Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
28

Audrey Bree Clark nie sądziła, że złamanie nogi aż tak wywróci jej życie praktycznie do góry nogami. I nie chodziło jedynie o utknięcie w gipsie na sześć długich tygodni podczas których zwykły prysznic okazywał się niemałym wyzwaniem. Chodziło o to, co wydarzyło się podczas tych oraz następujących tygodni. Fakt, że oto właśnie remontowała dom w którym miała mieszkać sama bez czujnego oka i wplątała się w związek z mężczyzną starszym o prawie dwie dekady w pewien sposób zwyczajnie nie mieścił się jej w głowie i nie raz musiała przypominać sobie, że nadal życie w realnym świecie a nie w słodkiej bajce. I nawet jeśli remont przyprawiał ją o ból głowy, a ukrywanie związku przed jej ojcem czyhającym gdzieś z dubeltówką stawało się wyzwaniem coraz większym, Audrey Bree Clark nie zmieniłaby żadnej z podjętych przez siebie decyzji.
No chyba, że chodzi o decyzję dotyczącą zakupu mebli do nowego domu. O ile szafki kuchenne miała zamówione pod wymiar u Jermaine’a, tak resztę mebli (gdyż za łóżkiem, starą szafą i biurkiem w swoim starym pokoju nic nie posiadała) postanowiła zamówić w jednym ze sklepów oferujących dowóz mebli do domu łącznie z wniesieniem. Wybór padł na szwedzki sklep rozsławiony na całym świecie, lecz gdy meble w końcu dodarły do domu… Panna Clark przeżyła spore zaskoczenie gdy okazało się, że meble przyjechały w brązowych, tekturowych opakowaniach i wymagały własnoręcznego złożenia. Cholera, jak ona mogła przegapić taki szczegół? Nie była pewna. Tak samo jak nie była pewna, co powinna z tym fantem zrobić. Wtedy też przypomniała sobie o propozycji uroczej Eve, a fakt, że od dłuższego czasu się nie widziały jedynie podsycał chęć zaproszenia jej na nietypowy wieczór. Sprawnie więc nasmarowała odpowiednią wiadomość, umawiając się z przyjaciółką na konkretną datę, wyjaśniając w które miejsce farmy powinna podjechać. I trzeba przyznać, że do spotkania panna Clark przygotowała się całkiem nieźle, zaopatrując je w śrubokręty, kilka butelek ulubionego winka, a nawet starą wkrętarkę, jaką ojciec wynalazł gdzieś w stodole.
- Cześć, Eve! - Wyćwierkała, gdy tylko ujrzała przyjaciółkę w drzwiach swojego nowego domu, który teraz nie prezentował się za dobrze… Bo o ile ekipa remontowa zrobiła kawał naprawdę dobrej roboty, tak wszędzie porozkładane były pudełka z meblami, czekającymi na złożenie strategicznie poustawiane już w odpowiednich pomieszczeniach. Wątłe ramiona owinęły się wokół szyi panny Paxton, przy delikatnie przyciągnąć ją do siebie w delikatnym uścisku. - Uważaj na pudełka, porozstawiałam je tak, aby stały mniej więcej w miejscach, gdzie będą meble… - Uprzedziła, prowadząc znajomą do miejsca, które w przyszłości miało być jej niewielkim salonikiem. Tu sprawa miała się chyba najlepiej, gdyż pośrodku pomieszczenia stała ciemnozielona kanapa oraz pasujący do niej, cholernie wygodny fotel - te dwa elementy przyjechały niemal w całości, Audrey musiała jedynie dokręcić do nich nóżki. Brązowe oczęta z zaciekawieniem powędrowały w kierunku buzi towarzyszącej jej kobiety, oczekując werdyktu dotyczącego nowego miejsca zamieszkania, mającego być jej pierwszym, własnym oraz w pełni samodzielnym domem. Kroki wielki, lecz od jakiegoś czasu czuła się zmęczona ciągłym towarzystwem rodziców… A fakt, iż doskonale wiedziała, że gdy ojciec dowie się o jej nowym związku zapewne będzie próbował zastrzelić jej obiekt westchnień z dubeltówki był jednym z wielu za powiązanych z podjętą decyzją.
- Napijesz się wina? Tyle tego wszystkiego, że nie mam najmniejszego pojęcia od czego zacząć… - Wyznała z cichym westchnieniem, odrobinę bezradnie rozkładając rączki. Musiała przyznać, że remontowanie oraz meblowanie domu było wyzwaniem większym, niż mogłaby się wcześniej spodziewać. Na pewno jednak istniała jakaś metoda na to całe szaleństwo.
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Pomimo paroletniej znajomości podczas uścisków i bliskości z Audrey wciąż czuła się nietypowo. Od śmierci Isabelle kontakt w rodzinie Paxton uległ tragicznej zmianie. Z wesołej gromadki zamienili się w samotników, z których każde niechętnie dzieliło się swoimi emocjami. Każdy czuł się winny na swój własny sposób. Ojciec, brat i Eve obwiniali się za to, że żadne nie poszło z najmłodszą pociechą, zaś matka za zostanie u swej rodzicieli na jeszcze jeden dzień, chociaż mogła wracać razem z rodziną do domu. Od tamtego momentu się nie przytulali. Powitania, pożegnania czy udawane wsparcie było sztuczne. Tak jałowe, że gdy tylko Paxton o tym myślała czując bliskość Clark, chciało jej się krzyczeć. Nie na dziewczynę a na dawną siebie, rodziców i brata. Na to jak źle traktowali się po śmierci Isabelle. A przecież powinni o siebie dbać i czuć więź tak samo, jak Eve czuła ją teraz podczas powitań z Audrey. To było miłe. Wciąż zaskakujące przez pierwsze sekundy, lecz potem ciało odpuszczało, przestawało się spinać i pozwalało tej młodocianej łagodności przeskoczyć przez niewidzialną przepaść idealnie odzwierciedlającą to, jak miała się strefa bliskości Eve z innymi; marnie.
- A zostało chociaż trochę miejsca na te meble? – zapytała drocząc się w kwestii ilości pudeł. Nie było ich zatrważająco wiele, a jednak sporo jak na jedną osóbkę. Nie wiedzieć czemu Eve zawsze wyobrażała sobie Audrey jako kogoś, kto nie otaczał się zbyt wieloma rzeczami. Nie żeby w odwrotności było coś złego, ale uświadomiło to Paxton, że rzadko kiedy widywały się w innych okolicznościach (niż praca) i miejscach (bo najczęściej u Eve).
Idąc za towarzyszką rozglądała się na boki. Zerkała na mijane pomieszczenia, podpisane pudła i część mebli, które w całości stały na swoich miejscach.
- Dopiero teraz dociera do mnie, że wcale nie kłamałaś w sprawie przeprowadzki. – Bo mógł to być chwilowy zryw chęci, ale nie każdy tak szybko zabiera się do działania. – Będę częściej do ciebie wpadać. – Posłała dziewczynie uśmiech wcale nie kryjąc się z tym, że mała liczba wizyt wiązała się z obecnością rodziców Clark. Nie miała nic do nich, ale zawsze czuła się dziwnie będąc rodzynkiem wśród czyjejś rodziny; tylko trochę im wtedy zazdrościła.
- Nie pijam wina – przyznała znów dochodząc do kolejnego wniosku. Nigdy razem nie piły alkoholu. – Spokojnie, przygotowałam się. Mam w torbie piwo. – Posłała dziewczynie uśmiech, bo zawsze była gotowa na wszelkie ewentualności a zwłaszcza na składanie mebli, które nie obędzie się bez dobrego alkoholu. Dobrego dla niej, bo wino pozostawi Audrey.
- Poradzimy sobie. Najwyżej będziemy siedziały do jutra. – O ile w trakcie nie zadzwoni telefon wzywający Eve do pracy ze swymi psami, bo z tresury dzisiaj zrezygnowała. Przyda się przerwa jej oraz nowym podopiecznym. – Chociaż w nocy twoi rodzice mogą pomyśleć, że coś się dzieje i tu zajrzą. Myślisz, że by tak zrobili? – Nie przeszkadzało jej to, ale dziewczynie, która dopiero co zaczynała mieszkać sama niespodziewana wizyta rodziców mogła być nie na rękę. – Teraz to nic takiego, ale gorzej gdybyś miała tutaj półnagiego chłopaka. – Zaśmiała się krótko wyciągając piwo, które postawiła na jeden z kartonów, który wyglądał na najbardziej stabilny ze wszystkich. Pewnie Clark trzymała tam książki albo stare płyty. – Twój ojciec na pewno dałby mu popalić. – Pokręciła głową jednocześnie czując w duchu zazdrość, bo od czternastego roku życia nie miała prawdziwego ojca, który przejmowałby się tym, z kim szlajała się córka.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Delikatny uśmiech pojawił się na ustach panny Clark, gdy Eve wspomniała o miejscu na meble.
- No, jak się wyniesie kartony powinno być… Ale nie jestem pewna, czy przypadkiem nie zamówiłam czegoś podwójnie… - Przyznała, wzruszając delikatnie ramionami. Pierwotny plan zakładał, że zakupi jedynie wygodną sofę, duże łóżko oraz legowisko dla kochanego psiaka, do reszty meblowania wykorzystując stare meble jakie niegdyś tu stały… Problem pojawił się w momencie gdy okazało się, że te zostały pożarte przez niezwykle wygłodniałe korniki, a Audrey zmuszona była uśmiechnąć się do dziadka, aby dofinansował resztę jej mebli. - Miałam trochę powodów… - Stwierdziła jedynie na chwilę uciekając wzrokiem na bok. Nadopiekuńczość ojca coraz mocniej dawała się jej we znaki i Audrey najzwyczajniej czuła, że oto nadszedł czas na jakieś większe zmiany, pozwalające jej na odrobinę większą swobodę. - Kiedy tylko chcesz, dałabym ci zapasowy klucz, ale nie mam pojęcia gdzie go położyłam. - Rozbawienie wybrzmiało w glosie panny Clark, którą chwilowo odrobinkę przerastał przeprowadzkowy rozgrardiasz… Skoro jednak udało jej się złapać tajpana i nie zostać ukąszoną, z pewnością była w stanie zapanować nad rzeczami martwymi, nie posiadającymi zdolności przemieszczania się bądź jadu skrytego w kłach. Potrzebowała jedynie odrobiny wolnego czasu i jakiegoś dobrego planu działania, na razie jednak nie posiadała ani jednej z tych rzeczy.
- Przepraszam, nie wiedziałam… - Odpowiedziała, już chcąc zaproponować, że skoczy do rodziców i przyniesie Eve na co tylko będzie miała ochotę, nawet przy protestach jej ojca, ta jednak okazała się być doskonale przygotowaną. - To chyba pierwszy raz, kiedy będziemy miały okazję się napić, co nie? - Upewniła się, jakoś nie potrafiąc sobie przypomnieć wieczoru, gdy spokojnie (o ile składanie mebli można było uznać za spokojne) mogły usiąść z wybranym przez siebie trunkiem, wypić kilka szklaneczek i ponadrabiać towarzyskie znajomości. Panna Clark uznała więc, że najlepszym pierwszym krokiem będzie otworzenie wina i przelanie go do czystego słoika, gdyż szklanek jeszcze w tym domu nie posiadała. I tak też postąpiła, wsłuchując się w kolejne słowa przyjaciółki… Nie potrafiła jednak podzielić jej rozbawienia, gdzieś w środku mając wrażenie, że ten scenariusz mógł zakończyć się o wiele, wiele gorzej. Brązowe spojrzenie uciekło gdzieś na bok, a Audrey upiła spory łyk swojego wina z jakże eleganckiego słoika.
- Mam nadzieję, że nie zrobi takiego numeru. Kiedyś uważałam tą jego nadopiekuńczość za coś fajnego, ale teraz… - Zawahała się, nie będąc pewną czy mogła wyjawić Eve jeden z jej największych ostatnio sekretów. Przyjaciółka nigdy jej nie zawiodła, jednak tajemnica skrywana przed rodziną najzwyczajniej nie mogła dotrzeć do ich uszu choćby przypadkiem. Przynajmniej jeszcze nie, póki nie odnajdzie najbezpieczniejszego sposobu do poinformowania ich o swoim związku. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, a panienka Clark przygryzła na chwilę wargę trwając w rozterce. Ufała Eve i była pewna, że ta nie zrobiłaby nic, co mogłoby jej zaszkodzić, z drugiej jednak strony… Reakcja przyjaciółki była dla niej istną tajemnicą. - Bo widzisz, Eve… - Zaczęła niepewnie, nadal nie mając odwagi, aby przenieść brązowe oczęta na jej buzię. - Ja się z kimś spotykam, już od jakiegoś czasu... - Wyznała, posyłając jej odrobinę niepewne spojrzenie, a delikatny uśmiech sam pojawił się na jej buzi, choć trochę bała się przyznać, na kogo padł wybór jej serca. Doskonale wiedziała, że jej wybranek był… wyjątkowy, na swój własny, specyficzny sposób. I nie każdy był w stanie to zaakceptować. - Szkopuł tkwi w tym, że gdyby mój kochany ojciec dowiedział się kto jest moim chłopakiem zastrzeliłby i jego i mnie, a później zakopał nas w dwóch różnych, najdalszych krańcach miasteczka. - Sytuacja była skomplikowana, a Audrey nie znalazła jeszcze sposobu na jej rozwiązanie. - Widujemy się w tajemnicy, jesteś pierwszą osobą której powiedziałam. - Dodała, przyklękając koło pierwszej paczki, zawierającej metalową ramę od łóżka, które miało stanąć za jednymi z drzwi - Audrey jednak była pewna, że w przyszłym salonie będzie wygodniej składać duży mebel.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Nie masz za co przepraszać. Jak sama wspomniałaś, nie wiedziałaś. – Machnęła ręką, bo to nie było coś o co mogłaby się obrazić. Jak obie zauważyły jeszcze nigdy nie miały okazji wspólnie się napić. Nie miały więc powodów, żeby poznać swoje preferencje alkoholowe a te jasno mówiły, że Eve za winem nie przepadała. Nie rozumiała, jak ludzie mogli to pić, ale nie zamierzała jęczek, gdy ktoś rozpływał się w ów smaku. Każdy był wolnym człowiekiem i miał prawo dokonywać własnych wyborów. Wyborem Eve było krzywienie się od samego zapachu wina, chociaż skłamałaby mówiąc że parę razy, gdy już była pod silnym wpływem alkoholu, nie wypiła paru łyków krwistego wytrwanego trunku. To na pewno po nim rzygała na kolorowo. Na bank.
- Spokojnie, tylko żartuje. – Machnęła ręką, bo jakoś ciężko było jej uwierzyć, że pan Clark skrzywdziłby kogoś. Nie żeby go znała, ale to była Australia a nie Teksas. Tu ludzie nie strzelali do byle kogo i nie każdy miał broń. – Przecież twój ojciec nikogo by nie zranił.. nie tak żeby.. – Im dalej w las, im więcej mówiła, tym dosłowniej docierała do niej reakcja Audrey. Mina dziewczyny oraz jej postawa mówiła sama za siebie, czyli „Mój ojciec jest skłonny do wszystkiego”, co uświadomiło Eve, że rzeczywiście go nie znała. Przecież nie mogła podejrzewać każdego Australijczyka o mordercze skłonności. Nie bez powodu lata temu wzmożono restrykcje odnośnie posiadania broni w tym kraju. Przynajmniej dzięki temu nie mieli tu takich sieczek, jakie zdarzały się w USA.
- Oh, czyli trafiłam z tematem. – Nieświadomie, ale to zrobiła i aż z wrażenia niekontrolowanie pozwoliła, żeby kapsel od piwa poleciał na ziemię. Nie interesowała się nim, bo szukała kontaktu z Audrey, ale po chwili i tak podniosła śmiecia. Nie była niewychowana, chociaż w tej chwili w głowie miała tylko kolejne słowa o ojcu, który byłby zdolny do morderstwa.
Z kim trzeba się spotykać, żeby podejrzewać swego ojca o podwójne zabójstwo, kiedy ten dowie się prawdy?
Paxton bała się tej odpowiedzi. Czuła w środku, że odpowiedź jej także się nie spodoba. Jak mówiła wcześniej, Audrey była dla niej jak siostra i chroniłaby ją tak samo, jak swoją własną (ok, z Isabelle schrzaniła sprawę, ale tym razem by się poprawiła).
Z wysoko uniesionymi brwiami upiła dwa porządne łyki piwa dając sobie czas na rozładowanie nerwów, które poczuła na wieść o tym wszystkim. Nie zabraniała Audrey się z kimś widywać, ale wizja, którą przedstawiła o ojcu i już martwym chłopaku była zbyt dosłowna.
- A boisz się, że twój ojciec go nie zaakceptuje, bo..? – Podeszła bliżej i również kucnęła przy paczce, którą jednak nie zainteresowała się tak bardzo, jak uciekającym spojrzeniem Clark. – Audrey, kim on jest? Tylko mi nie mów, że to ten sam facet, który próbował cię całować i miałaś z nim wypadek w aucie.. – Historia, którą niedawno usłyszała była tak szalona, że nie wiedziała, czy czegoś nie pokręciła, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się to, że Clark coś przed nią ukrywała i im dłużej Eve czekała na odpowiedź tym bardziej się denerwowała.
Znów musiała wypić piwo. Jeden łyk na uspokojenie i drugi również na odwagę uspokojenie.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey nie była w stanie nazwać wszystkich uczuć, jakie przewijały się przez jej organizm, gdy tylko pomyślała o scenariuszu w którym radośnie obwieszcza ojcu z kim się spotyka. Strach przed jego reakcją i uszczerbkiem na zdrowiu wybranka nieprzyjemnie skręcał żołądek, złość przyspieszała bicie serca a niepewność sprawiała, że zwyczajnie miała ochotę zwiać. Zamknąć się za kolejnymi drzwiami, gdzie nie byłaby narażona na przenikliwe spojrzenie ciemnych oczu przyjaciółki… Albo dalej, gdzie nie musiałaby przejmować się szaleństwami pana Clarka. Bo czymże w końcu był wiek, aby w tym przypadku być jakimkolwiek argumentem? Oboje byli dorośli; oboje spotykali się ze sobą z własnej, nieprzymuszonej woli i oboje zdawali się być szczęśliwi obrotem, jaki przybrały zdarzenia. Doskonale jednak wiedziała, że jej ojciec byłby głuchy na wszelkie jej argumenty, gdyby padło to jedno, konkretne nazwisko.
Ciężkie westchnienie uciekło z jej piersi, a słoik ponownie powędrował do jej warg.
- Jak Ty to robisz? - Spytała z dziwnym rozbawieniem, na chwilę krzyżując z nią spojrzenia. Bo według niej Eve posiadała jakąś dziwną, magiczną moc sprawiającą, że jakimś cudem potrafiła naprowadzić ją na temat, który od dłuższego czasu spędzał sen z jej powiek.
Kolejne pytania sprawiły, że dziewczyna przygryzła pełną wargę w wyraźnej rozterce. Chciała podzielić się z nią tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich tygodni; tymi wszystkimi uczuciami które bombardowały ją w towarzystwie jej faceta… Bała się jednak, że Eve spojrzy na nią niczym na skończoną wariatkę.
-Nie, to nie on. Coś ty… - Zaprzeczyła od razu, niemal mechanicznie, brązowe spojrzenie skupione jednak było na elementach paczki, które powolutku, ostrożnie wyciągała ze środka i odkładając tuż obok, by ich nie zgubić. Przez chwilę ważyła wszystkie za oraz przeciw, by po kolejnym łyku wina posłać Eve niepewne spojrzenie. - Jak powiesz cokolwiek tacie przestanę się do ciebie odzywać… - Zastrzegła, unosząc nawet na chwilę palec, zupełnie jakby chciała podkreślić prawdziwość swoich słów… Choć znając siebie, zapewne pękła by po jednym dniu - to jednak nie brzmiało odpowiednio groźnie do sytuacji. Audrey była pewna, że jeśli czegoś nie wymyśli taka informacja podana jej ojcu z pewnością zakończyłaby się tragedią. Przez chwilę milczała, z wzrokiem utkwionym w śrubkach, zastanawiając się od czego powinna zacząć. - Kojarzysz pana Ashworth? Tego, co hoduje alpaki? - Pytanie, jakie padło z jej ust było natury czysto retorycznej, gdyż za sprawą innych, wścibskich sąsiadek Jeb był chyba znany na całym Carnelian Land zarówno ze swoich ucieczek sprzed ołtarza jak i sytuacji, w których ponoć nabił kogoś na widły. - Spotykamy się od jakiegoś czasu i chyba trochę straciłam dla niego głowę. - Przyznała, oblewając się rumieńcem, a pełne wargi same rozciągnęły się w szczerym uśmiechu. Doskonale wiedziała, że zapewne patrząc na to wszystko z boku dokonała najgorszego, możliwego wyboru. Mężczyzna w końcu był od niej prawie dwie dekady starszy, w dodatku znany z niestałości swoich uczuć, a jednak Audrey nie potrafiła oprzeć się sile, która ich do siebie pchała, zapewne odrobinę naiwnie wierząc w jego słowa, że to właśnie ona jest czymś więcej niż kilkudniową rozrywką. Zauroczył ją sprawiając, że coraz bardziej martwiła się, jak bardzo jej ojciec się wścieknie, gdy sprawa wyjdzie na jaw. - Na razie nam się udaje utrzymać wszystko w tajemnicy ale, cholera, boję się myśleć co będzie, jak tata się dowie… Już nawet zastanawiam się, czy by jakoś nie uszkodzić jego strzelby i pochować gdzieś ostre narzędzia… - Dodała, a uśmiech zniknął z jej ust. Nie sądziła, aby szybko przyszło jej zrezygnować ze znajomości z wyjątkowym sąsiadem, a fakt, że nie mogli zwyczajnie wyjść na spacer i cieszyć się swoim towarzystwem odrobinę ją smucił. Brązowe oczy utkwiły w buzi Eve by z napięciem oczekiwać jej odpowiedzi.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- A co ja? Kabel? – Nie była dzieckiem ani nastolatką, która kablowałaby na swoją koleżankę, przez jakiś bzdurny powód. Dorośli tak nie robili chyba, że w ramach interwencji, ale Eve nie pamiętała kiedy ostatni raz groziła komuś, że „powie rodzicom”. Oczywiście nie swoim, bo tych straciła już dawno, ale czyimś bo wiedziała, że w wielu rodzinach więzi między dziećmi na rodzicami były silne a relacje bardzo ważne. Jednak nawet ta świadomość nie sprawiała, że chodziła na skargę do czyjejś mamusi albo tatusia. Nawet by jej to do głowy nie przyszło.
- Tak, kumplują się z Kellanem. – Kojarzyła Ashwortha nie tylko z plotek, ale także przez typowe społeczne relacje. Ona przyjaźniła się z Jones’em a ten z ów pijaczyną, za którego Eve zawsze go miała, bo nie pamiętała, kiedy widziała faceta na trzeźwo. Na pewno go widziała. Może i nie miała okazji na spokojnie z nim pogadać, ale jakoś nigdy nie była chętna do rozmów z nietrzeźwymi jednostkami z dość szaloną renomą oraz życiowymi historiami (jak coś pokręciłam na temat Jebba to krzycz, bo nie wiem.. piszę to co czasami widzę na sb). Nie rozumiała jednak co Ashworth miał z tym wspólnego. Czyżby posiadał syna, z którym teraz Audrey się spotykała? To byłoby najrozsądniejsze wyjaśnienie i Eve to rozważała, dopóki po paru sekundach nie uzyskała jasnego obrazu relacji Clark z panem „Nie używam wody po goleniu. Mój perfum to bimber”.
Słysząc kolejne słowa wysoko uniosła brwi. Tak wysoko, że prawie przeszły przez czoło i dotknęły linii włosów. Tego się nie spodziewała i zarazem rozumiała obawy Audrey, co do reakcji ojca. Sama miała ochotę zrobić to, o co Clark podejrzewała swego staruszka. Przynajmniej w pierwszym odruchu, co było typową reakcją obronną.
- Ja.. – Kolejne słowa utknęły w gardle, bo przecież widziała radość na twarzy Audrey i słyszała to, w jaki sposób mówiła o mężczyźnie, ale nadal nie potrafiła pojąć jak do tego wszystkiego doszło. – Ashworth? – powtórzyła tak, jakby to cokolwiek zmieniło. Jakby nagle miała usłyszeć, że się przesłyszała i wcale nie chodziło o faceta, o którym właśnie myślała.
Wolną dłonią przeczesała włosy do tyłu i upiła kolejne dwa łyki piwa.
Nie pomogły.
Wciąż w milczeniu patrzyła ma Audrey, która zapewne właśnie dostawała zawału, przyłożyła palce do warg i już była gotowa coś powiedzieć, ale szybko zrezygnowała.
- Nie wiem – odezwała się wreszcie. – Nie wiem, co mam ci powiedzieć. – Poza zjebą, którą ciągle miała w głowie. – Cholera Audrey, przecież on ma ze sto lat. – Okey, nie miał. Paxton młoda też nie była, ale gdyby miała porównać wiek Jeba z Audrey to robiło się dziwnie. – Tak wiem, miłość jest ślepa, niezależna od płci, wieku i całej reszty. – Jasne, czaiła te wszystkie nowoczesne hasła, a nawet rozumiała młode panny, które leciały na super bogatych gości (bo to już był typowy syndrom tatuśka), ale żeby Jeb? Ze wszystkich starszych facetów w Lorne wybrała właśnie jego? Kellan go lubił i być może był super gościem, ale jak dla Eve to Audrey była dla niego za dobrą partią. – Ale Ashworth? Facet miał chyba z siedem żon. – Albo pięć. Kto by tam liczył po trzech? – Boże tak, najlepiej oddaj mi jego strzelbę. – Bo jeszcze jak Clark zacznie przy niej gmerać, żeby ją uszkodzić, to się przypadkowo postrzeli i będzie bieda. – I spraw, żeby ojciec był ślepy, bo jak was zobaczy to.. – Teraz już rozumiała obawy młodej, bo skoro sama tak zareagowała (czyli bez radosnego „Gratulacje! Mazeł tow!”), to wolała sobie nie wyobrażać zachowania pana Clarka.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey pokręciła przecząco głową, posyłając przyjaciółce przepraszające spojrzenie. Tajemnica, którą miała jej wyjawić póki co należała do tych bardzo ścisłych, a ciarki przechodziły po jej plecach za każdym razem na wspomnienie tego, że jej ojciec mógłby o wszystkim się dowiedzieć zanim wymyśli coś, co magicznie sprawiłoby, że Jacob Clark nie wybuchnie złością bądź chęcią mordu.
- No wiem, ale Kellan nic nie wie… - Znaczące spojrzenie brązowych tęczówek zapowiadało, iż Audrey nie chciała, aby i on dowiedział się o jej związku. Jones miał skłonności do nadopiekuńczości równe jej ojcu i mimo iż panna Clark naprawdę szczerze go lubiła, chyba nie zniosłaby i jego reakcji na taką wiadomość…
Wiadomość która i dla niej była zaskoczeniem, tym z gatunku szalenie pozytywnych. Nie sądziła, że po przypadkowym spotkaniu w czasach gdy jeszcze była nastolatką ich drogi ponownie skrzyżują się, by połączyć ich taką relacją pełną niezrozumiałego dla niej przyciągania. Zaślepiona zauroczeniem Audrey skrupulatnie unikała kwestie powiązane z metryczką bądź innymi kwestiami, zwyczajnie cholernie lubiąc spędzać czas w jego towarzystwie. Kiwnęła więc głową w potwierdzeniu, gdy Eve powtórzyła nazwisko jej wybranka, a napięcie mocniej ściągnęło mięśnie, zapewne przez fakt, iż oto Eve była pierwszą osobą która usłyszała te, jakże istotne rewelacje… A Audrey gdzieś w środku mocno zależało na jej akceptacji, zwyczajnie nie posiadając większej ilości przyjaciółek, z którymi tak otwarcie mogła rozmawiać na tematy wszelakie.
Ciężkie westchnienie uleciało z jej piersi, gdy Eve w końcu się odezwała, a brązowe spojrzenie ponownie uciekło gdzieś w bok, jakoby ułożenie śrubek w kolejności ich użycia z uwzględnieniem różnej wielkości okazało się niezwykle, ale to niezwykle istotne. Chwilę później panna Clark teatralnie wywróciła oczami. - Tylko czterdzieści dwa, a w pewnych kwestiach wypada o niebo lepiej, niż nie jeden w moim wieku… - Wtrąciła, z rumieńcem nadal zdobiącym jej buzię, nie do końca zdając sobie sprawę z możliwych, ukrytych sugestii. Prawdą było jednak, że jeszcze nikt nie całował jej tak jak pan Ashworth. I nikt do tej pory tak za nią nie nadążał, zwyczajnie akceptując każdy, najbardziej spontaniczny pomysł jednocześnie potrafiąc do każdego jej pomysłu coś dodać… Choć wielkiego porównania nie miała, gdyż w wieku dwudziestu trzech lat posiadała na koncie zaledwie dwóch, poważnych chłopaków, z których każdy okazał się draniem. - I nie miał ani jednej żony, za każdym razem zwiewał sprzed ołtarza. - Wyjaśniła jak sprawa wyglądała, zerkając w kierunku Eve. Pewna, że te fakty w ogólnym rozrachunku zaliczą się do tabelki plusów. - Ale ponoć ze mną jest inaczej bo chce mnie poznać i mówił mi nawet, że zaczyna się we mnie zakochiwać… - Przyznała z delikatnym uśmiechem wyrysowanym na pełnych ustach, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak naiwnie mogły brzmieć jej słowa. Audrey jednak nie miała najmniejszego powodu aby nie wierzyć Jebowi w tych słowach pewna, że gdyby było inaczej ten już zdążyłby już się jej oświadczyć. - No bo wiesz, poznaliśmy się jeszcze jak byłam w liceum. Po mojej pierwszej imprezie w życiu, pod wpływem jakimś cudem pomyliłam domy i zamiast zakraść się do nas zakradłam się do niego… Nie wezwał policji, nie zadzwonił do mojego ojca, ale pozwolił mi zostać do rana żebym nie szlajała się pijana po farmach, dał miskę, coś na kaca i jakoś tak od słowa do słowa wdaliśmy się w dyskusję o życiu i takie tam… - Czuła się w obowiązku streścić Eve jak w ogóle do tego doszło, że spotykała się z Panem Ashworth. - Ale do niczego wtedy nie doszło! - Podkreśliła, uważając ten fakt za istotny bo przecież jej ukochany nie był żadnym creepem… Przynajmniej w jej, jakże obiektywnej ocenie. - No i wiesz, później wyjechałam na studia, wróciłam, ale jakoś nie mieliśmy kontaktu… Dopiero po moim wypadku się odnowiło. Bo widzisz, Buchinsky mi mówił parę razy, że kłócił się z Jebem i raz rozmawiali na mój temat… Napisałam więc do Jeba, zapytać się czy coś wie, a on przejął się całą tą sytuacją i przyjechał pogadać… No i zaiskrzyło. Do tego stopnia, że mam ciarki jak tylko jest obok i nie umiem się skupić. - Historyjkę zakończyła wyznaniem, na które potrafiła się zdobyć tylko w towarzystwie osoby, której szczerze ufała. I dałaby sobie rękę odciąć, że w ich wspólnej historii nie było niczego, co możnaby było uznać za jakkolwiek dziwne. Zauroczona Audrey patrzyła na wszystko przez różowe okulary, nie potrafiąc odmówić sobie tej znajomości.
- Ślepy czy nie, kiedyś w końcu będę musiała mu powiedzieć, ale nie mam pojęcia jak… I nie wiem tylko, gdzie trzyma klucze od sejfu. - Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi, a słoik z winem powędrował do jej ust. Z pewnością istniał sposób, w jaki mogłaby podwędzić klucze i paskudną dubeltówkę ojca.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Kucała, ale szybko opadła na pośladki nie patrząc jak piwo w butelce prawie się przelewa. Na szczęście nie straciła nawet kropelki. Teraz każda jedna była na wagę złota i jej zdrowa psychicznego, bo Eve czuła się teraz jak ktoś, kim nigdy nie chciała być. Doradzała, kopała przyjaciół w tyłek, ale w tym momencie była pewna, że bliżej jej do ojca Clark niż przyjaciółki. Jeszcze nie łapała za broń i nie strzelała Jebowi prosto w jaja, ale była blisko zwłaszcza po usłyszeniu historii z liceum.
Co się kurwa odpierdalało?
Powinna znaleźć przyjaciółki w swoim wieku. Kogoś, komu mogłaby powiedzieć „Głupio robisz, ale jesteś dorosła, więc z ewentualnymi pretensjami przyjdź do samej siebie”. Tylko, że Paxton lepiej dogadywała się z mężczyznami na co wpływ na pewno miały lata spędzone w armii, w której odsetek kobiet nie był aż tak duży. Oswoiła się z męskim środowiskiem, rozumiała go i lubiła w nim przebywać bardziej niż wśród kobiet. Czasami miała wrażenie, że do nich nie pasowała. Na pewno nie do tych wypindrzonych laluń chodzących wspólnie na zakupy. Daleki jej do takich kobiet, którym jednak po trochu zazdrościła. Czasami nawet chciałaby być jak one i być może teraz, gdyby była jedną z tych panienek, wiedziałaby co powiedzieć Audrey. Może nawet zaświergotałaby mówiąc, że to cool mieć romans ze staruchem tylko niech uważa z antykoncepcją, bo prezerwatywy są skuteczne tylko w 98%.
- Tylko żartowałam Audrey. – Chociaż broń to chyba jednak zabrałaby panu Clarkowi. Tak na wszelki wypadek. – Na Boga, czy ty siebie słyszysz?! – Nie wytrzymała. Warknęła, bo choć chciałaby wspierać dziewczynę, to nie potrafiła. Konieczność chronienia jej była silniejsza. – Facet jest po czterdziestce i najwyraźniej ma problem z zaangażowaniem, skoro uciekał sprzed ołtarza aż tyle razy. Ty masz pojęcie ile to złamanych serc? Ile przepitego przez niego bimbru, którego sorry bardzo, ale sobie nie żałuje, bo ciągle go od niego czuć? – Personalnie, jako kumpla, mogłaby go polubić, ale nie polecałaby gościa do żadnego związku. – I czekaj.. czemu rozmawiał z tym całym Bucho..Buchinskym? – Świetnie, kolejna historia o tym jak spotkało się dwóch frajerów. Jeden próbował pocałować Audrey a drugi rzeczywiście to robił. – A ty? – Wbiła spojrzenie w Clark. – Jeszcze jesteś dzieckiem. Gadasz jak ja, kiedy jak durna pojechałam za Lorenzo do armii. Oszalałaś na jego punkcie, to jasne, ale nie myślisz racjonalnie – Bo zdaniem Eve to jej punkt widzenia był racjonalny (i każdej innej osoby, która by się o tym dowiedziała).

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Pełne usteczka panienki Clark wygięły się w podkówkę, a przepełnione smutkiem, przeciągłe - Ooch… - Wyrwało się z jej ust, gdy Eve przyznała, że oferta pomocy dotycząca ojcowskiej dubeltówki była jedynie żartem. Te trzy słowa zabrały Audrey resztki nadziei na to, iż w końcu uda jej się pozbyć przeklętego przedmiotu, będącego zmorą ich rodziny. Szanowny Jacob Clark w swej młodości bowiem naoglądał się stanowczo zbyt wiele Strażnika Teksasu oraz Ojca Chrzestnego, aby nie naprzykrzać się bronią swojej rodzinie w sposób wszelaki - czy to podczas pijackich nieporozumień z bratem (zwykle podczas świąt) czy niesnasków z sąsiadami, zawsze skory aby złapać ów przedmiot i wymachiwać nim w powietrzu. I na nic miały się upomnienia, mężczyzna w tej kwestii zdawał się być niereformowalny. Audrey zamrugała w zdezorientowaniu gdy słowa Eve stały się agresywniejsze, chyba nigdy wcześniej nie mając okazji słyszeć podobnego tonu skierowanego w jej stronę. Chwilę później posłała jej spojrzenie godne szczeniaka, którego właśnie karcono po raz pierwszy za pogryzienie kapci, który zupełnie nie rozumiał za co jest rugany, a z każdym kolejnym słowem panienka Clark markotniała coraz bardziej.
- Przez Buchinsky’ego padła lama Jeba, ścięli się o to, padły jakieś dziwne teksty… ale więcej nie wiem. - Odpowiedziała niemal automatyczie, na jednym oddechu, niestety nie potrafiąc przypomnieć sobie wszystkich szczegółów tych dwóch rozmów… A niektóre woląc zatrzymać dla siebie, w końcu i tak już działała pannie Paxton na nerwy. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi, a panna Clark kilkukrotnie otworzyła i zamknęła usta nie wiedząc, od której kwestii powinna zacząć.
- No co jak co, ale nikt normalny do armii by mnie nie przyjął… - Zaczęła półżartem, próbując odrobinę rozluźnić atmosferę która z każdą chwilą zdawała się coraz bardziej gęstnieć. I warto zaznaczyć, że Audrey nie była przyzwyczajona do troski pochodzącej od kogoś, nie będącego częścią jej rodziny. Może dlatego tak trudno było zrozumieć jej czemu Eve podchodzi do tego tak negatywnie? Możliwe. - To co według ciebie powinnam zrobić, Eve? Olać go, bo popełnił trochę błędów? - Pytanie uleciało z jej ust, nawet jeśli Audrey była niemal pewna, że odpowiedź przyjaciółki nie przypadnie jej do gustu. W tym całym rozgardiaszu jakie nowy związek tworzył w jej codzienności, jakoś nie potrafiła wyobrazić sobie scenariusza, w którym ucina tą znajomość…
Chociaż zapewne, według wszelkich logik, powinna.
- Jak się ze mną spotyka zawsze jest trzeźwy i nigdy nie czuć od niego bimbru. - Kwestia najprostsza do wyjaśnienia, bo faktycznie, nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek gdy byli ze sobą umówieni, Jeb był w stanie wskazującym na spożycie jakichkolwiek procentów. - Ja wiem mniej więcej czemu tak się działo, Eve. Jeb zapewniał mnie, że to wszystko jest już jedynie przeszłością i że ze mną jest inaczej, bo przede wszystkim chce mnie poznać. Z resztą, gdyby było inaczej pewnie już by mi się oświadczył, a zamiast tego chodzi ze mną na randki i kurcze, nawet jeszcze ze sobą nie spaliśmy… - Przyznała z delikatnym rumieńcem na buzi. I być może wychodziła w tym momencie na wyjątkowo naiwną, wierzyła jednak w każde słowo jakie padało z ust pana Ashworth. Sumiennie, z każdym kolejnym spotkaniem coraz bardziej traciła dla niego głowę, jednocześnie posiadając dziwną pewność, że ten nie okłamałby jej w żadnej, istotnej kwestii. I chciała wierzyć w te wszystkie piękne słowa jakie przyszło jej słyszeć z jego ust, zapewne odrobinę nierozważnie, biorąc pod uwagę jego przeszłość… Audrey jednak zawsze wychodziła z założenia, iż przeszłość powinno pozostawiać się za sobą. - Po za tym… - Zawahała się przez chwilę, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. - To jedyny facet przy którym mam wrażenie, że zwyczajnie mogę być sobą i nie muszę udawać kogoś innego, żeby mnie lubił. A ja lubię jego, nawet bardzo. - Mruknęła ciszej, uparcie unikając ciemnego spojrzenia przyjaciółki w obawie przed tym, co mogłaby w nim ujrzeć. I ona usiadła na tyłku, by podciągnąć kolana pod brodę i owinąć swoje nogi ramionami, a brązowe oczęta zaszkliły się odrobinę. nNie potrafiła lepiej wytłumaczyć tego, co siedziało jej w głowie… Samej jeszcze nie w pełni rozumiejąc te wszystkie uczucia, jakie się w niej pojawiały.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Lama; zdecydowanie wolałaby rozmawiać o martwej lamie niż tym, z czym Audrey wyskoczyła jak klaun z nakręcanego pudełka. Nie były to przyjemne wieści. Może dla kogoś brzmiałyby super, ale.. w sumie Eve nie wiedziała dla kogo byłoby to super. Może dla zakochanej młodej panny owszem, ale z boku wyglądało to dziwnie i odrobinę niedorzecznie tak, jakby Jeb rzucił urok na kolejną dziewczynę. Bo jak inaczej nazwać to, że skłonił do prawie (bo niedoszłego) ożenku aż pięć kobiet? Urokiem, ale nie osobistym a czymś niepojętym. Możliwe, że facet miał gadane, bo inaczej nie dałoby się tego wyjaśnić ani faktu, że jego kolejną zdobyczą była Clark.
Spojrzała na dziewczynę spod byka, kiedy ta pokusiła się o drobny żart. Już miała ochotę powiedzieć, że teraz to siłą zaciągnie Aud do armii byleby nie spotykała się z Jebem, ale to niewiele by dało. Wiedziała, że uczucia do drugiej osoby pakowały człowieka w najróżniejsze sytuacje i zmuszała do podjęcia najgłupszych decyzji. Teraz wcale nie żałowała, że trafiła do wojska, ale wtedy patrząc na dziewiętnastolatkę, która zaciągnęła się do armii, bo jej chłopak tutaj był to.. najgłupsze co mogła zrobić w imię miłości. Przynajmniej wtedy uważała, że to była miłość, ale z czasem dotarło do niej jak źle oceniła swe uczucie i że to było tylko ślepe zauroczenie.
- Trochę błędów? Świadomie porzucił pięć kobiet. Skąd pewność, że nie będziesz kolejną? – Czuła, że usłyszy jakieś brednie o zaufaniu, ale jak sądziła, wiele kobiet ufało Jebowi. Bez tego żadna nie czekałaby na niego przed ołtarzem wierząc, że nie będzie kolejną, którą porzuci. Pierwsza to błąd, druga to pech a kolejne trzy to już schemat, w którego złamanie ciężko uwierzyć. Paxton nie wierzyła. Może gdyby nie łączyła ją jakakolwiek relacja z Audrey, to miałaby to gdzieś, ale w tej chwili patrzyła na wszystko bardzo surowym okiem.
Nie spali ze sobą. Dopóki Clark o tym nie wspomniała, Eve była wolna od tego wyobrażenia, od którego aż ją skręcało.
- A wzięłaś pod uwagę to, że wkręca tobie takiego samego wała, jak wszystkim innym? – Jak tym poprzednim, które wrobił w zaręczyny? Bo niby skąd młoda miała wiedzieć, jak było naprawdę? Znając wersję tylko jednej strony nie mogła na sto procent wiedzieć, że tak właśnie było. Może gdyby pogadała z którąś jego ex przekonałaby się, że Jeb mówił jej to samo. Że z nią jest inaczej, chce ją poznać i przeszłość nie ma znaczenia. Mógł w kółko powtarzać te same brednie i to miałoby sens biorąc pod uwagę poprzednią teorię o tym, w jaki sposób udało mu się zdobyć aż pięć kobiet.
Zacisnęła wargi widząc nagłą zmianę postawy Audrey, która skuliła się i zamknęła w sobie. Eve nie chciała tak na nią naskakiwać, ale czuł, że nie miała wyboru. Że to wszystko co usłyszała to jakiś absurd a uczucia dziewczyny to wyrzut hormonów i całej reszty reakcji zachodzącej w ciele.
- Aud – zaczęła już nieco spuszczając z tonu. Wstała na równe nogi, przeszła nad kartonem z jakimś nieokreślonym meblem i usiadła bliżej przyjaciółki. – Posłuchaj, proszę. – Zerknęła w stronę korytarza, mniej więcej w kierunku drzwi, czując wzmożoną ochotę ucieczki. Nie nadawała się do takich rozmów. Nie miała dzieci ani młodszej siostry, z którą mogłaby to przerobić i czegoś się nauczyć. Nie miała pojęcia, jakie słowa byłyby odpowiednie, przez co czuła się mało komfortowo. – Wiem, co czujesz. Też to przerabiałam. Te uczucia są najlepsze na świecie. Człowiek nie wie co z nimi zrobić. Mógłby myśleć tylko o tym, a kiedy jest z tą osobą, również o niej myśli i zapomina o podstawowych potrzebach takich, jak chociażby jedzenie. – Pamiętała te godziny spędzone z Lorenzo, kiedy nie myślała o tym, że ostatni posiłek zjadła osiem godzin temu. – Ale te uczucia mogą też zgubić człowieka. Wpakować go w pułapkę, z której wygrzebanie się jest trudniejsze niż wejście do tej szalonej rzeki, a ja nie chcę.. – Pokiwała przecząco głową na znak, że źle zaczęła zdanie. – Chcę cię uchronić przed błędami i bólem, który może czekać na końcu. – Nie musi a może, chociaż w przypadku Jeba czuła, że rozchodziło się o „musi”. – Poza tym, to trochę naciągane, że na całym świecie jest tylko jeden facet, przy którym możesz być sobą. Nie uważasz? To byłoby okropne, gdyby przypisano nam tylko jedną taką personę. – Audrey była jeszcze młoda i możliwe, że nie spotkała na swej drodze innego takiego faceta, ale to nie oznaczało, że Jeb był jedynym, przy którym mogła czuć się swobodnie. – Nie neguję tego, co czujesz. – Nie chciała zaprzeczać temu, że Clark czuła się przy Jebie dobrze. Wprawdzie doprowadzało to Eve do mdłości, ale uczuć nie powinno się krytykować. – Po prostu się o ciebie martwię, dobrze? – Chciała tę sprawę wyjaśnić, bo przecież nie była wredna wobec Jeba tylko z zasady. Tu rozchodziło się o Audrey. – I wierzę, że na świecie jest mnóstwo takich osób, przy których poczułabyś się swobodnie. – Po prostu jeszcze ich nie poznała, co nie oznaczało, że wcale nie istnieli i że Jeb rzeczywiście był „jedynym facetem”, przy którym mogła być sobą.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Pakując się w związek z panem Ashworth, Audrey ani przez chwilę nie zastanawiała się nad tym, jak też na podobną relację mogą zareagować jej znajomi. Owszem, doskonale wiedziała, że jej ojciec nie będzie zadowolony i z pewnością sięgnie po tą przeklętą dubeltówkę… I na tym jej wszelkie rozmyślania dotyczące relacji osób trzecich kończyły się. Gdzieś w środku chyba zwyczajnie sądziła, że do rozwiązania wszelkich podobnych rozmów wystarczy fakt, że była zakochana po same czubki uszu i zwyczajnie szczęśliwa ze swoim, odrobinę starszym, partnerem. W jej skromnej opinii podług tego faktu nawet przeszłość nie miała większego znaczenia. Eve jednak powoli, skrupulatnie i odrobinę okrutnie niszczyła to piękne przekonanie, jakie niegdyś zrodziło się w panience Clark. Były sobie bliskie, ich relacja już dawno przestała dotyczyć jedynie psów i Audrey doceniała każdą odrobinę troski jaką Eve jej okazywała… W tym jednym przypadku, nie potrafiąc odłożyć uczuć na bok, zwyczajnie nie rozumiała tych wszystkich podejrzeń, kierowanych w stronę jej chłopaka.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, a spojrzenie ponownie powędrowało w kierunku panny Paxton.
- Jeb daje mi się poznać takim, jakim naprawdę jest a nie jak piszą go plotki. Bardzo dużo rozmawiamy i wyjaśnił mi kiedyś, czemu wtedy tak się zachował… Po za tym, on nie planuje mi się oświadczyć, a ja nie planuję przyjmować żadnych oświadczyn przynajmniej przez najbliższy rok. - Przyznała wzruszając wątłymi ramionami. Oboje chcieli się poznać, a Audrey, znając wcześniejsze tendencje swojego ukochanego nie miała zamiaru zgadzać się na podobne propozycje do momentu, póki nie będzie pewna, że znają się na tyle iż ten nie postanowi od niej zwiać… Chociaż jednocześnie obawiała się, że jeśli pozna ją zbyt dobrze, również mógłby zwiać zmieniając zdanie i stwierdzając, że jednak jej nie chce. Skomplikowana sprawa z tymi całymi związkami.
Zamykała się w sobie, zwyczajnie nie wiedząc co jeszcze mogłaby powiedzieć przyjaciółce, aby choć odrobinę uspokoić ją i jej lawinę zmartwień oraz, przynajmniej według Audrey, zwykłego czarnowidztwa. Zamiast mówić więc słuchała uważnie słów, jakie opuszczały usta panny Paxton. A gdy ta przyznała, że zwyczajnie się o nią martwi, Audrey opuściła nieco gardę i wyciągnęła w jej kierunku dłoń, aby zacisnąć smukłe palce na jej palcach.
- Wiem, że się o mnie martwisz i naprawdę to doceniam, Eve. - Zaczęła, na chwilę mocniej zaciskając palce na jej dłoni, jakby chciała podkreślić swoją wdzięczność oraz ciepłe uczucia, jakimi ją darzyła. W tym wszystkim Audrey nie chciała, aby jej związek z panem Ashworth poróżnił ją z przyjaciółką. - Wiem, że może to tak się skończyć. Czasem boję się tego, że któregoś dnia on dojdzie do wniosku, że jednak mnie nie lubi; że jest coś co sprawi, że uzna nasz związek za bezsensowny lub pozbawiony przyszłości… - Aż wzdrygnęła się na podobną myśl. Ta teoria wydawała jej się być niezwykle nieprzyjemną, doskonale jednak wiedziała, że nie jest czymś nie możliwym. Poznawali się, skrupulatnie przy każdym kolejnym spotkaniu poznawali kolejne zakamarki ich osobowości i Audrey wiedziała, że taki dzień może, lecz nie musi, nadejść. - Ale może też zakończyć się w zupełnie inny, szczęśliwy sposób, wiesz? - Taki scenariusz również był możliwy, a błysk w brązowych oczach świadczył o tym, że panienka Clark żywiła wielkie nadzieje, że to właśnie ten scenariusz spełni się w ich przypadku. Będąc optymistką zawsze wolała się skupiać na tych jasnych kwestiach, te ciemne odrzucając od siebie na odpowiednią odległość. - Nie przekonam się dokąd to prowadzi, dopóki nie spróbuję a ja naprawdę, bardzo chcę spróbować. I okej, zapewne takich osób jest więcej, ale żadna z tych osób nie będzie nim. A ja właśnie z nim chcę próbować. - Pewność wybrzmiała w głosie Audrey, która w tym obecnym momencie była zadurzona w panie Ashworth na tyle mocno, że zwyczajnie nie wyobrażała sobie aby przeskoczyć teraz na inny kwiatek. - Ja wiem jak to brzmi Eve, ale kurcze, naprawdę mam wrażenie, że podjęłam dobrą decyzję i nie wyobrażam sobie zrezygnować z kogoś, tylko dlatego, że ma na koncie jakieś błędy przeszłości. - Wzruszyła wątłymi ramionami, puszczając dłoń przyjaciółki aby złapać za słoik z winem i upić z niego spory łyk, który miał jej dodać odwagi do kolejnych etapów tej rozmowy oraz późniejszego skręcania mebli - a to wydawało jej się wyzwaniem niemal tak wielkim, jak przetłumaczenie jej ojcu, że rozwiązywanie problemów z dubeltówką w ręku jest bardzo złym pomysłem.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Myślała o tym, jak bardzo chciałaby być wyrozumiała wobec uczuć Audrey, ale mimo licznych wewnętrznych prób nie potrafiła tego uczynić. Nie umiała odpuścić ani tak łatwo zawierzyć w prawdziwość relacji łączącą Clark z facetem, którego Eve co najwyżej tolerowała. Robiła to głównie z grzeczności z powodu jego relacji z Kellanem, ale nic poza tym. Nie znała Jeba jakoś specjalnie i choć z tego powodu nie powinna go oceniać, to i tak nie czuła, że był odpowiedni dla młodej Clark. Pod każdym względem – dziesięć razy nie. Gdyby miała wystawiać ocenę jak w Tańcu z Gwiazdami to dałaby Zero. Dwa za ocenę ogólną a ów zero przez troskę wobec Clark.
Zacisnęła wargi, bo słowa Audrey o jej obawach dotyczących związku związane były głównie z winą leżącą po stronie młodej dziewczyny. Że cała ta relacja miałaby się rozpaść z jej powodu a nie przez Jeba, co niezmiernie wkurzyło Paxton.
Opuściła spojrzenie w dół, bo pomimo lekkiego odpuszczenia w swej walce o zdanie, nie potrafiła tego słuchać. Nie umiała pogodzić się z faktem, że Clark tak o sobie myślała lub mówiła o mężczyźnie w sposób, jakby był jedyną świętością. Po prostu nie umiała go zaakceptować.
- Audrey, zrozum. Pięciokrotne zaręczyny to nie błędy przeszłości. Jedne to niefart, dwa to pech, ale cała reszta to jego świadome decyzje, których nie da się usprawiedliwić. – Dosłownie zalatywało to seryjnym narzeczeństwem. Tak, jakby koleś chorował na potrzebę zaręczyn, a potem rzucania tych kobiet. Albo dosłowniej miał potrzebę oczarowania kobiety, zatrzymania jej przy sobie, a potem złamania jej serca, bo sam nie potrafił odnaleźć się w pełni stabilności. Możliwe, że nigdy nie będzie a Eve ciężko było przytaknąć zgadzając się z tym, żeby Audrey była jego kolejnym – szóstym – eksperymentem.
- Choćbym bardzo chciała, z szacunku do ciebie, to nie poprę tej relacji. – Wolała być szczera z Clark niż dusić to w sobie lub kłócić się o jakieś pierdoły, o które przypierdalałaby się tylko dlatego, bo cały czas myślałaby o związku Audrey. – Nie poprę też tego, że kiedy wspominałaś o swoich obawach to mówiłaś, że – on – zrezygnuje z ciebie albo uzna, że to bez sensu. On wcale nie jest lepszy od ciebie. – Bo tak to zabrzmiało. Jakby ów decyzja zależała od Jeba, bo to on był kimś, o kogo biły się kobiety. – Uwierz mi, że jesteś o stokroć lepsza. Jesteś wręcz wspaniała, bo.. nigdy w życiu nie spotkałam tak szczerej i wrażliwej osoby. Wręcz pokuszę się o stwierdzenie, że jesteś za dobra na ten świat. – Który Eve znała od okropnej strony. – Jesteś kimś, o kogo warto walczyć, więc nigdy, ale to nigdy nie mów źle o mojej przyjaciółce. – Pod koniec pokusiła się o małą groźbę mając oczywiście na myśli Audrey, którą naprawdę szanowała i chciała się nią opiekować w sposób, w jaki nigdy nie było jej dane zaopiekować się młodszą siostrą. Owszem, Clark nigdy nie zastąpi małej Isabelli i Eve nigdy tego nie oczekiwała, ale chciała wreszcie zrobić coś dobrze. Ochronić bliską jej osobę (co wcześniej jej się nie udało).
Na moment uniosła wzrok do góry szukając podpowiedzi w świecie, w który nie wierzyła. A jednak człowiek w potrzebie łapał się wszystkiego.
- Pomogę ci z dubeltówką ojca, ale zrobię to tylko dla niego. Nie chcę, żeby twój staruszek wpadł w kłopoty. – Żeby zrobił coś, czego potem pożałuje za kratkami, chociaż osobiście poparłaby strzelanie do Jeba. – Ale jak powiedziałam wcześniej, z całego serca, nie jestem w stanie zaakceptować twojego faceta – dodała nie kryjąc smutku głównie z powodu możliwości utraty kontaktu z Clark, która pchana uczuciami mogłaby zrezygnować z relacji z Paxton.

Audrey Bree Clark
ODPOWIEDZ