hit me, baby, one more time
: 24 lip 2022, 13:50
twenty-one
Po raz tysięczny tego dnia zerka na telefon, ni to z obawą, ni to z niecierpliwością. Wolałby prędzej, by przypiekali go na ruszcie w piekle i dźgali maczetami, niż czekać na wiadomość od Swan w stylu „Przepraszam, ale muszę odwołać dzisiejsze spotkanie” czy „Miles, to nie jest dobry pomysł”. Przecież wiedział, nie był idiotą. Samo zainicjowanie rozmowy, zaproszenie na randkę KARAOKE W GRONIE PRZYJACIÓŁ, a właściwie tylko jednego, dosyć marnego przyjaciela, było nie lada wyczynem ze strony Vanderberga. Blondynka pewnie poślizgnęła się pod tym prysznicem z szoku, zemdlała i jeszcze się nie obudziła, by go zrugać za propozycję. Chociaż… Czy to było coś złego?
Wiedział, że nazywanie tego randką to za wiele powiedziane. Liczył na miłe spędzenie czasu, kilka informacji o dziewczynie i zakopanie toporu wojennego, o ile taki jeszcze istniał. Mimo to tuż po wysłaniu ostatniej wiadomości, dopadły go olbrzymie wyrzuty sumienia. Przez dłuższy moment wpatrywał się w wygaszony ekran aparatu, zastanawiając się, czy może nie doprosić Grace czy Deana na jutrzejszy wieczór, ale szybko odrzucił od siebie tę myśl. Przy swojej ukochanej nie zachowywałby się naturalnie i nie mógłby pozwolić sobie na swobodę wypowiedzi. Bał się również, że te dwie panie zaprzyjaźnią się (o zgrozo!), a on zostanie w potrzasku, gubiąc się w swoich uczuciach. Nie, skonfrontowanie Violet z Grace nie należało do żadnych opcji. A Washington? Zacisnął mocno szczękę, zgrzytając cicho zębami. Jak bardzo uwielbiał swojego przyjaciela, tak jeszcze bardziej darzył go sympatią, kiedy był od panienki Swan oddalony o kilkanaście kilometrów, z metalową kłódką na rozporku i na proszkach obniżających libido. Nie ufał mu w kwestii ich współlokatorki, choć nikt nie był mu bliższy. I tak wyjątkowo paskudnie czuł się z niepohamowaną zazdrością, by spędzić przyjemną noc na jej kontrolowaniu. Tak więc, tylko on i Violet, Violet i on.
We dwoje.
Sami.
Sam na sam.
Nikogo więcej, prócz bandy pijanych i wrzeszczących czterdziestolatków w barze.
To nie mogło się udać. A jednak następnego dnia, kiedy wielkimi krokami zbliża się wyznaczona godzina na zegarku, Vanderbergowi zaczyna podskakiwać noga ze zdenerwowania, pomimo tego, że ani na chwilę nie usiadł. Latał od prysznica do swojej szafy, szykując się na spotkanie dłużej niż nastolatka na pierwszą randkę. W końcu zdecydował się na klasyczną czarną koszulę, ogolił się na gładko, a włosy przeczesał grzebieniem z odrobiną żelu, by nie wyglądać jak zmokła kura. Na szczęście udało mu się uzyskać od Washingtona wskazówkę na temat jej tymczasowego adresu, dlatego na dwadzieścia minut przed spotkaniem, parkuje pod wyznaczonym pensjonatem, pojedynczo daje klaksonem znać, że już na nią czeka, po czym wysiada z auta i opiera się o drzwi. Jej widok odbiera mu oddech, ale udaje mu się to zamaskować uśmiechem.
— Ładnie wyglądasz — oho, czy to komplement? Ze strony Vanderberga? Co za szczęściara! Nawet drzwi jej otworzył!
Podróż nie trwała długo, ale uznajmy, że Miles nieco się rozgadał na temat wyjątkowo ciężkiej, nocnej zmiany w Moonlight, by nie przyszło im siedzieć w milczeniu całą drogą. Dopiero, kiedy wchodzą do środka, zajmują miejsce przy barze i zamawiają drinki, wyłącza mu się słowotok i milknie, czując, jak niezręczność zaczyna wkraczać do akcji.
— Nigdy nie mieliśmy okazji, by gdzieś wyskoczyć razem, dlatego chciałbym wznieść toast za tę noc. Oby było ich więcej — mówi w końcu, unosząc szklaneczkę z whisky w jej kierunku.
Violet Swan