inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Żwir układający się w wąską ścieżkę wiodącą ku drewnianej chacie, gruchotał pod naciskiem jego nerwowych kroków. Zdawało mu się, że jeszcze ma czas; że Jedda wciąż błąka się po ciemnych zakamarkach Lorne Bay, napotykając na kolejne rozczarowania pod postacią urwanych tropów. Że kiedy skończy się jego bolesna rekonwalescencja po przebitej kulą jamie brzusznej, czeka go okazja zamienienia z brunetką jeszcze kilku istotnych słów. Stukając jednakże wczorajszego wieczora w podświetlane klawisze swojego laptopa, przeszukując złowrogie szlaki uformowane z liter w bazie danych swej… organizacji, napotkał na nadzwyczaj źle brzmiącą wróżbę. Ta nakazała mu stawić się dzisiejszego ranka pod domem dziewczyny. Było po szóstej, ciemne chmury ledwie przerzedzały się nad nieboskłonem, a on ziewał raz za razem, przeciągle i głośno, zmuszając swe ospałe ciało do niechcianego truchtu. Docierając tu wypożyczonym samochodem, przeklinał odległość dzielącą to porośnięte zielenią miejsce od zarzewia rezerwatu, składającego się na obszerny, poprzecinany kałużami parking. Był jeszcze, cholera, zbyt słaby na takie ekspedycje, więc jeśli na nią nie trafi - przyrzekał sobie - sam jej urwie tę rozgadaną, nieokrzesaną główkę. Skąd mógł wiedzieć, że już się spóźnił? I że drążąc kawałkiem urwanego drucika w zamku drzwi, nie napotka po ich otwarciu na Jeddę, a śpiącego w jej sypialni mężczyznę o rześko lśniącej skórze, rozwierającego powieki akurat w chwili, w której na deskach podłogi rozległo się ciche skrzypnięcie pod naporem źle postawionego, orfeuszowego kroku? - Umm, hej, jest tu gdzieś Jedda? - rzucił idiotycznie, nieco płochliwie, nie spodziewając się ujrzeć podobnego widoku. Najbardziej zaskakiwał go fakt, że pochłaniany wzrokiem mężczyzna tak bardzo przywodził mu ją na myśl, że ich usta kreśliły się w podobny trójkąt, oczy - choć teraz wąskie i zaspane - cechował podobny błysk brunatu, a twarz poprzecinana mimicznymi zmarszczkami wyrażała podobną konsternację. Tyle że... ten mężczyzna znacznie bardziej wpisywał się gust Orpheusa. Może nawet nieco za bardzo?

Zeta Corrente
MANAGER — THE PRAWN STAR
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Zamieszkuje dzielnicę Tingaree i jest w 1/3 Aborygenem. Pracuje jako instruktor jogi, bo to tak ładnie wygląda w CV, a gdy nie udaje przemiłego chłopca to pomaga ojcu w szemranych interesach. Obecnie chodzi wściekły na cały świat, bo jego siostra wyjechała i zostawiła go w tej zapadłej dziurze.
7

Tęsknota i strach o siostrę bliźniaczkę nasilała się z każdym kolejnym dniem coraz bardziej. Już nawet w domu rodzinnym nie krył się specjalnie z tym, iż jej poszukiwał. Ojciec miał mu to za złe – ciągle powtarzał, że Jedda sama sobie przypieczętowała los, podejmując decyzję o wyjeździe. Ciągle powtarzał, że skoro Jed woli poszukiwać swojego byłego chłopaka i żyć mrzonkami, niż zmierzyć się ze światem, który stał przed nią otworem (u boku swojego ojca, oczywiście) to najwyraźniej nie jest godna, by nosić nazwisko Corrente. I Zeta miał serdecznie dosyć tego pieprzenia. Dość szybko wpadł na pomysł, by przejąć mieszkanie Jeddy i tam się zaszyć w oczekiwaniu na rozwój sytuacji. Po cichu liczył na to, że przyłapie siostrę na gorącym uczynku – być może będzie musiała po coś wrócić do swojej chatki? Gdyby tylko ją przyłapał, nie pozwoliłby jej ponownie odejść bez wymuszenia na niej utrzymywania stałego kontaktu.
Spodziewał się zatem podobnego zajścia, ale raczej z innym bohaterem w roli głównej. Nie spał zbyt czujnie, ale przynajmniej był na tyle wyczulony, by usłyszeć skrzypienie podgłogi. Z początku nieco oniemiały; jak przez mgłę spostrzegł nie Jeddę, a jakiegoś mężczyznę, który w dodatku do niego przemawiał. Zeta sądził, że się przesłyszał. Musiał. Bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie zaskoczyłby go w ten sposób. – Co? – spytał nieprzytomnie, mrużąc oczy. Choć w pierwszej chwili – gdy już uświadomił sobie, że to nie jeden z tych dziwnych sennych fantazji – chciał wypowiedzieć raczej co, kurwa? Zmarszczył brwi i poderwał się z materaca, stając na równe nogi w samych bokserkach. – Kim ty do cholery jesteś? – zapytał, rozglądając się za czymś, co przydałoby mu się do ataku. Do głowy by mu nie przyszło, że owy mężczyzna może być kimś znaczącym dla jego siostry. Zdaniem Zety, przecież na pierwszy rzut oka ten mężczyzna był dla niej za stary. Chwycił za kij baseballowy, stojący pod ścianą, a należący do Jeddy, którym notabene miała zamiar obronić się przed… no, Orfeuszem właśnie. – Liczę do trzech i masz mi powiedzieć czego chcesz od Jed – warknął, unosząc kij baseballowy wysoko.
Rozległ się ciche warknięcie i dopiero wówczas Zeta zdziwił się, że jedyne, co zrobił King, jego labrador to wykopał się spod kołdry i spojrzał z zaciekawieniem na włamywacza. Ostrzegano go przed labradorami, ale do tej pory Zeta nie mógł wyjść z podziwu jak bezradnym i beznadziejnym przypadkiem był jego labrador. Na co komu pies, który nawet nie atakuje włamywacza?
orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
idealnie podpasował numer posta, 69 :lol:

Mrok panujący wewnątrz domu, jeszcze przez kilka minut nieprzepuszczający przez rolety porannego, pomarańczowego słońca, zabarwił mu oczy na czarno. Rozszerzone źrenice czujnie badały każdy element drewnianego domu, będącego (jeszcze do niedawna, jak miało się wkrótce wyklarować) azylem dla kobiety, która przeszło dwa, trzy tygodnie temu podjęła próbę roztrzaskania mu na głowie cholernego krzesła. Sunąc korytarzem w głąb przepasanych ciemnością pomieszczeń, w pierwszej kolejności trafił na kuchnię. Tam ktoś na niewielkim stole porzucił niedojedzone grzanki i stertę brudnych naczyń piętrzących się w zlewie obok, podpowiadając mu tym samym “hej, twoje obawy są bezpodstawne, ona tu jest, żyje i ma się dobrze”, co przyjął z niewysłowionych rozmiarów ulgą. Skręcając na zachód, napotykając na drzwi wiodące do sypialni, ani przez moment nie dopuścił do rozsądku tej - jakże prawdopodobnej - możliwości, że to nie Jedda wypełniała swą osobą te cztery solidne ściany. Mogła przecież dorobić się współlokatora dowolnej płci, mogła się z kimś spotykać, mogła użyczyć komuś swego domu na czas nieobecności. Mogła także wcale nie wiedzieć, że w jej chatce ktoś się zatrzymał. Opcji było wiele, a jednak umysł Orfeusza pozostawał na nie zamknięty. Dopiero gdy dostrzegł obcą sylwetkę pokrywającą powierzchnię łóżka, uświadomił sobie swój błąd. I nagle po głowie tysiące rozważań - jest tu tylko ten mężczyzna, czy ktoś jeszcze? Czy w tak obolałym stanie dałby mu radę? Czy w ogóle miał uznawać go za zagrożenie? Jaką powinien przybrać strategię? Pytania te, zdające się nie mieć końca ani tym bardziej odpowiedzi, ukrócił szereg niekoniecznie przychylnych reakcji nieznanego mężczyzny. Kiedy podniósł się z łóżka, ukazując swą aparycję niemalże w pełnej okazałości, kąciki ust Orpheusa bezwiednie powędrowały ku górze. Mimo całej problematyczności rozgrywającej się sceny, miło było dojrzeć tak przyjemny dla oka obraz. Później natomiast, kiedy uszu jego dobiegły nieeleganckie słowa bruneta, na poważnie już musiał zastanowić się nad drogą ewentualnej ucieczki lub trzeźwym oszacowaniem swych szans na wygraną w możliwym starciu. - Mógłbym zapytać ciebie o to samo - odparł tonem bardziej już zobojętniałym, wciąż wbijając w jego oblicze swój świdrujący wzrok. Och, oczywiście, że nie zamierzał dać się zastraszyć, a prędzej podjudzić złość nieoczekiwanego gospodarza. Gdy ten jednak pochwycił kij baseballowy, wyglądający na dość solidny (matko boska, dobrze, że nie tym oberwał od tej smarkuli w potylicę), w drodze przezorności wykonał nieznaczny krok do tyłu. - Po cholerę się tak burzysz, narwańcu? Jesteś jej bratem? Nie przyszedłem do ciebie, tylko do niej - chciał nawet dodać “zluzuj majty”, ale zważając na okoliczności, wydało mu się to nazbyt nieodpowiednie. Mimo wszystko, powinien pozostać ostrożny - nie znał przecież jego usposobienia i wobec tego nie mógł wiedzieć, co dokładnie doprowadzić go może do szewskiej pasji. A kokieteryjny wzrok Orfeusza, sugerujący mu opuszczenie swych bokserek, zdecydowanie mógłby być czymś mogącym przelać czarę goryczy. - Kurwa, masz kogoś jeszcze pod tą kołdrą, czy tylko psa? - posłał kolejne z pytań naznaczone zmarszczeniem czoła i zmusił swoje obolałe ciało do kucnięcia, wyciągnięcia dłoni ku zwierzakowi i wabiącego gwizdnięcia. Jak widać, czuł się tu już nazbyt komfortowo. W pierwszym odruchu, swe ostatnie pytanie chciał poprowadzić nieco inaczej. Psa miał określić mianem czarnej bestii, co jednak w porę wydało mu się jakoś tak bardzo... nieprzystające, nazbyt dwuznaczne, mogące zabrzmieć nawet rasistowsko. Mimo wczesnej godziny, jak widać, dobry humor mu dopisywał.

Zeta Corrente
MANAGER — THE PRAWN STAR
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Zamieszkuje dzielnicę Tingaree i jest w 1/3 Aborygenem. Pracuje jako instruktor jogi, bo to tak ładnie wygląda w CV, a gdy nie udaje przemiłego chłopca to pomaga ojcu w szemranych interesach. Obecnie chodzi wściekły na cały świat, bo jego siostra wyjechała i zostawiła go w tej zapadłej dziurze.
:lol:

Tylko, że ja jestem u siebie – warknął w odpowiedzi Zeta, nie widząc w zasadzie powodów, dla których to on powinien się tłumaczyć. Przyglądał się owemu mężczyźnie z – uzasadnioną przecież w jego przekonaniu – wrogością. Nigdy wcześniej go nigdzie nie widział. Nawet nie miał pojęcia, że ów ktoś w przeszłości niepokoił jego siostrę, bo oboje zawalali na zajęciach z podstaw zdrowych relacji i nie komunikowali się wcale. W tym momencie – jak i w zasadzie w wielu momentach w przeszłości – nienawidził siebie za to. Wyrzucał sobie, że powinien jej bardziej pilnować i być może nie doszłoby do jej nagłego zniknięcia. Audrey też się do niego nie odzywała i za porażkę uznał ich ostatnie spotkanie, kiedy to próbował wyciągnąć z byłej przyjaciółki cokolwiek. Choćby to, że Jedda po prostu żyje.
Tak, jestem jej bratem. A ciebie nie znam, co daje do myślenia. – Jego ton przepełniony był złością i wcale nieznikomą groźbą. Obserwował uważnie mężczyznę, zastanawiając się nad jego ewentualnym umiejętnościami walki. Nie zarejestrował u niego broni, co przynajmniej na ten moment dawało mu punkty przewagi w obliczu trzymanego kija. Rozległo się szczęknięcie – oburzone – co świadczyło tylko o pobłażliwości psa i ogólnemu niezadowoleniu wynikającemu z obudzenia go. Bynajmniej nie było spowodowane tą nieproszoną wizytą. Bo przecież labradorom nie wolno ufać, o czym świadczyło zdradzieckie podejście Kinga do owego nieznajomego. Zeta nie mógł jednoznacznie stwierdzić czy jego szczeniak podszedł tak ufnie do włamywacza z ciekawości, czy z racji tego, że go znał. Zresztą, Zeta przezornie i tak nie zawierzałby osądowi swojego psa. Dlatego nie opuścił kija baseballowego ani na moment. – Jakoś ci nie wierzę – powiedział nagle. Nawet jeśli nie rozmawiał ze swoją siostrą od dłuższego czasu na żadne poważne sprawy to mimo wszystko trudno było mu uwierzyć w to, że ktoś się koło niej kręcił, a on tego kogoś nie kojarzył. Dzięki wglądowi na jej telefon i sociale wiedział przecież o wszystkich jej znajomych – o Hazel, o Audrey, nawet o tym policjancie, który jej tak chętnie pomagał i wystarczyło tylko, by Jed zatrzepotała przed nim rzęsami. A tymczasem o mężczyźnie, który stał w niewielkim dystansie od niego, nie wiedział zupełnie nic. Nagle ta myśl go tknęła i raz jeszcze zlustrował go wzrokiem. – Zepsułeś zamek w drzwiach? – zapytał… właściwie nie wiadomo po co. Ale był wręcz przekonany, że mężczyzna musiał się włamać, bo przecież nie mógł posiadać własnego kompletu kluczy. Jedda swoje pozostawiła u Audrey, natomiast drugi komplet posiadał on sam. I o ile żaden z tych kompletów nie został skradziony, bądź nie zostały dorobione nowe klucze, o tyle znaczyło to, że mężczyzna musiał wtargnąć do jego domu.
orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Przypatrując się przestępczym zmaganiom Zety Corrente pobieżnie, jakby z ukrycia, wzrok jego i tak zawsze podążał ku najdłużej żyjącej sylwetce ich rodu. To ona przecież dyktowała warunki, wydawała rozkazy i - zdawało się - odpowiadała za każdy ruch stojącego teraz przed Orfeuszem człowieka. A jednak słysząc złowróżbne słowa, zauważając wzrastającą złość i dopatrując się w oczach syna tego mężczyzny mieszanki wybuchowej złożonej z najrozmaitszych planów rozprawienia się z intruzem, pojął, że nie może dłużej bawić się w te przekomarzanki. Że musi obrać jedną z taktyk już teraz, niezwłocznie wcielając ją w życie. Człowiek, któremu w myślach przypisał już imię Zeta, miał słuszność. Bądź co bądź, to Orpheus wtargnął do (jak wskazywały wszelkie fakty) jego domu i choć ten na co dzień podążał wskazówkami swego ojca, nie oznaczało to, że nie stanowił teraz zagrożenia.
Dłoń wyciągnięta do przodu, której koniuszki pocierały o siebie nawzajem w próbie uzyskania atencji czworonożnej bestii, świadczyć miała o nieustraszonej naturze Orfeusza i okazywać lekceważący stosunek do posyłanych mu gróźb. W rzeczywistości jednak serce wygrywało mu w piersi swój chaotyczny koncert, a on starał się przypomnieć sobie, w której kieszeni spoczywa niewielkich rozmiarów scyzoryk, mogący posłużyć mu niebawem za istotną formę samoobrony. - Niezbyt chce mi się wnikać w wasz kiepski kontakt, stary, chce z nią po prostu porozmawiać - westchnął, w myślach jednakże dziękując Jeddzie i nieistniejącym bogom za utajenie przed Zetą swojego udziału w życiu dziewczyny. Gdyby miał tego świadomość, ta rozmowa zapewne przebiegłaby inaczej, ba, w ogóle nie byłaby rozmową, a Orpheus w swej czaszce miałby sporych rozmiarów wgniecenie od kija baseballowego. A także, jak sądził dotychczas, psie kły wbite w niemalże każdą część ciała, bo cholera, nie ufał temu psisku. Wiedząc, że znikome siły niesione czasem rekonwalescencji nie pozwoliłyby mu na skuteczną ucieczkę, ani pozbawienie tej bestii w porę życia, powędrował ostatnią z wyznaczonych mu ścieżek, udając, że to wszystko nie robi na nim najmniejszego wrażenia. Gdy więc pies jedynie go obwąchał, muskając go swoim mokrym nosem, brunet odetchnął w myślach z niebosiężnych rozmiarów ulgą i poklepał bestię po grzbiecie. A potem, słysząc posłane mu pytanie, uniósł z fascynacją jedną z brwi i bardzo powoli podniósł się z ziemi, wyciągając dłonie do boku, w celu okazania swej nieszkodliwości i poniekąd bezbronności. Zupełnie jakby mierzono do niego z broni. - Nie, nie zepsułem. Mam bardzo zwinne palce - odrzekł, nie potrafiąc zapanować nad filuternym uśmieszkiem, jaki zakwitł na jego twarzy. - Słuchaj, opuść już ten kij, bo cię rozbolą ręce. Chcę się tylko upewnić, że nic jej nie jest i tyle. Jedda? - zawołał w przestrzeń objętą szarą ciszą, mimo wszystko licząc na to, że jej nie zastanie. Miała być sama. Orpheus nie zamierzał rozmawiać z nią w obecności jej brata, któremu to przecież od razu wszystko by wyśpiewała.

Zeta Corrente
MANAGER — THE PRAWN STAR
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Zamieszkuje dzielnicę Tingaree i jest w 1/3 Aborygenem. Pracuje jako instruktor jogi, bo to tak ładnie wygląda w CV, a gdy nie udaje przemiłego chłopca to pomaga ojcu w szemranych interesach. Obecnie chodzi wściekły na cały świat, bo jego siostra wyjechała i zostawiła go w tej zapadłej dziurze.
Było to w istocie prawdą, iż Zeta pełni raczej funkcję chłopca na posyłki w nieco szerszym znaczeniu tego określenia. Bywał kierowcą, gdy wymagała tego sytuacja, bywał osobą, która stała na czatach i w obliczu nadchodzących kłopotów informowała o zbliżającym się wrogu. Zawsze jednak ustawiany był w takiej pozycji, by jego samego nie dało się zgarnąć. Nie mógł być wystawiany na zbytnie ryzyko, zważywszy na fakt, iż jego ogólna rola w rodzinie Corrente ograniczała się raczej do świecenia oczyma i czarowaniu. On miał odpowiadać za dyplomację, choć wciąż przecież miał nikłe doświadczenie, zważywszy na jego wiek, co jego ojciec zwykł mu wypominać, pomny tego, iż w tejże roli bardziej widział Jeddę – choć przecież byli w tym samym wieku – aniżeli jej brata bliźniaka. Na szczęście Zeta zadbał już o to, by Jed nigdy nie dostąpiła tego wątpliwego zaszczytu, jakim był udział w interesach ich ojca. Zadbał też o to, by nikt nigdy nie wykorzystywał jej do zleceń kieszonkowych, gdy byli jeszcze w szkole średniej. Jak i o to, by o samym fakcie nigdy się nie dowiedziała. Miał przed nią wiele tajemnic, ale jak widać ona przed nim również – jak choćby fakt istnienia mężczyzny, stojącego teraz przed nim.
Corrente wydał z siebie niski pomruk, będący odpowiedzią na słowa nieznajomego, które bynajmniej mu się nie spodobały. Może i nie miał najlepszego kontaktu z siostrą w ostatnim czasie, ale zupełnie nie rozumiał, dlaczego byle typ miał mu to wypominać. Zmierzył go przenikliwym spojrzeniem, próbując wysnuć domysły, skąd mógłby o tym wiedzieć. — Nic ci do tego — oznajmił, poniekąd przecież się z nim zgadzając, że nie ma co wnikać w relację Jeddy i Zety.
Zeta w odpowiedzi tylko zmarszczył brwi – nie podobał mu się protekcjonalny ton tego mężczyzny i jego spojrzenie spod rzęs, które dla samego Zety było trudne do zdefiniowania. Nie podobało mu się owe droczenie, które nie powinno mieć miejsca. — Zamknij się — upomniał go, przewróciwszy oczyma. — To nie jest dom nie wiadomo jakich rozmiarów i chyba zdążyłeś już zauważyć, że mojej siostry tutaj nie ma — warknął już mocno zirytowany, ale rzeczywiście nieco opuścił kij, wciąż go jednak trzymając w dłoniach, będąc gotowym do ewentualnej obrony. — Mów kim jesteś i skąd znasz Jed, i dlaczego twoim zdaniem miałoby jej coś grozić — warknął rozkazująco. Jedna jego brew uniosła się powoli. — Bo ewidentnie coś przed chwilą zasugerowałeś — dodał jeszcze, mrużąc oczy i przyglądając się mężczyźnie zdawkowo.
orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Nie wiedział, czy to zaskakujący szlak podobieństw ciągnący się za nimi długimi latami, wczesna pora zatruwająca logiczne myślenie, czy może naprężone mięśnie mężczyzny o oczach tak głęboko brązowych, że mógłby w nich zatonąć, odpowiadały za fascynację zyskującą z każdą minutą na sile. Orfeusz był tym człowiekiem o c z a r o w a n y.
- Boże kochany - parsknął, po czym zaśmiał się krótko i gorzko. Cokolwiek rozkażesz, chciał odpowiedzieć w pierwszej chwili, odnosząc się do polecenia wydanego mu przed momentem, ale spostrzegł, że wszystko to stawało się nazbyt perwersyjne. Nie uważał jednakże, by było to wyłącznie jego winą - bądź co bądź, ten brunet o zniewalających oczach wciąż prezentował swój tors w pełnej okazałości i malował tym samym w umyśle Orfeusza pewne konkretne wizje. Musiał starać się ze wszelkich sił, by nie dać ześlizgnąć się spojrzeniu gdzieś poza ten obszar - poza twarz i klatkę piersiową, które były jeszcze względnie bezpiecznymi strefami do kontemplacji. - Sam kazałeś mi się tłumaczyć, a teraz jednak mam się zamknąć? - spytał chytrze, pogłębiając swój zawadiacki uśmieszek rozpromieniający mu twarz. Przepadał. Coraz bardziej zatapiał się w tym niepoważnym zauroczeniu, niemającym prawa zaistnieć - zamiast bowiem myśleć racjonalnie, zamiast starać się wyjść z całej sytuacji bez szwanku, pragnął jedynie przekomarzać się z tym mężczyzną tak długo, aż ten w końcu pozwoliłby skończyć im w tym stojącym nieopodal łóżku razem. Tyle że czuł, ku własnej, nieodpartej rozpaczy, że nigdy się to nie stanie. A skoro nie miało się stać, mógł równie dobrze zdeptać te nikłe szanse na drobny proch poprzez wypowiedzenie jednego, niezwykle przebiegłego kłamstwa. - Kocham ją - wypalił idiotycznie, uświadamiając sobie przy okazji, że pierwszy raz w życiu wypowiadał podobne słowa. - Kocham tę twoją szurniętą siostrę, okej? Więc jeśli ukrywa się przede mną w jakiejś łazience, jeśli jej w tym pomagasz, to… po prostu chcę wiedzieć, że jest cała i od razu sobie pójdę - oznajmił, czując, jak nerwy poczynają zżerać go od środka. Ściągnął momentalnie wzrok na ziemię, zastanawiając się, jak zareagowałaby Jedda słysząc to wszystko. Uwierzyłaby? Uwierzyłaby, że mężczyzna, którego ostatnio niemal powaliła uderzeniem krzesła, przed którym uciekała w popłochu przez tysiąc alejek, ją k o c h a? Wiedział, że wcielanie się w fikcyjne role wychodzi mu nienajgorzej, że te drżenia głosu, które chytrze zademonstrował, ten rozbiegany wzrok i zaszklone oczy mogły przekonać powątpiewający umysł Zety, ale czy podziałałyby także na jego siostrę? Musiał wiedzieć, że jej tu nie ma. - Jesteś przecież jej bratem, doskonale wiesz, że ona przyciąga do siebie niebezpieczeństwo jak magnes - zauważył mądrze, powoli wracając do niego wzrokiem. Zmarszczył nawet czoło w geście rzeczywistego zmartwienia i głośno wypuścił z płuc powietrze. - Miałem wypadek kilka dni temu, dlatego się wcześniej do niej nie odezwałem. Widzisz? Nie ściemniam - wyjawił, ostrożnie unosząc swój sweter ku górze, by pokazać pokaźnych rozmiarów opatrunek zdobiący jego blade ciało w okolicy od żeber, aż do pasa.

Zeta Corrente
MANAGER — THE PRAWN STAR
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Zamieszkuje dzielnicę Tingaree i jest w 1/3 Aborygenem. Pracuje jako instruktor jogi, bo to tak ładnie wygląda w CV, a gdy nie udaje przemiłego chłopca to pomaga ojcu w szemranych interesach. Obecnie chodzi wściekły na cały świat, bo jego siostra wyjechała i zostawiła go w tej zapadłej dziurze.
Zabawne, bo jeszcze nie usłyszałem dobrego wytłumaczenia — stwierdził ironicznie i posłał mu wymowne spojrzenie. Może droczyłby się z nim mniej, gdyby znał te wszystkie myśli przemykające przez umysł Orfeusza. Kim był ten nieznajomy? I skąd znał Jeddę? Cokolwiek to było, Zeta był przekonany, że nie spodoba mu się trzon tej znajomości. Przeklął siostrę w myślach, uzmysławiając sobie po raz n-ty, że jej nierozważność doprowadzi go kiedyś do granic szaleństwa. Dlaczego ona zawsze pakowała się w jakieś dziwne akcje? Czyż właśnie nie przed tym próbował ją chronić przez całe swoje życie? A tymczasem czuł się jakby nieustannie przegrywał w każdym rozdaniu.
Co? — wymsknęło mu się wraz z bezczelnym parsknięciem śmiechu, które rozluźniło jego dotąd napięte mięśnie. — Nie. To niemożliwe — mruknął z nieposkromioną pewnością siebie i nie dbając o dyskrecję zlustrował go beznamiętnym spojrzeniem od stóp do głów. Ale nie, nie mógł się przecież mylić. Znał Jed tak dobrze jak samego siebie i wiedział, że choć jego siostra miała wątpliwy gust co do potencjalnych sympatii – on pewnie by wolał, żeby umawiała się z przestraszonym nerdem pokroju Jake’a – tak jedno wiedział na pewno. — Przecież ty… nie jesteś w jej typie — stwierdził równie idiotycznie, co Orfeusz wcześnie, ale jego wypowiedzi towarzyszyło już rozbawienie, czego nie mógł powstrzymać. I nawet wyznanie mężczyzny, drżenie w głosie i uciekające spojrzenia nie wpływały w żaden sposób na jego opinię. Raz jeszcze omiótł go szybkim spojrzeniem. Pamiętał przecież Johanna i pamiętał tego wypucowanego na błysk policjanta, którego Jed wykorzystywała do podejrzenia kartotek policyjnych. Żaden z nich nie przypominał stojącego przed nim mężczyzny – może i przystojnego, ale w ten hipnotyzujący i niebezpieczny sposób, który nie interesował Jeddy, jak zakładał Zeta. Poza tym – co było niepodważalnym i ważniejszym argumentem – jego siostra wciąż gdzieś tam głęboko w środku trzymała się kurczowo uczuć do Johanna. Gdyby tak nie było, to nie zniknęłaby tak nagle ze śmieszną wymówką. Chyba… nie pomyliłby się aż tak bardzo? Ale z drugiej strony kim innym mógłby być ten mężczyzna?
Już całkiem opuścił kij baseballowy, a nawet odłożył go na bok i skrzyżował ręce na wyrzeźbionym torsie. — Jeśli mówisz prawdę — podkreślił dobitnie swoje niedowierzanie — to dlaczego Jed miałaby się przed tobą ukrywać? — W ostatniej chwili ugryzł się w język, by nie zapytać czy się pokłócili, bo to ewidentnie byłoby podpowiedzią wymówki dla nieznajomego. Miał rację, Jedda rzeczywiście przyciągała kłopoty. Może i całkiem nieświadomie, ale nie dało się ukryć, że problemy się jej imały.
Bez zaciekawienia zerknął w kierunku opatrunku, ale nie skomentował tego. Mimo to obecność mężczyzny wcale nie stała się mniej podejrzana. — Jak ci na imię? — spytał nagle i dość niespodziewanie, ale w jego głowie pojawiła się pewna myśl. Jeśli mężczyzna nie ściemniał i naprawdę kochał Jeddę to jego imię powinno przewijać się w wiadomościach dziewczyny. — I dlaczego niby cię wcześniej nie widziałem? — dodał jeszcze ze zmarszczeniem czoła.
orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Chciałby doprowadzić go do szaleństwa.
Chciałby także przeniknąć do środka jego fascynującego umysłu i poznać każdą myśl zawierającą w sobie orfeuszową cząstkę - gdyby tylko wiedział, jak silne emocje wzbudzał w Corrente, jak doprowadzał go niemalże do szewskiej pasji i jak z jego powodu przeklinał teraz własną siostrę, uśmiech do reszty zakwitłby mu na twarzy. Tymczasem jednak musiał karmić się tym uważnym spojrzeniem poddającym jego sylwetkę dogłębnej ocenie, a także wybuchem śmiechu, którego początkowo nie potrafił rozszyfrować. Zeta Corrente był dla niego zagadką. Może nieco mniejszą, niż Wrottesley dla niego, ale i tak zagadką. - Bo co? Nie lubi wysokich, przystojnych brunetów o niebieskich oczach? - oburzenie wkradło się do jego głosu, przy okazji ściągając mu brwi. To nie gust Jeddy go jednak interesował - każda cząstka jego umysłu pragnęła postawić pytanie: a czy jestem w twoim typie?
- Słuchaj, panie wszechwiedzący. Nie powiedziałem nigdy, że ona te uczucia odwzajemnia - mruknął z goryczą, dopiero teraz uzmysławiając sobie, jak głupi był jego wcześniejszy wybuch melodramatyzmu. By utrzymać swe kłamstwo, musiał bowiem przeistoczyć się w frajera otrzymującego fikcyjnego kosza. Nie do końca odnajdywał się w tej roli. - Wiem, że wciąż kocha tego przeklętego łachudrę Johanna - dodał, wywracając oczyma i odczytując jakby myśli Zety. Nawet jeśli Orpheus nie potrafił odróżnić aldehydów od ketonów, cukinii od bakłażana, Vladimira Nabokova od Michaiła Bułhakowa czy mówiąc wprost - jeśli nie był zbyt mądry, tak na oszustwie znał się doskonale. A znając życiorys Jeddy jak własną kieszeń (zawsze przykładał się do wyznaczonych mu przez dziadka celów w postaci osób wymagających stałej obserwacji), nie miał problemów z przytaczaniem konkretnych (i jakże istotnych) imion, dat i incydentów. Wiedział także, że każda lewa historia, nieważne jak długo mająca mu posłużyć za przykrywkę, musiała być dogłębnie przemyślana. Dlaczego nie wspominała swemu bratu o mężczyźnie do szaleństwa w niej zakochanym? Dlaczego nie pokazywała się z nim na mieście, dlaczego nie kojarzyła go żadna jej przyjaciółka od serca? Dlaczego nie mieli dowodów swej znajomości w postaci smsów, listów, wspólnych zdjęć? Orpheus wszystko to układał już w swojej głowie.
- Nasze ostatnie spotkanie nie przebiegło za dobrze - wyjawił, wpatrując się teraz z bruneta nieprzeniknionym wzrokiem. Uśmiech momentalnie rozwiał się z kącików jego warg, a mimiczne zmarszczki uwypukliły się. - Powiedziała, że mam spierdalać, a potem rzuciła we mnie czymś, co akurat miała pod ręką, dasz wiarę? - igranie z losem było jego ulubioną rozrywką. Poczuł, jak przez ciało przechodzi mu utracony kilka dni temu napływ sił, jak wreszcie zaczyna czuć się sobą - tą częścią swej osobowości, z którą jednak miał skończyć. Zignorowawszy początkowe pytanie Zety o swe imię, postanowił od razu przejść do kolejnego. - Ukrywaliśmy się. Ale spokojnie, nie tylko przed tobą - oznajmił ze złośliwym uśmiechem, nie widząc już powodu ku ciągnięciu tej przedziwnej wizyty. Gdyby Jeddzie coś groziło, gdyby ci ludzie już się do niej dobrali, Zeta nie spałby przecież tak spokojnie i nie tracił czasu na pogawędki z włamywaczem. - No nieważne, sama o wszystkim ci pewnie dzisiaj opowie, ja nie zamierzam wtajemniczać cię w coś, co cię kompletnie nie dotyczy - odrzekł sucho, chcąc postawić krok do tyłu, co uniemożliwił mu pies śpiący przy jego nogach. O mało co się nie wypierdolił. - Miło było poznać, mam nadzieję, że od tej pory będziemy widywać się częściej. No, jeżeli nie postanowimy z Jeddą uciec przed tobą jeszcze tej samej nocy - rzucił jeszcze, znów przybierając swój zawadiacki wyraz twarzy, a choć czekoladowy labrador z niechęcią dźwignął swe ciało i oczyścił mu drogę do wyjścia, Orpheus nie opuścił posiadłości Corrente. Musiał jeszcze raz - zapewne ostatni - spojrzeć na tego urzekającego chłopaka.

Zeta Corrente
MANAGER — THE PRAWN STAR
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Zamieszkuje dzielnicę Tingaree i jest w 1/3 Aborygenem. Pracuje jako instruktor jogi, bo to tak ładnie wygląda w CV, a gdy nie udaje przemiłego chłopca to pomaga ojcu w szemranych interesach. Obecnie chodzi wściekły na cały świat, bo jego siostra wyjechała i zostawiła go w tej zapadłej dziurze.
Mam jakieś spaczone poczucie humoru ostatnio, bo kilka razy kwiknęłam w nieodpowiednich miejscach, czytając ten post :lol:

Nie. Nie lubi nieskromnych, wylizanych, podejrzanych typów — odparował natychmiast złośliwie. Natomiast już całkiem odmiennie podchodził do zaprezentowanego mu obrazka frajera, który dostał kosza. Nie wiedzieć czemu, ale taka wizja wydała mu się nawet bardziej naturalna. Jednakże nie skupił się na tym wątku zbytnio, nie kiedy jego uszu dobiegło imię dawnego chłopaka Jed. Istniało wprawdzie parę opcji, skąd mógł znać to imię, ale kilka z nich Zeta z miejsca wykluczył. Przede wszystkim – nieznajomy mógł mówić prawdę i to Jedda mogła mu wspomnieć o Johannie; po drugie mógł być wynajęty przez jego ojca, ale wówczas Zeta chociażby go kojarzył lub o nim słyszał; po trzecie mógł być zamieszany w zniknięcie Johanna, ale tą opcję wykluczył z względów dosyć osobistych – sam przecież był jedną z osób, które widziały chłopaka po raz ostatnim choć nie była to informacja powszechna – po czwarte mógł być jego dawnym przyjacielem szukającym zemsty, ale ową opcję Zeta też musiał wykluczyć. Obaj z ojcem prześwietlili tego chłopaka wzdłuż i wszech. Wiedzieliby o istnieniu tego nieznajomego już przy pierwszym rozeznaniu. Zeta na chłodno kalkulował w myślach czy rzeczywiście pierwsza opcja jest aż tak niewiarygodna, jak początkowo zakładał. Istniało jeszcze wiele rozległych scenariuszy, ale nie był to czas ani miejsce, by je analizować.
No, to brzmiało już bardziej jak zachowanie jego siostry w starciu z niechcianym adoratorem i Zeta nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechu. Wyobraził sobie jak ten irytujący, zuchwały mężczyzna obrywa czymś ciężkim – może nawet trzymanym w zanadrzu kijem baseballowym – i od razu trochę mu się poprawił humor.
Miał wiele powodów by mu nie wierzyć. Jak choćby to, że nieznajomy nieustannie używał jej pełnego imienia. Gdyby zbliżył się do niej rzeczywiście blisko, gdyby spędził z nią wystarczająco czasu wiedziałby, że go nie cierpiała, ale ten argument Zeta postanowił zachować na bardziej odpowiedni i zaskakujący moment. Wciąż się przecież wahał w ocenie tego mężczyzny. Paradoksalnie, nie uważał jednak by miał cokolwiek wspólnego z jej zniknięciem, którego zresztą samego wyjazdu był świadkiem. — Po co się ukrywać skoro nie odwzajemniała tego uczucia? — spytał sceptycznie i wywrócił oczyma. Dlaczego z jednej strony trochę mu wierzył, ale z drugiej nic, zupełnie nic mu się nie kleiło w tej historii? Wypowiedział ostrym tonem imię labradora i wówczas zwierzę niechętnie przeniósło się z powrotem na posłanie. Corrente nadal nie mógł uwierzyć w to, jaką zdradliwą bestię wychowuje pod dachem.
No cóż, co do tego sprytnego pomysłu to chyba trochę się spóźniłeś, Romeo — stwierdził ironicznie, kierując spojrzenie w stronę mężczyzny, stwierdzając, że dopóki nie pozna jego imienia to będzie go tytułował właśnie w ten sposób, bo na nic lepszego nie wpadnie o tej porze. — Ale racja, jak dla mnie to powinieneś spadać — dodał z niedbałym wzruszeniem ramion.
orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
:lol: :lol: :lol: ja już nawet nie wiem, czym ta gra jest

- A ty? - wypalił niezwłocznie, unosząc jedną z brwi w do reszty zaintrygowanym wyrazie. - To znaczy, ty niby nie jesteś podejrzanym typem, Corrente? - doprecyzował prędko, a akcentując jego nazwisko z zawadiackim błyskiem w oczach, wskazał wyraźnie, że historie dopisane do tego krótkiego szlaku literek bynajmniej nie są mu obce. Oczywiście, że nie tego początkowo tyczyło się jego pytanie. Nie był jednakże gotowy na otrzymanie drugiego kosza tego samego dnia i to od drugiego z bliźniąt, a więc przebiegle przekierował swe słowa na inne tory. Postanowił także jeszcze na moment wrócić do sklejonej przed momentem, jakże rzetelnej i wnikliwej oceny swojej aparycji, której sprzeciwił się z niezmąconą powagą. - Poza tym, “wylizany”? Zapewniam, że nikt mnie dziś nie lizał - ale ty mógłbyś, jak już o tym wspominasz. Przepraszam za siebie. Jeśli ten wyszczekany, nazbyt pewny siebie i nonszalancki brunet mógł być czegokolwiek pewny, to właśnie swej urody - Orfeusz nie był więc rażąco nieskromny, a po prostu spostrzegawczy. Stwierdzał oczywistość. Nikt nie mógł odmówić mu tego, że był przystojny. Po prostu nie.
Momentami go nie rozumiał. Na przykład kiedy przestrzeń wypełnił śmiech Zety, a on zdawał się wyświetlać w swej głowie jeden konkretny obraz. Jaki? Co takiego sobie wyobrażał, spoglądając na Orpheusa i wsłuchując się w ton jego głosu? Albo kiedy wypominał mu notorycznie, że wypowiedziane przezeń historie nie mają sensu, choć zdaniem Orpheusa miały go aż nadto. - Nie odwzajemniała? Czyli mówisz, że jeszcze mam u niej szansę? - ożywił się natychmiast, nie nawiązując jedynie do czasu przeszłego, jakim się posłużył, ale też do całego wydźwięku zdania. Wiedział naturalnie, że nie to Zeta miał na myśli, ale czy nie udowodnił już dzisiaj, jaką niepohamowaną przyjemność sprawia mu przekomarzanie się z tym mężczyzną? - Nie chcę niszczyć twojej pruderyjnej wizji świata, stary, ale nie trzeba kogoś kochać, żeby się z tym kimś dobrze bawić - mogę ci pokazać, cisnęło się na usta, ale ostatecznie zaniechał tej śmiałej propozycji, barwiącej jego usta filuterną nutą.
A kiedy miał już opuścić to zapomniane przez świat miejsce, skrywające w sobie jedyną osobę, z którą pragnął teraz przebywać (choć na nieco innych warunkach niż dotychczas), kolana niemal nie ugięły się pod nim pod wpływem słów spóźniłeś się. Zanim cokolwiek pomyślał, zanim zadał ciąg męczących pytań, dopadł do niego w błyskawicznym tempie, z niepodrobionym przerażeniem wymalowanym w oczach. Obiecał Peryklesowi, że nic się tej dziewczynie nie stanie, że do tego nie dopuści. - Co? - zapytał ostro, dopiero teraz zdając sobie sprawę z faktu, jak blisko tego mężczyzny się znajdował. Tak blisko, że gdyby tylko brunet rozmyślił się co do wcześniej zaniechanego planu, z idiotyczną łatwością mógłby wymierzyć mu cios kijem baseballowym. A także tak blisko, że Orpheus bez komplikacji mógłby sięgnąć jego warg swoimi, a potem wraz z nim opaść na to nieszczęsne łóżko znajdujące się tuż obok, za co zapewne, tak swoją drogą, i tak otrzymałby cios kijem w żebra. - Nie będę powtarzać się po raz czwarty; gdzie ona jest, Corrente? - najważniejszy teraz był jednakże Perykles. Ta złożona mu obietnica, której Orfeusz pod żadnym pozorem nie zamierzał łamać. Nie musiał już więc wmuszać w siebie złudnego poruszenia, nie musiał podrabiać żadnych emocji, bo tym razem niepokój zajął całe jego serce niezaprzeczalnie.

Zeta Corrente
MANAGER — THE PRAWN STAR
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Zamieszkuje dzielnicę Tingaree i jest w 1/3 Aborygenem. Pracuje jako instruktor jogi, bo to tak ładnie wygląda w CV, a gdy nie udaje przemiłego chłopca to pomaga ojcu w szemranych interesach. Obecnie chodzi wściekły na cały świat, bo jego siostra wyjechała i zostawiła go w tej zapadłej dziurze.
Co ja? chciał spytać ostro, przenikliwie i z pretensją, ale mężczyzna natychmiast doprecyzował swoją myśl, co tylko sprawiło, że Zeta poczuł jeszcze większe skonfundowanie jego wypowiedzią. — Jestem jej bratem, więc oczywiście, że nie ma to żadnego znaczenia — wypowiedział przez zaciśnięte zęby. — A ciebie jakoś nie lubię — dodał, mrużąc oczy tak, że spoglądał teraz na niego spod rzęs. Jemu nie odpowiadała wyłącznie myśl, iż jakiś podejrzany koleś, na którego ten mu wyglądał, kręci się koło jego siostry bliźniaczki. Bynajmniej nie zdziwiło go też, że z takim zachwytem w oczach wypowiedział jego nazwisko – czyżby liczył na jakieś teatralne zszokowanie? Niemal każdy w Lorne Bay znał reputację rodziny Corrente. A Zecie od najmłodszych lat przyszło się z nią mierzyć. Dlatego nie zaskoczyło go wcale, iż stojący przed nim mężczyzna niemalże wypluł mu to w twarz.
Postanowił wspaniałomyślnie nie odpowiadać na jego kolejny irytujący komentarz niczym innym niż zniecierpliwionym przewróceniem oczu. Nie bawiło go to. Nie bawiła go już ta rozmowa w momencie, gdy nie mógł sobie wyobrażać jak Jed atakuje nieznajomego czym popadnie. Nie podobał mu się ten typ. I jeśli jego rodzona siostra kiedykolwiek by się z nim zaczęła spotykać, to Zeta prawdopodobnie musiałby sprawić, by i ten chłopak zniknął w tajemniczych okolicznościach. Nie żeby maczał palce w zniknięciu poprzedniego wybranka Jeddy, ale w tym przypadku nie miałby żadnych przeciwskazań. Gdyby tylko wiedział z kim ma naprawdę do czynienia to jego czcze marzenie z pewnością nabrałoby na znaczeniu.
Na pewno nie wyobrażał go sobie tak jakby tego oczekiwał Orfeusz. A jeszcze bardziej przerażała go myśl wyobrażania go sobie z jego siostrą. — Nie wiem i nie obchodzi mnie to. — Właściwie trochę go to obchodziło, bo jednak nie chciał takiego mężczyzny w pobliżu Jeddy. — Zamknij się wreszcie — warknął przez zęby, bo nie zamierzał zagłębiać się w ten temat, nie interesowało go życie seksualne jego siostry. Gorączkowo analizował wszystkie słowa, które padły i stwierdził w myślach, że jego historia nadal się nie kleiła. Za dużo było w niej nieścisłości i zmiennych czynników, które nie były wystarczające klarowne. Niby ją kochał choć wiedział, że to przegrana sprawa. Niby dała mu kosza i kazała spierdalać, a jednak wspomniał o częstym spotykaniu się w ukryciu i o tym, że to ona powinna Zecie wszystko wyjaśnić. Pokłócili się? I co takiego miałaby mu wyjaśnić? Bo jeśli ich relacja sprowadzała się tylko do seksu, to kompletnie go to przecież nie obchodziło.
Bez słowa odepchnął go mocno, popychając dłońmi jego tors. Pies szczęknął, prawdopodobnie wyczuwając zmianę nastroju w pomieszczeniu i z zaniepokojeniem uniósł łeb. Ale Zeta to zignorował, cieszył go jedynie fakt, że nieznajomy znów znajdował się we względnie bezpiecznej odległości. — O to samo mógłbym ciebie zapytać! — warknął ostro. — Koniec z byciem miłym. Jed tutaj nie ma, a jeśli nie wiesz, gdzie teraz jest, to radziłbym ci wypierdalać w tym momencie — rzucił, zaciskając dłonie w pięści i obdarzając go morderczym spojrzeniem. Jeśli wiedziałby cokolwiek o jej zniknięciu to przecież by go tutaj nie było. I Zeta nie widział powodu, by mężczyzna nadal miał tutaj przebywać. Powoli zaczynał myśleć, że nieznajomy nie ma dla niego żadnej wartości. Jeśli był tylko jakimś zakochanym typem, z którym sypiała Jedda, i w dodatku nie miał pojęcia o jej wyjeździe, to nie mógł mu pomóc w żaden sposób w odnalezieniu jej.
orpheus wrottesley
ODPOWIEDZ