ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
  • dwanaście
Wachlarz możliwości zarobkowych Marlee - przynajmniej tutaj, w Lorne Bay - skurczył się przez ostatnie lata do takich rozmiarów, że musiała się już posiłkować pośrednimi polecajkami. Szczególnie po ostatnim zwolnieniu z pralni, nikt nawet nie fatygował się do niej oddzwaniać przy standardowym składaniu cv. Uroki małego miasta, gdzie właściciel jednego miejsca miał rodzinne powiązania z właścicielem innego, którego to dobra przyjaciółka menadżerowała w kolejnym miejscu, gdzie często bywał kierownik tej czy tamtej firmy... I tak dalej. Poczta pantoflowa żyła swoim życiem, szczególnie kiedy do twojego nazwiska, nawet jeszcze przed twoim urodzeniem, przyklejona była łatka ludzi, na których - delikatnie mówiąc - polegać się nie da. Wkręcenie się do roboty przez znajomego znajomego co prawda niosło ze sobą dodatkowy bagaż - w końcu ktoś musiał za ciebie poświadczyć, kto wie, może cały łańcuszek osób - ale Doherty lepszych perspektyw nie miała. A kasy potrzebowała teraz bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Tylko tego nie spierdol.
Pomimo polecajki nie została zatrudniona z marszu. "Okres próbny" nie brzmiał może zbyt zachęcająco, ale Marlee miała gdzieś oficjalne nazewnictwo i podpisany papierek, dopóki miała dostać odpowiednią zapłatę za wykonanie swojej roboty. Była w stanie znieść - przynajmniej jak na razie - dyrygowanie nią po sali, wstrętny kelnerski fartuszek, zmuszanie się do uśmiechów i konieczność trzymania nerwów na wodzy (to ostatnie zawsze przychodziło jej najgorzej). Pomimo kilku drobnych potknięć, o dziwo szło jej nawet całkiem nieźle - może ten wypalony na śniadanie skręt dobrze jej zrobił - i przez krótki moment nawet naszła ją myśl, że mogłaby się do tego przyzwyczaić... Do lawirowania między stolikami, wymagających klientów, płaczących dzieci, rozlanych napoi, strofowania ze strony kucharzy za niewyraźne pismo na zamówieniach, a nawet do tych związanych w kucyk włosów. Do wszystkiego... Tylko nie do niego.
Popołudniowe godziny restauracyjnego szczytu niosły ze sobą poszerzenie pracującej ekipy również w kuchni. A jednak nowa twarz przekazująca jej przez wydawkę kolejne zamówienie ją zaskoczyła. I to wcale nie pozytywnie. - Kurwa - przeklęła na głos, zanim ugryzła się w język. To był jej pierwszy dzień. Naprawdę musiała się mierzyć z najgorszym możliwym scenariuszem? - Co ty tu robisz? - wycedziła jeszcze przez zęby, na moment zupełnie zapominając o dwóch pełnych talerzach tkwiących gdzieś między nimi i o tym, gdzie powinna je teraz zanieść. Odkąd Samuel wrócił z Sydney już się zdążyli na siebie parę razy natknąć, ale zawsze jakoś tak z daleka od siebie. I jej to pasowało. Nienawidzić go z pewnej odległości było prościej, niż skonfrontować się z tymi wszystkimi emocjami, które ciągnął za sobą niczym dodatkowy cień.
Po cholerę w ogóle wrócił?!

Samuel Morrison
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
kucharz — beach restaurant lorne bay
22 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
miał być dziennikarzem, a został kucharzem, potrafi też poskładać z części samochody, ale z własnym życiem i sercem mu to nie wychodzi
  • 1


Rodzice Samuela byli na tyle usytuowani, że nie musiał pracować, ale po tym, jak porzucił obiecującą karierę dziennikarza i zaszył się w domu, niemal szalejąc z rozpaczy, sami podpowiedzieli mu, żeby się czymś zajął. Nie dlatego, że mieli dość mola na głowie, ale z czystej troski, by skupił swoje życie na czymś innym, niż pogrążanie się w żałobie, która do niczego dobrego nie prowadzi. Nie miał pojęcia, czym miałby się zajmować, skoro nie miał żadnego wykształcenia, ani nawet pomysłu na życie, poza jednym: zawsze lubił gotować i wychodziło mu to naprawdę dobrze. Bał się tylko, że jeśli powie rodzicom o swojej decyzji, rozczaruje ich i wystawi na pośmiewisko, że syn, zamiast gonić za wyższymi aspiracjami, postanowił zostać podrzędnym kucharzyną. Oni jednak okazali się wspaniali i wspierali go w tej decyzji. Napisał więc swoje żałośnie biedne curriculum vitae i wysłał kandydaturę. Zadzwonili po kilku dniach, zapraszając na spotkanie i chociaż właściciel kręcił nosem z uwagi na kompletny brat doświadczenia Samuela w kuchni, za pomocą wstawiennictwa ojca, zdecydował dać mu szansę. I tak tkwił tu już któryś miesiąc, gotując dla ludzi znanych i nieznanych. Zarabiał pieniądze i nie myślał całymi dniami o swojej beznadziejności. Czy był szczęśliwy? Nie, był tylko zadowolony, że nie tkwi już jak kołek w jednym miejscu i nie rozmyśla co zrobić ze swoim życiem.
Wszystko wydawało się takie spokojne. Lubił swoją pracę, czasem ruch był większy, do urobienia po łokcie, a czasem nawet można było spokojnie stanąć, odetchnąć i wyskoczyć na szybkiego dymka. Kucharze mieli to do siebie, że nie mieli bezpośredniego kontaktu z klientem i mogli sobie ponarzekać na ich fanaberie podczas przyrządzania dań. Był przygotowany praktycznie na wszystko, na wszelkie widzimisię klienteli, ale kiedy przez okienko do wydawania mignęła mu ta znienawidzona przez tyle czasu twarz, z początku uznał to za efekt zmęczenia i gorącego powietrza, jakie panowało w kuchni. Zamrugał kilka razy, żeby uwolnić się od tego obrazu, ale ten uparcie nie chciał zniknąć, a na domiar złego, przemówił. - Nie, nie, nie, to nie jest prawda - wmawiał sobie, pociągnął za rękaw jednego z pomocników kuchennych i zadał pytanie: - Widzisz tu kogoś? - zacisnął zęby ze złości, dziękując w duchu Bogu, że nie ma akurat patelni w dłoni, bo pomocnik potwierdził, że stoi tu jakaś dziewczyna, blondynka, podobno nowa kelnerka. Uświadomił sobie, że to ona i nawet głos go w tym fakcie osadził, bo przemówiła pierwsza, nie wiedząc po co w ogóle się do niego odzywała. - O to samo mógłbym spytać ciebie... Ja tu pracuję, a ty? Znowu próbujesz niszczyć komuś życie? - zapytał, cedząc przez zęby. Myślał, że już nigdy więcej nie będzie musiał jej oglądać, bo samo widywanie jej przelotem w miasteczku było ponad siły, a teraz ma jeszcze z nią pracować?! Nie mógł pozwolić, by wszystkie emocje z niego wyszły, nie teraz, nie tutaj, w restauracji pełnej ludzi i stosu zamówień. Czuł jednak, że musi zrobić sobie przerwę, chociaż na pięć, dziesięć minut, ale musiał, bo inaczej wybuchnie.

Marlee Doherty
powitalny kokos
benek#6510
ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
Nie tak miało być. Zwykle mijało trochę więcej czasu, trochę dłużej w jakimś miejscu pracowała, nim zaczynały się pojawiać jakieś poważniejsze problemy. Kiedy na jej drodze stawał jakiś szczególnie nieznośny i wymagający klient, kiedy spadała na nią zbyt duża odpowiedzialność, której nie potrafiła unieść albo gdy po prostu zbyt wiele zmian zaczynała opuszczać ze względu na swój niezbyt trzeźwy stan. Tutaj nie była nawet jeszcze oficjalnie zatrudniona, a już stawało jej na drodze coś (czy raczej ktoś), czego przeskoczyć zwyczajnie nie była w stanie. I to nie podlegało żadnej dyskusji, czy nawet głębszego zastanowienia z jej strony. Już teraz wiedziała, że nie będzie mogła tu zostać.
Sam jego widok przywoływał w jej głowie wspomnienia i obrazy, które od ośmiu miesięcy bezskutecznie próbowała się z siebie wyzbyć. Sam jego głos zaprzepaścił ten niewielki postęp, jaki w tej sferze osiągnęła. Choćby chciała i próbowała inaczej, zdawało się, że jej myśli o Morrisonie już na zawsze miały być nierozerwalnie połączone z Cecily. I to zbyt mocno bolało. Z samą nienawiścią do niego mogłaby sobie poradzić... ale z tym?
- I kto to, kurwa, mówi?! - odwarknęła, siląc się na to, by nie przeleźć przez okno wydawki i mu nie przyłożyć. Jak w ogóle śmiał mówić takie rzeczy?! Był ostatnią osobą, która miała prawo jej cokolwiek wytykać. W końcu on zniszczył życie Marlee już na długo przed śmiercią Cece. - Tak ci źle było w tym Sydney? - wyrzuciła z siebie, nie myśląc o tym, że może lepiej byłoby pociągnąć tę rozmowę gdzieś na zapleczu lub w ogóle na zewnątrz. - Co? Zaczęło brakować lasek do przelecenia? - mówiła dalej, nie przejmując się nieco podniesionym tonem. Choć wydawka znajdowała się nieco poza widokiem klientów na sali, ci siedzący najbliżej kuchni pewnie mogli ją teraz słyszeć. Ale dla niej szansa dalszej pracy tutaj już została zaprzepaszczona samą obecnością Samuela, więc już nawet nie brała jej pod uwagę. I nie planowała się cenzurować.

Samuel Morrison
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
kucharz — beach restaurant lorne bay
22 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
miał być dziennikarzem, a został kucharzem, potrafi też poskładać z części samochody, ale z własnym życiem i sercem mu to nie wychodzi
Dlaczego zawsze jest tak, że kiedy prawie wychodzisz na prostą, masz poukładane i zaplanowane swoje dalsze losy, musi pojawić się ktoś i to wszystko zniweczyć? Był już na tyle dojrzały emocjonalnie, że mógłby poradzić sobie praktycznie z każdym problemem i wyjść z tego obronną ręką, ale nie był przygotowany na spotkanie się z kimś, kogo uważał za największego wroga. Kiedy przyszedł na rozmowę, kompletnie bez doświadczenia, zapewniał, że szybko się uczy, że ma talent, którego nie chce zmarnować i prosił tylko o szansę, którą dostał. Nie chciał jej marnować tylko dlatego, że pojawiła się osoba, przy której nie potrafił się skupić, ani nawet przebywać z nią w jednym miejscu. Wiedział już z góry, że albo ona tu zostanie, albo on, z tym że Samuel nie zamierzał żegnać się z tym miejscem.
To dziwne, że nie mimo tego, że nie rozmawiał z nią od tego czasu, starali się nawet na siebie nie patrzeć , mijając się z daleka na ulicy, a on nadal pamiętał jej głos, teraz taki drażniący. Nigdy nie zapomniał tego, że następnego dnia od razu do niej poszła i wszystko powiedziała, nie dając mu cienia szansy na wytłumaczenie się z tego. W jego głowie już na zawsze pozostanie tą, która zamiast gasić pożar, dolała do niej oliwy. Żył z tą świadomością cały ten czas i miał świadomość tego, że nie potrafi funkcjonować z nią pod jednym dachem.
- Nie drżyj ryja, bo nie robisz na nikim wrażenia - odpowiedział, wkładając całą siłę woli w to, by odłożyć patelnię na stół pod wydawką, bo miał nieziemską ochotę rozwalić jej głowę. Na sali, w kuchni i przy wydawce panował spory gwar, co nie znaczyło wcale, że nikt ich nie usłyszy, a nie chciał, by połowa ekipy wiedziała, że ma jakieś spiny z nową kelnerką, jednak dalsze słowa go zmroziły. Zacisnął zęby ze złości, wyszedł zza okienka w kucharskim fartuchu i mocno zacisnął pięść na jej nadgarstku, odciągając ją na bezpieczną odległość, z dala od widoku i uszu innych ludzi, ale nie od współpracowników, ale to miał akurat w tej chwili w nosie. - Ty głupia cipo - warknął jej do ucha, wciąż trzymając ją za przegub. - Nie z tego powodu wróciłem, a tobie gówno do tego, co było powodem mojego powrotu. Jedno jest pewne: nie byłaś i nigdy nie będziesz nim ty - rzekł, patrząc jej w oczy i nagle go coś olśniło, a na jego ustach pojawił się bezczelny, pełen zadowolenia uśmieszek. - A może właśnie tego jej zazdrościłaś? Że to Cecile mnie miała, nie ty i postanowiłaś uknuć swój plan, by dopiąć swego, a kiedy dowiedziałaś się, że nic z tego nie będzie, WSPANIAŁOMYŚLNIE pobiegłaś do niej, o wszystkim jej mówiąc, co? - zapytał, snując czysto hipotetyczne podejrzenia względem niej.

Marlee Doherty
powitalny kokos
benek#6510
ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
Nie potrafiła mu po prostu odpuścić. Nawet teraz, tyle miesięcy po śmierci Cecily, wciąż widziała ich razem. Ich splątane ręce, których żadnymi sposobami nie potrafiła rozplątać. Ich poszeptywania do siebie nawzajem, sekrety, do których nigdy nie była dopuszczana. Ich pocałunki, na których widok odczuwała wręcz fizyczny ból. W jego oczach odbijał się obraz Cece. Jak miałaby przejść obok tego obojętnie? Nie tylko zabrał ją Marlee za życia, ale robił to nawet teraz, po śmierci dziewczyny. I najgorsze, że wciąż nie widział w tym niczego złego. Miała mu przypomnieć do czego doprowadził?
Szarpnęła się, gdy złapał jej nadgarstek i próbowała stawiać opór, gdy odciągał ją na bok, ale był silniejszy. W ostatnim czasie właściwie niewiele było potrzeba, by fizycznie ją zdominować. Niestety dla Samuela, języka jednak wciąż jej nie brakło. - Masz rację, gówno mnie to obchodzi, bylebyś był, kurwa, daleko stąd - warknęła, ponownie próbując się uwolnić z jego zaciśniętej pięści. Naprawdę nie rozumiała, czego znów szukał w Lorne.
- Co ty... - w pierwszej chwili ją zatkało. Ze wszystkich możliwości, zdecydował się wysnuć właśnie taki scenariusz?! - Popierdoliło cię?! - znów podniosła głos, wyraźnie oburzona i zniesmaczona samą taką wizją, a na potwierdzenie własnych odczuć, spróbowała go nawet odepchnąć. Nie chodziło o to, że był brzydki, bo przecież nie był. Nie chodziło o to, że wolała dziewczyny, bo przecież ciągnęło ją do każdej z płci. Nie chodziło nawet o to, że bardzo długo krążyła o nim opinia łamacza dziewczęcych serc, bo sama nie bawiła się w jakieś stałe i długotrwałe związki. Nie chodziło też o to, że seks był zły, bo nawet pomimo swoich motywacji i jasnego planu, skłamałaby mówiąc, że nie odczuła tamtej nocy żadnej przyjemności. Chodziło tylko i wyłącznie o Cecily. O to, że się nią zainteresował. Że omamił ją na tyle, że ona również zainteresowała się nim. Że pozwalał się jej do siebie coraz bardziej zbliżać, wiedząc że w końcu i tak złamie jej serce. Bo taki już był. I Marlee dobrze o tym wiedziała. Teraz żałowała tylko, że nie zrobiła czegoś może mniej radykalnego wcześniej... Może wszystko wyglądałoby teraz inaczej. - Ktoś musiał jej uświadomić, jaki z ciebie zdradziecki kutas! - wycedziła mu prosto w twarz. - Siebie musiałam do tego zmuszać, ale ty nawet nie stawiałeś oporu - dodała, zdecydowanie hiperbolizując wspomnienia tamtej nieszczęsnej imprezy. Nic nie było wtedy takie proste, jak to teraz przedstawiała, ale w złości nie myślała trzeźwo. Ani wtedy, ani tym bardziej teraz.

Samuel Morrison
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
ODPOWIEDZ
cron