ordynator oddziału ratunkowego — Cairns Hospital
42 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Szefowa oddziału ratunkowego w Cairns. Doświadczenie zdobywała w pogotowiu ratunkowym oraz Afganistanie. Ma na koncie kilka związków, dorosłego syna i fajnego byłego męża. Niedawno wróciła z zagranicznego wyjazdu.
/ po grach chyba

Nie miała zielonego pojęcia, jak poruszać się po tym wnętrzu. Momentami miała wrażenie, że wystarczy tylko niewielki, całkowicie przypadkowy krok w tył i można zderzyć się z jakąś rzeźbą, strącić ze ściany obraz lub po prostu zrobić krzywdę samemu sobie. Tego zdecydowanie nie chciała. Miała po co żyć. Bez niej zawali się oddział ratunkowy w szpitalu, jej brat zapije się na śmierć, byli faceci uronią kilka łez, a jej syn... Co prawda był już dorosły, ale i tak nie mogła go tak po prostu zostawić samego. To dlatego trzymała się jeszcze z daleka od wszelkich eksponatów i podziwiała je z bezpiecznej odległości: na tyle daleko, by niczego nie uszkodzić, ale jednak na tyle blisko, by dostrzec szczegóły na wszystkich dziełach sztuki.
Umówmy się, Charlotte Hargreeves nie była wybitnym ekspertem w dziedzinie sztuki aborygeńskiej. Nie była żadnym ekspertem. Nie była nawet kimś, kto znałby się na tym chociażby w minimalnym stopniu. Co zatem tu robiła? Niech zagadka ta rozwiąże się za jakiś czas. Na potrzeby tej chwili uznajmy, że po prostu czekała na swojego dzisiejszego towarzysza.
Nie bez powodu zadzwoniła właśnie do Vincenta. Kto będzie znał się na tym wszystkim lepiej, niż on, artysta? Owszem, zdawała sobie sprawę z tego, że Chennevière zajmował się muzyką, ale blondynka głęboko wierzyła w to, że jego wrodzona wrażliwość artystyczna nie będzie stanowiła żadnej bariery w zetknięciu ze sztuką czysto wizualną. Chciała też wyciągnąć go z domu, więc gdy dodało się do tego fakt, że naprawdę potrzebowała jego pomocy, w dodatku w tym właśnie miejscu, otrzymywało się całkiem ciekawą historię, której szczegóły już niebawem ujrzą światło dzienne. Na szczęście przyjaciel nie kazał jej długo na siebie czekać.
- Myślisz, że to naprawdę przedstawia ducha natury? - odezwała się w końcu. Przez dłuższą chwilę przyglądała się jednemu ze starszych malunków, obracając głowę niemal we wszystkich kierunkach. Może pod odpowiednim kątem dostrzeże to, co rdzenni mieszkańcy widzieli w otaczającym ich świecie.

vincent chenneviere
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Dojmujący spazm przebiegł przez jego ciało, a z gardła wydobył się niemy okrzyk bólu. Stojąc przed galerią, która niejako stanowić mogła jego drugi dom (och, w czasach swej młodości był tu stałym bywalcem), opadł ciężko o jedną ze ścian i zacisnął palce lewej dłoni na płonącym ogniem nadgarstku. Nie miał pojęcia, jak zwykle, czy ból ten jest realny — lekarze wielokrotnie powtarzali mu, że tego typu uraz zakorzenił się także w jego psychice. Że czasem zdawać się mu będzie, że blizny otwierają się na nowo, milimetr po milimetrze. Czy więc właśnie o to chodziło? Nieprzytomnym spojrzeniem zerknął na widmo minionych dni, lecz prawa dłoń była jak zwykle blada, chuda, nijaka. Czyli to nic. Nic. Tylko nie mógł poruszyć ani jednym palcem. Drobne kryształy łez zebrały się w jego oczach, gdy począł wgapiać się w prawą dłoń z intensywnością: drżała, bardziej niż całe ciało, a przy tym wszystkim zdawała się w ogóle do niego nie należeć. Ktoś podszedł, zmartwionym głosem pytając, czy potrzebuje pomocy. Czy wezwać pogotowie. Nie. Pozwolił mimo to zaprowadzić się do socjalnego pomieszczenia galerii, w którym otrzymał ciepłą wodę do picia i jakieś niekoniecznie zabawne anegdotki, którymi to pracownicy starali się wydobyć go ze strefy mroku. Naturalnie ludzie ci Vincenta znali, chwała bogu, więc tłumaczenie im czegokolwiek było zbyteczne. Jako że w muzeum zjawił się przed czasem, poprosił jedną z kustoszek, by dała mu znać, gdy w pomieszczeniu zjawi się Charlotte Hargreeves. Czy powiadomić ją o twoim stanie? Nie, pod żadnym pozorem nie.
Palce lekko już mrowiły, wykonując minimalne zgięcia, gdy poinformowano go o obecności kobiety w muzeum. Vincent wyglądał już lepiej; blada cera nabrała kolorów, a z oczu uciekło przerażenie. Podziękował pracownikom za pomoc, wymknął się bocznym wyjściem, po czym wszedł do galerii raz jeszcze, uśmiechając się delikatnie. Na więcej nigdy nie było go stać; nie od sześciu, koszmarnych lat. — Widzisz tę otoczkę? — pytając wyciągnął przed siebie lewą rękę i nieco przed obrazem zakreślił w powietrzu okrąg. — To jest ogień. Białe kropki reprezentują ducha. A dalej masz całą naturę — wyjaśnił, zapominając już całkowicie o niedawnym incydencie. Śmieszne. Charlotte mogła dumać nad tym, jak wiele osób nie poradziłoby sobie, gdyby przyszło jej umrzeć, ale to Vince ów zdarzenia nie miałby szans przetrwać. Wystarczała jej obecność, by jego humor ulegał lekkiej poprawie. — Rzadko kiedy natura pojawia się na tego typu obrazach, zwykle raczej wszyscy prezentują wydarzenia z Czasu Snu. Jak tutaj — rzucił, tym razem ruchem głowy wskazując sąsiedni, równie chaotyczny obraz.

Charlotte Hargreeves
ordynator oddziału ratunkowego — Cairns Hospital
42 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Szefowa oddziału ratunkowego w Cairns. Doświadczenie zdobywała w pogotowiu ratunkowym oraz Afganistanie. Ma na koncie kilka związków, dorosłego syna i fajnego byłego męża. Niedawno wróciła z zagranicznego wyjazdu.
Powinna o tym wiedzieć. Powinna wiedzieć o wszystkim, jako jego lekarz i jako przyjaciółka prawdopodobnie nawet ta druga opcja była tu zdecydowanie ważniejsza. Nie wykluczałaby oczywiście, że nie zabrałaby go do szpitala na badania lub przynajmniej nie wezwałaby karetki, by zaprzyjaźniona sanitariuszka zmierzyła mu ciśnienie, sprawdziła pul i wykonała szybkie badania, bo Hargreeves zdecydowanie nie zamierzała mieć go na sumieniu. Przeciwnie. Gdyby tylko wiedziała o tym, co miało miejsce podczas jej nieobecności, z pewnością odwołałaby dzisiejsze spotkanie, bo on, jego samopoczucie i wszystko, co z nim związane, zdecydowanie miało dla niej znaczenie i było dla niej ważne. On był ważny. Kochała go i nie pozwoliłaby na to, żeby działa mu się jakakolwiek krzywda. Odwołałaby całe to chodzenie po galerii, odwołałaby wszystkie własne plany i spędziłaby z nim czas w jakiś inny sposób, ale... Skąd miała wiedzieć? Wyszła z założenia, że to miejsce mu odpowiada, że będzie się tu czuł dobrze, tyle tylko, że znajomość ludzkiej psychiki nie do końca była tym, w czym czuła się komfortowo. Samo to, że była teraz w galerii, a nie na izbie przyjęć, było dla niej sporym szokiem kulturowym. No i... Powiedzmy to szczerze. Wybrała swój zawód z racji charakteru. Zazwyczaj nie przywiązywała się do danych przypadków. Nie miała pamięci do nazwisk oraz schorzeń pacjentów. Jej zadaniem było wstępne opatrywanie ich i dalsze przekazywanie ich na inne oddziały. Co takiego sprawiło zatem, że Charlotte zaangażowała się w tę znajomość? Nie miała pojęcia. Liczyło się to, że teraz pomogłaby mu w każdej sytuacji.
Liczyła też na to, że teraz to on pomoże jej, bo zdecydowanie miała do niego interes.
- Okej, widzę różnicę między tymi obrazami - przyznała mu rację - ale chyba niekoniecznie widzę to, co widzisz ty. Ale próbuję - dodała po chwili. Naprawdę chciała rozumieć przekazy dzieł tutejszych twórców, chociażby po to, żeby - nieco egoistycznie, fakt - wykorzystać wiedzę do własnych celów. - Prawda, że nie znienawidzisz mnie, kiedy powiem ci, że zaciągnęłam tu w trochę bardziej... komercyjnym celu, niż kontemplowanie sztuki? Bo widzisz, szukam czegoś fajnego na prezent dla byłego męża, którego lubię, szanuję i chciałabym sprawić mu w prezencie coś, co kojarzy się z naszymi stronami i Aborygenami. Aidan nie jest stąd, przeniósł się do Lorne i hoduje owce. Rozumiesz to? Owce - chyba nieco się skrzywiła. Owce... Cóż, śmierdziały owcami. - Chciałabym dać mu jakiś obraz, który chociaż w jakiejś części nawiązywałby do naszych stron. Jeśli ty nie pomożesz mi w wyborze, to nie wiem, kto inny mógłby.
Pewnie, mogłaby udawać eksperta, ale po co, skoro Thompson od razu zorientuje się, że ściemniała? Zresztą, Chenneviere również wiedział o tym, że blondynka nie znała się na tym ani trochę.
- No i nie ukrywajmy, po tym wszystkim chciałam zaciągnąć cię do jakiejś knajpki na jakiś dobry lunch.

vincent chenneviere
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Strach przed kompletnym zatruciem jej życia zmuszał go do licznych kłamstw. Posługiwał się nimi nieomal tak zręcznie, niczym niegdyś klawiszami pianina; wiedział, którego użyć w danym momencie, by osiągnąć najczystszy dźwięk, hipnotyzujący swą szczerą barwą. Naturalnie niekiedy — dokładnie to planował — odzywał się z jakimś problemem. Nie do końca było to kwestią kompromisu, a raczej niecnego planu przewidującego, że jeśli z tą jedną rzeczą mu pomoże, kolejnej nie będzie w stanie dostrzec. Była mimo wszystko jedyną osobą, której ufał. Której troskę przyjmował. Zalęgło w nim jednakże przekonanie, że gdyby poznała go w pełni, gdyby była świadkiem jego całego bólu, wyrzuciłaby go ze swojego życia.
Musisz to poczuć, nie zobaczyć — odparł ciepło, posyłając jej drobny uśmiech. — Kolory. Emocje. Musisz się na moment wyłączyć, oderwać od tego wszystkiego, co jesteś w stanie nazywać konkretnymi słowami — bez względu na to, co przywiodło ją dziś do muzeum, pozostawał jej wdzięczny. Od czasu rozstania z Terrym unikał wszystkiego, co ze sztuką związane, ale wystarczyło przekroczyć mury tego gmachu by rozbudzić w sobie dawną miłość. Galeria była niczym lekarstwo, pomagające jednakże wyłącznie przez chwilę, bo… Vincent wcale nie chciał, by się mu poprawiło. By wyzdrowiał. Nie zasługiwał na to. — Fajnego? Owce? Chwila, poczekaj — pokręcił głową z lekkim rozbawieniem, usiłując przyswoić tenże potok słów. — Dlaczego właśnie owce? — spytał z namiastką śmiechu w głosie (nie pamiętał, ile lat temu śmiał się po raz ostatni), po czym głową wskazał jej stronę, w którą powinni się oddalić. Kiedyś złapałby ją za rękę. Nieśmiało i delikatnie zezwoliłby sobie na tak niewinny kontakt fizyczny, ale tamte dni przepadły bezpowrotnie. Teraz wzdrygał się nawet wtedy, gdy ktoś przypadkowo otarł się o jego ramię. — Wolisz coś bardziej… oczywistego, czy Aidanowi lepiej wychodzi postrzeganie sztuki, niż tobie? — było to naturalnie żartem, ot słowną zaczepką, choć przy rzucaniu podobnych uwag zwykł obawiać się, że Charlotte niechcący czymś urazi. — Powinni mieć tu jeszcze jakiś obraz z mojego ulubionego mitu — wyjaśnił jej, spokojnie rozglądając się wśród obrazów. — Chodzi tylko o lunch czy niezapowiedzianą kontrolę? — spytał, odwracając ku niej wzrok. Zmarszczył przy tym lekko czoło, jasno wskazując, że nie ma ochoty na odbywanie dziś zabawy w lekarza i pacjenta. Kochał ją. Doceniał to, co dla niego robiła. Nie miał jednak dziś ochoty na tego typu rozmowy, choć wiedział, że przeciągał strunę — obiecywał jej regularne meldunki, a tymczasem od trzech tygodni unikał poruszania zdrowotnych tematów.

Charlotte Hargreeves
ordynator oddziału ratunkowego — Cairns Hospital
42 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Szefowa oddziału ratunkowego w Cairns. Doświadczenie zdobywała w pogotowiu ratunkowym oraz Afganistanie. Ma na koncie kilka związków, dorosłego syna i fajnego byłego męża. Niedawno wróciła z zagranicznego wyjazdu.
Nie była typem osoby, który wyrzucałby kogoś ze swojego życia z powodu kumulacji bólu, która miałaby w nią uderzyć. Wbrew pozorom w bólu nie było nic złego. Ból był dobry. To oznaka, że potrafimy jeszcze coś odczuwać i nie zmieniliśmy się jeszcze w bezduszne maszyny bez śladu obecności choćby fragmentu serca. Z technicznymi sprawami Charlotte mogłaby sobie nie poradzić, ale z tymi ludzkimi, nawet szalenie smutnymi i trudnymi - już jak najbardziej.
- Wyłączanie się całkiem nieźle mi wychodzi. Zwłaszcza w pracy. Gdybym tego nie potrafiła, w pewnym momencie na pewno bym oszalała - odparła. Prawdopodobnie nie o taki rodzaj wyłączenia mu chodziło, ale blondynka była raczej osobą dość mocno stąpającą o ziemi. Nie znała się na sztuce, niekoniecznie widziała to, co widział Vincent, dlatego jego oko, jego spojrzenie i naturalny dar opowiadania o tym w jasny i zrozumiały sposób, były dla niej tak ważne.
- Gdybym go nie znała, powiedziałabym pewnie, że to coś w rodzaju kryzysu wieku średniego, ale osobiście wolę trzymać się wersji, w której Aiden wciąż na mnie leci i porzucił swoje dotychczasowe luksusowe życie w Brisbane, żeby być bliżej mnie, swojej ulubionej byłej żony - wiadomo, żartowała, więc uniosła delikatnie jeden z kącików ust - a owce trafiły mu się przez przypadek. A tak całkiem serio... Nie pytaj mnie o jego inwentarz. Ja też tego nie rozumiem, ale jeśli jest szczęśliwy, to kto wie, może nauczę się, jak uzyskuje się wełnę?
Nie będzie oczywiście tak wydajna, jak etatowi pracownicy, ale dlaczego nie miałaby od czasu do czasu zajrzeć na jego farmę, żeby wypić lampkę dobrego wina w akompaniamencie owczych pisków? Krzyków? Wrzasków? Kolejne skojarzenie związane będzie już chyba z ich milczeniem, więc lepiej będzie zakończyć rozważania na ten temat.
Poszła za nim. Prawdopodobnie nie zwróciła nawet uwagi na formę przekazu Vincenta, bo w głowie wciąż miała owce, ale skinięcie głową ani trochę jej nie przeszkadzało. Nie zamierzała zmuszać go do gestów i krótkich momentów bliskości, na które przyjaciel nie będzie gotowy. Ona wciąż będzie w pobliżu. To się nie zmieni. Gdy Chenneviere będzie gotowy, Hargreeves na pewno się o tym dowie.
- Aiden jest chirurgiem plastycznym. Przypuszczam, że jest znacznie bardziej otwarty na sztukę, niż ja. A już na pewno ma znacznie bardziej rozwiniętą wyobraźnię przestrzenną - zaśmiała się dźwięcznie. Zawsze podobało jej się to, że oboje, choć byli lekarzami i teoretycznie robili to samo, nieco inaczej patrzyli na świat. On szukał w nim piękna i symetrii, ona była bardziej toporna i praktyczna. Te drobne różnice sprawiały, że nigdy się ze sobą nie nudzili.
Podobnie było również z Charlotte i Vincentem. Teoretycznie nie mieli ze sobą zbyt wiele wspólnego, a jednak podczas ich intelektualnych potyczek rodziły się czasem naprawdę ciekawe dyskusje.
No i jednak blondynka go kochała. Jak przyjaciela, owszem, ale kochała. To dlatego nie mogłaby go teraz porzucić.
- Nie jestem psychiatrą. Pracuję na izbie przyjęć i nie umiem czarować tak, jak oni. Idziemy na zwyczajny lunch. Jeśli będziesz chciał o czymś rozmawiać, to porozmawiamy. Jeśli nie, to zjemy coś dobrego, a ja nie zadam żadnego pytania - zapewniła go. - Jak w ogóle wygląda kwestia ceny za tego typu rzeczy? Bo wiesz, wymyśliłam sobie, że sprawię Aidenowi jakiś fajny prezent, ale dopiero teraz zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy będzie mnie na niego stać - zgrabnie powróciła do tematu sztuki.

vincent chenneviere
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Świat jego zamknięty był w chłodnej, przestronnej willi. W dłużących się, lecz przyozdobionych nudą dojazdach do Cairns. W Yvette i chorującym ojcu, który z dnia na dzień gasł w oczach. Czasem więc ciężko było Vincentowi uświadomić sobie to, gdzie mieszka. Wyobrazić rozległe tereny miasteczka, które to porośnięte bujną roślinnością, ustępowały w pewnej chwili pustynnej ciszy. W Carnelian Land nie bywał nigdy, więc ciężko było pojąć mu to, że niektórzy związali swe losy z życiem farmerskim, jakie znał jedynie z barwnych, często fikcyjnych opowieści. — Myślę, że może być w tym sporo prawdy — odparł łagodnie, podchwytując ten jej wesoły uśmiech. Z radością wsłuchiwał się w jej opowieści, jako że pomagały mu one na krótki moment wyrwać się z piekielnych czeluści. — Czytałem kiedyś, że owce są niezwykle inteligentne. I że potrafią nawiązywać naprawdę trwałe relacje. Może po prostu potrzebował odpowiedniego towarzystwa? — podzielił się z nią własną obserwacją, naturalnie tkwiąc w tym swoim pogodnym tonie, podczas gdy zerkając na kolejno mijane obrazy poszukiwał tego jedynego, idealnego. — Ale opanowanie tajnej wiedzy na temat pozyskiwania wełny brzmi niezwykle intrygująco — dodał jeszcze, uznając, że może w podobnym życiu czułby się lepiej, niż tym obecnym — otoczony samotnością i ciszą, przerywaną jedynie owczą mową. Naturalnie Vince nie byłby w stanie żadnego z hodowanych zwierząt skrzywdzić, czy też wykorzystywać do produkcji jakichkolwiek dóbr potrzebnych ludzkości, ale przesiadywanie ze stadem potulnych owiec niosłoby z sobą odpowiednią dozę wytchnienia.
Zamknij oczy, Charlotte — poprosił poprzez melodię jej śmiechu, kiedy to udało im się dotrzeć do odpowiedniego miejsca. — Wyobraź sobie bezkres ciemnego nieba, na którym odbywa się potężna walka. Walka miłości, obsesji i fascynacji, a zatem też strachu i niezależności — począł mówić, przypatrując się jednocześnie dziele sztuki, które tak bardzo na przestrzeni minionych lat zdołał polubić. — Pewnego dnia siedem pięknych sióstr wyłoniło się z morza, by zwiedzić świat, jednak na lądzie napotkały wiele niebezpieczeństw. Uciekając przed mężczyznami deklarującymi im swe uczucia, każdej nocy skrywają się na niebie. Jednak jeden z mężczyzn nauczył się podobnej sztuki i to właśnie tam, pośród gwiazd, walczy wciąż o ich uwagę — opowiadając spoważniał, porzucając gdzieś tę swą radość; sztuka była dla niego ważna, ale wciąż na nowo łamała mu serce. — Jest niczym podmuch ognia, który stara się sięgnąć ku temu, co niewinne, dobre, czyste. Możesz otworzyć oczy — zezwolił w końcu, a oczom Charlie ukazał się obraz odzwierciedlający ów opowieść. W aborygeńskich mitach brakowało ściśle romantycznych opowiastek, przepełnionych najszczerszą miłością, ale z jakiegoś powodu legenda o Siedmiu Siostrach zdołała skraść jego serce. — Zdaje się, że ten obraz wykracza nieco ponad tysiąc dolarów, ale z całą pewnością zdołam ci załatwić dużo lepszą cenę. Chyba, że wolisz postawić jednak na coś skromniejszego, za co zapłacisz dwieście dolarów — objaśnił, na moment porzucając wcześniejszy kłopotliwy temat. Zdecydowanie wolał poświęcić się w tej konkretnej sprawie, nawet jeśli obdarowywanie byłego męża nie niosło w sobie nic szczególnego. Dopiero po chwili wbił spojrzenie w Charlotte i skinął lekko głową. — W takim razie lunch mi odpowiada — zgodził się, nie wiedząc jednak jeszcze, czy faktycznie toczyć będą wówczas rozmowy pozbawione znaczenia, czy jednak odważy się jej opowiedzieć o swoim bólu.

Charlotte Hargreeves
ordynator oddziału ratunkowego — Cairns Hospital
42 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Szefowa oddziału ratunkowego w Cairns. Doświadczenie zdobywała w pogotowiu ratunkowym oraz Afganistanie. Ma na koncie kilka związków, dorosłego syna i fajnego byłego męża. Niedawno wróciła z zagranicznego wyjazdu.
- Relacja ze mną też była... jest trwała, tyle tylko, że wygląda ona już nieco inaczej - podkreśliła, bo mimo wszystko była pewna tego, że jest ważniejsza, niż owce. Okej, z całą pewnością one również były interesujące, musiały być, skoro Aiden skupił na nich swoją uwagę, ale nie aż tak, jak na niej. Zdecydowanie będzie musiała dowiedzieć się czegoś więcej o hodowli tych zwierząt, żeby nie zrobić z siebie błazna, gdy będzie odwiedzała go na jego farmie. No i... Tak na dobrą sprawę blondynka nie miała pojęcia, po co właściwie hoduje się owce. Okej, wełna, to rozumiała, strzyżenie, puszczanie owieczek dalej, to jej pasowało. Cała reszta już niekoniecznie, ale głęboko wierzyła w to, że właśnie w tym celu jej były małżonek trzyma swoje stadko.
- Okej - przytaknęła i zaraz rzeczywiście przymykała już oczy. Nie do końca wierzyła w taką formę przekazu, ale co jej pozostało? Nie była tak "plastyczna", jak Aiden, a już na pewno nie jak Vincent, ale pozwoliła ponieść się chwili. Słuchała uważnie każdego słowa i starała się ułożyć w głowie własną wizualizację. Być może nie była ona tak dokładna i tak... tubylcza, jak to, o czym opowiadał jej przyjaciel, ale chyba potrafiła chociaż w niewielkim stopniu wczuć się w przedstawianą jej historię. Musiała bowiem przyznać, że determinacja pana z opowieści wydała jej się czymś wartym uwagi. Oczywiście nie mogła wypowiadać się tu w imieniu wszystkich kobiet świata, ale ona na pewno doceniłaby taki gest i taki sposób zabiegania o swoją skromną osobę.
Otworzyła oczy. Potrzebowała chwili, żeby dostrzec na obrazie to wszystko, o czym przed chwilą opowiadał jej przyjaciel. Niekoniecznie doszukała się na nim sióstr (chociaż... tak, za drugim razem jednak je dostrzegła), ale podmuchu ognia nie dało się nie zauważyć. Wydawał jej się tak... silny, zdecydowany i pełen energii, wolny i niczym niezmącony. Wydawałoby się, że nie ma dla niego barier, że wszystko jest w jego zasięgu, a jednocześnie wciąż próbuje, wciąż szuka, bo nie może jeszcze mieć tego, czego chce i czego potrzebuje. Czy widziała w tym samą siebie? Poniekąd. Czy widziała Aidena? Tak. Zdecydowanie tak.
- Jeśli faktycznie załatwisz mi rabat, to chyba nie będę szukała niczego innego. To, o czym mówiłeś, całkowicie do mnie przemawia - przytaknęła. - Marnujesz się. Świetnie się na tym znasz, widzisz coś, na co ja nigdy nie zwróciłabym uwagi - uśmiechnęła się. - I dlatego lunch stawiam dziś ja.
A to znaczyło, że następnym razem będzie jego kolej. Taki układ był chyba fair, prawda?

vincent chenneviere
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Zaśmiał się — nie tak prawdziwie, jak przed laty (Charlotte z całą pewnością zachowany miała obraz pełni jego szczęścia, które mu samemu zdawało się pochodzić teraz wyłącznie z ulotnego snu) — lecz z wyczuwalną próbą lekkości. Zaśmiał się, bo nie spodziewał się podobnych rozmów, jak i czynionych porównań. Zaśmiał się także dlatego, że to właśnie Charlotte należała teraz do nielicznego grona osób, które obdarzał miłością. — Charlotte Hargreeves, jesteś dużo lepsza niż jakieś tam owce. Każdy o tym wie — rzekł stanowczo, pozwalając na to, by kąciki jego ust powędrowały lekko ku górze, a twarz na krótki moment się rozpogodziła. Vincent jednakże nie potrafił funkcjonować w ten beztroski sposób, cechujący wszystkich innych, więc zaraz znów spochmurniał — nie zasługiwał bowiem na przyjaźń tak cudownej osoby, jak Charlie. Był dla niej tylko utrudnieniem, niepotrzebnym problemem; nie potrafił nawet w sposób odpowiedni zaangażować się w jej życie. Dobrze więc, że mógł w końcu uciec, na kilka krótkich chwil zatopić się w fikcyjnym świecie nieszczęśliwych historii; kilka wdechów w niedostępnej dla niego krainie i porzucił wreszcie te negatywne emocje, a raczej, po prostu je wyciszył. — Poczekaj tutaj — poprosił więc, znów z tym swoim bladym uśmiechem, a następnie ruszył ku odpowiednim drzwiom muzeum. Może faktycznie się marnował. Może (na pewno) miała rację, jak zwykle zresztą. Może powinien coś zmienić, a raczej — zmienić siebie, w końcu, po tak długim czasie. W przedziwny sposób zakiełkowała w nim jakaś nadzieja, o której nasiona zamierzał dbać. Tak, tak, w końcu się mu uda. Przyniesie Charlie dumę, udowodni jej, że ta jej przyjaźń jest warta wszystkich poświęceń. Kiedy więc dopełnili wszelkich formalności, a obraz został zakupiony za rozsądną cenę — muzeum miało przysłać go do Charlotte za kilka dni — chętnie ruszył w jej towarzystwie w kierunku ulic miasta, na moment zapominając o tym, co skrywa w swoim sercu. Wiedział jednak, że mrok prędzej czy później go odnajdzie, że upomni się o tenże smutek, na który Vince był już po prostu skazany.

koniec
Charlotte Hargreeves
ODPOWIEDZ