złota rączka — to i tam
34 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
pracuje jako złota rączka, ale lubi też pisać, malować i robić różne rzeczy, żeby zbyt wiele nie myśleć
Dobra zabawa była fajna. Ivy nie miała nic przeciwko dobrej zabawie, o ile oczywiście wszystko było jasne dla obu stron. Nie lubiła gierek i skomplikowanych zagrywek, bo nie miała do tego ani głowy, ani siły. Wolała, kiedy wszystko było jasne, więc każde ghostowanie i nagłe zerwanie znajomości… no było denerwujące i upokarzające. Uważała się za dorosłą kobietę, dojrzałą emocjonalnie (ekhem, niedostępną), która jest w stanie sobie poradzić z tym, że jakiś układ się kończy. A jednak tutaj obie były z Lorne, niewielkiego miasteczka, w którym nie było się aż tak łatwo ukrywać przed tą drugą osobą. Poza tym… no jak relacja jest zgrabnie obcięta, to można się mijać kiwając głową, albo nie wiem, pogadać chwile o pogodzie. A tak? Trzeba się ukrywać, zastanawiać, analizować i liczyć na to, że nie wpadnie się na tą drogą osobę w nieodpowiednim miejscu.
- No tak, jak mogłam o niej zapomnieć. Tyle się przecież o niej przypomina - rzuciła, unosząc na moment brwi. Sama nie wiedziała, czy powinna wciąż z nią rozmawiać, czy może się zgrabnie wycofać i uciec? Zwłaszcza po kolejnych słowach.
- Dobra, ale zakop mnie na tyle głęboko, żeby Twoje psy nie miały szans mnie przekąsić na kolację - rzuciła, unosząc brwi i przyglądając się Eve Paxton i jej dwóm towarzyszom. Były bardzo urocze, ale przez to jak dziwna sytuacja była między nią a kobietą, nie pchała się do głaskania ich. Tak było bezpieczniej, psy przecież wyczuwały zdenerwowanie i nie ma co ich niepotrzebnie denerwować. Ivy szanowała ich przestrzeń. One jednak najwyraźniej się nią zainteresowały. Uśmiechnęła się lekko - na pewno mogę? - zapytała, ale wyciągnęła rękę przed siebie, powoli i ostrożnie, oceniając mowę ciała psa. Żaden psiak nie gryzł tak o, bez uprzedzenia, zawsze były znaki. - Łał, są Twoje czy po prostu lubisz z nimi spacerować? - zapytała, zapełniając ciszę prostymi pytaniami, żeby nie zrobiło się niezręcznie. W końcu wciąż nie wiedziała czemu Eve tak po prostu urwała ich kontakt… a to zawsze rodziło pewne paranoje w głowie. Nie ma nic gorszego, niż odtwarzanie spotkań i szukanie wskazówek, żeby po prostu zrozumieć co się stało. A teraz skoro psy ją zaakceptowały, lekko pogłaskała pierwszego, a potem drugiego i uśmiechnęła się. Psy i w ogóle zwierzęta były super.
A kiedy Eve wspomniała o zbieraniu się, jak na zawołanie rozległ się głośny grzmot. - Tak, niepotrzebnie wzięłam się za trasę widokową… - przyznała, marszcząc lekko brwi, ale cóż, tutaj były drzewa po drodze, a jazda w cieniu była lepszym wyjściem, niż w pełnym słońcu. Poza tym skoro Eve chciała stąd zwiewać, nie chciała jej tutaj zatrzymywać i zdezorientowana Ivy uznała, że najwyraźniej to były pożegnanie. Mruknęła coś cicho pod nosem, czego Eve pewnie i tak nie usłyszała przez pierwsze krople deszczu spadające na ziemię. Ivy zrobiła parę kroków, zanim nie usłyszała swojego imienia. - Tak, dlatego się spieszę do domu… - uniosła brwi i przez moment patrzyła w niebo. - Wiesz, nie wiem czy w ogóle powinnyśmy gdzieś iść. Może lepiej schowac się tutaj, w wiatraku? - zapytała, czując że chyba będzie tego żałować… - Twoje psy jak reagują na burzę? - i zapytała jeszcze, bo łatwiej rozmawiać o psach, niż o tym, że najwyraźniej spędzi trochę czasu ze swoją… um… eks kochanką? Nawet nie wiedziała jak ją określać.
ambitny krab
-
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Spokojnie, są tresowane. Nie zjedzą cię – zapewniła w kwestii psów, których kobieta z początku nie chciała dotknąć albo się tego bała. Nic dziwnego. Wiele mówiło się o agresywnych czworonogach, ale te Eve atakowały tylko na komendę lub gdy wyczuwały czyjeś złe intencje. – Są moje. - W tej chwili poczuła, że rzeczywiście cokolwiek łączyło ją z Ive odległe było od poważnych relacji angażujących każdy aspekt życia. Że faktycznie tylko dobrze się bawiły, skoro tamta nie wiedziała o psach Paxton. Jasne, pewnie mówiły sobie czym się zajmowały, ale dla Eve jej własne prywatne dwa psy były bardzo ważne i aż dziw bierze, że blondynka nigdy ich nie poznała ani o nich nie usłyszała. To było coś, o czym wiedział każdy, a jednak Paxton obrobiła byłą ex kochankę z tej wiedzy, jakby umyślnie chroniąc prywatne aspekty życia, które bardzo kochała (a kochała swoje psy ponad wszystko).
Jednak nie dlatego Eve zerwała z nią kontakt. Nie dlatego potraktowała źle znikając bez słowa, a potem nie odpowiadając na sms’y. Po prostu uciekła. Świadomość istnienia Lorenzo w otoczeniu sprawiła, że poczuła się jak głupia dziewiętnastolatka, która polazła za nim aż do armii. To wszystko przełożyło się na to, jak Paxton potraktowała bogu ducha winną Ivelisse, przy której teraz nie wiedziała jak się zachować. Było jej głupio i zarazem udawała wielce niewzruszoną ich spotkaniem. Przecież nawet chciała ją tutaj zostawić, ale nie była aż tak złą osobą. Nie była nawet ignorantką i nie zostawiała ludzi o tak po prostu. Zrobiła to tylko raz i źle się z tym czuła.
Popatrzyła na cementowe koło, do którego wejście znajdowało się na górze i przypominało klapę jak w bunkrach. Spodziewała się, że w środku było wilgotno, ciemno a wejście przez przypadek mogło się zatrzasnąć i obie utknął w środku na bardzo długo (jak nie do śmierci, bo może pod warstwą betonu straciłyby zasięg?).
- Nie. Nie wiadomo co jest w środku – stwierdziła zerkając na psy, które przed paroma chwilami upięła na smyczy. Lubiła puszczać je wolno, ale w takich warunkach lepiej mieć je przy sobie. – Nic im nie będzie, ale musimy się śpieszyć. – Znów zawiał silny wiatr a Paxton miała wrażenie, że czarna chmura zbliżała się do nich w niebywałym tempie. Pociągnęła kobietę prowadząc ją w kierunku, w którym dalej znajdowała się farma Eve. Niestety pewność, że zdążą tam dotrzeć przepadła wraz z gęstszymi kroplami deszczu i głośniejszym hukiem.
Przeklęła pod nosem próbując sobie przypomnieć układ farm oraz terenu, na którym się znajdowały. Szukała w myślach czegoś, co nadawałoby się na schronienie i wtedy przypomniała sobie o szopie na narzędzia, która znajdowała się na końcu dużej farmy Ratajowskiego.
- Jeszcze trochę! – zawołała przez ścianę deszczu praktycznie biegnąc w kierunku szopy, o której sobie przypomniała.
Stary i niewielki budynek całe szczęście nie był zamknięty na kłódkę. Ratajowski od lat z niego nie korzystał, chociaż nadal trzymał w nim stare narzędzia, na które lepiej uważać i się nie nadziać.
Paxton szarpnęła za nierówne i wygięte drzwi, które szorując o podłoże z ledwością dały się otworzyć. Puściła smycze psów, żeby te wbiegły pierwsze, a potem Ive wraz z nieszczęsnym rowerem zajmującym sporą część małej szopy. Wsunęła się do środka znów siłując się z drzwiami, aż wreszcie je zamknęła i odsunęła na krok widząc jak deszcz wpada do środka przez niewielkie szczeliny.
- Kurwa, a nawet to nie jest pora deszczowa. – Te w Australii od kwietnia były nie do zniesienia. W kałużach pływały krokodyle i to były dni, kiedy Eve zastanawiała się, co jeszcze robiła w tym kraju. – W porządku? – Odwróciła się przodem do Ive, którą zlustrowała wzrokiem. – Widziałam, że prawie się przewróciłaś. Skręciłaś coś sobie? – dopytała mając nadzieję, że kobieta jednak wyszła z tego cało nie licząc zmoknięcia jak kura, co przeżyły obie i psy, które po swojemu się osuszały. Mokre kropelki z sierści latały wszędzie, ale to dla Eve nie robiło różnicy. Już i tak była cała mokra.
- Trochę tu posiedzimy. – Westchnęła ciężko i oparła się o ścianę tuż obok wiszącej zardzewiałej siekiery. – Kto by pomyślał, że próba unikania cię skończy się właśnie tak. – Prychnęła z rozbawieniem, bo nagle cała przemoczona postanowiła wyznać, że ukrywała się przed Ive. – To u mnie teraz byłaś i naprawiałaś klimatyzację – wyjaśniła swoje poprzednie słowa. – a ja specjalnie poszłam na spacer z psami, żeby uniknąć takiej sytuacji. – Machnęła ręką przed sobą i zatoczyła nią koło mając na myśli znajdowanie się blisko siebie i konieczność rozmowy. Co za ironia losu.. – Wszystko tylko dlatego, bo raz zachowałam się głupio i to wciąż mnie dręczy. – Zacisnęła wargi i wreszcie przeniosła spojrzenie na Ive, której nie widziała zbyt dobrze przez czarne chmury, które ogarnęły już całe niebo. Wokoło zrobiło się ciemno i ponuro a w szopie nie było żadnych okien.

ivelisse shumway
złota rączka — to i tam
34 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
pracuje jako złota rączka, ale lubi też pisać, malować i robić różne rzeczy, żeby zbyt wiele nie myśleć
- Rzuciłabym coś o tym, że jestem strasznie koścista i pewnie niesmaczna, ale akurat psy to chyba lubią kości… - mruknęła cicho, wchodząc w te dziwne pół-żarty z Eve, bo tak chyba było łatwiej rozładować niezręczność tego spotkania. A co do psów, to Ivy po prostu dawała im przestrzeń na wąchanie. Nie chciała im przeszkadzać i mieszać jednych zapachów z ich własnymi. Trzeba myśleć o potrzebach psów! I w sumie nie wiedziałam ile dokładnie mają lat, więc nie wiem czy je poznała wtedy czy nie… ale zawsze mogła o nich słuchać, ani nie zdążyć ich poznać. Romanse jednak lepiej wychodzą bez czterech dodatkowych oczu, wpatrujących się w człowieka intensywnie… albo szczekających za drzwiami. Bo jak wiadomo, zwierzęta czasem lubią przerywać różne czułostki, a jak myślą że komuś dzieje się krzywda to jeszcze ktoś może zostać ugryzionym w tyłek.
- Fakt, zły pomysł - rzuciła, bo najwyraźniej jej się po prostu źle myślało w towarzystwie Eve Paxton . Rozpraszała ją. A do tego upał, burza i stresująca sytuacja po prostu sprawiała, że Ivelisse bardzo żałowała, że nie jest teraz po prostu we własnym domu. A potem pokiwała głową, zgadzając się że owszem, muszą stąd uciekać. Poczuła się trochę dziwnie, czując uścisk Eve, ale pozwoliła się pociągnąć w odpowiednim kierunku. Starała się pchać rower jak najszybciej i dotrzymywać kobiecie kroku, ale z każdym błyskiem na niebie kuliła się, w obawie że jeden z tych piorunów może w nie trafić. Przez to wszystko dopiero po chwili zrozumiała, że tak naprawdę zmierzają w stronę, z której Ive przed chwilą przyszła… - Co teraz? - zapytała, kiedy Eve na chwile przystanęła, czując jak krople ją oślepiają, bo były takie wielkie i zasłona deszczu szybko ograniczyła im widoczność. Teraz paradoksalnie dopiero przy błysku piorunów widziały cokolwiek przed sobą. A potem Ivy totalnie straciła orientację i pozwoliła się pociągnąć w stronę szopy.
- Mam narzędzia! - zawołała, kiedy Eve mocowała się z drzwiami. Ona w tym czasie położyła rower na ziemi, uznając że tak będzie bezpieczniej niż opierając go o ścianę, a więc musiała zdjąć swoją torbę z narzędziami. Nie chciała ich też w sumie zostawiać na deszczu. Za to rower… no on przeżyje, dlatego nie pozwoliła Eve go wcisnąć do środka. Zamiast tego skoro Eve już dała radę zrobić otwór na tyle duży, żeby się wcisnęły, wślizgnęła się do nieco bezpieczniejszej przestrzeni. W swojej torbie chwile pogrzebała i wyciągnęła latarkę, którą zapaliła i rozejrzała się gdzie może ją ustawić.
- W pogodzie coś zapowiadali z deszczów… ale nie sądziłam, że przyjdzie coś takiego - pokręciła głową. A potem uśmiechnęła się lekko. - Nie, wszystko okej. Poślizgnęłam sie na krzywej drodze, ale mój rower pomógł mi niczego nie złamać… ani nie skręcić… chyba - podsumowała cicho i jeszcze zerknęła na swoją nogę. Trochę bolała, ale no trochę bolało ją wszystko od tego ostrego deszczu. - A ty? I psy? - zapytała, odgarniając mokre kosmyki z czoła, a potem ustawiając latarkę na jednej z półek, żeby mogły cokolwiek zobaczyć tutaj. I teraz jak stały, Ivy zadrżała lekko, bo faktycznie były przemoknięte, a wiatr był ostry i dość zimny.
Pokiwała głową na jej słowa, a potem.. .zaśmiała się cicho. - Jeszcze trochę i pomyślę, że sprowadziłaś na nas jakąś paskudną karmę, unikając tego - mruknęła, a potem pokręciła głową. - I jak widać, życie jest pełne rozczarowań, nie udało się - dodała, trochę z nutką złośliwości, ale nikt nie lubi słuchać, że ktoś go ghostuje albo unika. A po kolejnych słowach… uniosła zszokowana brwi.
- Wynajęłaś mnie przez inną osobę, a potem się przede mną schowałaś? - podsumowała, bo dla niej to było trochę irracjonalne. - Nie, zachowałaś się głupio dwa razy. Albo raczej jakieś tysiąc razy - poprawiła ją, trochę jednak wkurzona.- Serio Eve? Co to niby miało być? - zapytała, bo no nie rozumiała dlaczego… przecież to nie tak, że była w niej zakochana i pisała do niej sto miłosnych listów dziennie…
ambitny krab
-
lorne bay — lorne bay
100 yo — 200 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Uwaga
lokacja podwyższonego ryzyka
Tegoroczna pora deszczowa zdecydowanie nie szczędziła mieszkańcom Lorne Bay przykrych doświadczeń. Jeden plus, że intensywne ulewy i burze nie trwały długo, jednak wciąż niosły ze sobą sporo zagrożeń. I czasem nawet znalezienie schronienia na niewiele się zdawało... Pomimo oddalenia się od wiatraka, wiatr wciąż niósł w waszą stronę głośne zawodzenia zardzewiałego koła. Konstrukcja przez dwadzieścia lat stała zaniedbana, pozostawiona samej sobie, więc właściwie kwestią czasu było jakieś jej poważne uszkodzenie. Kolejne silne podmuchy w końcu oderwały więc jedno z metalowych śmigieł i poniosły prosto w waszą nieświadomą stronę. Kto wie, może nawet nie zdołałyście się zorientować, co nagle uderzyło i zerwało dach niedużej szopy, w której się znajdowałyście, otwierając tym samym nad wami wzburzone niebo. Dobrze, że chociaż ścianki budyneczku się trzymały... przynajmniej póki co.
towarzyska meduza
mistrz gry
brak multikont
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- W porządku. – Zawsze na uwadze miała swoje psy. Gdyby teraz szopa się zapaliła to im jako pierwszym pozwoliłaby stamtąd wybiec. Były dla niej najważniejsze, dlatego kiedy Ive ułożyła latarkę na półce ponownie obrzuciła wzrokiem Jello i Apollo, którzy na zmianę otrząsali się z mokrych kropel.
Wzięła głębszy wdech czując jak ubrania nieprzyjemnie przyklejają się do ciała. Przeżywała to już kiedyś, ale wtedy była cała mokra od potu a suche piaszczyste powietrze drażniło oczy oraz układ oddechowy. Nie zdziwiłaby się, gdyby przy silnym napadzie kaszlu wypluła z płuc piasek z Uruzgan.
Zaśmiała się na słowa o karmie i nawet w myślach zgodziła się z Shumway. Nie miała powodów aby sądzić inaczej i nawet jeśli nie uknuła jakże okropnego planu sprowadzenia kobiety w to miejsce, to poczucie winy było nieodłącznym elementem egzystencji Paxton. Już nawet nie miała sił, żeby wykłócać się o to, że było inaczej. Że nie ponosiła odpowiedzialności za tę sytuację, chociaż tak naprawdę odpowiedzialne były fronty burzowe i być może trzepot skrzydeł motyla, któremu gdzieś na Florydzie zechciało się przelecieć o poranku. A może rzeczywiście to Eve odpowiadała za ten słynny efekt motyla, który po czasie sprowadził na nie okropną burzę.. Może.. może było szerokie i głębokie.
- Nie żartuj sobie. Nie jestem aż tak głupia. – Przewróciła oczami, bo nie była aż tak szalona, żeby kazać Sue Ann zatrudnić kobietę, której potem ona będzie mogła unikać. – Poprosiłam współpracownicę, żeby zatrudniła KOGOŚ do naprawy. Dopóki nie pojawiłaś się na farmie, nawet nie wiedziałam, że padło na ciebie. – Sue Ann również nie zrobiła tego umyślnie. Starsza kobieta znała Eve od podszewki, ale nie wtrącała się jej do łóżka zwłaszcza, gdy rozchodziło się o intymne spotkania bez zobowiązań. Paxton również nie miała tendencji do zwierzeń. Mogła mówić, że jedzie do kumpeli na seks, ale nigdy nie wnikała w szczegóły. Bo i po co?
- Tysiąc razy – powtórzyła z myślą, że powinna rzucić jakiś żart o swojej i tak kiepskiej samoocenie, więc te tysiąc razy popełnionej głupoty nie pogorszy sprawy, bo ta już i tak była kiepska. – Zwiałam jak tchórz – nazwała rzecz po imieniu. – Wszystko dlatego, bo.. – Nagle coś huknęło głośniej niż zazwyczaj. Nasłuchując Eve uniosła spojrzenie nieco mocniej zaciskając palce na smyczach psów i wtedy to się stało. Bardzo szybko i gwałtownie. Dokładnie w chwili, kiedy spojrzała na nieszczęsny dach, który nagle zniknął nad ich głowami. Automatycznie się skuliła i kucnęła jednocześnie w pośpiechu łapiąc Ive za przedramię, za które mocno pociągnęła w dół. Drugim ramieniem przyciągnęła psy i je osłoniła czując jak lawina deszczu, niczym z wodospadu, leje się na nich nie dając złudzeń, że jakkolwiek się przed nim uchronią.
Wiatr znów zawiał trzęsąc ściankami szopy i zrzucając z półki coś ciężkiego i kanciastego prosto na bark Ivelisse. Eve nie dostrzegła co to. Nie przez ścianę deszczu i z powodu braku światła, bo latarkę zmiotło gdzieś w kąt.
- Cholera – rzuciła tylko słysząc jęknięcie kobiety i szybko rzuciła okiem na jej plecy. Niezidentyfikowany przedmiot rozciął skórę narażoną teraz na deszcz, który wcale nie pomagał w gojeniu się ran. Nie było dobrze, ale Paxton wolała nic nie mówić. Zamiast tego zdjęła mokrą czapkę z daszkiem i zasunęła ją na głowę Shumway. – Osłoni oczy przed deszczem – wyjaśniła, skąd ten ruch, po którym wcisnęła kobiecie do ręki obie smycze. – Potrzymaj. Zgarnę latarkę. – Szopa znów się zatrzęsła wprawiając w ruch wiszące stare narzędzia, które uderzyły o ściankę.
Eve prawie na kolanach dopełzła (niedaleko) w kąt małego budynku i sięgnęła po lornetkę, którą poświęciła na ściany. Dłonią osłaniając oczy przed deszczem oceniła, co jeszcze mogło spaść i było tego dość sporo. Powinna wszystko ściągnąć zanim coś znów na nie poleci i zarazem zastanawiała się, czy część metalowych rzeczy tutaj nie ściągnie na nie piorunu. Rower na pewno by to zrobił, ale ten całe szczęście znajdował się na zewnątrz. – Wiatr jest silny. Burza powinna szybko przejść! – zawołała zastanawiając się, czy gdzieś w pobliżu nie znajdował się inny budynek albo duża rura przeciwburzowa, w której mogłyby się schować, bo ta szopa.. długo nie wytrzyma.

ivelisse shumway
złota rączka — to i tam
34 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
pracuje jako złota rączka, ale lubi też pisać, malować i robić różne rzeczy, żeby zbyt wiele nie myśleć
Ive tak naprawdę nie chciała być dla niej… podła. Po prostu chciała pewnych odpowiedzi, bo gdzieś tam w jej głowie obijało się to swędzące uczucie kiedy myślała o tej sprawie sprzed lat. Nie powinna, no i pewnie gdyby wpadła na nią w miasteczku, a nie tutaj, gdzie wprost mówiła, że się przed nią ukrywała, to już dawno by jej przeszło. Ale tak - to wszystko było po prostu zbyt dziwne, a atmosfera przed burzą i późniejsze oberwanie chmury też na pewno podkręcało dodatkowo jej zdenerwowanie. Stanie w brudnej szopie w przemoczonym ubraniu też nie pomagało.
- Czyli zobaczyłaś mnie i uciekłaś? - podsumowała, a potem westchnęła ciężko. To nie stawiało Eve Paxton w lepszym świetle! Bo prawdę mówiąc mało co by ją teraz w takowym stawiało… dlatego pokręciła głową. - Nie ma za co - i dodała, w ramach rozluźnienia atmosfery, oczywiście mając na myśli naprawę klimatyzacji. Szkoda, że obie nie mogły z niej teraz skorzystać. I cóż, lada moment będzie miała tu kolejne zlecenie do wykonania. Póki co jednak liczyła, że w końcu dostanie odpowiedź, kiedy rozległ się nagły huk, a Ivy skuliła się odruchowo i po sekundzie zakryła rękami głowę. Nawet nie zauważyła, że Eve pociągnęła ją w dół, po prostu poddała się i kucnęła, bojąc się spojrzeć w górę, skoro sypały się na nie kawałki drzewa, popękane gwoździe i jakieś drzazgi. Nie mówiąc o spadających narzędziach… i jednym większym, który akurat uderzył w Ivy (dzięki :lol: ), przez co wylądowała na ziemi. - Yhm…. raczej kurwa mać - podsumowała syknięciem - to miała być Twoja kiepska karma - mruknęła, bojąc się ruszyć swoim ciałem, bo nie wiedziała co na nią spadło i w jakim jest stanie. Póki co czuła tępy ból, którego nie mogła zidentyfikować. I chyba nie chciała.
- Teraz to już chyba bez różnicy - podsumowała cicho, kiedy na jej głowie złapała się czapka, a potem ostrożnie spróbowała się wyprostować. - Okej… i powiedz mi jak bardzo jest źle - rzuciła, obawiając się odpowiedzi na to pytanie. Nie miała ze sobą apteczki. Kiedy jeździła na zlecenie autem to jakąś miała, ale gdyby była dzisiaj autem u Eve, to nie miałaby tych wszystkich problemów. - Okej ale uważaj, coś jeszcze może spaść. Jak coś zobaczysz zwisającego niebezpiecznie, to to ściągnij - poprosiła, bo nie chciała dokładki - w świetle pioruna albo jak znajdziesz latarkę - dodała, krzywiąc się i czując, jak ból się nasila. Nie wiedziała czy krwawi, bo i tak była cała mokra i ciężko jej było ocenić.
- Oby… to co, jak źle to wygląda? - zapytała, obawiając się odpowiedzi. Ostrożnie poruszyła ręką, zauważając, że ból nie jest aż taki tragiczny... chyba nie złamała sobie barku, ani kręgosłupa. - Cholernie teraz potrzebuje papierosa - dodała ciszej, bo doskonale wiedziała, że ani w tym deszczy by go nie odpaliła, ani go ze sobą nie miała, bo jednak rzuciła znów i teraz na jej ciele znajdowały się dwa plastry nikotynowe. To znaczy chyba się znajdowały, równie dobrze mogły spłynąć z jej ciała w tej ulewie...
ambitny krab
-
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- A ja butelki Bourbona – dorzuciła swoje, bo teraz co najwyżej mogły sobie pomarzyć o dobrym alkoholu i może też papierosie, których Eve specjalnie nie paliła. Kiedyś jej się zdarzało i teraz mogła czasami popalać pożyczoną od kogoś fajkę, ale nie ciągnęło jej do nikotyny aż tak bardzo jak do tradycyjnego alkoholu. Z tym jednak też nie przesadzała ze względu na swoją pracę, w do której musiała być gotowa 24/7.
Kucając tym razem z Ivelisse z latarką w ręce poświeciła na plecy kobiety próbując ocenić ranę, której się dorobiła. Ściana deszczu wcale nie pomagała w ocenieniu sytuacji, ale na pierwszy rzut oka nie było tragicznie.
- Masz rozciętą skórę, ale rana nie jest duża. Za to krwiak nie wygląda najlepiej. – Nabierał kolorytu i już teraz mogła ocenić, że Shumway będzie miała dużego siniaka od mocnego uderzenia, czymś za czym Eve nawet nie chciała się rozglądać. Nie miała na to czasu. Przesunęła się mijając kobietę i poświeciła na psy, które mocno się kuliły. Nie ze strachu a instynktownie schowały głowę, którą praktycznie wciskały w przód ciała Ive (skoro to ona trzymała ich smycze).
Paxton spróbowała unieść wzrok, ale poza czarną chmurą niewiele zobaczyła. Żadnego słońca czającego się gdzieś dalej poza strefą burzową.
- Ściągnę rzeczy, o których mówiłaś. – Już wcześniej o tym myślała, ale najpierw wolała sprawdzić ranę Ive oraz czy psy niczym nie dostały.
Wyrwała się do góry i będąc w połowie drogi postawienia się na nogi, żeby ściągnąć narzędzia z półek albo wiszących na specjalnych haczykach, piorun rozświetlił okolicę i od razu rozległ się głośny grzmot. Szybko z powrotem opadła na dół i nie myśląc zbyt wiele ramieniem osłoniła głowę kobiety, zaś drugim próbowała jakoś osłonić również psy. Może i była zjebanym człowiekiem, który uciekał jak tchórz tylko po to, żeby nie musieć się nikomu tłumaczyć, ale miała wojskowe odruchy i chroniła innych bez względu na wszystko.
Wiatr zahuczał. Ścianki szopy znów zadrżały wprawiając w ruch wszystko to co się w niej znajdowało.

ivelisse shumway
złota rączka — to i tam
34 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
pracuje jako złota rączka, ale lubi też pisać, malować i robić różne rzeczy, żeby zbyt wiele nie myśleć
- Tym też bym nie pogardziła - rzuciła cicho, bo jednak… no ta sytuacja była podwójnie skomplikowana. Ale w sumie skoro dopiero teraz wspomniała o alkoholu, to przynajmniej zawsze mogła mówić, że nie jest alkoholiczką i daleko jej do tego! Bo gdyby była, to by nie dość, że mówiła o drinkach już pod wiatrakiem, kiedy wpadła na Eve Paxton , to jeszcze by wyciągnęła piersiówkę zza pazuchy,. W sumie to nawet nie byłby taki zły pomysł, noszenie piersiówki, o ile oczywiście w środku byłaby schłodzona wódka, czy coś zimnego. Bo oczywiście chodziło o jej funkcje chłodzące, a nie picie na robocie. Ivy bardzo się brzydziła ludźmi, którzy musieli wywalić kilka czteropaków na budowach i przy naprawach. Nie dość, że to było cholernie niebezpieczne, to jeszcze sprawiało, że nawet mili faceci zmieniali się w narąbanych i obleśnych gburów. Więc generalnie małe polecanko.
- Świetnie - rzuciła zirytowana - musimy pewnie zatamować krwawienie? - zapytała, zastanawiając się jak mają to zrobić, skoro obie były ubrane w letnie ciuchy, czyli zgodnie z polityką im mniej tym lepiej. - A co z psami? - zapytała jeszcze, bo poczuła się głupio, że skupiała się tylko na sobie. Co prawda oberwała boleśnie czymś ciężkim, więc no ból i krew trochę miały prawo odbierać jej jasność myślenia, ale no, to jednak były dwa niewinne zwierzątka! W przerażającej sytuacji.
I skoro obrażenia Ive były sprawdzone i ocenione, czas sprawdzić dokładniej, czy któryś z psów nie był ranny. I powinna to zrobić jednak właścicielka, bo na obmacywanie Ivelisse mogłyby źle zareagować, gdyby trafiła na jakieś obolałe miejsce…
- Tak zrób i proszę, nie oberwij przy okazji piorunem - rzuciła, siląc się na jakiś żart, nawet jeśli czarny i mało zabawny. - Jak daleko jesteśmy od Twojego domu? - zapytała jeszcze, czując jak denerwujące są krople deszczu, nawet z czapką na głowie. Ale nie zdążyła dostać odpowiedzi, bo piorun nadszedł, a Eve znalazła się bardzo blisko niej. Złapała odruchowo dłonią za jej przedramię i spojrzała na twarz kobiety, przez moment analizując sytuację i zmuszając się do skupienia. W tym czasie jeden z młotków spadł ze swojej półki na tą niższą, przewracając puszkę i obsypując kobiety deszczem starych gwoździ….- Ta szopka wymaga przemeblowania albo wyburzenia... - mruknęła cicho Ive, bo jak na dziś, miała zdecydowanie dość niespodzianek!
ambitny krab
-
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Przydałoby się to opatrzyć – Z tym musiała się zgodzić. – ale spokojnie, nie wykrwawisz się. – Na pierwszy rzut oka krwi było dużo głównie ze względu na deszcz, który wszystko rozmywał sprawiając, że czerwona ciesz rozlewała się wszędzie. Nie było to jednak groźne nie licząc zakażenia, które mogło się wdać, ale całe szczęście nie żyły w dwunastym wieku, kiedy ludzie umierali od małego skaleczenia na palcu. Na oko Paxton będzie dobrze. Wystarczyło, że to przeczekają i potem jakoś się pozbierają. To nie była wojna, chociaż głośne grzmoty przypominały wybuchy bomb albo min.
- Wydają się całe – oceniła ich stan na bardzo szybko, bo w tym deszczu i warunkach nie mogła liczyć na nic innego. Była skazana na przyśpieszone działania. Nie było czasu na ociąganie się lub zastanawianie co dalej. Trzeba było coś robić, do czego przywykła i w pracy i wcześniej w wojsku. Bądź gotów, nie zastanawiaj zbyt wiele. Po prostu rób, najwyżej potem pożałujesz; mawiał jeden z kapitanów, którego nikt nie lubił, ale jedno trzeba było mu przyznać. Przygotował ich na wszystko, co czaiło się w Afganistanie.
- A myślałam, że ucieszysz się, kiedy we mnie pieprznie – odpowiedziała również starając się zabrzmieć zabawnie. To był dobry sposób na odreagowanie stresu oraz uniknięcie paniki, której teraz obie nie potrzebowały.
Nie miała wpływu na pogodę. Liczyła jednak, że szybki wiatr przegoni chmury prędzej niż później. W innym wypadku będzie bardzo źle, bo szopa nie wytrzyma kolejnego mocnego podmuchu a one miały zdecydowanie za daleko do farmy Paxton. Nie uciekną w tej burzy. Nie teraz, kiedy jej centrum przechodził właśnie nad nimi. Zamknęła oczy spinając mięśnie kiedy ściany zadrżały a coś zaczęło spadać w dół. Najpierw głośniejszy łomot, a potem delikatniejsze uderzenie o siebie metali, czego nie miała czasu analizować. Będzie co ma być. Niczego nie przeskoczą.
- Od dawna nikt jej nie używał. Myślę, że nikomu nie zależy. – Tym bardziej właścicielowi ziemi, którego Eve kojarzyła. To jedna z tych porzuconych farm, o którą już nikt nie dbał. Czekała na sprzedać a ta burza wymiotła z oferty szopę na końcu terenu.
Niepewnie uniosła wzrok patrząc do góry i nasłuchując.
- Chyba się uspokaja. – Albo to cisza (o ironio) przed burzą, a raczej ostatnim niszczycielskim podmuchem. – Nic na ciebie nie spadło? – dopytała, bo w hałasie mogła nie usłyszeć syku albo jęku kobiety. Nie dostrzegłaby też jej skrzywionej miny, bo na moment zamknęła oczy.
Wzięła głęboki wdech czując silne działanie adrenaliny, która nie zamierzała odpuścić. Przez to wszystko nawet nie poczuła, że jeden z gwoździ wbił się w skórę pod łopatką. Była świadoma, że coś na nią leciało, ale przez adrenalinę i dużą ilość spadających gwoździ nie wyłapała tego jednego konkretnego. Niech tylko hormon opadnie a wtedy poczuje jak to draństwo uwiera.

ivelisse shumway
złota rączka — to i tam
34 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
pracuje jako złota rączka, ale lubi też pisać, malować i robić różne rzeczy, żeby zbyt wiele nie myśleć
Ivy do tego była pracownicą fizyczną, więc musiała być przygotowana na zardzewiałe gwoździe i inne urazy na robocie. I pewnie nawet miała aktualne szczepienie na tężec, bo jednak trzeba zapobiegać, a nie leczyć, jeśli jest taka możliwość. A przez to, że reperowała tyle rzeczy, jak skrzynki z wysokim napięciem, dziury wentylacyjne i wymieniała rury pod ziemią, to do tego była obeznana z niebezpiecznymi pająkami i wężami, które mogła w takich miejscach znaleźć. I wiedziała które ugryzienie może być szalenie niebezpieczne, którego unikać i co robić, jak spotka takiego zwierza.
Więc tak, Ivy była przygotowana do nagłych ran i wypadków, a Eve Paxton była świetnie wyszkolona do radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach. I szło jej to całkiem nieźle, należy dodać. Ivy czuła się przy niej bardzo bezpiecznie, z kimś innym mogłaby trochę panikować. Chyba. Panika nie do końca była w jej stylu, ale jak kiedyś był czas na panikowanie, to właśnie wtedy kiedy dach Ci się znad głowy zrywał, pioruny strzelały, a dookoła woda przybierała coraz bardziej.
- Nie nie, już raz wytknęłam ci coś o karmie i mnie pokarało, wolę nie kusić losu - rzuciła, chociaż wątpiła, że to jest ze sobą powiązane. Aczkolwiek łatwiej było marudzić, niż wziąć na klatę to, że obie powinny były dokładniej sprawdzić pogodę i obserwować niebo…
- Okej, musisz mówić do mnie trochę więcej rzeczy, bo zaczyna bardziej boleć. Odwróć moją uwagę - poprosiła, ostrożnie siadając na podłodze. Może i było mokro, ale co za różnica. Nie wiedziała jak bardzo krwawi, więc chyba lepiej mieć bezpieczną, siedzącą pozycję. W niej też łatwiej skulić się w obronnej pozie, gdyby coś jeszcze na nich spadło… albo nie wiem, walnął w nich piorun.
- Też mi się tak wydaje - przytaknęła, a potem westchnęła - poza tym wielkim czymś? Chyba nie - rzuciła, próbując zerknąć za ramię, czy dalej krwawi, czy tylko deszcz po niej spływa. Może powinna zatamować czymś krwawienie, ale nie miała czym. Przepocona koszulka w upale raczej nie była sterylnym opatrunkiem… Szybko jednak usłyszała kolejny hałas, więc zakryła głowę rękami. - Wszystko okej? - rzuciła do Eve, kiedy wydawało jej się, że już nic nie spada. Za to szopa niebezpiecznie skrzypiała. Ive miała nadzieję, że jeszcze na dobry koniec dnia się na nich nie zawali…
ambitny krab
-
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Tak, w porządku – przytaknęła automatycznie i dłonią zaczesała mokre włosy do tyłu. Spojrzeniem obrzuciła psy i znów zaryzykowała unosząc spojrzenie do góry. Dostrzegła sprawek światła zwiastującego nieco czystsze niebo. Odetchnęła z minimalną ulgą i wtedy poczuła, że coś z tyłu ją kuje, ale nie był to silny ból. Powiedziałaby raczej, że nijak zważając na to, że organizm wciąż pompował ogromne ilości adrenaliny. Nie zwróciła więc na to większej uwagi.
- Widziałam słońce – oznajmiła patrząc na Ivelisse, przy której wciąż była blisko. Nawet psy nie odstępowały jej na krok głównie dlatego, bo wciąż trzymała ich smycze. – Więc.. teraz jesteś blondynką? – zapytała, co mogło wydawać się dziwne, ale kobieta sama o to prosiła. Miała ją zagadać, mówić o czymkolwiek, nawet jeśli deszcz jeszcze nie minął acz słabł wraz z wiatrem, który przestawał trząść ścianami szopy. – Znudziło ci się bycie lisem? – zagadywała dalej i korzystając z tego, że chmury uciekały a słońca było coraz więcej, znów obrzuciła psy uważnym wzrokiem. Słuchała Shummway jednocześnie wodząc dłońmi po sierści Jello i Apollo. Wciąż czuła, że coś ją kuje z tyłu, ale nie interesowała się tym. Miała już swoje lata. Coś w tym trzydziestoczteroletnim ciele miało prawo kuć. Starość nie radość.
Słońce mogło oślepić, ale Eve wciąż uważnie sprawdzała psy jednocześnie odsuwając je od Ive. Chciała sprawdzić je z każdej strony, przez co sama również przesunęła się na kolanach i to wtedy usłyszała od towarzyszki coś dziwnego.
Miała coś na plecach?
- Co? – zapytała i odwróciła głowę maksymalnie przez lewę ramię. Niczego nie zauważyła, ale przy tym ruchu ból się nieco nasilił. – Ajć, chyba faktycznie coś tam jest. – A jednak przy tym wszystkim uśmiechała się tak, jakby nic się nie stało. Przecież to nie tak, że straciła nogę albo dłoń. – Głęboko siedzi? – dopytała jeszcze zanim spróbowała sięgnąć tam przeciwległą ręką. Na oślep opuszkami palców trąciła gwóźdź, który się poruszył. – Chyba nie. – Oceniła tak, jakby serio widziała, jak głęboko obce ciało siedziało w jej skórze. Westchnęła na moment odpuszczając sobie badanie na oślep własnych pleców.
Nawet nie zorientowała się, kiedy deszcz całkowicie ustał. W głowie od razu ułożyła plan na bok odkładając swój stan. Wprawdzie nie była w pracy i mogła olać wszystko inne, ale w pewnym sensie była winna Ive chociaż to.
- Pójdziemy do mnie, zobaczymy jak wygląda twoja rana i jeżeli będzie trzeba to zawiozę cię do szpitala. Po drodze zgarniemy twój rower. – Bo nie widziało jej się ciąganie go teraz aż do farmy. – Najpierw jednak muszę pozbyć się obcego z ciała.. – E.T. to nie był, ale lepiej żeby już wrócił do domu (do reszty gwoździ leżących na mokrej ziemi). Znów sięgnęła do tyłu na oślep, bo oczywiście, że planowała zrobić to sama. Nawet nie śmiała prosić Ive o pomoc. Tuż przed zerwaniem dachu kobieta jasno dała do zrozumienia, co o niej myślała i wcale się temu nie dziwiła. Głupio byłoby teraz prosić o pomoc zwłaszcza, że Shummway najpewniej wolałaby wbić ten gwóźdź głębiej niż go wyciągać. Morderstwo doskonałe. Bo przecież winna była burza, słaba konstrukcja szopy i niezabezpieczone narzędzia. Prawda?

ivelisse shumway
złota rączka — to i tam
34 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
pracuje jako złota rączka, ale lubi też pisać, malować i robić różne rzeczy, żeby zbyt wiele nie myśleć
Ivy miała już dość tej burzy, stres był zbyt duży. A do tego ból, który zaczynał do niej docierać, kiedy sobie tak siedziała. Obawiała się, że jeszcze trochę i ta chata się po prostu na nie zawali. Wróć, nie chata. Nie szopka. Właściwie teraz to po prostu chwiejne ściany i tyle. Dlatego tak bardzo ją zdziwiło nagłe pytanie z ust Eve Paxton.
- Co? - zapytała, zdziwiona bardzo. A potem spojrzała na swoje mokre włosy - no… tak… już jakiś czas temu… potrzebowałam czegoś nowego - przyznała, a potem przygryzła lekko wargę. - Najwyraźniej wszystko w życiu zmieniam, bo męża też zmieniłam na rozwód - dodała, nieco gorzko się śmiejąc. Czy gdyby wciąż z nim była, wylądowałaby w tej szopie? Czy to wszechświat jej mówił, że popełniła błąd?
- Nie dotykaj - od razu zaprotestowała, a potem zmarszczyła brwi - nie wiem, zależy jaki był długi… - przyznała, bo z gwoźdźmi różnie bywało. Ivy podejrzewała też, że jest brudny i pełen zarazków, więc obie potrzebowały szpitala. I to jak najszybciej. - Miałaś kiedyś zastrzyk przeciwtężcowy? - zapytała, starając się skupić, żeby tu teraz nie zacząć panikować. Nie żeby sama nie krwawiła, ale jak coś wystaje z ciała innej osoby, to cóż. - Eve, powiedziałam, nie dotykaj - ochrzaniła ją, bo dobrze wiedziała, że pewnie była duża chęć żeby się go pozbyć! I tak się Ive wydawało, że generalnie obcych przedmiotów w ciele lepiej samemu nie usuwać! Że ktoś tak mówił.. na pewno o nożach, no ale kto wie w co się ten gwóźdź wbił?
- Olej na razie rower, wrócę po niego później. Idziemy do Ciebie, a potem do szpitala i tam mogą Ci to wyciągać. Ja poprowadzę… - zaproponowała, wstając i ostrożnie wychodząc z szopy, a potem przytrzymując drzwi - chodź, bo nie wiadomo czy to się zaraz nie zawali - ponagliła ją. Odkąd Eve była ranna sytuacja trochę się zmieniła, chciała żeby obie dostały odpowiednią pomoc. Z tego samego powodu Ivelisse wolałaby prowadzić, bo no... z jej raną było to chyba łatwiejsze, niż z gwoździem, którego lepiej sobie głębiej nie wbijać...
ambitny krab
-
ODPOWIEDZ