eks żołnierz, artysta i dyrektor galerii sztuki — AUSTRALIAN AND OCEANIC ART GALLERY
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Ulice odbijają szary smutek nieba, w sercu czuję chłód samotnej nocy. Zapach czarnej kawy, filiżanki ciepło jak przystań, gdy wokół burzy się szaleństwo.
#6

Fajnie było się trochę napić. Może trochę więcej niż trochę... nie zdarzało mu się to zbyt czesto, ale dalej było mu smutno po odejściu Chandlera i czuł się dziwnie samotny. Butelka była dobra towarzyszką na wieczory w pojedynkę, które spędzał w galerii. Siedział tam sobie popijając whisky i zastanawiał się nad swoim smutnym życiem. Czy serio był tak beznadziejny, że nic dobrego go już nie czeka? Trochę tak się czuł. Miał jakiś swoich znajomych, miał rodzeństwo, ale co z tego? Czuł się jakiś taki pusty w środku i nie wiedział dlaczego, ale za to alkohol trochę mu pomagał się od tego odciąć. Zazwyczaj, bo czasem sprawiał, że dostawał nastroju filozofa i jeszcze bardziej się zastanawiał nad swoim życiem i pomyłkami, które w nim popełnił. Tak miał właśnie dzisiaj, a że jeszcze padało to jakiś cały ten nastrój był taki mocno nostalgiczny i po wypiciu kilku głębszych doszedł do bardzo durnych wniosków i na idiotyczne pomysły wpadł. Jednym z nich było zamówienie taksówki, która zamiast do domu zawiozła go pod inne drzwi. Gdy wyszedł na ulicę to od razu dostał deszczem w mordę i niestety wcale go to nie otrzeźwiło.
Dobrze wiedział po co kieruje się w stronę drzwi swojej byłej żony. Chciał jej zadać jedno bardzo ważne pytanie. Fundamentalne wręcz. Chyba nie będzie mógł ruszyć dalej przed siebie jeżeli się tego nie dowie. Tak. Zdecydowanie tak trzeba było zrobić. Stanął pod jej drzwiami i zapukał. Doszedł do wniosku, że zrobi to po staroświecku bez używania dzwonka. Pukał więc czekając w spokoju aż była żona mu otworzy i gdy tak sie stało to spojrzał na nią to nagle zabrakło mu słów. – Podobno jacyś ludzie się kręcą i kradną samochody więc lepiej uważaj żeby Ci nie ukradli – zabrakło mu odwagi żeby się jej zapytać o to o co chciał. Chyba też nagle przetrzeźwiał, bo zdał sobie sprawę jak durnowato postąpił zjawiając się w jej progu. – Albo Ci wybiją szybę czy coś... szkoda pieniędzy – brnął dalej w to głupie kłamstwo i było mu już wszytsko jedno, bo wiedział, że trochę zrobił z siebie debila.

irene caddel
przyjazna koala
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Bruno - Ella- Eric - Cece
Latarnik — Latarnia morska
32 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Sprawuje pieczę nad latarnią morską w Lorne
6.

James wybrał sobie dobry dzień na to, żeby przyjść do niej po pijaku. A właściwie to przyjechać. Irene coraz pewniej czuła się z tym, że może zaufać swojemu pomocnikowi z latarnią i dzięki temu miała sporo wolnego czasu dla siebie. Pewnie nawet za dużo, bo ostatecznie to nie miała co robić z tym wolnym czasem. Zaczęła nawet na poważnie żałować, że jej korespondencja z kapitanem statku ustała. Na szczęście były to pojedyncze myśli, które szybko gdzieś ulatywały, a Irene na nowo zaczynała skupiać się na sobie. Już wczoraj sobie zaplanowała, że dzisiaj będzie robiła słoiki z przetworami. Parę dni wcześniej umówiła się ze znajomymi sprzedawcami z lokalnego targu czego będzie potrzebowała i obiecywali, że wszystko jej załatwią. No i rzeczywiście jak dzisiaj rano, jeszcze o świcie pojechała na market czy tam na targ i odebrała swoje zamówienia. Oczywiście musiała korzystać z pomocy przy wsadzaniu tego wszystkiego na tyły swojego auta. Była silna, ale w pojedynkę nie dałaby z tym wszystkim rady w krótkim odstępie czasowym, a przecież ludzie mieli innych klientów. Do domu mogła sobie wszystko znosić powoli i bez problemu.
I tak rzeczywiście zrobiła jak już do domu wróciła. Włączyła sobie podcast o szpiegach i namiętnie słuchając zaczęła przebierać owoce i je myć. Musiała się upewnić czy nie ma w nich żadnego robactwa. Jakby jakieś było to naturalnie reklamowałaby towar. Często rozdaje swoje przetwory innym ludziom, więc nie chciałaby, żeby jej renoma podupadła. No, ale tak czy siak. Gotowała już od jakiegoś czasu maliny i miała się zając przelewaniem ich do słoiczków kiedy ktoś zapukał do drzwi. W pierwszym odruchu nie poszła od razu do drzwi tylko wyłączyła podcast i przez chwilę nasłuchiwała. Jak już wiedziała jak pracują szpiedzy to nie mogła działać zbyt pochopnie. Jak się okazało, że rzeczywiście ktoś puka to zmniejszyła gaz na kuchence, wytarła dłonie w ściereczkę i poszła otworzyć. Oczywiście psy czekały już przy drzwiach, ale nie szczekały. Dobrze je wytrenowała.
-Co? – Zapytała przerażona, bo co jak to szpiedzy się kręcili i chcieli ją zabić za posiadanie informacji, których nie posiadała. Wyszła dwa kroki z domu i zaczęła się rozglądać w ciemnicę przytrzymując Phila i Eda. –Skąd wiesz, że kradną auta? – Spojrzała na niego. –Kto by chciał ukraść moje stare dziadostwo. - Parsknęła. Chyba złodziejom pomyliły się dzielnice mieszkalne. Przyglądała się Jamesowi przez chwilę. –To naprawdę dziwny powód, żeby do kogoś przyjść. – Powiedziała powoli. –Jesteś pijany? – Zapytała jak już poczuła. Może nie jebał jak żul spod Inter Marche czy spod stokrotki, ale szło wyczuć, że coś pił.

James Diamini
eks żołnierz, artysta i dyrektor galerii sztuki — AUSTRALIAN AND OCEANIC ART GALLERY
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Ulice odbijają szary smutek nieba, w sercu czuję chłód samotnej nocy. Zapach czarnej kawy, filiżanki ciepło jak przystań, gdy wokół burzy się szaleństwo.
Dobrze, że pojechał do niej na chatę, a nie do latarni, bo by jej siary narobił przed jej pomocnikiem. Co gorsza, jakby się za bardzo wkręcił to jeszcze, by z tej latarni spadł i mógłby się nieźle pokiereszować, a szkoda takiej ładnej buźki. Rąk, nóg, kręgosłupa i narządów wewnętrznych też zresztą żal. Gdyby być może trochę pomyślał, to w tej chwili zamiast robić z siebie głupka przed swoją byłą żoną, to mógłby właśnie kłaść się we własnym łóżku i trochę odpocząć. No, ale nie. Coś, prawdopodobnie siła alkoholu, dała mu jasno do zrozumienia, że powinien być właśnie tutaj. Gdy trochę oprzytomniał zdał sobie sprawę, że jest debilem i mimo dość sporej ilości lat na karku dalej zachowuje się jak dzban i narzuca swoje towarzystwo biednej Irene. Teraz, gdy stała naprzeciw niego, nie mógł zwiać i udawać, że to nie on się do niej dobijał. - No wiele rzeczy kradną, co Ty nie słyszałaś?- Leciał dalej z tematem prawie jakby to była prawda. - Auta, części do kosiarek, rowery, organy - zaczął wymieniać używając do tego też palców żeby jej pokazać ile rzeczy można ukraść. On się na tym nie znał, bo nigdy niczego nie ukradł... oprócz kobiecego serca badum tsss. - Słyszałem, że komuś nawet ukradli chihuahue - cokolwiek to było. James znał tylko taką piosenkę, ale nie chciał się chwalić znajomością takich hitów z dawnych lat.
Słysząc jej pytanie to trochę się przeraził i aż się oparł ręką o framugę drzwi. Po pierwsze dlatego żeby lepiej wyglądać, a po drugie i co ważniejsze, dlatego, że trochę mu się zakręciło w głowę. - Nie zaprzeczę, ale też nie potwierdzę - chociaż zapach alkoholu, który się od niego ulatniał był wystarczająco dużym potwierdzeniem. - Trochę mi czas jakoś dziwnie przeleciał... nagle sie zrobiło ciemno, ale zdecydowanie towarzystwa dotrzymywała mi whisky... całkiem niezła swoja drogą, powinienem Ci przywieźć spróbować. - Czy mógł teraz się odwrócić i wyjść zanim zrobi z siebie większego kretyna? Mógłby sobie pójść, ale nie byłby sobą, gdyby tak zrobił. - Przepraszam Irene, nie powinienem Ci zawracać głowy i to jeszcze w takim stanie - spuścił na chwilę wzrok, bo czuł się źle z samym sobą. Dopiero po kilku sekundach znów spojrzał na twarz swojej byłej żony. - Masz coś na policzku - dopiero teraz to zauważył i sięgnął do jej twarzy żeby zetrzeć kroplę przetworu, który musiał na nią prysnąć, gdy gotowała. - Malinka - skwitował rozcierając powidła między palcami.

irene caddel
przyjazna koala
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Bruno - Ella- Eric - Cece
Latarnik — Latarnia morska
32 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Sprawuje pieczę nad latarnią morską w Lorne
No i później biedna Irene miałaby opinię kogoś kto sobie do latarni sprowadza jakiś fagasów. Jeszcze jakby ktoś wiedział, że sprowadza sobie byłego męża to już w ogóle stare babska miałyby z niej pożywkę. A wiadomo, że biedna Irene nie potrafiłaby się z tego wybronić i myślałaby, że milcząc uratuje sytuację.
Pokręciła głową przecząc. -No ogólnie to wiem, że ludzie kradną, ale nie słyszałam, żeby ostatnio coś się działo. A staram się być na bieżąco z takimi sensacjami. - Podrapała się po ramieniu i teraz na poważnie zaczęła się martwić. Nie miała zbyt wiele, ale pewnie jak złodzieje kradli cokolwiek i brali wszystko to i u niej by coś znaleźli. A mimo sporadycznych dofinansowań od rodziców, nie miała odłożonej takiej kwoty, żeby sobie bez problemu zastąpić skradzione przedmioty. Wszystko co dostawała inwestowała w latarnię. Miasto też nie zawsze jej sypało dofinansowaniem. -Części do kosiarek? Organy? - To było bardzo rozbieżne. -Czekaj... organy kościelne czy organy wewnętrzne? - Wolała się upewnić, bo jeśli miała się obawiać kradzieży organów koscielnych to w sumie nie musiała się obawiać. Nie miała żadnych takich organów. Jeśli chodziło o te wewnętrzne to jednak chcialaby je zostawić. Miała jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Kończenie życia w taki sposób nie wchodziło w grę.
-O tym też słyszałam, ale też wiem, że to była chihuahua Paris Hilton i do tego raczej nie doszło na terenie Australii. A już na pewno nie w okolicach Lorne Bay. - Jakoś ciężko było jej sobie wyobrazić Paris Hilton spacerującą po okolicy ze swoimi pieskami. A rzeczywiście dwa dni temu miała przyjemność czytać artykuł o tym, że pies Hiltonki rzeczywiście zaginął. Albo został skradziony. Teraz nie pamiętała zbyt dokładnie. Nie przywiązywała do tego uwagi, bo i tak niewiele mogłaby z tym zrobić. Są naprawdę małe szanse na to, że ten pies dostał się tutaj.
-Coś się stało czy była to zwykła popijawa, która się trochę przeciągnęła? - Zmartwiła się, ale też za bardzo się do niego nie zbliżała, bo czuła, że jak podejdzie bliżej to uderzy ją taki odór alkohlowy, że nie będzie mogła się po tym pozbierać. A miałą dzisiaj wiele rzeczy do zrobienia. -Chodzi o Chandlera? - Zapytała, bo dopiero po chwili do niej dotarło, że właściwie od pogrzebu ich przyjaciela, Irene nie miała okazji do tego, żeby się z nim skontaktować i zapytać jak sobie radzi. Swoją uwagę skupiała na przyjaciółce, wierząc, że to ona potrzebuje najwięcej wsparcia. -Nie o to chodzi... - Machnęła ręką. Oczywiście jak się rozwodzili to nie rzucali sobie tekstów typu “możesz na mnie liczyć i wbijać o każdej porze dnia i nocy”, ale jednak Irene wychodziła z założenia, że skoro nie rozstali się w niezgodzie to nie ma sensu ciągnąć jakiejś fikcyjnej dramy. Nie miała więc zamiaru go odtrącać. No, ale tak czy siak nie zdążyła zrobić czy powiedzieć nic więcej, bo James jej dotknął. Naturalnie nieco ją zmroziło, ale zaraz przyłożyła sobie dłoń do policzka i cofnęła się o krok. Miała nadzieję, że sąsiedzi się nie gapili mimo, że sama musiałaby zmrużyć oczy, żeby zobaczyć domek najbliższego sąsiada. -Wejdź i wytrzeźwiej w środku. - Gestem ręki zaprosiła go do środka, a jak już wszedł to zamknęła drzwi. -Nie przyszedłeś tu chyba na pieszo, co? - Zmartwiła się, bo to jednak kawał drogi.

James Diamini
eks żołnierz, artysta i dyrektor galerii sztuki — AUSTRALIAN AND OCEANIC ART GALLERY
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Ulice odbijają szary smutek nieba, w sercu czuję chłód samotnej nocy. Zapach czarnej kawy, filiżanki ciepło jak przystań, gdy wokół burzy się szaleństwo.
Teraz zrobiło mu się głupio, że przez niego Irene będzie obawiać się kradzieży na każdym kroku. Może powinien jej powiedzieć, że to wszystko było zmyślone? Wyszedłby na debila, ale przynajmniej ona nie musiałaby sie niepotrzebnie denerwować. Nie powinien jej okłamywać i źle się z tym czuł, nawet jeżeli już nie były małżeństwem i był też dość mocno wstawiony. - Pewnie obie wersje, ale o organy kościelne nie musisz sie martwić, bo chyba tu takich nie masz - nie był pewien, bo nie wiedział tak dokładnie co tam teraz w domu ma. Nie odwiedzał jej na niedzielne obiadki czy sobotnie kawki. To tak nie działało. Rozstali sie we względnej zgodzie, ale to nie znaczyło, że nie było mu z tego powodu źle. Miał przez długi czas złamane serce i czuł się niedoceniony, że wolała wybrać latarnie niz ich wspólną przyszłość. Trochę mu to uwaliło samoocenę. Z trudem podniósł sie po takiej porażce i teraz stawał na nogach... dlatego bardzo zdrowo zrobił jadąc pod jej drzwi. To wcale nie było trochę toksyczne i masochistyczne. Wcale.
- Już dawno coś sie stało - odpowiedział zagadkowo przyglądając jej się ciągle bardzo dokładnie. - Chandler, nie to nie on, już za niego wypiłem wcześniej - tym razem chodziło o coś innego. Coś bardziej skomplikowanego, przynajmniej w głowie Jamesa tak to wyglądało. Chandler był dla niego smutnym tematem i to niestety nie jedynym. Nie potrzebował od niej pocieszenia po śmierci przyjaciela. Miała swoje smutki na głowie i nie musiała zajmować się jego. Mógł sie tylko cieszyć, że tak dobrze zajęła sie wdową po Chandlerze. Gdy tak na nią patrzył widział dokładnie jak dobra była kobietą i tym bardziej bolało go to, że ich drogi sie rozeszły. To dlatego się tu pojawił, bo musiał jej zadać to cholernie ważne pytanie, bez którego nie mógł iść naprzód. Tego przecież chciał, oboje chcieli. Ruszyć naprzód ze swoim życiem.
Pokręcił mocno głową słysząc jej słowa. Nie chciał jej sie narzucać, wiedział, ze głupio zrobił przychodząc tutaj i już wystarczająco czasu jej zajął. - Nie, nie... ja już sobie pójdę, nie chcę Ci przeszkadzać - powiedział spuszczając wzrok i wziął głęboki oddech. - Przyjechałem taksówką - odpowiedział na jej pytanie i dopiero wtedy ponownie na nią spojrzał. - Dlaczego wybrałaś latarnię zamiast nas? - Wyleciał z pytaniem, które nie dawało mu spokoju i, na które odpowiedź chciał poznać. - Byłem złym mężem? Nudnym? - Dopytał coraz to bardziej dociekliwie i natarczywie patrząc jej prosto w oczy.

irene caddel
przyjazna koala
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Bruno - Ella- Eric - Cece
Latarnik — Latarnia morska
32 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Sprawuje pieczę nad latarnią morską w Lorne
No nic. Ewidentnie zamiast zbierać pieniądze na jakieś ulepszenia na terenie latarni, będzie teraz musiała odkładać hajs, żeby sobie wybudować garaż dla auta. Jak jej ukradną to auto, albo je zniszczą to będzie uziemiona. Będzie musiała albo zrezygnować z latarni, albo tam zamieszkać, żeby nie męczyć się dojazdami. Oczywiście zanim też zacznie budować ten garaż to będzie musiała iść do urzędu miasta i dowiedzieć się czy w ogóle może sobie postawić ten garaż. Może łatwiej będzie po prostu się przeprowadzić do domu, który ma garaż? Tragedia. Ale jak zwykle zaczęła swoimi fantazjami wybiegać daleko w przód. –Nie mam organów. – Przyznała. Miała za to zdrowe serce i płuca. Wątrobie trochę się dostało podczas rozwodu i po rozwodzie, ale jak kradli części do kosiarek to nawet nadszarpnięta wątroba była cennym łupem. Pewnie nawet cenniejszym niż kosiarka.
Słuchała go uważnie i nawet nie ukrywała tego, że zaczynała się o niego martwić. Nie wiedziała, że śmierć Chandlera tak na niego wpłynie. Nie wiedziała, że się tak rozsypie. Jasne, powiedział, że nie chodziło o śmierć przyjaciela, ale naturalnie Irene wiedziała swoje. Trochę ją to szokowało, bo jednak jego śmierć nie była niespodziewana. Wiedzieli, że to nadejdzie, więc wszyscy mieli czas, żeby chociaż trochę się do tego przygotować. –Okej. To o co chodzi? Co się stało? – Może ktoś mu groził. Może przegrał galerię w pokera. Może nikt nie kupował obrazów. Tyle jej pomysłów wpadało do głowy. Co prawda James nie wyglądał na kogoś kto handlował narkotykami, ale Caddel rozważyła nawet to. –Daj spokój, James. Nie bądź jak ci randomowi ludzie z filmów i seriali, którzy przejeżdżają kilkanaście kilometrów, żeby zamienić z kimś dwa słowa. Żyjemy w dobie telefonów. Jakby to była informacja o kradzieży o byś napisał, albo zadzwonił. – No przecież to nie tak, że nie odbierała od niego telefonów, albo ignorowała smsy. Robiła tak jak byli w trakcie rozwodu, bo bała się kolejnych ciosów zadanych w jej stronę. –To wejdź chociaż do środka, żebym mogła zamówić ci kolejną. Pada. – Znowu machnęła tą ręką i nawet go w końcu wciągnęła do środka. Przypomniało mi się, że pisałaś, że pada, więc wykorzystałam hehe. –Telefon mam w kuchni. – Już chciała nawet machnąć ręką na niego, żeby poszedł za nią do kuchni, ale jej ręka zatrzymała się gdzieś w połowie drogi. No takiego pytania to się nie spodziewała. O to mu chodziło? To jest to „coś” co wydarzyło się już dawno temu, a co doprowadziło go do tego stanu? Może chamsko, ale na chwilę pożałowała, że jednak wciągnęła go do środka. Nie wiedziała co mu odpowiedzieć, miała na kuchence maliny, które musiała zamieszać, dopiero co tak w stu procentach pogodziła się ze swoim rozwodem i zaczęła randkować, a on tutaj wpadał i pytał ją o coś o czym starała się nie myśleć.
-Nie wybrałam latarni. – W końcu postanowiła się odezwać, bo niestety James nie był na tyle pijany, żeby nie dostrzec tego, że zamurowało ją na dość długo. –Nie mogłam z niej po prostu zrezygnować w tamtym momencie, albo odpuścić. A żadne z nas nie było gotowe na kompromisy. – Ich pragnienia i marzenia niby się pokrywały, ale, żeby je spełnić musieliby się poświęcić. I to bardzo. A przynajmniej ona odczuwała, że z jej strony poświęcenie byłoby większe. –Oczywiście, że nie. – Oburzyła się. –Byłeś fantastycznym mężem. Gdybym z jakiegoś powodu miała się cofnąć w czasie to jeśli chodzi o ciebie to podjęłabym te same decyzje. No może poza rozwodem. – Uśmiechnęła się niepewnie. –Nie byłeś nudny. Nie w mojej opinii. A gdybyś był to akurat mi to nie przeszkadzało. – Wzruszyła ramionami i zaczęła skubać kawałek stolika, przy którym stała, bo nie wiedziała czym zająć ręce. Dawno się nie czuła tak niezręcznie we własnym domu.

James Diamini
eks żołnierz, artysta i dyrektor galerii sztuki — AUSTRALIAN AND OCEANIC ART GALLERY
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Ulice odbijają szary smutek nieba, w sercu czuję chłód samotnej nocy. Zapach czarnej kawy, filiżanki ciepło jak przystań, gdy wokół burzy się szaleństwo.
Było mu tak strasznie głupio, ze zaczął ten temat i niestety nawet ta spora ilość alkoholu, która krążyła w jego żyłach nie była w stanie tego odczucia ugasić. Wiedział, że nie powinien tutaj przyjeżdżać, a jednocześnie nie mógł taj po prostu wrócić do domu, w momencie, w którym w jego głowie narodziło się to pytanie. Musiał dla świętego spokoju poznać na nie odpowiedź, nawet jeśli bał się wypowiedzieć na głos to o co mu tak naprawdę chodziło. - Nie, nic się nie stało. Wszystko jest w porządku. - No, bo było. Po śmierci Chandlera nie wydarzyło się w jego życiu nic jakoś wybitnie dołującego, chociaż ostatnie lata też do najwybitniejszych nie należały. Było chujowo ale stabilnie. - Nie miałem po prostu w planach wracać do domu tak szybko, a Ty przecież za dobrze. Mógł tylko westchnąć sobie i wyrzucić z siebie wszystko to co leżało mu na sercu. byłaś po drodze - starał się jeszcze jakoś z tego wybrnąć, ale widział, że na nic się to zda, bo Irene znała go
No i w końcu tak zrobił.
Czekał na jej odpowiedź denerwując się w środku. Oddychał szybko zastanawiając się nad tym, czy byłoby dobrze, gdyby teraz się odwrócił i wyszedł, a później oboje udawaliby, że nic takiego się tu nie wydarzyło. Nie mógł jednak się ruszyć, z jednej strony bał się tego co Irene mu odpowie, a z drugiej musiał poznać prawdę, bo bez tego będzie tylko głupio stał w miejscu ze swoim życiem. Szczerze mówiąc te strasznie dłużył się mu ten czas, w którym czekał na odpowiedź swojej byłej żony. Wydawało mu się, że minęło kilka godzin zanim się w końcu do niego odezwała. Musiał przyjąć na klatę każdą jej odpowiedź, był na to gotowy.
- Rozumiem - kiwnął głową. - Jestem na nas zły, że nie najlepiej szło nam wtedy z komunikacją - bardziej był zły na siebie, bo oczywiście, że w tym wszystkim widział w większości swoje przewinienia. - To miłe, że tak mówisz, ale oboje dobrze wiemy, że powinienem być dla Ciebie wtedy większym wsparciem - każde z nich skupiło się na swoich sprawach i takie były tego efekty. Chcąc nie chcąc James jednak się uśmiechnął, bo wyłapał w jej słowach coś co spowodowało, że trochę mu się cieplej na sercu zrobiło i dlatego podszedł do niej bliżej i złapał ją za rękę, żeby nie rozwaliła sobie stołu. - Też podjąłbym inne decyzje jeżeli chodzi o rozwód - powiedział cicho spoglądając na nią z cieniem uśmiechu na ustach. - Może warto było wtedy ogarnąć to jakoś inaczej - dodał i sobie odchrząknął, a później puścił jej dłoń i zrobił kilka kroków w tył, tak dla bezpieczeństwa, bo jednak był trochę pijany i jak już widać, głupie rzeczy mu do głowy wpadały. Lepiej było zachować dystans.

irene caddel
przyjazna koala
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Bruno - Ella- Eric - Cece
Latarnik — Latarnia morska
32 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Sprawuje pieczę nad latarnią morską w Lorne
-Okej. Niech ci będzie. – Posłała mu potulny uśmiech i dla jego własnego dobra kupiła to kłamstwo o tym, że z baru czy gdzie tam pił, do jej domu było po drodze. Mogła uwierzyć we wszystko, ale nie w to. Mieszkała na takim zadupiu, że jedyne miejsce, do którego miała po drodze to okrutna śmierć w australijskiej dziczy. Niczego jednak nie powiedziała na głos. Naturalnie było jej miło, że jego pijany umysł pomyślał o niej. Kiedyś czytała, że ludzie są najbardziej szczerzy wtedy kiedy są wściekli, albo wtedy kiedy są pijani. Cieszyła się więc, że James nadal traktował ją jako osobę, do której może przyjść pogadać. Nawet jeśli jeszcze godzinę temu nigdy nie powiedziałaby, że którekolwiek z nich randomowo się odwiedzi. W końcu od rozwodu nie spędzali ze sobą czasu. Nawet rzadko kiedy na siebie wpadali. Dopiero pogrzeb Chandlera dał im okazję do tego, żeby zamienić ze sobą więcej niż tylko uprzejmości.
Spuściła wzrok i pokiwała głową. Zgadzała się z nim. Gdyby więcej ze sobą rozmawiali i gdyby zaczęli rozmawiać wcześniej to jest szansa, że nadal byliby małżeństwem. –No nie da się ukryć, że tą część związku zawaliliśmy oboje. – Zażartowała i nawet posłała mu uśmiech. Chciała nieco rozluźnić atmosferę, bo zrobiło się smutno. A teraz to i tak nie pozostało im nic innego, mogli sobie tylko żartować z tego małżeństwa. Lepsze to niż rzucanie w siebie talerzami. –James. Twoje wsparcie czy jego brak nie było wtedy problemem. – Naprawdę tak uważała. –Miałam w głowie to głupie marzenie o posiadaniu latarni i jak miasto zgodziło się na sprzedaż to nie myślałam o pracy, którą będę musiała w nią włożyć. Nie wiedziałam też ile czasu to pochłonie. Także wsparcie nie było problemem. To po prostu nie był dobry moment, żeby inwestować w kupno latarni. – Nie żałowała swojego wyboru. Spełniła marzenie, które się w niej tliło już od dawna. Niewielu ludzi może powiedzieć, że spełnili swoje marzenia. Żałuje tylko, że ostatecznie latarnia będzie jej się kojarzyć z nieudanym małżeństwem.
Ponownie zaniemówiła kiedy znalazł się tak blisko i jeszcze złapał ją za dłoń. Pokiwała tylko głową i odwzajemnila delikatnie uśmiech. Nie było ją stać na nic więcej. –Zawsze znajduje pocieszenie w tym, że nie rozstaliśmy się, bo nie było miłości tylko dlatego, że ta miłość tam była. – Podrapała się gdzieś w okolicach łokcia. –Unieszczęśliwialiśmy się nawzajem i nie mogliśmy tego przeżyć, więc… pozwoliliśmy sobie odejść. – Tak to sobie tłumaczyła miesiącami jak go opłakiwała w wannie z butelką wina. –Chodź. Odgrzeję ci zupy. Masz zimne dłonie. – Obróciła się i poszła do kuchni. Zamieszała najpierw w garze z malinami, dzięki bogu nie przypaliły się, a dopiero po chwili wyjęła z lodówki niewielki garnek i postawiła go na kuchenkę.

James Diamini
eks żołnierz, artysta i dyrektor galerii sztuki — AUSTRALIAN AND OCEANIC ART GALLERY
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Ulice odbijają szary smutek nieba, w sercu czuję chłód samotnej nocy. Zapach czarnej kawy, filiżanki ciepło jak przystań, gdy wokół burzy się szaleństwo.
Pokiwał głową, bo doskonale się z nią zgadzał. Trochę szkoda, że teraz przychodziło to tak łatwo, a wcześniej nie potrafili stanąć po tej samej stronie barykady. - Przestań, żadne marzenia nie są głupie. - Trzeba je w życiu mieć. On też miał swoje. Chciał być wielkim artystą, który jest rozpoznawany na całym świecie. Chciał żeby jego galeria dobrze prosperowała i żeby mógł stawać we szranki z największymi galeriami w kraju i kraść im sprzed nosa najciekawsze obiekty. Miał w planach też pokazać światu jak ciekawa jest sztuka aborygeńska, ale jak na razie nic z tego nie wychodziło. Starał sie jak mógł, ale przez ostatnie miesiące miał problem z weną więc sam nic nie mógł stworzyć, chociaż jak wiadomo trochę się to zaczęło zmieniać, gdy zaczął malować portret Sameen.- Gdybyś wtedy tego nie zrobiła to pewnie teraz byłoby tylko ciężej. Wiedziałem jakie to jest dla Ciebie istotne i niewiele zrobiłem żeby Ci pomóc - co prawda miał wtedy na głowie też własną galerię, ale nie było przecież rzeczy niemożliwych. Powinien stanąć na rzęsach żeby to zrobić i tyle.
Poczuł jakieś dziwne uczucie w żołądku, gdy zaczęła mówić na temat miłości i ponownie się lekko uśmiechnął. Miała rację, pozwolili sobie odejść, bo oboje uważali, że tak będzie dla nich lepiej i James miał nadzieję, że jej rzeczywiście teraz się lepiej układa. - Była, czy może wciąż jest? - Zapytał zanim zdążył się ugryźć w język. Oczywiście, że nie było tak łatwo pozbyć się tego uczucia. Kochał ją, gdy podpisywał papiery rozwodowe i nie wiedział, czy tak całkowicie ta miłość gdzieś sie ulotniła i stała się tylko miłym wspomnieniem z tamtych dni. - Niezależnie od tego co się będzie działo to chciałbyś żebyś wiedziała, że jesteś osobą, która jest dla mnie bardzo ważna i życzę Ci wszystkiego co najlepsze - dodał spuszczając wzrok na podłogę, a później wziął głębszy oddech. - Dziękuję, chętnie - nie odmówiłby dobrego jedzenia. Może ciepła zupa postawi go do pionu. Podniósł też w końcu wzrok i spoglądał na jej plecy, gdy krzątała się po kuchni. - Przepraszam, że Cię tak nachodzę o takiej porze, widzę, że jesteś zajęta - przetwory się same nie zrobią!

irene caddel
przyjazna koala
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Bruno - Ella- Eric - Cece
Latarnik — Latarnia morska
32 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Sprawuje pieczę nad latarnią morską w Lorne
-No… niby tak, ale jednak to było stosunkowo głupie. – Dziewczyny marzą o tym, żeby być aktorkami i modelkami i piosenkarkami. Marzą też o poślubieniu swojego wymarzonego chłopaka. Taka Irene marzyła o tym, żeby kupić latarnię i żeby zostać miejscową opowieścią. Laska, która kupiła nawiedzoną latarnię i teraz na niej straszy. Oczywiście nikt tak nie mówił, po prostu ona sobie tak wmawiała. A przynajmniej miała nadzieję, że nikt tak nie mówi. Jak tak mówili to się załamie i może w końcu opuści Lorne na stałe. –No i wiele mnie kosztowało. – Dodała z jakimś grymasem na twarzy. Miała na myśli oczywiście kwestie finansowe, ale także to, że jednak straciła męża na rzecz latarni, która jednak była bardzo niepewną inwestycją.
-Może. – No nie mogła się z tym nie zgodzić. Z drugiej jednak strony takie gdybanie teraz nie miało sensu. –Albo mogłam poczekać i kupić ją na stare lata. Albo podróżować i zainwestować w jakąś latarnię w Skandynawii albo wyspach brytyjskich. – Rozłożyła bezradnie ramiona. Zanim jeszcze kupiła tą latarnię to sprawdzała latarnie w innych częściach świata i na przykład te w Walii bardzo jej się spodobały. Oczywiście nie była na tyle odważna, żeby wyjechać i zamieszkać w latarni w obcym kraju. A szkoda. Chciałaby. –Nie mam do ciebie o to żalu. – Nie chciała, żeby zadręczał się jakimiś wyrzutami sumienia. Ona też z galerią niespecjalnie mu pomagała. Nie dlatego, że nie chciała, ale po prostu nie potrafiła. Nie znała się na tym więc pewnie wyrządziłaby więcej złego niż dobrego.
-James… – Zaczęła, ale się zatrzymała. Nie wiedziała co mu odpowiedzieć. Czuła ogólnie, że nie jest to odpowiednie pytanie. Trochę za późno na takie pytania. Chyba. Dodatkowo nie wiedziała czy nie gada tak, bo jest pijany, a jutro nie będzie o niczym pamiętał jak już wytrzeźwieje. Z drugiej jednak stronie chciała psuć sobie relacji z nim. To musiał być kijowy okres w jego życiu. Dopiero co stracił Chandlera. Nie miała zamiaru go zbywać. –Oczywiście, że jest. Zawsze będzie. – Jak już raz kogoś kochasz całym sobą to ta miłość zostaje z tobą do końca. Po prostu przechodzi na dalszy plan. A naturalnie Irene, jak na typową romantyczkę przystało, kochała wszystkich swoich byłych. Nawet tych, którzy potraktowali ją bardzo brzydko. Taka głupia była. –Dziękuję, James. – To było miłe i jednocześnie takiego zapewnienia Irene potrzebowała. Nawet w sumie nie wiedziała, że go potrzebuje. –Ty również jesteś i zawsze będziesz dla mnie ważny. I możesz na mnie liczyć. – Klepnęła go lekko w ramię i była pod wrażeniem tego, że można mieć pozytywne relacje ze swoim byłym. W dodatku mężem. Jakby jej ktoś powiedział to by nie uwierzyła.
-Dobrze trafiłeś, bo akurat wczoraj wyzerowałam krupnik, a wiem jak bardzo go nie lubisz. – Uśmiechnęła się i wyłożyła miskę, do której mu wleje zupki jak już się zagrzeje. –Mam krem z soczewicy. Z miętą. – Dodała wzmiankę o mięcie, bo to ważne przy zupie z soczewicy. Nie ma później obrzydliwych pierdów i nieprzyjemnych wzdęć. Hehe.
-Przestań. – Machnęła ręką. –Jak już to jestem zła, że przyszedłeś tak późno. Godzina szybciej i pomógłbyś mi przebierać maliny. To dopiero uciążliwa praca. – Zażartowała i obróciła się, żeby na niego spojrzeć. –Chcesz też kawy? – Nie wiedziała czy zupka zadziała na jego trzeźwość tak jak zadziałałaby kofeina.

James Diamini
eks żołnierz, artysta i dyrektor galerii sztuki — AUSTRALIAN AND OCEANIC ART GALLERY
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Ulice odbijają szary smutek nieba, w sercu czuję chłód samotnej nocy. Zapach czarnej kawy, filiżanki ciepło jak przystań, gdy wokół burzy się szaleństwo.
On czuł się jak wariat, że był zazdrosny o coś takiego jak LATARNIA. To nie była nawet żywa osoba! Oczywiście słyszał o tym, że ludzie sie zakochiwali w rzeczach i nawet sie z nimi hajtali, ale wątpił żeby Irene była jedną z tego typu osób. Bardzo żałował, że wtedy to wszystko potoczyło się w takim kierunku, było mu z tego powodu autentycznie smutno i mocno to właśnie odczuł na swoim sercu. Czuł, że ją zawiódł i nie tak powinno to wszystko wyglądać. Miał w pamięci te wszystkie chwile, w których był naprawdę szczęśliwy i większość z nich miała miejsce wtedy, gdy u jego boku byłą Irene. Teraz wszystko stało się takie puste, jak płótno pod jego obrazami.
- Na stare lata byłoby Ci ciężko wchodzić na samą górę po tych szalonych schodach - cieszył się, że udało jej się spełnić marzenie, nie każdy miał taką możliwość i powinno się to celebrować. Jednocześnie było mu też smutno, bo jej marzenie było przypieczętowane jego złamanym sercem. Co było ponurą sprawą, ale starał się jak mógł, by nie mieć jej tego za złe. Naprawdę sądził, że to było i tak jego winą, bo zamiast się cieszyć, że ona robi to co kocha i co sprawia jej przyjemność, to zachowywał się jak typowy samiec. Nie było to fajne. - Sam go mam do siebie, powinienem bardziej o Ciebie walczyć, nawet gdyby trzeba było się bić na gołe pięści z latarnią - stwierdził dorzucając do tych swoich smętów odrobinę humoru. Odpuścił ją zbyt łatwo. Prostszą wersją był rozwód i życie osobno. Tylko czy wyszło mu to na dobre? Trzeba byłoby się nad tym dłużej zastanowić. Na razie jego głowa nie pracowała na takich obrotach, by mógł to zrobić. Miał trochę mały helikopter, ale starał się stać równo na nogach i wydawało mu się, że nawet jakoś daje radę, chociaż... pewnie tylko jemu się tak wydawało, a Irene miała zupełnie inne zdanie na ten temat. - Dziękuję - uśmiechnął się, chociaż, gdy go klepnęła w ramie to trochę się zachwiał i musiał się złapać ściany, żeby jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Starał się to zrobić z gracją, ale wiadomo, pewnie mu to nie wyszło.
- Widzisz, trzeba było zadzwonić... umiem robic malinki - nie mógł się powstrzymać przed takim głupim tekstem, szczególnie, że hamulce miał ograniczone po spożyciu alkoholu. - Hmm w sumie... okej, kawa będzie okej - kiwnął głową. - Mógłbym wziąć u Ciebie szybki prysznic, pewnie cuchnę alkoholem, a przy okazji trochę mnie to otrzeźwi i nie będę się czuł jak śmigło - trochę zimnej wody mogłoby zdziałać cuda! Albo wywołać przeziębienie, jedno z dwóch.


irene caddel
przyjazna koala
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Bruno - Ella- Eric - Cece
Latarnik — Latarnia morska
32 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Sprawuje pieczę nad latarnią morską w Lorne
No nie da się ukryć, że Irene naprawdę bardzo ciężko przychodziły te ich ostatnie kłótnie przed rozwodem. Ciężko w ogóle było jej uwierzyć w to, że kłócą się o coś tak absurdalnego. Jeszcze zrozumiałaby gdyby w tej latarni pracowali jacyś inni ludzie i Irene mogłaby być oskarżana o jakiś potencjalny romans. Co też swoją drogą było mocno absurdalne, bo ona naprawdę miała zerową pewność siebie i nie uważała się za jakąś specjalnie atrakcyjną. Już i tak była w szoku, że ktoś taki jak James jej się oświadczył i w ogóle wziął z nią ślub. Pewnie nawet w dniu ślubu oczekiwała, że James ostatecznie się nie pojawi przy ołtarzu tylko po to, żeby po paru dniach jej powiedzieć, że tak naprawdę to wszystko był okrutnym żartem i zakładem i nigdy jej nie kochał.
-Pewnie tak. – Uśmiechnęła się pod nosem, bo oczywiście o tym nie pomyślała. –Ewentualnie zatrudniłabym jakiegoś młodzieniaszka. – Zaproponowała ze wzruszeniem ramion. Kto wie, może nawet by się dorobiła na tyle, żeby na przykład zamontować w latarni taką rampę z windą przy schodach. Co prawda dojazd na szczyt zajmowałby jej pewnie pół dnia, ale trudno. Byłoby warto. –James… – Zaczęła i cicho sobie westchnęła. –Nie sądzę, żeby to cokolwiek zmieniło. – Posłała mu smutny uśmiech. –Ja też wolałabym walczyć mocniej, ale wydaje mi się, że latarnia była tylko zapalnikiem. Mieliśmy masę innych niedomówień. Dodatkowo do wszystkiego dochodził… mój charakter. – No musiała o tym wspomnieć. Chociaż nie da się ukryc, że był to pierwszy raz kiedy wspominała o tym głośno. I to przy nim. –Mógłbyś walczyć z latarnią, ale za jakiś czas dosięgłyby do nas inne niezgodności. – Na przykład to, że ona chciała mieć dziecko, ale jednocześnie nie mogła zostawić swojego nowego dziecka, którym była latarnia. Chciała z nim podróżować, ale nie mogła, bo chciała mieć dziecko, którego nie mogła też mieć, bo latarnia. Dobra, wychodzi na to, że rzeczywiście latarnia powodowała wszystkie ich kłótnie i problemy.
-Powinieneś zacząć wyrywać dziewczyny na takie teksty. – Zaśmiała się nie dowierzając, że będzie zachęcała byłego męża do podrywania dziewczyn. Jak już zupa się zagrzała to nalała mu w miskę, postawiła przed nim i nawet ukroiła dwie kromki chleba, które również mu dała. –Jak będziesz chciał więcej to daj znać. – Rzuciła i zajęła się wstawianiem wody na kawę i szykowaniem tej kawy. Sobie w międzyczasie naszykowała herbatkę.
-Um. Jasne. – Niecodzienna prośba, ale czemu miałaby mu odmówić? –Naszykuję ci ręczniki. – Zamieszała jeszcze maliny sprawdzając stopień ich rozpuszczenia i zniknęła gdzieś w głębi swojej chatki. Po chwili wróciła i zalazła im napoje i usiadła naprzeciwko niego. –Trochę lepiej? – Zapytała.

James Diamini
ODPOWIEDZ