doktorantka psychologii — uniwersytet
31 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Doktorantka psychologii i współwłaścicielka szkoły nurkowania, która właśnie poroniła
#54


To musiał być podły sen. Koszmar, z którym przyszło się jej zmierzyć. Nie było nawet takiej opcji, żeby to mogło się skończyć już... w ten sposób. Ostatnie godziny były dla niej kompletnie oderwane od rzeczywistości. Czuła się jakby była poza swoim ciałem i patrzyła na całą tą sytuację z góry jako postronny obserwator. Gdyby ktoś się jej zapytał co dokładnie się wydarzyło absolutnie nie byłaby w stanie tego opowiedzieć, bo wszystko pamiętała jak przez mgłę. Miała jakieś urwane strzępki wspomnień, które już na tym etapie chciała od siebie jak najbardziej odsunąć i zamknąć w miejscu swojego umysłu, do którego nigdy już nie wróci. Czy to był jakiś podły żart? Naprawdę musiała zrobić coś podłego w poprzednim życiu, że los tak mocno ją karał. Już pogodziła się z tym, że będzie szczęśliwą, samotną matką. Wiedziała, że da z siebie wszystko, by zapewnić dziecku wszystko co najlepsze i naprawdę cieszyła sie z tego, że będzie rodzicem i nigdy już nie zostanie sama. A tu cóż. Kolejny raz jedyne co jej zostało z tych planów i marzeń to pustka, której nie będzie w stanie już zapełnić. Miała jeszcze czas na myślenie o tym dlaczego całe zło świata musi przytrafić się właśnie jej. Na razie nawet nie była w stanie pogrążyć się w jakiejkolwiek refleksji na ten temat, bo po prostu miała w głowie jedną wielką pustkę.
Gdy została przetransportowana do sali, w której mogła odpocząć to początkowo nie wiedziała co ze sobą zrobić. Starała sie zasnąć, ale nie była w stanie, dlatego pielęgniarki dołożyły jej coś do kroplówki i dzięki temu udało jej sie na chwilę odpłynąć. Obudziła się dopiero kilka godzin później czując przeogromny ból w jej dolnych częściach ciała. Skupiała sie na tym bólu, bo wolała to niż zmierzyć się z tym co właśnie się przytrafiło. Niestety... znowu lekarki podały jej leki, przez co była w stanie podnieść się z łóżka i przynajmniej się przebrać. Nie chciała patrzeć nawet na swoje odbicie w lustrze, bo wiedziała, ze to co sie stało było jej winą. Powinna zareagować szybciej, gdy tylko poczuła się gorzej, ale nie... bo była Zoyą Henderson, która nie chciała pokazywać słabości i strachu. Co więc zrobiła? Zamiast zadzwonić do lekarza to zacisnęła zęby i żyła dalej. Na co jej to było?
Wiedziała, że powinna kogoś powiadomić o swoim stanie. Lekarze pytali sie jej czy powinni zadzwonić do jej rodziny, ale kategorycznie tego zabroniła. Nie była w stanie spotkać się teraz z ciotką czy bratem, który przecież sam stracił dziecko kilkanaście miesięcy temu. Czy to jakaś klątwa Hendersonów? Czy nie dane im było zaznać szczęścia jak normalni ludzie? Jej na pewno. Wzięła swój telefon i wysłała sms do Sam. Nie chciała dzwonić do blondynki, bo nie wiedziała, gdzie ta obecnie jest, a nie chciałaby jej przeszkodzić w misji. Odłożyła wiec komórkę i zwinęła się na swoim szpitalnym łóżku podciągając kolana pod brodę. Patrzyła pustym wzrokiem przed siebie obserwując powoli ciemniejące niebo.
Nie wiedziała nawet ile czasu minęło, gdy drzwi do sali się otworzyły, a ciemne oczy Zoyi ujrzały sylwetkę jej przyjaciółki. Co teraz powinna powiedzieć? Jak się miała zachować? Nie chciała płakać. nie chciała nic. Nie chciała tu być. Nie chciała byc w domu, gdzie miała już naszykowane rzeczy dla dziecka. Nie chciała być na tym świecie, bo najwyraźniej nic dobrego jej tu już nie mogło spotkać. Rzuciła wiec ciche cześć, a później powoli spróbowała się podnieść z łóżka. - Weźmiesz mój samochód do domu? Są tam zakupy, trzeba coś z nimi zrobić - no to było najbardziej logiczne co można było w tej chwili zrobić. Udało jej się wstać i podeszła powoli do szafki, w której miała schowaną swoja torbę z rzeczami i wyciągnęła z niej kluczyki do samochodu, które podała później blondynce. - Pewnie niedługo wrócę do domu, ale bez sensu żeby to tu tak stało - stwierdziła zachowując się tak jakby była właśnie na rutynowej wizycie w szpitalu. Punkt pierwszy: wyparcie.

Sameen Galanis
rozbrykany dingo
catlady#7921
inej - gin - james - leonard
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
77.


Sameen na dzień dzisiejszy miała ambitne plany. Postanowiła, że wcześnie rano pojedzie w okoliczne dzikie tereny i tam trochę pobiega. Bieganie po bieżni na siłowni czy ulicami miasta wydawało się nie przynosić żadnych efektów. Jasne, czas biegu nieco jej się poprawił, ale poza tym nadal czuła się osłabiona. A nie chciała się tak czuć. Wyprowadziła rano Tyfona, nakarmiła go i pojechała przed siebie w dobrze sobie znane tereny.
Sam miała zaplanowane bieganie na czas po nierównych terenach, uznała może, że odważy się też na jakieś wspinanie po skałach bez zabezpieczeń. Ostatecznie wyszło jak wyszło. Przyjechała na wybrany przez siebie teren, wysiadła z auta, przeszła się kawałek i przysiadła sobie na jakimś urwisku. Przed nią rozpościerał się piękny widok na dolinę. W oddali nawet widziała Lorne Bay. Spędziła tak kilka godzin. Na podziwianiu widoku, wyciszaniu się, pozbywaniu się negatywnych myśli i właściwie na myśleniu o niczym. Szło jej tak dobrze, że w pewnym momencie jak już się położyła to przysnęła sobie w kilka minut. Nawet nie wiedziała kiedy i na jak długo usnęła. Przebudziła się na dźwięk telefonu, który powiadomił ją o nadejściu nowej wiadomości tekstowej. Była pod wrażeniem tego, że na takim zadupiu miała zasięg. Po odczytaniu smsa zerwała się, wsiadła do auta i ruszyła do szpitala w Cairns.
Po dojechaniu na miejsce nie poszła do szpitala od razu. Siedziała w aucie, obie dłonie na kierownicy, wzrok skierowany przed siebie. Myślała o tym co powinna zrobić, albo powiedzieć. Nigdy nie była dobra w takie rzeczy. Zoya powinna mieć teraz wsparcie ze strony rodziny, albo znajomych, którzy będą w stanie zrozumieć jej ból. Sameen i jej teksty nie na miejscu nie były jej potrzebne. Mimo wszystko Henderson skontaktowała się z nią. Sam czuła, że nie może jej sprawić zawodu. Nie w takim momencie.
Powoli wysiadła z auta i weszła do budynku. Zapytała na recepcji gdzie powinna się udać i powiedziała kim jest. W razie gdyby potrzebowali takich informacji. Powoli skierowała się w stronę wskazanej przez pielęgniarkę Sali. Przez chwilę kusiło ją, żeby podpytać kobietę o stan Zoyi. Wtedy byłoby łatwiej jej przez to wszystko przejść. Wzięła parę głębszych oddechów, zapukała delikatnie w drzwi i weszła do środka. Na początku nie powiedziała nic. Po prostu patrzyła na Henderson. –Nie. – Powiedziała, bo chuja ją obchodził jej samochód i zakupy w środku. Poza tym będzie potrzebowała tego auta, żeby wrócić do domu. Nie ma więc sensu, żeby je gdziekolwiek odstawiać. Z uniesionymi brwiami obserwowała jak Henderson wstaje. Zauważyła też jej strój. Nawet Sameen nie była na tyle głupia, żeby wiedzieć, że Zoya nie powinna być przebrana, a już na pewno nie powinna wstać. Skąd ona w ogóle miała siłę, żeby wstać to była abstrakcja. Sam też by chciała taką siłę. Odtrąciła dłoń Zoyi z kluczykami. Nie przyjęła ich. –Nie wrócisz do domu. – Skomentowała tonem nieznoszącym sprzeciwu. –Nie powinnaś nawet wstawać z tego łóżka. – Wskazała ręką łóżko, żeby trochę rozkazać Zoyi, że powinna do niego wrócić.
-Co się stało? – Zapytała w końcu, bo sms nie był wystarczająco jasny, żeby Sam wiedziała co się stało. –Ktoś ci coś zrobił? – Rozejrzała się jeszcze po sali, żeby zlokalizować dziecko, ale nigdzie go nie było. Wiedziała, że poród byłby zbyt wczesny i dziecko musiałoby leżeć w osobnym pomieszczeniu, nie przy Zoyi, ale istniała też szansa, że wiedza Sameen ma spore braki. –Wrócisz do domu i co? Kto się tobą zajmie? – Rozłożyła ramiona.

Zoya Henderson
doktorantka psychologii — uniwersytet
31 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Doktorantka psychologii i współwłaścicielka szkoły nurkowania, która właśnie poroniła
Chciałaby żeby to wszystko było jakimś smutnym snem, ale niestety. Nie mogło być tak fajnie. Niestety. Koszmar zmienił się w prawdziwe życie i Henderson nie była gotowa by się z tym wszystkim zmierzyć. Dlatego jej głowa starała się szukać jakiś racjonalnych spraw, których mogła się trzymać. Jedną z nich był samochód i zakupy, które w nim miała. Co do jej stanu fizycznego to czuła się osłabiona i bolało ją co nieco tam na dole, bo jednak to martwe dziecko tak czy inaczej musiała urodzić. Pewnie bardzo podobnie czułaby się po takim szczęśliwym porodzie, gdzie babeczki po trzech godzinach wstawały i zajmowały się sobą. Zoya teraz i tak była na lekach przeciwbólowych więc i ten ból był dla niej bardziej do zniesienia.
- Zepsują się i co ja z tym później zrobię? Weź chociaż te zakupy - to było dla niej z jakiegoś dziwnego powodu super ważne. Trzymała się tej jednej rzeczy jak kotwicy, bo nie chciała rozmawiać o tym co się wydarzyło. - Przestań Sameen - rzuciła nieco nerwowo, bo nie potrzebowała teraz nikogo kto by jej prawił morały na temat tego co powinna, a czego nie powinna robić. Jeszcze kto jak kto ale Sameen, która była ranna wiele razy i nigdy się jakoś specjalnie nie oszczędzała. - Nie potrzebuje leżeć - pokręciła głową i zrobiła kilka kroków w stronę okna, by później oprzeć się dłońmi o parapet i spojrzała na zewnątrz wbijając wzrok w jeden punkt.
- Nie potrafię nawet donosić ciąży, to się stało - odpowiedziała bezemocjonalnie. - Nie jestem w stanie zrobić jednej jedynej rzeczy, do której w teorii jako kobieta jestem stworzona - czuła się beznadziejnie na tylu poziomach, że to nawet nie było warto wspominać. - Nie - łatwiej byłoby to wszystko zrzucić na kogoś, może wtedy czułaby się jakoś lepiej. - Sama sobie jestem winna, ignorowałam niektóre symptomy, bo nie chciałam panikować jak głupia i teraz mam za swoje - mogła mieć pretensje tylko i wyłącznie do siebie i do własnej dumy. - Zresztą nie chcę o tym rozmawiać - odwróciła się do przyjaciółki wyglądając pewnie jak siedem nieszczęść. Była blada, w chuj smutna i pozbawiona jakiejkolwiek energii i iskry. - Sama sie sobą zajmę, jak zwykle - nie zawsze jej to wychodziło na dobre najwyraźniej. No, ale nie miała nikogo kto będzie o nią dbał tak jak na to zasługiwała. Rodzice nie żyli, brat miał swoje życie, reszta rodziny tak samo. Miała siebie i musiała sobie radzić. - Nic mi nie będzie, nie musisz się martwić - nawet nie chciała żeby Sameen to robiła. Miała swoje problemy i swoje życie, nie musiała jeszcze do tego przejmować sie Zoyą. - Chcę wrócić do domu jak najszybciej, muszę pracować, nie mogę zostawić firmy na długo tak samo jak studentów - Zoya od zawsze bardziej przekładała pracę nad swoje własne zdrowie i tym razem nie miała w planach robić inaczej. Chciała znów pracować na umór, by zapomnieć o tym jak bardzo jest beznadziejna. - Jak tam Tyfon? - Zapytała, bo chciała zmienić temat na coś bardziej neutralnego. Musiała trzymać fason, a wiedziała, że dalsza rozmowa na ten temat sprawiłaby, że tama, by pękła i zaczęłaby ryczeć, a tego nie chciała.

Sameen Galanis
rozbrykany dingo
catlady#7921
inej - gin - james - leonard
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Patrzyła na Zoyę i zastanawiała się co się odjebało. Z dzieckiem, z jej zachowaniem w tym momencie i ogólnie z relacją dwójki obecnej w tym pokoju. Nie było tak samo i Sameen odnosiła wrażenie, że Zoya czuje dokładnie to samo. Oczywiście Galanis zdawała sobie sprawę z tego, że na chwilę obecną Zoya miała inne zmartwienie na głowie. Chociaż, jednocześnie, niekoniecznie była pewna tego czy strata tego dziecka była rzeczywiście czymś co Henderson martwiło. Nie sprawiała takiego wrażenia.
-Wyrzucisz je po prostu? To się robi ze śmieciami. – W sumie Sameen to pewnie miała może jednak wyjebane w marnowanie żywności. Pewnie dlatego, że sama tej żywności nigdy niewiele miała i niewiele jej konsumowała. Miała w dupie zakupy Zoyi. Jeszcze nie było aż tak gorąco w tej Australii, żeby jej jogurt w aucie eksplodował czy coś. Chyba, bo w sumie też nie sprawdzałam pogody. –Wydaje mi się, że powinnaś. Masz takie zalecenia od lekarza. – Zoya nie wiedziała, że Sam nie rozmawiała z nikim, więc równie dobrze mogła sobie pokłamać. Naprawdę wątpiła w to, że Zoya miała lekarza prowadzącego, który jej powiedział „Stara, żeby się z tego wyleczyć musisz dużo spacerować i nie zapominaj wstawać po niepotrzebne rzeczy”.
Sameen weszła głębiej do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Nie chciała, żeby ktoś podsłuchiwał ich rozmowę no i nie chciała, żeby ktoś widział Zoyę w takim stanie. I chodziło jej o stan, w którym ta ignorowała zalecenia lekarzy i chodziła jakby nigdy nic i twierdziła, że musi wracać do domu. Przecież to aż się prosiło o wizytę na oddziale z chorobami psychicznymi. Pewnie wpadła teraz w jakiś depresyjny stan i lepiej, żeby została na obserwacji. Tym bardziej, że naprawdę nie miała nikogo kto się w domu nią zajmie. Sameen nie mogła rzucić wszystkiego i być z Zoyą. Miała kontrakty, które ją obowiązywały. Poza tym… naprawdę nie czuła, żeby dobrym pomysłem była jej obecność w domu Henderson. –Nie jesteś wyjątkowa w tej kwestii. Miliony kobiet nie są w stanie donosić ciąży. – Były to smutne statystyki, ale jednak prawdziwe. Nadal niewiele się o tym mówiło, ale wbrew pozorom ciąża nie była łatwą sprawą. No chyba, że jesteś z patologii i pijesz, ćpasz i palisz, wtedy rodzisz po dwanaście dzieci, które dorastają później w domach, gdzie nie są kochane, bo rodzice je płodzą tylko dlatego, że nie stać ich na antykoncepcje, albo dlatego, że chcą dostać kasę od państwa za posiadanie dziecka. –Kobiety są stworzone do miliona rzeczy. Nie tylko do rodzenia dzieci. Już dawno opuściłyśmy średniowiecze. – Sameen wiedziała, że kobiety i tak miały przejebane w tym świecie, ale myślenie, że są stworzone tylko do rodzenia dzieci jest naprawdę tragiczne. Już nawet nie chodziło o to, że Sameen sama nie mogła mieć dzieci, a w tym momencie mogła zostać urażona przez Zoyę. Nie, żeby Henderson się teraz tym przejmowała.
Oparła się o ścianę i słuchała Zoyi. Nie była za bardzo zszokowana tym, że Henderson ignorowała niektóre symptomy. Sam fakt, że nadal pracowała, gdzie miała komfort i możliwość tego, żeby sobie nieco poluzować, a tego nie zrobiła, o czymś jednak świadczył. Sam jednak nie chciała jej dokładać mówiąc, że w sumie to nadal się niczego nie nauczyła, bo zamiast korzystać z leczenia to już chce wypierdalać do pracy. –Okej. – Powiedziała zdziwiona, bo jednak Zoya musiała w szpitalu podać numer Sameen, żeby się z nią skontaktowali, a teraz nie chciała z nią rozmawiać. Co za strata czasu.
-O tak, jestem pewna, że firma już poniosła olbrzymie straty finansowe, bo nie ma Cię kilka godzin. – Prychnęła i przewróciła oczami. –A co się stanie jak zostawisz studentów na dłużej? Umrą z głodu? Jakbyś była na urlopie macierzyńskim to też byś zrezygnowała, żeby zajmować się zgrają dorosłych ludzi? – Nie ma ludzi niezastąpionych i zapewne studenci już zostali przejęci przez innego wykładowcę/profesora, żeby nie przerywać toku nauczania. Zoyi świat na chwilę mógł przestać się kręcić z powodu straty jaką poniosła, ale prawda jest taka, że innych świat, nadal się kręci. Ludzie po prostu często o tym zapominają.
-Nigdzie nie wyjdziesz. A przynajmniej dopóki lekarze ci nie powiedzą, że jesteś w stanie wrócić do domu. – No nie będzie przecież tutaj Zoyi trzymać na siłę. Chociaż miała też świadomość tego, że Henderson i tak zrobi po swojemu. Głupia decyzja, ale co zrobisz?
-Dlaczego po mnie zadzwoniłaś skoro nawet nie chcesz o tym rozmawiać? – Zignorowała pytanie o Tyfona, bo akurat on jest teraz najmniejszym zmartwieniem. A już na pewno nie jest zmartwieniem Zoyi. Teraz Sameen chciała poznać prawdę. –Chcę wiedzieć jak się czujesz i czemu zachowujesz się jak kretynka i udajesz niezniszczalną. – Urodzenie martwego dziecka nie było czymś o czym łatwo zapomnieć.

Zoya Henderson
doktorantka psychologii — uniwersytet
31 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Doktorantka psychologii i współwłaścicielka szkoły nurkowania, która właśnie poroniła
- W dupie mam zalecenia lekarza - prychnęła pod nosem, bo w tej chwili niewiele ją tak naprawdę obchodziło. No może poza tymi zakupami w jej jebanym samochodzie. Nie rozumiała dlaczego Sameen nie może tego dla niej zrobić i już powoli zaczęła żałować, że sama tego nie ogarnęła. Absolutnie w tej chwili jej własne zdrowie było dla niej gdzieś super daleko na liście priorytetów. Miała to głęboko gdzieś i równie dobrze mogła się w tej chwili nabawić jakiegoś gronkowca i umrzeć w męczarniach, a i tak by się tym nie przejęła. Czuła się trochę tak jakby nagle wyrwano jej jakąkolwiek chęć do życia, wszystko co trzymało ją na tym świecie jakby nagle wyparowało i równie dobrze mogłaby już nie istnieć. Oczywiście w jej głowie to wyglądało tak, że gdyby jej nagle zabrakło to nikt, by się nawet nie przejął. Może jej wujek tylko powiedziałby coś o tym jaką to była marną inwestycją i te całe fundusze przeznaczone na jej naukę poszły się jebać.
- Super, całe szczęście nie jestem odosobnionym przypadkiem - normalnie od razu się lepiej poczuła! Jakby kamień spadł jej z serca i zleciał prosto na stopę. Była pewna tego, że nie może się nad sobą użalać. Musi być silna i jakoś sobie z tym poradzić, nawet jeżeli będzie to związane z ignorowaniem bólu, który ta cała sytuacja jej sprawiła. Myślała, że kto jak kto, ale Sameen będzie w stanie to zrozumieć. Henderson przez ostatni rok zbyt mocno otworzyła się przed ludźmi, straciła swoją barierę ochronną i stała się zupełnie bezbronna i czuła, że teraz za to wszystko płaci. Pozwoliła sobie na wrażliwość, która nie powinna mieć miejsca i dlatego teraz musiała się spiąć w sobie i wrócić do stanu, w którym potrafiła być zimną królową lodu, bo wtedy nie było tak łatwo ją zranić. Nauczyła się tego po śmierci rodziców i teraz zamierzała zamknąć się w tej samej skorupie co wtedy. - Do gotowania, prania, sprzątania - trochę teraz przesadzała, bo jednak karierę miała dość udaną, ale i tak zawdzięczała to wszystko samcowi alfa jakim był jej wujek. W życiu nie osiągnęłaby tego wszystkiego w pojedynkę, bo nie byłoby jej na to stać.
- Ale nie będę na urlopie macierzyńskim - powiedziała krzyżując ręce na piersiach. - Będę siedzieć sama w pustym apartamencie, nie dzięki... - wolała iść do pracy, nawet jeżeli miałaby to być najbardziej nieprzyjemna robota świata. Wszystko było lepsze niż cisza pośród czterech ścian. - Może lubisz siedzieć samej ze swoimi myślami, ale ja za to podziękuję - musiała sie czymś zająć, bo była pewna, że w innym wypadku zwariuje. Nie chciała też zostać w tym miejscu ani chwili dłużej, ale na razie nie wyciągała tego na tapetę. Wiedziała, że za dwa, trzy dni wypisze się stąd sama na żądanie. - Bo potrzebuje pomocy z samochodem - na wstępie jej o tym powiedziała. - Gdybym mogła zrobiłabym to sama - przyzwyczaiła się do radzenia sobie ze wszystkim w pojedynkę. Tak samo jak do tego, że Sameen czuła sie mocno nie komfortowo w ciężkich rozmowach, a szczególnie, gdy w grę wchodziły łzy i uczucia. Dlatego miała ją za idealną osobę, z którą mogła spędzić pierwsze chwile po porodzie bez rozmowy o tym co tak naprawdę się stało. Najwyraźniej się myliła. - A co mam robić? Leżeć i płakać? To nic nie zmieni, a jestem pewna, że jak zacznę to już nie będę w stanie skończyć. - Czuła, że jeżeli pozwoli sobie na łzy to ta fala ją zaleje i Henderson w tym wszystkim utonie. Na razie jeszcze trzymała sie na powierzchni, ostatkami sił, ale jednak. - A jak mam się czuć Sam? Chujowo. Strasznie, okropnie, jakby moje życie się rozpadało na małe kawałki i coś się na mnie uwzięło i nie pozwalało mi nawet na odrobinę wytchnienia i szczęścia. Czuje się jakbym tonęła i nigdy już nie miała zobaczyć słońca. - Powiedziała przez zaciśnięte zęby blokując w sobie chęci wybuchu płaczem. Musiała też szybciej mrugać, bo czy tego chciała, czy nie, bo łzy bardzo chciały jej się wyrwać z kącików oczu. - Będę musiała je pochować - nagle to do niej dotarło, że z tym ciałem coś będzie trzeba zrobić. Za bardzo się nawet nie musiała zastanawiać, bo wiedziała, że będzie chciała dołożyć martwe dziecko do grobowca rodziców.

Sameen Galanis
rozbrykany dingo
catlady#7921
inej - gin - james - leonard
ODPOWIEDZ