komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
To nie był film.
Na filmach, które obserwował ze swojego stanowiska dla VIP-ów, gdzie ładne dziewczyny roznoszą drinki i kokainę na złotych tacach wszystko wydawało się tak sterylnie czyste. Mogłaby wpaść tam dziwna dama z białą rękawiczką i nie odnalazłaby śladu po jakiejkolwiek zbrodni. Nawet sperma, zwykle brudząca wszystko wyparowałaby z mieszkania. Grupa śledczych odnalazłaby pewnie jego pozostałości na podstawie bajeranckiego sprzętu FBI i szybko postawiłaby go w stan oskarżenia. Nie pomogłyby nawet koneksje ze strony ukochanego tatusia. Właśnie tak by to wyglądało.
Ale to nie był film.
Saskia ociekała krwią, jego spermą, głowa pękała mu, a świat drżał w posadach, gdy znowu przeżywał zjazd nie z tej ziemi. Po ostatnim rendez-vous z krawężnikiem miał wrażenie, że krwiaki w mózgu to teraz jego DNA, ale przecież nie było czasu na lekarza. Pozbierał się, wziął kolejną działkę, kilka razy rozpadł się, próbując ponownie poukładać burdel w którym się znalazł po tamtej, grudniowej nocy, gdy wziął kokainę po raz pierwszy od dłuższego czasu. Minęły miesiące, ale Remington zaliczał ostatnio tylko wzloty i upadki. Zwykła codzienność zaczynała przypominać wizytę w gabinecie osobliwości, gdzie w każdym pokoju czaiły się na niego zwierciadła wykrzywiające obraz. Jeszcze wczoraj zgwałcił swoją ukochaną przyjaciółkę, dziś o tym nie pamiętał zupełnie.
Kiedyś zapewne podziękuje za tę amnezję, na razie po wizycie w swoim mieszkaniu i ujrzeniu zakrwawionego dywanu mógł tylko podejrzewać, że przesadził. Absolutny eufemizm dla człowieka, który kiedyś wytłukł swoje dziecko z brzucha matki, ale przecież się ostatnio s t a r a ł. Po ataku na Divinę próbował już nie dopuszczać nikogo bliskiego do siebie, zaopatrzony w rubinowy krzyż na szyi skupiał się na przetrwaniu i na odsunięciu na bok swojego małego zamiłowania do substancji psychoaktywnych.
Tak naprawdę jednak czuł się cholernie samotny, ale przecież znał ten proces doskonale. Kokaina nie znosiła konkurencji w postaci bliskich i konsekwentnie wymazywała ich z jego życia, pokrywając wszystko białym osadem w sposób tak karygodny, że z każdą kolejną dawką Dick był przekonany, że znalazł się w idealnym, postapokaliptycznym świecie, gdzie ludzie wyparowali, a on sam przemierzał dzielnice. Dopiero, gdy dotarł do pensjonatu zdał sobie sprawę, że to dlatego, że pora była zabójczo wczesna, musiało świtać, bo niebo przybrało charakterystyczny odcień czerwonej łuny i zrobiło się nagle chłodno jak tu zwykle bywa nad ranem. Albo zwyczajnie wytrzeźwiał i powoli, jeden za drugim uderzały w jego zmysły wszystkie bodźce, które zebrały się gromadą. Na szczęście nadal na nosie miał czarne ray-bany, a ubytki w uzębieniu nie były widoczne, bo przecież Remington się nie uśmiechał.
Wróć, może i byłby w stanie wykrzesać ten uroczy grymas na swojej przystojnej, choć poobijanej na kwaśne jabłko twarzy, gdyby przy recepcji nie spostrzegł kogoś, kto mógłby stanowić personifikację jego wyrzutów sumienia, gdyby takie posiadał. Albo jakiejś niebezpiecznej karmy, która tylko czeka, by dobrać mu się do gardła.
- Cześć! – krzyknął i zaraz skrzywił się malowniczo, bo dźwięk jego głosu doszedł do kanalików usznych, by rozsadzić mu głowę jak granat z opóźnionym zapłonem. Taki był z niego kozak na kacu i z urazem czaszki. – Potrzebuję pokoju, doceń, że daję ci zarobić – powoli włączał się mu przyjemniaczek, ale przecież ta cizia nie potrafiła zrozumieć jak cierpi, po otrzeźwieniu świat wydawał się mu jeszcze bardziej przerażającym miejscem, a przecież to zeszłej nocy zszedł na samo dno i teraz zamiast odbić się, wyjątkowo się w nim rozgościł.
Czyżby ten uroczy pensjonat miał być przedsionkiem piekła?

Harriet L. Pemberton
przyjmuje gości w — Charlotte Guesthouse
29 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oczyściła swoje imię z zarzutów o zamordowanie narzeczonego i wreszcie zajęła się ratowaniem pensjonatu, którego wypłacalność stoi pod znakiem zapytania. Poza tym próbuje zrozumieć swoje uczucia do Nicholasa i przestać obawiać się tego, co l u d z i e powiedzą.
003.

Huk.
Niewyraźny zarys twarzy, którą niegdyś tak bardzo kochała, teraz spływającej powoli krzepnącą krwią. Unoszący się w powietrzu zapach benzyny. Nieznośny, nieustający dźwięk syren alarmowych. Nagłe ciepło przyjemnie otulające brzuch oraz uda. Ciepło rozlewającej się krwi. Własnej krwi. I ten przeszywający ciało ból. Jakby każdy nerw wrzeszczał, informując płat ciemieniowy o przerwaniu ciągłości skóry i uszkodzeniu narządów. Strach. Czy panika?

Obudziła się, nim wzeszło słońce. Jeszcze przed otwarciem oczu, odruchowo sięgnęła dłonią do obszernych blizn w dolnej części brzucha, które nerwowo potarła, sprawdzając, czy wciąż tam są. Ich nieregularny kształt i nieprzyjemna faktura wzbudzały w niej obrzydzenie. Choć specjaliści powtarzali, że to niemożliwe, Harriet uparcie twierdziła, że bywały dni, gdy brzydkie szramy piekły ją żywym ogniem, ani na chwilę nie dając o sobie zapomnieć. To minie, słyszała ciągle. To minie.
Pierwszy raz ocknęła się prawie czterdzieści pięć godzin po wypadku. Zdążono poddać ją dwóm operacjom i natychmiast poinformowano o kolejnych czekających ją zabiegach. Zgadzała się na wszystko, co sugerowali chirurdzy, zgadzała się na wszystko, bo tkwiła w amoku, który uniemożliwiał prawidłowe myślenie. Rozmawiając z funkcjonariuszami policji zmuszającymi ją do przypomnienia sobie szczegółów wypadku, czuła jedynie tępy ból w skroniach i frustrację wynikającą z braku konkretnych wspomnień. Złożone zeznania na niewiele się zdały – były niekompletne i chaotyczne. Niestety wraz z upływem czasu wszystko zaczęło wracać.
Przekornie, wspomnienia wybudzały się podczas snu. Z dnia na dzień, bardzo powoli, przemycały do jej świadomości coraz więcej szczegółów, uwydatniając błędy, które popełniła tamtego dnia. Nie była pewna, jak wiele z tych wspomnień było przebłyskami rzeczywistości, a ile z nich wykreowała wyobraźnia. Pewna była tylko jednego – wolałaby nie pamiętać niczego.
Wiedząc, że nie będzie w stanie ponownie zasnąć, postanowiła pojechać do pensjonatu na kilka godzin przed ustaloną w grafiku zmianą, tym samym pozwalając dyżurującemu pracownikowi iść do domu. On ucieszył się, że wcześniej znajdzie się we własnym łóżku, ona natomiast odetchnęła z ulgą, że miała dobry powód, by do niego nie wracać. Zajęła się pracą, pozwalając umysłowi zatracić się w dobrze znanych obowiązkach. Kręciła się przy recepcji, nie spodziewając się odwiedzin o takiej porze, dlatego z zaskoczeniem spojrzała na drzwi, gdy rozbrzmiał dźwięk dzwonka powieszonego nad nimi. Machinalnie wygięła usta w uśmiechu, którym zawsze witała gości, jednak ten bardzo szybko zmienił się w krzywy grymas. — Cześć — odpowiedziała, choć nie zwykła komunikować się z potencjalnymi klientami w równie poufały sposób. Mężczyzna wyglądał parszywie. Mimo darzenia go ogólną niechęcią potrafiła docenić jego przystojną twarz i intrygujący uśmiech, jednak dzisiaj mieszanina zmęczenia oraz fioletowo zielonych sińców jedynie tę niechęć wzmagała.
Położyła dłonie na ladzie i wyprostowała się, przyjmując nienaturalną pozę. — Potrzebujesz obdukcji, doceń, że się troszczę — odpowiedziała twardo, nie próbując uciekać od niego wzrokiem. Był ostatnią osobą, którą chciała gościć w swoich progach. Nie zmierzała dociekać, przeciwnie, wolała nie wiedzieć kto oraz z jakiego powodu, zmienił jego oblicze w równie malowniczy pejzaż. — Mogę zamówić ci podwózkę — zasugerowała, nie chcąc zostawić go całkowicie bez pomocy.
Nie, ten dzień nie mógł zacząć się lepiej.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Od czasu pobicia przez psychopatę z Shadow miał wrażenie, że jego szare komórki nie działają tak jak wcześniej. Coś się paliło w obwodach i pewnie, gdyby nie odczuwał tak ogromnego wstydu to udałby się prosto do Szwajcarii, gdzie lekarze z drogich klinik rozebraliby go na części pierwsze, a potem składali. Wyszedłby z tej ludzkiej fabryki tak odnowiony, że pewnie nie poznaliby go w pracy. Zamiast tego jednak cierpiał jak wszyscy śmiertelnicy, bo uznał głupio, że to pasuje do krajobrazu człowieka upadłego i błagającego o przebaczenie. Oczywiście, tylko w metaforycznym tego słowa znaczeniu, bo jeszcze nie znalazł odpowiedniej siły, by pójść do Diviny i rzucić się przed nią na kolana.
Nie bał się powtórki – pewnie by jej po prostu nie przeżył – ale faktu, że w jej oczach zobaczy pogardę i choć w stosunku do wszystkich, mógł sobie na nią pozwolić… tak odrzucenie przez nią sprawiłoby, że nie dałby rady. Brzmiało to dość tanio i kiczowato, momentami sam czuł się jak aktor ze spalonego teatru, ale naprawdę wiedział, że zawalił.
I waliło mu się absolutnie wszystko na głowę, a on spoglądał w górę, na sufit pensjonatu i czekał aż tynk zacznie odpadać i wreszcie spadnie na niego jakaś kara boska. Może i czuł się nieco jak Atlas, który na barkach trzymał cały świat, ale wiedział, że to nie jest dostateczne zadośćuczynienie na wszystko, co ostatnio przyszło mu na haju uczynić. Mógłby wypisywać swoje grzechy w tych bogatych i hipsterskich notesach, ale jeden uwierał go bez reszty - utrata Hectora – i sprawiał, że nawet teraz, tu, naprzeciwko dziewczyny, której nie darzył estymą, odczuwał absolutnie n i c.
Ktoś wyprał mu uczucia bez reszty i choć wiedział, że za chwilę wrócą i przygniotą go jak te gwoździe Chrystusa do krzyża (tak chyba tłumaczyła mu to Divina) to obecnie wszystko było mu jedno i chciał jedynie zniknąć. Najlepiej zaś zaszyć się na stałe, przepaść, wyjątkowo tym razem nie ciągnąc nikogo ze sobą na dno.
- Obdukcji, tak? Mam zgłosić, że brzydki pan mnie pobił i teraz nie mam zębów, dowodu osobistego i godności? – próbował się zaśmiać, ale tego typu ruchy były dozwolone dla ludzi, którzy żebra mieli w jednym kawałku. Podejrzewał zaś, że te jego są tak pogruchotane, że za chwilę zacznie wydawać dźwięki jak świnka skarbonka przy wrzuceniu drobniaków. Tak przynajmniej słyszał, bo on monet nigdy nie wrzucał i podobnej zabawki nie posiadał. Może w tym tkwił problem Richarda Remingtona? Wszystko dostawał od zaraz, jeszcze ciepłe, last minute order. Roześmiał się nieco jak szaleniec, którym był, a potem nacisnął dzwonek tak długo, że mogły im popękać bębenki w uszach, ale przecież jak kapryśne dziecko wszystkiego musiał dotknąć i przy okazji zepsuć. – Nie chcę podwózki, Harriet. Chcę się tutaj przespać – przeciągał sylaby, zupełnie jakby pragnął na dłużej zostać w jej obecności. Bał się ostatnio samotności, bo wówczas wypełzał spod łóżka potwór z wielkim szyldem KOKAINA i gryzł go do momentu, gdy nie rozsypał mu działki i nie mógł wgryźć swoich ząbków w te kolumbijskie kryształki. – Poza tym, skarbie, trzeba mnie było widzieć przed tygodniem. Wtedy nie miał mnie kto zbierać, myślałem o tobie – i o wielu innych osobach, choć żadnego numeru nie wybrał.
Chciał zdechnąć w samotności, upodlony do reszty. Najwyraźniej jednak ta ofiara losu, która go tłukła, nawet to potrafiła spierdolić.

Harriet L. Pemberton
przyjmuje gości w — Charlotte Guesthouse
29 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oczyściła swoje imię z zarzutów o zamordowanie narzeczonego i wreszcie zajęła się ratowaniem pensjonatu, którego wypłacalność stoi pod znakiem zapytania. Poza tym próbuje zrozumieć swoje uczucia do Nicholasa i przestać obawiać się tego, co l u d z i e powiedzą.
Mówił spokojnie i niezbyt głośno, a mimo to w powietrzu zapachniało niewypowiedzianą groźbą.
— Zaraz — mruknęła, znaczną część jego wypowiedzi puszczając mimo uszu. — Jak zamierzasz zameldować się w pensjonacie, skoro nie masz dokumentu tożsamości? — spytała, marszcząc brwi. — To chyba oczywiste, że w y m a g a m y od naszych gości podania dowodu osobistego lub paszportu — dodała, śledząc mimikę jego pokiereszowanej twarzy. Nie zamierzała traktować mężczyzny z nienależną mu wielkodusznością. A może po prostu łapczywie chwytała się każdego argumentu, pozwalającego jej wyrzucić go poza próg pensjonatu?
Życie byłoby nieporównywalnie prostsze, gdyby problemy traktować jak worki pełne zeszłotygodniowych odpadów. Pozbywać się kłopotów, wystawiając je poza drzwi. Udawać, że nie próbują wedrzeć się z powrotem, a ich smród maskować perfumami o kwiatowych nutach przywodzących na myśl wiosenną łąkę.
Czy mogła tak postąpić z człowiekiem? Czy on postąpiłby inaczej, gdyby role się odwróciły i to ona potrzebowałaby pomocy?
Ostentacyjnie zamknęła kalendarz, w którym próbowała uporządkować nadchodzące obowiązki, lecz zanim zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzję w związku z niespodziewanym gościem, pomieszczenie wypełnił dźwięk telefonu. Uniosła dłoń, każąc mężczyźnie poczekać i odebrała, używając wyuczonego zwrotu.
Tak, pani Miller. Nie, to nie będzie dla nas kłopot. Z przyjemnością zajmę się rozwiązaniem tej kwestii — mówiła, nie bacząc na wzbierającą w czekającym mężczyźnie irytację. Odłożyła słuchawkę telefonu, który młodsze pokolenia widywały jedynie w produkcjach filmowych z minionego stulecia lub muzeach (jeśli do takowych w ogóle zaglądały), po czym wróciła spojrzeniem do Richarda Remingtona. Nie znała go, a mimo to oceniała. Aż do tej chwili nie zastanawiała się nad tym, co było powodem łączącej ich niechęci. W innych okolicznościach wodziłaby za nim wzrokiem pełnym ciekawości, jednak dostrzegłszy w nim ogrom arogancji i wybujałą pewność siebie, wolała trzymać chłodny dystans. Cała jego postawa krzyczała: uważaj! nie podchodź! Powinna była posłuchać intuicji, która doradzała oddelegowanie delikwenta i zamiecenie problemu pod dywan. Powinna była…
— Czterysta dolarów za noc. Płatne gotówką. Jeśli zamierzasz korzystać z dostępnej dla gości części restauracyjnej, doprowadź się do porządku, s k a r b i e — wydusiła, wkładając w ostatnie słowo tyle goryczy, ile tylko była w stanie z siebie wykrzesać. Domyślała się, że sprawdza na siebie nieszczęście. Winą za to zamierzała obarczyć rodziców, którzy niewłaściwie ją wychowali, tłumacząc, że obowiązkiem każdego członka budowanego społeczeństwa jest niesienie pomocy bliźniemu. Bzdura! Gdyby była rozważna, nie ulitowałaby się nad losem poobijanego nieszczęśnika.
Może wyciągając do niego rękę, chciała odpokutować za własne przewinienia?
Sięgnęła po klucz z numerem trzynastym.
— Zaprowadzę cię — oznajmiła, wychodząc poza kontuar. Minęła główny korytarz i skręciła w lewo. Znaleźli się w najbardziej wysuniętym na wschód skrzydle budynku, gdzie obecnie przebywało najmniej osób. — Obawiam się, że pożałuję tych słów, ale jeśli będziesz czegoś potrzebował, wiesz gdzie mnie znaleźć — dodała, wysuwając ku niemu otwartą dłoń, na której spoczywał pojedynczy klucz.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nie zamierzał rozczulać się nad sobą. Prawo do tego stracił gdzieś między wieszaniem niczemu winnej dziewczyny i pobiciu jej, a gwałtem po kokainie na najlepszej przyjaciółce. Zresztą, może i miał cały wachlarz wad i zachowań poniżej krytyki – patrz, wyżej wymienione – ale nigdy nie należała do nich hipokryzja. Wiedział, że zasłużył na to, by ten cały psychopata rozdeptał go jak robaka i chyba to nawet byłby lepszy scenariusz niż ten Szeol, po którym podążał w swoich białych bucikach.
Ostatnio za często lądowały w koszu z powodu krwi, którą pewnie dało się jakoś doprać, ale Remington nie przypuszczał, że ktokolwiek wymyślił pralki. Obecnie zaś sam czuł, że potrzebuje dobrego programu, bo zagubił się gdzieś pomiędzy środkami przeciwbólowymi, a kokainą. Ta zaś nigdy nie była dobra w terapii, bo w międzyczasie budziła w nim potężne urojenia i tak sobie balansował między odrazą do samego siebie, a przekonaniem, że to wszystko to wielka teoria spiskowa.
Ostatnia jego ulubiona?
Divina rzuciła na niego potężną klątwę i to dlatego zaczął znowu ćpać, a tak długo był czysty. Nie zdążył jednak podzielić się z nikim swoimi przypuszczeniami i zanim się obejrzał, postanowił samemu wymierzać sprawiedliwość i odprawiać egzorcyzmy. Po urazach czaszki, żeber i braku zębów śmiał przypuszczać, że podjął kiepską decyzją.
Odkąd jednak Hector odszedł, tylko takie go interesowały, zupełnie jakby z tą stratą uszło z niego życie i teraz próbował je wygnać z piersi bardzo niekonwencjonalnymi metodami, zakładającymi zaczepianie silniejszych od siebie, tak, by w końcu odpowiedzieli mu i zakończyli tę ponurą egzystencję, gdzieś między piekłem, niebem, a zwykłym czyśćcem. Był przekonany, że to właśnie czuje jego dziecko w tych pieprzonych zaświatach i to wcale nie poprawiało jego humoru. Tak właściwie umarł on już po przekroczeniu tego dobytku, ale musiał się trzymać na nogach.
- Na twoje piękne oczy, Harrie – spojrzał na nią i próbował ją zaczarować swoim wdziękiem, ale zadanie miał utrudnione, więc mógł tylko liczyć na jej kobiecą i współczującą stronę natury. Tę odpowiedzialną za przygarnianie każdej ofiary losu do swoich piersi (zdecydowanie, nie pogardziłby), choć jak ustalił już wcześniej, wcale taką ofiarą nie był.
Z ulgą więc przyjął dzwonek telefonu, który zwiastował, że nie tylko on znajduje się w potrzebie i jednocześnie dawał mu czas na ogarnięcie się. Na tyle, że nareszcie przeszukał swoje kieszenie i wyjął plastik, który zazwyczaj dawał mu władzę. Obecnie wcale tego nie czuł, jak i nie czuł niechęci do tej dziewczyny, bo mimo wszystko ratowała mu życie. Schronienie, jakie mogła mu oferować, było niemalże jak powrót do Edenu, choć przecież z Szeolu można było wydostać się jedynie przez Zbawiciela.
Tak słyszał, gdy przyszło mu studiować judaizm. Tak, jeszcze nie wybrał religii przewodniej swojego życia i choć ci cali Żydzi wydawali mu się hipstersko nienajgorszym sortem to miał wrażenie, że niosą ze sobą zbyt wiele ograniczeń. Dlatego poprzestał na kilku urokliwych historiach, które chętnie opowiedziałby swojej ulubionej recepcjonistce, gdyby nie skasowała go w tak horrendalnie drogi sposób.
- Ile?! Za tę norę w tej dzielnicy?! – oburzył się, a potem westchnął. Z gotówką to on miał problem. Wyjął jednak pomięte banknoty z kieszeni swoich spodni i wręczył jej, starając się ukryć fakt, że jeden jest podarty. Zupełnie jak on. Czy to znaczyło, że miał być mniej kochany?
Prychnął i kiwnął głową, gdy zdecydowała się go odprowadzić.
- Ależ, kochanie, jesteś absolutnie urocza. Prawdziwa pani tego pensjonatu, gwiazda zaranna, wieżo radości i uczciwości… - i w którymś momencie musiała zauważyć, że bełkocze nie dość, że bez sensu, ale na dodatek zaczyna przekręcać końcówki i patrzy na nią coraz mniej przytomnie, zupełnie jakby się dusił i nie mógł wypowiedzieć kolejnych słów.
Czy to jakaś popierdolona kara boska?!

Harriet L. Pemberton
przyjmuje gości w — Charlotte Guesthouse
29 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oczyściła swoje imię z zarzutów o zamordowanie narzeczonego i wreszcie zajęła się ratowaniem pensjonatu, którego wypłacalność stoi pod znakiem zapytania. Poza tym próbuje zrozumieć swoje uczucia do Nicholasa i przestać obawiać się tego, co l u d z i e powiedzą.
Poruszyło się w niej coś głęboko ukrytego. Zakurzona struna, odzywająca się tylko wtedy, gdy nadciągały niedające się powstrzymać problemy. Nie lubiła tego uczucia; nieprzyjemnie drżącego serca, które chciało wykrzyczeć: zatrzymaj się, nim będzie za późno. Prawdopodobnie miało to związek z czymś, co kobiety uwielbiały nazywać i n t u i c j ą, choć tak naprawdę było jedynie wyuczoną dzięki doświadczeniu ostrożnością. Harriet zdobyła ją dzięki wielu błędom, z których każdy nosił inne imię. Poprawka, na liście było dwóch Anthonych, za co obwiniać powinna modę charakterystyczną dla końcówki lat osiemdziesiątych.
Była skłonna stwierdzić, że haczyk połknęła tylko dlatego, że żaden Richard niczego jej dotąd nie nauczył. Za to D i c k ó w powinna była umieć się wystrzegać już od dawna.
— Norę? — rzuciła, nawet nie próbując powstrzymać oskarżycielskiego tonu. Cenę zawyżyła celowo. Wprawdzie było za późno, żeby powstrzymać irytujące drżenie wewnętrznej struny, ale jeśli miała słuchać tej niewdzięcznej melodii jeszcze przez jakiś czas, musiała cokolwiek na tym ugrać. Pieniądze wydawały się właściwym zadośćuczynieniem, szczególnie że permanentnie cierpiała na ich niedobór. On natomiast wyglądał na mężczyznę, którego majętność była wprost proporcjonalna do złośliwości charakteru. Czy gdyby Harriet zmieniła się w jędzę, mogłaby wcześniej spłacić zaciągnięty w banku kredyt?
Starannie wyprostowała banknoty, uważając, by mocniej nie podrzeć jednego z nich, po czym schowała je w kasetce pod ladą. Mimo że zamierzała pomóc Dickowi, nie powinien oczekiwać od niej równie delikatnego traktowania.
Wsłuchując się w litanię niezbyt udanych komplementów, wzniosła oczy ku górze, błagając, by ten skończył jak najszybciej. Musiała bowiem zająć się panią Miller, która lada chwila miała zejść do lobby, by – prawdopodobnie – zarzucić ją obszerną listą wymagań, które jako porządna gospodyni powinna była spełnić bez mrugnięcia okiem. Zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno wymieniła pościel w pokoju tej kobiety, czy nie zapomniała wymienić ręczników, czy może któreś ze śniadań okazało się nie spełniać jej wygórowanych oczekiwań. I gdy tak rozmyślała, zachodząc w głowę czego nie dopilnowała, idący obok niej mężczyzna zaczął bełkotać. Przyjrzała mu się z budzącym się niepokojem. Pachniał nieświeżo – właściwie cuchnął – więc nie potrafiła stwierdzić, czy jego mętny wzrok był spowodowany alkoholem. A może innymi używkami?
— Dobrze się czujesz? — spytała, odruchowo przykładając mu dłoń do czoła, jakby chciała sprawdzić dziecku temperaturę. — Dick — szturchnęła go, kiedy nagle oparł się o ścianę i zaczął osuwać się coraz niżej.
Jeśli do tej pory nie dała się wyprowadzić z równowagi, teraz nastąpił przełom.
— Kurwa, tylko mi tutaj nie mdlej! — powiedziała znacznie głośniej, niż zamierzała, co musiało zaalarmować gości z pokoju naprzeciwko, bo jedne z drzwi otworzyły się i zza nich wyjrzał mężczyzna w średnim wieku. Obrzucił ich karcącym spojrzeniem (wszak godzina wciąż była wczesna), po czym zamknął drzwi. Trzaskając. Harriet zanotowała w pamięci, by zaoferować mu rabat na kolejną dobę.
Myśl, kobieto, myśl!.
Naturalnie przyszło jej do głowy, by wezwać pogotowie, ale wygląd Richarda ją powstrzymywał. Zasugerowała, by udał się na obdukcję, ale wyraźnie zaznaczył, że pomysł ten mogła wsadzić sobie… Podejrzewała, że nie chciał pomocy służb. Ale jakie inne miała wyjście?
Kucając przy nim, jakby bała się zostawić go samego choćby na sekundę, wyjęła telefon i wezwała pogotowie. Głos trząsł się jej przy tym niesamowicie. Zapomniała nawet o kolejności podawania informacji podczas takiego wezwania, ale na szczęście dysponowała stabilnym połączeniem. I opłaciła rachunek za telefon.
— Mógłbyś mi tutaj nie umierać, do cholery — rzuciła błagalnym tonem, obawiając się, że jeszcze moment, a się rozpłacze. Nie, nie dlatego, że było jej żal tego mężczyzny. Ale dlatego, że to wszystko działo się w jej miejscu, idylli, którą dla siebie stworzyła, a która powoli zaczynała upadać.
Jego rachunek diametralnie skoczył w górę.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Jeszcze na odwyku miał w posiadaniu – to znaczy w sposób najpodlejszy, że ukradł, bo przecież nie dało się mieć tam czegoś na własność – ulotkę, która w jasny sposób określała scenariusze dla zatwardziałych ćpunów. Właściwie to były pisma podobne dla tych nieustannych grzeszników, tyle, że zamiast kary boskiej w postaci płomieni były udary, zawały i wylewy. Może i w stosunku do pism chrześcijańskich z odległą pokutą w życiu wiecznym miał ambiwalentny stosunek, ale akurat nie mógł nie brać sobie do serca wizji siebie jako rośliny. Pięknej – rozumie się samo przez się – ale wciąż ułożonej bez życia na łóżku, bez czucia, bez wspomnień. Albo co gorsza, zamkniętej w swoim ciele i takiej, której nie da się już wydostać.
Jeśli na świecie istniało piekło to musiało nosić znamiona hospicjum dla takich przypadków i żadne płomienie żądzy szatana nie mogły się z tym równać. Zwykł mówić, że wówczas znajdzie ludzi, którzy odstrzelą go z broni myśliwskiej i zakończą jego marną egzystencję, ale uderzała go ta bezbronność i zależność od drugiego człowieka. Nie od pieniędzy, bo przecież te zapewne by posiadał, ale od zwykłego, dobrego serca bliźniego swego.
Remington mierzył ludzi swoją miarą, więc podejrzewał, że na wiele nie mógł liczyć. Nie zaskoczyło go więc, że z dymem puścił ulotkę w swoim pokoju, w metalowym kuble, choć groziło to utratą przywilejów. Nie mógł znieść jednak tego paraliżującego (skądinąd) strachu, który nie tylko oczy miał wielkie. Również długie były ręce, które wyciągały się do niego i nakazywały mu bez końca przypominać sobie obrazy ludzi uwięzionych w swoim świecie. Na dodatek, on sam robił wszystko, by dołączyć do tych dzielnie pokutujących za niedozwolone substancje, bo spalał siebie i swoje ciało na ołtarzu chemicznego orgazmu bez końca.
Dziwne, że właśnie to powracało do niego rykoszetem, gdy zwyczajnie zaczynał słabnąć, a jego dłoń nagle była ciężka i zupełnie bezwładna. Miał wrażenie, że oto dokonuje się podział na strony jego ciała i jedna z nich odmawia przynależności, choć przecież był jej dobrym właścicielem i traktował ją w odpowiedni sposób.
Mimo wszystko jednak franca zaczęła opadać, jak i kącik jego ust, a on powoli zaczynał sobie zdawać sprawę, że nie dzieje się nic dobrego. Jak to niesforne dziecko zaczął machać jedyną, dostępną kończyną jaką była jego dłoń, jeszcze nieporażona przez te nietypowe siły i wskazał na telefon.
- P o m o c y – słowo nagle wydało mu się jakieś nietypowe, szukał go długo w swojej pamięci i usiłował wyłowić spośród głosek, które zaczęły zlewać się w jedno i miał wrażenie, że już nie ma niczego – ani myśli, ani wyrazów ani uczucia poza tą narastającą z każdej strony paniką, która wdzierała mu się pod czaszkę.
Jeszcze funkcjonował, ale coś się przepaliło, system na którym działał nagle postanowił się zdezaktualizować i ta stara wersja nie spełniała swoich założeń. Pieprzeni, boscy informatycy, gdzie się wciska jakiś reset?
Przymknął oczy, bo miał nadzieję, że to skłoni jego organizm do zawieszenia i do przywrócenia stanu używalności po przebudzeniu, ale na próżno, cały czas był boleśnie świadomy i jedyne co mógł robić to prosić Harriet, by wezwała pomoc, bo nie poradzą sobie ze wszystkim.
Bo on sobie nie poradzi, a jest za młody i za piękny na bycie jednym z wielu na szpitalnej grządce.
Pomocy.

Harriet L. Pemberton
przyjmuje gości w — Charlotte Guesthouse
29 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oczyściła swoje imię z zarzutów o zamordowanie narzeczonego i wreszcie zajęła się ratowaniem pensjonatu, którego wypłacalność stoi pod znakiem zapytania. Poza tym próbuje zrozumieć swoje uczucia do Nicholasa i przestać obawiać się tego, co l u d z i e powiedzą.
Nie rozumiała, czym sobie na to wszystko zasłużyła.
Nigdy nie była wzorem cnót wszelakich, swoje życie ozdabiając wieloma błędnie podejmowanymi decyzjami, aczkolwiek żadnej z nich nie nazwałaby grzechem ciężkim, którego konsekwencje zmieniłyby jej duszę w niegodną przebaczenia. Niestety nigdy o to przebaczenie nie poprosiła. Mimo że wielokrotnie stawała oko w oko ze swoimi występkami, przyznając się do wszelkich zarzucanych win, nie nauczyła się p r z e p r a s z a ć. Czym innym było rozumienie, że popełniło się błąd, a czym innym okazanie skruchy i prośba o przebaczenie. Harriet była uparta. Ponadto wmówiła sobie, że większą wartością jest wyciąganie nauki z własnych pomyłek, niżeli przekazanie skrzywdzonej osobie jednego słowa: przepraszam. To nie tak, że nigdy nie wypowiedziała go głośno. Robiła to wiele razy, szczególnie jako mała dziewczynka, która po raz kolejny – aczkolwiek nie do końca świadomie – zawodziła rodziców. Jednakże zazwyczaj robiła to pod przymusem lub aby osiągnąć cel – święty spokój.
Czy teraz za to płaciła?
— Zaraz tu będą, wytrzymaj, proszę — jęknęła rozpaczliwie. Nie udawał. Naprawdę cierpiał, a szok malujący się na jego twarzy, był ostatecznym dowodem na to, że tracił nad sobą panowanie. Zrobiło jej się gorąco. Nie miała pojęcia, jak długo będą czekać na pomoc. Z każdą chwilą denerwowała się coraz bardziej, zastanawiając się, co mogłaby zrobić, aby zająć się nim odpowiednio do przyjazdu karetki. Z drugiej strony, nie wiedząc, co mu dolega, mogłaby zaszkodzić. Trzymała się więc blisko niego, nie wykonując żadnych ryzykownych działań. Medycyna była jej zupełnie obca! Szczerze mówiąc, przyszło jej do głowy, że mężczyzna przechodzi zawał mięśnia sercowego. Ale wyglądał na młodego, zbyt młodego, by mierzyć się z problemami kardiologicznymi. A może to wszystko było konsekwencją pobicia?
— Są! Słyszysz? Są już. Zaraz wrócę. Muszę ich pokierować — powiedziała, wstając gwałtownie. W pensjonacie zaczęło się poruszenie. Część gości wyszła na korytarz, by sprawdzić, co wywołało zamieszanie. Harriet nie zwracała na nich uwagi, biegnąć w stronę wejścia. Gdy tylko natknęła się na medyków uzbrojonych w ogromne torby oraz nosze, wprowadziła ich do środka i wskazała odpowiedni korytarz. Stanęła niedaleko i ze szczelnie splecionymi ramionami, przyglądała się ich pracy. Ratownicy zadawali jej pytania, ale na większość z nich nie znała odpowiedzi. Przekazała im dane mężczyzny, informując, że prawdopodobnie nie ma przy sobie dokumentów. W skrócie opowiedziała o jego niepokojącym zachowaniu, by następnie odsunąć się tak, jak poprosił jeden z medyków. Czuła się zbędna, jednocześnie doznając ogromnej ulgi; mogła spokojnie zostawić Dicka w rękach specjalistów i przestać się nim przejmować. Bo niby z jakiego powodu, miałaby rozczulać się nad jego osobą? Ostatecznie przecież nigdy za nim nie przepadała.
Z uwagi na to, że nie była rodziną pacjenta, nawet nie zaproponowano jej, by udała się do szpitala wraz z nimi. Całe szczęście, bo musiałaby odmówić, wymawiając się obowiązkami w pracy. Stała na zewnątrz, póki karetka nie odjechała, a gdy zniknęła za zakrętem, odwróciła się i zaczęła uspokajać gości – w tym panią Miller, która zadawała najwięcej pytań. Ciekawska żmija.

Koniec.

Dick Remington
ODPOWIEDZ