Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
26.

Od ich ostatniego spotkania tak wiele się zmieniło i w sumie bała się trochę zobaczyć z Billie, bo pewnie i do niej dotarły słuchy o odwołanym ślubie jej kuzyna, a chyba nie chciała, aby rodzina Anthony'ego podejrzewała, że to z winy Laurissy tak się stało. Unikała więc ich całkiem sprawnie, bojąc się niewygodnych tematów i usprawiedliwiając przed samą sobą własne zachowanie natłokiem obowiązków w pracy. Tak miało być jeszcze długo, tym bardziej, że jej relacja z Tonym nadal była bardziej skomplikowana, niż klarowna. Zerwał z Hope, pocałował Rissę, Achilles także ją pocałował, a w tym wszystkim widziała, że z Othello oddalają się od siebie coraz bardziej... słowem, jej życie było raczej parodią i to jedną z tych niszowych. Nie umiała się w tym wszystkim połapać, stale podejmowała złe decyzje, ale dzisiaj miała w końcu zrobić coś dobrego, bo ten jeden raz nie kierowała się swoimi problemami. Tak przynajmniej sądziła, gdy dość impulsywnie i bez zapowiedzi znalazła się pod drzwiami kuzynki Huntingtona, pukając dość szybko w drzwi, jakby w obawie, że inaczej nie zostanie wpuszczona. Trochę martwiła się też tym, że może Billie najnormalniej w świecie nie zastać, ale na całe szczęście już po chwili zobaczyła znajomą i pewnie zaskoczoną twarz i odetchnęła z ulgą.
- Um, hej... wpadłam na herbatę - powiedziała na dzień dobry, jakby było to dość normalne. W przeszłości, wiele lat temu pewnie tak, wtedy ich kontakt był znacznie bliższy, potem naturalnie nieco oklapł, ale teraz miała wrażenie, że w Lorne Bay coś niedobrego dzieje się z czasoprzestrzenią i przeszłość nieproszona zabiega o głos. Weszła więc przez próg, za nim próbując pozostawić całą sprawę związaną z Anthonym, naiwnie wierząc, że ta w ogóle nie wypłynie. Zsunęła z nóg trampki i poprawiła materiał zwiewnej spódnicy z guziczkami po środku, by następnie rozejrzeć się dookoła. Chyba właśnie do niej dotarło, jak dawno tutaj nie była. - Pewnie zastanawiasz się dlaczego przyszłam - zamiast gapić się po ścianach, postanowiła skupić się na Billie, chociaż w zasadzie... nie wiedziała od czego zacząć. Mogłaby na początku postawić na rozmowę o niczym, ale chyba sprawa, która popchnęła ją do tych odwiedzin za bardzo jej ciążyła. - Wiesz, może to głupie, ale wydaje mi się... w sumie nie moja sprawa, ale widziałam chyba Gusta na mieście i jakoś tak pomyślałam, że przyjdę i ci o tym powiem - wywaliła więc z siebie, zaraz w niezręcznym geście poprawiając jakiś nieznośny kosmyk włosów w akompaniamencie nerwowego śmieszku. - W mojej głowie to wszystko miało nieco więcej sensu - dodała, jakby chcąc się usprawiedliwić, bo w sumie... może Billie to w ogóle nie obchodziło? Mogło tak być jak najbardziej. Na pewno nie spodziewała się, że Winfield już o tym wie, a przecież było to dość rozsądnym założeniem, które jakimś cudem wymsknęło się z obranych przez nią możliwości.

billie winfield
barmanka — moonlight bar
32 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I throw myself into the sea,
Release the wave, let it wash over me
Prawda była taka, że Billie najnormalniej w świecie odsypiała w jednej części swoją nockę w pracy, a w drugiej kaca, którego nabawiła się podczas zamykania Moonlight nad ranem. Lubiła swoją robotę jako barmanka, serio, ale czasami bywała naprawdę ciężkim wyzwaniem dla jej nie tak już młodego organizmu – zwłaszcza kiedy przyszło jej kończyć ją nad ranem ze swoimi ulubionymi ziomeczkami, słońce powoli wstawało nad horyzont, a im – odpowiedzialnym, dorosłym ludziom (lol) - nijak nie chciało się jeszcze zasypiać, bo dzień był zbyt młody i aż szkoda było go marnować, skoro zaczął się tak dobrze. Na szczęście tę nadchodzącą noc miała wolną, w związku z czym mogła sobie pozwolić na bycie nieogarniętym totalnym bałaganem w dresie, z rozczochranymi włosami i nie do końca zmytym tuszem z rzęs. I szczerze? W tym stanie nawet jej szczególnie nie zdziwiło, kiedy na progu swojego mieszkania ujrzała Rissę. Owszem, nieco była zaskoczona tym, jak nerwowo Hemingway dobijała się chwilę wcześniej do jej drzwi, ale samą jej obecnością – w gruncie rzeczy nieszczególnie. Chyba głównie dlatego, że nadal ją trzymało po wczorajszym, a sama Rissa zawsze była w mieszkaniu Billie mile widziana.
- No, zapraszam – powiedziała jak gdyby nigdy nic, robiąc swojemu gościowi przejście w drzwiach, które chwilę później za Rissą zamknęła. Ziewnęła, przeciągnęła się, a potem odgarnęła kilka niesfornych loków, które wymknęły jej się na twarz z luźno związanego końskiego ogona. Swoją fryzurą również nie przejmowała się tego dnia za bardzo. Niczym nie przejmowała się tego dnia za bardzo, wyjaśnijmy to sobie od razu. - Liczę na to, że zaraz mi powiesz – odpowiedziała, chociaż w gruncie rzeczy powód odwiedzin Rissy nie był tym, nad czym głeboko by się zastanawiała w tamtym momencie. Zawsze darzyła ją sympatią, w związku z czym jej drzwi stały przed Hemingway otworem niezależnie od pory dnia czy ewentualnego powodu kryjącego się za jej wizytą. Wpadnięcie na herbatę (piwo, wino, czystą wódkę) było równie dobrą motywacją jak każda inna. Wyczuła jednak, że Rissa chce się z nią czymś podzielić, więc postanowiła dać jej do tego okazję. Gdy ich spojrzenia się spotkały, miała na twarzy wyraz łagodnego zainteresowania. I szczerze? Spodziewała się większej bomby niż to, co zostało jej oznajmione.
- O, naprawdę? – odpowiedziała z zainteresowaniem, uśmiechając się szerzej. Dla samej Billie obecność Gusta w Lorne nie była nowością, ale nie chciała zniechęcać Rissy do dalszej rozmowy. Na pewno coś się kryło za tym, że postanowiła ją odwiedzić, żeby jej o tym powiedzieć, prawda? - No, wchodź, śmiało, nie każ mi cię wciągać do środka – zachęciła ją gestem. - Ważnych gości przyjmuję w kuchni, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Serio chcesz herbatę? Mam jeszcze piwo, wino, mogę ogarnąć ci jakiegoś drinka albo kawę – powiedziała i wszystko to było jak najbardziej szczere. Bo kuchnia faktycznie była miejscem, w którym Billie czuła się jak najbardziej swobodnie, w związku z czym to tam lubiła przeprowadzać rozmowy z osobami, które były jej najbliższe – a do których Rissa w gruncie rzeczy się zaliczała. Poszła przodem, stwierdziwszy, że rozsądnym rozwiązaniem będzie przetarcie szlaku, a w kuchni wyciągnęła sobie z lodówki owocowe piwo, które było świetne na klina. Jeszcze trochę i będzie niemal zdolna do życia w społeczeństwie. Niemal.
I tak, oczywiście, że słyszała o Anthonym, jego zaręczynach i tak dalej, ale czy zamierzała mieć o to jakiekolwiek pretensje do Rissy? Absolutnie nie. Byli dorosłymi ludźmi, mogli robić, co uważali za stosowne, no i dobra.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Chyba potrzebowała skupić się na życiu kogoś innego, by na moment uciec od własnego, które nieustannie ją przerastało. Szczególnie teraz wiele się u niej działo, miała wrażenie, że jej związek z Othello był raczej spotkaniami nieszczególnie anonimowych alkoholików, którzy bynajmniej są gotowi pokazywać się z najgorszych stron. W wolnych chwilach telefonowała z praktycznie nieznajomym marynarzem, który borykał się z własnymi problemami rodzinnymi, a w tym wszystkim pomimo głoszenia wszem i wobec, że Anthony Huntington nie jest już dla niej nikim ważnym, bezustannie się z nim spotykała. Naważyła sobie więcej piwa, niż byłaby w stanie wypić, a przez to też widok Gusta na mieście zdawał się być czymś w rodzaju remedium. Bo oto, całkowicie nieświadoma prawdy, ale będąca mistrzynią w zadręczaniu siebie myślami i kreowaniu różnych scenariuszy, wiecznie wszystko roztrząsając, widziała pewnego rodzaju powiązanie między sobą, a Billie. W jej głowie, mocno zakrzywionej niedojrzałym podejściem, uzależnieniem od psychotropów popijanych wodą z u kreskowanym, stworzyła sobie pewien scenariusz. To, że przyjdzie tu teraz i powie kuzynce Huntingtona o tym co widziała, a ta będzie musiała usiąść i przemyśleć to wszystko. Obie byłyby wówczas ścigane przez jakieś cienie przeszłości, nie radząc sobie w odróżnieniu tego, co było od tego, co jest teraz. Tak, bez wątpienia Laurissa Hemingway nie była do końca normalnym człowiekiem, ale przynajmniej dla otoczenia przeważnie bywała nieszkodliwa, w tym swoim odpływaniu w obłoki i stanowczym odmawianiu zejścia na ziemię.
- Tak mi się zdaje - odpowiedziała nieco niepewnie, patrząc na uśmiech wymalowany na twarzy kobiety. W zasadzie dość dobra reakcja, przyjemna, ale to nie jej się spodziewała. Rissa się tak nie uśmiechała, gdy w mieście zjawił się Tony i cóż... chyba powoli zaczynało do niej docierać, że znów to sobie zrobiła. Dopowiedziała tak wiele, ignorując suche fakty i nie bazując na wiedzy, którą już posiadała. Chyba to ona musiała teraz usiąść i przemyśleć to wszystko, a może samą siebie i to, co właściwie chciała osiągnąć tym spotkaniem. - Nie wiem czy powinnam pić tak wcześnie - odpowiedziała z kurtuazją, dość nieszczerą, jak zwykle zgrywając lepszą wersję siebie. Dlatego też po chwili uśmiechnęła się nieśmiało unosząc dłoń w charakterystycznym geście określającym niewielką ilość. - No może coś małego, jeśli ty będziesz też piła - nie była szczególnie wybredna w kwestii alkoholu, ale tym też nie należało się chwalić. Przysiadła gdzieś w tej kuchni, a jak nie było gdzie, to oparła się o coś, pewna tego, że powinna pociągnąć jakoś temat, ale w głowie miała pustkę. Temat Gusta oczywiście, bo w kwestii picia nie musiała nic chyba dodawać.
- Wybacz, może to głupie, że przyszłam - poddała się w końcu. - Sądziłam, że jakoś bardziej wstrząśnie tobą ta wiadomość... pewnie sobie coś wmówiłam, ale byłam pewna, że nie układało się między wami, gdy wyjeżdżał - nieco ostrożnie dobierała słowa, ale ostatecznie była też osobą dość szczerą, może zbyt często przekładając własne obawy i wątpliwości na słowa, nie myśląc o tym, że dorosłym nie zawsze to przystoi.

billie winfield
barmanka — moonlight bar
32 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I throw myself into the sea,
Release the wave, let it wash over me
Umówmy się, Billie bardzo doceniała Rissę i jej wrażliwość, ale niestety jej samej było do niej bardzo daleko. Należała do osób raczej twardo stąpających po ziemi. Lubiła od czasu do czasu pobujać w obłokach, ale nie miała w zwyczaju zbyt mocno przyzwyczajać się do tych wizji. Brała życie takim, jakie było, po prostu. I chociaż jako porywczy nerwus często tupała nogami, wybuchała atomowymi grzybami i pod wpływem rozszalałych emocji popełniała skończone kretynizmy, to mimo wszystko lubiła o sobie myśleć jako o osobie racjonalnej. A jej racjonalna strona nie widziała powodów, dla których obecność Gusta w mieście powinna być dla niej szokiem. Jakby nie było, w Lorne był jego rodzinny dom, to miasto było tak samo jego jak i jej, a na dodatek w trakcie całej swojej wojskowej kariery regularnie przyjeżdżał tu na przepustki. Nic dziwnego, że od czasu do czasu mógł się komuś objawić na ulicy. Zwłaszcza że dwumetrowego chłopa postury pancernej szafy raczej trudno przeoczyć.
Wyciągnęła z lodówki drugie piwo, otworzyła otwieraczem-magnesem w kształcie różowej foki (totalnie najlepsza pamiątka, jaką przywiozła ze swoich wypraw po Australii), po czym podała je Hemingway, uznając jej nieśmiały protest za brak protestu. Sama usiadła przy stole w rogu kuchni (było tam kilka krzeseł, więc miejsce dla gościa również się znajdzie) i zerknęła na Rissę lekko zdezorientowana.
- No… - zaczęła powoli, nie do końca wiedząc, do czego Rissa zmierza i dlaczego Billie miałaby być wstrząśnięta. Znacznie mocniej by nią wstrząsnęło, gdyby kiedyś nie przyjechał.. Ale to była ewentualność, o której nie chciała nawet myśleć, a co dopiero mówić głośno. - Jak wyjeżdżał do wojska, to powiedziałam mu, że jest skończonym idiotą i lepiej by zrobił, gdyby poszedł z buta do Sydney, skoro go tak ciągnie do piechoty, ale to nie znaczy, że nie wysyłam mu już więcej memów na Messengerze i w ogóle – w telegraficznym skrócie przedstawiła historię ostatnich dziesięciu lat swojej relacji z Gustem. I tak, memy na Messengerze stanowiły dla niej jeden z głównych filarów przyjaźni. Nawet jeśli jeszcze parę dni temu wygarnęła Gustowi, że już jej przyjacielem nie był… Ale to była inna sytuacja, okej? Dzisiaj nie miała już wcale pewności, czy podpisałaby się tak śmiało pod tymi słowami. - A poza tym tak jakby widziałam się z nim przedwczoraj… - uzupełniła, chociaż rzuciła to raczej zdawkowym tonem, bo coś w tej sytuacji ją niepokoiło. - Rissa, czy coś się stało? Czy powinnam o czymś wiedzieć? – zadała parę pomocniczych pytań, pochylając się nad stołem. Nie wierzyła oczywiście w to, że Gust mógłby coś zrobić Rissie… ani właściwie komukolwiek… Ale być może kryło się za tym coś więcej? Coś, czego Billie nie była w stanie ogarnąć swoim małym, bardzo prostym rozumkiem?

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Mogłaby się wiele od Billie nauczyć, gdyby na naukę nie było dla niej już za późno. No i też - gdyby nie była wybitnie opornym uczniem. W każdym razie ona sama nie potrafiła patrzeć na Lorne Bay, jak na miasteczko, które tak samo należało do niej, jak do Anthony'ego, bo w jej mniemaniu Huntington po prostu był intruzem, a przynajmniej tak sobie wmawiała, bo przecież wszystko się teraz pokomplikowało. Nie wiedziała, jak dokładnie wyglądała sytuacja między Gustem, a Winfield, ale chyba dość mylnie założyła, że ta jest tożsama z jej własną. Jak zwykle za wiele sobie dopowiedziała, a za mało przeanalizowała i przez to wylądowała w tym dość niekomfortowym punkcie, w którym alkohol miał się okazać zbawienny. Przyjęła więc piwo bez zawahania, które towarzyszyło jej podczas odpowiedzi o to, czy w ogóle będzie piła i faktycznie usiadła na miejscu przy stole, chwilę bawiąc się butelką w dłoni, by w końcu pociągnąć solidny łyk.
Uśmiechnęła się i wypuściła powietrze przez nos w ramach rozbawienia wywołanego słowami kobiety, chociaż była zbyt skołowana, aby pozwolić sobie na bardziej widowiskową reakcję. Nadal próbowała odnaleźć jakąś ścieżkę, która pomogłaby jej poprowadzić tą rozmowę. Czuła, że Billie także jest w niej zagubiona i nic dziwnego, skoro osoba od której wziął się temat, sama nie wiedziała do czego zmierza.
- Przedwczoraj? - uniosła wysoko brwi, stale odkrywając, jak mylnie to wszystko oceniła. Serio było jej głupio i najchętniej zresetowałaby to spotkanie i zaczęła od nowa, jak człowiek, a nie wariatka działająca pod wpływem impulsów i emocji. - Strasznie dużo sobie dopowiedziałam. Jeju... trochę to żenujące, przyszłam tutaj z wielką sensacją, a tym czasem wyszło jak zawsze - podrapała się po poliku, próbując takim zagraniem ukryć swoje zażenowanie i ponownie upiła nieco piwa. Pokręciła jeszcze głową na boki, upewniając Billie, że nic się nie stało, chociaż było to kłamstwem, ale nawet nie wiedziałaby od czego zacząć. Były natomiast palące w jej mniemaniu kwestie, które pod wpływem animuszu o nieznanym jej źródle, postanowiła poruszyć. - Czyli rozmawiacie normalnie? Jak gdyby nigdy nic? - wypaliła trochę bez ostrzeżenia, pochylając się nieznacznie nad blatem stolika, z tymi swoimi wielkim oczami wycelowanymi prosto w twarz Winfield. - Nie ma w tobie urazy? Jakiejś niechęci? Strachu? Gniewu? Uprzedzeń? - kolejna porcja słów nad którymi zapanowała. W jej interesie nigdy nie było negatywnie wpływać na jej relację z Gustem, nic z tych rzeczy. Po prostu chciała poznać jej, a może raczej ich sekret. Sama przecież... uczyniła kuzyna Billie swoim największym wrogiem i tak trzymała się tego, że perspektywa zmian na tym polu jawiła jej się, niczym najgorszy możliwy scenariusz, jakaś jej ostateczna klęska, do której nie mogła dopuścić. Sęk w tym, że sama nie wiedziała już po co tak bardzo walczy o swoją nienawiść do Huntingtona i chciała poznać stanowisko Winfield, może nawet zrozumieć nieco więcej na podstawie tego, co było między nią, a Gustem. - To nie tak, że oczekiwałaś po nim czegoś innego i się zawiodłaś? - kolejne pytanie i po tym w końcu otrzeźwiała. - Przepraszam... nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała, ja - co? Nie potrafiła dokończyć, więc ścięła tak nienaturalnie, czując, że się rumieni, gdy uniesioną do ust butelką piwa próbowała na moment się osłonić.

billie winfield
barmanka — moonlight bar
32 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I throw myself into the sea,
Release the wave, let it wash over me
Faktycznie, nie miała bladego pojęcia, dokąd Rissa chciała dotrzeć z tą całą konwersacją, ale z każdą kolejną wypowiedzią – nawet jeśli nie zawierała ona zbyt wielu konkretów – Billie powoli zaczynała mieć przeczucie, skąd się to wszystko brało. Nie była aż tak głupia, jaką często zgrywała i lubiła twierdzić, że całkiem nieźle zna się na ludziach. W końcu nie bez powodu tytułowała się (na szczęście tylko we własnej głowie) wiejskim filozofem i barowym spowiednikiem, a ladę w Moonlight nazywała swoim małym konfesjonałem (tylko lepszym, bo podczas spowiedzi można się było najebać). Potrafiła też dodać dwa do dwóch, bo i tytuł inżyniera miała nie od parady, więc skomplikowana wyższa matematyka nie miała przed nią praktycznie żadnych tajemnic. Znała sytuację Rissy i Anthony’ego – niegdyś byli sobie bliscy, on wyjechał, więc nie byli, później wrócił do Lorne, Rissa upodobała sobie alkohole serwowane przez Billie w Moonlight. Brzmiało znajomo? Według Billie nie do końca, ale rozumiała, że dla Rissy mogło. Nie miała jej za złe, uśmiechnęła się tylko pokrzepiająco i ze zrozumieniem.
- No… - zaczęła powoli, zbierając się do tego, żeby odpowiedzieć na pierwsze z zadanych pytań, bo w gruncie rzeczy odpowiedź wcale nie była tak do końca prostolinijna a i Billie nie należała do największych specjalistek w dziedzinie rozmawiania o własnych uczuciach. Zanim jednak udało jej się pozbierać do kupy odpowiednie słowa, nie wspominając już o wyartykułowaniu ich, Rissa zasypała ją lawiną następnych pytań. Nadal nie miała jej za złe. Właściwie… Chyba trochę sama potrzebowała o tym z kimś porozmawiać, bo odkąd spotkali się z Gustem przedwczoraj, sprawy były jeszcze mniej proste i prostolinijne niż wcześniej. - To jest tak… - zaczęła z westchnięciem. - Odsunęliśmy się od siebie, kiedy był na służbie, ale nie na tyle, żebym mogła go… No wiesz, chcieć zamordować czy coś w tym stylu. Zwyczajnie nie mieliśmy już takiego samego kontaktu jak wcześniej, ale tak się zdarza, prawda? Ludzie rozchodzą się w swoje strony, robią swoje rzeczy… - sprzedała jej swoją standardową gadkę tej rozsądnej Billie Winfield, ale urwała i wzięła kilka łyków swojego piwa, po czym obróciła butelkę w palcach. - Byłam wkurwiona, okej – stwierdziła chwilę później. - Bo to był idiotyczny pomysł z tym wojskiem i w ogóle, a poza tym nie może sobie tak zwyczajnie wracać i zachowywać się jak gdyby nigdy nic – przewróciła oczami, prychając nawet z odgrzebaną irytacją. Dokładnie to samo mu zresztą wygarnęła. - Ale ostatecznie… Lubię typa, wiesz? Zależy mi na nim nadal, nawet jeśli w pewnym momencie przestaliśmy być takimi super przyjaciółmi jak byliśmy wcześniej. Więc nie wiem, czy można to określić rozmawianiem jak gdyby nigdy nic, ale ustaliliśmy, że poznamy się na nowo… - streściła pokrótce to, co zaszło między nią a Gustem na jachcie jego taty, gdy ostatnio się spotkali. Pominęła to, że gdzies po drodze na niego nakrzyczała, że to ona trzymała się na dystans, a on się starał. Uznała, że najważniejsze były wnioski, jakie wyciągnęła z tego wszystkiego. - Nadal potrafimy się ze sobą dogadywać tak jak wcześniej – dodała. Jeśli nawet nie lepiej, biorąc pod uwagę to, że dziwnie często ostatnio wracała myślami do tego, że ten wieczór spędzony na jachcie zakończył się tym, że była małą łychą przytulaną przez Gusta w roli łychy dużej. Nic nie zaszło, ale wciąż – trochę dawało jej po małym, głupim móżdżku. I wtedy zdała sobie sprawę z kolejnej rzeczy, która mogła nie być do końca przez nią sprecyzowana. - Tylko Rissa… Wiesz, że my jesteśmy tylko przyjaciółmi, nie? Nigdy nie byliśmy w żadnym związku i niczego sobie nawzajem nie obiecywaliśmy – uznała za stosowne wyjaśnić tę kwestię, która w dość znaczący sposób różniła relację jej i Gusta od relacji Rissy i Tony’ego. Trochę jabłka i pomarańcze. I zupełnie podświadomie użyła czasu teraźniejszego do określenia tej relacji, mimo że Gustowi mówiła, że już nawet tymi przyjaciółmi nie byli... Oj tam, oj tam, podświadomość ewidentnie wiedziała lepiej.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
W życiu Laurissy nie brakowało mężczyzn, ale nieszczególnie uważała to za swój powód do dumy. Być może to przez jej wieczne niedogadywanie się z ojcem, tak uparcie szukała przedstawiciela jego płci, który okazałby się lepszy? A może po prostu - bardzie prawdopodobne - po tym, jak Anthony ją porzucił, ona szukała pocieszenia gdzie się dało i z tamtego okresu znajomości jej zostały... nie było się czym chwalić, ale taka właśnie była prawda. Sęk jednak w tym, że mniej miała przyjaciółek, nawet pomimo posiadania siostry bliźniaczki, trudno jej było utrzymać przy sobie jakąś koleżankę, bo... bo Laurissa stale sprawiała problemy, rozczulała się nad sobą, dołowała i kto niby miał ją znosić? Billie to robiła, ale zawsze z tyłu głowy Hemingway miała tą czerwoną lampkę, ostrzegającą przed tym, by nie wyskoczyła z czymś, czego Winfield nie udźwignie. Jakimś swoim dziwactwem, czy szaleństwem. Z tego też powodu, gdy teraz docierało do niej, że trafiła, jak kulą w płot, trochę się zestresowała i częstotliwość łyków pociąganych z butelki znacząco wzrosła.
Wysłuchała uważnie całej opowieści dotyczącej aktualnej relacji Billie z Gustem i faktycznie zaczęła dostrzegać różnice między jej własnym życiowym doświadczeniem. Była głupia i nie potrafiła przyjaźnić się z mężczyznami, więc równie głupio doszukiwała się zaraz jakiś uczuć, teraz niesamowicie się wstydząc tego stereotypowego podejścia.
- Poznacie się na nowo... brzmi to całkiem obiecująco - uśmiechnęła się delikatnie, pozwalając sobie na chwilę zadumy i rozłożenia tego na czynniki pierwsze. - Trochę wam tego zazdroszczę, że mimo wszystko nadal potraficie ze sobą rozmawiać... jak to robicie? Jest na to jakiś przepis? - wypaliła, przez co zarumieniła się lekko i przeniosła wzrok na trzymaną przez siebie butelkę piwa. - Wybacz tą nadgorliwość, dziecinnie wciąż wierzę w jakieś magiczne remedia, lekarstwo na życie, czy coś takiego - wzruszyła ramionami, bo mimo, że jeszcze nie usłyszała odpowiedzi, wątpiła, by ta faktycznie miała dotyczyć jakiś wyraźnych instrukcji postępowania. Dorosłość tak niestety nie działała, kiedy się w niej komplikowało, trzeba było szukać po omacku, błądzić i liczyć na to, że jakoś wyjdzie się z labiryntu zawirowań. Szkoda tylko, że Laurissa była chyba czarnym koniem wybierania najgorszych możliwości. Tak sobie przynajmniej wmawiała, by utwierdzić samą siebie w przekonaniu, że robi źle, ale... nie żałowała tego, co zaszło między nią, a Anthonym podczas ich ostatniego spotkania i chyba to było najgorsze. Próbowała sobie wmawiać, że żałowała, ale... no nie żałowała.
- Jasne, wiem! Wiem, oczywiście! - odpowiedziała, jak dzieciak wywołany w szkole do odpowiedzi. Jakby bała się, że... no właśnie, co? Że Billie odczyta jej myśli, jeśli szybko się z nią nie zgodzi, bo przecież nawet tak zagubiony człowiek, jak Laurissa, dostrzegał, jak dobrze Winfield poruszała się po aluzjach i pobudkach kierujących Hemingway. W sumie zawsze było jej bliżej do otwartej księgi, niż do kobiety-zagadki. Mimo to, zamiast się wycofać, nadal chciała drążyć. - Ale nie chciałabyś? - wypaliła więc prostolinijnie, krzyżując z nią spojrzenia. - Gdyby nadarzyła się okazja, nie chciałabyś od niego czegoś więcej, niż tylko przyjaźni? - nie chciała być impertynencka, naprawdę to nie było w jej klimatach, ale zdecydowanie należała do osób, których ciekawość nie była przesiewana przez sito szacunku do cudzej prywatności. Bo to też nie tak, że była wścibska i cokolwiek rozpowiadała, każda informacja była u niej bezpieczna, ale sama, na podstawie cudzych rozważań i doświadczeń, próbowała rozpracować własną sytuację.

billie winfield
barmanka — moonlight bar
32 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I throw myself into the sea,
Release the wave, let it wash over me
Była w stanie udźwignąć wiele. Sama bywała dość nietypowa w wielu kwestiach, chociaż personalnie wolała okreslać się jako nieznośną. Może nie z powodu dołowania czy rozczulania się nad sobą, bo to były rzeczy tak jej dalekie, że równie dobrze mogłyby znajdować się w odległej galaktyce, ale z powodu swojej niewyparzonej gęby i porywczej natury. Billie lubiła mówić, co myśli, nie znosiła eufemizmów i chodzenia wokół czegokolwiek bądź kogokolwiek na palcach. Bywała przez to szorstka i nie wszystkim ludziom w jej otoczeniu to pasowało, ale pod tą szorstkością kryła się mimo wszystko spora wrażliwość. Lubiła myśleć, że potrafi słuchać ludzi i przynajmniej próbowac ich zrozumieć niezależnie od sytuacji. Bycie barmanką sprawiało jej wiele satysfakcji nie bez powodu. Słuchała, czasem dzieliła się swoimi przemysleniami, ale nie oceniała. Usłyszała wiele, a jej cierpliwość wobec ludzi i ich dziwactw była naprawdę spora i rozciągliwa. W porównaniu ze wszystkimi doświadczeniami, jakie Billie posiadała, ta rozmowa z Rissą naprawdę nie łapała się nawet na listę dziwnych czy nietypowych, serio. W gruncie rzeczy podchodziła pod kategorię względnie typowych ploteczek przyjaciółek, nie?
- Hm... - odpowiedziała bardzo elokwentnie na pytanie o przepis na to, żeby nie zamordować kogoś, kto zachował się jak idiota... Okej, tak naprawdę wiedziała, że zupełnie nie o to chodziło Laurissie. Nie było dla niej tajemnicą, że posiadały diametralnie odmienne temperamenty. - Wiesz, to chyba po prostu różnica w relacji... W oczekiwaniach - doprecyzowała całkiem na poważnie, płynnie wchodząc w rolę wiejskiego filozofa, którą przecież tak bardzo lubiła. Trochę pseudo-głębokiego wymądrzania się, pseudo-filozofii i totalnie prawdziwego udawania, że znała się na życiu. Była w tym niezła, nieskromnie mówiąc. A przynajmniej tak właśnie uważała. - Nigdy nic sobie nie obiecywaliśmy. Nie oczekiwałam, że zawsze będziemy żyć w tym samym miejscu i podążać równoległymi ścieżkami, bo to nie zawsze wychodzi. Ludzie dorastają, chcą różnych rzeczy, po prostu i czasem jest tak, że poszukując tych rzeczy, trzeba żyć na odległość. I... Przyjaźń na odległość nie jest aż tak trudna, związek za to znacznie bardziej... - wyjaśniła, mając nadzieję, że przedstawiła swoje przemyślenia w najprostszy i względnie zrozumiały sposób. Tak na dobrą sprawę Gust nie złamał jej serca tym, że wyjechał do wojska, nie złamał danych jej kiedykolwiek obietnic, bo żadnych tak naprawdę nie składał. Nadal był jej przyjacielem, tylko trochę dalej. A ona była na niego idiotycznie zła przez te wszystkie lata, bo się martwiła, że coś mu się w tej idiotycznej armii stanie. Rissa natomiast została porzucona, mimo że miała mieć swoje długo i szczęśliwie. Inna sytuacja.
- Wiesz... - zaczęła powoli i przez ułamek sekundy zawahała się, czy powinna powiedzieć to, co chodziło jej po głowie. Ostatecznie jej szczera natura wzięła górę nad ewentualnymi zahamowaniami związanymi z obawą, jak Rissa mogła odebrać jej słowa. - Nie ma magicznych środków ani przepisów na cokolwiek. Życie czasem ssie. W sumie często - poprawiła się momentalnie. - Ale są rzeczy, o które warto jest zawalczyć. I takie, które lepiej odpuścić, żeby mieć siły walczyć o coś innego - podsumowała swoją jakże odkrywczą myśl i jakże dobrą radę w jednym. Ona i Gust nie byli dokładnie Rissą i Anthonym. Billie wiedziała, że Rissa swoje wycierpiała i że ta relacja ją dość mocno emocjonalnie sponiewierała, ale mimo to nie mogła stwierdzić za nia, czy była warta, aby o to walczyć, bo może... Może czasem jest lepiej odpuścić i poszukać czegoś innego zamiast próbować znaleźć sens tam, gdzie go nie ma? Nie miała bladego pojęcia i nie próbowała udawać, że wie lepiej od Rissy, co jest dla niej dobre a co nie jest. Mogła jedynie stwierdzić, co jest dobre dla niej samej...
Nie miała nic przeciwko bezpośrednim pytaniom. Zresztą, to konkretne znała całkiem nieźle, słyszała je w swoim życiu już nie raz. Gust i ona byli przyjaciółmi od wielu lat, zawsze blisko, zawsze razem, rozumiejący się niemal bez słów (co zrozumiałe, bo on nie lubił używać wielu, więc szybko nauczyła się rozczytywać jego milczenie). Czy naprawdę można się dziwić ludziom w ich otoczeniu, którzy próbowali doszukiwać się w tej relacji czegoś więcej niż była? Billie się nie dziwiła. - Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Aż przyjaciółmi - odpowiedziała po prostu dobrze znaną formułkę, nie przejmując się tym, że nie do końca tak naprawdę odpowiadała na pytanie, które zadała jej Rissa. Chyba nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak wymijająca była jej odpowiedź.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Laurissa z kolei niemalże lubowała się w rozczulaniu się nad sobą. Stale wszystko rozpamiętywała i dołując się coraz bardziej i bardziej, jakby nie tyle nie potrafiła osiągnąć szczęścia, co się go obawiała. Była z tych smutnych osób, które potrzebują cierpienia, aby dostrzegać jakiś sens w każdym dniu, nie było to ani zdrowe, ani rozsądne, ale tak już po prostu miała.
- Ach, no tak - zgodziła się z Billie, a policzki jej okrył delikatny rumieniec, gdy odwróciła spojrzenie do boku. To oczywiste, że ich przypadki były różne, a relacja barmanki z Gustem w niczym nie przypominała tej, którą Rissa miała z Tonym. Mimo to tak zapalczywie starała się szukać jakiś podobieństw, przetartych przez innych szlaków, czy schematów, do których mogłaby się odnieść, bo sama bała się podejmować ryzyko i wyciągać jakieś wnioski. Musiała być prowadzona za rękę, co nie każdemu mogło odpowiadać, bo brakowało jej bez wątpienia tego przebojowego czynnika. Dlatego też, gdy została porzucona, stanęła w miejscu... bo straciła tą osobę, która pchała ją do przodu. - Chyba mam problem z rozróżnianiem przyjaźni od miłości - przyznała z pewnym zażenowaniem, kiedy już przeanalizowała wywód Winfield. Faktycznie tutaj mógł być pies pogrzebany, a przynajmniej jeden z wielu, bo bez wątpienia takich problemów w rozumieniu relacji Laurissa miała znacznie więcej. Nie umiała więc zbudować czegoś trwałego, bo nawet jej aktualny związek z Othello nie zaliczał się do zdrowych, z resztą powodów ku temu nie należało szukać daleko... była z jednym mężczyzną, a o drugim myślała.
- Ja chyba w ogóle nie mam siły - podsumowała jej słowa niby żartobliwie, ale pomimo uśmiechu, jej twarz wyrażała głównie smutek, gdy do ust kierowała butelkę z piwem. - Prawdę mówiąc kompletnie nie wiem co robię i nie wiem co robię od kilku lat - przyznała się do tego, też mając pewne obawy przed tymi słowami, bo wiedziała, że brzmią po prostu żałośnie, a co więcej, mogły uchodzić za męczące. Siebie samą męczyła tym użalaniem się nad sobą, a co dopiero innych.
- Przyjaźń to fajna sprawa - zgodziła się z nią, chociaż skłamałaby mówiąc, że nie liczyła na inną odpowiedź. - Więc tym bardziej dobrze, ze wrócił i znów możecie być razem - dodała zaraz, ciesząc się tym, że przynajmniej w życiu przyjaciółki wszystko wydawało się być klarowne. To znaczy... tak uważała Laurissa, bo przecież nie wyłapała do końca tego, że poniekąd została zbyta. Też na moment wstrzymała oddech, jakby się wahała, a potem wlepiła wzrok w swoje dłonie. - Kiedyś po prostu przyjaźniłam się z Othello, potem uznaliśmy, że spróbujemy być razem i... i nie wiem, czy nie popełniliśmy tym samym błędu - ciążyło jej to już jakiś czas, ale nikomu o tym nie mówiła. Kochała Othello, naprawdę go kochała, ale była przy tym tak dysfunkcyjna, że miała wrażenie, że tą miłością jedynie wyrządza mu krzywdę. Nie zasługiwał na to, by być obciążonym jej uczuciami.

billie winfield
barmanka — moonlight bar
32 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I throw myself into the sea,
Release the wave, let it wash over me
Ostatecznie każdy żył po swojemu, mając swoje własne priorytety, swoje mocne i słabe strony, rzeczy, do których chciał i potrafił dążyć i te, na których zdobycie najprawdopodobniej nie miał szans mimo najszczerszych chęci. Billie szanowała każde podejście do życia, nie lubiła komukolwiek z czymkolwiek się narzucać i zawsze, gdy wcielała się w rolę wiejskiego filozofa, gdy ktoś przychodził wygadać się przy jej barowym konfesjonale, starała się przynajmniej spróbować zrozumieć tę nieco inną perspektywę od własnej. W tym wszystkim miała jednak nadzieję, że bliskie jej osoby będą kierować się tym, co jest dla nich najbardziej istotne – czymkolwiek by to nie było. Nie przyznawała się otwarcie do swojego idealizmu (bo zbyt wiele razy przekonała się, że był niewiele wart), ale chciała, żeby jej bliscy byli szczęśliwi. Czy to coś złego?
- W jakim sensie? – postanowiła pociągnąć temat. Rozumiała, że czasami granica pomiędzy przyjaźnią a miłością była naprawdę bardzo cienka i w niektórych przypadkach (oczywiście nie w jej własnym, no skądże znowu!) łatwo było przejść z jednej na drugą stronę, a w innych pomylić jedno uczucie z tym drugim. Nie sądziła jednak, żeby którykolwiek przypadek dotyczył Rissy. W opinii Billie sytuacja pomiędzy nią a Tonym była jasna w każdym momencie tej relacji. A jeśli chodziło o Theo… Cóż, w kontekście tej rozmowy BIllie jeszcze o nim nie myślała.
- Rissa… Nie wiem, jak to zabrzmi, ale nikt z nas tak naprawdę nie wie, co robi. Wszyscy improwizujemy, próbując znaleźć coś, co działa – podzieliła się jedną z tych mądrości, które uważała za najbardziej wartościowe, jakie udało jej się zdobyć podczas tych kilku (w porywach do kilkunastu) lat dorosłości, jakie już miała w zanadrzu. Jednym z największych mitów dzieciństwa było to, że dorośli ludzie wiedzieli, co robią i wiedzieli cokolwiek o życiu. Prawda była taka, że tylko udawali, aby żadne dziecko i żaden inny dorosły nie pomyślał, że jest inaczej. - Po prostu… Chyba najlepiej szukać tych szczęśliwych chwil z dnia na dzień i starać się być codziennie trochę lepszą osobą, niż było się dzień wcześniej. Dla siebie – podkreśliła. Prawda była taka, że Billie wierzyła w to, że nowy dzień rodzi nowe możliwości i że najważniejsze jest to, żeby być jak najlepszą sobą, niekoniecznie być w najlepszym związku.
Skwitowała wzruszeniem ramion bycie razem swoje i Gusta. No, mogli spędzać razem czas, co lubiła, wiadomo, ale… No, fajnie, po prostu. Nie miała więcej komentarzy. Chyba nie do końca chciała rozwijać ten temat. Być może podświadomie wyczuwała, że wcale nie był prosty i wywoła w jej głowie niepotrzebne zamieszanie, a przecież tego nie potrzebowała. - Myślisz, że to błąd? – zadała kolejne pytanie. Nie miała nic przeciwko, aby zmienić temat na Rissę i Othello, właściwie w tym przypadku przyjmowała tę zmianę chętnie. Łatwiej jej się słuchało o uczuciach innych osób niż mówiło o własnych.

Laurissa Hemingway
ODPOWIEDZ