Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
9.

Zapadał zmierzch, gdy przechadzała się po łazience, susząc włosy, które były wilgotne od prysznica wziętego po pracy. Wychodziła z biura, gdy Leon się z nią skontaktował i chociażby z wdzięczności, że tym razem zapowiedział spotkanie, zaprosiła go do siebie. Chciała być dla niego dobrym wsparciem, chociaż wiedziała, że nawet podczas starania się była możliwie najgorszym wyborem. W każdym razie liczyła, że spotkanie to przebiegać będzie nieco lepiej, niż ich poprzednie. W jej życiu ostatnio nic nie wyglądało tak, jak powinno, więc naprawdę przydałaby się jakaś miła odmiana.
Ubierała się właśnie, kiedy usłyszała pukanie do drzwi, więc przyspieszyła nieco i zbiegła po schodach, wołając po drodze, że już idzie. Upewniła się jeszcze, że schowała wszystkie rzeczy, które nie powinny być na widoku, ale większość poszlak i zgromadzonych dowodów i tak przechowywała w swoim gabinecie na piętrze, do którego po prostu nikt poza nią nie miał dostępu. No i bardzo dobrze, bo gdyby ktoś zobaczył ściany z milinem wycinków połączonych czerwonym sznurkiem, wziąłby ją na pewno za kobietę z poważnymi problemami... nie, żeby było to bardzo mylące.
- Hej, Leon, cieszę się, że napisałeś - przyznała zgodnie z prawdą po tym, jak otworzyła mu drzwi. Przy okazji obiecała sobie, że spotkanie to będzie o wiele bardziej profesjonalnie, niż poprzednie. Doskonale pamiętała, jak wtargnął do niej nad ranem i jak trudno było jej zachować dystans. Nie była z tego dumna i może należałoby z nim o tym porozmawiać, ale o wiele łatwiej było udawać, że nic nie zaszło. Przynajmniej Peony szanowała taką strategię i teraz planowała ją wdrożyć, odsuwając się od drzwi, by zrobić mężczyźnie przejście.
- Mam nadzieję, że nic złego się nie stało, prawdę mówiąc trochę się niepokoję - zaczesała włosy za ucho, bo skłamałaby mówiąc, że przez cały dzień nie zastanawiała się nad powodem tego spotkania. W końcu ostatnio wspominał o dealerach, którzy go znają i teraz niby tak przypadkiem zerkała w jego oczy, jakby chciała się upewnić, że te nie są nienaturalnie powiększone, a on nie zrobił niczego głupiego. - Napijesz się czegoś? - zaproponowała też z miejsca, by od razu coś im zaproponować. Najrozsądniejsza byłaby herbata... dlatego przed przyjściem Leona pozwoliła sobie już na dwa kieliszki wina, aby się nieco odstresować.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Niczego głupiego nie zrobił. Jeszcze nie.
Wciąż w myślach rozbrzmiewały mu jednak słowa Jane, krzykiem niosąc prośbę, której nie wypowiedziała. A jednak oboje wiedzieli, że łatwo było połączyć ze sobą odpowiednie punkty, prowadzące do jednej tylko konkluzji: miał tam wrócić. W sam środek świata zdemoralizowanego, owładniętego tym rodzajem szaleństwa, który każdy rozsądny człowiek unikał jak ognia. Prochy, porwania, kradzieże, szantaże. Obskurne lokale, morderstwa, napady, całonocne imprezy. Już nie sam śnieżnobiały kryształ, ale też strzykawki. Gdy wrócił po tamtej rozmowie do chaty, wygrzebał z tego pokoju, do którego nie pozwalał sobie nigdy zaglądać kilka pamiątek po poprzednim życiu. Skórzana kurtka, tylko dla członków. Gdzieniegdzie nadal zachlapana brązową już krwią, której pochodzenia nie dałoby się już odkryć. Pistolet też nadal miał, zakurzony, zaniedbany — korciło go sprawdzenie jego sprawności, ale ostatecznie odrzucił go na bok. Oprócz tego stos banknotów, których obiecał sobie nigdy nie wydać, Gdy natrafił na zestaw do profesjonalnego zatruwania sobie życia — igły, puste saszety, opaskę i to całe pozostałe badziewie, wypadł z pokoju i ani razu nie obejrzał się za siebie. Nie mógł wrócić. Nie mógł wznowić kontaktu z gangiem, nie mógł znów ćpać, nawet jeśli robiłby to dla Jane. Cały kolejny dzień przeleżał w łóżku, a gdy kości poczęły sztywnieć, napisał do Pearl. Skoro była jego sponsorem, zamierzał to w końcu wykorzystać.
Nie wyglądał najlepiej. W gruncie rzeczy tę depresję można by z niego wyczytać z łatwością, gdyby nie te szelmowskie uśmiechy, którymi nieustannie obdarzał świat. Tak było i teraz, gdy drzwi się w końcu uchyliły, a w ich progu stanęła Pearl. — Chciałem się upewnić, że nie tęsknisz za mocno, no wiesz — rzucił filuternie, doskonale maskując ten mrok, przed którym starał się uciec. Nie miał pojęcia jak opowiedzieć jej o tym wszystkim i… czy w ogóle powinien — przyznawanie się do słabości i strachu nie było zbyt kuszącą perspektywą. Szczególnie, że nie chciał, by Pearl poznała jego prawdziwe oblicze — nie lubił się w tej wersji. — Czegoś mocnego — poprosił, kiwając lekko głową. Minął ją, wszedł do środka i przystanął gdzieś w salonie, splatając na piersi dłonie. — Nie brałem, jeśli o to pytasz. Nie ostatnio, ale przed naszym poprzednim spotkaniem już tak — wyznał jej, bo pewnie ktoś prócz Achillesa winien poznać prawdę. Że wziął raz, niewiele, w zasadzie prawie nic, ale cóż, trzy lata czystości mogły się jebać.

pearl campbell
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Naprawdę przejmowała się jego sytuacją i może dlatego tak przeszkadzały jej te jego uśmiechy, a może powodem było to, że nie potrafiła pozostawać na nie obojętną? Mimo wszystko kobietą była raczej łatwą do urobienia, tylko zgrywała taką, co to nie da sobie niczego wmówić i we wszystkim sprawuje prym. Niestety fakty wyglądały całkiem inaczej, a kiedy oponentem był atrakcyjny mężczyzna, było jej jeszcze trudniej. Za wszelką cenę próbowała wówczas wyznaczać granice i karykaturalnie wręcz pokazać, że kompletnie nie robią na niej takie osoby wrażenia, ale cóż... ta metoda nie należała do najlepszych.
- Nie dajesz mi czasu by zatęsknić - odpowiedziała zaraz, próbując naśladować manierę z jaką swoje słowa wypowiedział Leon. Zaraz jednak uśmiechnęła się sugestywnie, by zamaskować to, że w myślach przeklęła właśnie siarczyście. - Mam nadzieję, że masz na myśli mocną kawę - nie byli dziećmi. W zasadzie to z ich dwójki na podstawie samej metryki, to raczej Fitzgerald miał prawo rzucać moralizatorskimi frazesami, ale cóż... wszystko sprowadzało się do tych cholernych granic, którymi Campbell powinna z rozsądku się obudować, a tym czasem... mury które wznosiła przed swoim podopiecznym przypominały raczej usypany wiadereczkiem wał z piasku w czasie silnego wiatru. Już miała mu nawet wyłożyć, że może lepiej, aby nie pili wspólnie w jej domu, wieczorną porą, tylko układała sobie w myślach te słowa, aby nie zabrzmiały one zbyt dwuznacznie, nie sugerowały, że może jej samej ciężko trzymać się na baczności, tylko, że ciszę wykorzystał Leon i to co powiedział sprawiło, że w głowie Pearl momentalnie zrobiło się pusto. Trochę jak reset systemu, powolne uruchamianie wszystkiego od nowa, analizowanie treści na której wyrzuciło błąd. Przyznał jej się, że nie był wcale czysty... może teraz tak, ale to nieistotne. Znów sięgnął po prochy.
- Mam jakąś podłą whisky - wywaliła z siebie tylko, bo chociaż sama była fanką wina, a nie tego typu alkoholi, to w tym konkretnym momencie się to nie liczyło. Potrzebowała chwili wytchnienia, więc idąc po alkohol zdążyła już odpalić papierosa, którego umieściła między wargami, gdy w saloniku rozkładała dwie szklanki. Nic nie mówiła przez cały ten proces, po prostu napełniła szkło bursztynowym płynem, wypuściła dym z płuc, wychyliła pierwszą porcję, wydała z siebie bliżej nieokreślone dźwięki sugerujące, że alkohol był dla niej zbyt mocny i piekący w przełyk, po czym swoją szklankę napełniła ponownie i gdy w końcu odłożyła butelkę, wszystko zdążyło się już przeprocesować. - Kurwa! - rzuciła więc jakże elokwentnie, wyciągając papierosa z ust. Przeszła kilka kroków po salonie. - Kurwa, kurwa, kurwa! Leon! - przy jego imieniu zatrzymała się i odwróciła do mężczyzny. - Jak mogłeś? Nasza relacja bazuje na zaufaniu! - niesprawiedliwy wniosek, bo o ile Pearl chciała, by Fitzgerald jej ufał, to sama niekoniecznie planowała dzielić się z nim faktami ze swojego życia, ale niestety miała skłonności do hipokryzji. Musiała przeczesać włosy dłonią, zgasić wypalonego papierosa i sięgnąć po kolejnego. - Skąd miałeś prochy? Masz jeszcze jakieś w domu? Cholera... dlaczego nie zadzwoniłeś do mnie, zanim to zrobiłeś? Jestem tu dla ciebie, odbieram o każdej porze, jak trzeba wsiadam w auto i jadę, nie jesteś sam do cholery - była roztrzęsiona, chociaż najłatwiej w takich momentach było jej ukrywać to za podburzeniem. Czuła się za niego odpowiedzialna, z resztą tak powinno być i co? I zjebała. Od początku wiedziała, że nie jest odpowiednią osobą do tej roli, ale chyba łudziła się, że ten jeden raz czegoś nie spierdoli, a wyszło jak zawsze.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Wiedział, że był egoistą. Nie dlatego, że niektórzy wytykali mu to wprost, ani też nawet nie dlatego, że powtarzano mu to jak mantrę na początkowych obowiązkowych spotkaniach z terapeutą, na które zaciągnięto go siłą jeszcze w Lorne Bay. Gdy potem w amerykańskiej filii zdradzał szczegóły owej terapii, jego nowy lekarz łapał się za głowę i powtarzał mu zupełnie coś innego — jesteś chory, Leon, to nie twoja wina. I choć miło było twierdzić, że w istocie nie jest złym człowiekiem, egoistą faktycznie był. Bo może i kochał, bo może i mu zależało, ale w gruncie rzeczy myślał od dawna tylko o sobie. Tak jak i teraz, bo nie przybył do Pearl z chęcią poznania jej lepiej, a z własnym, jak zwykle potężnym problemem. — Super — rzucił obojętnie, gdy jednak w końcu odpuściła i przypomniała sobie o alkoholu, który podziałać miał jak lek najwyższej jakości. Milczał wcześniej, uśmiechając się tylko to mocniej, to słabiej, bo nie miał wciąż pojęcia, jak wiele chce jej o swoim życiu opowiedzieć. I czy mówienie czegokolwiek to w ogóle dobry pomysł, ale… potrzebował dziś jej w tej roli, którą sam jej pewnego dnia nadał. Właśnie dziś miała być jego przewodnikiem, wsparciem, kimś, kto powie mu, że wybierając własne bezpieczeństwo, nie postępuje niegodziwie. Zaskoczony został jednak zachowaniem, którego w żaden sposób nie przewidział. I szczerze mówiąc, nagle odechciało mu się zwierzać jej z czegokolwiek. — Kurwa, ja pierdole, uspokój się. Zachowujesz się jak wariatka — mruknął gniewnie, wymijając ją z kompletną obojętnością, po czym sięgnął po szklankę z alkoholem. Upił łyk, po czym oparł się o jakąś szafkę i przyglądał jej z pretensją. — Serio nikt cię nie uświadomił jeszcze, że ludziom z uzależnieniem się nie ufa? Co za pieprzenie, wziąłem raz, wezmę pewnie kiedyś znowu, też mi tragedia — prychnął, wywracając oczyma. Cóż, po raz kolejny pewnie zażyje czegoś znacznie gorszego, będąc już w centrum narkotykowego świata, bo cholera, przez jej wrzaski zaczął uznawać, że powrót do gangu jest wprost idealnym pomysłem. — Nie wiem, znalazłem jakieś resztki, chyba hexenu, kurwa, to przecież jak gówno, Pearl. Niczego więcej w domu nie mam — dodał urażony, odwracając od niej wzrok, by nie prowokować dalszej złości. Przecież przyszedł tu w zupełnie innym celu, a nie żeby słyszeć jakieś idiotyczne kazania za coś, czego i tak już nie zmieni. I kiedy tak spojrzenie jego błądziło po wszystkim, co znajdowało się w pokoju, odnalazło żółtą kopertę z kilkoma fotografiami. Już miał zignorować to naruszenie jej prywatności, ale wtedy jeden drobny szczegół przykuł jego uwagę — na zdjęciu, które lekko wystawało z koperty, mężczyzna dłoń wytatuowaną miał doskonale znanym mu motywem. Znak tego pieprzonego gangu. — Co to jest? — spytał, dając jej szansę na wyjaśnienia, choć ochotę miał porwać tę tajemniczą paczkę i przejrzeć jej zawartość.

pearl campbell
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Może i zachowywała się jak wariatka, ale czego oczekiwał? Że przyjmie jego wiadomość ze spokojem? Martwiła się o niego, poza tym decydując się na bycie jego sponsorem wzięła na siebie pewnego rodzaju odpowiedzialność, podczas gdy równocześnie samej sobie skarpety by nie powierzyła pod opiekę. Więc teraz, kiedy rozumiała już, że Leon sięgnął po prochy, nie była zawiedziona nim, czuła po prostu, że sama zjebała i to nie po raz pierwszy czy drugi w życiu… chyba po raz milionowy. Miała ochotę dać sobie samej w twarz, ale zamiast tego śledziła go wzrokiem, nie zamierzając odwracać spojrzenia ukrytego pod zmrużonymi nieco powiekami.
- Może dla ciebie nie jest to tragedia, ale mi zależy, więc się tak po prostu, po ludzku, o ciebie martwię – burknęła, nie wiedząc, co innego miałaby powiedzieć. Nie była dobra w takich rozmowach, w jakichkolwiek w zasadzie. Dobrze wychodziło jej burzenie się i rzucanie przekleństwami, pewnie dlatego poza Geordanem na dłuższą metę nikt z nią dłużej nie wytrzymywał. W zasadzie… może gdyby Balmont nie stracił pamięci i doskonale zdawał sobie sprawę z tych wszystkich sytuacji, w których Pearl zachowała się jak idiotka, to też zmyłby się z jej życia przy pierwszej lepszej okazji. Odetchnęła jednak głębiej, gdy powiedział, że niczego więcej w domu nie ma. Nawet jeśli był urażony, cóż… ulżyło jej i przeczesała w końcu włosy dłonią, już nie świdrując go tak spojrzeniem. - Dobra, już chuj… niepotrzebnie się uniosłam – musiała być rozsądna, chociaż najpewniej była ostatnią osobą w Lorne Bay, która to potrafiła. Potrzebowała więcej alkoholu, to też sięgała właśnie po butelkę, kiedy dotarło do niej na co zwrócił uwagę Leon. Szlag. Miała to wynieść do swojego gabinetu. Wstała natychmiast, chociaż serce zabiło jej nieco mocniej. Powinna być bardziej ostrożna, ale najwyraźniej za mało rzeczy się w jej życiu pierdoliło, wciąż było tyle opcji na zrobienie jeszcze większego syfu.
- Nic ciekawego, głupoty do pracy – mruknęła jedynie i szybko złapała za kopertę, wsuwając w nią dokładnie wszystkie zdjęcia, po czym pocisnęła kilka razy palcami rant, by ją zamknąć. Przycisnęła ją do boku własnego ciała ramieniem, zadzierając nieco głowę, aby na niego spojrzeć, skoro już za sprawą tego poderwania się, dystans między nimi uległ skróceniu. - Skupmy się na tobie – bo to o to chodziło w ich układzie. Jej osoba nie powinna być tematem ich rozmów, była tu dla niego, tak to miało działać. - Jesteś na mnie zły? – lubiła jasne sytuacje, poza tym skoro do niej przyszedł, to musiał mieć jakiś powód, a ona nie chciała zjebać jeszcze bardziej. Podkładała się więc sama, byleby to jakoś wyklarować, jeszcze uratować niezbyt ciekawą sytuację.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Choć powracało do niego echo ich pierwszego spotkania, jak i odbytej wówczas rozmowy, kiedy to rozpaczliwie błagał ją o pomoc, teraz — pewnie przez ten cały gniew, który się nim kumulował — uznawał, że było to wszystko nic nie warte. Gówniana umowa, która niosła w sobie tylko puste słowa, to wszystko. — To się nie martw — mruknął wywracając oczyma, bo nie potrzebował dziś opiekunki. To znaczy, potrzebował. Jeszcze przed paroma minutami, jeszcze przed kilkoma godzinami rozpaczliwie pragnął czyjegokolwiek towarzystwa, nie ufając sobie ani trochę. Łaknął odpowiednich słów, obietnicy lepszego jutra, tych konkretnych słów, nie jesteś złym człowiekiem, Leon, ale przez jej zachowanie to wszystko przepadło bezpowrotnie. Nie pamiętał już nawet, po co tak właściwie tu przyszedł. A mimo to tkwił w jednym miejscu, nie potrafiąc zmusić się do wyjścia. Może i warczeli na siebie, może i było nieprzyjemnie, ale dokąd miał się udać? Przygotowując się do opowiedzenia jej tego, co na niego czeka — bo wiedział, że dla Jane do gangu powróci na pewno — poszukiwał czegokolwiek innego, co zajęłoby na moment jego myśli. Ale los chciał widać inaczej, ukazując przed nim coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Może świat z niego kpił, a może po prostu podsuwał mu jedyne możliwe rozwiązanie. I skoro tak bardzo pragnął śmierci, może ta jego infiltracja gangu miała być ostatnią dobrą rzeczą, którą zdoła wykonać. A potem już tylko rozgrzeszenie.
Głupoty? Co ty pieprzysz, Pearl? Ja znam tych ludzi — syknął, a twarz jego nadal niosła na sobie znamiona gniewu. Czy wszystkich w tym mieście pojebało? Złapał ją (może zbyt mocno) za nadgarstek i przyciągnął jeszcze bliżej siebie. — Skąd ich znasz? Co cię z nimi łączy? — rzucił stanowczym tonem, dając jej znać, że nie da się tak po prostu zbyć. — Nie jestem zły, jestem kurwa wściekły. Co ty sobie wyobrażasz? Jakby zauważyli, że pstrykasz im takie zdjęcia, to leżałbyś już martwa w jakimś rowie — tak, właśnie w tenże sposób Leonidas Fitzgerald oznajmiał, że się martwi.

pearl campbell
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Miała pewnego rodzaju sposób na siebie, chociaż nie była pewna czy ten należy do idealnych czy przynajmniej udanych. Wierzyła jednak, że będąc taką głośną, pozornie otwartą młodą kobietą, która codziennie wrzuca zdjęcia do mediów społecznościowych, pokazując jakie ma idealne życie, sprawi, że nikt nie będzie szukał niczego więcej. W końcu po co drążyć, gdy ktoś jest jak otwartą księgą? Pod ogromem informacji na swój temat kryła te najbardziej osobiste, a praca bezpośrednio do nich należała. Przede wszystkim dlatego, że nigdy nie uważała siebie za urodzoną dziennikarkę, w zasadzie wzięła się za to wszystko od dupy strony, każdego dnia ryzykując, ale przynajmniej nie mieszając w to innych. Leona też naturalnie mieszać w to nie chciała, nie tylko z zasady, ale też dlatego, że mimo jego słów i tak planowała się o niego martwić. Swoją drogą na to, jak jej zabronił, prychnęła nie kryjąc swojej opinii na ten temat. Na pewno też nie spodziewała się tego, jak diametralnie zmieni się atmosfera między nimi, kiedy to Leon zdecyduje się pomartwić nieco o nią.
- Jak to ich znasz? - zapytała ostro, ale przeszło to w sapnięcie w chwili, w której mężczyzna złapał jej ramię i to bynajmniej delikatnie. Sama się podwnerwowała. Chwilę temu zły był na jej emocje, a teraz i on do spokojnych nie należał i z jednak strony powinna się go przestraszyć, bo tak zareagowałby ktoś, kto miał w głowie po kolei. Niestety priorytety Pearl były mocno poprzestawiane i teraz wychodziło to na jaw. - Naprawdę? A myślałam, że by mi lepiej zapozowali - zbyt często sięgała po saekazm, by uchodzić za dojrzałego członka dyskusji, ale trudno. Mimo dyskomfortu mierzyła go spojrzeniem, tak, jak on ją, tym bardziej, że coś jej przyszło do głowy. To było niesprawiedliwe, może była młodsza może była kobietą, może też nie miała nawet w jednej dziesiątej takiego doświadczenia w tych sprawach, jak Leon, ale niestety... Była też zwyczajnie zbyt dumna. - Martwisz się? - uniosła nieco brwi, ale złość nie wzbierała. Na ustach pojawił jej się raczej pewny siebie uśmieszek. - To się nie martw - powiedziała mu to samo, co on jej chwilę temu, będąc z siebie dość zadowoloną. Przynajmniej nie dała porwać się wściekłości i teraz w końcu spojrzała na te zdjęcia, potem na jego dłoń zaciśniętą na jej ramieniu, chciała zgrywać jak najbarfziej pewną siebie, co nie zawsze było dobrym wyjściem. - Lepiej mnie puść, bo będę zmuszona... - no i tu pojawił się problem. Skrzywiła się delikatnie, szukając w głowie odpowiedniej groźby, która mogłaby tu zadziałać i którą byłaby w stanie wcieloc w życie, ale w głowie miała pustkę. - Coś zrobić - burknęła więc nieco ciszej, bo cóż, nie brzmiało to najlepiej.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Nie zamierzał jej skrzywdzić. Choć palce zaciskające się na jej śnieżnobiałej skórze poczęły zostawiać czerwone ślady, a iskry złości jaśniały w jego oczach, nie zrobiłby niczego głupiego. Zależało mu na niej, chyba trochę mocniej, niż przypuszczał. Zależało, czego wyrazem miało być to wzburzenie, ta furia, gniew skierowany nie na nią, a na ludzi, którzy mogliby ją zranić. Gdy tylko dotarło do niego, że trzyma ją za mocno, że być może traci nad sobą panowanie, zwolnił nieco uścisk — dłoń jednak pozostawała wciąż na nadgarstku, a buzująca w nim wściekłość wymieszana ze strachem nie pozwalała na udzielenie jej odpowiedzi jeszcze przez kilka kolejnych sekund. — Więc zrób — powiedział twardo, wpatrując się w jej oczy. — Więc coś kurwa zrób, jeśli się mnie boisz — dodał gorzko, zastanawiając się, czy to prawda. Czy się go boi, czy mu nie ufa, czy wierzy w to, że byłby w stanie jej coś zrobić. Może Leon dobrym człowiekiem pozostawał jedynie w świecie własnych myśli, może wszystko, co robił, było idealizowane w krainie jego fantazji? Może w istocie był tym samym śmieciem, co przed laty, głupim ćpunem, od którego lepiej czym prędzej uciec? Ale nawet jeśli nie był nim teraz, to zmieni się w niego wkrótce, więc… Musiał z życia Pearl zniknąć. Puścił więc w końcu jej nadgarstek, nim zdążyła faktycznie cokolwiek zrobić, po czym wyminął ją gniewnie i ruszył do wyjścia. Łatwo byłoby uciec w tenże mrok całego świata, zaszyć się gdzieś pośród cieni bez twarzy i po prostu wziąć coś, cokolwiek, może wstrzyknąć w swe ciało najlepszą truciznę. Ale to była jeszcze jedna z ostatnich chwil trzeźwości umysłu, który krzyczał, by Leon sobie tego nie robił. By nie wracał do miejsca, z którego powrotu już nie odnajdzie. Oddychając ciężko oparł się więc o drzwi, a potem opadł na ziemię brzydząc się sobą i tą swoją żałosną potrzebą bycia dla kogokolwiek ważnym. — To jest gang, który kilka lat temu infiltrowałem, Pearl. To przez nich musiałem spierdalać do Stanów i to przez nich… — wywrócił oczyma, rozprostowując nogi na zimnej i brudnej podłodze. — Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo ci ludzie są pojebani. Do czego są zdolni — mruknął cierpko, podchwytując jej spojrzenie. Chciał umrzeć. Tu i teraz, jakkolwiek, po prostu przestać być, bo bał się, kurwa, bał jak nigdy wcześniej. — Ja tam wracam — dodał lakonicznie, tym razem już wpatrując się w malującą się przed nim pustą przestrzeń. Wraca. W sam środek piekła.

pearl campbell
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Emocje w niej buzowały i jak zwykle w ich wachlarzu brakowało przede wszystkim rozsądku, a przeważała złość, do której niestety miała skłonności. Było w niej wiele szału, nieprzepracowanych traum, niesprawiedliwości, także zawiści, chęci udowodnienia wszystkim czegokolwiek, co zrobiłoby na nich wrażenie i jeszcze wiele innych negatywnych cech, które - gdy czasem pozwalała sobie na pewnego rodzaju rozrachunki - zdecydowanie w niej przeważały. Nie uważała siebie za dobrego człowieka, zasadniczo i bez szukania górnolotnych słów, wydawało jej się, że coś w niej było mocno zjebane i może dlatego teraz, w sytuacji, w której faktycznie powinna się go przestraszyć, wcale się nie bała. Z początku chciała coś burknąć, idiotycznie podjudzić go jeszcze, jak to zwykła robić, samej prosząc się o kłopoty i nie wiedząc zwyczajnie kiedy należy się zamknąć. Kłótnie i sprzeczki były jej chlebem powszednim, ale w normalnych rozmowach gubiła się, jak dziecko we mgle. Teraz jednak, nim w swojej głowie znalazła odzywkę, jaką powinna sobie na starcie darować, Leon dodał słowa o strachu i w jednej chwili zaskoczenie wyparło cały ten wybuch złości, jaki się w niej zbierał. Nie, żeby on był tego powodem, po prostu przez chwilę miał być w zasadzie niewinną ofiarą tykającej bomby, jaką potrafiła być, ale najwyraźniej tym jednym słowem niczym saper ją rozbroił. Stała taka skołowana i nim zrobiła cokolwiek on już odszedł. Z opóźnieniem ruszyła za nim, w chwili, w której osuną się po drzwiach i widząc go takiego chciała jedynie sobie samej przywalić, czując te jakże znajome poczucie winy, gdy uświadomiła sobie, że znów zjebała. Ruszyła do niego najpierw niepewnie, dając czas na wypowiedź, chociaż każde jego słowo mieszało jej w głowie lepiej, niż alkohol i miała wrażenie, że zaraz i pod nią nogi się załamią. Serce waliło jej jak młotem, jakby bezbłędnie składała jakąś układankę, jednocześnie nie rozumiejąc żadnego kawałka. Zwykle słów jej nie brakowało, w zasadzie miała ich więcej, niż powinna, ale teraz... naprawdę nie wiedziała gdzie zacząć, co powiedzieć, jak to rozegrać. Nim więc się zorientowała, klęczała już obok niego, narażając się na nienawiść stawów kolanowych, które cierpiały niemym bólem.
- Nie boję się ciebie, Leon - powiedziała z mocą, wracając do kwestii, która w obliczu nowych rewelacji wydała się wręcz niezrozumiała. - Boję się o ciebie, ale nie ciebie - dodała, a potem widząc go takiego rozbitego, nie dbając o to, że chwilę temu musiała go wkurzyć niemiłosiernie, wyciągnęła ramiona i objęła go, zmuszając do tego, by barki odjął od drzwi i się do niej przybliżył. W głowie wręcz jej dudniło, więc sama nie wiedziała, czy ta bliskość ma być dla niego, czy może dla niej. Przymknęła na moment oczy, próbując w tym wszystkim się odnaleźć. - Nigdzie nie wracasz, Leon... proszę, nie żartuj tak, nigdzie nie wracasz - to musiało być jakieś przejęzyczenie, źle zrozumiała przez szok, jaki wywołał ten niefortunny zbieg okoliczności. Otworzył się przed nią, przyznał skąd zna tych ludzi... znał ich, a ona ich obserwowała... co jeśli to dar od losu? Tyle sprzecznych emocji, których jeszcze nie przepracowała, zaciskając nieco mocniej palce na materiale okrywającym jego plecy. - Musisz się trzymać od nich z daleka... dla własnego dobra, to już ciebie przecież nie dotyczy, ale ja... ja nie mogę odpuścić - miała wrażenie, że opuszcza ją energia, jakby od wielu już dni leciała na rezerwie i ta nagle miała się po prostu skończyć. - Chcę, żebyś był bezpieczny - mruknęła, opierając może nawet nieco boleśnie, czoło o jego tors, gdy dłonie z pleców Leona przesunęła gdzieś na przód, ulokowane pod swoją głową. Zdała sobie sprawę, że ten frazes, cztery słowa, był tak cholerną prawdą i to przez nią teraz była taka zagubiona. Jeszcze nie rozumiała do końca tego, co się stało, ale jej mózg wychwycił już jedną istotną kwestię. Jeśli gang, który infiltrował Leon odpowiedzialny jest za śmierć jej siostry, to teraz, gdy Fitzgerald powiedział o jakimś powrocie... istniałoby ryzyko, że ci skurwysyni znów jej kogoś zabiorą, a ta myśl kurewsko ją przerażała.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Dopiero w tamtym momencie uzmysłowił sobie, że samotność jego nie wynika z narzuconego nań przekleństwa, a po prostu wyboru. Że doskonale się w niej pławi, że się z nią zbratał. Że nazbyt długo był sam, by móc teraz dopuścić do swego życia kogokolwiek. Przez chwilę narastała w nim w dodatku pewność, że tak się to zakończy — Pearl zawiśnie w próżni słów niewypowiedzianych, odprowadzając go wyłącznie wzrokiem. Spojrzeniem, którego nie dostrzeże, nazbyt wgapiony w mrok świata, w to swoje przekleństwo. Bo docierając do drzwi był pewien, że wyjście to jedyna opcja. Że musi uciec, definitywnie, bo tak po prostu uczynić należało. Kiedy więc znalazł się na ziemi? I kiedy to ona zdążyła znaleźć się tuż obok, ciepłem swego ciała rozgrzewając tę bryłę lodu, jaką było jego serce?
To nieprawda, gotów byłby krzyknąć, obdarzając ją przy tym tym swoim przeklętym, szyderczym śmiechem. Ale nie chciał uzmysłowić jej tego, co było przecież tak jasne — bywał niebezpieczny. Mógł zapewniać, że nigdy jej nie skrzywdzi, ale wiedział, że ów słowa niewiele znaczyć będą, gdy powróci do ćpania. Póki więc miała jeszcze w niego wiarę, szczerą czy wymuszoną, wolał jej w ciszy przytaknąć, podziękować, a nawet i uwierzyć, że faktycznie nie jest złym człowiekiem. — Muszę. To już postanowione. Jestem czyimś dłużnikiem i to jedyny sposób, by go spłacić — wyjaśnił z bladym, ledwo dostrzegalnym uśmiechem; oplatając jedną dłoń na jej plecach pozwolił, by ten ich komiczny uścisk się pogłębił. Przez chwilę pozwalał temu trwać, tak niewinnie i nieco żałośnie, lecz w nie był w stanie odpuścić. Pozwolić sobie na tę konkretną chwilę słabości, która od dawna dręczyła jego serce. — Posłuchaj — począł mówić, chwyciwszy ją za ramiona. Tym samym odsunął ją lekko od siebie, krzyżując z nią spojrzenie. — Ja tych ludzi znam, więc szybciej wyciągnę… cokolwiek chcesz wiedzieć. Po prostu mi zaufaj, Pearl — nie poruszał już kwestii bezpieczeństwa — skoro zamierzali się troszczyć o siebie nawzajem, nie było sensu w debatowaniu nad tym, kogo czyj niepokój byłby większy. Teraz już tylko chciał, by Pearl spojrzała na to w sposób rozsądny, logiczny. Obiecał jej jednak, że będzie na siebie uważać, że nie popełni głupot, choć dręczyć miało go potem nieustannie to, że żadnego z wymówionych przyrzeczeń nie będzie w stanie dochować.

koniec <3

pearl campbell
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
ODPOWIEDZ
cron