Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Nie mieli kontaktu zbyt długo, by nie czuła wyrzutów sumienia.
Mathilde Bennett doskonale wiedziała, że to w pełni jej wina, bowiem odpowiadała za to, co działo się w jej głowie po urodzeniu Mii. Samotność zdawała się nagminnie otępiać kobiece zmysły, aż stanęła wreszcie na pograniczu cudacznego marazmu. Doskonale wiedziała, że potrzebuje ludzi.
Wiedziała też, że potrzebuje Periclesa.
Niegdyś byli bardzo blisko, ale w pewnym momencie ciemnowłosa dziewczyna odpuściła. Skupiła się na sobie, raz po raz rozpadając się na drobne kawałeczki. Zazwyczaj pisała wtedy do swojego przyjaciela, dla którego niegdyś serce biło szybciej. Obiecywała, że przyjdzie, że spotkają się, że wyjaśni mu każdy detal codzienności, ale potem tchórzyła. Harper również tego doświadczała, jakby dla Matts najlepszą drogą ucieczki było milczenie, w którym mogła zatopić się bez reszty i bez tłumaczeń.
Dzisiaj postawiła jednak każdy element swojego życia na jedną kartę, by poza wspominkami, naprawdę spotkać się z Campbellem. Musiała to zrobić, by w jej wyobrażeniach nie był jedynie senną marą. Potrzebowała tego w racjonalnym egzystowaniu w miasteczku, wszakże prędzej czy później musieli na siebie wpaść, a ona wciąż i wciąż pragnęła skupiać się na rozwoju tej przyjaźni, która przez wiele lat była piękna i czysta.
Teraz mężczyzna miał jednak trudniejsze zadanie, gdyż w pobliżu Mathilde była również maleńka istotka, którą trzeba było się zaopiekować, i która potrzebowała kolejnego wujka.
- Wiem, że i tak nic nie kumasz, ale… Bądź grzeczna, ok? – powiedziała głosem pełnym ciepła, gdy odwróciła się na moment do swojej córki na tylnym siedzeniu. Pogładziła jej policzek, a dziewczynka machnęła jedynie kilka razy rączkami, by wydostać się wreszcie z fotelika i znaleźć się w ramionach mamy, które były pełne prozaicznego ciepła. Niedługo po tym, faktycznie kruszyna tkwiła już w objęciach młodej kobiety, która wolnym krokiem szła w stronę domu przyjaciela.
Serce biło jak szalone, a oddech spłycał się, kiedy w głowie próbowała ułożyć odpowiednie słowa, którymi chciała uraczyć Periclesa. Odliczała do dziesięciu kilkukrotnie, aż wreszcie zapukała i czekała jak na skazanie, by ten pojawił się w progu. Nie pisała mu żadnej wiadomości, więc nie miał prawa wiedzieć, że akurat dzisiaj pojawi się w jego wszechświecie, choć istniała w nim od dawna.
Gdy dostrzegła go w końcu, zamarła.
- Hej, ja… – zawiesiła głos, a następnie przygryzła policzek od środka. - Emm… Kurczę, nie wiem tak naprawdę, co powinnam powiedzieć… Chciałam cię po prostu zobaczyć i przeprosić, jak spieprzyłam parę ostatnich miesięcy – mówiła z trudem, nieco się jąkając, aż wreszcie dała znać o sobie również dziewczynka. Zaśmiała się wesoło, nieco wiercąc się w ramionach Matts. - Jeszcze się nie znacie, ale to moja córka, Mia… Możemy w ogóle pogadać? To znaczy, jeśli nie chcesz to rozumiem, bo to logiczne, ale ufam, że chciałbyś trochę poplotkować, jak za starych dobrych czasów? – wyrzuciła na jednym wydechu, obdarzając go słodkim uśmiechem. Tym, który miała przeznaczony tylko dla niego.

pericles campbell
happy halloween
Booyah
brak multikont
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
I znów paroksyzm cierpienia wykrzywił jego ciało, i znów dłoń za późno chwyciła ku szafce; czerń oblepiła sobą świat na dwie godziny przed przybyciem Mattie. Dwie godziny, które spędził wijąc się na ubarwionej kurzem ziemi, pośród deszczu tabletek leniwie staczających się z przewróconego pojemnika.
Chciałby mówić, że gdy to się dzieje, wraca myślami do wszystkich przyjaznych twarzy; chciałby móc odnaleźć w tej swojej chorobie coś podniosłego. Niemal romantycznego. Czasem, na początku zmagań z narkolepsją, pytano go, co wtedy widzi i, speszony swoją niezdarnością, kłamał, że falami powracają do niego wszelkie pozytywne wspomnienia. Że to tak, jakby był o krok przed śmiercią i otrzymywał skrót swego życia, by docenić w końcu jego wartość. Ale tracąc przytomność nigdy nie myślał ani o rodzicach, ani o Percym, ani o Mathilde. Nie uznawał nagle, że ten jego niewielki świat niesie w sobie piękno; umysł jego przepełniony był nicością. Pieprzona katapleksja odbierała mu wszystko. Gdy po jakimś czasie wreszcie odzyskiwał kontrolę nad ciałem, leżąc w tych wszystkich przypadkowych miejscach, wpuszczał do swego serca panikę. Nie polepszało mu się. Nie zmieniało. Nieważne, ile przyjmował leków. Nieważne jakich. Bezsilność, która w głuchy sposób eksplodowała dziś w jego myślach, nakazała mu pozostać na tej pieprzonej ziemi; doskonale wiedząc, że Orpheus nie wróci do domu przed wieczorem, mógł sobie na to zezwolić. Więc leżał. W próżni. Samotnie. Ze swoim małym sekretem, którego nie zamierzał wyjawiać nikomu.
Dźwignięcie na nogi zesztywniałego ciała okazało się w tym wszystkim najgorsze; zawroty głowy powitały go w krainie żywych, a miażdżący ból na plecach zapowiadał nadejście wysypki ametystowych siniaków. Zdołał jednakże napić się jeszcze wody i otrzepać z drobin kurzu, nim pojął, że ktoś dobija się do kruchych drzwi tejże wstrętnej chatki. Zwalczywszy w sobie początkową niechęć, podczas której mimowolnie wstrzymał oddech, postanowił rozliczyć się ze swoim gościem. To znaczy — nakazać mu odejść, ale w tamtym momencie nie wiedział jeszcze, że ujrzenie Mathilde miało mu przywrócić wiarę w tenże fatalny obraz świata. — Cz-cześć — wymamrotał, wlepiając w nią zdumione spojrzenie. Przez chwilę czuł się tak, jakby nie łączyła ich wcale długa i istotna przyjaźń; jakby byli parą obcych ludzi, rozpoczynającymi dopiero wspólną przygodę. Ale przecież to była Mattie. Jedyna dziewczyna, za którą mógł kiedykolwiek tęsknić prawdziwie. — Hej Mia — rzekł więc w końcu, uśmiechając się szeroko. — Twoja mama mnie porzuciła, wiesz? — poskarżył się dziewczynce, zerkającej na niego z ciekawością, po czym wyciągnął ku niej dłonie. Jasne, dzieci były przerażające, ale był pewien, że Mia nie tylko jest wspaniałym wyjątkiem, ale że i on sam okaże się nienajgorszym wujkiem. Dlatego też skradł Mię z uścisku Mattie i ruszył z nią w kierunku salonu. — Myślałem, że dzieci nic nie ważą — poinformował przyjaciółkę ze zdumieniem, czując, że jednak nie odzyskał pełni sił po niedawnym upadku. Nie na tyle, by zaraz doprowadzić do jakiegokolwiek wypadku, ale nie spodziewał się, że od trzymania dziecka mogłoby rozboleć go ramiona.

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Okruchy wspomnień były rozsypane niczym herbatniki, które tak często lubiła jeść do szklanki mleka w sobotni poranek, kiedy Mia jeszcze spała, a ona zyskiwała parę minut dla samej siebie. Nie mogła cieszyć się swobodą, którą mieli inni, wszakże okres rodzicielstwa wydawał się być nader wymagający, przez co Mathilde zapadła się w sobie, karmiąc się dysonansem emocji. Feeria ich była tak obszerna, że nawet dzisiejszy dzień wydawał się być owiany swoistego rodzaju kuriozum, pod płaszczem którego zjawiła się w progu drzwi Periclesa.
Pierwsze sekundy, kiedy obserwowała ukochanego przyjaciela sprawiły, że zmarszczyła brwi.
Gdy wziął jej córkę, rozchyliła nieznacznie usta.
Czas był potrzebny im obojgu, dlatego z pewnego rodzaju rezerwą przyglądała się młodemu mężczyźnie, gotowa do ewentualnego skoku. Nie wynikało to z braku zaufania, lecz Campbell wydawał się być cudacznie nieobecny. Przypominał jej przeźroczystą marę, która powłóczystym ruchem przemierzała kolejne, kręte alejki drzew w Tingaree, choć on był bardziej żywy niż nawiedzające ją w koszmarach nocne wizualizacje.
- Wszystko w porządku? – spytała z jawną troską, kiedy znalazła się blisko niego. Wlepiała w ciemnowłosego chłopca tęczówki, chcąc na nowo poczuć go tak jak kiedyś, by móc zrozumieć – co trapiło jego duszę.
Parsknęła nawet pod nosem, gdy zrozumiała uwagę na temat wagi swojej córki. Miał rację, sama Bennett sądziła, że dzieci są lżejsze, lecz nie patrzyła na to wcześniej w ten sposób, bo dla niej ta kruszyna przysłoniła cały świat, tak jak i marzenia. Marzenia o byciu kimś.
- Nie chciałam cię porzucić, Periclesie… – szepnęła cicho, przygryzając nerwowo policzek. Bała się tej rozmowy, wymiany kolejnych frazesów i wszelkich tłumaczeń. Odczuwała zbyt wielki wstyd, by opowiedzieć mu o swoich problemach, wypełnionych po brzegi absurdem zmartwień. - Na samym początku odcięłam się od wszystkich, bo… Gdy zaszłam w ciąże, to ojciec Mii proponował mi aborcję, potem zostawiła mnie matka, a na sam koniec ja się musiałam zmierzyć z tym – jak to jest być dorosłą i opiekować się takim małym bąkiem… Musiałam to sobie poukładać w głowie i chyba nadal tego nie zrobiłam, dlatego przepraszam, że dałam dupy na całej linii – jęknęła niemal na jednym wydechu, robiąc minę zbitego psa, którego właściciel właśnie się pozbył, bo znudził się jako świąteczny prezent. Próbowała wierzyć, że p r z y j a c i e l uwierzy w słowa dziewczyny, wszakże nie miała powodu, by kłamać. Mówiła o swoich głęboko skrywanych tajemnicach, z którymi nie zmierzyła się jeszcze w pełni. Nawet patrzenie w lustro w obecnej sytuacji przypominało efemeryczny obraz utkany przez średniowiecznego twórcę, aniżeli kobietę doświadczoną i obdarzoną cudem narodzin.
- No ale ja i Mia jesteśmy super urocze, więc… Nie możesz się długo złościć, co nie? – spytała z nikłym uśmiechem, podchodząc do młodego mężczyzny i zaciskając smukłe palce na jego nadgarstku. - Poza tym, bardzo chciałabym znowu mieć cię blisko siebie, tak jak dawniej.

pericles campbell
happy halloween
Booyah
brak multikont
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Świat stworzony z peryklesowych koszmarów wykluczał istnienie spokoju; nic nie mogło być w porządku, kiedy umysł jego nieustannie rozrywany był niemym krzykiem bólu. Nie tylko tego fizycznego, który niósł na sobie znamiona choroby — to poczucie samotności było tą drzazgą, która nazbyt mocno zalęgła gdzieś pod skórą.
To, jak i pewność, że jest przyczyną spadających na to miasto katastrof.
Wszystko okej — skłamał jak zwykle, typowo, ułożywszy usta w nieśmiałym uśmiechu. Mia posłała mu niezadowolone spojrzenie — spodziewała się zapewne f a j n e g o wujka, ale Perry nie posiadał przecież w domu żadnych zabawek, które mogłyby zainteresować tak niewielką kreaturę. Dlatego złapał ją pewniej i począł się z nią kołysać, udając nagle, że ich trójka znajduje się na pięknym okręcie. Takim, który zawsze chciał mieć.
Zobacz Mia, tam siedzi mewa! — krzyknął, podbiegnąwszy do jakiejś starej, wujkowej figurki mewy, która stała zakurzona na parapecia. Zaskrzeczał jak morski ptak, a gdy Mia się roześmiała, prędkim ruchem wskazał jeden z rogów pokoju. I potem padały już tylko kolejne zdania. Mia, musimy udać się na sterburtę! albo o nie, piraci! Przygotować armaty!, dopiero po kilku intensywnych minutach uzmysławiając sobie, jak bardzo jest wyczerpany. Jak nieodpowiedzialnie postępuje. Powrócił więc do Mats, choć jej kruszyna zdawała się być tym faktem niepocieszona. — Wcale nie musialaś mierzyć się z tym sama — zaprotestował, dając tym samym znać, że przez ten cały czas wsłuchiwał się w jej spodziedź. Początkowo zamierzał z pełnym przekonaniem powiedzieć: daj spokój, nie musimy tego robić, lecz uznał ostatecznie, że ich przyjaźń jest nazbyt ważna, by poddawać ją tak prostym zapewnieniom. Bo owszem, nie musieli. Ale obojgu było to zapewne potrzebne. — Chociaż rozumiem. Chyba bardziej, niż ktokolwiek — posłał jej lekki uśmiech, a wraz z nim oddał jej Mię. Chciał ją objąć. Je objąć, wymazując tym samym wspomnienia minionych w ciszy miesięcy, ale nazbyt czuły na dotyk (Mia i tak nie rozumiała, dlaczego momentami się krzywi) chronił swe obolałe, naznaczone siniakami ciało. Nie był gotowy na zdradzenie Mathilde z czym się mierzy. — Nie mam o nic pretensji, Mattie — rzekł przyjaźnie, siadając na kanapie. Nigdy nie miał pretensji do nikogo o to, że znikał; prawdopodobnie jedynym wyjątkiem w ostatnim czasie stał się Orfeusz, który zakorzenił się w myślach jego na tyle, by na każde wspomnienie jego osoby usta jego unosiły się w uśmiechu. — I jak sobie teraz radzisz? Mogę ci jakoś pomóc? — spytał, na bok odsuwając własne zmartwienia. Wiedział także, że jest nienajlepszym wsparciem w tego typu sprawach — posiadał znikomą wiedzę na temat rodziny, dzieci i dorosłości — ale zamierzał się dla niej postarać.

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Chciała opowiedzieć mu o wszystkim.
O niespełnionych marzeniach, które pogrzebała kilka tygodni temu. Nawet mogłaby z nim porozmawiać o głupotach, mimo iż najbardziej interesował ją o n. Była ciekawa wszystkiego, jednocześnie oczekując od niego szczerości, o którą nie miała odwagi prosić. Zawsze dotykała intymnych tematów po omacku, jakby nieśmiało wyciągała ku nim drobne dłonie, zagarniając dla siebie wszelkie tajemnice.
Te małe i te całkiem duże.
Uniosła wymownie brwi, przygryzając jednocześnie policzek od środka. Metaliczny posmak krwi osiadł na języki, a Mathilde powodziła wzrokiem za sylwetką młodego mężczyzny, który w swych ramionach miał największy skarb swojej przyjaciółki.
- Kłamiesz prawie tak dobrze jak ja – powiedziała spokojnie, po czym stanęła przed nim. Niechętnie przerwała tę zabawę, ale z subtelnością skrzydeł motyla dotknęła noska córki, która zaśmiała się wesoło. Wlepiała zaciekawione tęczówki w nieznajomego człowieka, który zagarniał jej uwagę i skupiał na każdym swoim roku. Niewiele z tego rozumiała, ale była dostatecznie zaciekawiona, by wtórować mu w rozkoszny sposób machaniem kruchymi rączkami, jednocześnie łaknąc kolejnych przygód.
- Musiałam – głos Bennett był stanowczy i pełny pewnego rodzaju wyrzutu. - Było mi wstyd, że doszło do tak kuriozalnej sytuacji jak wpadka… Zresztą, już jest w porządku, dlatego przyszłam i szczerze chciałam przeprosić – przyznała w końcu, odwracając na kilka chwil spojrzenie. Wyrzuty sumienia gryzły ją, niczym maleńkie mróweczki, przypominając raz po raz – jak bardzo nieodpowiedzialna była.
Czasem t y l k o żałowała, a potem zapominała o wszystkim, gdy spoglądała na pyzatą buzię dziecka. Było radością, której nie pojmowała, a im dłużej brnęła w oniryczność ich relacji, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, jak niezwykła więź zdołała je połączyć.
- Co się u ciebie zmieniło? Czuję, że coś jest nie tak, a ty sukcesywnie nie chcesz mi o tym powiedzieć – wyznała zgodnie z własnym przeczuciem. Oddychała spokojnie, cały czas obserwując zabawę i próby zajęcia Mii, która była wyjątkowo spokojna. Nie skupiała pełni swej uwagi na dwójce prawie dorosłych, bo bardziej ciekawiło ją niepoznane (jak do tej pory) otoczenie.
- Dzięki, ale chyba masz do nich prawo – cichy ton sprawił, że rozgoryczenie zmącone przez zawstydzenie na nowo uderzyło w twarz ciemnowłosa, która usiadła obok przyjaciela. Był istotny i chyba wolałaby, żeby krzyczał, choć nie był taki. Nigdy nie żywił względem niej negatywnych emocji, które tak wiele ułatwiały, a decyzje podejmowane w gniewie plasowały się na najwyższym miejscu podium.
- Sprzątam domy bogatych ludzi, przez to, że sukienki przestały się sprzedawać, więc w sumie jakoś daję radę… Mieszkam sama z Mią, bo matka zaginęła gdzieś w akcji i tak właściwie to tyle… Za rok zaczynam studia, więc pewnie wyjadę do Sydney – przyznała zgodnie z prawdą, mając nadzieję, że to także zrozumie. Sama unikała prawdy, decydując o swoim życiu nader spontanicznie. Po ostatnich wydarzeniach – myślała jedynie o tym. Kupienie biletu i kolejna ucieczka, tym razem bez szansy na jej odnalezienie. - Co cię trapi? – spytała w końcu, a ton był skropiony subtelnością. Nie napierała na niego, dając mu przestrzeń do tego, by podjął decyzję jak wiele chce powiedzieć.

pericles campbell
happy halloween
Booyah
brak multikont
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Kłamstwo wpisane było w jego jestestwo; oplotło jego umysł, przeniknęło przez skórę, wrosło w serce. Bez kłamstwa nie potrafił żyć; odnajdując bezpieczeństwo w fałszu, miał pewność, że nikt już więcej go nie skrzywdzi. Dostrzegał naturalnie jak naiwnym jest to myśleniem; mógł wybudować wokół siebie potężne mury, lecz mimo to ból pojawiał się zawsze. — Okej — odparł jedynie, myśląc o tym, jak bardzo się od siebie różnią. I jak jednocześnie są do siebie podobni. Tyle że Mats miała teraz wkroczyć w świat dorosłości, który prawdopodobnie miał być dla Periclesa jedynie marzeniem. — Nie gniewam się. Nigdy się nie gniewałem — odparł z uśmiechem, dając jej tym samym znać, że przyjmuje jej p r z e p r o s i n y. Nie potrzebował ich, nie miał jej czego wybaczać, ale nie zamierzał odebrać jej prawa do tak hojnego gestu; pozostawało mu wyłącznie zaakceptować jej skruchę i liczyć na to, że następnym razem oboje będą mądrzejsi. Że następnym razem żadne z nich nie pozwoli, by przyjaźń ich rozdzielona została przez wzajemną ciszę.
W s z y s t k o jest nie tak — odparł z cichym pomrukiem, po czym wzruszył ramionami. Zawsze było. Odkąd pojawił się na świecie wszystko było nie tak, bo narodził się jako grzech; nikt nie chciał mu jednak wyjawić, dlaczego odpokutowywać miał za zbrodnie swoich rodziców. Przecież nie prosił o to, by pojawić się na świecie. — Jeśli wyjedziesz, weź mnie ze sobą — i nie żartował, składając tak poważną prośbę. Skoro nie potrafił wyjechać stąd samotnie, wybawieniem mogli być dla niego inni. Gotów byłby z dnia na dzień porzucić swoje życie, bez wzruszenia ruszyć przed siebie i nigdy już nie wracać do tego, co spotkało go w Lorne Bay. Może tęskniłby tylko za Orfeuszem. A może zabrałby go ze sobą. — Nic, naprawdę nic, Mats. Mam podwójne zmiany w pracy i jestem po prostu zmęczony — tym razem postarał się, by kłamstwo zabrzmiało prawdziwie. By szczerością tego wyznania mógł przekonać samego siebie. Nie miał bowiem pojęcia, co innego miałby jej powiedzieć. Że choroba odbiera mu całą radość życia? Że ma zbyt duże zadłużenia, by mafia mogła zostawić go w spokoju? A może zapytać, czy wie, cze w ogóle powinien nazywać tych ludzi mafią, czy jednak kartelem? Kłamstwa gwarantowały mu bezpieczeństwo. Kłamstwa gwarantowały je także niewielkiej grupce osób, na których jeszcze mu zależało.

mathilde bennett
ODPOWIEDZ