to imię, co podkreśliła szerokim uśmiechem. – Matka miała obsesję na punkcie Szekspira. Mi się trafiła Desdemona a bratu dała na drugie Oberon. – Zaś poniszczone książki ze sztukami autora walały się po całym domu. Ulubione twórczości Marianne trzymała w swoim pokoju. – Nikt się nie sprzeciwił, bo.. nie było przy nas ojców. – Więc w obu przypadkach nie było komu powiedzieć, że „nie, tak nie nazwiemy naszego dziecka”. – Hyde i ja mieliśmy dwóch różnych dawców w imprez, na które chodziła mama. – Tak łatwiej było o nich mówić, aczkolwiek nigdy nie myślała o ojcu w kategorii nienawiści lub niechęci. Po prostu go nie było i Joan wolała wierzyć, że miał ku temu ważny powód albo że nie wiedział o ciąży. – A ty? Kogo masz poza braćmi? – O ich istnieniu już usłyszała, ale nie zakładała, że Pria miała dwoje rodziców. W życiu bywało różnie.

Val Warren
przemytniczka/szkutniczka — Blue Line Boats Rental
40 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Była policjantka, uwikłana w intrygę skutkującą pozbawieniem wolności, nadzorująca rodzinny biznes łódkowy przy okazji toczenia batalii z byłą narzeczoną, u boku dawnej współlokatorki
- Daj sobie jeszcze trochę czasu - poprosiła, bez nakazywania Joan spowiadania się komukolwiek. Powinna wypracować sobie zdrowe podejście. Tego nauczyła się głównie od ciotki, gdyż w szkole policyjnej liczyła się przede wszystkim dyscyplina, a nie rozmowa o własnych odczuciach albo lękach (niestety).
- Możesz nawet próbować rozmawiać z samą sobą. W myślach, albo na głos, nazywać pewne uczucia, łączyć je z konkretnymi wydarzeniami, osobami, albo… sprawami.
Wszystko powoli i metodą małych kroczków. Rzut na głęboką wodę w takim przypadku, mógłby zakończyć się fatalnie. Ludzi, oceniających czyny pozostałych osób, nie brakowało. Nie potrzebowali nawet znać szczegółów, aby nastawić się na jeden tok myślenia. Warren coś o tym wiedziała. Najlepiej jest przede wszystkim zaufać samemu sobie. O ile się da.
- Och, okej Pani Trudna - uśmiechnęła się, przyjmując ripostę. Jak tak dalej pójdzie, Pria wymyśli jej całą masę ksywek, ale o to chodziło w interakcjach. Powinny żartować, zaczepiać się i rozmawiać, bo to właśnie wtedy człowiek odrywał się od ponurej rzeczywistości więziennej.
- Ale całować już tak?
Mogłaby powiedzieć, że to przecież Joan zaczęła rzekomy podryw, w momencie zainicjowana ich pocałunku, w kuchni. Rozchodziło się jedynie o odwrócenie uwagi strażnika, chociaż… Nie, lepiej pozostać przy tym mniej zawiłym scenariuszu. Drugie dno tej całej sytuacji mogło nie istnieć, a Pria nie powinna sobie dopowiadać pewnych rzeczy.
- Nie - powiedziała szybciej, niż zdążyła się nad tym zastanowić. „Val” była od brudnej roboty i wszelkich kombinacji. Nie taką chciałaby się zaprezentować przez Joan.
Jej zaprzeczenie mogło wybrzmieć zbyt podejrzanie, dlatego wzruszyła delikatnie ramionami.
- Skoro ci się podoba to… nie musimy niczego zmieniać.
Gdyby jej nie zależało, machnęłaby na to wszystko ręką, mamrocząc, aby robiła, co chce. W pokrętny sposób, potrzebowała w swoim otoczeniu kogoś, kto wiedział więcej niż reszta i przede wszystkim, był wart tych małych tajemnic. Poniekąd sprawdzała Joan, w całkiem delikatny sposób. Miała dobre przeczucia co do Terrell, a w tych sprawach, rzadko kiedy się myliła.
- No nie wiem… - przeciągnęła jeszcze z udawaną nutką niepewności, zerkając na dziewczynę. Splotła dłonie na swoim brzuchu, w napięciu oczekując na uroczyste ujawnienie sekretu.
Wysoko uniosła brwi, słysząc dosyć nietypowe imię, padające z ust Joan. Nie śmiała się, reagując jedynie uśmiechem, co w połączeniu z jej zdziwieniem wyglądało całkiem zabawnie.
- Ha - krótko zaintonowała śmiech, nie przeczuwając nadchodzącego napadu rozbawienia. - Brzmi arystokracko.
Czyli tak, jak w założeniu. Przynajmniej Joan znała jego genezę. Warren za cholerę nie mogła rozgryźć, dlaczego została nazwana wariantem indyjskiego imienia. Rodzice mogli mieć jakieś dziwaczne hobby, którego nigdy nie było jej dane poznać.
Uśmiech przygasł odrobinę, za sprawą tematu nieznanych ojców. Nie była pewna, jakie podejście miała do tego Joan. Wydawała się podchodzić do tego neutralnie, co nieco rozjaśniło temat. Ojca nie było i tyle. Kropka.
A więc matka-oprawczyni była jednocześnie imprezowiczką? Czasami i tak się zdarzało.
- Ciocię i wujka - odparła bez zastanowienia. Raz nazwała ciocię Aubree „mamą” i prawie spaliła się przez to ze wstydu. Była tylko dzieckiem, acz od samego początku zdawała sobie sprawę z całej sytuacji. Została przygarnięta przez najbliższą rodzinę i była za to bardzo wdzięczna. Nie chciała przywoływać tak gwałtownie zmarłej Isabel, której stratę Aubree przeżyła dosyć mocno. Z czasem było lepiej, ale i tak Pria unikała nieprzemyślanego nawiązywania do świętej pamięci rodziców.
- Ojciec wujka był Aborygenem, wiec możesz sobie wyobrazić, jak wyglądam na tle rodziny. Cholerny rodzynek.
Była jak Eminem pośród typowych raperów z czarnych dzielnic. Co prawda, kuzyni mieli nieco jaśniejszą karnację, niż typowi Aborygeni, nie mniej, wciąż różnili się od swojej przybranej siostry, choćby ciemniejszymi włosami, oczami i odcieniem skóry. Nie trudno było przy tym dostrzec podobieństwo Prii do ciotki, będącej siostrą Isabel. Nie licząc pewnych szczegółów, takich jak nieco jaśniejsze włosy Aubree, wydawały się z jednej gliny ulepione.
Mogłaby wspomnieć o rodzicach, ale ich pamiętała, jak przez mgłę. Opiekowali się nią zaledwie pięć lat, po czym odeszli nagle, nie mając na to żadnego wpływu. Pria może i nie miała okazji zbyt dobrze ich poznać, ale czuła mocne uczucie niesprawiedliwości, serwowane przez świat. Skoro byli dobrymi ludźmi, to czemu zmarli? Bez sensu.
- Twoja mama była Latynoską? – zapytała, bo być może Joan umiała w hiszpański. Nigdy nie słyszała, jak używa tego języka, acz mogła specjalnie tego nie ukazywać, aby bardziej nie rzucać się w oczy. W więzieniu różnie to przecież bywa, a Latynoski uchodziły za głośne i cholernie ekspresyjne.
Nie wiedziała również, czemu tak pochłonęła się rozmową. Obie powinny już spać, aby rankiem nie uskarżać się na brutalną pobudkę. Za dobrze się teraz bawiła, aby myśleć o przejściu na wyższą pryczę.


Joan D. Terrell
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
- Więc twoi bracia to bracia cioteczni? – Nie do końca odnajdywała się w tych nazewnictwach, które i tak nie miały znaczenia przy więzach emocjonalnych. Nigdy nie powiedziałaby, że Hyde był jej przyrodnim bratem. Był po prostu bratem, bo za takiego go miała. Razem się wychowywali i nie miało znaczenia, czy mieli dwóch różnych ojców. To na nic nie wpływało, a jednak miało znaczenie, bo uważałaby określenie Hyde’a „przyrodnim” za haniebne. Za coś, co odbierało ich więzi duże znaczenie.
- Rzeczywiście, wychodzisz przy nich blado – stwierdziła tak, jakby oceniła wygląd na podstawie zdjęcia, którego przecież nie posiadała. Mogła jednak sobie wyobrazić, jak bardzo Pria wyróżniała się na tyle pozostałych co wszystkim dałoby do zrozumienia, że nie była w pełni od nich. Na to jednak Joan nie zwróciła uwagi znów próbując przytyku/żartu. Testowała je oraz granice, na które mogła pozwolić. Przede wszystkim chodziło o to, w czym ona sama się odnajdywała i czy rzeczywiście te drobne przytyki były dobre (bo można być w tym kiepskim). – Masz może ich zdjęcia? – Czy to już przekroczenie pewnej więziennej prywatności? Może chciała za dużo na raz? Mogła być zbyt zachłanna pozwalając sobie na kolejne śmiałe kroki w bardzo krótkim czasie. Jeszcze nie teraz, ale kiedy przeanalizuje jej rozmowę na pewno upomni się o to, żeby nieco przystopować i nie nagabywać Prii, która niekoniecznie musiała chcieć aż tak bardzo się z nią zżyć.
- Nie, a co? – zapytała, ale zanim uzyskała odpowiedz, od razu dodała: - Wyglądam ci na Latynoskę? Bo sama dużo o tym myślałam, ale nawet nie mam skąd uzyskać potwierdzenia. Za dzieciaka nie miało to dla mnie znaczenia, w poprawczaku czasami nazywano mnie „meksykanką” a teraz widząc tu parę Latynosek mam wrażenie, że bardziej pasuje do nich niż do białych czy aborygenów. – Od małego kręciła się wśród „białych”, więc nie zastanawiała się nad swoją tożsamością kulturową. Nie to miała wtedy w głowie. Dziecko nie myśli dużo o takich rzeczach a w poprawczaku starała się po prostu przetrwać. Miała wtedy inne priorytety. – Pewnie jestem taka po ojcu – wymamrotała. – Czy to coś zmienia? – zapytała, bo nie wiedziała do czego zmierzała Pria zadając takie a nie inne pytanie. Być może powinna bardziej zainteresować się swoim pochodzeniem i nieco więcej poczytać o Latynosach, ale do tej pory były ważniejsze sprawy na głowie; liczyło się przetrwanie a nie tożsamość, która choć ważna w niektórych momentach nie stanowiła priorytetu.
Kiedyś matka powtarzała, że należeli tylko do niej. Że "byli tylko jej", jakby urodziła ich poprzez zapylenie a obce geny wcale nie wymieszały się z tymi jej. Hyde i Joan byli własnością Marianne tak, jakby nikt inny nie brał w tym udziału. Pomimo różnic wizerunkowych pani Terrell mówiła, że są tacy sami. To nauczyło Joan kochać rodzinę taką, jaką była bez wnikania w różnice i zarazem odebrało młodej chęć do poznania prawdy o sobie.
- Zawsze mogę przefarbować się na blond, żeby bardziej do was pasować. - Przynajmniej do białych, bo do aborygenów było jej daleko.

Val Warren
przemytniczka/szkutniczka — Blue Line Boats Rental
40 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Była policjantka, uwikłana w intrygę skutkującą pozbawieniem wolności, nadzorująca rodzinny biznes łódkowy przy okazji toczenia batalii z byłą narzeczoną, u boku dawnej współlokatorki
Mogłaby ukrócić temat do minimum, ale uznała, że takie pogawędki o rodzinie, dobrze działały na Joan. Przy okazji, zaczynały przez to bardziej sobie ufać, a z pespektywy Warren, to całkiem dobra rzecz.
- Z biologicznego punktu widzenia - przytaknęła, uściślając stopień pokrewieństwa z braćmi. Różnili się od niej, ale nigdy nie zwracała na to większej uwagi. To tylko wygląd. Z charakteru dogadywali się między sobą świetnie. Zdarzały się kłótnie i małe bijatyki, jak to z rodzeństwem. Ciotka również nie postrzegała jej, jak podrzutka, gorszego od własnych dzieci. Wszystkich traktowano jednakowo, dzięki czemu Pria nie miała na co narzekać.
- Jedno - rzuciła, po czym przesunęła się na skraj pryczy, aby podejść do swojej metalowej szafki. Nie widziała problemu, dla którego miałaby nie pokazać dziewczynie swojej rodziny. Czasami bracia ją odwiedzali i gdyby Joan również pojawiała się w pokoju odwiedzin, zobaczyłaby ich na żywo. To przykre, że nikt nie przychodził do młodej Terrell. Tym bardziej poczuła się w obowiązku wspierania jej.
Wróciła na łóżko z nieco starym, grupowym zdjęciem, przedstawiającym całą piątkę na tle lasu. Nie mieli wtedy więcej, niż piętnaście lat. Wszyscy zostali ustawieni zgodnie z wzrostem, przez co Prii przypadło drugie miejsce na podium.
- Ten wysoki to Hector. Ma już dwuletniego syna. - wskazała palcem na najstarszego brata, trzymającego obie ręce w kieszeniach Niestety, nie posiadała zdjęcia malucha, gdyż bracia zapomnieli o tym, w trakcie pakowania dla niej różności. Obiecali, że przyślą je niedługo pocztą.
- Byliśmy na małym spacerze i wujek postanowił zrobić nam zdjęcie starym analogiem. Miałam wtedy dwanaście lat - dodała, uśmiechając się delikatnie do swojej młodszej wersji. Wszyscy nosili klapki, krótkie spodenki i gładkie koszulki. Najmłodszy i zarazem najmniejszy spośród piątki miał dodatkowo za dużą czapkę z daszkiem i kijek w ręku. Między nim, a Hectorem było prawie dwanaście lat różnicy. Ciocia i wujek nie próżnowali, chociaż robili sobie przerwy, między kombinowaniem kolejnej pociechy, okazującej się kolejnym synem. Była w tej ekipie jedyną dziewczyną, ale nigdy nie widziała w tym problemu. Chłopaki również.
- Wizualnie może i tak - przyznała, w kwestii podobieństwa Joan do Latynosek. - Pytanie czy dobrze byś się czuła wśród nich.
Czasami wygląd zewnętrzny, to nie wszystko. W więzieniu panował prosty podział rasowy, głównie ze względu na pewne uprzedzenia czy też różnice kulturowe. Czarne babki niekoniecznie przepadały za białymi i vice versa. Pria nigdy nie patrzyła na ludzi przez pryzmat koloru skóry. Jeśli z kimś się dogadywała, a ta druga osoba niczego nie odwalała, akceptowała ją. Miała w nosie wszelkie etniczne podziały, dopóki współpraca miała się dobrze.
- Nie - pokręciła głową, zgodnie z prawdą. - Nic to zmienia oprócz tego, że wygrałaś na genetycznej loterii. Nawet nie zaprzeczaj, bo to prawda, widoczna na pierwszy rzut oka.
Zaczepnie trąciła ją ramieniem. Nie zaszkodziło zarzucić małym, zupełnie szczerym komplementem. Joan nie miała czegoś się wstydzić, w tych wizualnych aspektach. W kwestii charakteru również. Była bystra i inteligentna, a to bardzo przydatne cechy w dzisiejszym świecie.
- Chciałabyś mieć blond włosy? - podpytała nieco sceptycznie, wyobrażając sobie reakcję pozostałych osadzonych na taką zmianę. Byłby to dla nich kolejny powód do zaczepiania Joan, albo co najmniej piorunowania jej wzrokiem, kiedy Warren przebywałaby w pobliżu.
Mogłaby powiedzieć na głos, że blondynki wydawały jej się puste, ale nie chciałaby urazić ewentualnych poglądów Terrell.
- Tak jest dobrze - stwierdziła, zupełnie subiektywnie. - Ciemne włosy podkreślają ci kolor oczu.
Cóż za wyszukana opinia! Mogłaby powiedzieć więcej na ten temat, na przykład skomplementować sam odcień tęczówek, posiadających więcej głębi niż jakieś basicowe, orzechowe kolory. Zamiast tego odkaszlnęła cicho, obracając w palcach zdjęcie sprzed lat.
- Nie jesteś śpiąca? - zapytała dla pewności czy czasem Joan nie ukrywa swojego zmęczenia. Nie zauważyła, aby ziewała, aczkolwiek nadal mogła odczuwać potrzebę odpoczynku. Jakby nie było, to koszmar był winowajcą gwałtownego przebudzenia. Gdyby nie on, Joan nadal by słodko spała.

Joan D. Terrell
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
- Wyglądacie jak rodzina – stwierdziła śmiało. Nie było w tym zaskoczenia ani zdziwienia. Ot, stwierdziła coś, co Warren na pewno chciałaby usłyszeć zarazem zyskując poparcie w tezie, że rodzina nie zawsze oznaczała pełnych więzów krwi. Joan to rozumiała i nie czuła potrzeby tłumaczenia każdemu, czemu nazywała Hyde’a swoim bratem a nie bratem przyrodnim. Teraz już wiedziała, że Pria znała to z autopsji i pod tym względem miały takie samo zdanie, nawet jeśli wprost tego sobie nie powiedziały. Ot, to tylko kwestia wyłapania szczegółów w słowach, jak chociażby w przypadku imienia Warren. Wystarczyło się wsłuchać i obserwować, żeby pojąć łatwą zasadę; Val była dla wszystkich. Pria już niekoniecznie. – Mogę? – zapytała niepewnie chcąc tylko na chwilę przejąć zdjęcie. Zrobiła to bardzo delikatnie trzymając opuszkami za brzegi, żeby nie zostawić odcisków na przykład na twarzy Hectora. Odwróciła tułów i uniosła zdjęcie bliżej twarzy Warren. – Jakaś taka niepodobna. Postarzałaś się? – zapytała udając wielce zdziwioną, że to się stało. Znów się droczyła, a raczej kolejny raz sprawdzała jakie tematy mogła poruszać. – Za to przypominasz swoją ciocię. Jak ma na imię? – Ostrożnie oddała zdjęcie traktując je jak coś cennego. Nic dziwnego, bo to jedyne zdjęcie, które posiadała Pria. W więzieniu nie można było liczyć na zbyt wiele. Drobne pamiątki to wszystko, o ile rodzina ci je przyniesie. Nie zawsze też strażnicy chcieli, żeby cokolwiek było przekazywane więźniom, ale trzeba być naprawdę złą osadzoną, żeby aż tak bardzo mieć na pieńku z klawiszami.
- Nie wiem, ale chyba nigdzie indziej tu nie pasuje. – Nie żeby zależało jej na przynależności do jakiegokolwiek gangu. Od samego początku nie pchała się do żadnej społecznej grupki wytworzonej w więzieniu. Trzymała się z Gretą tylko dlatego, bo dzieliły celę. – Kiedy tu trafiłam uznałam, że nie chce się mieszać w żadną grupę, ale możliwe, że tylko tak jakoś tu przetrwam. – Sama nie wiedziała, czy miała racje. Możliwe, że w duchu po prostu chciała do czegoś przynależeć, być częścią czegoś więcej niż tylko swojego świata pełnego tęsknoty za bratem, którego od lat nie widziała.
Uśmiechnęła się czując jak Pria trąca ją w ramię.
- Uważaj, bo powiem Elidzie, że się do mnie przystawiasz. – Czyżby znów przytyk? Dość dużo w krótkim czasie, ale jak widać powoli się do tego przekonywała. – Nie obraziłabym się, gdyby piersi były o pół rozmiaru mniejsze. Kiedy mi rosły.. w poprawczaku.. sklejałam je taśmą albo spałam na brzuchu z nadzieją, że dzięki temu wreszcie przestaną. – Posłała Warren delikatny uśmiech na znak, że akurat ta część wspomnień nie była taka zła i już teraz rozumiała, jaką głupotą się wykazała. – Wstydziłam się ich. Były za duże i nikt mi nie powiedział, że powinnam o nie dbać, przez co mam rozstępy. – Dłonią dotknęła boku piersi wskazując mniej więcej gdzie znajdowały się białe pręgi, których na początku się wystraszyła sądząc, że to jakaś choroba albo co gorsza nowotwór. – Tobie pewnie pomagała ciocia, co? Pamiętasz, kiedy pierwszy raz dostałaś miesiączki? – Pytanie może i głupie, ale Terrell chciała słuchać o takich rzeczach. Pragnęła chłonąć czyjeś doświadczenia z udziałem osób, których sama nie posiadała w swoim otoczeniu, a potem wyobrażała sobie siebie w podobnej sytuacji. Miło było, nawet w wyobraźni, kreować nieco odmienne scenariusze. To na swój sposób pomagało Joan.
- Nie, ale miło byłoby gdzieś pasować. – Blond włosy może by to ułatwiły, ale w tej kwestii wolała zawierzyć ocenie Prii, która lepiej znała się na społecznych grach niż ona. Przynajmniej teraz, bo Joan wiedziała tyle co zaobserwowała w zakładach zamkniętych. Warto jednak podkreślić, że życie tam a na zewnątrz to zupełnie dwa odmienne światy.
- Nie. – Pokręciła głową odrobinę kłamiąc i mimowolnie dłonią przesunęła z przodu po szyi. – Ale może ty jesteś? – zapytała uważnie przyglądając się Warren. – Możesz iść spać. Ja jeszcze trochę posiedzę, bo.. nie wiem czy zasnę. Na dzisiaj wystarczy mi koszmarów. – Mimo wszystko posłała Prii delikatny uśmiech. - Poradzę sobie. To nie pierwsza moja nieprzespana noc. - Chciała udowodnić Warren, że wcale nie była taka słaba. Radziła sobie z wieloma problemami, zawsze w pojedynkę, więc kobieta nie musiała poświęcać na jej rzecz swego snu.

Val Warren
przemytniczka/szkutniczka — Blue Line Boats Rental
40 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Była policjantka, uwikłana w intrygę skutkującą pozbawieniem wolności, nadzorująca rodzinny biznes łódkowy przy okazji toczenia batalii z byłą narzeczoną, u boku dawnej współlokatorki
Nie miała oporów przed przekazaniem zdjęcia Joan. Stopniowo zaczynała darzyć ją zaufaniem większym, niż w przypadku pozostałych osadzonych. Czy porwałaby się na podobne opowieści w towarzystwie Summer, albo Elidy? Wątpliwa sprawa. Najwięcej wiedziała Leah, przy czym kobieta nie uchodziła za specjalnie rozmowną. To nawet lepiej.
- Więzienie to właśnie robi z ludźmi - przekazała żartobliwym tonem, zerkając na swoją młodszą podobiznę, uchwyconą na fotografii. - Niedługo zaczną mi siwieć włosy.
To byłaby istna tragedia, gdyby dorobiła się siwych pasemek, w tak młodym wieku. Genetyka to jednak podstępna bestia.
- Aubree - zdradziła imię swojej cioci, krzyżując nogi, wyciągnięte na materacu. - Ma fioła na punkcie tarota, numerologii i innych takich… rzeczy.
Trochę tego było, co tylko dodawało kobiecie wyrazistości. Niekoniecznie uchodziła za dziwaczkę. Jej wiedza na temat pewnych ziół, albo spraw, dotyczących duchowości, potrafiła oczarować. Pria podchodziła do tego wszystkiego z pewnym dystansem, przy czym nigdy nie nazwała praktyk Aubree czymś szkodliwym. Nikomu krzywdy nie robiła, a wręcz wiele razy pomogła ludziom w potrzebie, za co odwdzięczali się koszami pełnymi podarunków. Miała w sobie mądrość, którą szanowali zarówno przeciętni ludzie, jak i mieszkańcy aborygeńskich dzielnic.
- Lepiej nie pasować tutaj do żadnej grupy - mruknęła cicho, ze wzrokiem skierowanym w ścianę naprzeciwko. - Sama wiesz, z czym się to wiąże.
Wcale nie było tak wesoło, jak się niektórym wydawało. Miewały dobre momenty, bogate w miłe wspomnienia, co niestety nie wykluczało całej reszty, powiązanej z wyrównywaniem rachunków oraz odwdzięczaniem pięknym za nadobne. Warren doświadczyła tego na własnej skórze, podejmując się czynności, których nie chciała robić. Miała do wyboru albo odwalać brudną robotę dla kogoś, reprezentującego mniejsze zło, albo kompletne pogrążenie, zbrukanie i sprowadzenie do poziomu więziennego mułu. Planując wyjście na zewnątrz, musiała brać pod uwagę tę pierwszą opcję.
- Nie musisz nie siłę nigdzie dołączać - dodała cicho, jakby samą siebie również próbowała przekonać do tej racji. - Coś razem wymyślimy. Nie zostawię cię na lodzie.
Przywołała na usta delikatny uśmiech, zerkając na krótko ku dziewczynie. Mogłaby zrobić z tego oficjalną obietnicę, ale na tym etapie, to zabrzmiałoby zbyt poważnie. Zbyt zobowiązująco, z jakąś przyczajoną presją, ukrytą w tle. Czyny i tak były ważniejsze, niż słowa.
Odwzajemniła zaczepny uśmiech, przy insynuacji jej przystawiania się do młodszej dziewczyny. Cóż, gdyby Joan wykazała nią zainteresowanie, raczej by się nie broniła. Nie chciałaby jednak, aby ich relacja przypominała to, co miała z Elidą. Miała wrażenie, że z Terrell łączyło ją więcej, niż w przypadku innych osadzonych. Nie chciałaby tego zepsuć jakimiś swoimi kaprysami.
- Nie podobały ci się? - dopytała, bo chociaż widziała piersi Joan (które pomimo wielkości, były całkiem schludnie uformowane), to opinia właścicielki grała w tym wszystkich kluczową rolę.
- Pokażesz mi w którym dokładnie miejscu? - zapytała jeszcze o umiejscowienie rozstępów, przełamując chwilową powagę. - Żartuję.
A jednak, pokusiła się o sprostowanie małej zaczepki, żeby Terrell nie pomyślała, że ona tak serio. Jeszcze trudniej byłoby jej zasnąć z myślą przyczajonej Warren, gotowej na oględziny odsłoniętego ciała.
- Moim skromnym zdaniem są całkiem w porządku.
Skoro już pozwalały sobie na szczerą rozmowę, nie omieszkała o tym wspomnieć. Ostateczne zdanie w tym temacie i tak należało do Joan. Jeśli uznałaby, że pragnie coś zrobić ze zbyt dużymi piersiami, to tylko i wyłącznie jej sprawa. Innym nic do tego.
Temat dojrzewania również brzmiał całkiem interesująco, toteż nie wstrzymywała się z odpowiedzią.
- Nie chciałam się przyznać, że ją mam - wymamrotała, z lekkim rozbawieniem. - Przez dwa dni chodziłam z papierem toaletowym, napchanym do majtek.
Od zawsze była samodzielna i wiedziała, co się dzieje z jej ciałem. Normalna kolej rzeczy, którą musiała zaakceptować.
- Miałam nadzieję, że mi przejdzie następnego dnia, albo może kolejnego. Maksymalnie po trzech.
Była dobrej myśli, chociaż cholernie ją uwierał fakt chodzenia z jakimś prowizorycznym materiałem pochłaniającym. To już pampers byłby lepszy, bo nie wrzynał się w losowe elementy i nie zmieniał położenia, plamiąc przy okazji bieliznę.
- Dopiero, gdy ciocia nakryła mnie na wymianie tego cholernego papieru, wytłumaczyła mi jak używać podpasek - słyszała o nich, ale nie wiedziała jak do nich nawiązać, bez przyznawania się do okresu. Mogłaby sama spróbować kupić podpaski, ale to też wydawało się wtedy zbyt krępujące. Takie czasy…
- Z tego całego zamieszania związanego z kuzynami, zapomniała, że będę ich kiedyś potrzebować- traktowała Prię, jak resztę zgrai, dopiero po czasie przypominając sobie o w pewnych tematach, dotyczących głównie kobiet. - A w szkole… sama wiesz, jak podchodzono do tego tematu.
Niby coś tam było na biologii, ale nikt nie objaśniał, jak sobie z taką miesiączką poradzić. Co to są podpaski, ile to trwa, jak zachowywać higienę, czego wtedy unikać. Nic. Zestawiając tę znikomą wręcz edukację z podejściem większości rodzin, wszystko spadało na głowę biednej, nieświadomej dziewczynki. Dobrze, że przynajmniej ciocia Aubree wyjaśniła małej Prii, co i jak.
- A ty? - zapytała, autentycznie ciekawa przeżyć Joan. - Jak to przeżyłaś?
Warren słyszała o opowieściach rozhisteryzowanych dziewczynek, przeczuwających swoją rychłą śmierć. Porażki edukacyjne to właśnie powodowały.
- Póki co, pasujesz do tej celi, więc... - wzruszyła delikatnie ramionami, powoli przekręcając się na bok. Nieco osunęła się na materacu, bo stopniowo zaczynały boleć ją plecy. To od tego dźwigania cholernych kartonów w magazynie.
- Nie na tyle, aby wdrapywać się na górę - stwierdziła, układając głowę na zgiętym łokciu. Przyglądała się z tej perspektywy swojej współlokatorce, nieco podkulając przy okazji nogi. Dopóki Terrell się nie skarżyła, zamierzała dalej okupować jej jednoosobową pryczę. Nie były aż tak duże, zmieszczą się obie.
- Chcesz mi powiedzieć, co ci się śniło? - wyszeptała, wyciągając od spodu odrobinę pościeli, aby nakryć nią nogi Joan. - Mi kilka razy zdarzyło się obudzić w tym dziwnym stanie, gdy nie można ruszyć nogą, albo ręką. Kompletny paraliż. Kiedyś próbowałam zawołać ciocię, albo brata, ale nie byłam w stanie nawet powiedzieć krótkiego słowa. Zupełnie, jakbym się dusiła.
Mało komfortowa to rzecz.
- Widziałam nad sobą jakieś wysokie cienie, które szeptały dziwne słowa. Scena jak z pieprzonego horroru. Ale to mija, po jakimś czasie. Problem zaczyna się wtedy, gdy złapie człowieka trzy razy w ciągu jednej nocy.
Skrzywiła się, bo i takie przeżycie miała na swoim koncie. Chciała przekazać tym samym, że rozmowy o koszmarach i innych zjawach, ani trochę jej nie raziły. Cokolwiek nawiedzało Terrell, nie było prawdziwe. Siedziało przede wszystkim w jej głowie.

Joan D. Terrell
ODPOWIEDZ