Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Wdech i wydech.
Tylko wewnętrzny spokój mógł ją uratować, więc przez kilka minut próbowała uspokoić kołatające w piersi serce. Miała wrażenie, że im bliżej domu Jerrego była, tym biło ono mocniej i jeszcze kilka kroków a wyskoczy ono z jej klatki piersiowej. Wiedziała, że jego dziadkowie pojechali dzisiaj do miasta i nikogo innego nie będzie w domu. Lily do popołudnia znajdowała się w przedszkolu a później miała odebrać ją jej siostra, bo dziewczyny umówiły się na kupno jakiejś książki, na temat, której dziewczynka nie przestawała mówić. Także nie znajdzie już lepszego czasu na rozmowę, którą prędzej czy później i tak będzie zmuszona przeprowadzić. A jeśli mieli podejmować jakieś decyzję to tylko teraz i tylko razem.
- O cześć – zanim weszła po drewnianych schodkach na werandzie pojawił się Lyons. Bez słowa chwyciła go za rękę i jeszcze dokładnie upewniając się, że jego dziadkowie nie zmienili zdania, zajrzała do salonu, gdzie zazwyczaj któreś z nich siedziało. Wciąż milcząc pociągnęła Jerrego po schodach na górę, do jego dawnego pokoju, który od jakiegoś czas stał się jego aktualnym pokojem. Tyle wspomnień budziło to miejsce, że aż przeszedł po jej plecach dreszcz. Wskazała miejsce na łóżku a sama nieco nerwowym krokiem przemierzyła pokój. Nad jego biurkiem wciąż wisiało pełno starych zdjęć. Jednak wśród nich znalazły się również te nowsze a wśród nich jedno z niedawnych urodzin Lily. Córka naprawdę im się udało, więc może nie będzie tak źle podczas drugiej próby?
- Musimy pogadać, ale kompletnie nie wiem jak mam Ci to powiedzieć – wydusiła w końcu z siebie, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że przed laty takie same słowa padły z jej ust. Dokładnie takie same słowa, w tym samym pokoju. Ironia losu. I gdyby tak panicznie nie bała się jego reakcji, pewnie roześmiałaby się w głos. Zamiast tego wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni zdjęcie usg i wyciągając dłoń w jego stronę, czekała na jego reakcję. Wtedy też się bała. Nie była gotowa na macierzyństwo. Nawet nie zdawała sobie sprawy czy będzie w stanie sobie poradzić w tym jakże ogromnym wyzwaniu. Teraz na te wątpliwości znała odpowiedź, jednak wciąż się bała. To jedno wydarzenie całkowicie zmieniało ich plany, które mieli już tak dobrze dopracowane. Oczekiwanie na chociażby jedno spojrzenie trwało dla niej wieczność, więc usiadła na skraju łóżka, czując jak mimowolnie jej oczy zachodzą łzami. I znowu, tak samo jak przed kilkoma laty, nie wiedziała jakiej reakcji może się po nim spodziewać.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Czym cała sytuacja różniła się z perspektywy Jerry’ego? Przede wszystkim nie miał dziś urodzin. Zamiast tego chciał porozmawiać z Mari o swoich nadchodzących urodzinach. Na które zaprosił cały zespół z wykopalisk, z czego każde potwierdziło obecność. Miał nawet poprosić Harding o przenocowanie chociaż dwóch osób, bo nie wszyscy zmieszczą się u dziadków. Chyba że rozłożą namioty… O tym myślał Jerry, kiedy krzątał się po domu. Wychodząc z budynku nie miał na celu wyjścia naprzeciw Marianne, a poszukiwanie namiotów. Jakże się zdziwił, gdy zetknął się właśnie z Harding! Uśmiechnął się szeroko i dał jej całusa w policzek na powitanie. Zdezorientowała Jerry’ego ciągnąc go za rękę na górę do pokoju; nie zdążył zaprotestować, że nikogo nie ma w domu i mogą swobodnie rozmawiać. Jej pierwsze słowa po przekroczeniu sypialni zabrzmiały znajomo i wywołały równie znajome uczucie, ale dopiero gdy sięgnął po wyciągnięte zdjęcie usg, zrozumiał dosadnie, co to za uczucie.
- Och… - powtórzył swoją jakże elokwentną wypowiedź sprzed niemal sześciu lat. Proces myślowy w pierwszej chwili przytępiony obserwowaniem zdjęcia usg, ruszył w końcu z kopyta. Liczył w myślach: listopad, grudzień, styczeń, luty, marzec, kwiecień, maj, czerwiec, no i dziewięć: lipiec… Po drodze wypadł luty. Co miało być w lutym? Ach. Miał… mieli wyjechać do Brisbane, aby mógł podjąć studia. A teraz… co teraz? Aż ścisnęło go w dołku.
A z drugiej strony poczuł niewysłowioną ulgę. Oczywiście, ciąża zepsuła ich plany, bo Jerry nie wyobrażał sobie wyjechać w tym momencie na żadne studia. Nie było też mowy o usuwaniu dziecka tylko dlatego, że ciąża wypadła w tak (nie)fortunnym momencie. Ale przecież wiadomość o dziecku rozwiązała wszystkie problemy - nie będą musieli nigdzie wyjeżdżać, Mari zatrzyma klinikę od Aleca, a oni będą mogli ogłosić światu, że są znów razem. I to wraz z wielką nowiną!
Tak, Jermaine Lyons - tak jak sześć lat temu - w pierwszej chwili poczuł ulgę.
- Hmmm… zastanawiam się nad jedną rzeczą - powiedział poważnie, ale złapał ją za rękę i uśmiechnął się szeroko. - Czy najpierw zabiją mnie twoi rodzice, bo "ten nieodpowiedzialny facet nie umiał wyciągnąć lekcji z błędów przeszłości i znów się nie zabezpieczył", czy wcześniej moi dziadkowie tym razem bez dyskusji zaciągną nas siłą przed ołtarz… - zażartował dość spokojnie. Przysunął się bliżej i objął Marianne ramieniem dla dodania jej otuchy. Pewnie chciała usłyszeć odpowiedź na pytanie “co teraz?”. Była oczywista, musiał wypowiadać ją na głos? - Lily na pewno się ucieszy, zawsze chciała mieć braciszka lub siostrzyczkę. Chociaż nie wiem, czy będzie taka zadowolona, gdy przyjdzie jej dzielić się rodzicami i zabawkami - dodał siląc się już na utrzymanie żartobliwego tonu i swojego optymizmu, bo coraz bardziej dochodziło do niego, że znów odstawiał siebie na bok, gdy historia - jak na ironię! - po sześciu latach zatoczyła koło w cholernie podobnych okolicznościach.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Cholerna powtórka z rozrywki wcale ją nie bawiła. Może faktycznie nie nauczyli się na błędach, ale czy posiadanie tak wspaniałej córki można było nazwać błędem? Przecież to była najcudowniejsza istotka na ziemi, bez której żadne z nich nie potrafiło żyć. Owszem, błędem było ich rozstanie. Pozwolenie by małe kłótnie urastały do takich rozmiarów, że kończyli je trzaskając drzwiami i nie odzywając się przez kolejne dni. To były błędy. Zbudowanie ich rodziny było cudowne i za nic w świecie nie zamieniłaby jej na karierę, podróże czy bogactwo. Jerry i Lily dali jej szczęście a przecież tylko tego potrzebowała.
Nie wiedziała jak jej ukochany zareaguje na taką wiadomość. Więc patrzyła na niego jak na wariata, bo znowu spodziewała się najgorszego. Za nic w świecie nie wyobrażała sobie, że zobaczy na jego twarzy uśmiech i pewnego rodzaju rozluźnienie. A może ulgę? Jednak była pod władaniem tak skrajnych emocji, że mogło jej się to przewidzieć.
- Jeśli to są oświadczyny to bardzo kiepskie, wiesz? Żadna dziewczyna nie chce by facet się z nią żenił tylko dlatego, że ktoś go do tego zmusił – pociągnęła nosem, ale w jej głosie nie było ani krzty powagi. Nawet uśmiechnęła się przez moment, jednak zaraz Jerry objął ją ramieniem, powodując że już nie była w stanie trzymać wszystkiego w sobie i łzy same z siebie poleciały po jej policzkach. Nie płakała, bo była nieszczęśliwa. Nie płakała też ze strachu, że zostanie sama w ciąży i że sobie nie poradzi. Płakała, bo wiedziała, że znów niszczy jego marzenia i doprowadzi do tego, że nie wyjdzie. Nie wyjedzie i porzuci studia. Już to widziała w jego spojrzeniu, więc gdy w końcu się uspokoiła i wytarła wszystkie łzy nie czuła się wcale lepiej. – To nie zmienia naszych planów, może nieco je utrudnia, ale nie zmienia. I tak wyjedziemy na dwa lata, skończysz studia, znajdziesz pracę, która Cię uszczęśliwia i pozwala zrealizować wszystkie aspiracje a potem wrócimy. – za każdym razem gdy to mówiła biła od niej pewność siebie. Wierzyła w tę wizję i słowa wydawały się takie szczere. Tym razem nie potrafiła sobie wyobrazić ciąży z dala od rodziny i od ich domu. Ten czas będzie wystarczająco trudny, w obcym miejscu byłoby jeszcze gorzej.
- I moi rodzice pomimo wszystkiego naprawdę Cię lubią – pozostawało jej jedynie zmienić temat – Wiem, że trudno Ci w to uwierzyć, ale tak jest. Nawet po naszym rozstaniu zapraszali Cię na wszystkie uroczystości. Nie z grzeczności, nie z tego powodu, że jesteś ojcem ich wnuczki. Raz uznali Cię za członka rodziny i nim zostałeś już na stałe – kiedyś nawet rozmawiała ze swoją mamą, która przygotowując niedzielny obiad zawsze mała pod ręką dodatkowy talerz, gdyby jednak Jerry zdecydował się przyjść z dziewczynami. Było to dla niej dziwne, w końcu jakoś nigdy otwarcie nie pałali do niego wielkim uczuciem. A odpowiedź Pani Harding była równie zaskakująca; ona po prostu widziała jak ważnym mężczyzną jest Jerry dla Mari i nie zamierzała się wtrącać w ich życie.
- To chyba moja wina... Zmieniałam ostatnio tabletki i mogłam coś pomieszać... Czuje się jak głupia nastolatka - ciężko westchnęła, bo przecież nie spodziewała się, że pomiędzy nimi na wyjeździe do czegoś dojdzie.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Uśmiechnął się lekko, bo faktycznie, oświadczyny byłyby to marne. Ale z drugiej strony jakże w jego stylu! Po pierwszej ciąży o tym zupełnie nie myślał. A teraz... To nie tak, że miał złe doświadczenia z małżeństwami, większość mu znanych nawet mimo upływu lat trwała ze sobą ramię w ramię w miłości i partnerstwie. Może wtedy nie był wystarczająco dojrzały do tej decyzji? Ale czy zawarcie ślubu naprawdę cokolwiek zmieniało? I nagle przyszła mu do głowy nieco paniczna myśl: a jeśli bez obrączek na palcach, symbolu nierozerwalnej miłości - jakby to było jakieś przeklęte fatum! - nie uda im się stworzyć zgodnego związku i prawdziwej, pełnej rodziny…?
Spojrzał na Marianne i dopiero teraz dostrzegł jej łzy. Westchnął nieco żałośnie, że taka wiadomość doprowadziła ją do łez. Wydając z siebie cichy jęk współczucia i szepcząc cichutko “Minns… Minns…” dla podniesienia jej na duchu i pokazania, że jest przy niej, teraz naprawdę nigdzie się nie wybiera i co by się nie działo, poradzą sobie ze wszystkim razem.
- Dobrze, zrobimy tak, jak mówisz - powiedział miękko, spokojnie i ciepło, głaszcząc ją po włosach. Widział jej rozemocjonowanie, nie miał serca do kolejnych słownych przepychanek, że nie, nie wyjadą, bo z jego studiami oraz wychowywaniem dwójki dzieci nie będzie ich na to stać na żaden sposób, nawet gdyby dostał częściowe stypendium. Ba, nawet gdyby dostał całe stypendium, a wieczorami i weekendami pracował. Poza tym gdzie w tym planie miejsce na rodzinę? No właśnie. Jerry nie lubił kłamać, a szczególnie nienawidził okłamywać Marianne, ale w tej kwestii nie widział innego wyjścia. Nie chciał, żeby zadręczała się z powodu studiów, które znów musiał odłożyć w czasie, najprawdopodobniej na termin nie nadchodzący nigdy. Nie chciał o tym myśleć, dlatego chętnie podjął myśl rzuconą przez Mari.
- Wiem, żartuję, też lubię twoich rodziców, nigdy nie dali mi odczuć, że nie jestem przez nich akceptowany - przyznał potakując leciutko głową. Przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej, a gdy położyła głowę na jego ramieniu, on położył policzek na jej włosach i przez chwilę trwali w ciszy, dopóki nie przerwało jej zdanie Marianne, które dość mocno wzburzyło Jerrym, że w ogóle mogła coś takiego zaproponować! - Minns, to nie jest niczyja wina! - zaprzeczył gwałtownie prostując się do pionu. - Równie dobrze ja mogłem pomyśleć o prezerwatywach. - Cóż, w sumie to nie przewidywał takich wypadków, bo nie spodziewał się, że wylądują ze sobą w łóżku, a ponieważ nie miał skłonności do przypadkowego seksu, nie zaopatrywał się z żadne zapasy… Lyons wzruszył lekko ramionami dając znać, że jeśli już chciała kogoś obwiniać, to powinna ich oboje. Bez któregokolwiek z nich nie doszłoby do ciąży, więc udział mieli w tym wspólny. W każdym razie stało się, już nie było co tego roztrząsać.
Jerry usiadł bardziej bokiem, żeby móc spojrzeć na nią bardziej bezpośrednio. - Tak miało być. Mamy jedno wspaniałe dziecko, tylko sobie pomyśl, jakie będzie to drugie, skoro już wiemy, jakich błędów nie popełniać! - roztoczył przed sobą ramię w górę, jakby wskazywał na największego bohatera wszechczasów. Znów złapał ją za ręce i przechylił głowę tak, żeby zmusić ją do spojrzenia na siebie. - Masz przeczucie co do płci? Ja ostatnio przeczuwałem dziewczynkę. Teraz chciałbym chłopca. Nauczyłbym go wszystkiego! - na policzkach wystąpiły mu rumieńce, bo chociaż nie chciało mu się znów bawić w pieluchy i przerażało go ponownie nocne wstawanie, to nie mógł się doczekać tych momentów, w których maluch podziękuje im za opiekę i poświęcenie chwilami wdzięcznego dziecięcego rozwoju i ciekawości odkrywania świata. Swoją drogą złapał się na tym, że jego słowa zabrzmiały tak, jakby Lily nie mógł nauczyć typowo “męskich” rzeczy, bo jest dziewczynką, dlatego zaczął wymieniać: - Pokażę mu jak używać odkurzacza bezprzewodowego w najbardziej ekonomiczny sposób, żeby na jednym ładowaniu oblecieć wszystkie dywany - zaczął wymieniać śmiertelnie poważnie i na chwilę uniósł oczy do góry i wystawił język na zewnątrz szukając innych przykładów. - Wyjaśnię, na jaki tryb najlepiej nastawić pralkę, żeby dobrze uprała ubrania ubrudzone w błocie. Oooo, i przedstawię mu najlepszy system układania naczyń w zmywarce, żeby przed twoim powrotem do domu zmieścić ten ostatni garnek po przygotowywaniu kakao z dużą ilością cukru, żebyś nas nie nakryła na spożywaniu białej trucizny! - żartował, żeby odpędzić jej złe myśli i poprawić jej humor. Nie chciał widzieć jej takiej martwiącej się. Przecież będą razem! I, cholera!, jemu samemu udzielał się błogi i rodzinny nastrój tego widoczku!

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Pociągnęła ostatni raz nosem, czując ulgę, że Jerry nie obwinia ją o zaistniałą sytuację. Wiedziała, że wina leży po obu stronach, bez ich wspólnego udziału nie siedzieliby teraz na kanapie rozmawiając o ich dziecku. Kolejnym dziecku. Kolejny raz w najtrudniejszych chwilach to on zachowywał optymizm i spokój, którego Mari zawsze brakowało.
- Gorzej jeśli wyczerpaliśmy już limit szczęścia i z kolejnym będzie znacznie trudniej – próbowała obrócić wszystko w żart, bo ich córka od samego początku była cudownym dzieckiem. Mądra, sprytna, samodzielna i taka rozkoszna. Nie miała pojęcia ile było w tym ich zasługi, ile genów a ile całego otoczenia, w którym wychowała się dziewczynka. Miała nadzieję, że to maleństwo pod jej sercem będzie tak samo dobre, troskliwe i szczęśliwe jak starsza siostra. Szczerze mówiąc to oczami wyobraźni widziała całą ich rodzinę w przyszłości. Te popołudnia spędzone na werandzie, spoglądanie na bawiące się dzieci… Widziała to wszystko, ale nie w mieście. Tutaj. W Lorne. Nie mogła jednak powiedzieć tego wszystkiego na głos, bo jeszcze chwilę temu zapewniała ukochanego, że ich plany się nie zmieniły. Nie chciała wyjeżdżać, ale musiała to zrobić. Dlatego ucieszyła się, że Jerry nie chce rozmawiać o tym teraz, gdy oboje dopiero oswajali się z myślą o kolejnym dziecku.
- Przeczucie? Nie umiem się skupić na żadnej innej myśli niż to, że brakuje mi kawy! – od tygodnia nie wypiła ani kropli i jej zapach wciąż powodował u niej mdłości. A jej uzależnienie od kofeiny było tak silne, że nie wiedziała jak trzymała się przez te ostatnie dni w ogóle na nogach. – Nie skarbie, nie mam żadnego przeczucia. Przy Lils każdy mówił mi, że to będzie chłopak. Byłeś jedyny wiedząc, że to na pewno dziewczynka – uśmiechnęła się, bo w sumie taka wizja posiadania teraz chłopca była równie ekscytująca co przerażająca. Mari w ogóle nie znała się na małych chłopcach. W dodatku cała wyprawka po córce wciąż tkwiła spakowana na strychu, więc mieliby jeden problem z głowy. Słysząc jednak jego próbę wyjścia z tej sytuacji roześmiała się i poklepała go po udzie.
- Dobra, dobra. Wiem, że tylko marzysz by zabrać go do stolarni i pokazać jak się trzyma młotek i śrubokręt. Albo jak się naprawia samochody – uniosła brew ku górze, bo chyba każdy mężczyzna marzył by mieć takiego potomka, któremu to wszystko się przekaże. Lily co prawda nie była typową księżniczką, która ubierała tiule i różowe sukienki, ale jednak pomimo swojego zamiłowania do błota i skakania po drzewach, wciąż była dziewczynką. Patrząc na niego z uśmiechem, ponownie się przysunęła i położyła głowę na jego ramieniu. Potrzebowała bliskości i poczucia bezpieczeństwa, które Jerry dawał jej za każdym razem.
- Wróć do domu Jemi – szepnęła, wiedząc że to odpowiedni moment by powiedzieć o nich światu. Prędzej czy później jej brzuszek i tak zacznie się zaokrąglać a ludzie zaczną gadać.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Och, on był totalnie innego zdania! Sprawdzili się jako świetni rodzice, pierwsza córka była już na tyle duża i samodzielna, że nie wymagała tyle opieki co młodsze dziecko, choć ciągle nie można było spuścić jej z oczu, żeby czegoś nie wywinęła. Byleby między nimi wszystko się układało, tym razem na pewno poradzą sobie lepiej. A gdy Mari wspomniała o kawie, od razu przypomniał sobie tamten poranek, kiedy Lily zostawiła mu wiadomość głosową. Czy już wtedy…? Jerry wiedział doskonale, że ciążowy brzuszek nie pojawia się tak szybko, ale nie mógł pozbyć się rozmyślań, czy poczęli malucha podczas weekendowego przyjazdu dziewczyn, czy może jeszcze przed jego wyjazdem… Niczego to nie zmieniało, ale cicha satysfakcja nie pozwalała mu przestać wierzyć, że miało to miejsce w Adelaide, gdzie przez cały weekend wisiał między nimi prawdziwie ciepły i rodzinny klimat, za jakim tęsknił przez długie dni po ich wyjeździe i po powrocie do Lorne, zanim nie zdecydowali się do siebie wrócić.
- Lily już była ze mną w stolarni i nawet obsługiwała wkrętarkę, więc to nie do końca tak - przyznał z rozbawieniem i podrapał się po głowie. Dlaczego chciał chłopca? Chyba tylko zgodnie z myślą, że fajnie jest mieć parkę. Przecież z drugiej córki cieszyłby się równie mocno! Zresztą, już nie mógł się tego doczekać! Szczególnie, gdy Mari przysunęła się bliżej i zaproponowała to, z czym on z jakiegoś niepojętego powodu nie miał odwagi wyjść wcześniej. A może chciał to usłyszeć od niej? Zrobiło mu się przyjemnie na sercu od ciepła bijącego od ciała kobiety, jak i od czystości uczucia wiszącego między nimi, nawet jeśli przeplecione było oznakami niepewności. Nie wspominając, że ukrywanie tego związku coraz bardziej męczyło Jerry’ego, szczególnie wieczorami, kiedy musiał wracać tutaj, żeby nie wzbudzać podejrzeń u dziadków czy Lily. Powrót do domu oznaczał zerwanie z tajemnicami. Kolejna fala ulgi ukoiła jego nerwy wraz z cichym wydechem przez rozchylone wargi.
- A mogę poczekać do połowy drugiego trymestru? Nie wytrzymam znów kilku miesięcy bez porannej kawy! - zażartował trącając ją lekko łokciem pod żebra. Nie było na co czekać, chciał wrócić do domu już od dawna, toteż od razu przystąpił do realizacji tego, co Mari sama zaproponowała: wstał, znalazł za łóżkiem plecak, którego jeszcze w pełni nie rozpakował po powrocie z Brisbane z egzaminu - schylając się po niego poczuł nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej, które zaraz zagłuszył rozmową o tu i teraz - i otworzył szafę, aby sprawdzić, co powinien zabrać. - Może ogłosimy dobre nowiny w moje urodziny? Dziadkowie do tego czasu niech się zastanawiają, gdzie znikam nocami, dobrze im zrobi trochę niepewności. Niech się trochę pomartwią, będą podwójnie zachwyceni, gdy prawda ujrzy światło dzienne - zaproponował z rozbawieniem pakując część rzeczy do plecaka. Nie musiał zabierać wszystkiego na raz, na kilka dni wystarczy niezbędne minimum, będzie przenosić rzeczy sukcesywnie. Zresztą, i tak nie ma ich nie wiadomo ile. - To już za niecałe dwa tygodnie, zrobimy dużą imprezę i poinformujemy w ten sposób wszystkich na raz. Zaprosimy twoją rodzinę, moich dziadków, przyjaciół, co ty na to? Miałem ci powiedzieć! Przyjadą też ludzie z wykopalisk, wszyscy potwierdzili swoją obecność. Nawet Nancy, chociaż ona wspomniała tylko o jednym dniu, reszta chciałaby zostać tu przynajmniej przez weekend! - zaczął się ekscytować, ale przypomniał sobie, że przecież nie będzie mógł wrócić więcej w teren, więc robił dobrą minę do złej gry, choć entuzjazm w jego oczach nieco przygasł. Dobrze, że mógł to ukryć odwróceniem głowy przy pakowaniu kolejnych koszulek, które teraz wkładał już bezmyślnie do plecaka.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Każda myśl na temat ich drugiego dziecka, które dopiero w niej rosło sprawiało, że oczy zachodziły jej łzami. Podczas pierwszej ciąży nie czuła tak ogromnej zmiany w swoim organizmie. Nie chodziła rozdrażniona, nie łatwo było doprowadzić jej do płaczu i nie miała jakiś szalonych zachcianek w najmniej oczywistych momentach. Zwykłe ciążowe kaprysy i… odrzucenie całkowicie kofeiny. Teraz czuła się jednak zupełnie inaczej. Jakby była jedną wielką bombą zegarową, która po osiągnięciu pewnego limitu zamiast siać spustoszenie, zaczynała płakać. Wzruszało ją wszystko. Od reklamy z małymi kociakami, po widok małych dzieci. A to dopiero pierwsze tygodnie ciąży.
- Kolejne dwa tygodnie kłamstw i unikania Twojej siostry? – opadła plecami na materac, bo wystarczyło jedno czujne spojrzenie Hani a Mari czuła się jak na jakimś przesłuchaniu. Musiała opowiadać historię ze swojego życia tak, by nie zabrzmiały one inaczej niż dotychczas. W końcu dziewczyny wiedziały o ich poplątanej relacji, więc lawirowanie między prawdą a kłamstwem wychodziło jej na razie skutecznie. – Zresztą jak nie ja się wygadam, to zrobi to nasza córka. Może uda się zamknąć jej buzie na ten czas, ale szykuj się na milion życzeń, które trzeba będzie spełnić – zaśmiała się, dopiero po chwili unosząc się na łokciach by przyjrzeć się jak Jerry krząta się po swoim dawnym/aktualnym/znowu dawnym pokoju. Prędzej czy później ludzie wokół nich zaczną coś dostrzegać, zaczną plotkować i lepiej by jego dziadkowie myśleli, że spędza noce u niej niż u jakiejś innej kobiety.
Gdy opowiadał o planach na swoje urodziny aż oczy jej błysnęły. Uwielbiała ludzi z jego wykopaliskowej ekipy i cieszyła się, że znowu będzie mogła ich zobaczyć. Przez to wszystko co działo się ostatnio w ich życiu zapomniała, że sama kilkukrotnie zapraszała ich na farmę. Urodziny Jerrego wydawały się idealnym momentem na taką wizytę. – To świetny pomysł. Zrobimy wielkie ognisko, szkoda że znowu będę musiała Was pilnować – pokręciła głową, bo dziwnie się będzie czuła jako jedna z osób niepijących. – Noce są już na tyle ciepłe, że można rozbić namioty. Już jakiś czas temu Lily nie mogła przestać nadawać o tym, że to już czas na biwakowanie, więc upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu. A kto będzie chciał, będzie mógł spać w domu, mamy kilka materacy na strychu. To będzie świetny weekend – uśmiechnęła się od ucha do ucha i poklepała miejsce obok siebie, bo czas ich nie gonił a Jerry nie musiał wynosić teraz pół pokoju. Wystarczyło kilka najpotrzebniejszych rzeczy, więc gdy w końcu położył się obok niej, ułożyła dłoń na jego policzku i przesunęła kciukiem po kilkudniowym zaroście. - Kocham Cię Jemi – tak dawno nie mówiła tych słów. Ale czy musiała? Nawet gdy nie byli razem darzyła go ogromnym uczuciem. Praktycznie nigdy nie przestała go kochać. Może przez moment, zwłaszcza podczas tych kłótni i jego wyprowadzki nie mogła powiedzieć z ręką na sercu, że była zakochana, ale miłość nigdy nie wygasła na tyle by przestala o nim myśleć.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Uśmiechając się odwrócił głowę, gdy łóżko skrzypnęło pod wpływem jej ciała opadającego na matera. Mogli powiedzieć Hannah, Jerry wątpił, że komuś coś chlapnie. Trudniej będzie z córką, ale i z nią sobie poradzą. Chyba, że postawią na mały, niewinny fortel… - Na dobrą sprawę możemy i Lily potrzymać w niepewności. Powiemy jej i dziadkom, że popołudniami będę u was montował domek na drzewie, który obiecałem Lils jeszcze przed wyjazdem. Znajdziemy jakieś wymówki, żebym mógł pomieszkiwać w domu przez te kilka dni, nie brak mi kreatywności - uśmiechnął się pod nosem, bo już zwlekał trochę z realizacją tej obietnicy, w ten sposób upieką dwie pieczenie na jednym ogniu. - A w trakcie urodzinowego weekendu mogę zrezygnować z alkoholu. Nie potrzebuję go żeby dobrze się bawić - zaproponował otwarcie dotrzymanie jej towarzystwa w trzeźwości. Tym razem już osobiście dopilnuje, żeby na tej imprezie bawiła się świetnie, bez obaw i strachu o przyszłość. Z miłą chęcią odłożył torbę na bok i położył się koło niej. Ułożył dłoń na jej talii, opuszkami palców drugiej ręki dotknął jej dolnej wargi, na której skupił swój wzrok. Uśmiechał się szeroko i samym ruchem ust wyszeptał nieme “ja też cię kocham, Minns”; gardło miał zbyt ściśnięte ze wzruszenia, żeby wydobyć z siebie jakiś dźwięk, a w głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Co jeśli wszystkie jego działania miały doprowadzić do tego punktu? Może dopiero ruszenie machiny ze studiami uświadomiło mu, że nawet na drugim końcu świata jego myśli i tak będą uciekały tylko do niej? Udowodnił, że może wrócić na studia. Że gdyby tylko chciał, mógłby uzyskać tytuł, co podbudowało jego pewność siebie. Czy naprawdę potrzebował go tak bardzo, żeby być szczęśliwym...?
Wystarczyło, że usłyszał trzy piękne słowa, dla których gotów był poświęcić wszystko. Każda komórka jego ciała krzyczała, że ją kocha; za tym samym przemawiały jego gesty, gdy gładził ją po policzku, głaskał po włosach, składał czułe pocałunki na jej ustach, a wreszcie objął ją ramieniem i przygarnął jeszcze bliżej do swojego boku.
- Cieszę się, że znów tak wyszło, wiesz? - zapytał niespodziewanie, zgodnie z wewnętrznym poczuciem, że wszystko jest wreszcie na właściwym miejscu. I dokładnie w tej kolejności - powrót do siebie i wiadomość o ciąży, dzięki czemu uniknęli przekonania, że są razem bardziej przez dzieci, niż dla siebie. Może Marianne umiałaby to rozdzielić, ale dla niego… maluchy - to już pięcioletnie, jak i to jeszcze nienarodzone - były ważne, choć doskonale wiedział, że najważniejsza była właśnie ona. A nie chciał żyć z nią ze świadomością, że Mari jest z nim tylko dla dobra dzieci. - Pamiętasz, że nie bałem się wtedy wizji ciąży i dziecka, a bałem się, że mnie zostawisz? Jak naobiecywałem ci gruszek na wierzbie i pigw na modrzewiach, żebyś została przy mnie? - nie wszystkie obietnice spełnił. Ciągle miał do posadzenia pigwę na środku podwórka i zrobienie domku na drzewie dla Lily. Ale co miał jej do zaoferowania więcej? - Dom już stoi, nie potrzebujesz żadnego przydomowego gabinetu, bo jesteś właścicielką kliniki. I powiedz mi, Harding… co ja mam ci teraz obiecać, żeby zatrzymać cię przy sobie, hmm? - ze śmiechem przytulił ją mocniej do siebie i pocałował w skroń, aby chwilę później zatopić nos w jej włosach i z przymkniętymi powiekami wciągać głęboko jej zapach, gdy chochlik w jego głowie - do rytmu marszu weselnego - recytował treść przysięgi: “miłość, dopóki śmierć nas nie rozłączy”.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Marianne również nie była tym faktem jakoś szczególnie przerażona. Sama ciąża nie wzbudzała w niej żadnego strachu, to lęk przed kolejną zmianą planów powodował w niej takie emocjonalne rozstrojenie. Nie potrafiła racjonalnie na to wszystko spojrzeć. Cały czas trzymając się kurczowo myśli o wyjeździe nie pozwalała sobie nawet na chwilę zwątpienia. Nie mogła tego zrobić. Nie mogła kolejny raz dopuścić by którekolwiek z nich, a zwłaszcza Jermaine, marnował swoje życie i marzenia. Nie będą szczęśliwi, jeśli nie spróbują tego wszystkiego.
Gdy miała go tak blisko siebie czuła jednak otulający ją spokój. Mogliby zamknąć się w tym małym pokoju na całe dnie a ona nie tęskniłaby za zewnętrznym światem. Za każdym razem udowadniał jej, że ich miłość jest silniejsza niż wszystko inne. Jerry nie panikował. Nie próbował się uciec, nie próbował udawać, że teraz to już nie jego problem. Jak mogła kiedykolwiek w niego zwątpić?
- Kiedy Ty w końcu zrozumiesz, że nie musisz nic robić? – do dziś nie mogła uwierzyć skąd w nim te wszystkie wątpliwości dotyczące jego własnej osoby. Mari nie znała drugiego takiego człowieka o tak złotym sercu a jednocześnie tak niskiej pewności siebie. To ona wiele razy zastanawiała się czym zasłużyła sobie na takiego mężczyznę. Zwykła dziewczyna ze wsi. Gdy się poznali nie miała praktycznie nic poza wielkimi marzeniami i dość ostrym językiem, którego doświadczył od pierwszego spotkania. Oboje zbudowali wszystko od zera, więc nic dziwnego że znowu coś ścisnęło ją w sercu. Zwłaszcza, że Jerry, jakby czytając jej w myślach, powiedział dokładnie o tym samym. Dom. Klinika. Rodzina. Wszystko było tutaj, ale wciąż nie chciała dopuścić do siebie myśli, że los tak naprawdę zadecydował za nich. – Od prawie siedmiu lat próbuję Ci udowodnić, że zrobiłeś wystarczająco wiele bym nigdy nie chciała się od Ciebie uwolnić. Wystarczyły widły, to bojowe spojrzenie i moja poplamiona pomidorami sukienka – uśmiechnęła się promiennie, momentalnie unosząc się na łokciach. Chwilę później odległość pomiędzy nimi nie stanowiła żadnej przeszkody i znowu połączyła ich usta w pocałunku. Odliczała dni do jego urodzin by tylko przestali się ukrywać. To było ekscytujące, ale również cholernie męczące. – Chociaż możesz postawić taką kropkę nad i. Jeśli znajdziesz coś czekoladowego to uwiążesz mnie do siebie do końca życia – obróciła wszystko w żart, ale za jakiś niewielki kawałek czekoladowego ciasta mogłaby dać się teraz pokroić. Głupio jej się było nawet przyznać, że przez ostatnie dni opróżniła w sypialni wszystkie jego tajne skrytki ze słodyczami, więc tylko uśmiechnęła się niewinnie, ponownie opadając plecami na materac.
- Jemi… - zanim podniósł się z łóżka w poszukiwaniu jakiejś słodkiej przekąski położyła dłoń na jego nodze. Spojrzenie momentalnie jej się zmieniło a ciało ponownie spięło. – Wiesz, że nie możemy tego wszystkiego mieć jednocześnie? Domu, kliniki i Twoich studiów. Ja… - zawahała się – Nie mogę nawet Cię prosić byśmy zostali. Dlatego musimy wyjechać. Nawet jeśli będzie to znacznie trudniejsze. Musisz skończyć studia. Po prostu musisz.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Uśmiechnął się szeroko do siebie. W momentach, kiedy było między nimi dobrze, nie miał wątpliwości, że Marianne kocha go tak mocno, jak on kocha ją. Zwłaszcza kiedy wiadomość o dziecku rozwijającym się pod sercem kobiety rozczuliła także lyonsowe serce. W takich chwilach był spokojny o wszystko. Tym chętniej i milej wrócił wspomnieniami do tamtego ciepłego letniego popołudnia, które na dobre odcisnęło swój ślad na jego życiorysie wyznaczając nową, wspaniałą - choć niejednokrotnie skomplikowaną i burzliwą - ścieżkę na jego życiu.
- To była piękna sukienka… - przyznał, bo po zamknięciu powiek jak żywy stanął mu przed oczami obraz tamtej młodziutkiej Marianne, która nie dała się zastraszyć brodatemu brutalowi z widłami czy innym szpadlem. Jerry nie wierzył w przeznaczenie, ale jak inaczej nazwać fakt, że wszystkie siły na niebie i ziemi z powrotem pchały ich ku sobie, a przewrotna fortuna postanowiła znów postawić ich w podobnym punkcie, choć bogatszych o kilkuletnie doświadczenie? Wiedział, że pod wieloma względami teraz nie będzie wcale prościej, ale jego determinacja nie pozwalała mu się zatrzymać, bo po różnych zawirowaniach po drodze zrozumiał wreszcie, dzięki czemu czuje się szczęśliwy. A raczej dzięki komu… Kobiecie, która mimo wszystkich jego wad ciągle chciała całować jego usta! - Skoro gadamy wreszcie szczerze, to mogę się w końcu przyznać - tak naprawdę wcale nie oczarowałaś mnie swoją pewnością siebie ani umiejętnościami weterynaryjnymi. Zawdzięczasz siedem lat udręki ze mną tym nogom - poklepał ją po udzie z miną niewiniątka przygryzł dolną wargę, żeby się nie roześmiać. Uniósł brew w pytaniu “jesteś pewna, że stawiasz życie ze mną za cenę tak banalną do spełnienia?”. Nie zamierzał jednak polemizować! - Przetrząsnę w takim razie ten dom w posadach, a znajdę ci czekoladę - zażartował całując kobietę w nosek tuż przed tym, jak wstał, aby dopakować ostatnie rzeczy do plecaka. Zanim wyszli jeszcze z pokoju, Jerry otoczył Mari ramionami w pasie i wwiercił w nią spojrzenie pełne troski, miłości, cierpliwości i… bezgranicznego poświęcenia.
- Nie martw się na zapas, Minns, skończę te studia… - zapewnił spokojnie, pełen podziwu dla tego, jak dobrze potrafił utrzymać szczęśliwą twarz przy tym kłamstwie. Żeby jednak nie drążyć dłużej tego tematu, zarzucił spakowany plecak na ramię i złapał Mari za rękę, aby pociągnąć ją w kierunku wyjścia z jego pokoju i dalej do schodów na dół. - Chodź, poszukamy coś czekoladowego. Będę czuł się totalnie oszukany, jeśli nasza druga kruszynka nie będzie przesłodką bezą po tych twoich zachciankach na czekoladę i rezygnacji z kawowej goryczy nawet kosztem kofeinowego zespołu odstawiennego… - rzucił wesoło w trakcie przetrząsania kuchni i spiżarni babci w poszukiwaniu czekoladowych ciasteczek, jakie Scarlett Lyons miała niezawodnie ukryte w różnych miejscach "na czarną godzinę".

/zt
Marianne Harding
lisowa
A.
ODPOWIEDZ