lorne bay — lorne bay
25 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I can’t be what you want me to be

The strong must try the impossible


Nieszczególnie przepadała za centrum miasta, choć miała tutaj swoją działalność.
Po powrocie do domu dość często pobolewała ją głowa od natłoku hałasu i bodźców dźwiękowych, wywołanych przez samochody szturmujące ulicę. Powroty do domu były więc uciążliwe i dość często powiązane z przemęczeniem i migrenowymi bólami głowy.
Po ostatniej rozmowie ze starym znajomym, dotyczącym biznesu, który mieli rozkręcić, panienka Miller musiała iść na miasto, by poszukać człowieka, który zrobi im dobrą reklamę i wydrukuje kilka ulotek. Wiedziała czego potrzebuje, musiała tylko dogadać szczegóły i ugadać termin, w końcu była cholernie zapracowaną bizneswoman, która miała czas tylko na pracę i wypicie trzech lampek wina z wieczora. Wszystko po to, by rano wstać, ubrać się i znów wrócić do pracy.
Miller była na szczęście dość sprytna, zwinnie uwinęła się z ogarnięciem spraw i była z siebie niesamowicie dumna, gdy wracając od fachowca, wstąpiła do kawiarni, by wziąć kawę na wynos. Popijała łyk za łykiem, delektując się jej smakiem i promieniami słońca, które muskały jej skórę.
Dostrzegając swój samochód na horyzoncie, zaczęła przeszukiwać torebkę w celu odnalezienia kluczyków do auta. Nie patrzyła przed siebie, przekonana, że nikogo przed nią nie ma. Szukanie kluczyków jedną ręką w dość dużej torebce było jedną sprawą, drugą było utrzymanie kawy, która przecież nie mogła się rozlać. Jakby tego było mało, zaczął również dzwonić telefon. Jednym, płynnym ruchem palca wskazującego, odrzuciła połączenie i natrafiła na kluczyki, które wyjęła. W tym samym momencie, wpadła na kogoś, a kluczyki od samochodu wpadły wprost do… Studzienki kanalizacyjnej.
Zaklęła siarczyście pod nosem, a przez głowę przeszło jej milion myśli. Cholera, jak teraz dotrze do domu? Co się stanie, jeśli nie znajdzie w domu zapasowych kluczyków? Co jeśli będzie musiała tyle kilometrów iść do domu, bo komunikacją miejską jeździć nie chciała, a poza tym to zupełnie nie ogarniała rozpiski autobusów, które przyozdabiały przystanki. Poczuła się tragicznie źle, choć starała się zachować względny spokój i nie panikować, bo to nie sprzyjało rozwiązaniu sytuacji (tak jej powtarzali na zajęciach z psychologii, a ona mądrym ludziom wierzyła).
Złapała kilka głębszych oddechów, po czym rozejrzała się dookoła, by zobaczyć czy nikogo nie ma i przyklęknęła przed studzienką, starając się rozeznać w sytuacji. Nie wyglądało tragicznie, kluczyki nie wpadły głęboko, zatrzymały się na jakiś odstającym druciku, odrobinę poniżej kratki. Musiała przyznać, że nigdy nie znalazła się w tak patowej sytuacji i szczerze mówiąc, nie wymyśliła niczego sensownego. Palców nie miała zamiaru tam wsuwać, bo się brzydziła, ogólnie… Już sam fakt, że klęczała nad studzienką kanalizacyjną był dla niej co najmniej upokarzający, dlatego rozglądała się, czy nikt nie idzie, zamiast desperacko liczyć na to, że znajdzie osobę, którą będzie mogła zatrzymać i poprosić o pomoc.
Nie znała się zupełnie na śrubokrętach, ale patrząc na te śruby, którymi przymocowana była kratka, mogła pomyśleć, że może znajdzie się ktoś, kto faktycznie będzie miał odpowiedni klucz. Wbrew pozorom, hydraulików kręciło się dość sporo, była to dość obszerna grupa zawodowa. Na drodze Miller pojawił się jednak drugi problem; po czym miała rozpoznać hydraulika?!
Ludzie rzadko chodzili po ulicy w roboczych uniformach, więc tutaj musiała liczyć na swoje szczęście i intuicję, tak jak tego pierwszego raczej nie miała, tak druga była całkiem sprawna.
Zażenowanie dosięgło zenitu, gdy przez parking przechodził jakiś mężczyzna.
Miller odchrząknęła, podnosząc z miejsca i otrzepała kolana, przyjmując pozycję typu coś mi upadło i powinnam podnieść. To by wyjaśniało, dlaczego przyklęknęła, a miała na sobie sukienkę, więc wydawało się logicznym, że nie chciała świecić bielizną.
Nie wyjaśniało natomiast powodu dla którego zaglądała do studzienki, ale o tym nie pomyślała.
Pozwoliła mężczyźnie przejść obok, posyłając mu delikatny uśmiech zupełnie przypadkowej osoby mijanej na ulicy. Przyłożyła kciuk do wargi, zerkając na plecy mężczyzny, który ją mijał i ściągnęła usta w wąską linię, walcząc ze swoją wewnętrzną, samowystarczalną kobietą. Nie bardzo była przekonana co do zaczepienia przechodnia, z drugiej natomiast strony zbyt wiele osób o tej godzinie się nie kręciło, więc… Nie mogła zmarnować takiej okazji.
— Przepraszam! — Zawołała za mężczyzną, robiąc kilka kroków do przodu i splotła ręce razem, opierając je na swoim brzuchu.
— Nie ma Pan przypadkiem przy sobie śrubokrętu ? — Zapytała dość niepewnie, czując jak wewnątrz pali się ze wstydu.
Szybciej zdążyła pożałować tego pytania, niż zebrać się do zadania go, co było dość zabawne, bo ten facet był jej zupełnie obojętny i obcy, więc czemu miałaby się przejmować jego zdaniem? Oczywiście dlatego, bo była kobietą biznesu, właścicielką kawiarni, która przyciągała mnóstwo klientów. Jaką miała pewność, że ten człowiek nie bywał u niej w kawiarni? Nie miała jej, żadnej. To, że go nie obsługiwała nie oznaczało, że wcześniej jej nie spotkał, a opinia ludzi z zewnątrz, była dla Mavis Miller cholernie ważną rzeczą.
ambitny krab
-
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nie umiał zracjonalizować sobie pewnych poczynań w swoim życiu. Na przykład takich jak pojawianie się znienacka w miejscach zwanych niegdyś jako oazy dla spragnionego na życiowej Saharze. W skrócie chodziło o miejsce, gdzie wcześniej – a więc istniało jakieś życie przed – pojawiał się, by spotkać się ze swoim ulubionym dealerem. Miał zawsze jego numer na szybkim wybieraniu i teraz też zerknął na telefon. Czasami nachodziły go podobne mrzonki. Że wystarczy tylko wcisnąć odpowiedni przycisk i już może obracać w dłoniach ulubiony, strunowy woreczek. Że to naprawdę nie jest zbrodnia raz czy dwa pójść za głosem serca, zwłaszcza gdy już jest taki racjonalny i dorosły. Że jest jedną z tych mupetów, który stanowi gdzieś u góry rozrywkę dla Stwórcy, który musi pewnie się z niego śmiać do rozpuku. Że ta cała Bozia czeka na to, że spierdoli sprawę po mistrzowsku i nie może jej dłużej rozczarować.
Bądźmy szczerzy, wymyśliłby całą litanię, byle by tylko usprawiedliwić ten jeden pieprzony telefon. Mimo wszystko jednak stwierdził, że nie, tak łatwo nie ma. Nie wierzył w znaki, ale dla kokainy mógł nawet uwierzyć w Boga, więc pojawił się tutaj i stwierdził, że jak spotka swojego chłopca na posyłki to będzie znak, że może raz jeden stracić kontrolę. Przechadzał się tak tutaj już którąś godzinę, czując, że ten pomysł ma kilka wad.
Jedną z nich był fakt, że żaden sprzedawca prochów nie kręciłby się w jednym i w tym samym miejscu, skoro jego bogaty, rozpuszczony chłopczyk przebywał na odwyku. Wiedział przecież, że wieści na mieście rozchodzą się z prędkością nadświetlną i wici zostały rozpuszczone, więc nie było szans, by dealer wiedział, że on tu czeka. To całe przeznaczenie miało widoczne dziury, które doprowadzały go wręcz do szewskiej pasji. Tak naprawdę ostatnio był wielkim mistrzem, jeśli chodzi o wpadanie w stany wkurwu totalnego, więc nic dziwnego, że chodził coraz bardziej zirytowany i przyciągał spojrzenia.
Dobrze, wiedział, że jest przystojny i gdyby chciał, to każda byłaby jego, ale tak naprawdę uszczęśliwić go mogła jedynie kokaina, a jej brak odbił się na jego życiu tak dotkliwie, że na palcu nadal miał obrączkę i do tej pory nie mógł sobie przypomnieć, w jaki sposób tam się znalazła. Odkrył jednak, że te całe szony na ten fragment biżuterii reagują jak on na woreczek strunowy (to jest rzucają się na niego), więc postanowił to wykorzystać i dalej nosić ten kawałek metalu. Wprawdzie nikomu nic nie ślubował, ale przynajmniej łapał kolejne niewinne dzierlatki, którym obiecywał, że odejdzie od żony. Wkrótce. Kiedyś. Nigdy.
Mógł już przyznać z całą odpowiedzialnością, że większość kobiet to kurwy, które jak tylko dowiadywały się, że jest możliwość kradzieży męża innej przedstawicielki tej samej płci to pakowały mu się do łóżka z newtonowską siłą grawitacji. Niewiele pamiętał z fizyki, z biologii jeszcze mniej, ale musiał przyznać, że to niezwykle ożywcze, gdy zamiast jednej jęczącej żony (i to nie w sposób w który każdy mężczyzna lubi) miał rzesze napalonych lasek i chłopaków, w których mógł przebierać jak w ulęgałkach. Gdyby ktoś do tego zestawu powiększonego dorzuciłby mu jeszcze kokę, to czułby się jak król.
Najwyraźniej nie można mieć wszystko i do takich wniosków, rodem z Coelho albo wyznań upadłej gwiazdki z odwyku dochodził Dick Remington, pozbawiając się nareszcie marzeń o dealerze i mijając z uśmiechem jakąś klęczącą istotkę.
Może i powinien przykładać do niej większą uwagę, ale przecież nie musi zarywać do każdej kobiety, która już nawet znała swoje miejsce w męskiej hierarchii. Przeszedł więc i kierował się do samochodu, gdy kobieta postanowiła sama go zawołać.
Odwrócił się i spojrzał na nią z góry na dół, z dołu na górę, z ukosa i z boku. A niech jej będzie. Może i nie była konkretnie w jego typie, ale przecież zmiana też jest dobra. To był chyba płodozmian, ale historii też nie zaliczał z taką łatwością jak tego typu kobiet.
- To jakaś nowa forma podrywu? Na śrubokręt? A może ulubiona pozycja? – tak, musiał sobie z tego zażartować, choć kiwnął głową na jej pytanie.
Wprawdzie jeszcze nie zdarzało mu się trzymać śrubokrętu w gaciach (na pewno były takie perwersyjne jednostki), ale w bagażniku miał całą skrzynkę i tak pewnie znajdą wszystko, czego potrzebowała ta dziewczyna.
- Możesz też mi obciągnąć w aucie – dodał tonem człowieka, który powinien zarobić już dawno w pysk, ale był zbyt przystojny, by go uderzać.

Mavis Miller
ODPOWIEDZ