fotografka — Beast Daylight Photo Studio
26 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Niedoszła lekarka, niedoszła dziennikarka, niedoszle szczęśliwa. Wszystko dostała od ojca, ale z remontem i samotnym życiem została w pojedynkę.
Kochała go może też za te wszystkie złe słowa, które usłyszał, które razem usłyszeli. Za to, że dzięki niemu zobaczyła, że świat nie kończy się na idealnym domu, który nie zawsze dwa razy w tygodniu sprząta opłacona do tego pani, i że nie każdy jeździ co weekend do drogich restauracji, by silić się na grzeczne uśmiechy. I za to, że te kilkanaście lat temu znalazł w sobie dość śmiałości, by zaprosić ją na lody; choć to ona pierwsza odważyła się, żeby wziąć go za rękę. I za to, że w jej wyobraźni całował bardzo czule. Nie czuła się od niego lepsza – ba, pod wieloma względami czuła się gorsza, bo nigdy nie nauczyła się być samodzielna, nie nauczyła się pracować, nie nauczyła się być silna, i gdyby nie mnóstwo szczęścia, byłaby teraz nikim i nie miałaby nic. Los potraktował ją o wiele łaskawiej, niż jego, i było jej z tym głupio, bo wiedziała, że niczym na to nie zasłużyła – po prostu w jej przypadku koło fortuny wykręciło korzystniejszy pakiet startowy. Bała się, że nigdy go nie zrozumie, bo nie umiała postawić się w jego sytuacji, mimo całej swojej empatii i wrażliwości. Kochała go też za to, że zdawał się nie zwracać uwagi na jej cielesność. Że nie był z tych chłopców, którzy bezwstydnie zaglądali w dekolt i komplementowali nogi. Za to, że nigdy nie czuła się przy nim zawstydzona, i że nigdy nie słyszała, by o jakiejkolwiek dziewczynie wyraził się przedmiotowo. Znosiła gorzkie uwagi ojca i złośliwości macochy, bo wiedziała, że Andrew jest najbardziej wartościowym chłopakiem, jakiego zna – i że ci wszyscy idealni, bogaci synowie z dobrych domów nie daliby jej tyle ciepła i czułej uwagi. Nawet jeśli mieliby na zawsze zostać tylko przyjaciółmi – Ophelia chciała tej przyjaźni jak niczego innego.
Dlatego zamierzała to wszystko poukładać na nowo. Nie była pewna, jak wyglądają dojrzałe przyjaźnie damsko-męskie, ale chciała tego spróbować. Nawet jeśli ich przyjaźń miałaby nie być dojrzała, a pozostać oparta na rowerowych wycieczkach w nieznane i leżeniu na plaży, aż zupełnie przysypie ich piasek. Teraz, gdy zostali sami – i chyba nic, oprócz powrotu toksycznych rodziców, nie mogło ich rozdzielić – czuła, że mają szansę. Kolejną. Obawiała się, że nie na miłość, bo przecież doskonale wiedziała, że jego miejsce jest przy długonogiej piękności, która miałaby jakąś przydatną pracę i parę centymetrów więcej, niż ona, by urodą imponować, a nie rozczulać – ale przecież znów mogli być blisko. Choćby jej serce wciąż biło przy nim za szybko. Choćby to miało ją boleć. Potrzebowała go. Jego cudownego uśmiechu i śmiechu, który tak kochała, a który tak rzadko słyszała.
I tych oczu. Oczu, w które się zapatrzyła, gdy dotknął jej za uchem, tak rozkosznie ulotnie. Mimowolnie westchnęła cicho i poczuła dziwne, słodkie odprężenie – jakby po długiej podróży wróciła do domu. Wspięła się na palce, bardzo delikatnie. Nie wiedziała, czemu. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, ale gdy nagle zdała sobie sprawę, że za ułamek sekundy zetkną się koniuszkami nosów, a potem jego wargi będą już za blisko, by mogła się powstrzymać – cofnęła głowę i niemal boleśnie opadła na pięty. I zaczerwieniła się jeszcze goręcej, bo doskonale wiedziała, co niemal zrobiła. W swoim nieznośnym odurzeniu jego bliskością nie zauważyła, że była w tym i jego inicjatywa. – Jedziemy? – spytała, odwracając nieco głowę, udając, że wypatrzyła na jego kurtce jakiś paproszek, który, oczywiście, dla niepoznaki strąciła zaraz lekko palcem. Głupiutka, słodka Ophelia, wierząca naiwnie, że obroniła go przed własnym zapomnieniem. – Musisz mi opowiedzieć, co u ciebie… I dlaczego wolisz te krótkonogie – zażartowała, ujmując jego dłonie, by wciąż mieć go blisko, ale nie tak blisko, by znów mieć okazję do pocałunku. Bała się, że swoim zachowaniem wyszła na idiotkę, a równocześnie miała nadzieję, że nie zauważył jej chwilowej słabości. I liczyła na to, że w cichym, ciasnym samochodzie jakimś cudem przestanie myśleć o jego ustach i o tym, jak łatwo byłoby wsunąć się na jego kolana. I jak bardzo samolubnie chciałaby, żeby już na zawsze został tutaj, z nią, gdzieś blisko.

Andrew Swallow
niesamowity odkrywca
viol#9498
barman — moonlight bar
27 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Little things I should have said and done I just never took the time; you were always on my mind
Ophelia Crawford

Razem tworzyli pełnię — niemal całkiem zamknięty układ. Mikrokosmos, w którym zderzały się z sobą przeciwległe bieguny i całkiem różne światy, o których istnieniu nawet, jeśli wiedzieli, nie potrafiliby pewnie wyobrazić sobie jak funkcjonowały tak naprawdę w rzeczywistości. Andrew wiedział, widział, że większość ludzi nawet w jego otoczeniu żyje inaczej niż on sam i jego mała trzyosobowa a i tak podzielona jeszcze rodzina. I nawet, gdyby wśród rówieśników znalazł kogoś, kogo tak, jak jego wychowywała babcia, cała reszta wyglądała zazwyczaj inaczej. Czuł się przez to i wmawiał, że jest wyrzutkiem, na którego nie mógł zrozumieć jak to możliwe, że ktoś taki, jak Ophelia w ogóle zwrócił uwagę i zdecydował się znaleźć w nim towarzysza przy okazji wystawiając się na obelgi i pośmiewisko. Ludzie potrafili być okrutni, ale on z jakiegoś powodu usprawiedliwiał nawet tych, którzy nazywając wprost ich zachowanie, znęcali się nad nim. I chociaż w pierwszym odruchu wściekał się i odgrażał, szczególnie jeśli ich ofiarą padała także Ophelia później to on uspakajał ją i starał się wytłumaczyć nie zastanawiających się nad swoim nawet przez chwilę ludzi. Nie chciał, żeby spalała się przez nich i żeby marnowała energię na coś, na co nie miała wpływu a jedynym sposobem, żeby uwolnić się od docinek i plotek, było odcięcie się od Drew, czego nie zniósłby, dlatego wolał znosić wszystko inne.
Wiele razy zastanawiał się jak mogłaby wyglądać łącząca ich relacja, gdyby nie zostali tak brutalnie rozdzieleni i jak potoczyłoby się i rozwinęło to, co było między nimi — nie wiedział dokładnie, co i nie potrafił go jednoznacznie nazwać, ale czuł całym sobą, że coś było na pewno. I kiedy ledwie kilka dni temu zastanawiał się nad tym, doszedł do wniosku, że ich przyjaźń w pierwszej kolejności, była o wiele dojrzalsza od przyjaźni między ich rówieśnikami. I nawet jeśli nie miał doświadczenia, a te relacje, które mógł obserwować dookoła siebie były nie do końca poprawne, żeby nie powiedzieć, że patologiczne, z jakiegoś tylko sobie znanego powodu, był przekonany, że prawdziwa przyjaźń wyglądała tak właśnie jak jego i Ophelii; nie musieli się do siebie odzywać, bo nawet siedząc obok w milczeniu czuli, że czas spędzają razem przeżywając wszystko w sobie, nie gdzieś poza własną świadomością. I wystarczało jedno spojrzenie, uniesiony w niezauważalnym uśmiechu kącik ust czy poruszenie brwiami, żeby wiedzieli co to drugie właśnie pomyślało — znali się na wylot a mimo to nie byli w stanie dostrzec tlącej się w ich wnętrzach miłości do siebie.
Bo jego miejsce obojętnie gdzie i kiedy by się nie znaleźli, z kim by się nie związali, było zawsze obok Ophelii. I mogłoby być nawet w jej cieniu, byle czasami mógł dowiedzieć się co u niej, bo o tym, że mogliby być ze sobą, nie miał śmiałości nawet pomyśleć. I tym bardziej dziwił się sobie, skąd wziął jej na tyle, żeby pochylając coraz niżej głowę wpatrzyć się jej w oczy czekając czy sama zdobędzie się na następny krok, na który jemu nie wystarczało odwagi. Nie chciał jej zawstydzić ani tym bardziej spłoszyć. Tak samo, jak nie chciał..., jej zbrukać — czuł na sobie brud miejsc, w których bywał zabierając matkę do domu. Czuł ich odór i nieprzyjemny posmak w ustach. I jedynie gdyby sama zdecydowała się podnieść głowę i dotknąć do jego ust, nie poruszyłby się pewnie nawet chcąc tylko zapamiętać ten moment, ale w ostatniej chwili czerwieniąc się Ophelia ostrożnie odwróciła głowę. Zacisnął mocno powieki i odchylił głowę w tył przełykając kilka razy ślinę, bez której czuł, że może się udusić. I dopiero kiedy spytała czy „jadą” potrząsnąwszy głową, opuścił ją i wpatrzył się w twarz dziewczyny z ledwie drżącym nieśmiało w kącikach jego ust uśmiechem — uśmiechem, którym miał nadzieję przykryć rozczarowanie mieszające się z dziwnym poczuciem ulgi. I splatając z jej dłońmi swoje dał pociągnąć się w stronę wyjścia rozłączając ich dłonie jedynie na tę krótką chwilę, w której wygaszał kolejne światła a potem zamykał sprawdzając po kilka razy zamki w drzwiach.
Ptaszyno..., wiesz że nie wolę żadnych tak naprawdę – odpowiedział próbując zaśmiać się tak, jak kiedyś, ale nie był w stanie czując wciąż na swojej skórze ciepło jej oddechu. Pogładził jej policzek wierzchem dłoni i obejmując ją, jakby byli razem zaprowadził do odziedziczonego po babci purpurowego chevroleta, do którego otworzył jej drzwi i pomógł wsiąść po chwili zajmując miejsce za kierownicą. Ale zanim zapalił silnik odwrócił się na moment w jej stronę i przyglądał chwilę, żeby w końcu wyszeptać nachylając się do Ophelii:
Tęskniłem za tobą. Bardzo... Bardzo, bardzo, bardzo – powtórzył i jedyne na co się zdobył to musnąć raz jeszcze jej gładkie czoło z nadzieją, że nie pojawi się na nim zaraz żadna zmarszczka. A kiedy nie wyczuł, żeby była bardziej spięta ani skrępowana, odsunął się i odpalając silnik, zapytał przekrzywiając głowę tak, że trochę za długa już czarna zafarbowana na czarno grzywka opadła mu zawadiacko na oczy:
Dokąd jedziemy? Grają o tej porze jakiś film jeszcze? – Tylko z Ophelią czuł, że może pozwolić sobie na moment beztroski.
niesamowity odkrywca
m.
fotografka — Beast Daylight Photo Studio
26 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Niedoszła lekarka, niedoszła dziennikarka, niedoszle szczęśliwa. Wszystko dostała od ojca, ale z remontem i samotnym życiem została w pojedynkę.
Lubiła to, że był inny. Że nie był z tych grzecznych chłopaków, których wychwalał jej ojciec, a równocześnie szanował ją dużo bardziej od nich i od dziecka umiał zachować się jak dżentelmen, topiąc tym samym jej delikatne serduszko. Lubiła to, że nauczył ją jeździć na rowerze, bo przecież stary Crawford nigdy nie miał czasu na takie głupoty. Nie wymieniłaby go w swoim życiu na nikogo innego – choćby proponowano jej dozgonną przyjaźń z brytyjskimi książętami, ona wolałaby Andrew i jego ciągle przydługie włosy, które w końcu nauczyła się obcinać nożyczkami fryzjerskimi macochy. Nauczyła się też odkładać te nożyczki dokładnie tak, jak leżały, zanim je podkradała, i ukrywać wszystkie inne ślady obecności Drew w ich domu. Nie chciała narażać go na nieprzyjemności, a wiedziała, że ojciec byłby w stanie zrobić wiele, by utrudnić ich spotkania. Podobnie macocha, która starała się wyjaśnić ich nauczycielom, że Ophelię i Andrew należy trzymać od siebie oddzielnie. Na szczęście dyrektor nie uznał tego za dobry pomysł, tłumacząc, jak ważne są dziecięce przyjaźnie, zwłaszcza międzyśrodowiskowe. Ten komentarz przez kilka dni był żywo wspominany w domu Crawfordów, ale od tamtej pory Lia jeszcze uprzejmiej witała mężczyznę, choć zawsze była tym dzieckiem, które pierwsze krzyczało dzień dobry. Czasem dziwiła się, że w obliczu tego sprzeciwu ojciec nie postanowił przenieść jej do szkoły do Cairns, skoro i tak codziennie tam jeździł – ale najwyraźniej brakowało mu wyobraźni, by powstrzymać córkę przed nieodpowiednimi znajomościami. Na szczęście.
Nie miał też dość czasu, by śledzić Ophelię i dopatrzeć się tych wszystkich drobnych gestów, które mogłyby go zaniepokoić. Coraz czulszych uścisków, coraz głębszych spojrzeń w oczy, coraz uważniejszych splotów palców. Coraz dłuższych pocałunków złożonych na policzkach, czołach i dłoniach. Coraz mniejszej uważności opuszek, które ześlizgiwały się w coraz delikatniejsze miejsca, czasem wzbudzając dreszcze. Czuła się ze sobą najgorzej właśnie wtedy, gdy zdarzało mu się zelektryzować ją jakimś leciutkim dotykiem, zupełnie niewinnym. Wtedy, gdy wszystko w niej zaczynało rwać się do niego i do bólu chciała posmakować jego ust. Bała się, że teraz, w chwili nieuwagi, mogłoby do tego dojść znów – bo przecież odnajdował na jej ciele najczulsze punkty w najbardziej prozaicznych miejscach. Za lewym uchem, w zagłębieniu obojczyka, z tyłu szyi, na wnętrzu nadgarstka. A nie byli już dziećmi. Każda pieszczota mogła bardzo łatwo stać się winna. Nieodpowiednia w ich relacji.
Jak ten właśnie pocałunek, do którego brakowało tylko chwili. Zacisnęła lekko palce na jego ramionach nie mogąc powstrzymać się przed myślą o tym, czy to faktycznie byłoby złe? Czy naprawdę chwila zapomnienia zniszczyłaby wszystko? Czy naprawdę po tylu latach nie mogła dostać tych kilku sekund czułej bliskości, którą przecież na pewno by jej dał – jeśli nie z miłości, to ze zwykłej sympatii, bo zawsze lubił sprawiać jej przyjemność i wywoływać na jej twarzy uśmiech. Czuła, że by się nie odsunął, choćby tego pocałunku nie chciał. I może to ją powstrzymywało. Bo zależało jej, żeby oboje tego chcieli.
Bo nie poznałeś jeszcze… tej właściwej – uśmiechnęła się, ale trochę niepewnie, bo przecież sama chciała być tą właściwą, a równocześnie chciała, by okazała się nią inna. Miała wrażenie, że jej serce rozrywa się powoli na pół, by pogodzić istnienie tych dwóch pragnień w jednym ciele. Gdy tak ją objął, czuła się jednak jego. I to było najcudowniejsze doznanie na świecie, bo czuła się na swoim miejscu. A on jak zwykle zadbał o nią tak, że poczuła się wyjątkowa, i przez chwilę zaborczo nie zamierzała oddać go nigdy żadnej innej. I gdy nachylił się do niej, poczuła leciutki, rozkoszny dreszcz; dotknęła jego policzka samymi opuszkami, a jej czoło nie zmarszczyło się ani odrobinę – uśmiechnęła się i zaraz odcisnęła na jego policzku długi, czuły pocałunek. A potem jeszcze jeden, tuż przy uchu.
Ja też tęskniłam – szepnęła, muskając wargami płatek jego ucha. Cofnęła jednak zaraz głowę, by nie kusić samej siebie zbyt mocno. Poprawiła się w fotelu, czując nieznośne motyle w brzuchu, choć przecież nie wydarzyło się nic wielkiego. Chyba że w jej naiwnej, blondwłosej głowie.
To Lorne Bay. Tutaj wszyscy już śpią – roześmiała się cicho, kręcąc głową, ale zaraz spojrzała mu w oczy i spoważniała, choć uśmiech nie schodził z jej ust. – Jeśli chcesz coś obejrzeć, możemy jechać do mnie – zaproponowała trochę nieśmiało, nie wiedząc, czy po tak długim rozstaniu nie jest to zbyt odważna propozycja. Nie chciała się jednak z nim rozstawać, a Crawford nie zabrał ze sobą do Adelaide zwykle i tak nieużywanego telewizora. I nieświadomie mógł dać im okazję do tej chwili beztroski.

Andrew Swallow
niesamowity odkrywca
viol#9498
barman — moonlight bar
27 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Little things I should have said and done I just never took the time; you were always on my mind
Ophelia Crawford

Mimo że nie był jednym z tych grzecznych chłopców był wyjątkowo grzecznym chłopcem i jak pewnie ująłby to, gdyby tylko Andrew pochodził z innej, lepszej rodziny, dobrze ułożonym z manierami, których..., nikt go nie nauczył. Nauczył się sam; pamiętał jak kiedyś Ophelia zapytała, z czystej ciekawości, wiedział o tym doskonale, bo znał ją i nie uważał, żeby chciała być w tamtym momencie uszczypliwa albo zamierzała cokolwiek mu wytknąć..., bo nie była taka. Pamiętał jak zapytała go, skąd tak dobrze wie, kiedy powinien iść za nią czy wręcz przeciwnie przed nią albo czy to od babci dowiedział się, że powinien otworzyć jej, tak jak robił to zawsze, kiedy wchodzili gdzieś razem, drzwi. I pamiętał jej minę, kiedy zawstydzony, chociaż wiedział, że nie to było jej zamysłem, kiedy pytała, przekrzywiając głowę na bok i jednocześnie opuszczając lekko, spojrzał na nią jakby ukradkiem i czerwieniąc wyszeptał bardzo cicho, że..., „z filmów”. Babcia oglądała tylko stare, czarno-białe amerykańskie filmy i z czasem sam przesiąkł nimi do szpiku kości. Uwielbiał je do tego stopnia, że przecież nawet kilka razy namówił Ophelię, żeby obejrzeli „Panowie w cylindrach”, „Pół żartem, pół serio”, „Dziewczyny! Dziewczyny! Dziewczyny!” czy „Frankie i Johnny” — tylko za każdym razem wtedy zamiast wpatrywać się w ekran najczęściej pustego w tygodniu starego kina, przyglądał się uważnie Ophelii; jej twarzy jakby chciał przekonać się jak reagowała na wszystkie te sceny, które on sam znał na pamięć. A potem w drodze powrotnej zazwyczaj śpiewał jej piosenki z tych wszystkich filmów, przynajmniej dopóki nie dotarli pod jej dom, gdzie zatrzymywał się przy kępie drzew nie chcąc rzucać się w oczy jej ojcu albo macosze. I stał tam zawsze odprowadzając ją wzrokiem, żeby kiedy tylko weszła na ganek oprzeć rower o jedno z drzew i puścić się biegiem wzdłuż ogrodzenia i w miejscu, w którym sztachety eleganckiego płotu były luźniejsze przecisnąć się i podejść pod okno jej pokoju. Wychylała się najczęściej pokazując, żeby uciekał i uważał na siebie po drodze a on zawsze przeciągał chwilę ostatecznego rozstania, które miało potrwać ledwie tylko — a dla niego aż — noc. I kilka razy zdarzyło się, że musiał uciekać przed psem Crawfordów, z którego całkiem mocnym uściskiem szczęki też miał wątpliwą przyjemność się kilka razy zapoznać. Ale wszystko to i jeszcze więcej było warte, żeby znieść skoro mógł być z nią chociaż kilka chwil dłużej. Chociaż odrobinę bliżej.
Tak, jak teraz kiedy całym sobą, mimo wszystkich obaw i wątpliwości pragnął, żeby uniosła się na palcach i musnęła swoimi ciepłymi wargami jego — czy wciąż używała tej samej kokosowej pomadki, której zapach poczuł wtedy w domku na drzewie, w którym ledwie się już mieścili? Sam nie miał odwagi, czując wręcz paraliżujące przerażenie, że mógł zrobić coś, czego nie chciałaby, nie życzyła sobie a o czym może nie powiedziałaby mu wprost nie chcąc go urazić, żeby później w domu kilka, jeśli nie kilkanaście razy przemywać wciąż to samo miejsce... Nie, nie Ophelia powtarzał w myślach, ale mimo wszystko ta obawa nie dawała mu spokoju.
Pokiwał znów przecząco głową — tak bardzo chciał powiedzieć jej, że tę właściwą zna od zawsze tak naprawdę i że to właśnie ją trzyma teraz w objęciach, że to ona, ale nie mógł. Nie miał prawa wchodzić w jej życie i wywracać go do góry nogami, tym bardziej, że tak naprawdę przecież nie wiedział nic o tym, co działo się u niej obecnie. Babcia, dopóki żyła, kiedy pytał ucinała temat a teraz..., choćby bardzo chciał nie miał jej jak zapytać, ale słysząc, że „tęskniła” chwycił się tego wyznania z całych sił i chciał już powiedzieć coś, kiedy poczuł jej ciepły oddech na policzku.
Uśmiechnął się jeszcze bardziej nieśmiało; zupełnie nie spodziewał się tego pocałunku, którego ślad zostawiła na jego policzku. Czuł ja serce zaczyna kołatać mu w piersi i musiał wziąć kilka głębszych wdechów, które jednocześnie starał się nabrać tak, żeby nie zwrócić na siebie uwagi Ophelii. I na moment, w którym dotknęła ustami do płatka jego ucha, przymknął powieki wstrzymując oddech. Jego własne usta zaczęły drżeć a po ciele rozlało się przyjemne ciepło — tylko, że to wszystko trwało tak krótko; miał wrażenie, że kiedy się odsunęła poczuł wręcz fizyczny ból, ale uśmiechnął się nieśmiało z tak samą jak zawsze przekrzywioną głową.
Przez jakąś chwilę nie mógł zebrać myśli i dopiero, kiedy wspomniała, że to Lorne pokiwał głową znów wprawiając w ruch nieszczęsną grzywkę opadającą mu na oczy. – Masz rację..., chociaż o tej porze w Carins też wszyscy śpią. Wszyscy tylko nie – przerwał; nie dziwiki i ich dzieci, pomyślał i zamrugał kilka razy, próbując odgarnąć niesforne pasma sztywnych włosów w tył. Wyjechał ostrożnie spomiędzy zaparkowanych przy chodniku przed i za jego chevroletem samochodów i powoli skierował się w stronę skrzyżowania, które minąwszy dopiero rozejrzał się i zerknąwszy na Ophelię, wcisnął mocniej gaz i zmieniwszy bieg na wyższy, odszukał jej dłoń i na chwilę zamknął w swojej. – Nie bój się. Wszyscy już śpią, więc w nikogo nie wjedziemy – uspokoił ją kierując się w tak dobrze znanym sobie kierunku..., nie był tylko pewien czy odważy się wejść do domu, w którym przez te wszystkie lata nie był mile widzianym gościem. I przed którym widział ją ostatni raz — czy nie trzymał jej ręki teraz tak samo, jak tamten chłopak? Tylko, że nie umiał inaczej i nie chciał więcej jej wypuszczać z uścisku.
niesamowity odkrywca
m.
ODPOWIEDZ