policjantka — na tymczasowym urlopie
34 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Wróciła do Lorne Bay, by uciec przed wstydem związanym z porażką. Pomieszkuje u przyjaciółki, bo nie potrafi wziąć się w garść i zacząć żyć od nowa. Kończy przymusowy urlop, ale obawia się powrotu do pracy po tym, jak została zdegradowana.
013.

Zszarzała. Niegdyś muśnięte słońcem policzki straciły ciepłą barwę. Zbladła do tego stopnia, że część piegów, które jeszcze pół roku temu majaczyły na jej skórze, zniknęła, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Zmianom na jej twarzy przeczyło palące, australijskie słońce; jednakże Helena prawie nie opuszczała należącego do przyjaciółki mieszkania, nim słońce nie schowało się za horyzontem, ustępując miejsca kolorytom nocy. Nie tylko skóra kobiety straciła kolor, ale nawet błękit jej oczu wydawał się mniej wyraźny. Teraz zdecydowanie bardziej pasowały do ubrań w neutralnych barwach, wypełniających większość jej garderoby. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo i tak chowała je pod ciemnymi okularami, by zakryć malujące się pod nimi cienie i ustrzec je przed zbyt jasnym, drażniącym światłem, które nie sprzyjało powolnemu wyzbywaniu się niedogodności związanych z pospolitym kacem. Tak, Helena po raz kolejny wlała w siebie za dużo alkoholu; jakby wciąż wierzyła, że upojenie mogłoby jej pomóc. Nie pomagało – ani miesiąc temu, ani tydzień, ani wczoraj. Mimo to chwilowe odcięcie się od bólu wywoływanego przez wszystkie popełnione błędy było warte mocowania się z porannymi nudnościami, ściśniętym żołądkiem i światłowstrętem. I gdyby nie to, że potrzebowała porządnej dawki kofeiny – której w mieszkaniu zabrakło – nie wyszłaby poza próg.
Życie na zewnątrz toczyło się nieprzerwanie. Helena doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że tragedia pojedynczej jednostki nie wpływa na otoczenie. Ba, pozostawała ona niezauważona tudzież zbyta kilkoma nędznymi, za to pełnymi znienawidzonej litości, spojrzeniami oraz słowami pocieszenia, w których nie sposób doszukać się szczerości. Może to nic złego? Może to dobrze, że nikt dookoła nie wygłaszał patetycznych mów i nie przynosił kilogramowych zapiekanek? A może wraz z kolacją dostałaby tę cholerną kawę, której zabrakło dzisiejszego poranka i nie musiałaby teraz szukać po kieszeniach kilkudolarowych banknotów, by za nią zapłacić.
— Reszty nie trzeba — zwróciła się w stronę ekspedientki, zostawiając drobne składające się na kilkadziesiąt centów. Stojąca za ladą kobieta – a w zasadzie młoda dziewczyna – wykrzywiła usta w wymuszonym uśmiechu. Najwidoczniej nie lubiła swojej pracy, a Helena wcale się jej nie dziwiła. — Udanego dnia — dodała, siląc się na przyjemny ton, nim chwyciła słoik z kawą. Spróbowała podnieść go w tym samym momencie, w którym sprzedawczyni sięgała po pozostawione na ladzie ceny, co zaowocowało zderzeniem dwóch rąk. Helena nie utrzymała słoika, który wymsknął się spomiędzy jej palców i poleciał na posadzkę, ostatecznie tłukąc się i ozdabiając szare płytki mieszaniną odłamków szkła i drobno mielonej kawy.
— Kurwa — jęknęła zbyt głośno, jak na kobietę w swoim wieku, która – przynajmniej w teorii – powinna umieć odpowiednio zachować się w miejscu publicznym. W odpowiedzi sprzedawczyni omiotła ją zmęczonym spojrzeniem, pokazując, jak bardzo cieszy się z tego, że będzie musiała posprzątać po tej katastrofie. — Przepraszam, ale to nie zmienia faktu, że pani mnie pchnęła. To nie ma znaczenia. Ja tylko potrzebuję kawy. Mielonej, gruboziarnistej – obojętnie. Proszę dać mi drugi słoik — oznajmiła, pocierając pulsującą skroń. Czuła, że jeszcze moment, a wybuchnie, nie mogąc poradzić sobie z bólem głowy i delirycznym drżeniem dłoni. Problem pojawił się wtedy, gdy sprzedawczyni zażądała ponownej zapłaty. Helena przetrząsnęła kieszenie, ale znalazła tylko dwa jednodolarowe banknoty, czyli zdecydowanie za mało, by uregulować rachunek. — Nie zostawię tak tego. To zarówno moja, jak i pani wina, sklep na pewno pokrywa tego typu szkody. Nie mam gotówki, a potrzebuję tej kawy. Proszę nie robić hałasu i po prostu dać mi ten cholerny słoik — rzuciła, coraz bardziej wrogim i pełnym zajadłości tonem. Nie miała siły na przekomarzania. Chciała tylko zaparzyć kawę, skryć się pod kocem i do końca dnia przerzucać kanały w telewizji. Czy to tak wiele?

Hugh Schafer
sumienny żółwik
Presta#1949
Detektyw wydziału zabójstw — Lorne Bay Police Station
41 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I have this weird self-esteem issue where I hate myself, but I still think I’m better than everybody else
three

[akapit]

Minęło dziewięćdziesiąt osiem godzin od jego pojawienia się z powrotem w Lorne Bay. Godzin wyjątkowo nawet jak na jego zawyżone standardy wypełnionych obowiązkami i miejscami, w których musiał się pojawić. Większość z nich, rzecz jasna, spędził na posterunku policji, użerając się z niekompetentnymi współpracownikami i żałośnie nieskomplikowanymi sprawami. Trochę poświęcił na rozpakowywanie się w nowym mieszkaniu i na spotkanie z braćmi w barze, zdecydowanie zbyt wiele na pożałowania godne przedstawienie jakim był pogrzeb i spekulacje dotyczące śmierci starego Schafera.

[akapit]

Nie brałby w nim udziału i bez grama skruchy zostałby na swojej wygodnej posadzie po drugiej stronie stanu Queensland, żeby stamtąd ignorować minione istnienie kogoś takiego jak własny ojciec — gdyby nie fakt, cały ten cyrk zbiegł się w czasie z innymi wydarzeniami w jego życiu. Że w którymś momencie pomiędzy jednym a drugim piwem pitym prosto z puszki, pomiędzy szumem podekscytowanych rozmów i tym jednym mrożącym krew w żyłach głosem Hugh zrozumiał, że to jest jego szansa. Nie jedna na milion — nie lubił dramatyzować — ale przynajmniej na kilkadziesiąt tysięcy szans pojawiła się sama tuż przed jego nosem i byłby skończonym głupcem, gdyby jej wtedy nie wykorzystał. Mógł wybaczyć sobie degradację, poddanie się, nawet litość. Ale nie głupotę, nie ją jedną.

[akapit]

Mimo wszystko nie mógł pozbyć się gryzącego podskórnie żalu, że musiał tu wrócić. Cholernie żałował, choć nie tylko dlatego, że sprawy na posterunku mieli nudne i przewidywalne, pracowników idiotów, rytm życia dobijająco powolny, a mieszkańców wyjątkowo wyblakłych. Nie. Cały ogrom swojej goryczy i jej zaskakującą przy odkrywaniu głębię pojął dopiero w tym momencie, w którym zza wysokich sklepowych półek usłyszał jej głos.

[akapit]

Po prostu nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek spotka Regalado.

[akapit]

Przeżuwał ten zbieg okoliczności na wszelkie sposoby, stojąc bez ruchu przy lodówkach, z paczką fajek i butelką schłodzonego piwa w dłoni. Nigdy nie pomyliłby jego tembru z żadną inną istotą na ziemi, bo żadna nie narobiła tylu szkód w jego poukładanym życiu, na prostej ścieżce prowadzącej do doskonałości, którą układał od wczesnego dzieciństwa. Stał więc i nasłuchiwał bez grama wstydu, wizualizował sobie to, co działo się po drugiej stronie lady, aż wreszcie zamknął lodówkę i przeszedł na przód niewielkiego sklepu.

[akapit]

Może trzeba było wziąć tą resztę.

[akapit]

To, co wybrał zamiast powyższego komentarza nie było wcale o wiele mądrzejszą opcją, ale, niech to cholera, w jej otoczeniu szare komórki Hugh po prostu przestawały działać sprawnie.

[akapit]

To jakiś ekscentryczny napad?

[akapit]

Stał oparty bokiem o regał przy kasach, z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej jako przejrzysty sygnał postawy zamkniętej nawet dla osób nieszczególnie się na niej znających. Odznaka błyszczała w zupełnie przypadkowy sposób przy pasku, bo przecież Regalado doskonale wiedziała kim był. Spojrzeniem wodził tylko pozornie obojętnie po skonsternowanej twarzy sprzedawczyni, profilu Heleny, rozbitym u jej stóp słoiku z kawą i pieniędzmi rozsypanymi na ladzie, a w rękach wciąż miał tylko podstawowe do codziennego funkcjonowania produkty — w sklepach spożywczych od zawsze kupował wyłącznie alkohol i papierosy, bo i tak nigdy nie robił użytku z lodówki czy kuchni w ogólności.

Helena Regalado
powitalny kokos
nick
ODPOWIEDZ