Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Ich życie w końcu się poukładało. A przynajmniej Mari miała takie wrażenie, bo po ostatnich dość wyboistych drogach, byli w końcu szczęśliwi. W ich domu zapanował spokój a ona sama czuła to pożądane bezpieczeństwo za każdym razem gdy ją przytulał.
Jerry znalazł nowy cel, ciąża była bezproblemowa, Marianne czuła się coraz lepiej i nawet poranne mdłości minęły szybciej niż podczas pierwszej, więc pozostawało im żyć długo i szczęśliwie.
Dziś jednak zamiast iść do pracy została w domu. Lily już poprzedniego wieczora narzekała, że źle się czuje a od samego rana brzydko kaszlała i nie chciała wyjść z łóżka. Tej energicznej pięciolatki nie dało się zatrzymać w jednym miejscu nawet podczas jedzenia, więc ani przez chwilę nie miała wątpliwości że mała może symulować. Co godzinę sprawdzała jej temperaturę, gdy się obudziła podawała ciepłą herbatę z miodem i pigwa i czytała ulubioną książkę by trochę zająć jej czas.
Podczas kolejnej drzemki zrobiła piętrzące się coraz bardziej pranie, ściągnęła ze sznurków poprzednie i zaniosła wszystko do sypialni.
Składając kolejne koszule czuła jakiś dziwny ucisk w środku zwiastujący tylko jedno; Mari potrzebowała słodyczy. Ta walka z samą sobą trwała jeszcze kilka minut. Chciała się zdrowo odżywiać, chciała mieć odpowiednią dietę ale potrzeba czekolady z orzechami była silniejsza.
Podchodząc do małej komody przesunęła ją o odszukała tej jednej ruchomej deseczki w podłodze. Odkąd Jermaine pokazał jej tę małą skrytkę na słodycze nie miała okazji jej otwierać. A teraz, gdy po chwili kombinowania udało jej się otworzyć skrytkę zamarła. Owszem, znalazła czekoladę ale obok niej znajdowało się małe pudełeczko. Serce biło jej jak oszalałe bo była pewna, że przez panującą burze Jerry nie usłyszały jej słów o ślubie. W momencie gdy chciała otworzyć wieczko do sypialni wszedł Lyons a Mari poczuła się jak Lily przyłapana na gorącym uczynku.
- Jak chcesz się ze mną żenić to teraz póki zmieszczę się w suknię ślubną - spojrzała na niego z uśmiechem.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Nadejście lutego przygnębiło Jerry’ego bardziej, niż był na to przygotowany. Owszem, nie żałował decyzji o pozostaniu w Lorne Bay, ale nie mógł pozbyć się poczucia, że stracił jakąś szansę. Tym dotkliwiej, gdy widział na instagramie Rebeki zdjęcia z rozpoczętych zajęć na uniwersytecie. Żeby o tym nie myśleć, wynajdywał sobie mnóstwo zajęć. Na początku było trudno, ale kiedy ruszył proces sprzedaży zakładu i rozpoczęcia własnej działalności, skutecznie zajęło mu to myśli. Mimo to wieczorami miewał słaby humor i jedyne, na czym potrafił się skupić, to głupi serial, przy którym zasypiał bez problemu.
Najbliższe kilka dni Jerry wziął wolne w zakładzie. Raz przez Lily, która - rozpoczynając naukę w prawdziwej szkole - była żywo podekscytowana i chciał towarzyszyć jej w tym czasie. Dwa - ogarnianie spraw urzędowych mógł zrealizować w ściśle określonym czasie, czego nie zdążyłby załatwić po pracy. W związku z zamykaniem działalności nie przyjmowali tylu zamówień, co do tej pory, więc mógł sobie pozwolić na kilka luźniejszych dni. Przynajmniej w teorii, bo do domu wracał niewiele wcześniej, niż kiedy wychodził do pracy. Musiał pozałatwiać pozwolenia na rozpoczęcie własnej działalności, dopilnować formalności ze sprzedażą stolarni, zainteresować się księgowością i innymi rzeczami, które musiały być ogarnięte przed startem jego życiowych planów. Papierologii było od groma i to własnie po jeden z niezbędnych świstków Jerry wrócił wcześniej do domu, gdy zastał Marianne w sypialni na podłodze koło łóżka.
- Co? - zatrzymał się wpół kroku. - Skąd w ogóle ten… Och… - zrobiło się niezręcznie, kiedy dostrzegł miejsce, w którym Marianne grzebała bez jego zgody. Nie żeby jej potrzebowała, ale zwyczajnie się tego nie spodziewał. Aż usiadł na brzegu łóżka z wrażenia, bo przeczuwał, że jego własne ciało go zdradzi i kolana się pod nim ugną. - Hmm… mama zgubiła to podczas tej nieszczęsnej świątecznej wizyty, znalazłem go dopiero niedawno i nie zdążyłem jeszcze odesłać… - podrapał się po głowie. Zażenowanie piekło go w klatce piersiowej i na zarumienionych policzkach, choć czuł także gorąco na uszach i czubku głowy. Nie wiedział totalnie, jak z tego wybrnąć i co ma powiedzieć, toteż palił tego buraka. O ile z tej rozmowy przez telefon w szpitalu mógł się łatwiej wywinąć, tak teraz… no cóż, na odwrót było już za późno.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Była gotowa na jakieś żarty, próbę uczynienia z tego jakiejś romantycznej chwili a zamiast tego czuła jedynie… żal i zawiedzenie. I o ile była w stanie zrozumieć jego słowa, tak zachowanie, mimika twarzy i ucieczka przed rozmową ją szczerze zasmuciły. Przez chwilę siedziała jeszcze w jednym miejscu, zerkając to na trzymane w dłoni pudełko, to na skrytkę ze słodyczami, kompletnie nie wiedząc jak się zachować. Przygryzła tylko delikatnie wargę a oczy niespodziewanie zaszły łzami.
- Oczywiście… - odkrząknęła i odłożyła pierścionek w miejsce, w którym go znalazła. W zamian tego wyjęła tabliczkę z czekoladą i chociaż straciła ochotę na jakiekolwiek słodycze, otworzyła ją i odłamała kostkę. Trudno było jej zrozumieć fakt, że schował biżuterię mamy pod podłogą w ich sypialni, ale przecież to był Jerry. Coś robił, zapomniał i w ogóle o tym nie myślał. Napięcie w sypialni wciąż można było kroić nożem, więc zamiast usiąść obok niego na łóżku, zajęła miejsce na fotelu obok okna.
- Czyli nie chcesz się ze mną ożenić? – przerwała wręcz denerwującą i wbijającą się w jej serce ciszę. Byli ze sobą tyle lat, gdyby nie liczyć tej rocznej przerwy mieli staż większy niż nie jedno małżeństwo. A jednak Jermaine Lyons wciąż nie odważył się na ten jeden gest. Nigdy wcześniej Mari nie czuła potrzeby sformalizowania ich relacji. Było im dobrze, byli szczęśliwi. Kochali się, kłócili, rozstawali, godzili. Ale miłość zawsze była pomiędzy nimi, nawet gdy byli daleko. Teraz, gdy za kilka miesięcy miało się pojawić na świecie ich drugie dziecko liczyła, że coś się zmieniło. Nie chciała wielkiego ślubu, wesela na setki osób. Mogła go wziąć nawet na łące, wśród bliskich i rodziny. Potem zrobiliby ognisko i bawili się do białego rana. Ale jak widać, on miał zupełnie inne plany. – Dobrze, rozumiem. Wydawało mi się jednak, że to dobry moment by o tym porozmawiać – nie była pewna czy ten moment jest odpowiedni, ale skoro już ten temat pojawił się na tapecie… Co mieli do stracenia?

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Aż go ścisnęło w dołku widząc taką obojętną i rozczarowaną Marianne. Nie chciał sprawić jej przykrości swoim zachowaniem, ale czego tak naprawdę się spodziewał? Mógł to rozegrać inaczej. Jak zwykle po fakcie przyszły mu do głowy jakieś żarty, którymi mógłby rozładować sytuację. Ale nie. Wyskoczył z czymś takim i w dodatku nabrał wody w usta niczego więcej nie mówiąc. A miał czas przygotować się na podobną rozmowę! Zamiast tego - jak to miał w zwyczaju - zamiótł sprawę pod dywan i udawał, że jej nie ma. Typowe tchórzowskie zachowanie Jerry’ego. Tak samo jak zapominanie o pierścionku. Chciał nawet wytłumaczyć, że ma ostatnio za dużo na głowie, żeby pamiętać o takich “pierdołach”, ale - na szczęście! - zanim to wybrzmiało na głos, zrozumiał, że wbiłby sobie tym tylko gwóźdź do trumny. A i tak czuł się nieswojo. Odprowadził Mari wzrokiem, gdy ruszyła w kierunku fotelu pod oknem. Ten dystans go zranił, ale sam na to zasłużył. Patrzył, jak Harding odłamuje czekoladę i pomyślał, że sam chętnie by skosztował kawałek. Ale wtedy padło pytanie, przez które żołądek podjechał mu do gardła i odechciało mu się wszystkiego.
To było pytanie pułapka. I - zamiast odpowiedzieć wprost to, co Marianne chciała usłyszeć - Jerry uparcie milczał. Zacisnął usta, żeby nie palnąć czegoś głupiego. Bo był w stanie. W nerwach mówił pierwsze, co mu ślina na język przyniesie. A teraz było to: “hehe, no Mari, nie żartuj sobie, obiecałem ci, że się razem zestarzejemy, po co nam do tego jakiś papier czy byle obrączki, a co to? przywiązywanie się do kawałka metalu jak do jakichś kajdanek, przecież to bez sensu!”. Widział jednak, że jej zależy. Gdyby nie zależało, nie poruszałaby tego po raz kolejny. Ale cokolwiek by Jermaine teraz nie powiedział i tak nie zmieni napięcia między nimi. Ono już eskalowało wraz z jego utrzymującym się milczeniem. Nie, moment nie był dobry, musiał jak najszybciej dostarczyć papier do urzędu, ale skoro już temat wypłynął bezpośrednio, Jerry nie mógł schować głowy w piach.
- A co to zmieni? - wypalił wchodząc z niewiadomych sobie przyczyn w bojowy nastrój, chociaż Mari wcale go nie zaatakowała swoim pytaniem. Nie lubił być stawiany pod ścianą, a teraz właśnie tak się czuł. I czuł w sobie potrzebę “obrony” - o zgrozo! - Kocham cię bez względu na to, czy miałbym cię nazywać swoją żoną. Żona, partnerka, przyjaciółka. Dla mnie i tak będziesz ukochaną kobietą. - Pochylił się na łóżku do przodu i oparł łokcie na kolana, nerwowo bawiąc się palcami. - Mieszkamy razem, mamy dziecko, spodziewamy się drugiego. Do czego potrzebny nam jakiś kwitek? Dla tego samego nazwiska? Lily nosi i tak oba nazwiska, a ty we wszystkich kwitach jesteś upoważniona do współdecydowania, po co to komplikować… - zakończył tonem sugerującym, że niczego więcej nie potrzebują. Są szczęśliwi bez ślubu? Są. Do niczego zatem nie był im potrzebny. Może po to, żeby ludzie nie plotkowali. Ale Jerry miał gdzieś opinię ludzi. Będą plotkować bez względu na jego stan cywilny.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Nie podobały jej się słowa, który wydobywały się z jego ust. Rzuciła więc tylko niezadowolonym spojrzeniem, siedząc cały czas grzecznie na swoim miejscu. Ale przecież wiadome było, że Mari długo nie wytrzyma, nawet jeśli trzymała w dłoniach czekoladę. Co jakiś czas odłamywała kostkę, ale była zła. Nawet to nie pomagało.
- Przecież to nie o to chodzi! – zaprotestowała, bo czy w małżeństwie musiało chodzić tylko o te wszystkie prawne kruczki? – Ja też Cię kocham. Nic tego nie zmieni, ale myślałam, że może po tylu latach… - wzruszyła ramionami, bo to chyba te ciążowe hormony sprawiły, że stała się taka wrażliwa i sentymentalna. Nie chciał się z nią żenić. Gdyby było inaczej już dawno podarowałby jej zaręczynowy pierścionek i ustalili by datę. Spojrzała więc na niego już nieco łagodniej, bo przecież nie mogła go do tego zmusić. Siłą go nie zaciągnie przed ołtarz czy innego urzędnika państwowego. Było jej smutno, ale musiała zaakceptować taką decyzję. Jerry i tak zbyt dużo dla nich poświęcił by kolejny raz Marianne mogła postawić na swoim. Westchnęła więc ciężko, przygryzła nerwowo dolną wargę i ruszyła się z fotela by usiąść obok niego na kanapie. Nawet wyciągnęła tabliczkę w kierunku mężczyzny, ale darmo było szukać na jej twarzy uśmiechu. Liczyła na inne zakończenie tej rozmowy.
- Rozumiem. Nie chcesz się żenić – zaczęła spokojnie dopiero po chwili unosząc na niego spojrzenie. – Myślałam, że może też zmieniłeś zdanie… Ale to Ty powiesz Lily, że nie będzie mogła sypać kwiatków na naszym ślubie i że nie zobaczy mamy w białej sukience. – wzruszyła ramionami, bo sama tego chciała. I do tej pory nie zdawała sobie sprawy nawet jak mocno. Biała sukienka, bliscy, wianek na głowie, rozradowana Lily podająca obrączki. Mogli to wszystko mieć tutaj na farmie. Bez wesela, tańców czy zespołu. Wystarczyłoby ognisko i pieczenie kiełbasek. A jednak Jermaine Lyons wciąż nie chciał się z nią ożenić.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
W innych okolicznościach Jerry zapewne zażartowałby z tego, że sprawa jest poważna, skoro nawet jedząc czekoladę, Marianne przywdziała na twarz marsowe czoło, co naprawdę nie zdarzało się tak często. Ale w swoim obecnym stanie był zbyt… zirytowany? To nie było dobre słowo. Czuł się niezrozumiany, choć jednocześnie nie oferował tego samego od siebie. Zniecierpliwienie także dołożyło swoją cegiełkę do humoru Lyonsa. To już któryś raz w ostatnim czasie, kiedy w rozmowie padło o tym nieszczęsnym ślubie, a Marianne - jak to Marianne, co też go frustrowało - wycofywała się nie kończąc myśli, kiedy tylko zauważyła opór z jego strony. Może gdyby nie narosło w nim poczucie zmarnowania danej mu od życia szansy w związku ze studiami, przymknąłby oko na te rozważania i po prostu je zignorował, ale miał już dość zamiatania wszystkiego pod dywan i duszenia w sobie.
- Że po tylu latach…? No dokończ, skoro zaczęłaś… - powiedział nieco oburzony i obserwował, jak przenosi się z fotela obok niego, choć ta zmiana miejsca wcale nie spowodowała, że Jerry poczuł się lepiej. Być może nawet wręcz przeciwnie. W dodatku Marianne jeszcze bardziej wyprowadzała go z równowagi swoimi insynuacjami i obchodzeniem tematu nie wprost.
- Ach tak? - zaczął na wyższym tonie, niż zamierzał. Chciał zachować spokój, zamiast niepotrzebnie się unosić. W tym wszystkim zapomniał, że Lily została dzisiaj w domu i nawet mimo gorączki mogła w każdej chwili wstać z łóżka i przyjść do rodziców. Nie myślał o tym. Ale wstał z miejsca i zaczął chodzić w tę i z powrotem po sypialni, bo nie mógł już usiedzieć w jednym miejscu. Szczególnie, kiedy Marianne była tak blisko, a Jerry wcale nie czuł jej bliskości. Ciepło ciała było oziębłe, jak gdyby była zupełnie obcą osobą. A nie była. - A skąd w ogóle miałoby jej to przyjść do głowy? - wycelował w nią oskarżycielsko pytanie, chociaż nie rozumiał, skąd w nim tyle wyrzutu. Wiedział, że przegina, a jednak nie umiał tego powstrzymać, bo rozum mówił “przestań, to do niczego nie prowadzi”, a serce mówiło “hej, hej, to niesprawiedliwe, nie daj się tak traktować!”. - Nie jestem pewien komu mam cokolwiek tłumaczyć. I wcale nie jestem przekonany, że to właśnie Lily na tym tak bardzo zależy. - Żeby nie prychnąć zagryzł mocno zęby, a dłonie odruchowo ułożyły się na biodrach, jakby był czymś mocno wzburzony. No, z jednej strony był. Ale na dobrą sprawę nie był do końca pewien na co. - Poza tym - co to ma znaczyć, że “pomyślałam, że może zmieniłeś zdanie”? - wypalił dalej brnąc w tę kłótnię, chociaż powinien ją zamknąć już po pierwszym swoim wybuchu. Nie dostrzegał, że - w obliczu wszystkich okoliczności i nawiązań do ślubu - wcale nie okazał zainteresowania we wchodzenie w związek małżeński. Skupił się na odwróceniu kota ogonem, bo odbicie piłeczki było zwyczajnie łatwiejsze. - Świetnie, bawmy się dalej w domysły. Ciekawe, do czego nas to doprowadzi? Na pewno nie przed ołtarz - rzucił i tym razem nie wytrzymał z prychnięciem. Żeby nie patrzeć na Marianne tym razem on podszedł do okna i wyjrzał przez nie, jakby mogło mu to pomóc uspokoić myśli.

Marianne Harding
lisowa
A.
ODPOWIEDZ