barmanka — moonlight bar
32 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I throw myself into the sea,
Release the wave, let it wash over me
Życie było zdecydowanie zbyt ciężkie, żeby mogło być prawdziwe.
Westchnęła głęboko, odchyliła głowę i oparła plecy oraz łokcie o barową ladę, wygodniej rozsiadając się na wysokim stołku. Przymknęła na krótki moment oczy i wypuściła powietrze z cichym świstem, licząc na to, ze w czymkolwiek jej to pomoże. Niestety, mimo dostarczenia światu tej odrobiny dodatkowego powietrza, wszystko wciąż pozostawało tak samo beznadziejne jak było jeszcze chwilę temu. Mogła Powinna się tego spodziewać.
Na tym etapie życia powinna już doskonale wiedzieć, że ani głębokie wdechy ani tym bardziej westchnięcia pełne zrezygnowania nie mają mocy wpływania na zafiksowane prawa wszechświata. Nieważne, jak byłaby zła, zrezygnowana i zniechęcona – gówno tak czy siak będzie gównem i żadne jej humory tego nie zmienią.
Na szczęście wciąż istniały cudowne substancje, które były w stanie zmienić jej humory. Przechyliła szklankę z piwem (pierwszym tego wieczoru), opróżniając zawartość do dna, po czym odstawiła je i podniosła się na krześle, żeby zamówić jeszcze jedno. Plusami pracy w barze była znajomość barmanów, którzy rozpoznawali ją, nawet kiedy akurat miała dzień wolny. Minusami pracy w barze była… cóż, większość aspektów pracy w barze. Na szczęście teraz akurat miała dzień wolny i chociaż było milion lepszych miejsc, w których mogłaby spędzić swój wolny wieczór od miejsca pracy, to… Jakoś nie chciała ich szukać.
Przyjęła swoje zamówienie z szerokim uśmiechem i wdzięcznym kiwnięciem głową. Upiła kilka kolejnych łyków i stwierdziła, że dobrze by było z kimś porozmawiać. Z kimkolwiek. To był już ten etap – tym razem pojawił się całkiem szybko. Nie zdążyła nawet obrócić się na stołku w stronę sali, aby odnaleźć potencjalną ofiarę jej poalkoholowego gadulstwa, bo całkiem niedaleko, tuż obok niej pojawiła się postać, którą całkiem nieźle znała. Stała klientka... I przy okazji niedoszła szwagierka.
- Dzisiaj nie polecam drinków… Tak tylko mówię – rzuciła w kierunku Laurissy w ramach powitania. Wylewne okazy zadowolenia z powodu oglądania czyjejś twarzy nie były w jej stylu, podobnie zresztą jak wypowiadanie zdań tylko po to, aby je wypowiadać, mimo że nie miały większego znaczenia. Jeśli zaś chodziło o drinki… Wiadomo, że najlepsze w tym barze robiła właśnie ona. Skromność skromnością ale dobrze być świadomym swoich mocnych stron.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
17.

Miała migrenę i napuchnięte oczy, ale mimo to po wyjściu spod prysznica nie sięgnęła po piżamę, tylko po jakieś jeansy i zwiewną koszulę w której podciągnęła rękawy. Makijaż w postaci tuszu do rzęs musiał wystarczyć, delikatnie wilgotne włosy zaczesała za uszy i opuściła swoje mieszkanie, kierując się w stronę ulubionego baru, z którego nie zamierzała przychodzić trzeźwa. Miała powoli dość... była na jakimś wyczerpaniu i coraz częściej przyłapywała się na tych swoich dziwnych stanach, które nigdy nie wróżyły niczego dobrego. Dłonie jej się trzęsły, wybuchała płaczem lub agresją, klęła, warczała, trzęsła się jak dziecko i kiwała na boki, obejmując palcami głowę. Było źle, bardzo źle, ale nie zamierzała przecież prosić o pomoc. Bo przecież jak wychodziła do ludzi, o wiele łatwiej było jej przywdziać maskę człowieka poczytalnego, takiego, który nie rozpada się na kawałki. poza tym... nie chciała się przed nikim przyznawać do swojego stanu, nie z uwagi na sam stan, a powód tego zajścia. Jakby to wyglądało? Była dorosłą kobietą, która łamała się przez chłopaka z młodości, którego ślub miała zorganizować. Wstyd do samej siebie był jedynie preludium do tego, co poczułaby, gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, połączył wszystkie fakty, bo po części i tak dało się już wiele wywnioskować.
Wchodząc do baru przejrzała się w drzwiach, by stwierdzić, że nie wygląda już tak źle. Mimo to była nieco zagubiona, a przecież ten konkretny lokal znała zbyt dobrze. Ruszyła w kierunku lady, chcąc zamówić sobie swój ulubiony rum z colą, a przy tym wyjątkowo nie rozglądała się za Leonem, jakby w obawie, że przyjaciel dostrzeże za dużo, albo zapyta o coś na co ona teraz nie potrafiła odpowiedzieć. Zadowolona z tego, że Fitzgeralda nigdzie nie było usiadła na wysokim stołku i aż podskoczyła, gdy przez ogólny gwar towarzystwa przebił się znajomy głos. Oczy otworzyła nieco szerzej, w tym swoim typowym sarnim spojrzeniu zagubionego dziecka, które nie pasowało do jej wieku.
- Emm? Ach, tak... to... - zaplątała się nieco w słowach, tak nieprzygotowana do nieoczekiwanego spotkania. - Cuba libre chyba każdy ogarnie - miała nadzieję, że dobrze zrozumiała słowa Billie i że się nie zbłaźniła. Wyglądało na to, że Winfield, siostra męża Jane dzisiaj nie pracowała. - Hej, tak w ogóle... masz dzisiaj wolne? - starała się nie brzmieć, jak dziecko we mgle. Przeczyściła gardło, zmarszczyła delikatnie czoło, wyprostowała i tak dwa razy, poprawiając w międzyczasie włosy, które prawie zdążyły już wyschnąć.

billie winfield
barmanka — moonlight bar
32 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I throw myself into the sea,
Release the wave, let it wash over me
Nie spodziewała się, że jej dowcip rozbije bank humoru i wywoła salwy śmiechu. Umówmy się, była w pełni świadoma, że nie był aż tak zabawny. Należał raczej do gatunku tych bezczelnych i cwaniackich niż faktycznie bystrych. Stać ją było na zdecydowanie więcej. To jednak nie był czas ani miejsce na jej popisowy stand-up, dlatego nie starała się za bardzo, ot po prostu chciała zwrócić na siebie uwagę i w jakikolwiek sposób zagaić konwersację. Nie spodziewała się jednak, że jej niezbyt wysokich lotów tekst nie wzbije się nawet na tyle, żeby pofrunąć kilka centymetrów nad gruntem. Miała wrażenie, jakby padł na twarz tuż po starcie – a już całkowitą pewność posiadała odnośnie tego, że nie dotarł do adresatki. Laurissa wydawała się… nieobecna. Nie żeby Billie była wielką znawczynią jej charakteru i humorów. Wprawdzie serwowała jej od czasu do czasu drinki, gdy znajdowała się po drugiej stronie tej konkretnej barowej lady, ale to przecież o niczym nie świadczy. Nie były najlepszymi przyjaciółkami, a kiedy Rissa pojawiała się w Moonlight najczęściej i tak przejmował ją Leon. Nie dało się jednak nie zauważyć, że coś wisiało w powietrzu.
- To prawda – przyznała, bo nie miała powodów, aby zaprzeczać. Głupi tekst był tylko głupim tekstem, a prawda i tak była taka, że w Moonlight nie zatrudniali niekompetentnych barmanów. W przeciwnym razie Billie bardzo szybko zrobiłaby im z życia piekło, będąc dokładnie taką mendą, jaką była. Nie drążyła tematu. Początkowo chciała zmierzać do tego, że bez niej to miejsce totalnie by się zawaliło (nieprawda) i żartobliwie wymusić na Rissie przyznanie, że to właśnie ona była jej ulubioną barmanką (również mocno na wyrost), ale jako że nie była skończoną kretynką, uznała, że nie jest to najlepszy moment, więc zaniechała.
- Mhm – potwierdziła i skinęła głową. - Jutro już nie… Ale hej, jeszcze będę miała czas na to, żeby być odpowiedzialną dorosłą – dodała, unosząc do góry szklankę i uśmiechając się nieco szerzej, choć tylko przez chwilę. W normalnych okolicznościach pewnie chętnie kontynuowałaby temat tego, jakim bólem było dorosłe życie, ale nie tym razem. Spoważniała już chwilę później i odstawiła szklankę na ladę. - Słuchaj… Wszystko okej? – może to nie było jej miejsce, żeby zadawać takie pytania. Może też nie były one najbardziej na miejscu. Billie jednak nie mogłaby zignorować ewidentnego rozbicia Laurissy – i to nie tylko ze względu na to, że kiedyś była z Anthonym.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Pewnie w innych okolicznościach doceniłaby o wiele bardziej ten dowcip, jednakże aktualnie całkowicie nie miała głowy do czegokolwiek. Faktycznie ich relacja ograniczała się teraz często do powitań i pożegnań, a przecież kiedyś wyglądało to inaczej. No i to nie tak, że piszę o tym dlatego, że przeczytałam post Anthonym dla Billie, z którego jasno wynika, że kiedyś wspólnie panie imprezowały. Także tak, ja to jakoś ogarnę... po prostu po tym, jak Huntington złamał Rissie serce, wolała ona odciąć się od wszystkiego, co miało z nim jakiś związek, jednocześnie stale rozpamiętując przeszłość, którą tylko pozornie od siebie odsunęła. Rodzina Tony'ego musiała pójść w odstawkę, bo inaczej... inaczej cały czas pytałaby, czy może ich kuzyn o niej wspominał, a potem rozpaczałaby w reakcji na przeczące odpowiedzi. Wystarczyło, że jej siostra była żoną Francisa, ale z tym Riss nigdy nie dogadywała się zbyt dobrze. Pewnie dlatego, że podświadomie chciała, aby Jane także trzymała się z dala od bliskich Huntingtona? No i jeszcze z uwagi na Leona, wiadomo...
Trochę została wzięta z zaskoczenia i jednocześnie mogła mieć pretensje sama do siebie. Niepotrzebnie przychodziła tu w takim stanie, bo przecież była jak ta tykająca bomba. W każdej chwili mogła wybuchnąć płaczem i byłoby to bardzo w jej stylu, chociaż żałowała niesamowicie, że nie potrafi nad czymś takim zapanować.
- Tak, też to sobie powtarzam - próbowała jakoś się wbić w tempo i charakter rozmowy. Unieść kąciki ust, może też odnaleźć w głowie jakąś żartobliwą uwagę. Tylko, że wszystko tak cholernie analizowała, zupełnie niepotrzebnie. Czy ona też będzie miała czas być odpowiedzialną dorosłą? Od kilku lat stała w miejscu, chociaż uparcie udawała, że tego nie widzi. Była żenująca... nawet teraz, obraz nędzy i rozpaczy. Beksa, a nie dorosła kobieta, rozpacza, bo jej były z lat młodzieńczych znalazł sobie narzeczoną i bierze ślub... to brzmiało idiotycznie, a mimo to... bolało i to cholernie mocno.
- Hm? Co? Tak... jasne, dlaczego? - zagubiła się wyraźnie, a kiedy zaczęła mówić, zrozumiała, że wcale nie wychodzi jej to tak gładko. Chciała zaprzeczyć samej sobie, powiedzieć, że nic nie jest okay, a kiedy tylko o tym myślała, łzy zaczynały napływać do jej oczy, więc wzrok uniosła do góry, zła na siebie za ten odruch. Całe szczęście zagryzając polik od środka, zapanowała nad katastrofą i nie pozwoliła tej wziąć góry nad tym spotkaniem. - Przepraszam... mam ostatnio ciężki czas - przełknęła ślinę, bardzo powoli i ostrożnie wypowiadając te słowa, jakby się bała, że głos jej się załamie. - Dużo stresu w pracy... pewnie też coś z hormonami, więc co chwila się rozklejam, jak dziecko, nie zwracaj na to uwagi - zachichotała, chociaż dźwięk ten był bardzo wymuszony, ale czuła, że powinna to zrobić, by jakoś dodać sobie wiarygodności albo przynajmniej odrobiny animuszu.

billie winfield
barmanka — moonlight bar
32 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I throw myself into the sea,
Release the wave, let it wash over me
Billie lubiła Rissę. Doceniała w niej wiele rzeczy i dogadywały się naprawdę nieźle w tamtych czasach, kiedy czasy dla nich obu wciąż jeszcze istniały. Były wtedy młod(sz)e, wierzyły w inne rzeczy, a przede wszystkim w to, że wszystko jeszcze jest przed nimi. Realizacja ambicji i spełnienie tego, co wiązało się z ich równie wielkimi uczuciami, znajdowały się na wyciągnięcie ręki – tak wlaśnie działa młodość. Perspektywa zmienia się z czasem. Wraz z doświadczeniami człowiek zaczyna inaczej spoglądać na rzeczywistość, uczy się nowych rzeczy o świecie i o sobie samym, na nowo układa sobie w głowie priorytety. Zdarza się nawet, że wyjeżdża i całkiem zmienia otoczenie – jak Billie – a wtedy trudno mu powrócić do tego, co było kiedyś. Do czasów, kiedy czasy wciąż jeszcze istniały.
Po liceum rzadko bywała w Lorne. Wyjechała zdobywać wykształcenie na drugim krańcu kontynentu i rzadko oglądała się za siebie. Nie widziała takiej potrzeby. Nie chciała tego robić. Świat tak czy siak kręcił się przecież bez jej udziału. Siłą rzeczy wypadła z obiegu, a teraz po powrocie nieustannie doznawała dysonansu poznawczego pomiędzy tym, co pamiętała z dawnych lat, a tym czego doświadczała na nowo. Nic nie było takie jak dawniej, a jednocześnie pewne rzeczy wciąż pozostawały takie same. Starała się pomiędzy tym wszystkim nawigować, ale nie było to łatwe. Płynęła z prądem – tak było najlepiej.
- No… - zaczęła, jakby faktycznie chciała wytłumaczyć Rissie dlaczego zapytała, czy wszystko było w porządku, ale zrezygnowała w połowie zdania. To chyba tak czy siak było pytanie retoryczne. Dlaczego? Bo Rissa wyglądała, jakby coś ją przeżuło kilka razy, a następnie wypluło – właśnie dlatego. Nie jest to jednak rzecz, którą ludzie lubią słuchać, więc Billie zatrzymała ją dla siebie. Wzruszyła ramionami. - Co to znaczy „coś z hormonami”? – postanowiła się upewnić, zupełnie mimowolnie zerkając przy tym to na twarz Rissy, to na jej drinka, to gdzieś w okolice jej brzucha. Nie sadziła, żeby miała na myśli… to, co automatycznie przyszło Billie do głowy, ale… Odruchy były odruchami, nie mogła nic na to poradzić.
- Czy to ma coś wspólnego z moim kuzynem? – wyrzuciła w końcu, stwierdzając, że nie ma sensu owijać czegokolwiek w bawełnę i zgrywać kretynki. Bo o ile bycie kretynką wychodziło jej naprawdę nieźle, nawet bez niepotrzebnego udawania czegokolwiek, tak w gierki nie potrafiła i nie zamierzała się bawić. Nie była ślepa, a ponadto miała wykształcenie ścisłe – dodanie dwa do dwóch nie stanowiło dal niej większego problemu.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Często spotykała się z sytuacją, w której ktoś wracał do Lorne Bay i dziwił się zmianom, które tutaj zaszły, a których Laurissa nie odczuwała wcale. Może poza tą jedną, jedną jedyną, która miejsce miała lata temu i wówczas wypchnęła ją poza ten pędzący czas, nakazując tkwienie w miejscu. Wszyscy szli do przodu, albo chociaż się cofali, robili cokolwiek, a ona? Ona trwała w miejscu, nie chcąc zmienić ani siebie, ani swojego otoczenia. Tak było lepiej, a może po prostu bezpieczniej, albo też zwyczajnie... lubiła siebie umartwiać. Lubiła siedzieć tu w każdy piątek nad cuba libre, wychodzić lekko chwiejnym krokiem, lubiła nie zasypiać przez pół nocy i przesadzać z prochami nasennymi gdzieś około czwartej, by następnego dnia być ledwo żywą i jeszcze bardziej się and sobą użalać. Niektóre osoby tak po prostu miały, użalały się nad sobą, zamiast szukać rozwiązań i coraz częściej Hemingway obawiała się, że jest właśnie takim przykrym egzemplarzem.
- Ano hormonami - powtórzyła nieco sennie, mieszając słomką kostki lodu w szklance. Dopiero po chwili skojarzyła, że Billie jakoś tak na nią patrzy i być może nieco źle to wszystko odbierze. Aż drgnęła, gdy się do niej odwróciła. - W sensie wiesz, jestem przed okresem! Mam taką nadzieję, to znaczy na pewno jestem - wyjaśniła zaraz, bo nawet ona nie byłaby tak nieodpowiedzialna, by być w ciąży i upijać się w barze, prawda? A może? Wydawało jej się, że ludzie mieli ją za mądrzejszą, niż była w rzeczywistości i czasem... czasem po prostu nie rozumiała osób, które w ogóle chciały z nią rozmawiać, innym zaś razem... była zła, że nikt nie chciał. Taka tam niepoczytalność. W każdym razie było jej głupio, że Winfield w ogóle pomyślała o ciąży, kiedy to Laurissa była w związku z Othello, któremu dopiero co przyznała się do uczuć względem Anthonego... ciąża naprawdę idealnie by teraz pasowała do jej życia i kiedy tak o tym myślała, Billie zadała pytanie, którego mogła się spodziewać, a mimo to ją przeraziło. Nie potrafiła odpowiedzieć od razu, wlepiła wzrok w drinka, a potem złapała słomkę między wargi i pociągnęła sporą ilość alkoholu, kupując sobie tym samym nieco czasu.
- Dlaczego miałoby to mieć z nim coś wspólnego? - zapytała głupio, bo kłamcą była tak dobrym, jak kamień gumą do żucia. - Przyjechał... zgłosili się do mnie ze swoją narzeczoną, żebym urządziła im wesele... bardzo sympatyczna blondynka, Hope... nadzieja... poszczęściło mu się - wyrzuciła z siebie i znów się nieco napiła. Po co to wszystko mówiła i do czego zmierzała? Nie była pewna sama. - Nie mów mu, że mówiłam mu o jego narzeczonej... w ogóle możesz mu nie mówić, że o nim rozmawiałyśmy? Nie chcę, żeby myślał, że o nim mówię - wyjaśniła, znów nieco się plącząc i już to wszystko zaczęło ją nieźle stresować. Powinna była od razu zmienić temat, gdy była jeszcze ku temu szansa.

billie winfield
barmanka — moonlight bar
32 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I throw myself into the sea,
Release the wave, let it wash over me
Jej reakcja była głupia i całkiem nieuzasadniona, z czego zdała sobie sprawę niestety odrobinę za późno, tuż po tym jak jej oczy prześlizgnęły się dość sugestywną trasą, zanim mózg zdążył się wtrącić z refleksją, że to totalnie bez sensu. W gruncie rzeczy Billie nie podejrzewała Rissy ani o bycie w ciąży ani tym bardziej o picie alkoholu w takim stanie. Rissa nie była w końcu nią. Bo umówmy się, Billie Winfield była prawdopodobnie jedyną osobą w tym miasteczku, której pierwszą myślą po dowiedzeniu się o własnej ciąży, byłoby, żeby się solidnie najebać. Większość ludzi jest jednak znacznie bardziej odpowiedzialna – a już na pewno za bardziej odpowiedzialną Billie uważała Rissę. Skinęła głową, po czym uśmiechnęła się szeroko, postanawiając nie drążyć tematu. Była w stanie bez problemu uwierzyć w dziwne nastroje hormonalne (sama takie miewała i w zależności od własnego cyklu, stawała się różnymi rodzajami prawdziwego potwora), chociaż prawda była również taka, że miała poważne podejrzenia, że nie rozchodziło się tylko i wyłącznie o hormony. Nie bez przyczyny w ostatnim czasie odbywała bardzo podobne rozmowy w bardzo podobnej atmosferze zarówno z Anthonym jak i z Laurissą…
- Poprosił ciebie o organizację wesela? – jej brwi uniosły się do góry w nieudawanym wyrazie zdziwienia. Jej dłoń podążyła do serca, a usta nieco wykrzywiły. - Auć – wyrwało jej się. Starała się być ze wszystkich sił jak najbardziej delikatna zarówno w tej rozmowie jak i w tamtej poprzedniej, prowadzonej z własnym kuzynem, jednak od pewnych stwierdzeń nie mogła się powstrzymać. Nie da się zbyt długo ignorować wielkiego słonia w pomieszczeniu – a przecież to, że Laurissa i Tony byli kiedyś ze sobą, nie stanowiło dla Billie żadnej tajemnicy i nie zamierzała udawać, że jest inaczej. Gdyby jej były poprosił ją o organizację mu wesela z jakąś panną… No, to na pewno byłaby niezapomniana impreza… I to niekoniecznie w ten dobry sposób. - Nie bój nic. U barmana to jak u księdza na spowiedzi, tylko że bardziej – zapewniła stanowczo i całkiem szczerze, wykonała gest zamykania własnych ust niewidzialnym kluczykiem, a potem jeszcze trzy razy odpukała w barową ladę, jakby faktycznie była księdzem w konfesjonale. - Nawet po tej stronie baru… - dodała po chwili i wzruszyła jednym ramieniem, po czym upiła kilka łyków swojego drinka czy co ona tam piła mogłabym to sprawdzić ale przecież jestem sobą, przepraszam bardzo mocno, będę tym rodzajem człowieka ten jeden raz, okej, to okej, no to pa, wracam do Billie. - I zamierzasz to zrobić? – zapytała, zerkając na nią uważnie. Rissa była miłą osobą, a nie skończoną mendą jak Billie Winfield i z całą pewnością była profesjonalistką. Pewnie nie podmieni po złości kolorów serwetek z kremowego na ecru (cokolwiek) i nie napluje do rosołu… Ale mimo wszystko Billie wolała zapytać.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Miło byłoby posłuchać, że dla innych Laurissa uchodzi za osobę odpowiedzialną, sama nie była tego taka pewna, chociaż bardziej wmawiała sobie, że jest inaczej. Do swojej pracy, obowiązków, pewnych zasad, zawsze podchodziła z dużą pieczołowitością, nie chcąc niczego zawalić. Nieco inaczej wyglądało to w sytuacjach, która dotyczyły tylko jej osoby. Wówczas potrafiła zaniedbać siebie i zapomnieć o tym, co było dobre, a co niekoniecznie właściwe. Z resztą Billie sama zahaczyła o jeden z takich przypadków, całkiem trafnie to podsumowując.
- Ano - skinęła jedynie głową, wsuwając słomkę do ust, by pociągnąć przez nią kilka łyków drinka. - Auć - zgodziła się z nią, nadal kiwając głową, jak w jakimś transie. Prawda była jednak taka, że te słówko nawet w najmniejszym stopniu nie mogło wyrazić bólu, jaki sprawiało jej to wszystko. To było koszmarem, z którego nie dało się obudzić, a w którym poniekąd tkwiła na własne życzenie. Mogłaby przecież zrezygnować, ale nie potrafiła. Robienie sobie samej krzywdy od zawsze stanowiło jej ulubione zajęcie. Pewnie dlatego nigdy nie wyleczyła się z Huntingtona, tylko trwała w żalu przez lata, rozpamiętując minione chwile. Zapomniała o nich tylko w tych momentach, gdy wlewała w siebie więcej alkoholu, niż wypadało. Może nie było to najlepszym rozwiązaniem, ale działało... przywykła do odwiedzania barów, do spowiadania się pracownikom, więc naprawdę doceniała to, że można im było zaufać. Po tym, jak Billie zapewniła ją, że ich spotkanie jest bezpieczne, nie miała wątpliwości względem kobiety. Z drugiej strony... poczuła się tak, jakby jakaś głupia cząstka jej osoby chciała, żeby do Anthonyego dotarła wzmianka o tej rozmowie. Postanowiła czym prędzej odsunąć od siebie te wątpliwości, a co za tym idzie nie komentować ich specjalnie, skupiając się na popijaniu drinka, aż do chwili, w której padło to dość niewygodne pytanie. - Ano - odpowiedziała w ten sam sposób, co wcześniej, jeszcze przez chwilę wbijając wzrok w ladę, aż zdecydowała się skrzyżować spojrzenia z Billie. Powinna poukładać sobie w głowie tę kwestię, ale miała w niej ziejącą pustkę. - Są klientami, a ja nie chcę wyjść na pannę, którą boli jego szczęście - przyznała zgodnie z prawdą. - Urządzę mu wesele marzeń, a potem przyjdę tu i upiję się do nieprzytomności, taki mam plan - nie musiała tego mówić, ale czuła potrzebę podzielenia się szczegółami. - Będę udawać, że mnie to nie boli, że darzę sympatią jego narzeczoną, normalka, co nie? - wzruszyła ramionami, jakby to było błahostką. - Ty pewnie byś tak nie postąpiła, co? - zagaiła, by zaraz dopić drinka i ruchem ręki pokazać barmanowi na służbie, że może jej polać następnego. Rozumiała się tu z nimi bez słów.

billie winfield
barmanka — moonlight bar
32 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I throw myself into the sea,
Release the wave, let it wash over me
Rozumiała. Serio. Każdą emocję. To jak bardzo Rissę mogła boleć prośba Tony’ego i świadomość tego, że w gruncie rzeczy nie powinna ze względów czysto zawodowych. Dumę osobistą walczącą z poczuciem zranienia. Rozum mówiący, że to przecież nic takiego, bo ludzie się zmieniają, idą do przodu, poznają innych ludzi i wchodzą w nowe związki walczący z sercem pełnym sentymentów mówiącym, że coś tu jednak nie jest tak, jak powinno. Naprawdę rozumiała. Być może na co dzień nie sprawiała wrażenia osoby przesadnie emocjonalnej, ale prawda była taka, że zazwyczaj nie była w stanie zapanować nad swoimi emocjami, a ukrywanie się za maską cynicznej i złośliwej mendy było znacznie łatwiejsze niż wystawianie swojej wrażliwości na otwarte rany. Tę prawdę życiową poznała już dość dawno temu. Kto ma miękkie serce, musi mieć twardą dupę. Mimo wszystko wiedziała, jak to jest mieć nadzieję na cos, co nie ma szans na realizację. Jak to jest być zakochaną i naiwną, ślepo oddaną i wierną, bez nadziei na bycie docenioną. Nie potępiała tego ani tym bardziej nie oceniała. Czuła to znacznie mocniej, niż gotowa byłaby przyznać przed kimkolwiek i w tamtym momencie gotowa była wspierać Rissę całą sobą i wszystkim, co miała do zaoferowania.
Zabębniła palcami o blat, dając sobie tym samym kilka kolejnych chwil na przemyślenie tego, co chciałaby jej powiedzieć. Na niewiele jej się to zdało, biorąc pod uwagę, na jak niskim intelektualnie poziomie była jej odpowiedź. - Dobra. Słuchaj. Mamy trzydzieści lat, nie? – zapytała, bo chociaż wiedziała, że Rissa jest odrobinę młodsza od niej, to mimo wszystko z pełną świadomością pozwoliła sobie na to beztroskie zaokrąglenie, bo w tym konkretnym przypadku to tak czy siak nie miało większego znaczenia. - Społeczne normy wymagają od nas, żebyśmy na tym etapie były rozsądne, odpowiedzialne i tak dalej, całe te mądrości życiowe, bla-bla-bla. I okej, pewna część mnie… ta rozsądna… Totalnie cię podziwia. Jesteś dziewczyną z klasą, Rissa, serio. Profesjonalistką w tym, co robisz i tak dalej. Szanuję to. Też zawsze starałam się być profesjonalna w tym, co robię, na drugi plan odkładając uczucia – powiedziała szczerze, nawiązując jeszcze do czasów, kiedy pracowała w zawodzie wykształconym, niekoniecznie jako barmanka, co pozwalało jej na nieco większą pobłażliwość pod względem własnych emocji. Przynajmniej w niektórych wypadkach. - I jako kuzynka Tony’ego też totalnie to wspieram. Bo rozumiesz, życzę mu jak najlepiej i jeśli twierdzi, że jest szczęśliwy, to nic mi do tego, nie? – Wzruszeniem ramion podsumowała to w gruncie rzeczy retoryczne pytanie. - Ale prawda jest taka, że rozum to jedno… I że racjonalnie uważam, że naprawdę dobrze robisz, będąc dorosłą w tej sytuacji… - postanowiła podkreślić po raz kolejny, jako że rzeczywiście potrafiła dostrzec racjonalną stronę w tym całym emocjonalnym bałaganie. - Ale gdyby o mnie chodziło, to kurwa, mieliby herbaciane róże zamiast białych lilii – świadomie wybrała to dość łagodne stwierdzenie i urwała na moment, ważąc następne słowa. - I naplułabym im do rosołu – dodała, po chwili mimo wszystko, nie będąc w stanie się powstrzymać, być może przez wypity do tej pory alkohol, a dla podkreślenia swoich słów dopiła własnego drinka do końca i stanowczym gestem odstawiła go na ladę.
- Ale nie bądź mną – dorzuciła jeszcze i potrzasnęła głową. - To nic nie zmieni – zaznaczyła, trzymając się jeszcze racjonalnej strony swojego umysłu. Mimo że ta nieracjonalna część na przekór wszystkiemu bardzo mocno chciała się w ten wątek miłosny wtrącić, chociaż doskonale wiedziała, że nie powinna. Jej bycie Szwajcarią było zdecydowanie bardziej korzystne. Dla każdej ze stron, umówmy się. - Chyba…

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Zastanawiała się, jak duży błąd popełnia zwierzając się tak przed kuzynką Anthonyego, bo chociaż Billie znała od lat i jej ufała, to jakiś tam głosik szeptał, że może teraz Winfield jest przyjaciółką narzeczonej swojego kuzyna i o wszystkim jej powie. Nie, żeby wątpiła w prawie równolatkę, ale była trochę jak to zaszczute zwierzę, które nie do końca rozumiało swoją sytuację. Czuła się tak od momentu, w którym Tony zjawił się na progu jej firmy, w tym swoim drogim garniturze z modną fryzurą, które tak bardzo nie pasowały do obrazu ze wspomnień. Jeszcze gorsza była wiadomość o blondynce przy jego boku, z którą planował to, czego nigdy nie chciał z Laurissą. Wolała o tym nie myśleć, by nie pogłębiać jeszcze bardziej ran, które od lat się nie zasklepiały, ale siłą rzeczy wątpliwości napływały najszybciej. Cichły jedynie w momencie, w którym do głowy uderzał alkohol, albo leki uspokajające. Póki co miała tylko to pierwsze, więc już w chwili, w której barman postawił przed nią kolejną szklankę, pociągnęła z niej odrobinę napoju, słuchając równocześnie wywodu Billie. Kiedy ten dobiegł końca, cóż... zaskoczyły ją i słowa kobiety i to, że zdołały w Hemingwey wywołać parsknięcie. - Doceniam, że to mówisz, pomimo powiązań z Tonym - przyznała zgodnie z prawdą, delikatnie kręcąc głową na boki. Zamyśliła się przez moment, jakby ten plan brała pod uwagę, a następnie zaczesała włosy za ucho, zerkając na swoją rozmówczynię. - Prawdę mówiąc... nienawidzę róż i zaplanowałam ich jak najwięcej - przyznała się do swojej niegodziwości, która pewnie brzmiała dość żałośnie, ale dla Laurissy była naprawdę dużym chamstwem. - Anthony wie, że nie lubię tych kwiatów... to znaczy wiedział, pomyślałam, że wiesz... może zrozumie przekaz... czy coś, jezu... w mojej głowie nie brzmiało to tak żałośnie - poczuła, że jej poliki barwią się czerwieni. W spiskach nie była najlepsza. W zasadzie to raczej ona padała ich ofiarą, bo nie ma co ukrywać, była niejako naiwniaczką, którą łatwo wykorzystać. Z tym swoim dobrym sercem leżącym na dłoni, wystawionym do każdego, kto choćby zasugerował taką potrzebę. Raczej daleka była od posiadania twardej dupy i chociaż była w wieku zbliżonym do Winfield, częściej zachowywała się jak dzieciak, niż jak dorosła kobieta. Sama niewiele mogła i pewnie to odstraszyło Anthonyego, skoro powrócił z narzeczoną, która zdaje się być naprawdę silną i zdecydowaną osobą.
- Jeśli miałabym kierować się tylko swoimi uczuciami, to... - wahała się przez chwilę, ale ostatecznie westchnęła dając za wygraną. - Zrujnowałabym im to wesele, sprawiła, że byłoby to najgorszym dniem w ich życiu, ale wtedy... wtedy przyznałabym się przed nim do tego, jak mnie zranił. Miałby dowód na to, że nadal tego nie przepracowałam, a cóż, chyba nie chcę dawać mu tej satysfakcji. Wolę gdy myśli, że tak jak ja dla niego nic nie znaczę, tak samo i on dla mnie - podsumowała z ponurym uśmiechem, by ponownie unieść szklankę z drinkiem. Było jej wstyd, ale dopiero po wypowiedzeniu tych słów poczuła, jak bardzo jej one ciążyły.

billie winfield
barmanka — moonlight bar
32 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I throw myself into the sea,
Release the wave, let it wash over me
Lojalność była dla Billie niezwykle ważna, to fakt, nawet jeśli nie zawsze w pełni zdawała sobie z tego sprawę. W końcu oficjalnie twierdziła, że jest mendą – a jaka menda jest od razu kojarzona z lojalnością, hm? To się powinno teoretycznie kłócić. Prawda była jednak taka, że dla Billie niezwykle istotną rzeczą było bycie w porządku wobec osób, które były dla niej ważne. Anthony był jedną z takich osób, to raczej oczywiste - był jej kuzynem i jak w przypadku całej swojej rodziny, poszłaby za nim w ogień. Tylko że Laurissę też lubiła. Przez długi czas na porządku dziennym była dla niej myśl, że Rissa będzie jej bratową, a do tego dochodził jeszcze fakt, że Hemingway była totalnie urocza i jeszcze bardziej w porządku, czym zaskarbiła sobie nieśmiertelną sympatię Billie Winfield. Gdyby ktoś kazał jej wybierać pomiędzy Tonym a Rissą, najprawdopodobniej nie potrafiłaby tak po prostu dokonać wyboru. A skoro dla obojga chciała jak najlepiej i z obojgiem utrzymywała kontakt, którego nie planowała zrywać z dnia na dzień, ze wszystkich sił starała się być neutralna jak Szwajcaria. Tylko że oczywiście neutralność postrzegała na swój własny sposób… Próbując nie pociągać za żadne sznurki..
- Naprawdę staram się być obiektywnym głosem rozsądku w tym wszystkim – odpowiedziała, bo w gruncie rzeczy Rissa nie musiała jej dziękować za żadne słowa. Billie mówiła to, co myślała. A myślała, że związki były cholernie trudne. I jednocześnie że na pewno cholernie trudno było zachowywać się profesjonalnie, organizując ślub swojemu byłemu. Cholera, dlaczego Tony w ogóle dopuścił do tej sytuacji? Billie wiedziała, że Rissa była zajebista w robieniu tego, co robiła, ale na litość wszystkich australijskich płonących borów, na pewno państwo Toniaczowie byliby w stanie znaleźć kogoś innego do zorganizowania sobie wesela, kto jedynie w drobnym stopniu odbiegałby umiejętnościami od Hemingway, a jednocześnie nie byłby w żaden sposób powiązany z nimi emocjonalnie. Było ich stać, do cholery! W jej opinii to wszystko było totalnie nie fair!
Uśmiechnęła się lekko pod nosem na wzmiankę o różach. - Olej go – stwierdziła po prostu. - Rissa, ty zasługujesz na najlepsze. Naprawdę najlepsze – powtórzyła, kiwając głową z pełnym przekonaniem, po czym skinęła gestem na swojego znajomego barmana, żeby nalał im jeszcze jedną kolejkę i nachyliła się do Rissy. - Miłość miłością, ja wszystko rozumiem. Zdecydowanie nie dawaj mu żadnej satysfakcji – potwierdziła i uderzyła otwartą dłonią o ladę. - Jesteś silna, jesteś piękna, jesteś wspaniała – wymieniła i po raz kolejny, była to rzecz, którą mówiła szczerze, z głębi swojego serca. - Byłaś najlepszym, co go mogło spotkać, okej? A teraz powinnaś się troszczyć tylko o siebie – zapewniła ją z pełnym przekonaniem. I na końcu języka miała zapewnienie, że skoro Rissa nie może tego wesela zrujnować, to zrobi to sama Billie. Bo hej, była przecież tą śmieszną wesołą, powoli coraz bardziej starzejącą się pijaczką, nie? Kto by ją posądzał o to, że zrobi to celowo? Z drugiej strony… Była już całkiem wstawiona, więc jej pomysły zupełnie naturalnie stawały się coraz bardziej odważne i coraz bardziej szalone…

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Kiedy Anthony z nią zerwał, chyba najbardziej obawiała się tego, jak zareaguje jego rodzina. W końcu Huntington wziął nogi za pas i wyjechał, ale Rissa i jego bliscy nadal dzielili to same miasteczko, w którym plotki szybko się niosły. Nigdy nie chciała unikać zarówno Huntingtonów, jak i Winfieldów, bo przecież długi czas żyła w przeświadczeniu, że ci staną się jej pełnoprawną rodziną, a potem... potem wszystko się posypało. Była więc naprawdę wdzięczna Billie za to, że pozwalała jej czuć się przy sobie swobodnie, nawet jeśli wszystko sprzyjało temu, by Laurissa stresowała się na choćby myśl o wspólnej rozmowie.
- Nieźle ci to wychodzi - pochwaliła ją i sięgnęła po swojego drinka. Mimo, że próbowała zachowywać twarz i udawać, że jest z nią dobrze, to nie trzymała się najlepiej, ale towarzystwo akurat nieźle jej służyło. Tylko, że równocześnie nachodziły ją te durne myśli, czy może Anthony też nie może spać i funkcjonować, bo Hemingway zawładnęła jego głową. To głupie, nie powinna się nad tym zastanawiać, powinna go olać, jak radziła jej jego kuzynka, a mimo to... stale o nim myślała. Czasem wspomniała dobre chwile, częściej próbowała sama go przed sobą oczernić, ale niezależnie od kontekstu, nic nie zmieniłoby tego, że faktycznie nie wyrzuciła z głowy jego obrazu.
- Jestem silna? - zapytała niemalże żartobliwie, ale trzeba przyznać, że słowa Billie mocno ją podbudowały. Złapała więc za napełniony dzięki Winfield kieliszek i uniosła go zaraz, ale jeszcze nie wypiła jego zawartości. - Wiesz, boję się tylko, że jak bliżej poznasz jego narzeczoną, to zmienisz zdanie, wiesz... co do tego, że byłam najlepszym, co mogło go spotkać - nie powinna sobie pozwalać na takie słowa, ale była nieco podpita, a poza tym naprawdę ją to przerażało. - No bo przecież... może ona faktycznie jest dla niego lepsza, niż ja... ta myśl mnie zabija, a przecież jestem szczęśliwa z Othello - przypomniała to chyba bardziej sobie, niż Billie i w końcu opróżniła szkło, świadoma tego, że na tym nie zaprzestanie. Musiała się dość mocno znieczulić, jeśli miała przeżyć ten dzień bez płaczu i innych skrajnych stanów. Rozmowa jej wiele dała, może nawet za wiele, bo na pewno wylała na kuzynkę Huntingtona wiele swoich przemyśleń i emocji, które zawsze dość silnie w niej buzowały. Z jednej strony po tym wieczorze czuła się lepiej, bo zrzuciła z ramion wilki ciężar prawdy, jaka jej doskwierała, a z drugiej... z drugiej była świadomość, że to niczego nie zmienia, bo w dalszym ciągu myślała o Anthonym, a on miał przecież wciąż ślub z kobietą, która w żadnym stopniu jej nie przypominała. Chyba tego scenariusza nie dało się unicestwić kilkoma kolejkami w barze.

billie winfield
<koniec> <3
ODPOWIEDZ