Spotkania po latach
: 28 lip 2022, 13:18
#10
Powoli domykała kwestię sprzedaży rodzinnej farmy. To był ogromny kamień z serca, że Rufus okazał się być nie tylko zainteresowany kupnem, ale zaproponował by państwo Kelly zostali na farmie w charakterze konsultantów, zarządców czy jak zwał tak zwał. Mogli w każdym razie mieszkać na farmie, pomagać swoją wiedzą i doświadczeniem, a Rufus miał być właścicielem. Rodzice Willow byli zachwyceni mężczyzną i ruda nie mogła się oprzeć wrażeniu, że właśnie zyskali syna o jakim marzyli. Nie, nie była zazdrosna. Cieszyła się, że udało jej się znaleźć kogoś, kto odciążył ją z tego problemu, jakim była farma. Dawało jej to wolność i poczucie, że może ze spokojną głową wyjechać z Lorne, gdy już przyjdzie czas. Choć mogło się to wydawać bezduszne, to była pogodzona z losem. Od zawsze wiedziała, że Philemon nie dożyje wieku nastoletniego, ani nawet późnego dzieciństwa. I tak dostali więcej czasu niż na początku podejrzewali lekarze. Nie było sensu pogrążać się w żałobie, skoro miała jeszcze swojego synka na tym świecie. Starała się korzystać z każdej chwili jaka im pozostała. Bawiła się z Philemonem, czytali, oglądali bajki, a jak czuł się lepiej, to spacerowali. Ale z każdym dniem słabł, gasł, jakby życie z niego ulatywało. Bolesny był to widok, ale Willow wiedziała, że to, że się rozpłacze czy załamie, nic nie zmieni. A potem będzie żałować, że zamiast budować z synkiem wieżę z lego, to siedziała i ryczała.
Dziś Philemon był z Achillesem, a ona musiała pojechać na farmę, dopełnić jakichś formalności i przy okazji zabrać resztę swoich rzeczy ze starego pokoju. Dziwnie było zamykać tak kolejne rozdziały swojego życia, jakby to były jakieś pudełka, w których mogła poodkładać elementy z danego zbioru, zamknąć i odstawić na półkę. Ale była dzięki temu spokojniejsza, nie będzie się martwić gdy wyjedzie. Wszystko będzie poukładane i podomykane. A to działało na nią relaksująco niemalże.
Wracała właśnie z rodzinnej farmy, kiedy zauważyła jadącą w jej stronę postać na koniu. Ani ona nie jechała zbyt szybko, ani jeździec, więc Willow miała czas by dojrzeć kto jedzie z naprzeciwka. Ta droga prowadziła tak na prawdę tylko na farmę Kellych albo do posiadłości Atwoodów. Dodała dwa do dwóch i ruda uśmiechnęła się, kiedy dotarło do niej, kto jedzie w jej stronę. Zatrzymała samochód i wyszła na powitanie, wesoło machając do kobiety.
- Ainsley! - zawołała, uśmiechnięta od ucha do ucha. Znały się prawie całe życie i Willow aż zrobiło się wstyd, że przez te kilka miesięcy, kiedy wróciła do Lorne, nie miała okazji spotkać się z dawną przyjaciółką. - Boże, sto lat się nie widziałyśmy. - dodała, gdy kobieta podjechała bliżej.
Ainsley Atwood
Powoli domykała kwestię sprzedaży rodzinnej farmy. To był ogromny kamień z serca, że Rufus okazał się być nie tylko zainteresowany kupnem, ale zaproponował by państwo Kelly zostali na farmie w charakterze konsultantów, zarządców czy jak zwał tak zwał. Mogli w każdym razie mieszkać na farmie, pomagać swoją wiedzą i doświadczeniem, a Rufus miał być właścicielem. Rodzice Willow byli zachwyceni mężczyzną i ruda nie mogła się oprzeć wrażeniu, że właśnie zyskali syna o jakim marzyli. Nie, nie była zazdrosna. Cieszyła się, że udało jej się znaleźć kogoś, kto odciążył ją z tego problemu, jakim była farma. Dawało jej to wolność i poczucie, że może ze spokojną głową wyjechać z Lorne, gdy już przyjdzie czas. Choć mogło się to wydawać bezduszne, to była pogodzona z losem. Od zawsze wiedziała, że Philemon nie dożyje wieku nastoletniego, ani nawet późnego dzieciństwa. I tak dostali więcej czasu niż na początku podejrzewali lekarze. Nie było sensu pogrążać się w żałobie, skoro miała jeszcze swojego synka na tym świecie. Starała się korzystać z każdej chwili jaka im pozostała. Bawiła się z Philemonem, czytali, oglądali bajki, a jak czuł się lepiej, to spacerowali. Ale z każdym dniem słabł, gasł, jakby życie z niego ulatywało. Bolesny był to widok, ale Willow wiedziała, że to, że się rozpłacze czy załamie, nic nie zmieni. A potem będzie żałować, że zamiast budować z synkiem wieżę z lego, to siedziała i ryczała.
Dziś Philemon był z Achillesem, a ona musiała pojechać na farmę, dopełnić jakichś formalności i przy okazji zabrać resztę swoich rzeczy ze starego pokoju. Dziwnie było zamykać tak kolejne rozdziały swojego życia, jakby to były jakieś pudełka, w których mogła poodkładać elementy z danego zbioru, zamknąć i odstawić na półkę. Ale była dzięki temu spokojniejsza, nie będzie się martwić gdy wyjedzie. Wszystko będzie poukładane i podomykane. A to działało na nią relaksująco niemalże.
Wracała właśnie z rodzinnej farmy, kiedy zauważyła jadącą w jej stronę postać na koniu. Ani ona nie jechała zbyt szybko, ani jeździec, więc Willow miała czas by dojrzeć kto jedzie z naprzeciwka. Ta droga prowadziła tak na prawdę tylko na farmę Kellych albo do posiadłości Atwoodów. Dodała dwa do dwóch i ruda uśmiechnęła się, kiedy dotarło do niej, kto jedzie w jej stronę. Zatrzymała samochód i wyszła na powitanie, wesoło machając do kobiety.
- Ainsley! - zawołała, uśmiechnięta od ucha do ucha. Znały się prawie całe życie i Willow aż zrobiło się wstyd, że przez te kilka miesięcy, kiedy wróciła do Lorne, nie miała okazji spotkać się z dawną przyjaciółką. - Boże, sto lat się nie widziałyśmy. - dodała, gdy kobieta podjechała bliżej.
Ainsley Atwood