about
Odkąd zamordowali mu rodzinę gotuje i egzystuje, bo na więcej go nie stać.
#3
Henry nie chciał za bardzo tu wracać. To miejsce kojarzyło mu się bardzo z przeszłością, z odwiedzaniem Astrid w pracy, z przychodzeniem po nią, jak z pracy wychodziła... z porodem małego Matte, z pierwszymi chwilami, które syn spędził w jego ramionach. Trochę mu to łamało serce, kiedy o tym myślał. Właściwie to trochę bardzo. Wręcz ogromnie bardzo... ale... ale coś się wydarzyło. Jedno zdanie, które wypowiedział ktoś w jego obecności. To jedno zdanie, które padło obudziło w nim poczucie, że chyba na coś trafił. Chyba znalazł jakiś trop. Chyba jest jakaś nadzieja. Chociaż może nadzieja to jednak złe słowo. Nadzieja w końcu kojarzy się z czymś pozytywnym, z czymś wyczekiwanym, z ulgą... no pozytywnie, nie. A akurat nadzieja z rozwiązaniem zagadki śmierci jego rodziny nie była pozytywna w żadnym sensie. Bo... to zawsze było koszmarne. Jest pewne powiedzenie, że lepiej wiedzieć na pewno, niż zawsze się głowić i żyć w niepewności, najczęściej mówi się je w kontekście zaginień. Zwłaszcza dzieci. Bo zaginięcie i długi okres bez informacji oznacza śmierć. Lub coś gorszego niż śmierć... więc czasem lepiej znaleźć to ciało, mieć pewność, że ktoś nie żyje, niż wiecznie się głowić co się z nimi stało. Więc tak, to było koszmarne i okropne, ale jednocześnie Henry nie mógł tak po prostu nie robić nic, skoro usłyszał to imię w redakcji, no nie? No właśnie. Dlatego przyszedł do szpitala, dlatego przełknął bolesną gulę w gardle i dlatego szukał na korytarzu kogoś, kto może mu pomóc. I chyba znalazł. A przynajmniej zobaczył Charlotte. - Hej - przywitał się, czując trochę paskudnie. - Może ty wiesz jak mi pomóc... nie widziałaś ostatnio tej pielęgniarki Stelli? Nie pamiętam jej nazwiska, ale kiedyś... - przerwał na moment. - Kiedyś znała się z Astrid, więc pewnie wiesz o kogo mi chodzi - dodał, patrząc na nią trochę niepewnie. Może powinien najpierw zapytać jak się kobieta ma? Co tam u niej? Ale cóż, za późno....
Henry nie chciał za bardzo tu wracać. To miejsce kojarzyło mu się bardzo z przeszłością, z odwiedzaniem Astrid w pracy, z przychodzeniem po nią, jak z pracy wychodziła... z porodem małego Matte, z pierwszymi chwilami, które syn spędził w jego ramionach. Trochę mu to łamało serce, kiedy o tym myślał. Właściwie to trochę bardzo. Wręcz ogromnie bardzo... ale... ale coś się wydarzyło. Jedno zdanie, które wypowiedział ktoś w jego obecności. To jedno zdanie, które padło obudziło w nim poczucie, że chyba na coś trafił. Chyba znalazł jakiś trop. Chyba jest jakaś nadzieja. Chociaż może nadzieja to jednak złe słowo. Nadzieja w końcu kojarzy się z czymś pozytywnym, z czymś wyczekiwanym, z ulgą... no pozytywnie, nie. A akurat nadzieja z rozwiązaniem zagadki śmierci jego rodziny nie była pozytywna w żadnym sensie. Bo... to zawsze było koszmarne. Jest pewne powiedzenie, że lepiej wiedzieć na pewno, niż zawsze się głowić i żyć w niepewności, najczęściej mówi się je w kontekście zaginień. Zwłaszcza dzieci. Bo zaginięcie i długi okres bez informacji oznacza śmierć. Lub coś gorszego niż śmierć... więc czasem lepiej znaleźć to ciało, mieć pewność, że ktoś nie żyje, niż wiecznie się głowić co się z nimi stało. Więc tak, to było koszmarne i okropne, ale jednocześnie Henry nie mógł tak po prostu nie robić nic, skoro usłyszał to imię w redakcji, no nie? No właśnie. Dlatego przyszedł do szpitala, dlatego przełknął bolesną gulę w gardle i dlatego szukał na korytarzu kogoś, kto może mu pomóc. I chyba znalazł. A przynajmniej zobaczył Charlotte. - Hej - przywitał się, czując trochę paskudnie. - Może ty wiesz jak mi pomóc... nie widziałaś ostatnio tej pielęgniarki Stelli? Nie pamiętam jej nazwiska, ale kiedyś... - przerwał na moment. - Kiedyś znała się z Astrid, więc pewnie wiesz o kogo mi chodzi - dodał, patrząc na nią trochę niepewnie. Może powinien najpierw zapytać jak się kobieta ma? Co tam u niej? Ale cóż, za późno....
about
Szefowa oddziału ratunkowego w Cairns. Doświadczenie zdobywała w pogotowiu ratunkowym oraz Afganistanie. Ma na koncie kilka związków, dorosłego syna i fajnego byłego męża. Niedawno wróciła z zagranicznego wyjazdu.
/ po grach
W swojej pracy widziała już wiele. Czasami miała wrażenie, że gdy los zadaje w tym miejscu pytanie "reflektujesz na kawałek tortu zwanego życiem?", to rozdaje tylko kawałki z zakalcem, skisłym kremem i zdechłą muchą zamiast rodzynki. To dlatego ważne było dla niej utrzymywanie dobrych relacji z pracownikami szpitala. Razem łatwiej było jakoś przez to wszystko przejść. Znajomość z Astrid była dla niej naprawdę ważna i do dziś Charlotte czuła pewnego rodzaju pustkę, oczywiście w żaden sposób nieporównywalną do tej, którą mógł czuć Henry. Nie chciała nawet wyobrażać sobie tego, z czym musiał się zmierzyć. Utrata ukochanej to jedno, ale strata dziecka...
Jej dzisiejszy, nieco krótszy dyżur dobiegał powoli do końca. Chwilowo na izbie nie było żadnego nowego pacjenta, a ci przyjęci wcześniej, byli już pod opieką specjalistów, więc blondynka miała chwilę dla siebie. Postanowiła wykorzystać ja na szybkie sprawdzenie w komórce programu telewizyjnego na dzisiejszy wieczór. Nie miała żadnych konkretnych planów, ot, kieliszek wina, dobry film, ważne było to, że odrobinę się zrelaksuje i odpocznie.
Chyba jednak będzie musiała odłożyć relaks na jakis inny dzień, bo dzis zdecydowanie nie będzie już chyba mogła skupić się na niczym innym, niż zmarła przyjaciółka.
- Henry, cześć - od razu zaczęła mu się przyaglądać, żeby wybadać, czy przyszedl do szpitala, bo potrzebował interwencji lekarskiej, ale na szczęście nic na to nie wskazywało. - Stella... - sięgnęła pamięcią wstecz. - Na wielu oddziałach są rotacje personelu. Wiem, że niedawno kilka dziewczyn przeniosło się na kardiologię. Możesz poszukać jej tam - zasugerowała. - Chyba że masz chwilę, mogę zadzwonić na oddział albo do działu kadr.
W ten sposób od razu dowiedzą się, gdzie można spotkać Stellę.
henry goldrise
W swojej pracy widziała już wiele. Czasami miała wrażenie, że gdy los zadaje w tym miejscu pytanie "reflektujesz na kawałek tortu zwanego życiem?", to rozdaje tylko kawałki z zakalcem, skisłym kremem i zdechłą muchą zamiast rodzynki. To dlatego ważne było dla niej utrzymywanie dobrych relacji z pracownikami szpitala. Razem łatwiej było jakoś przez to wszystko przejść. Znajomość z Astrid była dla niej naprawdę ważna i do dziś Charlotte czuła pewnego rodzaju pustkę, oczywiście w żaden sposób nieporównywalną do tej, którą mógł czuć Henry. Nie chciała nawet wyobrażać sobie tego, z czym musiał się zmierzyć. Utrata ukochanej to jedno, ale strata dziecka...
Jej dzisiejszy, nieco krótszy dyżur dobiegał powoli do końca. Chwilowo na izbie nie było żadnego nowego pacjenta, a ci przyjęci wcześniej, byli już pod opieką specjalistów, więc blondynka miała chwilę dla siebie. Postanowiła wykorzystać ja na szybkie sprawdzenie w komórce programu telewizyjnego na dzisiejszy wieczór. Nie miała żadnych konkretnych planów, ot, kieliszek wina, dobry film, ważne było to, że odrobinę się zrelaksuje i odpocznie.
Chyba jednak będzie musiała odłożyć relaks na jakis inny dzień, bo dzis zdecydowanie nie będzie już chyba mogła skupić się na niczym innym, niż zmarła przyjaciółka.
- Henry, cześć - od razu zaczęła mu się przyaglądać, żeby wybadać, czy przyszedl do szpitala, bo potrzebował interwencji lekarskiej, ale na szczęście nic na to nie wskazywało. - Stella... - sięgnęła pamięcią wstecz. - Na wielu oddziałach są rotacje personelu. Wiem, że niedawno kilka dziewczyn przeniosło się na kardiologię. Możesz poszukać jej tam - zasugerowała. - Chyba że masz chwilę, mogę zadzwonić na oddział albo do działu kadr.
W ten sposób od razu dowiedzą się, gdzie można spotkać Stellę.
henry goldrise
about
Odkąd zamordowali mu rodzinę gotuje i egzystuje, bo na więcej go nie stać.
Henry najchętniej by zwrócił swój tort, bo jednak… no zdecydowanie nie to zamawiał. I pewnie nikt by nie chciał dostać takiego samego zamówienia, jak do niego przyszło. Ale nie dało się cofnąć czasu, nie dało się… no zrobić nic. Mógł tylko się dowiedzieć czemu i może jakoś zamknąć ten rozdział. Chociaż to sprawiało, że czuł cholerne wyrzuty sumienia z tego powodu i nie miał siły na to. Bo… no życie dalej? Jakby co, nigdy nie umarli? Przecież coś takiego powinno go dojechać, dobić i uziemić. Jak miał myśleć o szczęściu i życiu nie wiem, z kimś innym, robieniu nowych dzieci, jak oni… no nie żyli? To było chore. Chore, a on nie miał na to siły i tkwił w tym cholernie okropnym miejscu, więc dziwne, że nie walił pięścią w ścianę ze złości i frustracji.
- Okej.. tak zrobię. A pamiętasz jej nazwisko? - zapytał, marszcząc lekko brwi. I po jej kolejnych słowach, pokiwał głową. - Jasne, jeśli to nie problem - odpowiedział niemal od razu, chociaż nie wiedział, jak właściwie wyjaśnić po co jej szuka. Bo czuł się jakby gonił za tym lisem na polowaniu, gdzie nikt za bardzo nie wie o co chodzi, wszyscy szczują psami, strzelają i no… no takie hałaśliwe zbiegowiska powinny być zakazane, bo były bezsensowne i okrutne. I to co on robił też było teraz trochę okrutne, bo grzebał w ranach swoich i czyichś, ale jak miał to zignorować? Jeśli była szansa na jakieś nowe odpowiedzi, to trzeba było ją wykorzystać… niż żałować, że się nie wykorzystało. I tak czuł, że zmarnował za dużo czasu, ale z drugiej strony… bał się odpowiedzi.
- Ale nie przeszkadzam Ci w pracy? Nie chce mieć nikogo na sumieniu - zmarszczył brwi. Prawdę mówiąc, to czuł się też trochę niezręcznie przez to, że po prostu w sumie... prosił o pomoc. Od bardzo dawna tego nie robił, odzwyczaił się od tego uczucia. Coś jakby... nie pasowało. Tak długo wszystko robił sam.
- Okej.. tak zrobię. A pamiętasz jej nazwisko? - zapytał, marszcząc lekko brwi. I po jej kolejnych słowach, pokiwał głową. - Jasne, jeśli to nie problem - odpowiedział niemal od razu, chociaż nie wiedział, jak właściwie wyjaśnić po co jej szuka. Bo czuł się jakby gonił za tym lisem na polowaniu, gdzie nikt za bardzo nie wie o co chodzi, wszyscy szczują psami, strzelają i no… no takie hałaśliwe zbiegowiska powinny być zakazane, bo były bezsensowne i okrutne. I to co on robił też było teraz trochę okrutne, bo grzebał w ranach swoich i czyichś, ale jak miał to zignorować? Jeśli była szansa na jakieś nowe odpowiedzi, to trzeba było ją wykorzystać… niż żałować, że się nie wykorzystało. I tak czuł, że zmarnował za dużo czasu, ale z drugiej strony… bał się odpowiedzi.
- Ale nie przeszkadzam Ci w pracy? Nie chce mieć nikogo na sumieniu - zmarszczył brwi. Prawdę mówiąc, to czuł się też trochę niezręcznie przez to, że po prostu w sumie... prosił o pomoc. Od bardzo dawna tego nie robił, odzwyczaił się od tego uczucia. Coś jakby... nie pasowało. Tak długo wszystko robił sam.
about
Szefowa oddziału ratunkowego w Cairns. Doświadczenie zdobywała w pogotowiu ratunkowym oraz Afganistanie. Ma na koncie kilka związków, dorosłego syna i fajnego byłego męża. Niedawno wróciła z zagranicznego wyjazdu.
Gdyby zamykanie rozdziałów było takie łatwe, to jej praca byłaby znacznie przyjemniejsza. Nie musiałaby oglądać ludzi w najgorszych momentach ich życia, w chwilach, gdy tracili kogoś bliskiego, bo il e naprawdę dobrze radziła sobie z medyczną stroną danych przypadków, tak ta nieco bardziej ludzką, ta empatyczna... Umówmy się, Charlotte nie była w tym mistrzem. Nie chciałaby zabrzmieć tak, jakby kolejny pacjenci byli dla niej tylko i wyłącznie pozycjami na jakimś taśmociągu, ale... Poniekąd tak było. Tego nauczyła ją jedna ze sfer jej życia. Druga z kolei wciąż dzielnie walczyła o to, żeby pani doktor nie stała się automatem i żeby wciąż podchodziła do kolejnych przypadków jak do ludzi. Żywych. Jeszcze.
Mogła tylko przypuszczać, co czuł Henry, a pewnie i tak nigdy nie zbliżyłaby się do jego stanu. Ona straciła wtedy tylko (i aż) przyjaciółkę, on żonę. I dziecko. Ono było w tym wypadku najważniejsze. Przecież gdyby to jej Jake...
- Nie, ale jeśli w jakiejś rozmowie ono padnie, to na pewno będę wiedziała, że chodzi właśnie o nią.
Dla niej to naprawdę nie był problem. To tylko kilka telefonów, a jeśli tylko dobrze pójdzie, to może jeden, góra dwa. W końcu była ordynatorem! Od czasu do czasu mogła użyć swoich wpływów (oczywiście nie bezinteresownie, bo pewnie kiedyś ktoś odezwie się do niej w sprawie przysługi), więc nie działo się nic wielkiego i strasznego. Nie dla niej. Radziła sobie z gorszymi sprawami.
- Uwierz mi, gdybyś przeszkadzał, to na pewno bym ci o tym powiedziała. W ten czy inny sposób, ale na pewno odczułbyś, że jestem zajęta i nie mogę teraz z tobą rozmawiać - odparła. - Może niekoniecznie powinieneś kręcić się po moim oddziale... Znam datę urodzenia Astrid. Poczekaj gdzieś tu, na korytarzu. Nie rób i sztucznego tłumu na SORze, za zadzwonię, gdzie trzeba i dam ci znać. Okej?
Wolała upewnić się, że oboje zrozumieli jej zasady. Ha! Ona je rozumiała, pytanie tylko czy podobnie podchodził do nich Henry.
henry goldrise
Mogła tylko przypuszczać, co czuł Henry, a pewnie i tak nigdy nie zbliżyłaby się do jego stanu. Ona straciła wtedy tylko (i aż) przyjaciółkę, on żonę. I dziecko. Ono było w tym wypadku najważniejsze. Przecież gdyby to jej Jake...
- Nie, ale jeśli w jakiejś rozmowie ono padnie, to na pewno będę wiedziała, że chodzi właśnie o nią.
Dla niej to naprawdę nie był problem. To tylko kilka telefonów, a jeśli tylko dobrze pójdzie, to może jeden, góra dwa. W końcu była ordynatorem! Od czasu do czasu mogła użyć swoich wpływów (oczywiście nie bezinteresownie, bo pewnie kiedyś ktoś odezwie się do niej w sprawie przysługi), więc nie działo się nic wielkiego i strasznego. Nie dla niej. Radziła sobie z gorszymi sprawami.
- Uwierz mi, gdybyś przeszkadzał, to na pewno bym ci o tym powiedziała. W ten czy inny sposób, ale na pewno odczułbyś, że jestem zajęta i nie mogę teraz z tobą rozmawiać - odparła. - Może niekoniecznie powinieneś kręcić się po moim oddziale... Znam datę urodzenia Astrid. Poczekaj gdzieś tu, na korytarzu. Nie rób i sztucznego tłumu na SORze, za zadzwonię, gdzie trzeba i dam ci znać. Okej?
Wolała upewnić się, że oboje zrozumieli jej zasady. Ha! Ona je rozumiała, pytanie tylko czy podobnie podchodził do nich Henry.
henry goldrise