sprząta i ogarnia papiery/baristka — Winfield’s Craft/Hungry Hearts
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Jestem sobą, jestem lisem.
Jestem marnym towarzyszem.
(Jedna z przybłęd w rodzinie Winfield).
Ventress słynęła z ignorowania otoczenia. Ludzie ją krępowali i ona sama nie wykazywała chęci do bliższego zapoznania się, co żadnej ze stron nie wadziło. Uważano ją za dziwaczkę, więc to nawet lepiej, że nikogo nie zaczepiała i vice versa.
- Co tam bazgrzesz? – Był jednak Billy, chłopak w wieku Ziga, którego Shiva od czasu do czasu niańczyła na zlecenie jego matki. Przed trzema latami poznała Billy’ego na urodzinach tego drugiego, stąd kojarzyła tę radosną twarz. Dziwne, bo chłopak nie miał zbyt wiele a jego ojciec był tylko rybakiem, a jednak szczerzył się jak mysz do sera. – Fuj! – Shiva nie słyszała go przez słuchawki, które miała w uszach, ale kiedy ten nieumyślnie szturchnął ją łokciem wychylając się zza siedzenia z tyłu, zareagowała od razu.
- Uważaj dzieciaku – jęknęła niezadowolona wyjmując jedną ze słuchawek.
- Czemu rysujesz takie okropne rzeczy? – Skrzywił raz jeszcze zerkając na szkic (klik), nad którym pracowała Shiva.
Natychmiast zamknęła notatnik i nim kazała mu spadać do ich uszu dotarł glos kierowcy.
- Koniec kursu dzieciaki. Spadajcie
Jak to?

- Dzięki, że mogłem iść z tobą.
Shiva nie potrzebowała towarzystwa. Całą sobą chciała odmówić Billy’emu, ale gdzieś w środku poczuła nieprzyjemne drapanie na myśl, że miałaby go zostawić samego. Częściowo też czuła się bezpieczniej, że byli razem, chociaż to ona jako starsza powinna zadbać o tego dzieciaka, który – swoją drogą – był wyższy od niej. Na czym te bachory są wychowywane? Głupie pytanie. Oczywiście, że na kurczakach na sterydach.
- Zawsze to raźniej, prawda? – zapytał z uśmiechem i wbił w nią wyczekujące spojrzenie. – Nie jesteś wygadana co?
Nie za bardzo; Nie była więc dla niego najlepszym towarzystwem, ale w tej chwili mieli tylko siebie. Shiva jeszcze jakoś to zniesie, ale on wyraźnie szukał interakcji, jakby bez tego nie mógł żyć. Jakby całe jego funkcjonowanie opierało się na przebywaniu w towarzystwie i rozmowach z innymi.
Z daleka zauważyła grupkę nieznajomych, ale uznała że byli niegroźni. Dziwnie się zachowywali, lecz na pewno nie zainteresują się dzieciakami przechodzącymi obok. Nie była najlepsza w takich osądach, ale czy to pierwszy raz na piechotę wracała tak późno do domu? Nie. Skoro więc wtedy nic się nie działo, to czemu teraz miałoby?
Niestety się przeliczyła. Nie zdążyli dojść do tamtych a oni już ich dostrzegli. Stanęli im na drodze jakiś metr wcześniej, ale Shiva nadal miała nadzieję, że po prostu ich ominie.
- Gdzie się tam śpieszysz? – zapytał starszy facet, który zatarasował jej drogę. – Tacy młodzi a szwendacie się po ulicach. Czyżby się szukali dobrej zabawy? – Zaśmiał się charkliwie. Shiva szybko oceniła, że grał on pierwszy wokal a reszta robiła za chórki rechocząc razem z ów gościem.
Niczego nie mówiąc znów próbowała go wyminąć, ale tym razem drogę zajęła jej kobieta. Właściwie dziewczyna niewiele starsza od niej.
- To ta dziwaczka o śmiesznym imieniu. Młodszy brat mi o niej opowiadał. Shałwia.. Shlama.. Shisza.. – Laska próbowała przypomnieć sobie jej imię, lecz Ventress nie zamierzała robić za widownię. Zamiast przyglądać się tej scenie znów zrobiła krok w bok tym razem czując jak ktoś łapie za jej plecak.
- Słuchaj jak się do ciebie mówi.
- Hej! Zostaw ją! – Billy do tej pory się nie wtrącał, ale kiedy tamci dotknęli Shivy, od razu zareagował.
Głupek. Zrobią ci krzywdę.
- Młody, nie wtrącaj się, co? Chyba, że szukasz guza. Tak się okazuje, że nasz kolega jest w tym świetny.Główny wokal wskazał na typowego gangusa, który cały się napiął. Nie był typowym pakerem z siłowni. Raczej chuderlawy, ale wysoki i gotów walczyć na śmierć i życie jak te łyse dranie barwiące sobie zęby na złoto z "Mad Maxa: Fury Road".
- Pokaż mi swoją siłę gnojku! – Warknął szarżując na Billy'ego.

Maxine Parkins
studentka kryminalistyki — Lorne Bay
24 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Studentka kryminalistyki, przenosząca studia z Paryża do Cairns, odkładająca na bok poszukiwania zaginionej matki, aby ruszyć z życiem do przodu i skupić się na relacji z Eleonore
#7

Ostatnimi czasy coraz częściej traciła koncentrację. Zapominała o drobnych rzeczach i chodziła otępiała, co w jej przypadku nie byłoby niczym zaskakującym. Sęk w tym, że nie cierpiała już na niedobór snu. Starała się codziennie zażyć przynajmniej osiem godzin odpoczynku, co w pełni powinno jej wystarczać. Nie była przecież niemowlęciem, potrzebującym połowy dnia snu.
Pod wpływem chwili znalazła w sieci cenionego detektywa, z którym postanowiła umówić się na spotkanie, odnośnie zgłębiania tajników udanego śledztwa. Brzmiało jak pretekst do jakiejś niemoralnej propozycji, ale nic z tego. Ostatni czasy Parkins żyła głównie śledztwem i tylko Eleonore odrywała jej myśli od coraz głębszego zatracania się w tych samych notatkach. Gdy wtedy działała, napędzała ją niezwykła energia. Była tak inwazyjna, że potrzebowała wyciszenia, aby w ogóle zasnąć, jak człowiek, o normalnej godzinie. Skończyła już ze ślęczeniem do późnych godzin porannych. I tak dobrze, że mogła sobie na to pozwolić. Nie miała pracy. Wzięła dziekankę na paryskim uniwersytecie i w pełni skupiała się na poszukiwaniach matki. Pieniądze wręcz płynęły jej z nieba, bo ojciec wciąż miał ich pod dostatkiem i niczego nie żałował studiującej dziewczynie. Szczególnie teraz, kiedy razem przeżywali rodzinną tragedię, zmieniającą dotychczasowe życie.
Jak się okazało, w omówionym miejscu nie stwierdziła obecności pana Kennetha Reeda. Dobrze, że nie zapłaciła mu z góry za te instrukcje, które najwyraźniej facet postanowił olać. Jak dowiedziała się od obsługi, wyszedł z baru jakiś czas temu, w towarzystwie kobiety. Cholera, może to i lepiej, że Reed znalazł sobie jakąś dziunię, nim zacząłby się przymilać właśnie do niej. Niestety, okazało się, że dziadyga już coś zamówił i wyszedł bez opłacenia rachunku. Z bólem serca zapłaciła za dinozaura, postanawiając go złapać. Może i nie będzie już skłonny dzielić się swoimi sprawdzonymi metodami śledztwa, ale niech odda kasę, którą młoda Parkins bardzo hojnie za niego wyłożyła. Facet nie miał wstydu…
Gdzie mógł się udać Kenneth, razem ze swoją towarzyszką?
Shadow.
Ten szemrany lokal wracał do niej jak bumerang, czego miała szczerze dosyć. Któryś z bywalców jawnie z nią pogrywał, szczególnie po tym, jak do jej rąk trafiły zdjęcia Sarah, zrobione z ukrycia. Zdaje się, że nie doceniła tej mieściny.
Zgarniając z mieszkania środki do samoobrony, postanowiła przejść się pod najpopularniejszy w okolicy, klub. Korzystając z podwózki taksówką, szybko znalazła się w Sapphire River, prosząc kierowcę, aby nie wysadzał jej bezpośrednio pod klubem. Zamiast tego wybrała w miarę oświetloną drogę, na swoją dalszą wędrówkę.
Być może uda jej się wpaść na Reeda po drodze? O ile facet lubił spacery w niekoniecznie ciepłą noc. Podobno romantycy wręcz to uwielbiali.
W odstępie kolejnej latarni, nieco bliżej jakieś nieoświetlonej ścieżki prowadzącej w okolice Shadow, zauważyła grupkę osób. Zachowywali się o tyle nietypowo, że nie wszyscy mieli tak zwany fun. Zamiast opowiadania sobie nawzajem żartów, jedni drugim grozili, co wyglądało mało interesująco, z perspektywy Parkins. Może powinna po prostu przejść na drugą stronę ulicy i odwrócić wzrok?
Policja w tym miasteczku była na tyle nieudolna, że nie byliby w stanie zareagować na czas. Sięgnęła do plecaka po paralizator oraz mały miotacz gazu pieprzowego. Chuligani wyglądali, jak typowi klienci Shadow, a to wystarczyło, aby aktywować u Max chęć odegrania się. Nikt nie będzie jej zastraszał jakimiś zdjęciami, podrzucanymi z ukrycia.
Widząc wymierzony w brzuch chłopaka, celny kopniak, zbliżyła się, dostrzegając nieco wyraźniej towarzyszącą mu osobę. Znały się? Ciężko cokolwiek dostrzec w takich warunkach.
Najlepiej jest działać z zaskoczenia.
Cień, panujący na zajmowanym skrawku drogi, idealnie sprzyjał schowaniu się, nieco bliżej krzewów. Słysząc kolejny jęk chłopaka, wyskoczyła do przodu, częstując napastnika elektrycznym ładunkiem, prosto z małego urządzenia.
- Nie słyszałeś nigdy, aby nie zaczepiać mniejszych od siebie? - warknęła, powodując wszechobecne zadziwienie. Wyskoczyła z tych krzaków jak Batman i nawet miała własną broń!
Wielki dryblas ugiął się jak zapałka. Nagle jego system nerwowy zaczął fiksować, co powinno dać odpowiednio dużo czasu do potencjalnego unieszkodliwienia kolejnego, wielkiego gangstera. Zaiste, zasłużył na ten tytuł, bijąc losowe dzieciaki w nocy.

Shiva Ventress
sprząta i ogarnia papiery/baristka — Winfield’s Craft/Hungry Hearts
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Jestem sobą, jestem lisem.
Jestem marnym towarzyszem.
(Jedna z przybłęd w rodzinie Winfield).
Cholerny Billy. Po co się wtrącał? Tamci poszarpaliby ją i wreszcie by przestali, ale chłopaka będą tłuc ile wlezie. Shiva poleciała stereotypem i złudną pewnością, że dziewczyny nie tknął palcem. Ot, złapią za plecak, może za ramię i cycki, których nie ma, więc nie było tak źle. To nic w porównaniu z kopniakiem w brzuch, którego uderzenie zabrzmiało w uszach Ventress niczym uderzenie w bęben basowy.
W jednej sekundzie wyobraziła sobie resztę zgrai w strojach orkiestry szkolnej. Maszerowali w miejscu grając na różnych instrumentach. Ten, który trzymał ją za plecak już tego nie robił tylko trzymał bęben i z każdym kolejnym ciosem silnie uderzał w niego pałeczkami.
Bum! Bum! Trach!
Wściekła nauczycielka wyskoczyła jak poparzona i wydarła się na jednego z grających sprawiając, że ten padł na siebie. W miejscu, w którym go dotknięto pojawił się charakterystyczny dymek, jakby dotyk tamtej osoby palił do żywego. Nauczycielka dała susa pojawiając się przy bębniarzu, którego potraktowała perfumami.
Jego wrzask wybudził Shive ze świata wyobraźni.
Racja, to nie była jej dziwaczna wizja a rzeczywistość, w której uderzenie w bębny oznaczał trzask łamanych kości a nauczycielka okazała się młodą dziewczyną z paralizatorem i gazem pieprzowym. Dotarło to do Ventress w ułamku sekundy i równie szybko została machnięta przez gościa, który trzymał ją za plecak. Jego czerwona morda wyglądała tak, jakby zaraz miała wybuchnąć i to właśnie się stało. Wystrzelił Ventress jak z procy, niczym małą bombę, w kierunku Parkins. Z impetem wpadła na nią w efekcie czego obie gruchnęły na ziemię.
Jęknęła czując nieprzyjemny ból w barku, na który upadła. Z początku mocno zamknęła oczy reagując na nieprzyjemne doznania, lecz gdy przy mrugnięciu dostrzegła blisko leżącego szesnastolatka wyrzuciła z siebie pierwsze słowa.
- Billy uciekaj! – Widziała jak chłopak podnosi się z ziemi. W szybkim tempie zrobiła to samo. Ledwie rzuciła okiem na wybawicielkę celującą z gazu w grupkę, która już nie chojraczyła, aż nagle została pociągnięta i zmuszona do biegu. Nie oponowała dotrzymując kroku dziewczynie. Zapomniała o bolącym barku i pędziła ile sił w nogach. Byle jak najdalej od tamtych pojebów.
- Nie mogę – rzuciła ledwie dusząc. Niestety nagły skok adrenaliny, stres i intensywny wysiłek wywołały atak astmy.
Zakręciła za jednym z budynków i niezgrabnie zrzucając plecak z ramion padła na kolana łapczywie łapiąc powietrze. W panice przeszukiwała plecak za każdym razem obiecując sobie, że zorganizuje ten pierdolnik chowając inhalator w konkretną kieszeń. Nigdy się za to nie zabrała.
Odnajdując niewielki pojemniczek z dozownikiem klapnęła na pośladki i oparłszy się o ścianę budynku robiąc głęboki wdech trysnęła aerozolem do gardła.
Raz, dwa, trzy..; w myślach zaczęła liczyć odczekując aż preparat zacznie działać. W głowie huczało jej od adrenaliny i nerwów przysporzonych przez zaćpanych świrów. Ventress gardziła takimi ludźmi, nawet nie próbując zrozumieć ich pobudek.
- Chora akcja – wydusiła z siebie jak przez mgłę dostrzegając sylwetkę osoby obok. Tylko jedną. – Gdzie jest Billy? Ten chłopak, który był ze mną. - Czy pobiegł w drugą stroną? W ogóle wstał z ziemi? Shiva widziała, że próbował, ale czy mu się udało?

Maxine Parkins
studentka kryminalistyki — Lorne Bay
24 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Studentka kryminalistyki, przenosząca studia z Paryża do Cairns, odkładająca na bok poszukiwania zaginionej matki, aby ruszyć z życiem do przodu i skupić się na relacji z Eleonore
Dziwiła się własnej skuteczności, pozwalając aby nagły skok adrenaliny przełożył się na ofensywne działania. Nie czuła się w tym wszystkim, jak napastnik. Przyjęła raczej rolę agresywnej defensywy, jako niespodziewane posiłki dla zaczepionej dwójki. Jeden dryblas padł, drugi zemścił wniebogłosy, zasłaniając twarz, potraktowaną strumieniem nielegalnego w Australii gazu. Zawahała się. Trwało to zaledwie chwilę, ale wystarczyło, aby nieznajoma wpadła na nią, zwalając tym samym z nóg. Niedobrze. Jeśli się nie podniosą, już po nich. W bezpośrednim starciu, Max nie miała szans z osiłkami. Swoją aktywność ograniczała jedynie do okazyjnego biegania oraz trików na deskorolce, a to ani trochę nie budowało w człowieku siły fizycznej. Jedynie gaz i paralizator dawały jej pewną przewagę, której nie zamierzała gwałtownie tracić, toteż zacisnęła mocno palce na wspomnianych przedmiotach. Mocno poobijała sobie plecy, ale lepsze to niż, ponowne skręcenie kostki, którą załatwiła sobie pewnego wieczoru w Skateparku. Teraz potrzebowała pełnej sprawności motorycznej i oby los jej nie zawiódł.
Trzymała miotacz gazu w pogotowiu, podnosząc się na równe nogi. Ten chaos tworzył idealną lukę do ucieczki.
- Wstawaj, wiejemy! - rzuciła do chłopaka, zanim spontanicznie chwyciła za rękę dziewczynę od plecaka. Kierując się instynktem, wzięła nogi za pas, licząc, że reszta zrobi to samo. Nieznajoma tym bardziej, bo sama zmusiła ją do odwrotu, bezczelnie naruszając strefę osobistą. W tej chwili to drugorzędna sprawa. Najważniejsze, to oddalić się od źródła zagrożenia, jak najszybciej.
Zdążyły minąć może dwie uliczki, kiedy dziewczyna odezwała się zasapanym głosem. To zmusiło Parkins do zaprzestania morderczego biegu. Również oddychając ciężko, powoli wypuściła dłoń nieznajomej, przechodząc razem z nią w okolice pobliskiego budynku. Na szczęście, mieszkańcy nie zainwestowali w światła, uruchamiane przez czujnik ruchu. To dawało im możliwości do schowania się w cieniu, z czego obie skorzystały.
- Co się dzieje? - zapytała dziewczynę, zaniepokojona jej stanem. Bała się, że lada moment ta straci przytomność, dlatego ukucnęła tuż obok niej, na wszelki wypadek.
Starała się nie zaglądać zbyt ostentacyjnie do zawartości przeszukiwanego plecaka. Zerknęła na niego bardzo pobieżnie, skupiając się na wyrównaniu własnego oddechu. Taki gwałtowny sprint potrafił wyssać z człowieka prawie cały tlen. Jak się okazało, dziewczyna również potrzebowała załagodzenia duszności o czym świadczył odnaleziony inhalator. Sytuacja opanowana.
- Już lepiej? - dopytała, na wypadek, gdyby nową koleżankę trapiło coś jeszcze. Wypadki chodzą po ludziach, szczególnie po nieprzyjemnym spotkaniu z chuliganami.
Billy?
Dopiero teraz przypomniała sobie o chłopaku, któremu kazała wiać.
- Nie wiem, kazałam mu biec.
Wciąż starała się wyrównać przyspieszony oddech, zerkając niepewnie na okolicę. Może Billy lada moment wyskoczy z krzaków?
- To twój kolega? – na rodzeństwo nie wyglądali, ale czasami pozory potrafiły mylić. Gdyby rozchodziło się o rodzeństwo dziewczyny albo bliskiego przyjaciela, musiałyby w trybie natychmiastowym wrócić w miejsce zaczepki.

Shiva Ventress
sprząta i ogarnia papiery/baristka — Winfield’s Craft/Hungry Hearts
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Jestem sobą, jestem lisem.
Jestem marnym towarzyszem.
(Jedna z przybłęd w rodzinie Winfield).
- Nie najgorzej – wydyszała w odpowiedzi na pytanie dziewczyny i na moment zamykając oczy wzięła dwa głębsze i regularne wdechy. Nie była gotowa na tego typu akcje. Gdyby wiedziała, że będzie musiała biec to zaciągnęłaby się wcześniej, jak to robiła na treningach. W jej przypadku legalnie, bo gdy inhalatora użyła koleżanka z szkolnej grupy lekkoatletycznej, to trener urządził jej zadymę jakich mało.
Przeklęła w myślach. Również kazała chłopakowi biec, ale żadna z nich nie wiedziała czy posłuchał i przede wszystkim, czy mu się udało. Ventress chciałaby to olać, nie przejmować się jakimś smarkiem, którego znała z jednej imprezy urodzinowej Zigiego. Nie jej sprawa, co się z nim działo, ale z drugiej strony zostawiając go wcale nie będzie lepsza od napadających na nich dręczycieli.
- Raczej dzieciak, który nie rozumie prawdziwej sztuki. – Jego ostentacyjne „fuj” na widok rysunku było nieco obraźliwe, ale przecież to właśnie takie reakcje chciała wywoływać. Jej szkice w większości nie były ładne. Miały obrzydzać, przerażać i dawać do myślenia głównie na temat tego, czy świat rzeczywiście jest taki okropny. – Jechaliśmy w jednym autobusie. Kierowca palant kazał nam wysiadać, bo uznał że pierniczy robotę i dalej nie jedzie. – Pokręciła głową zauważając, że nadal miała otwarty na oścież plecak. Wrzuciła do niego inhalator powstrzymując się przed wyciągnięciem go ku dziewczynie z hasłem „Chcesz się zaciągnąć?”. Szybko się opamiętała swoje zachowanie zrzucając na karb nagłego przypływu adrenaliny. W normalnych warunkach nie byłaby aż tak chętna do rozmowy i na bank nie złamałaby nikogo za rękę (jak podczas biegu). Wszelkie kontakty ograniczała do minimum.
Wstała mało zgranie zarzucając plecak na jedno ramię. Wszystko miała za duże. Spodenki, koszulkę i kurtkę luźno wiszącą na chudych ramionach (to po środku).
Wychyliła się zza budynku próbując dostrzec, czy Billy gdzieś tam był. Może się przewrócił albo ich szukał?
- Wracam tam – oznajmiła wszem i wobec. Całkiem niedawno znalazła się w podobnej sytuacji a nawet gorszej, bo zgubiła inhalator i gdyby nie w miarę szybka reakcja pracownika sklepu, to padłaby tam trupem. Nie chciała, żeby Billyego spotkało to samo. To był jeszcze dzieciak.
Ostatni raz spojrzała na dziewczynę, której nie zaproponowała wspólnego powrotu. Nie zamierzała jej zmuszać, nawet jeśli ta dzisiaj wieczorem robiła na Mrocznego Rycerza.
Zaraz. Chwila.
Shiva zmarszczyła brwi nieco dokładniej przyglądając się twarzy tamtej.
- Jesteś córką tamtej zaginionej – Bezczelność nie miała granic. – Jej zdjęcie wisi w kawiarni, w której pracuje. – Hasła – Zaginiona - nie dało się przegapić. Parę razy młoda Parkins pojawiała się w lokalu po coś do picia albo przekąszenia i to właśnie wtedy menadżer gadał coś w stylu „To młoda od Parkins” albo „Znowu przyszła córka tamtej zaginionej. Ciekawe co się z nią dzieje. Pewnie zwiała”.

Maxine Parkins
studentka kryminalistyki — Lorne Bay
24 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Studentka kryminalistyki, przenosząca studia z Paryża do Cairns, odkładająca na bok poszukiwania zaginionej matki, aby ruszyć z życiem do przodu i skupić się na relacji z Eleonore
Odpowiedź dziewczyny odrobinę ją uspokoiła. Nie najgorzej brzmiało w miarę bezpiecznie, a to najważniejsze. Nie potrzebowała mieć na sumieniu doprowadzenia losowej mieszkanki Lorne do zawału, albo innego ataku, groźnego dla zdrowia. Wystarczyły jej atrakcje z życia prywatnego, w formie zaginionej matki.
Zmarszczyła brwi, nie bardzo rozumiejąc, jaką sztukę nieznajoma miała na myśli. Jak mogła wnioskować, dziewczyna znała się z tym drugim chłopakiem, zaatakowanym przez oprychów. Niekoniecznie musiała się z nim kolegować; w takiej mieścinie młodzież raczej kojarzyła siebie nawzajem.
Zachowanie kierowcy również brzmiało dosyć dziwnie. Nagle okazywało się, że Lorne Bay wcale nie było takie spokojne i nudne, jak niektórzy mogliby myśleć. Przez pewien czas Max tak właśnie myślała o tym australijskim miasteczku. Szczególnie, w czasie studiów w Paryżu. We francuskiej stolicy działo się wiele. Non stop w okolicy organizowano różne wydarzenia, a studenci zawsze mogli znaleźć coś dla siebie. W takiej metropolii anonimowość była czymś normalnym i oczywistym. Tutaj, niekoniecznie. Wręcz przeciwnie, nieźle trzeba się nagimnastykować, aby utrzymać pewną tajemniczość, względem swojej osoby. Jedynym, pewnym rozwiązaniem w tej kwestii była przeprowadzka do rezerwatu Aborygenów, albo zostanie pustelnikiem, mieszkającym w środku lasu z pająkami i innymi, jadowitymi stworzeniami. Zabawne, jak ludzie (a konkretnie Brytyjczycy) uparli się na kolonizację tak nieprzystępnego lądu.
- Jesteś jakąś artystką? - zapytała, bo ta cała wzmianka o sztuce w pewien sposób ją zaintrygowała. Może miała do czynienia z wielkim talentem o sporym potencjale? Kto wie, może dzieła tej randomowej laski z Australii kiedyś trafią do jakiegoś Luwru, albo innego muzeum?
Widząc, jak dorywcza towarzyszka nocnej eskapady zarzuca na siebie plecak, również podniosła się z kucek, zaskoczona jej nagłą decyzją. Poważnie? Cóz, odwagi nie mogła jej odmówić, to pewne.
- Czekaj chwilę - uniosła dłoń, wciąż czują, jak serce bije na zdwojonych obrotach. - Nie powinnaś tam iść sama.
Nie po to ratowała dziewczynie tyłek, żeby teraz znowu się narażała. Musiały do tego podejść ostrożnie, bez nadmiernej brawury.
Już miała zaproponować wspólną, acz ostrożną akcję ratunkową, kiedy określono ją mianem „córki zaginionej”. Nie było to nic nietypowego. Część starszych mieszkańców ją kojarzyła, szczególnie śmietanka z Pearl Lagune, gdzie mieszkała jeszcze przed wyjazdem na studia. Później, po powrocie zaczęła rozwieszać ogłoszenia tam, gdzie tylko się dało, uwzględniając przy tym często uczęszczane lokale (za zgodą właścicieli).
- Bystra jesteś - rzuciła z lekką ironią, odwdzięczając się w ten sposób za bezpośredniość. Mimo wszystko, nie miała jej tego za złe.
- Hungry Hearts? - zapytała dla pewności, przypominając sobie nazwę lokalu, w którym pozostawiła jedno z wielu ogłoszeń.

Shiva Ventress
sprząta i ogarnia papiery/baristka — Winfield’s Craft/Hungry Hearts
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Jestem sobą, jestem lisem.
Jestem marnym towarzyszem.
(Jedna z przybłęd w rodzinie Winfield).
Artystką? Spięła się słysząc to słowo. Nie wzięła pod uwagę tego, że dziewczyna dojdzie do ów wniosku, któremu od razu w swej głowie zaprzeczyła. Nie, nie była artystką. W ogóle to ona niczego nie malowała a jak już to była beznadziejna; to zdecydowanie bezpieczniejsza odpowiedz.
- Bardziej klaunem na rodeo – odpowiedziała wcale nie uważając się za artystkę. Tym bardziej nie chciała, żeby inni tak myśleli. Miała być dla nich nikim. Ot, dziwną laską z ulicy, kawiarni, szkoły albo miasta. – chociaż zabawna też nie jestem. – Umniejszała sobie ile wlezie. Robiła to naturalnie i z pełną swobodą, jakby miała wysoką samokrytykę i mówienie o sobie w ten sposób nie robiło na niej wrażenia. A jednak ona po prostu chciała utwierdzać się w przekonaniu, że była słaba we wszystkim. Robiła to od paru lat. Już nawet tego nie zauważała i czasami zapominała nawet, czemu to robiła. To nawet lepiej.
Zmarszczyła brwi mając w zanadrzu kąśliwy tekst na temat bawienia się w Batmana, ale szybko skojarzyła dziewczynę z czym innym. Nie trudno było rozpoznać tę zmartwioną twarz. Wyglądała tak, jakby wiecznie nad czymś myślała a jej mama.. była piękną kobietą. Shiva miała okazję przyjrzeć się jej zdjęciu sprzątając kawiarnie tuż przed zamknięciem. Dziewczyna miała coś ze swej matki. Być może to był nos, ale Shiva widziała mięśnie od skórą. Nic wyjątkowego ani odznaczającego się. Gdyby narysować w ten sposób parę osób o podobnej posturze, to nikt nie rozpoznałby który był którym. Ventress jednak uważała, że widziała różnicę i lubiła to wmawiać innym. Wtedy wychodziła na jeszcze większą wariatkę.
- Tak, Głodne Serduszka. Dobrze wybrałaś, to najlepsza kawiarnia w mieście. Bywa tam dużo ludzi. – Im więcej oczu widziało ogłoszenie tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś z odpowiednią wiedzą zadzwoni pod podany numer. – Twoja mama także – dodała bardziej od niechcenia i bez dodatkowego słowa ruszyła w kierunku, z którego przybiegły. Nie było czasu do stracenia. - Masz jakiś plan? - Bo jej własny ograniczał się do "Pójdę tam i zobaczę co się dzieje. Najwyżej znów mnie poszarpią". Ventress nie była w tym dobra. Wolała trzymać się na uboczu i bez słowa sprzeciwu dawała się szykanować byle mieć to już za sobą. Teraz jednak, przypominając sobie ostatnie wydarzenia, przez które sama trafiła do szpitala, wolała nie fundować tego samego młodszemu chłopakowi. Jej nikt nie pomógł, więc może odwróci los i wesprze w potrzebie drugą osobę?

Maxine Parkins
studentka kryminalistyki — Lorne Bay
24 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Studentka kryminalistyki, przenosząca studia z Paryża do Cairns, odkładająca na bok poszukiwania zaginionej matki, aby ruszyć z życiem do przodu i skupić się na relacji z Eleonore
Klaun na rodeo również mógł uchodzić za artystę – co prawda nieco mniej typowego kalibru, ale nadal. Powstrzymała się z wypowiedzeniem własnych myśli na głos, przypominając sobie o okolicznościach spotkania. Wciąż znajdowały się w szemranej dzielnicy, niedaleko miejsca napaści. Powinny w tym momencie zachować podwójną czujność, bez gadek zapoznawczych.
- Pozwól, że sama to ocenię - rzekomy poziom małej zabawności. Paradoksalnie, ci, którzy uważali się za mistrzów komedii, mieli w rzeczywistości tragiczne poczucie humoru. Nawet większość stand-uperów, ironizowała na swoich skeczach, wzbudzając u publiczności większy entuzjazm, niż przy typowych kabaretach. Nie ma co się dziwić, boomerskie żarty o teściowych i małżeństwie, już dawno wyszły z mody.
Miała dużo pytań, nasuwających się po kolejnych słowach dziewczyny. Być może widziała kiedyś Sarah w kawiarni, w czymś towarzystwie? O ile w ogóle zwróciła na to uwagę. Ludzie, pracujący w branży gastronomicznej potrafili być strasznie zabiegani (dosłownie i w przenośni).
- Może podejdźmy tam od innej strony - zaproponowała, uważając tę opcję za bezpieczniejszą od bezpośredniego maszerowania oświetloną ulicą. - Znam jeden skrót. A przynajmniej znałam… kiedyś.
Oby nie okazało się, że polna ścieżka, przecinająca szereg domków, skończy się na czyjejś posesji. Co najwyżej trafią na jakieś ogrodzenie z marnej siatki, zapewne rozciętej u dołu. Okoliczna młodzież musiała mieć jakieś miejsca schadzek i libacji, tym bardziej w Sapphire River.
- Tam - wskazała ruchem głowy na lekko zarośniętą ścieżkę, obok rogu budynku, przy którym stały. O tej porze dnia, obrany kierunek przypominał jakąś scenerie z horroru (albo tego mema). Nie mniej, lepiej dmuchać na zimne. Perspektywa wpadnięcia na osiłków była gorsza, od przypadkowego napotkania członków jakiejś sekty, składającej zwłoki gołębia w ofierze. Najwyżej wtopią się w tło.
Przy okazji wyjęła telefon z kieszeni, aby odpisać na wiadomość od Eleonore. Mogłaby też włączyć latarkę, ale to przyciągnęłoby potencjalnych napastników, których miały unikać.
Z wolna ruszyła w obranym kierunku, czekając aż dziewczyna do niej dołączy.
- Przy okazji, jestem Max - przedstawiła się, bo skoro miały razem szukać Billy’ego, lepiej jest znać swoje imiona, albo ksywki. - A ty? Jak mam się do ciebie zwracać?
Spojrzała na nową koleżankę, ostrożnie stawiając kolejne kroki, po lekko podmokłym gruncie. Gdyby nie biegnący z oddali, basowy pogłos, związany z imprezą w Shadow, dookoła panowałaby kompletna cisza. Max raczej nie zapuściłaby się w te ciemne rejony, zupełnie w pojedynkę. Dobrze, że miała towarzystwo.
- Często widywałaś moją mamę w kawiarni? - podpytała w miarę cicho, uważnie rozglądając się dookoła. Powinny mieć oczy dookoła głowy, ale nic nie stało na przeszkodzie krótkiej rozmowie. Parkins zamierzała skorzystać z okazji, skoro wspomniano o jej matce, bywającej w konkretnym lokalu.

Shiva Ventress
sprząta i ogarnia papiery/baristka — Winfield’s Craft/Hungry Hearts
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Jestem sobą, jestem lisem.
Jestem marnym towarzyszem.
(Jedna z przybłęd w rodzinie Winfield).
- Poważnie? – Z powątpiewaniem spojrzała na wskazaną przez dziewczynę ścieżkę. – To aż się prosi, żebyśmy zginęły w przeciągu pięciu minut. Obiecuje, że jak coś nas zaatakuje, to zostawiam cię w tyle. – Powiedziała młoda pinda z astmą. Szans miała tyle co nic i doskonale o tym wiedziała. Czuła też, że ten strach ją nakręcał i może nieco podniecał. Nie. Nie była żadnych creepem. Ona nawet nie wiedziała, czym było podniecenie albo skutecznie to sobie wmawiała, o czym doskonale mogłaby powiedzieć pluszowa panda w jej pokoju wykorzystywana w sposób, w jaki żadne dziecko nie powinno używać zabawek.
Westchnęła i z przesadną niechęcią ruszyła za dziewczyną. Przy okazji pomyślała o Zigu, który może posiadał numer do Billy’ego. Wtedy mogłaby do niego zadzwonić dowiadując się czy zwiał.
Cholera, miała taką nadzieję.
Szybko złapało ją zwątpienie. Pod wpływem adrenaliny była gotowa wrócić do miejsca napaści i sprawdzić, czy chłopak uciekł. Teraz jednak, kiedy docierało do niej, że nic z tym nie mogła zrobić, pragnęła się wycofać i uciec. Była tylko dziwną dziewczyną w przydużych ubraniach. Niczego nie potrafiła i przede wszystkim nie znała Billy’ego na tyle, żeby go teraz ratować.
Zwątpienie to parszywa kochanka.
- Hę? – mruknęła wyrwana z zamyślenia, dokładnie w momencie kiedy była gotowa zrobić krok w tył i uciec. – Shiva. – Shiva uciekinierka. Shiva hipokrytka. Shiva nie zabawna. Shiva wariatka.
Znów ruszyła za dziewczyną, niejaką Max, której imię być może już wcześniej poznała, ale go nie pamiętała.
Przedzierała się przez kolejne warstwy błota szybko żałując tego całego skrótu. Będzie musiała myć buty – co za zmora.
- Możemy skupić się na Billym? – odpowiedziała pytaniem na pytanie uznając, że to nie była pora na plotki. Jeżeli dziewczyna chciała coś wiedzieć to dobrze wie, gdzie ją znaleźć. W kawiarni. – Billy! – wysyczała przez zęby ni to wołając chłopaka ni go przeklinając. Musiała mieć jednak pewność, że ten nie ukrywał się gdzieś w cieniu. – Billy! – Znów warknęła przyciszonym głosem z nadzieją, że młody jej odpowie. Nic z tego. Przeklęła w myślach przyśpieszając kroku. Trąciła Max ramieniem i wyminęła ją uznając, że wszystko trwało za długo, a raczej była świadoma swego strachu. Gdyby nie przyśpieszyła to by się wycofała. Proste.
Ignorując ewentualne słowa sprzeciwu lub pohamowania ze strony Max, parła do przodu aż wreszcie jak jakiś żul wyskoczyła z krzaków. Prawie była jak dziewczyna z paralizatorem tylko, że bez niego i na pewno mniej zdeterminowana do ataku niż tamta.
- Jasna cholera – jęknęła dookoła nie zauważając nikogo prócz leżącego Billy’ego. Wyglądał gorzej niż w chwili, kiedy zaczynały uciekać.
Powinna coś zrobić. Podejść do niego, sprawdzić czy żył i wezwać jakąś pomoc, lecz zamiast tego stała jak wryta próbując wmówić sobie, że to wszystko nieprawda.

Maxine Parkins
studentka kryminalistyki — Lorne Bay
24 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Studentka kryminalistyki, przenosząca studia z Paryża do Cairns, odkładająca na bok poszukiwania zaginionej matki, aby ruszyć z życiem do przodu i skupić się na relacji z Eleonore
Rozłożyła ręce, trochę przyznając dziewczynie rację, ale i tak ostając przy swoim. O wiele łatwiej jest wpakować się w jakiś szajs przy świetle latarni, szczególnie w dzielnicy takiej, jak ta. Raczej nie potrzebowały powtórki z poprzedniej akcji. Bardziej od duchów i nocnych zwierząt, bała się agresywnych ludzi. Konkretnie takich, mogących zabić człowieka ledwo jednym uderzeniem z liścia. Towarzystwo, zaczepiające dwójkę dzieciaków, zdecydowanie wyglądało na typowych chuliganów, zdolnych do najgorszych czynów.
- Nie obrażę się, ale lepiej oszczędzać twoje płuca - odgryzła się sympatycznie, przypominając o inhalatorze. Zbyt daleko siksa by nie uciekła, ale miło, że wciąż brała tę opcję pod uwagę. Parkins jakoś by sobie poradziła. Zapewne wpakowałaby się w jeszcze większe błoto i chaszcze, ale jakoś by przeżyła. Miała w sobie sporą wolę przetrwania, a to wystarczało, aby uruchomić odpowiednie instynkty.
Powoli stawiała kolejne kroki, słysząc jak nasiąknięta wodą trawa piszczy przy kontakcie z gumowymi podeszwami. Na szczęście, dookoła nie dostrzegła niczego podejrzanego. Żadnych, przyczajonych w ciemnościach satanistów, albo innych dzików.
- Skoro chcesz… - nie zamierzała na siłę wyciągać z dziewczyny informacji. Wiele by zyskała kolejnymi poszlakami, ale w to może pobawić się później. Wiedziała już gdzie szukać Shivy, w razie czego.
- Wydaje mi się, że znacie się całkiem dobrze z Billym, skoro tak bardzo zależy ci na znalezieniu go - wymamrotała pod nosem, starając się nie wdepnąć w większe skupisko błota. Jej vansy przeżyły już niejedno, aczkolwiek nie chciała ich kompletnie zajechać. Dbała o swoje buty i nie chciała się prezentować na mieście (i na skateparku), jak lump.
Ściągnęła brwi, ledwo widząc otoczenie, za to rejestrując szybkie przejście Shivy na przód. Właściwie, lepiej, aby miały już tę akcję za sobą. Pieprzony Kenenth już pewnie upijał się w Shadow, albo drzemał w kącie loży, pokonany przez procenty.
Gdy tylko dotarły do miejsca zdarzenia, zatrzymała się tuż obok dziewczyny, czując, jak serce gwałtownie zapada się w klatce piersiowej. Widok chłopaka, leżącego na zimnym podłożu, nie zwiastował niczego dobrego.
Wokół nie było żywej duszy, toteż pchana emocjami, wysunęła się do przodu, podbiegając do nieruchomego ciała.
- Billy! - syknęła głośno, po czym uklękła tuż przy młodziaku. - Słyszysz mnie? Hej!
Ostrożnie potrząsnęła ramieniem chłopaka, dopiero teraz dostrzegając jego zakrwawioną twarz, przyciśniętą bokiem do ziemi. Pomimo nieprzyjemnych dreszczy, powodujących drżenie kończyn, pochyliła się nad nastolatkiem, próbując wyłapać jego oddech.
Żyje.
Ogromny głaz spadł jej z serca, co niestety nie zahamowało gwałtownego wyrzutu adrenaliny. Wciąż działała na podwójnych obrotach, wymuszonych przez organizm.
Klapnęła gwałtownie na ziemię, drążącymi rękami sięgając do telefonu, wsuniętego do kieszeni.
- Musimy zadzwonić po pomoc - powiedziała na głos, nie mając pojęcia czy Shiva podeszła bliżej, czy wciąż sterczała przy krzakach. W takiej sytuacji liczyła się każda sekunda. Cholerny Billy, przecież miał uciekać!

Shiva Ventress
sprząta i ogarnia papiery/baristka — Winfield’s Craft/Hungry Hearts
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Jestem sobą, jestem lisem.
Jestem marnym towarzyszem.
(Jedna z przybłęd w rodzinie Winfield).
Nie znała Billy’ego. Nie zależało jej na nim w taki sposób, w jaki sugerowała nowopoznana dziewczyna. Tu nie chodziło o niego, jako konkretną osobę, a po prostu człowieka. Ona także nim była. Była kimś, kto codziennie przeżywał podobne zaczepki. Przywykła do tego, że ktoś ją szarpał, wyzywał albo sugerował nieprzyjemności. Była dziwaczną dziewczyną do kopania i doskonale wiedziała, jakie to uczucie, kiedy nikt wokoło nie reagował. Bez mrugnięcia okiem nazywała takie osoby oprawcami. Uważała, że ci co nie reagują są równie winni co dręczyciele, o czym dosadnie powiedziała byłej przyjaciółce będącej częścią paczki, która nieprzyjemnie potraktowała Ventress. To właśnie wtedy zgubiła inhalator i nikt jej nie pomógł. Dręczyciele uciekli a ją skazano na nieprzyjemne duszności. Gdyby nie pracownik sklepu wąchałaby kwiatki od spodu, co w niektórych chwilach wcale nie było taką złą perspektywą.
Z przerażeniem wpatrywała się w bezwładne ciężki ciało Billy’ego czując jak długie korzenie wyrastają z butów i wbijają się w ziemię. Nie miała jak się ruszyć. Strach ją sparaliżował a w głowie kreśliła kolejne scenariusze dzisiejszego wieczora. Szukała błędów, odłamków czegoś co wyjaśniłoby co konkretnie doprowadziło do tego momentu. Czy to była jedna mała decyzja czy cała ich seria? Czy to już było umieranie? Jak bardzo go bolało? Czemu ludzie to sobie robili?
Bo byli potworami.
Cały świat był skupiskiem przerażających istot, z czego ludzi byli tymi najgorszymi.
Nie ruszyła się. Słyszała tylko jak Max dzwoni po pomoc. Słowa wyjaśnienia tego, co się działo odbijały się echem. Shiva zrozumiała tyle, że chłopak oddychał i niby powinna poczuć się lepiej, ale im dłużej stała w miejscu tym ciężar odpowiedzialności przygniatał ją coraz bardziej.
Była żałosna.
Co Zig mówił o ranach głowy?
Zrzuciła plecak z ramienia dając całemu światu znak, że jednak nie skamieniała. Zdjęła bluzę, padła na kolana przy Billy’m i ostrożnie unosząc głowę chłopaka przyłożyła zwinięty materiał.
Wszystko - co potem - działo się bardzo szybko. Wycie syren, kolejni zainteresowani (i jednocześnie przesadnie pijani) przechodnie oraz wiele słów ratowników, na które głównie odpowiadała Max.
Buzujące w środku emocje tłumiła milczeniem nie protestując, kiedy ratownicy stwierdzili, że powinny pojechać z nimi i złożyć policji wyjaśnienia. Nie chciała znów wracać do szpitala, ale podobnie jak dawała się dręczyć tak pozwoliła tamtym na dyrygowanie sobą, jak marionetką.

z/tx2 -> szpital Maxine Parkins
ODPOWIEDZ