Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
#68


Niebieściutki pickup sunął przez kolejne zakamarki Carnelian Land, nie raz zbaczając z głównej asfaltówki. Audrey Bree Clark aż nazbyt dobrze znała te okolice, wszystkie przesmyki oraz złodziejskie ścieżki by teraz z nich nie skorzystać, skracając sobie drogę na znajomą farmę. Ach, brakowało jej tego! Poczucia, że zna każdy, nawet najmniejszy kamień w okolicy; że mogłaby kroczyć z zamkniętymi oczami nie gubiąc przy tym drogi i nie kończąc gdzieś w rowie. Nowe miejsce zamieszkania, choć urokliwe i położone nadal w Lorne Bay było dla panienki Clark czymś zupełnie nowym. Nieznanym, nie tylko w kwestii bliskiego towarzystwa sąsiadów i oceanu, ale i nowych ścieżek, nieznanych do tej pory elementów, które przyszło jej odkrywać każdego, kolejnego dnia. I choć niezwykle chciała, zwyczajnie nie potrafiła nazwać go domem, dochodząc do wniosków, którymi jeszcze nie była gotowa dzielić się ze światem. Nie było to jednak istotne w tym momencie, gdy mijała znajomą bramę aby zaparkować na środku podwórka, na chwilę błądząc brązowym wzrokiem w stronę wielkiej maszyny rolniczej, która już wcześniej przyciągnęła jej spojrzenie.
Ostrożnie wysiadła z samochodu, spojrzeniem poszukując właściciela tego przybytku. Sama, choć wyglądała odrobinę lepiej, niż ostatnim razem, nadal nie umiała ukryć zmęczenia widocznego w delikatnej buzi oraz dziwnego smutku, nieodmiennie tkwiącego w jej spojrzeniu. Zwłaszcza teraz, gdy świeże wspomnienia rozbijały się w jej głowie sprawiając, że ponownie oddawała się w ramiona zwykłego zagubienia. Nie przyznawała tego jednak wprost, dalej wmawiając wszystkim, że przecież jakoś sobie radzi.
- Cześć, Aiden! - Krzyknęła jeszcze, zanim do niej podszedł, unosząc dłoń aby pomachać mu z oddali. Zerknęła jeszcze na zegarek, z zadowoleniem zauważając, że udało jej się nie spóźnić na umówione spotkanie… A raczej pracę, jaką zaplanowali na dzisiejszy dzień. Audrey nie potrafiła odmówić pomocy rolniczemu żółtodziobowi, który tak bardzo starał się dobrze zaopiekować swoimi zwierzakami. Ponoć dobre uczynki do nas wracają, czyż nie? - Jak nasza agentka? Nie było z nią później już więcej problemów? - Dopytała, wsuwając dłonie w tylne kieszenie swoich jeansów. Była ciekawa, jak miała się jej pacjenta i uważała to za jedną z tych, niezwykle istotnych kwestii, bo choć uraz zwierzaka nie był poważny, mała i puchata owieczka miała swój charakterek… A panienka Clark nie zdziwiłaby się wcale, gdyby po drodze pojawiły się jakieś komplikacje. Ba! W pewien sposób zaczynała się już do nich przyzwyczajać, choć te z jej prywatnego życia najmocniej na nią wpływały, odciskając na dziewczynie piętno. Brązowe spojrzenie powędrowało po podwórku, z zaskoczeniem odnajdując coraz więcej zmian w otoczeniu, które pamiętała jeszcze z młodzieńczych lat. I jedynie widmo pracy sprawiło, że nie oddała się refleksji na temat życiowych zmian. - Kupiłeś wszystko, co ci spisałam? I od czego chcesz zacząć? - Kolejne pytania uciekły z jej ust, zaś worki pod oczami dziewczyny wskazywały, iż najlepiej będzie rozpocząć od kilku łyków mocnej, czarnej kawy. Ostatnimi nocami ponownie nie mogła spać, zamiast tego spędzając czas w ukochanym sanktuarium w którym, ku uciesze jej pracoholizmowi, zawsze było coś do zrobienia.
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
chirurg plastyczny już nie na urlopie — Cairns Hospital
47 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Już nie taki nowy w mieście chirurg plastyczny, który ma farmę owiec i wrócił do zawodu. Prywatnie chce być szczęśliwy, ale skutecznie ktoś mu ciągle to uniemożliwia.
Ostatni okres w życiu Aidena obfitował w mnogość nowych znajomości. Część z nich, to były przypadkowe spotkania z ludźmi, których najprawdopodobniej nigdy już nie zobaczy, ale okoliczności tych spotkań skutecznie wybijały mu z głowy przekonanie, że życie na wsi, czy nawet w centrum tak małego miasteczka, to kompletna nuda, a jeden dzień wiele różni się od każdego kolejnego. Parę dam w opałach uratował w ostatnich tygodniach, w tym swoją własną córkę. Ta jednak na szczęście stanęła już na nogach, wynajęła pokój na mieście, więc Thompson znów miał czas na zwolnienie tempa, które przecież było jednym z głównych powodów jego drastycznej zmiany stylu życia.
Choć noce były zimne, to pozostał przy tradycji porannych spacerów z psem przy nodze. Te właściwie stawały się coraz bardziej interesujące, bo w mieście ze szkła i metalu nie było miejsca na obserwowanie natury zmieniającej się wraz z kolejnymi miesiącami w roku. Teraz tego wszystkie doświadczał właściwie po raz pierwszy, więc bardzo dużo czasu spędzał na świeżym powietrzu. Żeby nie siedzieć bezczynnie na ganku, zaczął zajmować się rozmaitymi drobnymi ulepszeniami wokół domu. Nie był może mistrzem przydomowych napraw, ale tutaj nie musiał nim być i nawet jak źle wbijał gwoździe w odrodzenie, to tylko Peggy była tego świadkiem, a ona jedynie w święta może przemówić, więc jeszcze przez pół roku jego spektakularne porażki są bezpieczne.
Właśnie wracał z kolejnego obchodu wokół terenu wydzielonego dla owiec, gdy w oddali dostrzegł znajomą już szatynkę. Byli co prawda umówieni na konkretną godzinę, ale w ostatnim czasie zegarek mógłby dla mężczyzny przestać istnieć, więc nie wyczekiwał nerwowo swoich gości. Aczkolwiek na pewno są sytuacje, w których punktualność nadal byłaby dla niego niezwykle istotna. Szczególnie w kontaktach biznesowych, punktualność albo jej brak, mogą dużo powiedzieć o człowieku.
- Cześć. Jak się masz? - powiedział, gdy dzieliły go ze cztery kroki od pani weterynarz. Wciąż uważał, że powinien zapłacić kobiecie za pomoc, która wykraczała poza zakres jej zawodowych obowiązków, ale starał się też zrozumieć dumę ludzi pochodzących z okolic, więc nie naciskał po ostatniej rozmowie. Wierzył, że kiedyś on będzie mógł jakoś pomóc i tym samym rachunki między nimi się wyrównają. - Chyba nauczyła się na błędach. W ogóle chyba wszystkie przestraszyły się pakowania do samochodu, bo ostatnio są pokorniejsze. - odparł żartobliwie, przekazując mimo wszystko informację, że on nie zauważył niczego niepokojącego, a jednak często zaglądał do owiec, uznał, że dopóki nie ma ogrodzenia z prawdziwego zdarzenia, to powinien baczniej obserwować zwierzaki.
Skinął głową na pytanie kobiety. W miejscowym składzie materiałów mają go już chyba dosyć, ale ostatecznie skompletował wszystko z listy, którą Clark podrzuciła mu podczas prześwietlenia kontuzjowanej owcy.
- Dostałem od sąsiadki placek z jabłkami, masz ochotę? - zapytał. - Chyba że Ci się spieszy, to możemy od razu zacząć rozstawiać przewody. - zreflektował się. Nie powinien jednak oczekiwać, że kobieta będzie chciała spędzać z nim więcej czasu, aniżeli jest to konieczne. Jemu się z nią dobrze rozmawiało, ale nie potrafił wyczuć, czy tak samo wygląda to z jej strony.

Audrey Bree Clark
sex on the beach
pif-paf#8372
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark, choć nie mieszkała już w tej okolicy, nadal posiadała swoją farmerską dumę, według której została wychowana. A ta mówiła jasno, że nie należało zgadzać się zbyt szybko na zapłatę, zwłaszcza za czynności, które miały być pomocą kierowaną w stronę sąsiada w potrzebie. I choć sąsiadów za usługi weterynaryjne liczyła jak normalnych klientów, tak tu wchodził aspekt pomocy, dzielenia się wiedzą, której pan Thompson jeszcze nie posiadł… Audrey zwyczajnie nie mogła żądać za to zapłaty, tak samo jak nie potrafiła uśmiechnąć się delikatnie na jego pytanie, zupełnie jakby chciała przekonać zarówno jego jak i siebie, że jest lepiej niż w rzeczywistości było.
- Dobrze, a Ty? Jak idzie ci ze zwierzakami? - To kłamstwo ostatnio powtarzała niezwykle często, choć terapeutka zapewniała ją, że nic nie stanie się, gdy przyzna się do gorszych dni. Audrey jednak wiedziała swoje, nadal pamiętała te wszystkie bzdury jakie próbowali kłaść jej do głowy znajomi, jak czuła się winna, że posiada uczucia które przez wszystkich uznawane były za złe… Nie, nie chciała wracać do tamtego stanu, to też zgrabnie nauczyła się powtarzać, że jest dobrze. Bo tak powinno być, czyż nie? Dobrze, nawet jeśli nadal czuła się zagubiona i rozbita na miliardy kawałeczków. O wiele bardziej wolała rozmawiać o tym, co dzieje się u niedawno poznanego mężczyzny, zwłaszcza, że wybryki owiec wydawały jej się mniej przytłaczające niż problemy, jakie nosiła na swoich barkach. - Sądzisz, że powiedziała koleżankom z czym to się wiąże i poszły wszystkie po rozum do głowy? - Zagadnęła półżartem, choć jakoś nie była przekonana, co do wielkiego nawrócenia się tych cwanych diabełków w puchatych kożuszkach. - Cieszę się, że nie było z nią problemów. Jak już skończymy chętnie ją zobaczę, wiesz, dla pewności. - Zaproponowała, bo nie była w stanie odmówić sobie dodatkowej kontroli w momencie, gdy znajdowała się tak blisko swojej pacjentki. To z pewnością byłoby marnotrawstwem, a przynajmniej tak wmawiał jej nabyty w ciągu ostatnich tygodni pracoholizm sprawiający, że nie raz nabijała stanowczo zbyt wiele nadgodzin.
Zaskoczenie pojawiło się przez chwilę na buzi panienki Clark, zaskoczonej tą, jakże zwyczajną propozycją. Była przekonana, że przyjedzie na tą farmę, zrobią co trzeba a później z braku zajęcia zapewne wróci do Sanktuarium, by zająć się swoimi zwierzakami.
- Placek z jabłkami? - Powtórzyła, a zaskoczenie w jej oczach powoli zamieniało się na zwyczajne zaciekawienie. Ile to ona nie jadła domowego ciasta? Nie była w stanie odnaleźć w pamięci ostatniego razu, była jednak pewna, że miało to miejsce w tej lepszej części jej życia, pozbawionej zagubienia oraz samotności. I na samą myśl o świeżej szarlotce, ślina napłynęła jej do ust, a żołądek przypomniał o swoim istnieniu cichym burczeniem. - W zasadzie, to od wczorajszego obiadu jeszcze nic nie jadłam... - Zauważyła z delikatnym uśmiechem i przestępując z nogi na nogę, zupełnie jakby nie był to żaden, istotny fakt. Nie trudno było zauważyć, że mówi prawdę, gdyż nadal wydawała się być odrobinę za chuda, w ten niezdrowy sposób. - Nie mam na dziś żadnych większych planów, możemy więc zacząć od śniadania. I kawy, przyda mi się zastrzyk kofeiny... Jeśli to nie problem, oczywiście. - Przystała na propozycję, w końcu nierozsądnym byłoby aby rozpoczynać pracę nie dość, że na pusty żołądek to jeszcze bez wypicia porannej kawy - to aż prosiło się o wypadek, a tych panienka Clark chciała za wszelką cenę unikać.

Aiden Thompson
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
chirurg plastyczny już nie na urlopie — Cairns Hospital
47 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Już nie taki nowy w mieście chirurg plastyczny, który ma farmę owiec i wrócił do zawodu. Prywatnie chce być szczęśliwy, ale skutecznie ktoś mu ciągle to uniemożliwia.
Dla Aidena był tu zupełnie inny świat, w jego dotychczasowym życiu nie było żadnych darmowych przysług i nawet jeśli nie spłacało się ich w formie pieniężnej, to ludzie pozwalali sobie na upomnienie się o spłatę długu wdzięczności. Mężczyzna dopiero od pół roku mieszka w Lorne Bay, to jedynie niewielki procent jego całego życia, więc nic dziwnego, że nie zbył się jeszcze tych przyzwyczajeń i wciąż ma gdzieś z tyłu głowy, że ktoś również może przyjść do niego w potrzebie. Powoli jednak zaczynał już orientować się w kodeksie rolników, którzy od pokoleń prowadzą swoje farmy. Stąd też myśl, że jeśli szukać jednej łączącej tych ludzi cechy, to jest nią właśnie duma. Czy miał pewność, że może Audrey zaliczyć do tej grupy? Oczywiście, że nie, bo właściwie się nie znali, ale samą rodzinę Clark znał już od momentu pierwszej myśli na przeprowadzkę, więc coś tam o nich wiedział.
- Nieźle. Mam wrażenie, że ostatnio coraz lepiej. - skinął głową dla potwierdzenia swoich słów. Daleko mężczyźnie do zapuszczania korzeni w tym miejscu, ale zaczyna czuć się tutaj swobodnie. To już spory sukces.
- Myślisz, że to niemożliwe? - uniósł pytająco brew. Oczywiście, profesjonalista z całą pewnością wytłumaczyłby przyczyny większej potulności owiec, może chodzi niższe temperatury nocą, albo przystosowanie się od tego miejsca, lub o coś zupełnie innego. Aiden wątpił, by na zwierzęta działały te same metody wychowania, jak na ludzi, ale czasami trzeba też trochę pożartować. - Jasne. To Ty jesteś w tej dziedzinie specjalistką. - skinął głową. Może i uważał, że to nie potrzebne, ale z drugiej strony czasem warto dmuchać na zimne. To tylko świadczy o profesjonalizmie Audrey, a to jedna z tych mocnych stron, które Thompson najbardziej ceni u ludzi.
- Tak się chyba tutaj mówi na ciasto z kawałkami jabłek, nie? - zapytał trochę skonsternowany. Może jego pytanie nie było najbardziej oczywiste, bo nie wyglądał jak gospodyni domowa. Zresztą nigdy w życiu niczego nie upiekł, a przed przyjazdem tutaj, nigdy nie jadł domowego ciasta. Jednak już próbował i nic mu się nie stało, więc tutaj wszystko jest bezpiecznie, no i też pozostawił dla kobiety otwartą furtkę, to nie tak, że ją do czegoś przymuszał. Gdy jednak się zgodziła, z jego twarzy zniknęło niezrozumienie i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Żaden. Mam włoski ekspres, w końcu będę mógł się komuś pochwalić, co potrafi. - wyznał nieskromnie. Kilka sytuacji pokazywało, że jest trochę snobem, ale chciał wierzyć, to pozostawał na zdrowym poziomie. W końcu dobra kawa do śniadania czy wysokiej jakości alkohol w barku to nie są, nie wiadomo jakie fanaberie.
Aiden również nie pił jeszcze dziś kawy, więc nie zwlekając dłużej, wskazał Audrey, że mogą się udać do domu i tak też zrobili, zatrzymując się w kuchni, gdzie kobieta od razu mogła usiąść, a on wyjął ciasto i zaczął przygotowywać kawy.

Audrey Bree Clark
sex on the beach
pif-paf#8372
ODPOWIEDZ