about
dawniej wojskowy w szeregach amerykańskiej armii, dzisiaj starszy sierżant w Lorne Bay, który z całych sił stara się nie ulec swojej słabości
Pogoda w Australii naprawdę bywa złudna, czego już nie raz był świadkiem. Niby tak ciepło, a jednak, kiedy człowiek nie jest ostrożny, bardzo łatwo może się przeziębić mimo wszystko. Jedynym rozwiązaniem jest dbanie o odporność, ale wiadomo, że mało kto tego pilnuje. Nawet on czasem zapomina łykać jakichś witamin, choć, dzięki niemal codziennym treningom, ma zapewne lepszą odporność, niż przeciętna osoba.
— Niestety, indiańskich tańców nie znam. Ale podobno herbata z cytryną i miodem jest dobra. No i zdecydowanie gorący prysznic — śmieje się, bo kto jak kto, ale Caden jest całkowicie przyziemnym człowiekiem. Nie wierzy w żadne rytuały, modły czy inne czary, a rzeczy, które zostały sprawdzone wiele lat temu. — Ale jeśli chcesz, mogę ci później podesłać kontakt do kilku Aborygenów, a nuż znają jakieś sposoby. Może złożą kozę w ofierze? — mówi niby całkiem poważnie, a jednak kącik jego ust drga niebezpiecznie, oczywiście sobie żartując. Po pierwsze wątpi w to, że Aborygeni składają jakiekolwiek zwierzęta w ofierze, a po drugie nie ma tak naprawdę do żadnego kontaktu.
Sęk w tym, że raptem chwilę później nic z tego nie ma żadnego znaczenia — liczy się tylko Dottie i jej miękkie usta na jego wargach. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo za tym tęsknił. Nic dziwnego, że teraz trudno się mu od niej oderwać, ale wie, że nie mogą tak siedzieć w samochodzie w nieskończoność. Kiedy więc się od siebie odrywają, wzdycha cicho, godząc się z końcem tej słodkiej chwili.
— Powinnaś — mówi cicho, wciąż jednak się od niej nie odsuwając, jakby sam nie był pewien swoich słów. I poniekąd tak właśnie jest, bo jej przyjemny, słodki zapach miesza mu w głowie i sprawia, że najchętniej nie wypuściłby jej ze swoich ramion. Gdzieś z tyłu dobija się jednak zdrowy rozsądek, podpowiadając mu, że jeśli nie odeśle jej zaraz do domu, może zrobić coś, czego potem będzie żałował. Nie dlatego, że jej nie chce, a dlatego, że powinien najpierw ułożyć w swoim życiu parę spraw, aby być fair wobec blondynki — i nie tylko wobec niej. Już i tak za bardzo namieszał, czas wreszcie zachować się jak człowiek dorosły. — Idź. Zobaczymy się w poniedziałek — rzuca już nieco pewniej, z lekkim uśmiechem, wreszcie powoli się od niej odsuwając. Delikatnie też zabiera jej dłoń ze swojego policzka, składając na jej wierzchu subtelny pocałunek, zanim odkłada ją na jej kolana. W końcu nie chce, aby poczuła się odrzucona, nie o to tym razem chodzi. Najpierw musi poukładać sobie wszystko w głowie i w życiu, a dopiero potem będzie mógł myśleć o niej… Może nawet o nich, choć wciąż obawia się tej myśli. Ciągle się boi, a jednak coraz bardziej uzmysławia sobie, że nie potrafi trzymać się od niej z daleka, że jest to zwyczajnie niemożliwe.
— Pierwsze, co masz zrobić, to wypić jakieś witaminy, żebyś się przypadkiem nie rozchorowała — odzywa się po chwili milczenia, już z nieco szerszym uśmiechem, próbując grać całkowicie wyluzowanego, choć pewna jego część jest cholernie spięta. Bo co jeśli Dottie dowie się o wszystkim, zanim on zdąży pewne rzeczy w swoim życiu naprostować? Właśnie tego się obawia — jej reakcji. Tego, że kiedy dowie się, że kogoś ma, nie da mu szansy i po prostu ucieknie. Akurat wtedy, gdy on wreszcie dorasta do tego, aby spróbować z nią być; spróbować się zmienić — właśnie dla niej.
Dottie Buchanan
— Niestety, indiańskich tańców nie znam. Ale podobno herbata z cytryną i miodem jest dobra. No i zdecydowanie gorący prysznic — śmieje się, bo kto jak kto, ale Caden jest całkowicie przyziemnym człowiekiem. Nie wierzy w żadne rytuały, modły czy inne czary, a rzeczy, które zostały sprawdzone wiele lat temu. — Ale jeśli chcesz, mogę ci później podesłać kontakt do kilku Aborygenów, a nuż znają jakieś sposoby. Może złożą kozę w ofierze? — mówi niby całkiem poważnie, a jednak kącik jego ust drga niebezpiecznie, oczywiście sobie żartując. Po pierwsze wątpi w to, że Aborygeni składają jakiekolwiek zwierzęta w ofierze, a po drugie nie ma tak naprawdę do żadnego kontaktu.
Sęk w tym, że raptem chwilę później nic z tego nie ma żadnego znaczenia — liczy się tylko Dottie i jej miękkie usta na jego wargach. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo za tym tęsknił. Nic dziwnego, że teraz trudno się mu od niej oderwać, ale wie, że nie mogą tak siedzieć w samochodzie w nieskończoność. Kiedy więc się od siebie odrywają, wzdycha cicho, godząc się z końcem tej słodkiej chwili.
— Powinnaś — mówi cicho, wciąż jednak się od niej nie odsuwając, jakby sam nie był pewien swoich słów. I poniekąd tak właśnie jest, bo jej przyjemny, słodki zapach miesza mu w głowie i sprawia, że najchętniej nie wypuściłby jej ze swoich ramion. Gdzieś z tyłu dobija się jednak zdrowy rozsądek, podpowiadając mu, że jeśli nie odeśle jej zaraz do domu, może zrobić coś, czego potem będzie żałował. Nie dlatego, że jej nie chce, a dlatego, że powinien najpierw ułożyć w swoim życiu parę spraw, aby być fair wobec blondynki — i nie tylko wobec niej. Już i tak za bardzo namieszał, czas wreszcie zachować się jak człowiek dorosły. — Idź. Zobaczymy się w poniedziałek — rzuca już nieco pewniej, z lekkim uśmiechem, wreszcie powoli się od niej odsuwając. Delikatnie też zabiera jej dłoń ze swojego policzka, składając na jej wierzchu subtelny pocałunek, zanim odkłada ją na jej kolana. W końcu nie chce, aby poczuła się odrzucona, nie o to tym razem chodzi. Najpierw musi poukładać sobie wszystko w głowie i w życiu, a dopiero potem będzie mógł myśleć o niej… Może nawet o nich, choć wciąż obawia się tej myśli. Ciągle się boi, a jednak coraz bardziej uzmysławia sobie, że nie potrafi trzymać się od niej z daleka, że jest to zwyczajnie niemożliwe.
— Pierwsze, co masz zrobić, to wypić jakieś witaminy, żebyś się przypadkiem nie rozchorowała — odzywa się po chwili milczenia, już z nieco szerszym uśmiechem, próbując grać całkowicie wyluzowanego, choć pewna jego część jest cholernie spięta. Bo co jeśli Dottie dowie się o wszystkim, zanim on zdąży pewne rzeczy w swoim życiu naprostować? Właśnie tego się obawia — jej reakcji. Tego, że kiedy dowie się, że kogoś ma, nie da mu szansy i po prostu ucieknie. Akurat wtedy, gdy on wreszcie dorasta do tego, aby spróbować z nią być; spróbować się zmienić — właśnie dla niej.
Dottie Buchanan
about
Chodzący chaos, który na domiar złego patrzy na świat przez różowe okulary i wierzy w prawdziwą miłość. Jak kiedyś usiądzie na kanapie i zacznie opowiadać dzieciom, jak poznała ich ojca, to zawstydzi tym samego Teda Mosby'ego.
Dottie dbała o swoją odporność podobnie jak o wszystko inne w swoim życiu (poza kostiumami do cosplaya) - czyli nieszczególnie. Oczywiście, po ostatnim rozstaniu wkręciła sobie fazę zdrowego odżywiania się i ćwiczyła jogę codziennie na tarasie, ale nawet ona zdawała sobie sprawę, że to nie potrwa długo, bo jej miłość do fast foodów szybko pokona zdrowy rozsądek. Z drugiej strony, zbliżała się już do trzydziestki, więc jej metabolizm też nie był już taki jak u nastolatki.
- Gorący prysznic ma działanie lecznicze tylko w towarzystwie. Jesteś pewien, że nie przydałby się i tobie? - zapytała przewrotnie i zachichotała, bo przecież nie mogła mu odpuścić, gdy sam się tak jej podkładał. - Podziękuję, zdecydowanie wolałabym abyś to ty troszczył się o moje zdrowie - całe szczęście, Dottie nie wpadła na to, by poprosić go o ten kontakt. Z resztą, mieszkali w takim miejscu, że gdyby rzeczywiście chciała znaleźć jakiegoś aborygena do odprawienia lokalnego voodoo, nie miałaby z tym większych kłopotów.
- W takim razie bardzo dobrze, że zwykle nie robię rzeczy, które powinnam - szepnęła, czule gładząc go po policzku. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, tak samo jak ona sama mogłaby nie opuszczać jego ramion. Czekała na to prawie osiem lat, a jednak choć miała go na wyciągnięcie ręki wciąż nie czuła, że był przy niej. - Caden... - zaczęła tylko, ale on już zdołał się od niej odsunąć i odciągnąć jej dłoń od swojej twarzy. Nie chciała poczuć się odrzucona, jednak nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że coś było nie tak. Przygryzła tylko wargę, wciąż nieświadoma o co tak właściwie mogło mu chodzić, budując w sobie ciche postanowienie, że tym razem nie da mu uciec.
- Poważnie myślisz, że mam w domu jakieś witaminy? - zapytała rozbawiona, bo Caden chyba naprawdę miał ją za odpowiedzialną dorosłą. Może to i dobrze? Pokręciła tylko głową, westchnęła bezradnie i nachyliła się nad nim, by skraść mu jeszcze jednego, szybkiego całusa. - Dzięki za bluzę, kiedyś oddam - puściła do niego zalotnie oczko, złapała swoje rzeczy i pobiegła prosto do swojej chatki.
Bo jak nie chciał wejść, to co ona biedna może?
ztx2
- Gorący prysznic ma działanie lecznicze tylko w towarzystwie. Jesteś pewien, że nie przydałby się i tobie? - zapytała przewrotnie i zachichotała, bo przecież nie mogła mu odpuścić, gdy sam się tak jej podkładał. - Podziękuję, zdecydowanie wolałabym abyś to ty troszczył się o moje zdrowie - całe szczęście, Dottie nie wpadła na to, by poprosić go o ten kontakt. Z resztą, mieszkali w takim miejscu, że gdyby rzeczywiście chciała znaleźć jakiegoś aborygena do odprawienia lokalnego voodoo, nie miałaby z tym większych kłopotów.
- W takim razie bardzo dobrze, że zwykle nie robię rzeczy, które powinnam - szepnęła, czule gładząc go po policzku. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, tak samo jak ona sama mogłaby nie opuszczać jego ramion. Czekała na to prawie osiem lat, a jednak choć miała go na wyciągnięcie ręki wciąż nie czuła, że był przy niej. - Caden... - zaczęła tylko, ale on już zdołał się od niej odsunąć i odciągnąć jej dłoń od swojej twarzy. Nie chciała poczuć się odrzucona, jednak nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że coś było nie tak. Przygryzła tylko wargę, wciąż nieświadoma o co tak właściwie mogło mu chodzić, budując w sobie ciche postanowienie, że tym razem nie da mu uciec.
- Poważnie myślisz, że mam w domu jakieś witaminy? - zapytała rozbawiona, bo Caden chyba naprawdę miał ją za odpowiedzialną dorosłą. Może to i dobrze? Pokręciła tylko głową, westchnęła bezradnie i nachyliła się nad nim, by skraść mu jeszcze jednego, szybkiego całusa. - Dzięki za bluzę, kiedyś oddam - puściła do niego zalotnie oczko, złapała swoje rzeczy i pobiegła prosto do swojej chatki.
Bo jak nie chciał wejść, to co ona biedna może?
ztx2