ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
  • dziesięć
Lubiła święta. Może to trochę paradoks, bo tak naprawdę nigdy nie spędzała ich w taki typowy, rodzinny, radosny sposób. Jej siostra za życia oczywiście próbowała tego dokonać, choć zawsze z bardzo przykrym skutkiem, a po jej śmierci w chociaż jeden wieczór Marlee była zapraszana na obiad do domu Cecily, choć zawsze czuła się tam nie na miejscu... Wciąż - daleko tym wszystkim świętom było do chociaż namiastki tego, na co zwykle się w tym czasie liczy. Mimo wszystko naprawdę lubiła święta. Ludzie w tym czasie chętniej się wszystkim dzielili, w barze sami stawiali kolejne kolejki, bez pytania częstowali tym, co mieli. Pracodawcy byli milsi, przychylniejsi i dawali premię nawet tym pracownikom, którzy nie do końca się w robocie sprawdzali. Także może inaczej - lubiła korzystać z tych przywilejów, które niósł ze sobą ten bożonarodzeniowo-noworoczny czas.
Ten rok jednocześnie miał być taki sam jak poprzednie... a jednocześnie tak zupełnie różny.
Wkręcić się na jakąś okołoświąteczną domówkę u znajomych znajomych nie było wcale trudno. Nie chciała być sama, choć na głos by się do tego nigdy nie przyznała. Dlatego też przyczepiła się do pierwszej znajomej osoby, jaką dojrzała w środku. Przyjaznej na tyle, by nie odrzuciła jej towarzystwa, a jednocześnie zbyt mocno nie wierciła jej dziury w brzuchu co do tego "jak się czuje". Pericles wydał jej się wyborem idealnym.
- Śpiąca Królewna! - zawołała w jego stronę, przeciskając się między już lekko wstawionym towarzystwem. Sama zresztą też już była po paru drinkach, ale trzymała się świetnie. - Właśnie ciebie szukałam! - skłamała, choć może nie do końca. W końcu szukała kogoś. - Mam dla ciebie coś specjalnego - dodała konspiracyjnym szeptem, będąc już obok niego i nachylając się lekko w stronę jego ucha, by usłyszał ją w tym całym harmidrze. Jednocześnie wyciągnęła z kieszeni bluzy mały woreczek strunowy, w którym znajdowały się cztery tajemnicze tabletki i zamachała nim w taki sposób, by tylko chłopak mógł go dostrzec. - No dobra, mam coś specjalnego dla NAS, ale to chyba też się liczy jako prezent, prawda? - wyjaśniła, chowając woreczek z powrotem i puszczając do Periclesa oczko. Rzadko się z kimś w ten sposób dzieliła, szczególnie gdy coś kosztowało ją tyle kasy i starań. To musiało się jakoś liczyć. Nawet, jeśli robiła to w sporym stopniu z dość egoistycznych pobudek. Bo po prostu nie chciała próbować czegoś nowego w samotności...

pericles campbell
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Dyndające nad głową zielsko, stół obstawiony alkoholem i tanimi przekąskami, mieniące się kolorami lampki i skwar, który docierał do mieszkania mimo późnej pory. Innych świąt nie znał, może poza tymi spędzanymi samotnie, we własnym pokoju, ignorując pijanego wujka i towarzystwo, jakie spraszał do ich chatki. Może więc właśnie przez to wszystko ten czas był dla niego nijaki; próżno byłoby szukać w świętach miłych lub złych akcentów — po prostu były. Krocząc tą samą ścieżką, co pozostali, kupował prezenty za resztki oszczędności, rozdając je potem z fałszywym uśmiechem. W tym roku znacznie przesadził, a odkrył to dopiero w momencie spłaty najnowszej wujkowej raty, która zupełnie ogołociła jego konto. Niekoniecznie więc był w stanie radować się jakkolwiek, a na imprezę zajrzał tylko z powodu darmowego jedzenia i alkoholu, który jakoś mógł zagłuszyć wyrzuty sumienia. Perry bowiem zrozumiał, że najłatwiej byłoby powrócić do sprzedaży mafijnych prochów, mimo że tak źle mogło się to ostatnio skończyć. Oczekiwał więc chyba po prostu jakiegoś znaku od świata, a tymże miała być przeklęta Marlee, do której uśmiechnął się gorzko na powitanie.
Ale to chyba nie jakiś martwy szczur czy coś w ten deseń? — spytał marszcząc czoło, nie żartując nawet, bo było to całkiem prawdopodobne. Mimo to powędrował wzrokiem za jej dłonią i wstrzymał na moment oddech, przerażony i zaintrygowany jednocześnie. Umówmy się, Perry mimo tej całej swojej nieprzyjemnej historii i dilerki, zażywał jakiekolwiek specyfiki bardzo rzadko. Raz, że po prostu nie chciał skończyć jak wujek czy biologiczny ojciec, a dwa, że źle działało to na przyjmowane przez niego leki. Łatwo było odmawiać wszystkim, posiłkując się jakimikolwiek wymówkami, ale Marlee... Była wyjątkiem. Toteż złapał ją za ramię i pociągnął w jedyną stronę, gdzie zdawało się być niewiele osób — oddalona od okien kanapa, brudna i z całą pewnością niewygodna, miała stać się ich chwilowym przystankiem. — Aha, aha, i co to dokładnie jest? — spytał nieco przezornie, choć wcale nie musiała odpowiadać. Ofiarowane prezenty należy doceniać, tak więc Perry wiedział, że w tę niebezpieczną podróż udadzą się dzisiaj razem. Nawet jeśli potem przez jakiś czas miał się nienawidzić za tę swoją bezmyślność.

Marlee Doherty
ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
Wywróciła wymownie oczami na pytanie Periclesa. Oczywiście, że wypominał jej coś, co zrobiła (poniekąd... i to w dobrej wierze!) lata temu. - Daj już spokój, to była atrapa. Wiedziałbyś, gdybyś wtedy tak nie spanikował - burknęła, chociaż z perspektywy czasu wiedziała, że będąc na jego miejscu i znajdując w plecaku prawie-jak-żywego gryzonia, zareagowałaby tak samo. Imitacja śpiącego szczura rzeczywiście trochę za bardzo przypominała martwe stworzenie. Nic dziwnego, że długo się na nią boczył, chociaż intencje miała dobre. Chciała tylko, żeby miał kompana w swoich nagłych odpłynięciach i przejął kontrolę nad tym, jak mówiono o nim w szkole. Komentarz, że na urodzinach Tammy wyglądał trochę podobnie jak ten nieszczęsny szczur, nie bardzo pomógł jej narracji, a nawet nie miała wtedy na myśli nic nieodpowiedniego. W sumie nie miała pojęcia, co się potem z atrapą gryzonia stało. Trochę miała nadzieję, że może Perry jednak mimo wszystko go zatrzymał.
Nie wzbraniała się, kiedy pociągnął ją w jakieś ustronne miejsce i opadła ciężko na kanapę, nie przejmując się jej stanem. Środek imprezy wcale nie przedstawiał się za najlepsze tło do próbowania nowych rzeczy, ale odpowiedniejszych perspektyw nie miała. - Nie będziesz żałować - powiedziała tylko, pozostawiając jego pytanie bez właściwej odpowiedzi. Tak naprawdę nie wiedziała, co tak dokładnie znajduje się w woreczku strunowym, który ponownie teraz wyciągnęła, skoro znaleźli się nieco na uboczy. Chciała czegoś lepszego i mocniejszego, niż wypalenie kilku skrętów. Zapomnienie - tylko o to poprosiła ulicznego, bezimiennego dealera i ponoć właśnie to miała dostać. - Jedna czy dwie? - zapytała. Obróciła się przy tym w stronę chłopaka, siadając bokiem na kanapie i podciągając jedno kolano pod brodę. W jej głosie słychać było wyraźną ekscytację, mimo że i tak starała się hamować. Nie chciała wcale, by Perry wyczuł jakkolwiek, że to wszystko znaczy dla niej znacznie więcej, niż zwyczajna chęć zabawienia się czy rozluźnienia.

pericles campbell
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Z perspektywy czasu docenić mógł tę specyficzną pomoc, dostrzegając jej zbawienny wpływ na swoje życie — odpowiednio uodporniony, był już dziś osobą o mocnym charakterze, wyzbytym wszelkiej nieśmiałości i wrażliwości. Może tego właśnie trzeba mu było, dlatego chętnie sięgał po towarzystwo Marlee, ale w czasie szkoły nie raz marzył o rzuceniu wszystkiego i ucieczce z miasta. Nie tylko przez te jej (nie)zabawne żarty, a raczej całokształt podejścia innych do choroby, z którą się zmagał. Okazywało się jednak, co najmocniej go dziwiło, że wcale nie był postacią znienawidzoną — ludzie chętnie zapraszali go na imprezy, wyciągali z domu, poszukiwali jego towarzystwa. A te wszystkie wyrządzone mu krzywdy traktowano jako zwykłe dowcipy, tak więc chowając dumę do kieszeni i on musiał stwierdzić, że te wszelkie zamachy na jego osobę były niczym innym, jak serią pospolitych żartów. — Gdyby to było cokolwiek innego — mruknął marszcząc gniewnie czoło, bo jednak szczury nie zajmowały specjalnego miejsca w jego sercu. Paskudne i wstrętne, przywodziły na myśl wspomnienia z dzieciństwa, o których wolałby zapomnieć. Nie każdy ma w końcu ten zaszczyt mieszkać w domu, do którego nie włamują się te upiorne stwory.
Mówisz tak za każdym razem — wytknął jej, ale mimo to nie pękał, nigdy. Żałował tym samym, że nie przyjaźnili się tak mocno jeszcze wtedy, gdy żył jego wuj i zerkał na niego obojętnym spojrzeniem. Czy gdyby tych kilka lat temu zaczął wpadać w kłopoty, wujek ogarnąłby się na tyle, by samemu trzymać się z dala od problemów? Jakoś naiwnie w to wierzył. Wędrując jej śladem wsunął nogi na kanapę, nie przejmując się możliwym zabrudzeniem jej za sprawą zakurzonych trampek — siadając po turecku, wpatrzony był już bezpośrednio w Marlee. — Dwie — odparł odważnie, wyciągając w jej stronę dłoń. Uśmiechnął się jeszcze lekko, bo mimo tych wszelkich obaw i wątpliwości on także tego potrzebował. — Nie kojarzę ich — dodał po chwili, uważnie przyglądając się pastylce. Nie do końca był specem, ale wiedział przecież, kto odpowiada za kontrolę narkotyków w Lorne Bay. I gdy sam sprzedawał towar, nie widział nigdy jeszcze specyfiku o takiej wielkości i kolorze. — Bierzemy na trzy? — gdyby pozwolić sobie na ucieczkę w kierunku sceptycyzmu nic by z tego nie wyszło, więc musieli dzielnie zaryzykować. Jedynie martwiło go jeszcze to, że powinni zaszyć się w bardziej ustronnym miejscu, ale nie chciał przy Marlee wychodzić na aż tak wielkiego panikarza.

Marlee Doherty
ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
- Szczur był najtańszy - skwitowała bez większego skrępowania i ze wzruszeniem ramion. Oboje nigdy nie spali na pieniądzach, więc nie czuła powodu do jakiegokolwiek wstydu. Nawet pomimo tego, że kasę na sztucznego szczurka musiała wykraść z portfela ojca. Późniejsza awantura była wszystkiego warta. Po prostu szkoda, że Perry nie potrafił tego docenić już wtedy. - Ale okej, następnym razem bardziej się postaram - obiecała jeszcze, mimo że większych perspektyw póki co na spełnienie swoich słów nie miała. Ratowało ją tylko to, że do urodzin chłopaka miało minąć jeszcze wiele miesięcy. Może jeszcze oboje o wszystkim zapomną.
- I co, żałowałeś kiedyś? - odparła z zaczepnym uśmiechem. Nawet jeśli pakowała go w jakieś kabały, nigdy nie mógł narzekać na brak dobrej zabawy. No, takie było jej zdanie przynajmniej.
- Raz a porządnie, podoba mi się - uśmiechnęła się szerzej, wysypując po dwie tabletki na jego i swoją dłoń. Sama co prawda chciała zacząć od jednej, ale teraz oczywiście nie zamierzała się do tego przyznać. Miał rację, choć nie powiedział może tego na głos, że jak odlecieć to porządnie. - To zupełna nowość na rynku - powtórzyła formułkę, którą przekazał jej diler przy transakcji. Wzruszyła przy tym ramionami. Może słowa Periclesa powinny ją nieco zaniepokoić, jako że w przeciwieństwie do niej jakieś tam doświadczenie z tego typu używkami miał, ale wizja osiągnięcia upragnionej chwili zapomnienia była w jej głowie zbyt silna, by brała chociaż pod uwagę wycofanie się. - Raz - zaczęła odliczanie, przytakując lekko jego propozycji. - Dwa - pusty już woreczek strunowy wsunęła do kieszeni bluzy i przysunęła dłoń z pastylkami bliżej ust. - Trzy - i wrzuciła do nich obie tabletki na raz. Te nie były duże, więc połknięcie ich nawet na sucho nie nastręczało większych problemów.
Już teraz wiedziała, że najgorsze było to oczekiwanie na jakiekolwiek efekty...
- Jak tam prace nad łodzią? - zapytała głównie po to, by jakoś zabić czas. By w oczekiwaniu na jakiekolwiek działania tabletek, nie gapić się bezmyślnie w ścianę czy Periclesa, mając wrażenie, że każda minuta trwa całe godziny. Może nie była dobra w takie luźne pogawędki, ale hej, spróbowała. - W ogóle dalej robisz u Winfielda? Nie szuka może kogoś do roboty? - dopytała jeszcze z nieco większym zaangażowaniem. Nie miała pojęcia, co miałaby robić w stoczni, nie znając się zupełnie na budowie łodzi, ale mówi się, że tonący łapie się brzytwy. A ona już przecież była spalona w wielu miejscach w Lorne Bay i możliwości z każdym zwolnieniem jej się wykruszały. A jeśli te tajemnicze pastylki miały działać, to będzie przecież potrzebowała o wiele więcej kasy, niż byłaby w stanie wykraść ojcu.

pericles campbell
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Po tych białych, wielkości ziaren grochu, miało się największy odlot. Próbował ich raz, ale doszło wówczas do dziwnej reakcji na inne przyjmowane przez niego leki i przerzygał kolejne dwa dni. Innego razu spróbował podłużnych niebieskich, po których w sumie stracił kontakt z rzeczywistością na kilka godzin. Wiedział też, których się wystrzegać — klienci opowiadali mu z przejęciem i radością o popełnianych pod ich wpływem działaniach. Perry nie był nazbyt odważny, a odwiedzając ćpunów w ich śmierdzących spelunach dochodził do wniosku, że nigdy nie byłby w stanie przekroczyć odpowiedniej granicy. Sporo ryzykował więc, gdy po słowie “trzy” połknął dwie podejrzane pastylki, ale zrobił to z niemą obietnicą, że już nigdy więcej. I jeśli, o boże, nie stanie się nic złego, przysięga, że pocznie bardziej szanować życie i inne bzdety, tylko niech mu nikt — żadna siła wyższa, rządząca światem — nie pozwoli dziś umrzeć.
Nigdy niczego nie żałuję, Marlee — odparł zadziornie, uśmiechając się przy tym szeroko. Nie do końca była to prawda, ale faktycznie Pericles nie był fanem skupiania się na przeszłości. Niewiele mógł poradzić na to, co się już stało, prawda? Opadł na oparcie kanapy i odchylił głowę do tyłu, wpatrując się w sufit. — Muszę albo ukraść kilka części z łodzi bogatów dupków, albo sprzedać mafii swoją nerkę — odparł z nieukrywanym rozdrażnieniem, jako że pieniędzy na reperowanie łodzi po prostu nie miał. Bliski był ukończenia dzieła swojego życia, ale naturalnie pod sam koniec pojawić się musiały jakieś większe przeszkody. Wtedy nie wiedział jeszcze, jak fatalne plany los mu dopiero szykuje. — Jak sprzedasz też swoją, to skończę już za tydzień i będziesz mogła uciec razem ze mną — zasugerował śmiejąc się, po czym odwrócił twarz w jej stronę. — Oni zawsze kogoś szukają, a jak im sprzedasz jakąś łzawą historię to frajerzy od razu znajdą ci coś do roboty — wzruszył ramionami, bo on sam otrzymał posadę w bardzo naciągany sposób. Niewiele wtedy jeszcze o wszystkim wiedział, a mimo to od razu skierowano go do dość odpowiedzialnego zadania. — To gówno coś nie działa — poskarżył się, wciąż przypatrując się Marlee. Niczego nie czuł. Cholera, no właśnie, nie czuł. Ani swoich nóg, ani dłoni. Przestawał czuć też serce, które gubiło gdzieś oddech. Cholera. Tak miało być?

Marlee Doherty
ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
- I prawidłowo! - skwitowała słowa Perry'ego z podobnym do jego uśmiechem, ale - szczerze mówiąc - sama o sobie, jeśli miałaby być zupełnie szczera, nie mogłaby powiedzieć tego samego. Głęboko w środku żałowała wielu rzeczy. Głównie tych związanych w jakiś sposób z siotrą czy Cecily. I niekoniecznie przez to, co zrobiła, a za tym, czego nie. Żałowała niewykorzystanych okazji. Nieprzeżytych doświadczeń. Niewypowiedzianych słów. Nieudanych prób. Nieodkrytych potencjałów. Jakby na to dogłębniej spojrzeć, to właśnie żal był w niej emocją wiodącą już od dawna. Może nawet od urodzenia. Wcale nie złość, ani nawet smutek. Nawet teraz to właśnie jego - żalu - się najbardziej bała. Nie jakichś możliwych złych efektów połknięcia tajemniczych tabletek czy przyłapania przez kogoś nieodpowiedniego. Nawet nie ewentualnej śmierci. Bała się tego żalu, który ją nawiedzi, kiedy to wszystko choć na moment nie zadziała tak, jak tego chciała. Tego żalu, gdyby to Perry'emu miało się coś stać. I tego, gdyby jej nie miało nic...
- Nie lepiej od razu ukraść całą łódź? - podsunęła głupio, wzruszając ramionami. Nie wyobrażała sobie szeroko zakrojonych poszukiwań na środku oceanu, ani blokad, które zmusiłyby go do zatrzymania. O tym, że Perry musiałby raz na jakiś czas zawinąć w jakimś porcie, by uzupełnić zapasy - i wtedy ktoś mógłby rozpoznać skradzioną łódź - jakoś nie pomyślała. Nic dziwnego w sumie, miała już swoje wypite. - Nikt ci za moją nerkę nie da złamanego grosza - uznała, wierząc w stu procentach w prawdziwość swoich słów. Przecież nie była nic warta. Wizja ucieczki z Lorne razem z Periclesem wydała jej się jednak niezwykle atrakcyjna. Szkoda tylko, że była jeszcze biedniejsza od chłopaka. No, jeśli nie wliczało się w ogólny rozrachunek tych długów jego wujka (o których w sumie Marlee mogła nawet nie wiedzieć). - Może szepniesz im o mnie parę słów, co? Tych dobrych. Na pewno jakieś znajdziesz - poprosiła, przysuwając się mimochodem odrobinkę bliżej Perry'ego i układając policzek na oparciu kanapy (kto by pomyślał, że będzie taka miła w dotyku!) - tak, by jej twarz znalazła się wprost przed Campbella. Głównie po to, by go lepiej widzieć... i słyszeć. Miała wrażenie, że ktoś podgłośnił grającą w domu muzykę i jednocześnie podkręcił ostrość rozświetlonych wszędzie wkoło różnokolorowych światełek. I sama nie była jeszcze pewna, czy dobrze się z tym czuje. - Chyba masz rację - odparła z wyraźnym zawodem w głosie, długo szukając jednak każdego pojedynczego słowa. Czyżby to było to? To przedziwne wrażenie niebycia w tym nagle mocno przejaskrawionym świecie? Ten brak czucia - nie tyle fizycznego, zewnętrznego, co zagubionego gdzieś od środka - przy jednoczesnym odbieraniu tak intensywnych bodźców zewsząd poza nią? - Perry... - zaczęła przeciągle i równie szybko urwała, gubiąc wątek już na jego początku. Co chciała powiedzieć? I czy to było jeszcze istotne, kiedy jego włosy tak miękko prześlizgiwały się między jej palcami?

pericles campbell
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Zniszczony świat, w którym przyszło Periclesowi dorastać, nie pociągał go ani trochę. Gdy wuj po raz pierwszy zmusił go do złamania prawa, a nieświadomy jeszcze wielu spraw dzieciak musiał w swoim tornistrze nieść prochy, obiecał sobie, że się z tego wyrwie. Że będzie żyć tak, jak ci, których potężne i świetliste wille oglądał, gdy późnym wieczorem wracali czasem z połowu. Że nie będzie kraść, oszukiwać, łamać prawa. Tymczasem oto był tutaj, debiutujący ćpun, przeciętny diller, krętacz i naciągać, a niedługo także i złodziej. Niechęć względem podprowadzenia cudzej łodzi wiązała się nie z możliwymi następstwami tegoż niecnego uczynku, a po prostu chęcią zachowania resztek moralności. — Nie chcę przyciągnąć aż tyle uwagi — przyznał ze śmiechem, przez lata idealnie wyuczonym, pod którym to skrywało się tak wiele negatywnych emocji. Jakże on nie chciał być osobą, którą był! Za późno już jednak było na zmiany, na wielki dom na klifie, na jakąkolwiek uczciwość. Prawda? — Trudno, może dostanę sporo za swoją. Ale wiesz, Marlee. Ja mówię serio. Możesz popłynąć ze mną — dziwna była ta ich relacja i dziwne były uczucia, które do niej żywił. Byli jednak do siebie tak podobni, z tym swoim żałosnym i przykrym życiem, nad którym inni, lepsi od nich, się tylko litowali, że nie widział innej opcji — musieli uciec razem. Poradziliby sobie. I może w końcu dopadłoby ich znikome szczęście. —No… Mógłbym im powiedzieć, że jesteś ładna — zamyślił się z uśmiechem na twarzy, uważnie przypatrując się wlepionym w niego oczom. — I mądra. Jesteś mądra, tak, o tym też im powiem — obiecał, nie sposrzeżywszy, że narkotyki zaczęły już działać. Dziwne było to niezwykle, bo nie czuł ich wcale, czując je jednocześnie całym ciałem. No i nagle miał wrażenie, że ani trochę nie jest sobą i że Marlee również jest kimś innym, więc ujął między palce jej dłoń i obracał ją delikatnie, badając jej strukturę. Czuł, że przy tym wszystkim nie oddycha, że nie potrafi i że nigdy już nie będzie w stanie; zerknąwszy na swoją klatkę piersiową upewnił się, że nie unosi się co chwila, że skamieniała w którymś momencie i nic już nie przywróci jej dawnej sprawności. — Czy ty oddychasz, Lee? — spytał z przejęciem, wpatrując się w jej usta, które jako jedyne mogły wyjawić mu całą prawdę.

Marlee Doherty
ODPOWIEDZ