lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
Jak w zeszłe lato i to jeszcze poprzednie, i pewnie dwa wcześniejsze - i kto wie, czy nie mogłaby wyliczać tak aż do momentu, w którym po kilkunastu godzinach ognistego bólu porodu udało jej się wyjrzeć wreszcie na świat z matczynego łona - piła za mało wody i spała za krótko, nosiłą zbyt obcisłe sukienki, spinała włosy za mocno, smarowała usta zbyt dużą ilością różowego błyszczyku i potrafiła obdarzyć, kogo tylko chciała, uśmiechem miękkim i słodkim jak dojrzewające w słońcu owoce. Papierosy palała wtedy rzadziej, tylko dla towarzystwa lub nie mogąc powstrzymać się przez zrobieniem tych kilku figlarnych gestów do któregoś z chłopaczków, wpatrzonych bezmyślnie w jej otwarty dekolt; przed oparciem brązowego filtru o swoje różowe wargi, odpalenie papierosa z całą nonszalancją, jaką potrafiła w sobie zebrać, wypuszczenie dymu, podczas gdy dłoń odgarniała zagubiony na czole kosmyk za ucho. Zawsze kochała chłopięcą uwagę - ta nigdy nie paraliżowała jej, nie krępowała ani nie sprawiała, że czuła się jakkolwiek zniewolona czy uprzedmiotowiona. Uwielbiała ten nieskalany myślą wyraz twarzy, kiedy wiedziała, że kilkoma uśmiechami i trzepotami rzęs zaskarbiła sobie całą przestrzeń, jaki biedny umysł tej ograniczonej istoty potrafił naraz wyprodukować.
W Shadow po pewnym czasie zaczęła czuć się jak w domu, którego nigdy nie miała. Przyzwyczaiła się do zostawiania syna pod opieką przykościelnej piastunki, która dawała mu do pokolorowania dziwne obrazki ze świętymi - mieli już imponującą kolekcję przyczepioną magnesami do lodówki. Wszystkie były paskudne i pobazgrolone bez ładu i składu, ale mając w myśli swoją własną matkę, która nigdy nie powiesiła na widoku żadnej z jej licznych prac, sumiennie wieszala w kuchni kolejne bohomazy. Ochroniarz, który najczęściej stał na bramce w weekendy, kiedy się tam pojawiała, przestał w końcu prosić ją surowym tonem o d o k u m e n t, zapamiętując sobie jej przypudrowane różem policzki i wciąż zaokrągloną nieco dziecięco buzię. Jeszcze parę miesięcy wcześniej nie miała tutaj żadnego celu; krążyła jak czarna wdowa po parkiecie, rozglądając się dyskretnie za kolejnymi ofiarami manipulacji, które pozostawiały jej rozmówców z rozmarzonym spojrzeniem i ciężkim kroczem, kołysała się w rytm muzyki, która najczęściej w ogóle jej się nie podobała i odwzajemniała paskudne uśmiechy oblechów, świecących banknotami i kieliszkami w vipowskich lożach.
Teraz było inaczej.
Dostrzegła ją, kiedy wymykała się niby niepostrzeżenie na dwór, pewnie żeby zapalić papierosa. Raczyła wtedy akurat rozmową jakiegoś nudnego studenciaka, który wcześniej kupił jej dwa drinki i właśnie oferował trzeciego. Nie miała innego wyjścia niż odmówić. Obiecała, że zaraz wróci i na pożegnanie zostawiła mu na policzku błyszczącego na różowo całusa. Oczywiście, że nie miała zamiaru więcej poświęcać mu choćby grama uwagi.
- To znowu ty! - rzuciła z odrobiną kpiny w głosie, kiedy drzwi klubu zamknęły się za nią, a Julia Crane ledwo zdążyła znaleźć sobie miejsce gdzieś przy ścianie. Podeszła do niej, jednocześnie wydobywając z torebki papierosa. - Wiesz, ktoś mógłby pomyśleć, że mnie śledzisz. Dokąd nie pójdę, ciągle na ciebie trafiam - kontynuowała, robiąc gdzieś w połowie wypowiedzi przerwę na odpalenie fajki, żeby potem wrócić do twarzy dziewczyny lekko rozbawionym spojrzeniem. Pozwoliła mu ześlizgnąć się wzdłuż ostrego zarysu jej kości policzkowych, drobnym nosie i wąskiej linii ust, zanim uśmiechnęła się znowu. Jej ścieżki przecinały się ze ścieżkami Julii Crane od paru tygodni, na początku czystym przypadkiem, a ostatnio niemal zawsze z inicjatywy Silvy, która pomiędzy dziesiątkami zamulonych, chłopięcych spojrzeń, potrzebowała tej jednej pewności siebie i zadziorności, zaklętych w drobnej postaci dziewczyny, którą dostrzegła jednego dnia na drugim końcu parkietu i zapamiętała tak mocno i wyraźnie, że teraz jej umysł w każdej scenerii poszukiwał tylko szczupłej sylwetki.
Julii Crane, w której - jak uważała sama - zakochała się bez pamięci i żadnego powodu.

Julia Crane
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystka pełną gębą- namaluje akt, złapie najpiękniejsze chwile w obiektyw, zagra na fortepianie, a potem sama rzuci wszystko, by zatańczyć, najlepiej razem z Aidenem.
Parkiet to lawa, dziecięca wyliczanka niosła się jak zaklęta po ścianach, osiadała wściekłym i lepkim kurzem na tynku i sprawiała, że młoda dziewczyna w odrobinę za wysokich dla jej wzrostu szpilkach znalazła się na barze, czując, że jeszcze sekunda, a ześlizgnie się i na próżno będą te wszystkie zaklęcia. Jak długa wyłoży się na ostatniej prostej w tej niemalże olimpijskiej dziedzinie sportu, jaką było poruszanie się między butelczynami tak drogiego alkoholu, że nawet z funduszem powierniczym nie dałaby radę. Ale o to chodzi, szeptało jej coś do ucha, ten piskliwy głosik, który w teorii miał być diablikiem, zachęcającym do złego, ale Julia Crane zwłaszcza po kilku głębszych zwała go najdroższym przyjacielem. Teraz też wydawał się raczej prowodyrem zabawy, która jak perpetuum mobile wprawiła w ruch szkło, które niebezpiecznie zadygotało pod jej szpilkami. Raz, dwa, trzy i nagle zaśmiała się jak obłąkana i patrzyła jak szkło rozpryskuje się obok niej, za nią, przed nią, nigdy zaś nie na nią, choć płatki niebezpiecznie osiadały na jej włosach i mało brakowało.
Tak mało, ta butelka szampana kosztować ją miała całą wypłatę i jeszcze kilka tęsknych spojrzeń, ale warto było!
Jej gestem zwycięstwa był wyprostowany, środkowy palec, na nim jeszcze nie wyschnął tusz, już zdążyła przysiąc na wszystkich świętych, że to jej ostatni rysunek, choć przypominało to trochę jej modlitwę o rozwagę w kwestii mężczyzn – już dawno miała już nie smakować, ale jak z tatuażami, Julia rozochociła się i przebierała jak w ulęgałkach, kapryśnie akceptując jedynie znoszoną kurtkę w swoim repertuarze. Cała reszta musiała być ciągle nowa, świeża, z krótkim terminem przydatności, bo zaledwie jednonocnym, a i czasem to okazywało się szytą grubymi nićmi przesadą, bo wystarczyło tylko zapomnienie w toalecie, ta gra do dorosłych, gdzie lawą okazywało się wydanie z siebie przyśpieszonego oddechu.
Gdyby musiała się komuś tłumaczyć (ale komu, Julio?) to oświadczałaby z powagą, że musi wgryźć się w te sromotne lata dwudzieste, poczuć klimat przed wielką klęską, wszak tak żyje się na dzień przed końcem świata. Gadane miała i ogromne to było marnotrawstwo, że tu usta otwierała w dwóch celach – o jednym damy nie rozmawiały (a była nią w tej karminowej szmince i w tej przeźroczystej niemal bluzeczce, wsuniętej niesfornie do wysokich dżinsów), a drugi właśnie urzeczywistniał się, gdy po barowej scenie z rozbłyskiem szkła i epizodem wściekłości barmana wypalała wściekle papierosa.
Bywali ludzie, którzy przerzucali spokojnie nikotynę przez płuca – zaciągnięcie, oddech, wydmuchanie dymu z najbardziej odległych trzewi i przymknięcie oczu. Julia Crane zaś wyciągała do gardła tytoń tak jakby chciała się zabić przez jedno pociągnięcie – prędko, niespokojnie, ta dziewczyna zawsze się gdzieś śpieszyła, zupełnie jakby była namacalnym dowodem galopującej apokalipsy, która musiała się kiedyś ziścić i nikt nie przypuszczał, że w innym miejscu niż tu, na przedsionku diabła, który pewnie siedział tutaj w gabinecie i słuchał jak jego dj-ka obróciła w perzynę całkiem drogiego szampana. Ups.
Na audiencję jednak miał przyjść czas później, na razie chude nadgarstki chowała w za dużą, męską kurtkę, gdy przyszło jej zmierzyć się z przeznaczeniem. A konkretniej, z nią.
I nagle skóra zaczęła otulać jak wtedy, delikatna bryza przywiodła zapach najbardziej kiczowatego błyszczyku do ust (tak pachniały truskawki?) i Julia spojrzała na dziewczynę zaskoczona. Tak się nie robi, STOP, krzyczały jej oczy.
- Dlatego wpuszczają dziecko do nocnego klubu? – pytanie zawisło między nimi pro forma, skończyła własnego papierosa (za szybko), więc podeszła blisko do tego zjawiska, nad którym górowała i splotła ich dłonie, by z palców tej bezczelnej dziewuchy wyciągnąć świeżo odpalonego peta. – I ja za tobą chodzę, co? Naprawdę myślisz, że ktoś taki jak ja musiałby za kimś chodzić? – odchyliła głowę, by wziąć szybkiego bucha, a potem uniosła podbródek i rozchyliła wściekle karminowe wargi, by podzielić się z nią papierosem, nie spuszczając z niej wzroku, zupełnie jakby była na przesłuchaniu.
Bo przecież wszystko rozbiło się o to spojrzenie, o to jedno zetknięcie się szaleńczych źrenic, które prześladowały ją od tygodni. A może o wspólne palenie?

hector silva
lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
Złośliwi wypomnieliby jej zaraz, że o miłości miała przecież zupełnie mgliste pojęcie. Nie czuła się kochana w swojej parodii rodzinnej domu, nie czuła się kochana przez mężczyznę, który bezpowrotnie splugawił jej ciało, nie czuła się kochana przez nielicznych przyjaciół, których pozostawiła za sobą bez mrugnięcia okiem, nie odwracając się nawet, żeby spojrzeć jak giną w płomieniach palonych mostów. Ona sama także nigdy nie kochała. Żadna osoba na świecie nie zasłużyła na mianowanie się jej rodzeństwem, które mogłaby chociaż miłować w typowy dla tego stopnia pokrewieństwa, przewrotny sposób, a do własnych rodziców żywiła przez całe życie jedynie pogardę, wiecznie zażenowana ich wąskimi horyzontami i niechętna do wywiązywania się z obowiązków, które ci co chwilę jej wymyślali. Nie miała także ręki do zwierząt - koty drażniły ją swoimi własnymi ścieżkami, a psy irytowały nieskończoną lojalnością, graniczącą z zaślepieniem. Mimo to wszystko nie cierpiała wcale z powodu samotności, która w wieku nastoletnim dawała jej wytchnienie. Czy zdarzyło jej się kiedykolwiek pokochać martwy przedmiot? Nie potrafiła sobie przypomnieć; nie kochała z pewnością żadnego sportu, nie wyróżniała się żadnym szczególnym hobby. Nie miała talentu, ku rozpaczy rodziców, to żadnego rodzaju robótek ręcznych, uczyła się przeciętnie, a do modlitwy siadała zawsze z wymuszonym, kąśliwym uśmiechem. Nie kochała Boga, czym złamałaby serce kobiecie, która kazała jej nazywać się matką. Siebie też nie kochała - robiła głupie miny do lustrzanego odbicia, szukając w nim powodu do tego, żeby nadal istnieć.
Zanim jej oczy przyzwyczaiły się do widoku tej dziewczyny, tak naprawdę kochała tylko swojego syna, ale była to miłość trudna i wyboista, niełatwa do zrozumienia dla kogoś z boku. Potrafiła dla niego zacisnąć zęby i pojawiać się co niedzielę w kościele, a wolny czas przeznaczać na uparte kłucie się w palce igłą, z pomocą której próbowała dopasowywać otrzymywane w darach z drugiej ręki ubrania na jego drobne ciałko. Czasem siedzieli po dwóch stronach pokoju i płakali razem - ze złości albo bezradności, żeby w końcu znowu zawrzeć się w uścisku, znowu stać się drażniącą jednością. Raz wiązała pętlę zamknięta w łazience, kiedy zawołał ją zza drzwi; spuściła przesadnie dramatyczny list samobójczy w toalecie i długo przecierała oczy, aż do czerwoności. To była ta gorzka strona miłości, taka na myśl o której cierpły kończyny, a powieki - choć ciążące ze zmęczenia - wstrzymywało się w górze, z obawy przed zapadnięciem w sen, w który wsadziłoby głowę jej pozbawione twarzy widmo.
Miłość do Julii Crane była czymś żywym i świeżym, prawie nowatorskim; łaskotała w policzki różanym kolorem i zatruwała myśli, napływając do umysłu ze wszystkich stron, zwabiona choćby lichym, najgłupszym nawet skojarzeniem. Miała odcień truskawkowego błyszczyka zmieszanego z karminową szminką; była wyzwiskiem w stronę świata, ale takim przesadnie rozbudowanym i sztucznie umotywowanym, pełnym paradoksu i zagadkowości, w której wszystko było oczywiste. Nie była nachalna, jak miłość rodziców ani wymuszona, jak miłość do dziecka - była muśnięciem spotykających się na ułamek sekundy opuszków palców, przekazanym płynnym ruchem papierosem i wyuczonym przez lata praktyki, kapryśnym uśmiechem, kiedy nazwała ją dzieckiem, nieświadoma jej (wątłej, ale nadal istniejącej) wiekowej przewagi.
- Jasne, że nie musiałby - odparła zaraz, sięgając dłonią do jej dłoni, korzystając z tego byle pretekstu, żeby przesunąć spojrzeniem wzdłuż jej smukłych palców i paznokci, pomiędzy którymi błyszczał odebrany jej wcześniej papieros. - Ale może by chciała? - Pozwoliła temu cieniowi uśmiechu zatańczyć na swoich wargach jeszcze przez triumfalną chwilę, podczas której wpuszczała w płuca nikotynowy dym. Opierając się bokiem o ścianę, przyglądała jej się przez upojny moment, doceniając to, że mogła teraz być tak blisko niej, żeby w końcu strzepnąć z końcówki papierosa odrobinę popiołu.
- Wydajesz się być taką osobą… taką, która lgnie do ludzi - wyjaśniła, nie pozwalając jej wtrącić choćby słowa w przerwy tej swojej krótkiej wypowiedzi. - Lubisz ich czy lubisz tylko być pośród nich, co? - Być może nie powinna wyskakiwać teraz z czymś podobnym, ale wiedziała, że tak jak na wszystkie intymne pytania, także i na to nie istniała żadna właściwa pora.

Julia Crane
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystka pełną gębą- namaluje akt, złapie najpiękniejsze chwile w obiektyw, zagra na fortepianie, a potem sama rzuci wszystko, by zatańczyć, najlepiej razem z Aidenem.
Miłość polegała na dawaniu, a Julia była nauczona zachłannie brać. Najpierw wzięła magiczne pastylki, po których świat nagle rozleciał się i ułożył w jej głowie na nowo, a ona pokochała tak zawzięcie ten porządek, że nie byłaby już w stanie wytrwać w chaosie. Następnie wstrzykiwała sobie do żył truciznę i przeżywała ekstazę na myśl o tym, że właśnie jej ciało wchodzi w stan hibernacji i zamiera jak te wszystkie uschnięte rośliny (jakże wtedy była egzaltowana!), by się odrodzić na wiosnę. Następnie odkryła, że niekoniecznie chce wrócić i jak ta wariatka na haju wyczekiwała świateł w tunelu, ale kiedyś zaczęła otaczać ją ciemność i zlękła się, że nie ma niczego. Od tamtej pory pozostawała (nie)czysta.
Pojawił się bowiem kolejny nałóg i choć miał imię, numer buta i kartotekę, która była upstrzona czerwienią od flag nie mogła nacisnąć hamulca. Z impetem zderzyła się z siłą namiętności tak ogromną, że nadal trzymała ją w szachu, choć to on nauczył ją, żeby nigdy nie dawać siebie, a by ostatnim oddechem wydzierać ciała każdego, zupełnie jakby byli jej własnością. Z tymi oczami mogła zawojować każdego i właśnie to robiła, więc nie wiedziała, czym jest miłość. Może i miała mgliste wyobrażenie o niej, ale przypominała jej falę, która zmiotła ją, a potem długo nie nadchodziła.
Zaś Julia, spragniona jak nigdy przesuwała się w stronę wyschniętego morza. Marzyła, że kiedyś na podmokłym terenie pojawi się woda i będzie ją pić i pić bez końca, a dopiero po chwili zrozumie, że jest słona i niezdatna do ugaszenia pragnienia. A może będzie to tylko fatamorgana, która będzie przypominać oazę na środku pustyni?
Wiedziała na pewno, że miłości nie ma i że powinna brać zachłannie jak się da, a nie dzielić się papierosem z dziewczyną o truskawkowych ustach i przeświadczeniu, że ktoś taki jak Crane spojrzy na nią na dłużej. Bo była ładna? Odważna, a może tak głupia? Julia czuła się absolutnie jak wiekowa matriarcha i już mogła wygłaszać manifest o swej nieskończonej mądrości, gdy zdarzyło się to zetknięcie palców.
Dłonie dla Julii były wszystkim, gdyby nie koniuszki bądź opuszki to nie pracowałaby nad muzyką, nie malowałaby obrazów, więc musiała zwrócić uwagę na ten prąd, który wolno przepłynął od samych czubków poprzez receptory na skórze, potem bodźcem aż do synaps mózgowych. Była kiepska z biologii, najwyraźniej, ale wyczuwała instynktownie w tej dziewczynie problem i nagle zapragnęła zasmakować tych warg i zetrzeć jej ten przeklęty błyszczyk z ust.
- Gdyby chciała to nie czekałaby na okazję – musiała się z nią podroczyć, ale tak, miała jego uwagę, gdy stała tak oparta o ścianę i uśmiechała się jakby cały świat (Julia) należał tylko do niej. Wolno, zupełnie jakby sprawdzała napięcie na nowo przejechała palcem po jej ustach, zbierając w kącikach ten nieznośnie tani, kiczowaty i klejący się balsam. Jeśli miała ją całować (a chciała) to musiała oswoić ten brokatowy zawrót głowy, który gryzł się z jej aksamitną i drapieżną szminką.
- Lubię ich wykorzystywać, wiesz? – słowa więc nie mogły być inne. – Przejmować ich energię, wgryzać się w najbardziej niedorzeczne marzenia i potem to przelewać na płótno. Czy to mnie czyni złym człowiekiem? – zapytała retorycznie, z uśmiechem, ale przecież chodziło raczej o to, czy ona, dziewczyna, która wyglądała zbyt młodo i niewinnie stwierdzi, że to jej wadzi.
Czy da się pocałować, czy zdejmie z Julii ramiączko od bluzki, które bezczelnie opadało. Czy Crane wreszcie pochyli się i językiem usunie kroplę potu, która pojawiała się znienacka na tętnicy, która pulsowała na szyi, zdradzając przyśpieszony oddech jej towarzyszki od papierosa.
Tyle pytań i te nieszczęsna druga dłoń, którą gdzieś zgubiła między jej palcami. Przeniosła ją w końcu na talię bezimiennej dziewczyny, biorąc ją w posiadanie.
Pamiętaj, Julia zawsze bierze.

hector silva
lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
Ona na pewno chciała. Nie potrzebowałaby ani chwili na zastanowienie, gdyby miała skierować to pytanie do samej siebie. Zmrużyłaby oczy i pokiwała głową z fałszywym rozmarzeniem i umysłem pracującym na najwyższych obrotach, wyczulonym na każdy gest i zmiany w mimice, które mogły przecież zdradzić więcej niż najbardziej objętościowe wyznanie. Julia Crane miała dłonie na tyle zgrabne, żeby Tallulah mogła wyobrazić sobie bez problemu jak zamyka je w swoich dłoniach i na tyle silne, żeby pozwoliła im wędrować po swoim ciele w sposób pozbawiony skrępowania i jakichkolwiek ograniczeń. Nigdy wcześniej nie czuła takiego czegoś do kobiety - do kogokolwiek, właściwie, bo przecież nie było tu mowy jedynie o zwykłym, fizycznym przyciąganiu, które przy odrobinie starania dało się wyłuskać z każdego przypadkowego spotkania z osobnikami pokroju tamtego studenta przy barze, który z perspektywy upływających minut wydał jej się szalenie nudny. Tallulah głęboko i intensywnie wierzyła w to, że z Julią Crane łączy ją coś poza tak prostym pojmowaniem, wykraczającym poza fizyczność ciała. Ufała, że to, co miały - co miały mieć, tak właściwie - było zakorzenione w jakiejś prastarej wiedzy, może w którejś z lokalnych legend, może w wiszących ciężko na niebie gwiazdozbiorach, może w numerologii ich dat urodzin, chociaż nigdy nie wierzyła w podobne bzdury.
A jednak, pomimo swojej rzekomej niewrażliwości na religijne frazesy, wiara w wielkie, kosmologiczne znaczenie tego, co miało ją połączyć z Julią Crane, z każdym kolejnym dniem przybierała tylko na sile, zdejmując nocą sen z powiek i doskwierając serią żołądkowych dolegliwości. Żaden lekarz nie potrafił jej pomóc, dopóki nie udała się pewnego dnia do pewnej starej Aborygenki, która zdiagnozowała u niej najstarszą chorobę świata: zakochanie właśnie, które najpierw obśmiała nieczule, potem wyparła, a w końcu zaakceptowała jako pisane sobie i Julii, wbrew temu, co niewyrozumiali ludzie by mogli o nich powiedzieć.
Nigdy przedtem nie myślała o swojej seksualności, wbrew stanowczym przeświadczeniom o otwartości swojego umysłu, nie mogąc dostrzec żadnej innej opcji niż średnio satysfakcjonujący seks z śliniącymi się do jej dekoltu przygłupami. Kobiety wywoływały u niej silny podziw, który jednak dotychczas nie przybierał żadnej erotycznej formy - patrzyła na nie jak na silne matronki, jak na przewodniczki, jak na istoty wywyższone względem mężczyzn, ale faktem pozostawało, że ani przed ani po Julii Crane żadna z nich nie potrafiła obudzić w niej podobnych uśpionych żądzy ani pobudzić ciała do drżenia, tak jak teraz Julia Crane robiła to bez wysiłku, opuszkiem swojego świętego palca ścierając różowy błyszczyk z jej warg.
- Nie złym. Interesującym - odparła. pozwalając zaczepnemu uśmiechowi wedrzeć się na usta. - Mówisz o tym w taki sposób, że pewnie większość przychodzi do ciebie dobrowolnie. Ja też nie miałabym nic przeciwko. Ładnie bym wyglądała na czyjejś ścianie - zawyrokowała tą trochę przydługą wypowiedzią, czując moc zaskakującego odwzajemnienia, kiedy dłonią wreszcie sięgała do jej włosów, żeby z udawanym zawahaniem odgarnąć je jej za ucho, a potem pozwoliła karminowemu odcieniu czerwieni odcisnąć się na swoich ustach, pamiętających jeszcze różowy truskawkowy błyszczyk.
I tak jak zawyrokowała już wcześniej, pozwoliła dłoni Julii Crane spocząć wygodnie na swojej talii, w której wgłębieniu czekało na nią idealnie dopasowane miejsce, które zdawało się potwierdzać fakt, że ta znajomość miała początek nie w zacienionym miejscu przy wejściu do nocnego klubu, ale w gwiazdach, kroplach wody w oceanach i ziarenkach piasku na pustyniach. Teraz, smakując ust Julii Crane, Tallulah była o tym przekonana bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
- Zabierz mi moje niedorzeczne marzenia - raczej nakazała, niż poprosiła, z wargi wciąż muskającymi lekko jej czerwone usta, z nosem ocierającym się śmiesznie o jej nos, z jedną z dłoni ułożoną miękko we wgłębieniu między jej szyją a ramieniem, gdzie ta też miała swoje miejsce. - Ta impreza jest do dupy, ludzie są nudni, a większość obsługi to chamskie skurwysyny. Choćby w jakieś cichsze miejsce i przelej mnie na płótno.
Bo wiedziała już wtedy, że jeśli kiedykolwiek miała stać się obrazem, to będzie to tylko obraz, który wyjdzie spod pędzla Julii Crane.

Julia Crane
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystka pełną gębą- namaluje akt, złapie najpiękniejsze chwile w obiektyw, zagra na fortepianie, a potem sama rzuci wszystko, by zatańczyć, najlepiej razem z Aidenem.
Nie powinna bluźnić tak przeciwko miłości. Na pewno istniał jakiś pradawny bóg, które ześle na nią po kolei wszystkie klątwy egipskie, bo Julia uwielbiała bawić się w łamanie serc. Banał, klisza, absolutna dysharmonia pięknego umysłu, jakim wszak była obdarzona i równie atrakcyjnego, choć skażonego grzechem (a przez to niegodnego i plugawego) ciała. To ono domagało się na żer ciągle nowych podniet, ono nie zostało nigdy zaspokojone kimś na dłużej, więc przebierało jak w ulęgałkach w nowościach i na koniec okazywało się, że to już było. Nikt nie umiał zaspokoić tego głodu piękna, który ją wręcz pożerał i mało brakowało, a po dwudziestce zamieniłaby się w zblazowaną femme fatale, która po kolei karmiła się ciepłem czyichś ramion.
O mały włos, o jedną młodszą dziewczynę na swojej drodze, która patrzyła na nią tak jakby wszystko wiedziała i jakby gdzieś w kosmosie zgłębiła tajemnice Julii Crane. Te niewypowiedziane i te, do których obecnie sama nie miała dostępu, więc w nawet tej za dużej skórzanej kurtce poczuła się nagle śmiesznie naga, choć nadal sprawiała wrażenie osoby mającej kontrolę nad absolutnie wszystkim. Prawdziwy freak control, choć ćmiła papierosy w miejscu, gdzie (o ironio!) to uczucie traciło się zbyt często.
Jak i niewinność, a jej towarzyszka emanowała nią jak ogromny, zawieszony nad nimi neon, który połyskiwał tysiącami świateł i zachęcał w mało elegancki sposób do zanurzenia się w świat, który większość miała znać tylko z filmów. I brunetka o truskawkowym błyszczyku zachęcała, zupełnie jakby była jedną z tych ekskluzywnych call girl, którą nie wolno całować w usta, bo jeszcze się zakocha.
A Julia łamała to prawo z pełnym tego przekonaniem, spijając z jej warg krople potu, obleśnie klejący się błyszczyk i jej pewność siebie, bo tak, wszyscy pięknie wyglądaliby na jej ścianie, ale to nie zasługa modeli, a artystki.
- Na wiszenie u mnie trzeba sobie zasłużyć – dodała więc nieco wyniośle, ona, wielbicielka bratania się z proletariatem i wręcz komunistka, ale musiała się podroczyć, by znów zobaczyć ten szaleńczy błysk w jej oku. – Nadal jesteś za ładna i za nudna – dodała po głębszym zastanowieniu i analizie tej dziecięcej twarzyczki, której nikt nie wyrył jeszcze zmarszczek śmiechu, smutku, żalu bądź niedopowiedzeń.
One (według Julii, oczywiście) stanowiły ów cel, do którego należało zmierzać. O świcie zaś wszystko było kanciaste, ostre, nawet dym papierosowy nie pozwalał rozmazywać rzeczywistości, więc nim padły kolejne słowa, jej dłoń całkiem odważnie wsunęła się w spodnie tego nastoletniego zjawiska, a ona uniosła wzrok, by na nią spojrzeć.
- Nie porzucam pracy dla byle kaprysów, dziewczyno – wyjaśniła ostro, choć jej dłonie były zaskakujące łagodne i delikatnie, choć palce wdzierały się pod koronkowe majtki, a ona sama ponownie pochyliła głowę, by wargami odsłonić jej piękne piersi.
Tutaj, gdzieś na zapleczu, tutaj, gdzie wszyscy mogli je zobaczyć i to nakręcało Julię znacznie bardziej niż jakieś cudaczne mieszkanko i bezczelne prośby dziewczęcia.

hector silva
lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
Spoiler
Tallulah nie doczytywała książek do końca, ale zawsze śniła umysłami eterycznych bohaterek z królewskich półświatków; tak bladych, że przez ich skórę przeświecały wszystkie żyłki i tak chudych, że dawały radę wcisnąć się w każdy dialog, nawet najbardziej zbyteczny, nawet taki, w jaki wdawać się nie wypadało. Tak więc była Julią, ale Julią młodą i beznadziejnie zakochaną na maskaradzie, Julią, która nie zdążyła chwycić za sztylet, bo lekturę odhaczono, test zdano i okładka w jednej z tych książek, które rodzice chomikowali na piętrze, została zatrzaśnięta na dobre; była Ofelią, usychającą z miłością, której nie mogła dorównać, ale nie Ofelią owładniętą szaleństwem, która nurkowała odważnie z zamiarem, żeby nigdy więcej się nie wynurzyć. Była Antygoną, która zwyciężała swoją szlachetnością, nie stawiając nigdy czoła okrucieństwu Kreona i była też Afrodytą, wychodzącą z morskiej piany. Tallulah żyła w świecie błogich mitów, niespotykających nigdy chłodnych, realistycznych kalkulacji - piła drogie drinki, choć nie miała z czego opłacić kolejnego czynszu i kładła dłonie na nieznajomych, spoconych ciałach, chociaż jej palce od zawsze chciały przecież lgnąć tylko do tego jednego.
Tego samego, które teraz zostawiało swój zapach na jej zarumienionej skórze. Julia Crane mogła teraz mówić, czego tylko zapragnęła, Tallulah odpowiadała już tylko automatycznie, już tylko po to, żeby niezręczność ciszy nie zakłóciła tego wzajemnego przyciągania, od którego powietrze na zapleczu drżało intensywnie. Bo jasne, Tallulah mogła słuchać o tym, że jest ładna i nudna, ale wiedziała dobrze, że nudna nie była; nie teraz i nie dla Julii, bo gdyby była nudna, nie otrzymałaby nawet okrucha tej uwagi, którą Julia obdarowywała ją właśnie tak hojnie. Nie sprzeczała więc, nie wykłócała się - uśmiechała się tylko w ten zadziorny sposób, jakby zaraz miała zamiar zrobić coś naprawdę głupiego albo naprawdę uszczypliwego - ale nic z tych rzeczy. Nic, o ile niczym można było nazwać zsunięcie dłoni wzdłuż talii Julii, przesunięcie palcami po udzie, sięgnięcie wyżej, do bielizny. I Tallulah, tak jak każda tragiczna bohaterka, z którą postanowiła kiedykolwiek się utożsamiać, za nic miała potencjalne konsekwencje tej decyzji. Bo teraz, kiedy była Julia i kiedy Julia była tak blisko, i kiedy oddech Julii rozbijał się o jej usta, i kiedy J u l i a...
Tallulah nie potrzebowała wiele, żeby się zakochać - nie potrzebowała też wiele, aby dotrzeć do punktu, w którym nie można już było się wycofać. Zresztą ona wcale nie chciała zawracać, chciała w i ę c e j : więcej Julii, więcej jej dotyku, więcej jej ciepła muskającego bezwstydnie koniuszki palców, więcej wąskiej talii i idealnie wymierzonych na zamknięcie się w jej dłoni piersi; chciała więcej widoku - chciała widzieć lepiej i dokładniej, jak upudrowane policzki Julii różowieją stopniowo pod warstwą makijażu, jak tekstura jej skóry wybija się ponad cień do powiek, jak oczy rozbłyskują tym czymś, co utwierdzało tylko Tallulah w przekonaniu, że była właściwą osobą na właściwym miejscu; ba - że była z właściwą osobą, bo tak samo nikt nie był w stanie dać jej tego, co dawała jej Julia, jak Julii nikt nie był w stanie dać tego, co dawała jej ona.
Być może to myślenie było odrobinę egoistyczne, ale podobno w seksie należało być trochę egoistą. Tallulah zazwyczaj była nim bardzo, ale tym razem owładnęła nią nieokiełznana potrzeba być dla Julii, całowania jej tak długo, aż zabraknie tchu, badania palcami tych nagich fragmentów jej ciała, które udało jej się odkryć i odpychania wszystkich myśli, które swoją treścią mogły zakrawać od chorobliwy i zbędny tutaj zupełnie racjonalizm.
Oddychała Julią Crane i tak długo jak była ona, tak długo na całej Ziemi mogło brakować powietrza.
Julia Crane
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystka pełną gębą- namaluje akt, złapie najpiękniejsze chwile w obiektyw, zagra na fortepianie, a potem sama rzuci wszystko, by zatańczyć, najlepiej razem z Aidenem.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.

hector silva
lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
Być może w tym wszystkim nie chodziło wcale o Julię Crane.
Może chodziło o jakieś niebezpieczne poczucie samotności, od której nie mogła się wyrwać, pomimo mijających na obczyźnie miesięcy (właściwie lat - ale to brzmiało jeszcze bardziej abstrakcyjnie), pomimo bycia matką, a przynajmniej posiadania dziecka i pomimo otaczania się zbyt często ciasnymi gromadami ludzi, między których wpełzała ze zwinnością i łatwością, jakiej z pewnością można jej było pozazdrościć - może to była taka samotność, której nie dało się zażegnać w tłumie (choćby bardzo gęstym, pchającym się wręcz do strefy, którą można już było nazwać intymną); może jedynym na nią lekarstwem był kontakt jeden do jednego, ale nie pierwszy lepszy, tylko skrzętnie zaplanowany. Może do pokonania tej samotności potrzebna była obsesja - a żadna obsesja nie zaistnieje przecież bez jej obiektu.
Wychodziłoby zatem na to, że Julia była jej potrzebna do pokonania własnych demonów - choć brzmiało to znieważająco i być może nawet uprzedmiotowiająco, było najwłaściwszym określeniem tej specyficznej zażyłości, którą Tallulah była gotowa okazywać jej już od teraz, od pierwszych chwil rozmowy, od pierwszych pocałunków. Być może to wszystko wyglądało przesadnie zuchwale, być może rościła sobie prawo do zbyt wielu rzeczy i chwil z Julią u swojego boku, ale oddawała się całkowicie temu dynamizującemu każdą czynność uczuciu, które zdołała w sobie wyhodować (nie bacząc na okoliczności i przeciwności losu). Im bliżej niej była Julia, tym bardziej oddalała się samotność, a raczej jej złowróżebny cień, chłodna groźba, wisząca ciężko w powietrzu. Całując dziewczynę, chłonąc całą sobą jej obecność, oczami duszy Tallulah wpatrywała się wyczekująco w zgarbione plecy tego humanoidalnego cienia, obserwując bez skrępowania jak jego sylwetka oddala się, żeby w końcu zniknąć na horyzoncie.
Nie lubiła poezji, ale ceniła sobie niektóre figury retoryczne i moc słów, przenoszącą każde doświadczenie w inny wymiar - jej chora matka tłukła kiedyś przez parę dni z rzędu kijem od miotły w sufit, oddzielający parter od strychu, przekonana, że w ten sposób wypędza żyjącego tam demona. Demonem okazała się mała mysz i jej oseskowe potomstwo - faktycznie wszystkie wybiła, ale dopiero kiedy zeszły na dół, bo matka nigdy nie wchodziła na strych, z nieokreślonych powodów przekonana, że jest on siedliskiem samego zła. Te myszy urosły do rangi demonicznych stworzeń tylko dzięki pieprzonej matczynej wyobraźni i zdolności do dobierania wielkich słów do niewielkich sytuacji - którą to zdolność Tallulah dumnie odziedziczyła.
I z tą zdolnością miała zamiar faktycznie wciąż mieszać w głowie Julli Crane, tak więc - pozwalając krótkiemu dreszczowi wstrząsnąć jej ciałem, kiedy w myślach wciąż na nowo rozbrzmiewały donośnym echem słowa dziewczyny - uśmiechnęła się tylko gdzieś w jej policzek, na którym ostały się resztki truskawkowej szminki:
- Zmuś mnie - bo faktycznie nie miała zamiaru jej odpuścić. Raz znalazłszy się tak blisko, nie chciała już nigdy musieć się oddalać; a może nie - może oddalanie się byłoby elementem czołowym tej ich gry, może trzeba było budować dystans tylko po to, żeby z każdym jego pokonaniem pławić się w satysfakcji i działać w rytm przyspieszonego bicia serca. Tak jak teraz, kiedy unosiła palce Julii do ust, żeby obsypać je pocałunkami i kiedy drugą rękę unosiła znowu do jej twarzy, a potem do włosów, między których miękkim puchem jej dłoń czuła się jak w domu. Czuła, że kręci jej się w głowie, kiedy uda zaciskały mocno wokół juliowego nadgarstka. Aż w końcu sięgnęła do niego własną ręką i chociaż pragnienie podpowiadało jej coś zupełnie innego, pociągnęła go do góry, uwalniając spomiędzy swoich nóg.
- Zostaw coś na potem. Często będziemy się widzieć - oznajmiła, jakby była to rzecz tak oczywista, jak panująca pogoda. Z odpowiednią namiastką uśmiechu odsunęła twarz od jej buzi, żeby przyjrzeć się jej uważnie (zupełnie, jakby przez ten cały czas wszystko, co robiła nie było jej podziwianiem). - Jesteś śliczna, to dobrze. Daj szminkę, poprawię ci usta - poprosiła, jak gdyby nigdy nic, choć przecież serce wciąż waliło jak szalone, a każda sekunda fizycznego braku kontaktu z Julią nagle wydawała się prawdziwie bolesna.

Julia Crane
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystka pełną gębą- namaluje akt, złapie najpiękniejsze chwile w obiektyw, zagra na fortepianie, a potem sama rzuci wszystko, by zatańczyć, najlepiej razem z Aidenem.
Dla niej wszystko rozchodziło się o kontrolę. Mimo że od ucieczki z rodzinnego domu (kontrolowanej, o zgrozo, przez całkiem pokaźny fundusz powierniczy) jej życie przypominało spuszczoną ze smyczy ogromną bestię, wiedziała, że jest w tym określony porządek. Tak sobie wmawiała, gdy mieszała środki nasenne z horrendalnymi dawkami alkoholu (open bar w Shadow) i nadal nie zmrużyła oka; gdy szef zdawał się być jej wybawicielem ze strunowym woreczkiem, którym machał jej przed oczami jak treser dzikich zwierząt; i wreszcie, gdy wpadała w objęcia, od których powinna uciekać. Jeszcze dziś miała siniaki na nadgarstkach. I gdzie w chaosie znajdował się porządek?
Odnajdywała go w sztuce, której oddała się cała. Z każdym pociągnięciem pędzla zamieniała się w osobę, która sama decyduje o horyzoncie, perspektywie, która jednym ruchem może przenieść cały środek ciężkości. Dla tego uczucia gotowa była rzucić w cholerę wszystko co rozpalało zmysły.
Może dlatego znajomości na dłuższą metę wydawały się jej nudne, bo po etykietowaniu kolejnych egzemplarzy, ludzie nadal tracili nie tyle ważność co wyjątkowość. Każdy okazywał być podobny do siebie i wszyscy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zamieniali się we władców. Lepiej wiedzieli co myśli i dlaczego właśnie to oraz że to byłoby dla niej lepsze. Frazesy zdawały się narastać, a Julia uwolniona od podobnych konwenansów i gorsetu oczekiwań społeczeństwa ponownie wpadała po pachy w to samo grono fatalistów, którzy trudnili się układaniem jej życia według ściśle określonego harmonogramu.
Dlatego buntowała się, wystawiała język i pokazywała obsceniczne gesty, najlepiej bawiąc się wśród modeli, którym urządzała wręcz bachanalia, gdzie siebie podawała zaraz po malowaniu. Po raz pierwszy czuła się wolna, bo rozporządzała sobą jak chciała i nie musiała nikomu tłumaczyć, że to wcale nie efekt traumy, odrzucenia bądź kompulsywnego szukania uczuć, ale jej prywatne szczęście, wydarte gdzieś z płótna, na którym szkicowała sobie przyszłego kochanka. Bądź kochankę, bo płeć już dawno pognała do lamusa i nie zamierzała jej wyjmować, bo wyszła z mody jak w niej stała i na dziś Crane wiedziała, że kobiety, zwłaszcza takie jak ta słodko wyglądająca brunetka mogą nią zawładnąć.
Ale nie muszą. I wystarczyło jedynie krótkie spełnienie, oddech, który przesyłały sobie między spragnionymi tlenu płucami, a Julia zrozumiała, że znowu zaczyna się ten sam niemy monodram jednego aktora.
I choć chciała, a przecież pragnęła wbić się ustami w uda tej dziewczyny i pochłonąć ją całą, a potem przekazywać jej językiem jej własny smak, to wiedziała, że wolności jej nie odda i że to już wymaga poświęcenia, na jakie jej nie stać.
Dlatego też na jej propozycję zaśmiała się przykro, ironicznie, tak jak tylko kobiecy demon potrafi w swoim okrucieństwie.
- Nie będzie potem. Jesteś zbyt mało zajmująca, dziewczyno, a ja wolę palić w ciekawszym towarzystwie – i sama oblizała swoje wargi, teraz rozmazane jeszcze bardziej co miało sugerować, że nie przeszkadza jej zupełnie to, że będą gadać, że ktoś absolutnie domyśli się przebiegu wydarzeń, które rozegrały się na zapleczu.
Uśmiechnęła się do niej jeszcze za pewnie i zbyt zimno, by mogła poczuć satysfakcję, a potem po prostu weszła do klubu, by zaraz rozmyć się w łunie tańczących w transie samców alfa, któremu coś szeptała właśnie na ucho. Na jej oczach, by zrozumiała, że tym przejęciem kontroli straciła ją bezpowrotnie i że więcej szczęścia będzie mieć brunet, który już powoli schodził z pocałunkami na jej szyję.
A potem niżej i jeszcze niżej, ale tego zazdrosne oczy dziewczyny od taniego błyszczyku miały nie dostrzec, bo pokaz był zupełnie prywatny. I tylko nad ranem, gdy leżała na jego łóżku i znów trawiła ją najgorsza, bo ta związana z bezsennością niemoc, zdała sobie sprawę, że gdyby jej tak było wszystko jedno i wyrzucała stanowczo ją ze swoich myśli to nie odgrywała przedstawienia, które miało miejsce.
Myśl tę jednak pogrzebała z pierwszym obezwładniającym ją uczuciem senności, która przybyła dopiero nad ranem i nie miała siły nawet jej strofować, a co dopiero walczyć z tym całym uczuciem zakochania.

Koniec!
hector silva
ODPOWIEDZ