lorne bay — lorne bay
27 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
miejscowa, zwykle określana mianem „dziwaczki” - wierzy w UFO, duchy i wszystkie nadprzyrodzone moce, uważa się za wiedźmę potomkinię rodu „czarownic z salem” - sześć lat temu w jej domu rodzinnym wybuchł pożar, w którym zginęli rodzice - chodzą plotki, że to Verity podłożyła ogień - kocha zwierzęta, swoją pracę oraz 70-letnią bunie, od której nadal nie potrafi się wyprowadzić - dużo czyta, spaceruję - ale głównie typ domowniczki, ma jedną przyjaciółkę (chyba?) i obsesję na punkcie swojego sąsiada
Odręczna napisana rozpiska krzywo przyczepiona na (przełamany na pół) magnes z Jekaterynburga (miasto w Rosji, przywiezionego przez bunie babcię Olgę, gdy wyjechała na wycieczkę do rodzinnego kraju) - Verity tęskniła przez ten tydzień tak, jakby straciła część swojej własnej historii - po tym wydarzeniu staruszka nie wyjechała już nigdy więcej.

„Jak stracić zdobyć faceta w 10 dni lat i nie zrazić do siebie ludzi”
(choć, na to już pewnie dawno za późno)
pozycja pierwsza:

rozpatrzenie:

Odkąd zauważyła go po raz pierwszy gdy mijali się na korytarzu (pomógł wnieść jej babci zakupy, a kiedy zerwała się jedna z toreb jak prawdziwy samiec alfa mężczyzna wszystko pozbierał i wniósł do środka), już wtedy wiedziała... o nim absolutnie wszystko.

Benjamin Hargrove 32 lata, adwokat - ojciec polityk, posiadał rodzeństwo - młodszą siostrę, zmarła prawdopodobnie kilka lat temu(?) kawaler (podkreślone trzykrotnie czerwonym [znak miłości] długopisem)

pozycja druga:

zainteresowanie:

Przez pierwsze dwa tygodnie (po zdarzeniu z babcią), wypatrywała go przez judasza - wiedziała o której wraca, kiedy wychodzi i kto do niego przychodzi.


Gwen Fitrzgerald, Marianne (Mari?) Chambers, Walter Wainwright



pozycja trzecia:

bądź mój:


Wielokrotnie przychodziła aby pożyczyć (sól, mąkę, cukier) - wszystko co było możliwe. Również zwoływała w chwilach gdy coś się zepsuło (przypadkiem, bądź specjalnie) - ale relacja pomiędzy nimi nie wychodziła poza typową życzliwością. W końcu zaczęła opowiadać o swoich planach, w podbiciu świata, marzeniach - wyrwania się z mieściny (w której była od dawna na przegranej pozycji); odkrycia istnienia innego życia innych pasji.

Zawsze słuchał.
Z pełną uwagą.
Wyglądał wtedy tak mądrze.
Uczciwie.
Jakby wiedział wszystko.
Jakby poznał jej duszę.
Jakby znał ją bardziej niż ona siebie.


Wtedy zaczęła chcieć go jeszcze bardziej.
Czy to właśnie tak wygląda miłość?

A zostali [na razie] przyjaciółmi.

pozycja czwarta:

zaczekam na Ciebie:

Tyle ile będzie trzeba.





Koniec października, silne wiatry - chłód przedzierał się nawet do najpiękniej zdobionych budynków miasteczka Lorne Bay; większość społeczeństwa w tym okresie dopadła jesienna chandra, lecz Verity Loughty w żadnym przypadku się do nich nie zaliczała. Kończąc dzisiejszą pracę dokładnie po godzinie drugiej w południe - z uśmiechem na twarzy zdecydowała się na polowanie - a czego? Świątecznej choinki; może zabrzmieć to śmiesznie, lecz blondyneczka wraz ze swoją bunią idą w zaparte (tym razem pomysł Olgi - stosowany od wielu lat) spędzają święta prawie półtora miesiące wcześniej niż reszta ludzkości. Czym jest to spowodowane? Otóż, pożar oraz śmierć rodziców kaczki dziwaczki wydarzyły się w święta Bożego naradzenia. Rzadko o tym wspominały - lecz gdy nadchodził ten dzień, bunia starała się aby jej jedyna wnuczka była najszczęśliwsza na całym świecie - przez lata taki stan rzeczy działał - lecz teraz była to jedynie kwestia przyzwyczajenia. I tak już jest społecznym odludkiem, to po co się starać, prawda?
Po czterech godzinach wyszukiwania idealnego drzewka, które ostatecznie sama musiała ściąć po kryjomu w lesie - targała je na swoim malutkim rowerze, aż do mieszkania babci. Kiedy weszła do środka kątem oka zerknęła wielki napis „Winda nieczynna” - to oznaczało wnosić praktycznie trzymetrowe, kujące drzewo na samą górę.
Wycieńczona, spocona i w połowie zrezygnowana przysiadła na trzecim schodku. Cóż, to począć? Któż uratuję „damę w opałach?”
Czyż nie „rycerz na białym koniu” - Benji! - wyrzuciła z siebie i aż klaśnięciem dłoni podniosła gdy jej jasne oczęta dostrzegły wchodzącego do budynku miłość życia przyjaciela. - Zawsze pojawiasz się w momencie gdy Cię potrzebuję. zawsze, zawsze, zawsze to wcale nie są urojenia.* - Pomożesz? - wnieść kilkutonowego potwora na samą górę. - Będę Ci przeogromnie wdzięczna! - uważaj, bo jeszcze Ci się oświadczę.


NAPRAWDĘ JEST DO TEGO ZDOLNA.





*hehehhe, to wszystko jest urojeniem.

a za chwilę:



Obrazek




benjamin hargrove
powitalny kokos
nick
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
— dwadzieścia dwa —


Nie lubił, kiedy mówiła do niego „Benji”. Nie lubił jej kłamać, że chętnie pożyczy jej sól, mąkę, cukier, kiedy pozbywał się swych ostatnich zapasów. Z czasem nauczył się kupować więcej, jakby przeczuwając, że jej rozpromieniona twarz znów pojawi się w progu jego drzwi, a on jak zwykle nie będzie mieć serca odmówić. Nie lubił, gdy prosiła o pomoc, gdy psuł się kran, telewizor, rolety. Przez moment udawał wtedy, że zna się na rzeczy (czasem przypadkiem udało się mu coś naprawić), ale przeważnie wzywał fachowca w jej imieniu i doglądał go, gdy ze znudzoną miną reperował te wszelkie awarie, które zdawały się mieć miejsce jakby nazbyt często.
Lubił za to jej uśmiech. Lubił, jak go nim obdarzała i lubił to, że dzięki niej czuje się potrzebny. Lubił jej przydługie opowieści jak i to, że wystarczy słuchać, komentować, rozumieć. Że nigdy nie musi wyjawiać swych sekretów, których gromadził nazbyt wiele. Lubił jej babcię i lubił je odwiedzać czasem, nie przeczuwając, że przekracza tym samym pewne granice. Lubił traktować Verity Loughty jako przyjaciółkę, tylko i wyłącznie, nie spodziewając się, że bywa tą swoją dobrodusznością podły. Ostatecznie nie znali się wcale dobrze, a przynajmniej nie na tyle, by mogła wykreować się z tego wszystkiego większa zażyłość. Ba, Benjamin Hargrove uważał, że jego sąsiadka może i jest dość ładna, ale nie na tyle, by kiedykolwiek zawrócić mu w głowie.
Nie lubił, gdy mówiła do niego „Benji”, a mimo to uśmiechnął się szeroko, gdy słowa jej zadźwięczały w lobby. Wzrokiem naznaczonym zdziwieniem prześledził igły okalające podłogę, tworzące ślady kierujące go oczywiście do tejże uroczej blondynki. Choć w jej głowie rozbrzmiewała jesień, australijska wiosna sprawiała, że Ben zapomniał o nadciągających świętach i tych wszystkich czekających na niego obowiązkach. Bo fundacja matki, jakaś kwesta, no i prezenty. — Niedługo zacznę podejrzewać, że nie ma w tym żadnego przypadku — zaśmiał się, tkwiąc w tej swojej nieświadomości, że owszem — niekiedy to nie los o wszystkim decyduje, a słodka Verity. — Jasne — odparł za to automatycznie, prześcigając swe myśli, które dopiero po jakimś czasie poczęły go upominać. Bo ciężko tak, z drzewkiem, które kłuje w dodatku, przez kilka pięter. — Po co ci ta choinka? — spytał jednak niepewnie, wciąż nie mogąc sobie przypomnieć o nadciągających świętach. Naturalnie intrygowało go także to, skąd je wzięła, ale uznał, że na to pytanie dopiero później nadejdzie pora.

verity loughty
lorne bay — lorne bay
27 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
miejscowa, zwykle określana mianem „dziwaczki” - wierzy w UFO, duchy i wszystkie nadprzyrodzone moce, uważa się za wiedźmę potomkinię rodu „czarownic z salem” - sześć lat temu w jej domu rodzinnym wybuchł pożar, w którym zginęli rodzice - chodzą plotki, że to Verity podłożyła ogień - kocha zwierzęta, swoją pracę oraz 70-letnią bunie, od której nadal nie potrafi się wyprowadzić - dużo czyta, spaceruję - ale głównie typ domowniczki, ma jedną przyjaciółkę (chyba?) i obsesję na punkcie swojego sąsiada
~ proszę nie obudź mnie
póki słońce nie wzejdzie
by otulić mnie swoimi promieniami

bym poczuła ciepło na twarzy

proszę nie budź mnie
póki krzyki wydobywające z mojej głowy
nie ucichną

póki noc zimna
nie przeminie i póki ty
nie wrócisz do domu

póki wszystko jest
na swoim miejscu ~



Skoro tak wiele w niej lubił bądź nie lubił to dlaczego nigdy nie mógłby jej pokochać?
Verity pomimo rozprzestrzenionej własnej wyobraźni doskonale wiedziała, że tej relacji (choć tak wyjątkowej, podchodzącej pod ideał) uczucia są jednostronne. Jednakże to nie sprawiało, że stawały się one słabsze - mogła kochać za nich dwoje. Jej wielkie, choć wielokrotnie poharatane serce - odzwierciedlało multum uczuć - tak było dobrze - nie ranił jej, ponieważ nic nie wiedział. Żył w tej sobie nieświadomości, a ona mogła na niego patrzeć - przyglądać się w każdej chwili i marzyć wyobrażać, że być może - za jakiś czas, za paręnaście lat on spojrzy w podobny sposób i zrozumie, że wszystko czego kiedykolwiek pragnął i potrzebował od samego początku miał na „wyciągnięcie ręki.”
Chciała być przez którą dostrzeże. która go nauczy. , dzięki której poczuję.Ale co jeśli tak się nie stanie? Mogłaby z tym żyć, ponieważ przebywanie przy nim jest najlepszym prezentem jaki je się przytrafić i choć prawdą było to, że nie znali się długo - jednak wystarczyło, aby Loughty ujrzała w nim wartościowego człowieka. - Martwisz się o to, że specjalnie na Ciebie wpadam? - z uniesioną jedną brwią, posłała mężczyźnie odrobinę posmutniałe spojrzenie. Czyżby go męczyła? Nie tylko nie chciał jej, ale również nie chciał z nią przebywać?
Cóż, taka prezentacja nie pasowała do Benjamina jakiego sobie wymyśliła znała, dlatego po przenikającym, nieco dłuższym zogniskowaniu wzroku pojęła haczyk. - Ahhhhh, to był żart, kumam - wycelowała w blondyna serdeczny palec i ponownie się delikatnie uśmiechnęła. Choć w prawdzie, trudno niekiedy Ver było pojąć dla innych normalne zachowania - niestety, lecz dziewczę wiele słów brało na tak zwane serio, może właśni w tym tkwił szkopuł? Może właśnie przez takie nieporozumienia pokończyło się tak wiele relacji?
Na dane pytanie automatycznie się rozpromieniła, chciał wiedzieć, czyli go ciekawiła, prawda? - Wiesz... to nie jest wcale takie skomplikowane, razem z bunią zawsze obchodziłyśmy święta dokładnie tak jak wszyscy, czyli dzięki kalendarzowi majów, ale kiedy w 2012 się skończył i było tak głośno a całym końcu świata, nawet wyszedł taki film, pamiętasz? Zaciągnęłam tam babcię siłą... boże musiałam naprawdę się wymęczyć, - z początku się roześmiała na samo wspomnienie, lecz po chwili trochę zbita z tropu, z niepewnością zerknęła na mężczyznę jakby zaczęła mieć obawę, że go zanudzi. - Ale do sedna... - wyprostowała plecy. - Wtedy babcia zdecydowała, że same wybierzemy dzień narodzin Jezusa. Każda religia mówi coś innego. - wzruszyła obojętnie ramionami, by po chwili głośno klasnąć. - Może do nas wtedy wpadniesz? - była cwana (aż za bardzo jak na nią), specjalnie nie podała daty - aby nie mógł się wymigać. Ohhh, Verity przechodzisz samą siebie.

benjamin hargrove
powitalny kokos
nick
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Pewnie by mógł. Tych kilkanaście lat temu, gdy kładzione do głowy rodzicielskie przykazania zmuszały go do rozglądania się za przyszłą żoną, choć rozsądek niekoniecznie zgadzał się na tego typu aberracje. Jednakże poznając wówczas uroczą Verity byłby w stanie stwierdzić, że jeśli już decydować się na ten samobójczy krok, jakim jest małżeństwo, ją jedyną o rękę mógłby prosić. Ukryłaby się w tym pewnie niewielka miłość, jakieś jej znamiona, choć wciąż mniejsze, niż to jej oddanie. Bo prawda była taka, że Benjamin Hargrove nie byłby w stanie pokochać jej teraz czy za lat kilkanaście, nawet jeśli tak bardzo lubił to wszystko, czego w niej nie lubi; żadna już kobieta nie mogła sprawić, by coś się w jego postrzeganiu życia zmieniło. Tak więc to zupełnie nie jej wina, bo Ben po prostu wolał mężczyzn, co jakoś śmiesznie było przez jego znajomych ignorowane, choć od dawna się z tym nie krył.
— Niekoniecznie bym się tym martwił V., to dość miłe spotkania — odparł przyjaźnie, wzruszając lekko ramionami. Gdyby tylko wiedział, że swym zachowaniem czy słowami, które były przejawem najzwyklejszej sympatii może dawać jej jakąś złudną nadzieję, od razu by się wycofał. Może, by nie tracić w niej przyjaciółki, wyrecytowałby jej wszelkie swe dawne i obecne tajemnice: z kim, jak długo, dlaczego. Na tej długiej liście, ku potwierdzeniu pewnych spraw, widniałyby tylko dwa damskie imiona, jako dowód jego sił zrozumienia czegoś o sobie. Czy poznawszy go wówczas tak prawdziwie, nie przez pryzmat fantazji i marzeń, lubiłaby go nadal? Czy jednak uznałaby, że nie ma już w nim niczego, co uznać mogłaby za interesujące? On sam z widocznym zaciekawieniem przysłuchiwał się jej opowieści, chcąc przerwać tylko raz, na moment, by wskazać, że wspomnianego filmu nie oglądał. Nie miałoby to jednak większego znaczenia, więc skinąwszy tylko głową dał znać, że rozumie to wszystko doskonale. Bo rozumiał, nawet jeśli było to tak bardzo irracjonalne. — Chętnie — odparł swobodnie, jakby nie chodziło wcale o ważną kwestię. On sam świąt nie lubił, bo coroczne spotkania, w których brał udział, zawsze kończyły się niepomyślnie. Uznając to więc za jakąś szansę dla siebie, nieśmiałą ucieczkę, postanowił, że owszem — stawi się w mieszkaniu jej babci, nieważne na kiedy te swoje obrządki planowały. Pomógł jej więc wnieść choinkę na górę, próbując ustalić, skąd ją w ogóle przyniosła, a potem już tylko dopytując o zdrowie babci i szczegóły ich tradycji spędzania bożego narodzenia.

koniec
ODPOWIEDZ