: 03 maja 2023, 21:24
Ostatnio wszystko za co się brała było skomplikowane. W zasadzie tak mogła opisać całokształt swojego życia. Wiecznie nieobecna matka, nowi tatusiowie zmieniający się jak pory roku i to poczucie, że gdzieś na świecie jest jeszcze druga taka osoba jak ona, równie mocno zawiedzona przez ich rodzicielkę. Z tym, że to Yaya musiała spędzić z nią całe swoje dotychczasowe życie i udawać, że jest dobrze. Nauczyła się tego do perfekcji, chowając każde krzywe spojrzenie w niewidzialną kieszeń, przysłoniętą fałszywym uśmiechem przyklejonym do twarzy, a nawet w chwilach w których pozwalała sobie zdjąć ów maskę, nikt tego nie zauważał. Zupełnie tak jak w domu ojca jej siostry, w którym mężczyzna z cichą premedytacją ignorował jej obecność, dając przez to do zrozumienia, że wcale nie jest zadowolony z jej wizyty, a mimo to nie zaprotestował kiedy pojawiła się w progu ich domu. Po prostu odwrócił wzrok, ale Yaya była do tego przyzwyczajona. W końcu każdy spoglądał gdzieś indzie, unikając zderzenia z nieprzyjemną rzeczywistością. Czasami czuła się tak, jakby wręcz nie mogła czuć się nieszczęśliwa.
- Wierz mi, że tak... Chociaż do tej pory mam wrażenie, że przy pierwszej lepszej okazji ojciec mojej siostry wyrzuciłby mnie za drzwi. Ale to wymagałoby słów, a on się do mnie nie odzywa - uśmiechnęła się kwaśno, z ciężkim wydechem sięgając po kolejnego papierosa. Tutaj przynajmniej nie musiała się z tym kryć. Co w zasadzie było dość zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że już dawno skończyła pełnoletniość, a w Londynie chcąc uniknąć zbędnych pytań, po prostu udawała, że nie pali, wymykając się przez okno, by w ciemnościach balansować na krawędzi parapetu.
Sama nie wiedziała czy na miejscu ojca Pam, nie zachowałaby się podobnie. Chociaż nie. Ona nie chowała urazy. Nauczyła się żeby skrywać własne problemy i odgrywać rolę jakiej od niej wymagano. Po prostu bez słowa przyjęłaby gościa i udawała, że wszystko jest w porządku, tłumiąc w sobie prawdziwe uczucia, dopiero nocą pozwalając im opuścić jej ciało. W różny sposób, o czym świadczyły liczne blizny, o których do tej pory nie wiedział nikt.
- To znaczy, że podoba ci się tutaj, czy po prostu nie potrafisz nigdzie znaleźć sobie miejsca? - zapytała, wbijając wzrok w Raine. Była ciekawa jej punktu widzenia. Być może dlatego, że sama tak się czuła. Nawet mieszkając w Londynie, z trudem nazywała to miejsce domem. Nie pasowała tam, ale tutaj też nie. Choć nie wykluczała, że po dłuższym czasie może uda jej się dostosować do nowego życia. Najpierw jednak musiała poukładać swoje sprawy, a w tym wypadku czekała na nią wyboista droga.
- A tak w ogóle to gdzie byłaś? Trochę mi się marzy wyjazd w jakieś szalone miejsce, a z drugiej strony to czy właśnie przyjazd do Lorne taki nie jest? - z jednej strony rzuciła wszystko i postawiła na jedną kartę, a z drugiej wciąż miała wrażenie, że przyjazd do siostry nie był wystarczający. Wiele razy wyjeżdżała z matką do jakiś odległych miejsc, ale to również było za mało żeby poczuć się wolną od wszystkich zobowiązań i ciążących od dłuższego czasu problemów.
Blask nagle rozpalonego światła reflektora przysłonił jej pole widzenia. Drgnęła, rozglądając się nerwowo dookoła. Znak nieopodal wejścia do latarni mówił wprost, że od lat nie funkcjonowała, dlatego przez chwilę nie wiedziała co się dzieje. Kometa? Światło? Morderca? Jej myśli wirowały, chwytając się każdego możliwego wytłumaczenia. Plusk wody, być może przypadkowy, sprawił, że poczuła się jeszcze mniej pewnie. Nie były same? Czy to po prostu jakaś gałąź wpadła do wody? Wytężyła wzrok, wpatrując się w zmąconą taflę wody. Przez chwilę była nawet pewna, że widzi jakiś rozmazany kształt płynący w ich stronę.
- O kurwa, tak, słyszałam! A widziałaś coś tam? - zapytała rozedrganym głosem, celując palcem w przestrzeń przed nimi. W tej chwili dziękowała każdemu bytowi tam na górze, że jednak nie znalazła się tutaj sama. - Co to było? To ta latarnia? Nie powinna.... nie działać? - w końcu to Raine tutaj mieszkała od zawsze, więc może takie rzeczy były normalne? Jej mina na to nie wskazywała. - Co robimy? - zapytała poważnie, kiedy udało jej się uspokoić na tyle żeby zacząć rozważać potencjalne dalsze kroki. Z jednej strony nawet korciło ją żeby wstać i udać się w głąb latarni żeby sprawdzić czy kogoś tam nie ma, a z drugiej... Tak właśnie zaczynały się wszystkie horrory.
Raine Barlowe
- Wierz mi, że tak... Chociaż do tej pory mam wrażenie, że przy pierwszej lepszej okazji ojciec mojej siostry wyrzuciłby mnie za drzwi. Ale to wymagałoby słów, a on się do mnie nie odzywa - uśmiechnęła się kwaśno, z ciężkim wydechem sięgając po kolejnego papierosa. Tutaj przynajmniej nie musiała się z tym kryć. Co w zasadzie było dość zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że już dawno skończyła pełnoletniość, a w Londynie chcąc uniknąć zbędnych pytań, po prostu udawała, że nie pali, wymykając się przez okno, by w ciemnościach balansować na krawędzi parapetu.
Sama nie wiedziała czy na miejscu ojca Pam, nie zachowałaby się podobnie. Chociaż nie. Ona nie chowała urazy. Nauczyła się żeby skrywać własne problemy i odgrywać rolę jakiej od niej wymagano. Po prostu bez słowa przyjęłaby gościa i udawała, że wszystko jest w porządku, tłumiąc w sobie prawdziwe uczucia, dopiero nocą pozwalając im opuścić jej ciało. W różny sposób, o czym świadczyły liczne blizny, o których do tej pory nie wiedział nikt.
- To znaczy, że podoba ci się tutaj, czy po prostu nie potrafisz nigdzie znaleźć sobie miejsca? - zapytała, wbijając wzrok w Raine. Była ciekawa jej punktu widzenia. Być może dlatego, że sama tak się czuła. Nawet mieszkając w Londynie, z trudem nazywała to miejsce domem. Nie pasowała tam, ale tutaj też nie. Choć nie wykluczała, że po dłuższym czasie może uda jej się dostosować do nowego życia. Najpierw jednak musiała poukładać swoje sprawy, a w tym wypadku czekała na nią wyboista droga.
- A tak w ogóle to gdzie byłaś? Trochę mi się marzy wyjazd w jakieś szalone miejsce, a z drugiej strony to czy właśnie przyjazd do Lorne taki nie jest? - z jednej strony rzuciła wszystko i postawiła na jedną kartę, a z drugiej wciąż miała wrażenie, że przyjazd do siostry nie był wystarczający. Wiele razy wyjeżdżała z matką do jakiś odległych miejsc, ale to również było za mało żeby poczuć się wolną od wszystkich zobowiązań i ciążących od dłuższego czasu problemów.
Blask nagle rozpalonego światła reflektora przysłonił jej pole widzenia. Drgnęła, rozglądając się nerwowo dookoła. Znak nieopodal wejścia do latarni mówił wprost, że od lat nie funkcjonowała, dlatego przez chwilę nie wiedziała co się dzieje. Kometa? Światło? Morderca? Jej myśli wirowały, chwytając się każdego możliwego wytłumaczenia. Plusk wody, być może przypadkowy, sprawił, że poczuła się jeszcze mniej pewnie. Nie były same? Czy to po prostu jakaś gałąź wpadła do wody? Wytężyła wzrok, wpatrując się w zmąconą taflę wody. Przez chwilę była nawet pewna, że widzi jakiś rozmazany kształt płynący w ich stronę.
- O kurwa, tak, słyszałam! A widziałaś coś tam? - zapytała rozedrganym głosem, celując palcem w przestrzeń przed nimi. W tej chwili dziękowała każdemu bytowi tam na górze, że jednak nie znalazła się tutaj sama. - Co to było? To ta latarnia? Nie powinna.... nie działać? - w końcu to Raine tutaj mieszkała od zawsze, więc może takie rzeczy były normalne? Jej mina na to nie wskazywała. - Co robimy? - zapytała poważnie, kiedy udało jej się uspokoić na tyle żeby zacząć rozważać potencjalne dalsze kroki. Z jednej strony nawet korciło ją żeby wstać i udać się w głąb latarni żeby sprawdzić czy kogoś tam nie ma, a z drugiej... Tak właśnie zaczynały się wszystkie horrory.
Raine Barlowe