dziennikarka, felietonistka — the cairns post
28 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie uważała się za osobę przesadnie dramatyczną. Powiedzmy sobie wprost, największego życiowego dramatyzmu doświadczała, kiedy tworzyła go sama, przelewając najbardziej absurdalne scenariusze, jakie rodziły się w jej głowie wprost do internetowych horoskopów, których była autorką. W życiu lubiła względy spokój. Wprawdzie nie mogłaby powiedzieć, że panowała nad sytuacją w każdym momencie i miała wszystko absolutnie pod kontrolą, dzięki czemu możliwa była jej spokojna egzystencja, ale niedogodności wynikające z własnej chaotycznej natury nadrabiała zbyt wielką cierpliwością i niereformowalnym optymizmem, który sprawiał, że co by się nie działo, głęboko wierzyła w to, że jakoś to będzie.
Jakoś to będzie.
To nic, że takie rzeczy jak ta nie przytrafiają się nie tylko jej samej, ale też nie powinny przydarzyć się absolutnie nikomu. Bo niby jak? Niby dlaczego? Jak bardzo trzeba być nieodpowiedzialnym i roztrzepanym, żeby do tego doprowadzić? To nie miało żadnego sensu i nie powinno również mieć miejsca. I to nic, że jej serce waliło jak oszalałe, a panika narastała z każdą chwilą. To nic, że straciła praktycznie wszystko, co miała najcenniejsze – zapamiętane hasła do maila, podpięte karty i facebook, z którego nie była wylogowana… A poza tym słowa! Jej wszystkie cenne słowa! Miała ochotę się rozpłakać albo rozpaść lub ewentualnie utopić się w rynsztoku.
Ale przecież jakoś to będzie.
Dobrze. Powoli. Po kolei. Bez paniki (łatwo powiedzieć!). Musiała sobie tylko przypomnieć, gdzie ostatnio widziała swojego laptopa (jak można zgubić laptopa, do cholery?!), a potem… Potem liczyć na to, że go tam znajdzie. Znów poczuła lodowe ostrza paniki wbijające się we wszystkie komórki jej skóry. Tylko spokojnie. Powoli. Po kolei. Jedna rzecz na raz…
Była w kawiarni. Tam próbowała pisać krótki esej, ale zupełnie jej to nie szło. Dopiła swoją kawę, a potem… Potem zadzwonił jej telefon, w redakcji wybuchła jakaś panika, pakowała w popłochu swoją torbę. To pewnie był ten moment, kiedy zgubiła laptopa.
Ale serio, kto normalny gubi laptopa, do cholery?!
Dopóki nie widziała innych opcji, postanowiła podążać tym tropem. Lepszego nie miała. Wróciła do kawiarni i chociaż minęły dwie godziny, odkąd sama piła kawę przy jednym ze stolików, uznała, że najrozsądniej będzie wrócić właśnie w tamto miejsce i… Natknąć się na nieznajomą, która jak gdyby nigdy nic tam siedziała. Huh, a niby czego się tak właściwie spodziewała?!
- Umm… Przepraszam… Bo ja tu chyba siedziałam wcześniej… - palnęła zupełnie bezsensownie i całkowicie niekonkretnie. Jej głowa była jednak w zupełnie innym miejscu, myśli pędziły na złamanie karku i ogarniała ją generalnie panika. Ale przecież jakoś to będzie…

Mari Chambers
powitalny kokos
anko
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
18.

Miała wrażenie, że wieku tutaj nie była, a chociaż w istocie minęły z dobre trzy miesiące, to jednak nic się nie zmieniło. W pewnym sensie ją to dołowało, bo dotarło do niej, że ulubiona kawiarnia będzie kręcić się nawet, gdy Marienne zniknie. Może miała jakiś gorszy dzień, a może po prostu przytłaczało ją to, że wróciła właśnie z kwiaciarni, w której jej nie zatrudniono, po tym, jak zbiła dwie doniczki, całkiem przypadkiem. Ktoś mógłby zapytać, dlaczego szuka pracy w kwiaciarni, skoro jest asystentką w kancelarii, ale sęk w tym, że zapytać nie miał kto, bo Chambers bardzo pilnowała tej tajemnicy. Wiedziała, że nikt, dosłownie nikt nie poprze jej pomysłu z tym, by znaleźć jeszcze jedną pracę i tym samym szybciej spłacić Jonathana, który wcale nie chciał być spłacony, ale którego Mari spłacić chciała. Proste? Oczywiście, że tak. Poza tym... nie mogła siedzieć w domu i się dołować. Kiedyś, mówiąc kolokwialnie, miała gdzieś swoje zdrowie i kompletnie się nim nie przejmowała, bo i po co? No, a teraz? Coraz częściej zaczynała wierzyć Wainwrightowi, gdy ten mówił, że jest z nią kiepsko, a co najgorsze... przez to zwyczajnie się bała, a do strachu też niekoniecznie była przyzywczajona. Zwykła żyć beztrosko, jakby jutra miała o być, może więc się starzała?
Zamówiła sobie kawę z bitą śmietaną i polewą, doskonale wiedząc, że stoi przed nią bomba cukrowa, której powinna unikać, ale chyba zwyczajnie potrzebowała zastrzyku pozytywnej energii i jeśli jej zdrowie psychiczne miało być ratowane kosztem fizycznego, to cóż... była gotowa na to poświęcenie! Usiadła przy stoliku i z błogością upiła pierwsze łyki, językiem czyszcząc wargę z polewy, kiedy nagle zbliżyła się do niej jakaś nieznajoma kobieta. Przez to niespodziewane spotkanie odrobina czekolady została w kąciku ust, ale przecież gdyby wiedziała, na pewno zadbałaby o odpowiednią prezencję. Była jednakże zbyt zaskoczona wyznaniem blondynki.
- Och - zaczęła odkrywczo. - No... to bardzo fajne miejsce - zgodziła się z nią, rozglądając dookoła i nawet nie przeszło jej przez myśl, że stojąca przed nią kobieta mogłaby coś zgubić. - Nie takie dobre, jak tamto przy oknie, ale tamto przy oknie było zajęte, gdy siadałam - dodała, bo przecież każdy chciał totalnie słuchać jej opinii na temat miejsc w kawiarni. Pokiwała głową z uznaniem i w końcu jej szare komórki zaczęły pracować, a ona aż drgnęła, podskakując lekko na krześle. - Powinnam się przesiąść? - nikt jednak nie mówił, że te komórki wykonają dobrą pracę. - Zaklepała je sobie pani? Nie wiedziałam, że można, ale dawno mnie tu nie było, zasady mogły się pozmieniać - paplała dalej, nieco zagubiona, bo przecież łamała pewne zasady przychodząc tutaj, wiedziała, że robi źle i teraz niejako czuła się przyłapana na gorącym uczynku przez nieznajomą, która najwyraźniej rościła sobie prawa do tego stolika. Cóż, Mari nie była z tych, co nie potrafili tego uszanować, w zasadzie bała się, że sama popełniła jakiś błąd.

shani hartmann
ODPOWIEDZ