Działo się dużo niespodziewanych zupełnie rzeczy, to fakt. Gdzieś w tym wszystkim kilkukrotnie w jej głowie pojawiły się wnioski, że mogła nic nie mówić i ignorować swoje uczucia, ale gdy przychodziło co do czego, to gesty i zachowanie mówiły zdecydowanie więcej. I trochę ją to przerażało, bo przecież nie chciała się
sprzedać z tym wszystkim, skoro nadal do końca nie przyznawała się do tego przed samą sobą. Co było nieco żenujące, biorąc pod uwagę fakt, że przecież nie miała w zwyczaju uciekać przed niczym, tylko stawiała temu czoła. Zazwyczaj. Bo przed tym, co czuła do Reda już raz właściwie uciekła, nawet jeśli oszukiwała samą siebie, że nie. Bo przecież skoro taki był plan od samego początku, to nie liczyło się jako ucieczka, logiczne. W aktualnej sytuacji jednak ucieczka nie do końca wchodziła w grę, bo w Lorne trzymało ją sporo rzeczy. No i tym razem byłaby to prawdziwa ucieczka, bo przecież planem było zostać i poukładać sobie w końcu życie w jednym miejscu, zamiast krążyć po świecie przez kolejne lata. A w tym, co działo się u niego teraz… Cóż, jakkolwiek by nie cykała się tego, że może za łatwo się zdradzić z czymś, czego nie chciała mu mówić, to i tak nie potrafiła tego olać i nie być przy nim w takich momentach. Chęć zaangażowania najwyraźniej była sporo silniejsza od strachu, co powinno dać jej dodatkowo do myślenia.
—
To prawda, zobaczymy — przytaknęła mu, czując przez chwilę przyjemne ciepło gdzieś w środku, które pojawiało się dość często, gdy myślała o nim i o tym, że rzeczywiście: mają czas. I tym razem nie musieli upychać wszystkich rzeczy, które chcieli razem porobić i sprawdzić w kilka miesięcy, bo ta relacja miała jasno wyznaczony deadline. Teraz o tym, czy i kiedy się to skończy decydowali tylko oni, a nie jakieś poczynione wcześniej plany, których należało się trzymać. Przyjemna sprawa.
—
Powiedziałabym, że polecam się na przyszłość, ale jednak wolałabym, żeby nie było już takich nieprzyjemnych atrakcji — zdecydowanie nie życzyła mu już takich komplikacji w życiu. Zasługiwał na trochę spokoj/ I na to, żeby z każdym kolejnym krokiem nie okazywało się, że
ziemia osuwa mu się coraz bardziej spod stóp, zaskakując czymś nieprzyjemnym.
—
Ach, niektórzy superbohaterzy zakładają pelerynę, inni okulary — było to nieco żartobliwe stwierdzenie, ale przecież było w tym sporo prawdy. I było to też odrobinę rozczulające, może nawet bardziej niż odrobinę.
—
Okej, w takim razie poczekam na Ciebie na górze — uśmiechnęła się do niego jeszcze lekko, a potem wzięła rzeczy, które spakowała i odwróciła się, aby wyjść tą samą drogą, którą tutaj weszli. Zmarszczyła lekko brwi, mając wrażenie, że łódź rusza się odrobinę inaczej, niż powinna, ale zignorowała to uznając, że jej się wydawało. Być może było to głupie i być może, gdyby tego nie zrobiła, to udałoby się jej uniknąć tego, co nastąpiło chwilę później. —
Kurwa mać — zaklęła bardzo brzydko i odrobinę zbyt głośno, nie do końca planując to, ale miała ku temu dość sensowne powody, skoro chyba ich obecność na łodzi nie była najkorzystniejsza. Ruchy łodzi przez to był co prawda naprawdę delikatne, ale najwyraźniej wystarczające, aby cała konstrukcja zanurzyła się w wodzie odrobinę bardziej, przez co drzewo zmieniło odrobinę pozycję, przygniatając jednym z konarów jej dłoń. Nie na tyle, aby nie mogła jej wyciągnąć, ale na tyle, żeby porządnie zabolało. —
Żyję, jak coś, wszystko okej — zapewniła go od razu, żeby się nie stresował, troszeczkę kłamiąc, ale nie umierała. Zastanawiała się za to, czy aby na pewno powinna próbować ruszać palcami, skoro bolało to jeszcze bardziej.
aldred reddington