lorne bay — lorne bay
25 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niczego nie ukrywa, wszystkiego doświadcza do samego dna.
Australia była ciekawa. Różniła się od wszystkich innych państw, w których przez ostatni czas pomieszkiwała. Brakowało jej radości i zabawowości Brazylii, wszechobecnej degeneracji Kolumbii czy unoszącego się wszędzie dymu tytoniowego Kuby. Australia była statyczna. Życie w niej płynęło powolnie, topiła się w cieple deszczowego lata. Tego roku nie doświadczyła zimy, co rusz zmieniając miejsce pobytu na ciepły kraj dzięki czemu ominęły ją pierwsze przymrozki czy opady śniegu, do którego i tak nie była przyzwyczajona mieszkając w Tunezji. Czasami zastanawiała się czy tęskni za domem. Spędziła w podróży ostatnie dwa lata życia. Czasami brakowało jej zapachu jaśminu o poranku i kawy, którą parzyła jej mama codziennie budząc ją tym. Ale tylko czasami. Najczęściej zupełnie nie myślała o domu, zapominała o miejscu, z którego pochodziła. Już nawet nie dziwiły ją inne zwyczaje niż te tunezyjskie, nie dziwił ją brak fajerwerków na weselu, nie dziwił ją brak przegryzania obiadu owocami. Przywykła do tego, że gdzie się nie pojawi ludzie mają zupełnie inne przyzwyczajenia i nawyki. Każdy kraj, który odwiedziła, w którym przez jakiś czas mieszkała był zupełnie innym bytem, innym światem, do którego zasad trzeba było się przyzwyczajać co rusz na nowo.
Mieszkanie w porcie jej odpowiadało. Czuła się blisko natury, blisko wody, a jednocześnie nie musiała płacić ogromnych pieniędzy za wynajem. Złapała dorywczą pracę w barze, dzięki czemu było ją stać na trochę wygody, trochę ekskluzywności w porównaniu do mieszkania w schroniskach dla bezdomnych w Portugalii chociażby. Nie da się zliczyć ile razy, któryś z bezdomnych połasił się na jej buty czy jedzenie schowane w plecaku. O ile, o to pierwsze reagowała złością, o tyle drugie była w stanie wybaczyć. Poniekąd była trochę bezdomną nawet mając wynajęte mieszkanie. Nigdy nie było jej stałym miejscem, jej domem. Tunezja też już straciła miano domu. W tym momencie to co nazywała prawdziwym domem była droga. Niekończąca się, bezkresna droga ruchliwych autostrad i pobocznych ścieżek, leśnych traktów.
Spacer portem dawał jej spokój, chwilowe wyciszenie i całkowite odcięcie od rzeczywistości, która momentami zdawała się być zbyt przytłaczająca. Wdychała nadmorskie powietrze ciesząc się każdym elementem swojej nowej codzienności. Australia, kto by pomyślał...
Pomost portowy pojawił się znikąd na horyzoncie i nogi Lati automatycznie się tam skierowały. Deski pomostu trzeszczały pod butami dziewczyny zupełnie jakby miały się pod nimi załamać. Ryzyko upadku do wody nie budziło w niej lęku. Usiadła na końcowej desce i zrzuciła stopy w kierunku wody, której jednak nie dosięgała. Wyciągnęła zza pazuchy kurtki, luźno zarzuconej na ramionach, paczkę papierosów, która swym wyglądem sugerowała co najmniej lata użytkowania a nie jedynie dni. Spomiędzy fajek latających po wnętrzu paczki wyciągnęła wymęczonego blanta. Wetknęła końcówkę między rumiane usta i jednym ruchem odpaliła drugi koniec. Mocne zaciągnięcie, aż w płucach poczuła nagły ucisk. Powolne wydmuchanie dymu przed siebie. Niesamowite, że nie ważne w jakim miejscu świata była znalezienie dilerów przychodziło jej z niesłychaną łatwością.

hector silva
ambitny krab
pianka
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Australia była nużąca.
Suchym wiatrem gnającym znad trawiącej serce kraju pustyni smagała ostro po policzkach, które nie miały szans do tego przywyknąć. Oni, miejscowi, wstydliwie zasłaniali się kwestią zadomowienia, tłumaczyli zawile, że nad każdą australijską niespodzianką można było uczynić duży krok i przejść w ten sposób do lichej prozy życia codziennego. Hector nie miał czasu o tym myśleć, bo w porze roku tak upalnej i wilgotnej pleśń wspinała się szybciej od podłogi aż do sufitu w salonie, który był też jadalnią, która była też jego sypialnią. Nie przepadał za kangurami ani nie odziedziczył jakiejś rodzinnej skłonności do adorowania leniwych i agresywnych koali, które tak upodobał sobie Nullah - pewnie przez Audrey i jej pieprzone Sanktuarium. Wobec oceanu pozostawał neutralny, choć ten od czasu próby nauczenia się surfowania z Ryderem wydawał się bardziej onieśmielający niż wcześniej. Powoli odczarowywał mgłę tamtego dziecięcego zrywu, całując w morskich falach usta człowieka, którego ślady obecności nosiły wciąż wyrosłe z niewyspania wory pod oczami i rozcięta, posiniała warga, przechodząca teraz najgorszą fazę gojenia, taką najpaskudniejszą, kiedy szczypała ostro i straszyła nabrzmiałością; w pracy nikt nie pytał, a on cieszył się tym, że to drobne niepowodzenie, ta chwilowa utrata kontroli, mogła uniknąć czujnego spojrzenia Hyde’a, z którym rozmijali się na zmianach.
Australia była nużąca, a całe Sapphire River śmierdziało rybą. Taka była pieprzona prawda, której nikt nie chciał przyznać słuszności; którą sąsiadki z dłońmi popękanymi od pracy w ogrodach starały się zakryć smrodem tych okropnych kwiatów, rozstawianych normalnie na grobach. Być może Lorne Bay było jednym wielkim grobowcem, a tutaj, w przyportowej dzielnicy gromadziły się najokropniejsze smrody właśnie z tego powodu, że ktoś postanowił tutaj właśnie zostawić porzucone przez któregoś z miejscowych duchów ciało. Syrenie, najwyraźniej, bo przejmującego odoru świeżego połowu nie byłyby w stanie pokryć nawet wonie rozkładających się zwłok.
Pierdoliło mu się w głowie, bo zjadł jedną z tych kolorowych pigułek, których nie powinno się brać od nieznajomych. Poza tym był w chujowym nastroju - wychodząc z klubu, do którego wszedł tylko po to, żeby upewnić się, że niego tam nie było i dalej, krocząc znaną dobrze trasą do swojej nędznej lepianki, gdzie Nullah spał spokojnie w łóżku, a matka kończyła butelkę; szedł jak w korowodzie pogrzebowym i trochę też tak się czuł, choć przecież nigdy nie szło mu dobrze artykułowanie i umiejscawianie emocji.
Port o tej porze, w dodatku w środku tygodnia, był raczej opustoszały - może nie licząc koleżków matki od flachy, którzy, niestety, rozpoznawali go z całkiem dalekiej jak na swoje przepite oczy odległości i lata ćwiczenia woli zajęło mu nauczenie się jak odprawiać ich z kwitkiem. Opustoszały port, tak - z wyjątkiem jednej sylwetki, za której skulonym nad wodą kształtem rozwijał się dobrze znany zapach czegoś, co mogło go dobyć w równie skuteczny, co przyjemny sposób.
Nie chciał być jednym z tych jebanych świrów, którzy zakradali się od tyłu do samotnej dziewczyny po zmroku. Chcąc dać jej do zrozumienia, że ją obserwuje, kopnął pierwszy kamyk, który nawinął mu się pod buta, tak żeby ten wpadł z pluskiem do wody niedaleko niej - sygnał ostrzegawczy, żeby się nie przestraszyła i nie wpadła do tej wody, kiedy podejdzie bliżej. Z jakiegoś powodu ten niewerbalny gest wydał mu się właściwszym zachowaniem niż o d e z w a n i e się jak człowiek, którego zrodziła normalna cywilizacja. Dopiero po dopełnieniu rytuału, kiedy miał już pewność, że dziewczyna jest świadoma jego obecności, wszedł ostrożnie na kładę, do której nie zbliżyłby się na trzeźwo, ale teraz miał wszystko stanowczo i po prostemu w dupie.
- Wybrałaś najgorsze możliwe miejsce do palenia, wiesz? Zaraz tu przywieje jakichś cwaniaczków, którzy będą chcieli bucha, to parszywa dzielnia - uprzedził, bo nie wyglądała na miejscową. Czy Hector doszedł już do tego momentu w swoim życiu, kiedy znał sąsiadów tak dobrze, że potrafił od razu poznać, kto nie mieszkał w Sapphire River? Może. Po coś na te durne zebrania wspólnoty w końcu chodził.

Latifah Massoudi
niesamowity odkrywca
kaja
lorne bay — lorne bay
25 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niczego nie ukrywa, wszystkiego doświadcza do samego dna.
Spokój napływał falami. Pierwsza przyszła lekko niespodziewanie, choć każdy rozsądny by jej oczekiwał. Smakowała jak powolny oddech oceanicznym powietrzem, jak pierwszy pocałunek skradziony na peronie dworca tuż przed pożegnaniem, jak zaczesanie zbłąkanego kosmyka włosów ręką ukochanej osoby, jak delikatność dotknięcia opuszkami palców zarumienionego policzka, jak splecenie palców w trwałym uścisku bliskości. Smakowała słodko i atakowała powolnie wlewając się między zwoje umysłu, między palce trzymające w trwałym uścisku skręta. Równie niespodziewanie jak się pojawiła to zniknęła niczym dym wydychany przez różowe usta tunezyjki. Na jej miejsce wstąpiły natrętne myśli, które ostatnimi czasy przychodziły i odchodziły niczym fale uderzające powoli o brzeg. Pojawiały się by z następną sekundą odpłynąć. Myśli o tym na ile warto się tutaj zatrzymać, co zrobić dalej zarówno ze swoim życiem jak i całą podróżą, która bądź co bądź nadal trwała. Podróż, która na zawsze odmieniła jej życie. W tym momencie wiedziała, że nie chce wracać do Sodi Bou Said, ale jednocześnie nie wiedziała czy chce dalej trwać w aktualnym sganje rzeczy. Australia była przystankiem, który miał jej rozjaśnić myśli i jednocześnie dać odrobinę odpoczynku od zgiełku wielkich miast, imprez i niekończących się białych kresek usypanych ręką kolejnego biznesmana, który myślał, że uratuje ją od autostopowego życia. Jakby było od czego ratować...
Mocniejszy podmuch wiatru rozwiał blond loki zrzucając kilka kosmyków na twarz. Szybkim ruchem ręki odgarnęła je wplatając pojedyncze za ucho. Zaciągnęła się kolejny raz trzymanym między palcami skrętem pozwalając by dym otulił jej płuca, a woń marihuany wymieszała się z wszem obecnym zapachem ryb. Druga fala spokoju napłynęła w szybszym tempie niż pierwsza. Pojawiła się między skotłowanymi myślami powolnie rozplątując te bardziej poplątane. Dotykała jakiejś dziwnej głębi, jakby wkradała się między żebra i atakowała prosto w serce. To rokołatane, zagubione serce.
Plusk. Pojedynczy kamyczek trafił z impetem w oceaniczną toń by opaść głęboko na dno. Odwróciła automatycznie głowę w kierunku dźwięku, który zaburzył jej spokój. Zanim zdążyła się zorientować malował się przed nią obraz młodego mężczyzny, który niespiesznym krokiem wchodził na kładkę idąc w jej kierunku. Latifah uśmiechnęła się delikatnie w jego kierunku mimowolnie wkradając między ten drobny gest odrobinę kokieterii. Nie panowała nad tym, stało się to jej odruchem praktycznie bezwarunkowym.
- Takich cwaniaczków jak ty? - w jej słowach nie było rzeczywistego podejrzenia. Lawirowała na pograniczu wesołkowatości i zaproszenia. - Trochę już poznałam tę dzielnię, pomieszkuję tu od niedawna. - Hector mógł jej nie kojarzyć bo do Australii zawitała ledwie kilka tygodni temu, a przy jej trybie życia częściej jej w domu nie było niż była. - To co? Chcesz bucha? - zapytała z otwartością w głosie wyciągając palącego się skręta w jego kierunku. Może nie należało to do najrozsądniejszych decyzji jakie mogła podjąć, ale Latifah nigdy nie należała do rozsądnych osób. Z nierozwagi rodziły się najlepsze wspomnienia.

hector silva
ambitny krab
pianka
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Miał słabość do zaczepiania nieznajomych. Słabość, która zazwyczaj nie kończyła się ani dobrze, ani źle - oddalali się potem w tej swojej neutralności w stronę wzajemnego zapomnienia i tak było dobrze, najlepiej, wygodnie. Lubił ciemnoskóre dziewczyny z dużymi kolczykami i brokatem na powiekach, takie, które opowiadały o wszystkim i o niczym, dopalając swojego papierosa na przyklubowej palarni i lubił jasnookich chłopaków z długimi palcami i krzywymi nosami, którzy uśmiechali się sarkastycznie, chwytając po raz kolejny za kieliszek czekający na ich usta na barowym blacie. Lubił wyobrażać sobie, że jest nimi; że ma głowę pełną pstrokatych opowieści i że umie uśmiechać się z takim samym przekąsem, że ma tyle biżuterii w nieoczywistych miejscach, i taką długą brodę albo fioletowy podkoszulek - nieważne. Że nie musi przez moment użerać się z sobą, ze swoim zastanym uparcie w jednym miejscu, tak bardzo przepełnionym lękiem i niepewnością, do których pomimo przyzwyczajenia wciąż czuł pewien nieokreślony bliżej dysonans.
Ta nie była w jego typie. Sprawiała wrażenie zarozumiałej, już po tych pierwszych słowach, które do niego wypowiedziała. Sposób, w jaki siedziała na tym spróchniałym pomostku, tak bardzo lekceważąc wszystkie zasady przyzwoitości i dobre obyczaje, sugerował arogancję, do której akurat przewrotnie go ciągnęło, co przecież miał tylko poświadczyć fakt, że rzucił tym kamieniem, a potem zrobił w jej stronę te parę kroków. To wszystko nie miało żadnego znaczenia, bo przecież to miało być właśnie takie spotkanie: jedne z wielu tych, które nie wnosiło do życia nic poza chwilowym wytchnieniem i odpoczynkiem od własnych myśli, bo w przeciwieństwie do części ludzi, po wszelkiego rodzaju używkach łatwiej przychodziło mu kłamać niż mówić prawdę. Czasem wymyślał rzeczy poronione do tego stopnia, że tylko kretyn by w nie uwierzył - a jednak wierzyli, a on nie miał prawa ich oceniać, bo sam wierzył w bzdury, którymi karmili go łyżeczką, jak małe dziecko, kiedy posłusznie otwierał buzię.
- Dokładnie tak - przyznał jej rację, bo nie widział powodu, dla którego miałby uczynić inaczej. Następnie, odebrawszy od niej skręta, pozwolił sobie na zajęcie wolnego miejsca tuż obok. Za jej wzorem zwiesił nogi pod wodą, poświęcając chwilę na zaciągnięcie się marihuaną. - Nawet dwa – zameldował, zanim ponownie zbliżył blanta do ust. Pewnie z chęcią w pojedynkę wypaliłby całego, ale po pierwsze nie miał na tyle tupetu, żeby faktycznie okradać ją z zioła jak pierwszy lepszy szajbus, który by się tu napatoczył, a po drugie chyba zwyczajnie nie wypadało – choć czy on w tym momencie naprawdę szczerze rozważał moralność swojego postępowania? Pozwalając marihuanowym oparom krzyżować się z poznawczym wykrzywieniem rzeczywistości, które zapewniała mu zażyta wcześniej tabletka, siedział więc z nią udo w udo, ostrożnie kiwając się do przodu i do tyłu, machając delikatnie nogami nad ciemną taflą spokojniej wody. Szalejące ostatnio w najlepsze ulewy sprawiały, że mieszkańcy Lorne Bay rzadko ostatnio doświadczali tego widoku – ocean i wszystkie inne formy zwarcia wody pozostawały wzburzone, zarażając swoich obserwatorów podskórnym niepokojem – adekwatnym do nadchodzących burz i zbrodniczych upałów.
- Pomieszkujesz? – powtórzył za nią po chwili milczenia, podczas której starał się choć odrobinę poskładać myśli. – Kiedy stąd spierdalasz i czemu jeszcze nie teraz? – zagadnął jeszcze, przyłapując się na tym, że te słowa wybrzmiały bardziej wulgarnie i prowokacyjnie, niż zamierzał. Nie sprostował jednak sytuacji, nie przeprosił obcej sobie kobiety ani nie dał jej do zrozumienia, że w istocie nie sugerował jej, że powinna stąd spadać. Nie wprost. Jeśli była choć odrobinę inteligentniejsza niż wyglądała, z pewnością miała okazję (a jeśli nie, to taka z pewnością jej się nadarzy) do samodzielnego dojścia do wniosku, że może i wszędzie było dobrze, ale w Lorne Bay nigdy nie jak w domu.
Być może w tej kwestii był trochę zbyt stronniczy.

Latifah Massoudi
niesamowity odkrywca
kaja
lorne bay — lorne bay
25 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niczego nie ukrywa, wszystkiego doświadcza do samego dna.
Od ostatnich dwóch lat jej życiem sterowali nieznajomi. Kobieta, którą zostawił ukochany, więc by zabić smutek i rozgoryczenie zatrzymała swoje auto przy zajeździe na autostradzie by spakować, między swoje rzeczy z mieszkania partnera, biedną autostopowiczkę. Kolumbijczyk usypując przed nią poraz pierwszy stosik białego proszku. Brazylijka, która pozwoliła jej u siebie pomieszkiwać w zamian za gotowanie tunezyjskiego jedzenia w ramach podziękowania. Dwójka Włochów, z którymi spędziła upojną noc co rusz podzielając swoją uwagę i energię między dwóch, a nie jednego. Biznesmen, który oferował jej pracę w Wielkiej korporacji o ile tylko porzuci dotychczasowe życie autostopowiczki. Kolega, który zaoferował pracę jako kelnerka na rejsie wycieczkowym do Australii, który jednocześnie sprawił, że odkryła nowe miejsce do pomieszkiwania. Nieznajomi stali się wyznacznikiem jej życia-pracą, domem, rozrywką. Dyktowali jej dniami i nocami. Przychodzili i odchodzili, niczym fale uderzające o brzeg, ale każdy z nich pozostawiał po sobie niezmywalny ślad. Wspomnienia, które mimowolnie powracały w najmniej spodziewanym momencie. Kiedy już zasypiała pojawiała się wizja chłopaka, który ją zabrał z autostrady mówiąc, że wyjechał by wjechać autem w pierwszy lepszy słup i tylko ona, zupełnie przypadkowa dziewczyna przy drodze, odwiodła go od tego pomysłu. Historie się mnożyły i piętrzyły nieodwracalnie zmieniając bieg jej życia. Wierzyła, że nawet tak przypadkowe spotkania jak nieznajomy chłopak zaczepiający o bucha miały wpływ na jej codzienność.
Gdy nieznajomy zasiadł obok niej przyjrzała mu się dokładnie. Pogięte spodnie sugerujące, że nie miał czasu lub chęci ich wyprasować, rozwiane delikatnymi podmuchami oceanicznego wiatru włosy, nonszalancko zawieszona na ramionach kurtka, jak gdyby bardziej dla ozdoby niż spełniania swoich funkcji, długie palce, żyły widocznie na dłoniach, oczy zamglone zarówno marihuaną jak i stanowczo czymś jeszcze, tylko nie wiedziała czym dokładnie. Trochę wyglądał na cwaniaczka, o którym mówił, a trochę na kogoś kto po prostu potrzebował chwili towarzystwa.
- Nie krępuj się. Możemy wypalić na pół. - wzruszyła ramionami jak gdyby nie miał to dla niej żadnego znaczenia. Blant w tą czy w tamtą, miała takie zapasy w mieszkaniu, że było jej to już całkowicie obojętne, a na skręcie najlepiej poznaje się ludzi. Marihuana uwalnia otwartość, która na trzeźwo wydawała się niedostępna. Odebrała skręta z rąk nieznajomego i sama pozwoliła się sobie zaciągnąć czując jak powoli wariuje jej błędnik. Góra powoli mieszała się z dołem, a obraz pływał jak te wszystkie kaczki unoszące się na tafli oceanu. Zamachała nogami nie do końca czując czy macha nimi w przód czy tył. Bez różnicy. Nic już za bardzo nie miało znaczenia.
- Długa historia, stanowczo dłuższa niż czas palenia się blanta. - zagarnęła kosmyk loków na ucho i spojrzała na towarzysza by wybadać czy w ogóle ciekawi go poznanie tej opowieści. Równie dobrze mógł z nią przebywać tylko dla darmowej marihuany licząc, że już nigdy więcej nie zobaczy jej na oczy. Co było całkiem prawdopodobne. -Long story short: od dwóch lat jestem w podróży autostopowej po całym świecie. Będąc w Brazylii zaciągnęłam się do roboty na statku wycieczkowym i przepłynęłam tak za darmo aż do Australii. Tutaj uznałam, że potrzebuję chwili resetu i zostanę tu na, los wie, kilka miesięcy? - ponownie wzruszyła ramionami zupełnie się nie orientując ile już w Australii przebywa i ile właściwie chce w niej przebywać. -Swoją drogą, jestem Latifah. -dodała na koniec zdając sobie sprawę, że zupełnie ominęli konwenanse zapoznania. -A Ty? Co tu robisz i czemu nie spierdalasz jeszcze?

hector silva
ambitny krab
pianka
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Autostop? Brazylia? Na trzeźwo to byłoby dla niego stanowczo zbyt abstrakcyjne; pewnie uznałby, że robi sobie z niego żarty, albo zwyczajnie jest naćpana i zmyśla, żeby jakoś mu zaimponować - z bliżej nieokreślonego powodu. Teraz jednak łyknąłby każde kłamstewko i dużo trudniej było też wywrzeć na nim jakieś wrażenie, dlatego w reakcji na jej skróconą wersję z pewnością rozległej opowieści pokiwał tylko głową, wydymając lekko dolną wargę. Nie wyobrażał sobie siebie w tej scenerii pełnej statków wycieczkowych i podróżowania na przyczepach przypadkowych ludzi - rzadko kiedy w ogóle opuszczał Lorne Bay, a kiedy już to robił, to szybko wracał do domu. Ciężko było określić czy robił to z przymusu rzeczywistego, jakim była opieka nad Nullahem, czy może także z powodu własnej potrzeby poczucia stałości i bezpieczeństwa. Potrzeby, która tak mocno kolidowała z inną - tą, pod wpływem której podejmował ostatnio same głupie decyzje, których skutki miał odczuwać jeszcze długo później. Zbyt często przyłapywał się na tym, że przybierał z góry wyższą i oceniającą pozycję w rozmowie względem tych, którzy nie mieli podobnych zobowiązań - co było skrajnie głupie i hipokrytyczne, biorąc pod uwagę, że przecież sam stale uciekał od poczucia wiecznego stopienia się z Nullahem i matką.
Teraz jednak był zupełnie pozbawiony skłonności do osądzania. Siedział, kołysząc się lekko wprzód i w tył, za co w dzieciństwie dostawał od Tallulah srogi ochrzan - powtarzała mu w kółko, że to choroba sieroca - i słuchał, co ostatnio chyba robił zbyt rzadko. Nie miał siły obmyślać wszystkich aspektów zarówno jej (dosłownej), jak i swojej (metaforycznej) podróży, nie miał też siły angażować się emocjonalnie w przeżywanie tej ich rozmowy, ocenianie zarówno sytuacji, w jakiej się znaleźli, jak i znaczenia tego ich spotkania w szerszym kontekście. Nie było w ogóle żadnego kontekstu; znajdowali się w jakimś dziwnym oderwaniu od świata, bo ona pewnie zmyślała i on pewnie też miał zamiar zmyślać. Tak? Nie? Czy zmyślanie też wydawało się teraz zbyt męczące?
- Mam tu ważne osoby - odparł po prostu, nie potrafiąc powstrzymać mimowolnego wzruszenia ramion. W prosty i przejrzysty proces podawania jej skręta, żeby zaraz odebrać go z powrotem, włożył za dużo skoncentrowania; skoncentrował się na tym jak układała palce na bibułce, przez chwilę nie widział wiele więcej, niż tylko jej dłonie. - Hector - dodał w końcu, przypominając sobie, że spytała go o imię. Marihuana zadrapała go po krtani, także przedstawił jej się odrobinę gardłowym głosem, przez który musiał zaraz odchrząknąć. Czuł, że potok niezbyt składnych zdań zbliża się do zalania go od stóp do głów, a dziewczyna, której imienia oczywiście nie zapamiętał, mała być jego postronną ofiarą. - Nie lubię tego miejsca, ale żadne inne nie jest tak bardzo moje jak to zadupie. Wiesz o czym mó... nie wiesz, o czym mówię, bo gdybyś wiedziała, to nie skakałabyś po towarowych statkach - machnął ręką gdzieś w pół myśli, niezbyt pewien tego czy nie pomieszał jakichś wątków. W głowie z pewnością niejedno już sobie przeinaczył, nie będąc pewien, które obrazy zostały przywołane przez kobietę, a które były dzieckiem zrodzonym z jego nietrzeźwej wyobraźni. - Zajmuję się bratem i staram się nie zdechnąć po drodze - oznajmił, jakby nagle przypomniał sobie o poprzednim wątku ich rozmowy. Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo - także na płaszczyźnie wzajemnego zrozumienia się.

Latifah Massoudi
niesamowity odkrywca
kaja
lorne bay — lorne bay
25 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niczego nie ukrywa, wszystkiego doświadcza do samego dna.
Często ludzie uznawali, że zmyśla. Zupełnie jakby miała w tym jakikolwiek interes. Stanowczo zbyt często zdarzało jej się słyszeć krytyczne opinie i zdania jakoby wymyśliła sobie całą tę poronioną historię i była natywną Australijką chociaż przecież w rozmowie z nią tak mocno wybrzmiewał tunezyjski akcent. Co Tunezyjka robiłaby w Lorne Bay? Na ten moment próbowała odnaleźć siebie na nowo. Czuła, że gdzieś w tej podróży zaczynała powoli gubić siebie i musiała zająć się poszukiwaniem sensu na nowo, chociaż to właśnie ta podróż ten nieszczęsny sens miała nadać. Z początku wszystko było kwieciście- droga przez Włochy i Francję była jak zobaczenie świata z zupełnie nowej, ciekawszej perspektywy. Jednak Ameryka Południowa przyniosła ze sobą zmęczenie materiału przez co na tak długo osiedliła się w Brazylii, która jednak nie zdawała się być tym miejscem, w którym chciała zostać na dłużej. Australia, całkowicie przypadkowo wybrana, powoli zaczynała być jak dom, którego tyle szukała. Przynajmniej na teraz, na chwilę, na złapanie oddechu przed następną trasą, która zaczynała przybierać imię Nowej Zelandii. Większość ludzi nie wierzyła samym jej słowom i dopiero pokazanie zdjęć z miastami wypisanymi czarnym markerem na starym kartonie sprawiały, że zaczynali ufać, choć cała historia zdawała się kompletnie abstrakcyjna. Trochę tak jak całe jej życie w tym momencie. Niby wszystko było całkiem normalnie, ot, zwykła dziewczyna pracująca za barem, ale jednak pod powierzchnią zwyczajności skrywała się nierealność, którą ciężko było komukolwiek wytłumaczyć. A może nigdy nie było potrzeby tłumaczenie czegokolwiek komukolwiek...
-Ważne osoby pojawiają się i znikają. A potem znowu wracają. Jak fale.- wzruszyła ramionami. Droga nauczyła ją by nie przywiązywać się zanadto do nikogo. Niby miała matkę, którą porzuciła w Sidi Bou Said, a którą bardzo długo uznawała za najważniejszą osobę w swoim życiu, ale im dłużej znajdowała się z daleka od niej tym łatwiej było jej o niej zapominać. Miała też tych wszystkich ludzi poznanych w trasie, starych współlokatorów, kochanków, przyjaciół, ale wszystkich notorycznie zostawiała samych sobie opuszczając daną lokalizację by tylko przemieścić się dalej i dalej i dalej. Był jeszcze ojciec, ale ten zniknął z jej życia zanim zdążyła dorosnąć pozostawiając po sobie jedynie żal i smutek. Przytaknęła cicho na jego imię w myślach stwierdzając, że nie wyglądał na Hectora. Zanim jednak zdążyła poświęcić dłuższą chwilę tej myśli marihuana sprawiła, że imię chłopaka rozmyło się niczym wieczorna mgła ustępująca przy wschodzie słońca. Imiona nie były ważne, to tylko plakietki pozwalające bardziej przywiązać się do ludzi niż było to konieczne. -Trochę wiem o czym mówisz. Z tą różnicą, że dla mnie moim miejscem jest każde miejsce, w którym zatrzymuję się na trochę dłużej. Wszystkie miasta, w których zdarzało mi się pomieszkiwać w jakiś sposób stały się moim domem, a przynajmniej jego namiastką. - zaciągnęła się ponownie dopalającym się powoli blantem i spokojnie wydmuchała dym pozwalając narkotykowi rozprowadzić się w jej ciele. Machając nogami zahaczyła czubkiem buta o taflę wody, ale absolutnie zignorowała fakt przemoczonych palców. -Wysokie ambicje-uśmiechnęła się lekko na stwierdzenie o nie zdychaniu po drodze. -Nie myślałeś o obraniu ambitniejszego planu niż niezdychanie? Dla przykładu, ja mam ambicję by przy okazji niezdychania całkiem nieźle się zabawić. A temu sprzyjają randomowe znajomości.- uśmiechnęła się w jego kierunku podając mu do ręki blanta, spoiwo ich krótkiej znajomości.

hector silva
ambitny krab
pianka
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Choć miewał wrażenie, że w jego życiu większość wydarzeń toczyła się czystym przypadkiem, przypadek ten zazwyczaj zdawał się niekorzystny - przypadkiem zawsze znajdował się pod przeklętą gwiazdą, której specyfikę ściągał na siebie samego całym tym pokrętnym wierzeniem w osobistego, pieprzonego pecha. W swoim sceptycyzmie wątpił przy okazji w to, że jakaś durna iskierka pogodności miałaby wystarczającą moc, żeby uczynić z niego kogoś takiego jak nieznajoma, której imienia zdążył już zapomnieć (i głupio było mu pytać) - wolnego ducha, nieskrępowanego aż do przesady, którego nieskrępowanie nawet jego wprawiało w dziwny dyskomfort. Nie miała w sobie wulgarności Richarda, do której przywykł (i której, jak wówczas myślał, miał już nigdy nie doświadczyć), a mimo to wywoływała u niego bardzo mieszane uczucia, nawet po dragach. Prawdą było, że teraz wszystko obchodziło go trochę mniej i tkwił w tym dziwnym, niemal nieważkim poczuciu oderwania od okropnego tu i teraz, które najchętniej przespałby aż do momentu, w którym przestanie mielić i przeżywać to jedno głupie wydarzenie; to, że kokaina, którą uraczył go Richard nie była tylko głupim wybrykiem, tylko powodem do całowania się w falach oceanu, jak w jakimś bardzo tandetnym filmie dla nastolatków - była w y r o k i e m; nie na niego, choć przecież właśnie teraz obrywał rykoszetem, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, paląc blanta z obcą dziewczyną, która naczytała się za dużo tandetnej poezji i cytatów z internetu.
- Ale z ciebie Paulo Coelho - stwierdził złośliwie w odpowiedzi na tę dziwną metaforę o falach, która zupełnie do niego nie docierała; miał ochotę się z nią o to pokłócić, ale jednocześnie ciało krzyczało o tym, że zwyczajnie nie ma na to siły. Myśli jednak zdążyły szybko stoczyć na tor, w którym wiedziały dobrze, że ludzie wcale nie przychodzą i odchodzą - zostają, choćby wspomnienia o nich były reliktem przeszłości. On zawsze miał sentyment do gromadzenia rzeczy, jak kapryśna trophy wife odnoszącego sukcesy biznesmena, z tym, że jego wszystkie pamiątki miały zbiorowo wartość najwyżej jednego buta (bardzo konkretnego, swoją drogą) solidnej marki, nie licząc oczywiście zdobyczy z nocnych łowów: złotych i srebrnych błyskotek, ściąganych z dziewczęcych nadgarstków i schowanych bardzo dokładnie w miejscu, do którego matka nie miała sposobności sięgnąć. Leżały i zbierały kurz, a Hector powtarzał sobie uparcie, że w przypadku naprawdę potężnego kryzysu z nich skorzysta - nie wcześniej. To liche postanowienie dawało mu poczucie zachowania okruchów moralności, zupełnie jakby osobie, która daną błyskotkę straciła, naprawdę robiło to różnicę, czy leży ona u niego pod kanapą, czy w jakimś lombardzie.
- Wiesz, nie każdy może się zabawić - odparł już z wyczuwalną dozą irytacji. Nie każdy, ale czy mówił o sobie? Uparcie starał się udowodnić sobie i światu, że on akurat może, że późniejsze niewyspanie i rozdrażnienie nie powstrzymują go przecież od łykania kolorowych tabletek i pocenia się na klubowych parkiecie, i całowania niewłaściwych ludzi, i wsiadania do nieodpowiednich aut, i... wszystkie myśli, wbrew jego woli, prowadziły tylko do jednej osoby, którą uparcie chciał - m u s i a ł - wyrzucić przecież z pamięci, stając na przeciw własnemu wnioskowi o tym, że ci, których się spotyka w istocie zawsze pozostają. Richard infekował mu umysł i każdą komórkę ciała - nawet wtedy, kiedy był daleko, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim, nie wiadomo czy w ogóle żywy. Odsunął od siebie to rozważanie. To nieważne teraz, nieistotne. - Zresztą, to jest szczyt twojej zabawowości? Jaranie na pomoście? - spytał jeszcze ze zwątpieniem, nie wiedząc, po co właściwie wdaje się z nią w dalszą dyskusję. Blant dogasał, razem z powodem, dla którego jeszcze tu siedział.
Wyżywanie się na niej było niesprawiedliwe, wbrew pozorom miał o tym pojęcie, choć niekoniecznie siłę woli na tyle tytaniczną, żeby z tą tendencją realnie walczyć.

Latifah Massoudi
niesamowity odkrywca
kaja
ODPOWIEDZ