dziennikarka śledcza — The Cairns Post
24 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Po skończonym stażu zdobyła swój wymarzony zawód dziennikarki śledczej. Grzeczne pidżama party z przyjaciółkami powoli zamienia na mniej grzeczne wieczory z Nico, w którym powoli się zakochuje, ale przez różowe okulary na nosie nie dostrzega, jak niewiele o nim wie.
#3

Harper od zawsze lubiła zwierzęta. - być może to przez cechy jej charakteru, a być może kwestię wychowywania się na farmie, w rodzinnej winnicy. Przestrzeń panująca wokół nie nakładała żadnych ograniczeń co do możliwości posiadania zwierzaków czy czasowym opiekowaniem się bezdomnymi szczeniakami czy kotkami. Wszechobecna natura działała na nią uspokajająco i kojąco.
Decyzja o zaangażowaniu się w wolontariat przyszła jej całkowicie naturalnie. W tym samym czasie, kiedy sama rozpytywała o możliwość bezpłatnej pomocy, widziała również ogłoszenia dotyczące płatnych stanowisk. Z miejsca jednak odrzuciła tę opcję - nie chciała, by pomoc zwierzakom zaczęła kojarzyć jej się z pracą, ale trwała sobie zaszufladkowana jako pasja. Jasne, można łączyć jedno z drugim, jednak w jej przypadku to pole zostawiła sobie na dziennikarstwo.
Nie miała specjalnego przygotowania technicznego czy zoologicznego, nie wspominając już o wykształceniu w kierunku weterynarii. Jej obowiązki ograniczały się zatem głównie do doglądania zwierzaków i ewentualnego alarmowania pracowników, jeśli działoby się coś niepokojącego, karmienia podopiecznych i innej doraźnej pomocy. Robiła właśnie wieczorny obchód, doglądając czy ze zwierzakami wszystko w porządku. Dla ułatwienia odhaczała poszczególne sekcje w notesie. Sanktuarium było dość spore i rozległe, więc - jako stosunkowo nowej osobie - łatwo byłoby się pogubić.
Stanęła akurat przy pieskach dingo, kiedy stan jednej z samic lekko ją zaniepokoił. Leżała w wykopanej norce, której parę godzin temu jeszcze nie było. Oczywiście Harper odrobiła pracę domową i przed ubieganiem się o wolontariat zaczytywała się o australijskiej faunie, stąd też nabrała podejrzeń co do stanu owej podopiecznej, u której zresztą Audrey parę tygodni stwierdziła ciążę.
- Audrey? - zawołała swoją szefową i jednocześnie dawną koleżankę z dziecięcych lat. Dziewczyny minęły się przed chwilą w jednej z alejek, stąd też Harper miała nadzieję, że Clark ją usłyszy - Nasza dingo chyba zaczyna rodzić. Ale sama nie wiem, chyba coś nie jest do końca okej. Trochę ciężko oddycha - dodała lekko spanikowana. Starała się nie wpaść w tryb drama queen, ale hej - nie codziennie w końcu masz okazję uczestniczenia przy porodzie.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
W ostatnich tygodniach przepełnionych bólem powiązanym z utratą miłości swojego życia, ulgą dla panienki Clark było Sanktuarium. Bo gdy traciła panowanie nad swoim życiem, coraz częściej nocując na kanapie w swoim gabinecie (nadal bowiem nie znalazła stałego miejsca pobytu, dom tracąc wraz z ukochanym) popadała w objęcia słodkiego pracoholizmu. I nie miała nic przeciwko, bowiem weterynarzem była z czystego powołania niezwykle swoją pracę kochając, a odkąd oficjalnie przejęli z Dawsey’em ten przybytek miała dobrą wymówkę, aby spędzać tu stanowczo zbyt wiele godzin. A przecież zawsze było coś do zrobienia - czy to maluchy do nakarmienia czy przywożone nagłe przypadki czy zwyczajnie najpaskudniejszy z krokodyli jakie posiadali (Mały Charlie) z pewnością potrzebował jej towarzystwa bądź sprawdzenia kolejnych zadrapań jakich nabawił się drocząc się z nielubianymi przez niego pracownikami.
Nic więc też dziwnego, że wieczorem również przechadzała się między kolejnymi alejkami upewniając się, że z jej zwierzakami jest wszystko w porządku, a te które były pod jej opieką medyczną odpowiednio reagują na stosowane leczenie. I choć zmęczenie widniało na jej twarzy, a ona sama niezdrowo schudła w ostatnich tygodniach Audrey skupiała się w pełni na swojej pracy ciesząc się z tych krótkich chwil, podczas których nie zalewa jej rozpacz. Dopiero znajomy głos sprawił, że wyrwała się ze swoich obowiązków, zaniepokojonym spojrzeniem odnajdując źródło głosu, aby szybko do niego podjeść z wierną torbą w dłoni. - Zaczyna rodzić i jest na wybiegu? - Dopytała z zaskoczeniem, bo przecież wydała jasne polecenie, aby nie wypuszczać suki na wybieg, na wszelki wypadek gdyby małe spieszyły się na ten świat. - Wiesz, ile mniej więcej może to trwać? - Spytała, bo ta kwestia była niezwykle ważna. Powoli nabrała powietrza w płuca by po chwili je wypuścić, starając się zapanować nad złością, kierowaną w stronę pracowników. - Dobra, po pierwsze, trzeba ją stamtąd zabrać, żeby inne dingo jej nie stresowały. Ja po nią pójdę, bo mnie zna znaczniej dłużej. - Zaczęła, w głowie układając już plan działania. - Wiesz gdzie są koce i ścierki? Mogłabyś je przynieść do kojca 5A i zabrać ze sobą mogą torbę? Koce trzeba ułożyć na ziemi, aby miała wygodnie, ścierki przydadzą nam się później. Jak ją przeniesiemy dokładnie ją zbadam i zobaczymy jak sprawa wygląda. - Mówiła spokojnie, z opanowaniem w głosie gdyż nie był to pierwszy raz kiedy przyszło jej przyjmować poród… I niezwykle cieszyła się, że nie padło na wielbłąda bądź krowy jej sąsiadów gdyż z tymi bywało niezwykle sporo problemu. -Trzymaj, spotkamy się za chwilę. - Dodała by z uśmiechem i wdzięcznością wręczyć dziewczynie swoją torbę, samej otwierając niewielką furtkę, aby przejść na wybieg. Zaletą leczenia tych zwierząt był fakt, że znały doskonale jej zapach i była tu bardziej jako swoja niż nie swoja.


Harper Callaway
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
dziennikarka śledcza — The Cairns Post
24 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Po skończonym stażu zdobyła swój wymarzony zawód dziennikarki śledczej. Grzeczne pidżama party z przyjaciółkami powoli zamienia na mniej grzeczne wieczory z Nico, w którym powoli się zakochuje, ale przez różowe okulary na nosie nie dostrzega, jak niewiele o nim wie.
Harper była dobrym obserwatorem i odnotowała, że w ostatnim czasie Audrey niemal nieustannie przebywała w Sanktuarium. Ze względu na studia grafik Callaway był dość nieregularny, a mimo to za każdym razem napotykała na Clark. Mijając ją za każdym razem miała wrażenie, że Audrey jest w jakimś transie. Wyraźnie też schudła. Z obserwacji Harper wszystkie te znaki wskazywały na jakieś ciemne chmury, jakie zebrały się nad właścicielką Sanktuarium. Pomimo, że Harper bywała dość wścibska i gadatliwa, nie chciała jednak wypytywać Audrey o takie sprawy. Co prawda niegdyś były sobie bliskie - jeszcze parę lat temu kiedy wszystko było prostsze, a ich jedynym zmartwieniem było to, żeby zdążyć na wieczorynkę i kolację do domu zanim mama zacznie się martwić. Jednak lata bez kontaktu zrobiły swoje i w pewnym sensie dziewczyny obecnie poznawały się od nowa. Kto wie, może jeszcze kiedyś przyjdzie czas na takie rozmowy.
Odczuła ulgę widząc, że Audrey po chwili była już przy niej.
- Tak, była tu cały czas - potwierdziła, mając nadzieję że nie wsypała właśnie kogoś z pracowników. Następnie wypuściła głośno powietrze z ust, zastanawiając się nad kolejnym pytaniem - Przechodziłam tędy wcześniej, jakieś... 40 minut temu? Chyba tak. I wszystko jeszcze było okej. To znaczy, nie wyglądało żeby było nie okej - odparła, choć coraz ciężej było jej się skupić i przypomnieć sobie wszystkie niezbędne fakty.
Z ogromnym skupieniem wysłuchała dalszych wskazówek Audrey. Aż ją kusiło, żeby wszystko zapisać, ale od razu odrzuciła ten pomysł stwierdzając, że ma na to za mało czasu - Tak, tak, wiem gdzie są. Wszystkim się zajmę... 5A, koce, ścierki... - powtórzyła hasłowo - Wszystko przygotuję, w razie czego wołaj! - dodała na wszelki wypadek, gdyby jednak na coś miała się jeszcze przydać przy ewakuacji ciężarnej, po czym odebrała od Audrey torbę.
Pędem ruszyła w stronę małego pomieszczenia gospodarczego, w którym miała znaleźć potrzebne rzeczy. Chwyciła dwa koce, a następnie dobrała jeszcze jeden, na wszelki wypadek. Do ścierek dobrała jeszcze miskę z wodą i tak obładowana ruszyła w stronę kojca wskazanego przez Clark. Rozłożyła koce i zerkała zniecierpliwiona w kierunku, z którego spodziewała się ujrzeć nadchodzącą koleżankę.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey zmarszczyła brwi i ściągnęła pełne wargi w wąską linię w wyrazie trudnego do ukrycia niezadowolenia. Słyszała, po swoim krótkim pobycie u dziadka w Sydney, że posiadali problemy z pracownikami, nie sądziła jednak, że były one aż tak wielkie. Bo jak inaczej wytłumaczyć niekompetencję, która mogła prowadzić do niezwykle przykrego obrotu wydarzeń? Nie wiedziała.
- Dobrze, dowiem się kto za tym stoi. - Stwierdziła więc, bardziej do siebie niż do towarzyszącej jej dziewczyny, ze stanowczością w głosie zapowiadającą, że z pewnością tego nie odpuści. I jeśli ktokolwiek choć odrobinę znał Audrey Bree Clark to doskonale wiedział, że tak z pewnością się stanie, bowiem w pracy stawiała swoje zwierzęta oraz zawsze na pierwszym miejscu. - Dobra, damy radę. - Wyrzuciła z siebie gdy otrzymała odpowiedzi na pytania, a gdy Harper wyjawiła chęci aby pomóc w przygotowaniach posłała jej wdzięczne spojrzenie.
W czasie, gdy Harper szykowała wszystko na ich przyjście, Audrey podeszła do suczki aby spokojnie przykucnąć przy niej i sprawdzić jej stan - faktycznie zbliżała się do porodu i z pewnością nie mogła pozostać na otwartym wybiegu. Z początku więc, ostrożnie, spróbowała zmusić zwierzaka do wstania, gdy ta odmówiła jednak Audrey ostrożnie uniosła ją na ręce, by zanieść ją do wspomnianego wcześniej kojca. I już po kilku krokach poczęła żałować tego pomysłu, jedynie za sprawą przemęczenia wywołanego ostatnią falą pracoholizmu. Nie poddała się jednak, donosząc przyszłą mamę do kojca aby ułożyć ją na kocach.
-Daj mi chwilkę… - Poprosiła zziajana, opierając dłonie o swoje uda aby złapać kilka głębokich wdechów. - Chyba… Chyba wychodzą nadgodziny… - Przyznała siląc się na żartobliwy ton, bo choć niegdyś były blisko i Audrey Harper nadal lubiła, tak w ostatnim czasie czuła się źle, opowiadając innym o swoich, piętrzących się, problemach.
Ostatni głęboki oddech i Audrey już przykucała przy suczce, sięgając po swoją torbę.
- Ostatnio robiłam jej USG, powinna dziś urodzić szóstkę szczeniąt. To może potrwać kilka godzin… Jesteś pewna, że chcesz zostać? Możemy skończyć późno w nocy. - Spytała, jedynie na chwilę odrywając spojrzenie ze zwierzaka, aby przenieść je w stronę Harper. Z jej szybkiego badania jakie wykonywała podczas wypowiadania tych słów wynikało, że miały jeszcze kilka minut do rozpoczęcia porodu. - Mam nadzieję, że sobie poradzi i nie będę musiała przeprowadzać cesarki. - Dodała z nadzieją w głosie i choć u tego gatunku podobne rozwiązania bywały rzadkie, tak nie mogła wykluczyć również takiego scenariusza.

Harper Callaway
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
dziennikarka śledcza — The Cairns Post
24 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Po skończonym stażu zdobyła swój wymarzony zawód dziennikarki śledczej. Grzeczne pidżama party z przyjaciółkami powoli zamienia na mniej grzeczne wieczory z Nico, w którym powoli się zakochuje, ale przez różowe okulary na nosie nie dostrzega, jak niewiele o nim wie.
Harper - jako wolontariuszka - nie była do końca świadoma problemów pracowniczych, jakie napotykały Audrey w Sanktuarium. Wiedziała w zasadzie jedynie tyle, że pracy było dużo, była ona momentami ciężka, co skutkowało sporą rotacją pracowników. Nie każdy zdawał sobie sprawę, że praca tutaj to nie tylko karmienie i głaskanie słodkich koali, ale również sytuacje taka jak ta dzisiejsza. To zdecydowanie nie była praca dla każdego. Sama miłość do zwierząt nie była wystarczająca, ta praca wymagała również dużej elastyczności i pewnej gotowości do poświęceń.
Callaway nieco się uspokoiła, kiedy Audrey stwierdziła że dadzą radę. Takiego słowa otuchy potrzebowała, mimo że dla Clark to na pewno również była potwornie stresująca sytuacja. Ale Audrey to Audrey, wiedziała co robi. Poświęcała przecież Sanktuarium niemal cały swój wolny czas i moce przerobowe. Wychodziło na to, że również i zdrowie, bo przemarsz z suczką dingo najwidoczniej był dla niej niczym heroiczny wyczyn.
- Może przyniosę Ci wody? - spytała zatroskana spoglądając cały czas na towarzyszkę. Wstała, ale następnie znowu przyklękła przy ciężarnej, czekając na ewentualną prośbę Audrey. Nalała suczce wody do miseczki, która znajdowała się już w kojcu i delikatnie podstawiła ją jej pod nos - Nadgodziny, lubię to - zaśmiała się delikatnie - Nie, nie ma opcji, żebym Cię teraz zostawiła. Zostaję - odparła pewnie. Harper nawet przez myśl nie przeszłoby, żeby zostawić Audrey samą. Nie biegała szybko, ale to jednak dodatkowa para nóg (i rąk) do ewentualnego rajdu po dodatkowe koce czy wymianę wody. Być może nawet sama świadomość, że ktoś jest obok była w stanie dodać otuchy.
- Sześć szczeniąt? Co się potem z nimi dzieje? Wszystkie zostają w Sanktuarium? - spytała zaciekawiona. Nie wiedziała, czy kiedy małe podrosną, to wciąż pozostają pod opieką, czy zostają gdzieś rozdzielone, czy może wszystkie zostają, a może - jeśli są zdrowe - zostają wypuszczone - Cesarki... Czy to może wywołać jakieś komplikacje? - spytała niepewnie. Brzmiało, jakby była to ostateczność,a Harper - jako że nie miała wykształcenia weterynaryjnego - nie wiedziała co to właściwie oznacza i jakie może mieć konsekwencje.
W międzyczasie z czułością głaskała zmęczoną suczkę po głowie - Hej, dasz sobie radę. Silna z Ciebie babka. I masz tutaj najlepszą opiekę z możliwych. Urodzisz śliczne, zdrowe dzieciaki - skierowała się do zwierzęcia. Mówiła cicho i spokojnie. Serce jej pękało na ten widok, ale jednocześnie starała się zachować zimną krew. To zdecydowanie nie był odpowiedni moment na okazywanie słabości.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Problemy, z jakimi borykali się nowi właściciele Sanktuarium, pozostawały ściśle między nimi. Nie bez powodu - to na ich ramionach spoczywała cała odpowiedzialność za to miejsce, zarządzanie nim oraz ich rozwiązywanie. I choć nie raz przyprawiało ich to o okrutne ilości nadgodzin, Audrey za nic nie zamieniłaby swojej ścieżki kariery. Fakt, w zwykłej klinice z pewnością byłoby jej o wiele łatwiej i nie musiałaby męczyć się z coraz to większą ilością papierologii tak to właśnie pomoc dzikim zwierzakom skradła jej serce. Nie miały one opiekunów którzy dbaliby o ich samopoczucie, a Audrey trwała w przekonaniu, że są australijskim skarbem który nie powinien nigdy przepaść.
Uśmiechnęła się delikatnie do Harper, choć ten uśmiech nie był w stanie sięgnąć brązowych oczu dziewczyny.
- Dzięki ale nie trzeba, nie mamy na to czasu. - Odpowiedziała z wdzięcznością w głosie wiedząc, że w każdej chwili może zacząć się poród, a wtedy nie będzie miejsca na bieganie po wodę dla niej. Audrey, wbrew pozorom oraz wrażliwości charakteru, potrafiła zagryźć zęby i odsuwać na bok własne zmęczenie, a to towarzyszyło jej od kilku tygodni. - Oho, jak tobie również wejdą w krew chyba będziemy musieli postawić jakieś leżaki w socjalnym. - Zauważyła z cieniem rozbawienia, bo przecież sama zajmowała kanapę w swoim gabinecie nie tylko za sprawą nadgodzin ale i chwilowego braku stałego miejsca zamieszkania. - Ale dziękuję, przyda się pomoc. - Dodała jeszcze zupełnie szczerze bo wiedziała, że pierwszy poród suczki może pójść w najróżniejsze strony i może się okazać, że pomocnik bardzo się jej przyda.
Ciche westchnienie wyrwało się z ust pani weterynarz.
- Chciałabym, aby zostały wypuszczone na wolność to niestety jednak nie zawsze się udaje. - Zaczęła więc, kontynuując badanie. - Staram się, abyśmy stwarzali odpowiednie warunki dla dzikich zwierząt, które mają wrócić na wolność, nie zawsze jednak te urodzone w niewoli dają sobie radę mimo iż dbam, aby mogły zdobyć wszystkie umiejętności, dlatego dzielimy je na różne wybiegi, żeby zwierzęta mające wrócić na wolność nie miały styczności z gośćmi. To czy im się uda, cóż, zależy w sporej mierze od nich. - Bo choć chciała bardzo, aby małe dingo mogły wesoło chasać na wolności tak wiedziała, że nie z każdym się udaje. Niektóre nie radzą sobie w naturalnym środowisku po przyjściu na świat w niewoli… A inne powracają do sanktuarium po spotkaniach z nieprzyjaznymi ludźmi czego nadal nie potrafiła zrozumieć. - Może, ale głównie to zagrożenia spowodowane dużą raną, otworzeniem jamy brzusznej i możliwymi zakażeniami. Z doświadczenia wiem, że niektóre zwierzaki niezwykle trudno przekonać do opatrunków. - Jak choćby krokodyle, do których panienka Clark miała swojego rodzaju słabość… A raczej do jednego, wyjątkowo wielkiego oraz wrednego okazu, jaki znajdował się w sanktuarium.
Suczka zaś zdawała się zrobić bardziej nerwowa, ziała i drżała zdradzając, że oto zbliża się pojawienie pierwszego z piesków.
- Dobrze, uspokajaj ją, ja będę sprawdzać czy wszystko idzie tak jak powinno. - Poprosiła Harper, sprawdzając częstotliwość skurczy oraz stan ogólny przyszłej mamy dingo. - Zaczyna się… - Poinformowała, gdy zauważyła, że oto właśnie rozpoczął się poród, a niedługo miało dołączyć do nich pierwsze szczenię.

Harper Callaway
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
dziennikarka śledcza — The Cairns Post
24 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Po skończonym stażu zdobyła swój wymarzony zawód dziennikarki śledczej. Grzeczne pidżama party z przyjaciółkami powoli zamienia na mniej grzeczne wieczory z Nico, w którym powoli się zakochuje, ale przez różowe okulary na nosie nie dostrzega, jak niewiele o nim wie.
Harper naprawdę podziwiała Audrey za to, że zdecydowała się podjąć takiego wyzwania jak prowadzenie Sanktuarium. O wiele wygodniej byłoby przecież pracować gdzieś na ciepłym etacie, nie przejmując się takimi sprawami jak księgowość, rachunki czy ogólna rentowność miejsca pracy i wypłacalność wobec pracowników. Dla Callaway o wiele ważniejsze niż kasa było poczucie misji dlatego ogromnie się cieszyła, że może być częścią ekipy Audrey.
Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie słysząc komentarz o leżakach. Co prawda nie zamieniłaby swojego, co prawda mało wygodnego, ale jednak łóżka w wynajmowanym pokoju na taki leżak, ale z drugiej strony nie przerażałaby jej jednorazowa konieczność szybkiego odespania ciezkego dnia w pracy. Wsłuchała się uważnie w kolejne słowa Clark.
- Myślisz, że to kwestia przyzwyczajenia do ludzi albo do ograniczonej przestrzeni? - dopytywała zaciekawiona, bo do tej pory żyła w przekonaniu, że instynkt nakazuje zwierzętom dążyć do maksymalnej wolności - To strasznie ciekawe, w życiu nie pomyślałabym, że dzikie zwierzęta mogłyby się w ogóle nie odnaleźć na wolności. Albo odnaleźć na tyle słabo, żeby chcieć wrócić do niewoli - dodała po chwili. Niewola była tu zresztą dość mocno umownym słowem, bo przecież zwierzęta nie były przetrzymywane w klatkach, tylko miałby najlepszą możliwą opiekę i warunki do życia. Zwłaszcza te chorowite albo potrzebujące specjalnej pomocy, jak akurat teraz suczka dingo.
- Pewnie je sobie zrywają, co? Nie wiem czy to dobre porównanie, ale w domu rodzinnym mieliśmy kiedyś psiaka, który musiał przez jakiś miesiąc nosić kołnierz. To była masakra, cały czas ktoś musiał go pilnować - westchnęła na wspomnienie o tamtym przypadku. Podejrzewała, że to był pikuś w porównaniu ze szwami i bądź co bądź tak poważnym zabiegiem. No i z faktem, że zwierząt w Sanktuarium było sporo i ciężko o nie spuszczanie oka z jednego zwierzaka przez 24 h na dobę. Taki domowy fafik to jednak zupełnie inny kaliber.
Pokiwała głową słysząc, że powinna kontynuować ciepłe zwracanie się do ciężarnej. Głaskała suczkę po głowie, zerkając w międzyczasie na jej brzuch.
- Wszystko dobrze, spokojnie... - kontynuowała. W pewnym momencie do ich uszu dobiegł delikatny pisk - To główka? O Boże, nie, to cały szczeniak? Jest taki malutki, mniejszy niż dłoń... - mówiła szeptem, co było trudne bo jednocześnie odczuwała dozę ekscytacji. Zerknęła na Audrey żeby upewnić się, czy wszystko z psiakiem okej.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Uśmiechnęła się delikatnie w stronę Harper, gdy kolejne pytania powędrowały w jej stronę.
- To trochę bardziej skomplikowane… - Ostrzegła, dając sobie kilka uderzeń serca na zebranie myśli, aby w jak najprostszy sposób, pozbawiony zawodowych określeń, przekazać koleżance to wszystko, co było powiązane z odpowiednim przygotowaniem zwierzaka do powrotu na wolność. - Widzisz, instynkt to jedno, zwierzę jednak za młodu przy matce uczy się wszystkich potrzebnych mu umiejętności aby sobie poradzić. To trochę tak jak z ludźmi, wiesz, że musisz coś zjeść ale musisz się nauczyć co możesz jeść a co nie i w jaki sposób to jedzenie pozyskać. - Zamyśliła się na chwilę czy użyła odpowiedniej analogii. - Zwierzęta wychowane w niewoli nie wykształcają tych umiejętności przez co później, gdy będą wypuszczone na wolność mogą sobie zwyczajnie nie poradzić. Dlatego te, które mają tam wrócić trzymam na osobnych wybiegach i staram się zapewnić im pole do nauczenia się, jak sobie radzić. Kiedyś mogę pokazać ci wszystkie moje pomysły… - Zaproponowała, wzruszając delikatnie wątłym ramieniem choć w oczach czaiło się podekscytowanie. Wymyślanie nowych sposobów aby pomóc zwierzakom wracać sprawniej oraz lepiej na wolność stało się jedną z jej cichych obsesji, sprawiając, ze co rusz poszukiwała kolejnych rozwiązań nie raz przyprawiając biednych ich wykonawców o ból głowy. - A ludzie… Wolę, aby nie były do nich przyzwyczajone, bo to ludzie najczęściej je krzywdzą. - Dodała odrobinę gorzko, bo jako weterynarz naoglądała się już pogruchanych kości, ran postrzałowych oraz innych, paskudnych rzeczy, za które byli odpowiedzialni właśnie ludzie, czego Audrey nigdy nie umiała ani zrozumieć, ani zaakceptować.
- Zrywają, tarzają się w błocie, łażą po krzakach… Zwierzaki z opatrunkami odwiedzam dwa - trzy razy dziennie, jakbyś zastanawiała się, czemu tak długo siedzę w pracy. - Przyznała z cieniem rozbawienia, choć jej nadgodziny powiązane były również z usilną chęcią zajęcia swoich myśli oraz przekierowania ich na inny tor.
W obecnej sytuacji na szczęście posiadała nie tylko towarzystwo ale i pracę do wykonania i ledwie kilka minut później już była zajęta odbieraniem szczeniaka… A raczej pilnowaniem, aby wszystko szło tak jak powinno i gdy szczeniak był już na świecie, ostrożnie złapała go w jeden ze świeżych ręczników, aby z uśmiechem podać go Harper.
- Chłopiec, wytrzyj go dokładnie, ja odetnę pępowinę. - Poprosiła, samej otwierając swoją torbę, aby wyjąć stalowe nożyczki i zdezynfekować je odpowiednim płynem. Następnie przewiązała pępowinę w odpowiednich miejscach, zerkając w stronę koleżanki. - To twój pierwszy odebrany poród, prawda? Uważam, że powinnaś go nazwać. - Zaproponowała, bo przecież takie wydarzenie wymagało odpowiedniego uczczenia, a nadanie imienia zawsze dla panienki Clark było istotną kwestią, choć jej wybory nie raz wywoływały uśmiech na ustach innych pracowników.

Harper Callaway
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
dziennikarka śledcza — The Cairns Post
24 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Po skończonym stażu zdobyła swój wymarzony zawód dziennikarki śledczej. Grzeczne pidżama party z przyjaciółkami powoli zamienia na mniej grzeczne wieczory z Nico, w którym powoli się zakochuje, ale przez różowe okulary na nosie nie dostrzega, jak niewiele o nim wie.
Harper z zainteresowaniem wsłuchiwała się w słowa Audrey. Niesamowite było to, że dziewczyna tak bardzo myślała do przodu i już na starcie starała się zapewnić zwierzakom jak najlepsze warunki na przyszłość. Pomyślała, że Clark naprawdę musi kochać te stworzenia, więc była właściwą osobą na właściwym miejscu. W pewnym sensie Harper zazdrościła jej tego, że Audrey była raptem rok starsza od niej, a już znalazła swoje miejsce na ziemi i coś, co sprawia jej satysfakcję. Callaway z kolei trochę jeszcze się w tym swoim zawodowym życiu szamotała, próbując poniekąd odnaleźć swoją ścieżkę.
- A czy... duża część zwierząt nie radzi sobie na wolności? - spytała ostrożnie, bo wchodziła na temat jednak dość wrażliwy, a Harps nie należała do osób o mocnych nerwach - Chodzi mi o to, czy te zwierzęta wracają tu potem w ciężkim stanie? Na przykład ranne, bo zostały zaatakowane i nie potrafiły się obronić? Albo wygłodzone, bo nie umiały walczyć o pożywienie? - te scenariusze nieco ją przerażały, bo jednak mogło się tak zdarzyć, że pomimo najlepszego przygotowania, dzika natura i tak je pokonała. Pokiwała enztuzjamem głową słysząc propozycję Audrey. Była przekonana, że rozwiązania wymyślone przez brunetkę na pewno były maksymalnie kreatywne, więc z przyjemnością się z nimi zapozna - No tak, racja. Im mniej mają zaufania do ludzi, tym czasami lepiej dla nich - dodała ze smutkiem, bo faktycznie im dalej od ludzi, tym zazwyczaj zwierzęta były bezpieczniejsze. Zwłaszcza kłusownicy wykorzystywali pewnie ufność niektórych okazów wobec człowieka, przez co łatwiej było im się do tej zwierzyny zbliżyć.
- A działasz też poza Sanktuarium? Znajomi dzwonią do Ciebie z pytaniami odnośnie swoich zwierząt domowych? - spytała, chociaż pewnie działalność poza tym miejscem musiałby chyba wiązać się z rozciągnięciem jednej doby do co najmniej 48 h.
Odbierając szczenię, nowe żyjątko z rąk Audrey, Harper nie potrafiła powstrzymać szerokiego uśmiechu. Ten widok i cała sytuacja rozczuliły ją na tyle, że jej oczy zaszkliły się ze wzruszenia. Zgodnie z poleceniem dokładnie wytarła psinę.
- Tak, pierwszy - odparła, a następnie zerknęła zaskoczona na Audrey, kiedy ta zaproponowała aby to Callaway nadała psiakowi imię - Serio? Mogę? No to... może... Alf? - zaproponowała nieśmiało, po czym zaczęła tłumaczyć skąd w ogóle przyszedł jej do głowy ten pomysł - Moi dziadkowie mieli kiedyś psiaka Alfa, a to imię wzięło się z takiego serialu o kosmicie. Nie wiedziałam ani jednego odcinka, bo to jakaś staroć, ale mój tata i jego rodzice byli totalnymi fanami. No a Alf nie pożył długo, zachorował na raka no i trzeba było go uśpić - dodała, bo choć była wtedy małym dzieckiem, to wciąż pamiętała ten smutek związany z koniecznością skrócenia zwierzęciu cierpienia. Co by nie było, pies był członkiem ich rodziny i jego utrata nie jest wcale mniej bolesna - Nie brzmi to głupio? - dopytała, bo hej, trafiło jej się bardzo odpowiedzialne zadanie!

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Od najmłodszych lat Audrey Bree Clark posiadała niezwykle silne poczucie niesprawiedliwości gdy ktoś krzywdził tych, którzy na to nie zasługiwali i nie mieli jak się obronić. Podobne odczucia, połączone z oślim uporem Clarke z Lorne Bay oraz nieustępliwością Clark Z Sydney sprawiały, że nie raz w dzieciństwie narobiła sobie problemów stając w obronie kogoś, kto potrzebował pomocy w obronie przed silniejszym. Nic więc też dziwnego, że gdy połączyła swoje życie z ratowaniem biednych stworzeń, nie raz wpadała w zwyczajną złość widząc w jakim stanie przywożono do niej biedne zwierzęta.
- Wiedzą jak się bronić, uczą się tego bawiąc się z innymi… - Zaczęła, a ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi gdy próbowała zapanować nad złością, jaka na chwilę pojawiła się w jej umyśle. - Większość wraca do mnie po spotkaniach z ludźmi. Potrącone, pobite, podtrute… Były przypadki, że składałam zwierzaka godzinami. Dla wielu ludzi dzikie zwierzęta to szkodniki, które trzeba wyplenić i dlatego wybrałam taką specjalizację. Żeby miał ktoś im pomóc, bo nie powinny cierpieć z powodu ludzkiego okrucieństwa. - Przyznała, wzruszając wątłymi ramionami. Poczucie wypełniania misji napędzało ją do działania, zwłaszcza teraz, gdy w jej życiu nie pozostało już nic po za właśnie pracą, w której spędzała coraz to większe ilości czasu. Wiedziała, że nie będzie w stanie uratować wszystkich ale chciała spróbować pomóc jak największej ich ilości, darząc taką samą miłością puchate koale i groźne krokodyle słodkowodne. - Aha, moi rodzice dalej mieszkają na Carnelian Land i wciskają moją wizytówkę każdemu sąsiadowi, a oni często dzwonią, zwłaszcza jak dzieje się coś nagłego. - Przyznała, doskonale wiedząc, że oto właśnie wyjdzie na jaw jej pracoholizm, w jaki uciekała po tym, jak porzuciła ją miłość jej życia. Nie było to najzdrowsze wyjście, zwłaszcza teraz, gdy żołądek odmawiał przyjmowania pokarmów… z pewnością była to lepsza alternatywa - do tej drugiej wolała się nie przyznawać.
Uważnie przyglądała się Harper, gdy ta łapała w dłonie ostrożnie malutkiego zwierzaka aby upewnić się, że złapała go dobrze i maluch nie wywinie się jej na posadzkę. I uśmiechnęła się, pierwszy raz od dawna w pełni szczerze, gdy obserwowała ekscytację dziewczyny oraz maluszka, któremu odcięła pępowinę i starannie ją zawiązała. - Alf to bardzo ładne imię! - Przyznała więc, uważnie obserwując psią mamę. - Ja bywam mniej kreatywna, kiedyś mieliśmy tu krokodyla który nazywał się Pączek, papugę imieniem pan Parrington, a parę miesięcy temu u ojca w stodole złapałam tajpana o dumnym imieniu Klusek… Alf przy tym brzmi całkiem dumnie. - Cień rozbawienia pojawił się w jej głosie, gdy przysunęła się do Harper, by ostrożnie, za pomocą gruszki sprawdzić czy drogi oddechowe psiaka są drożne. - Co tak w ogóle studiujesz? I jakie masz plany na przyszłość, po za udzielaniem się tutaj? - Spytała z zaciekawieniem, czekając aż kolejne szczenię przyjdzie na świat. Miała nadzieję, że pójdzie sprawnie a Mama Dingo szybko będzie mogła odpocząć po wysiłku.

Harper Callaway
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
dziennikarka śledcza — The Cairns Post
24 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Po skończonym stażu zdobyła swój wymarzony zawód dziennikarki śledczej. Grzeczne pidżama party z przyjaciółkami powoli zamienia na mniej grzeczne wieczory z Nico, w którym powoli się zakochuje, ale przez różowe okulary na nosie nie dostrzega, jak niewiele o nim wie.
Zatrwożona zmarszczyła czoło i zacisnęła ze złości usta słysząc o okrucieństwie, jakie na zwierzęta sprowadzają ludzie. Harper należała do osób, które potrafiłyby zatrzymać ruch na ekspresówce, byleby tylko rodzina jeży albo kaczek mogła bezpiecznie przejść na drugą stronę jezdni. Niejednokrotnie brała też udział w różnych pikietach na temat ochrony środowiska naturalnego, także wyglądało na to że ona również była odpowiednią osobą na właściwym miejscu.
- I znając Ciebie jesteś zawsze gotowa do pomocy - zaśmiała się pod nosem, bo naprawdę dałaby sobie odciąć rękę, że tak właśnie jest - Ja też mieszkam ciągle na Carnelian Land, wiesz? Ale wyprowadziłam się z rodzinnego domu, teraz wynajmuję pokój i mieszkam z grupką współlokatorów. Czasami widuję Twoich rodziców. Twoja mama prawie nic się nie zmieniła, wygląda jak Twoja siostra - stwierdziła wręcz z podziwem. Tak to było w tamtych okolicach - wszyscy się znali i widywali choćby przelotnie. Zresztą, Audrey przecież doskonale o tym wiedziała, bo spędziły razem pół dzieciństwa.
- Nie no, Twoje wybory są co najmniej oryginalne - odparła z uśmiechem, przekazując Alfa Audrey. Jej ekscytacja nie ustępowała, wręcz z minuty na minuty wciąż rosła. Następny na świecie pojawi się kolejny chłopiec? A może tym razem dziewczynka?
Zerknęła zaskoczona na Audrey, kiedy ta spytała ją o jej plany, co najmniej tak jakby poprosiła ją o rozszczepienie atomu. Tak bardzo wkręciła się w akcję porodową, że jakikolwiek temat niepowiązany z sytuacją wydawał jej się totalnie abstrakcyjny.
- Studiuję dziennikarstwo, już mi bliżej niż dalej do końca, na szczęście. Lubię to, ale chciałabym już wiesz, robić coś konkretnego - odparła, po czym nieco przygasła - A piszę tylko artykuły na strony plotkarskie i w sumie głównie z tego się teraz utrzymuję. Ale nie jest to moja droga, zdecydowanie - dodała szybko, bo mimo że jej praca nie była taka zła, to nie była jednak jej docelową ścieżką. Przynajmniej taką miała nadzieję - Chciałabym pójść w reportaż, dziennikarstwo śledcze. Tylko do tego trzeba znajomości, kontaktów no i przede wszystkim dobrego, chwytliwego tematu - wzruszyła ramionami dając Clark do zrozumienia, że jeszcze jej się taki nie przytrafił.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Uśmiechnęła się delikatnie na słowa dziewczyny.
- Taka moja praca. - Odpowiedziała wzruszając wątłymi ramionami, bo nie wyobrażała sobie aby pracować jako weterynarz i odmawiać pomocy w momencie, gdy ta była potrzebna. I choć wielu widziało różnicę między zdrowiem ludzkim oraz zwierzęcym, dla Audrey jednak zacierała się ona, stawiając je na równi. - Tak, mama zawsze wie, jak dobrze się prezentować. Kiedyś chciałam być tak elegancka jak ona, ale jakoś mi nie po drodze. - Bo nie było, Audrey w niczym nie przypominała pozornie chłodnej oraz eleganckiej kobiety jaką była jej matka. Miast tego miała w sobie pogodne spojrzenie dziadkowych oczu oraz upór charakterystyczny dla drugiej strony rodziny, połączone ze spontanicznymi wybrykami jakim kiedyś często się oddawała. - Naprawdę dalej tam mieszkasz? Tęsknię trochę za farmami… - Przyznała, choć na myśli miała jedną, konkretną farmę pełną puchatych alpak oraz ich charakternego właściciela, który nadal pozostawał w posiadaniu, teraz już rozbitego, serca panienki Clark. Nie przyznała jednak tego głośno, choć brązowe oczy przez chwilę patrzyły na Harper smutnym wzrokiem. - Wyprowadziłam się niedawno, chociaż teraz coraz mocniej zastanawiam się nad przeprowadzką tutaj do gabinetu. - Nie chciała w tym momencie wywlekać całej historii jaka wydarzyła się w ostatnich tygodniach, począwszy od związku z Jebbediahem, przez postrzał przez ojca oraz słodkie dni na farmie ukochanego, które zakończyły się okrutnym rozstaniem. Nie było to odpowiednie miejsce na podobne rozterki, a Audrey obawiała się, że mogą one wywołać kolejny atak paniki, na który w tym momencie nie mogła sobie pozwolić, mając pod opieką psią mamę w trakcie porodu.
- Uznam to za komplement. - Przyznała z cieniem rozbawienia, choć sama nie uważała się za osobę nazbyt kreatywną, lepsze było jednak jakiekolwiek imię od posługiwania się numerem identyfikacyjnym… A ona nigdy nie miała dobrej pamięci do numerów.
Słuchała uważnie słów, jakie padały z ust Harper, w między czasie przyjmując łożysko i odkładając je na bok, aby mieć pewność co do ilości zwierzaków i tego, w którym momencie poszłoby coś nie tak, o ile w ogóle tak by się stało.
- Dziennikarstwo śledcze? Skąd ten pomysł? - Spytała, faktycznie ciekawa wyboru podjętego przez Harper. Dla niej wybór od zawsze był jasny i ściśle powiązany ze zwierzakami, do których całe życie miała okrutną słabość. - O czym dokładnie piszą dziennikarze śledczy? Może pomogę znaleźć ci temat… - Zaproponowała, bo przecież posiadała całkiem sporo znajomych w miasteczku oraz po za, jednocześnie chyba zwyczajnie chcąc pomóc młodej dziennikarce w drodze do spełnienia marzeń. Uważne spojrzenie nie odrywało się jednak od suczki, oczekując znaków rozpoczęcia kolejnego porodu, a gdy ten się rozpoczął, Audrey zerknęła ponownie na Harper.
- Jak sądzisz, chłopiec czy dziewczynka? - Spytała, szykując się do odebrania zwierzaka.

Harper Callaway
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ