pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Każda chwila odpoczynku była dla niego na wagę złota. Ciągłe bieganie i jeżdżenie za panną Clark (która, jak to musiał powtórzyć po raz enty) nie potrafiła usiedzieć w miejscu sprawiało, że zwyczajnie miał ochotę wyciągnąć pistolet z sejfu i strzelić sobie w głowę. To nie tak, że była złym klientem, przeciwnie, była wyjątkowo uprzejma… ale zwyczajnie zapewnienie jej ochrony było jak bieganie za małym dzieckiem (nie dlatego, że tak się zachowywał, bo tak się nie zachowywała, ale zwyczajnie była nieświadoma tego, że miała kogoś wyznaczonego do ochrony). Rzecz jasna nigdy nie wyciągnął swojego pistoletu, bo zanim zdołał to zrobić zmęczenie dopadało go no sofie, a on zasypiał w wyjątkowo nieprzyjemnym położeniu. A następnego dnia wszystko się powtarzało.
A ostatnimi czasy miał dużo problemów na głowie. Ta sama Clarkówna przed kilkoma lub kilkunastoma dniami postanowiła wybrać się na wycieczkę na wyspę bez poinformowania o tym kogokolwiek, że zamierzała to zrobić. Oczywiście, to nie było wszystko… po pierwsze jej dziadek, który wynajął Laurentego do pilnowania i ochraniania wnuczki, po wszystkim wyrzucił z siebie wszystkie złe emocje. Czy mogło być jeszcze gorzej? Owszem, dziewczyna złamała nogę, jej wujek stracił łódkę (którą ktoś ukradł), a on o mało co nie stracił pracy. Jedyne co go przed tym ochroniło to fakt, że umowa zawierała opcję ochrony incognito, a on nie mógł przecież pilnować jej dwadzieścia cztery godziny na dobę, bo było to zwyczajnie niemożliwe. No i na swoje szczęście przypomniał sobie o tym, że dziewczyna w poprzednich dniach mówiła o tej wyspie jak najęta, a on postanowił zaryzykować i sprawdzić czy nie było jej właśnie tam.
Po tych wszystkich przeżyciach i otrzymania od Boga „prezentu” w postaci siedzącej w domu Clarkówny, mógł w końcu pozwolić sobie na odrobinę odpoczynku i na spacer późną porą. Gdziekolwiek tylko chciał. Spacer po Kurandach wydawał mu się najlepszą możliwością wykorzystania tego rzadko widzianego czasu wolnego.
Oczywiście zabrał ze sobą psa, bez którego nie mógł się ruszyć. Dumny i zadowolony możliwością spędzenia z właścicielem dłuższej ilości czasu doberman kroczył przy jego nodze, czasem jedynie odbiegając na kilka metrów, żeby po chwili ponownie być tuż przy właścicielu.
Buchinsky był ostrożny, taka była jego natura, a lata pracy w AFP, a potem jako ochroniarz nie pozwalały mu na złamanie tego przyzwyczajenia. Napatrzył się na zbyt wiele wypadków i na zbyt wiele tragedii, żeby zwyczajnie się nie rozglądać. Czasem był jednak zbyt przewrażliwiony i dostrzegał niebezpieczeństwo nawet tam, gdzie być go nie powinno. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę… i być może dlatego postanowił tego wieczoru, że zwyczajnie trzeba odpuścić, a przynajmniej spróbować odpuścić. Żadnego odwracania się na dźwięki jak kot lub pies. Zresztą, miał przy sobie wiernego towarzysza, który poinformowałby go, gdyby w pobliżu było zagrożenie.
Pech chciał (och, pech ciągle był w jego życiu obecny), że stąpając po ziemi, w dodatku późną porą, nie zauważył, że jego buty całe były w błocie (lub bóg wie jeden w czym). W oddali za to dostrzegł większą kałużę, którą postanowił wykorzystać do ich oczyszczenia. Domyślał się, że nie miało to być wystarczające… ale lepiej cokolwiek niż nic (a nie chciał przecież zupełnie ubrudzić swojego auta). To była błędna decyzja, o czym miał się przekonać niedługo.
Nie słyszał syków, które powinny być wystarczająco podejrzane, bo zagłuszało je szczekanie Fiodora (informującego, że coś było nie tak). Zdołał oprać jeden but i zajął się drugim, kiedy doberman na chwilę przestał ujadać… Laurent wejrzał na niego zaskoczony, nie rozumiejąc o co mu chodziło. Dopiero wtedy usłyszał ten przeklęty i fatalny dźwięk. Uniósł głowę, żeby dojrzeć słup i skrzynkę napięcia… a za tym powiódł wzrokiem po kablach, z czego jeden z nich właśnie padał w stronę kałuży. Jedyne co zdołał wypowiedzieć to soczyste, rosyjskie przekleństwo, które niegdyś ciągle słyszał ze strony ojca.
Nim zdołał wyciągnąć nogę z kałuży, odczuł wyjątkowo nieprzyjemne i mocne kopnięcie, które przeszło po całym jego ciele właśnie od strony lewej stopy. Dłonie natychmiast ścisnęły się pod wpływem prądu, a paznokcie wbiły się w skórę. Jęknął wysokim tonem, wyraźnie nie potrafiąc znieść bólu. Nie mógł utrzymać się na swoich nogach, a co dopiero wyjść tą jedną przeklętą nogą z kałuży. Najpierw padł na jedno kolano, wciąż próbując się ruszyć, ale na marne. Miał wrażenie jak gdyby zaraz miał dostać zawału, o ile tak można było opisać ból w klatce piersiowej. A potem zwyczajnie nie wytrzymał i padł na lewą stronę, z tą przeklętą nogą wciąż w wodzie.
Brawo, Buchinsky, przeszło mu przez myśl w przerwie na utrzymanie oddechu, właśnie otrzymałeś nagrodę Darwina.

Raine Barlowe
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
studentka mechatroniki — przyszły technik turbin
22 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Powracająca po kilku miesiącach do Lorne Bay studentka mechatroniki, która próbuje zacząć życie na nowo.
19.

Pogrzeb swojego ukochanego pickupa przyjęła z niebywałym smutkiem. Z jednej strony doprowadzenie go do stanu używalności było w jakiś sposób możliwe, z drugiej jednak ciężko byłoby po raz kolejny wydawać pieniądze, żeby za niedługi czas okazało się, że nic z tego, bo następna część poszła w rozsypkę, bo następną trzeba wymieniać. Od feralnego zepsucia pod domem pewnego agenta, które okazało się być nieco szczęśliwsze, niż można było przypuszczać, Raine nawet nie była tak zła na tę awarię. W końcu wspólnymi siłami doszli do tego, co należało naprawić, a samochód był sprawny i może nawet byłby sprawny na długo, gdyby nie wypadek.
Pechowo znów znalazła się w nieodpowiednim miejscu, a przez swoje roztargnienie i zaprzątanie głowy innymi sprawami, nie miała pojęcia, czy to była jej wina, czy raczej leżała ona po stronie nieznajomej kobiety. Przystała na propozycję niewzywania policji i rekompensatę finansową, pewna, że wszystko będzie w porządku, kiedy jednak zaprzyjaźniony mechanik Barlowe (najprawdopodobniej przez ich dość częste już spotkania) postawił diagnozę dużo droższych napraw, przemyślała całą sytuację i podjęła ciężką decyzję swojego dorosłego życia o oddaniu ukochanego pojazdu na złom.
Takim sposobem wylądowała z gotówką w kieszeni, która podreperowała nieco jej budżet, ale równocześnie oznaczało to, że nie miała samochodu, co przede wszystkim niesamowicie utrudniało jej codzienne dojazdy na uczelnię, albo, jak w tym przypadku, do domu z wszelkich spotkań towarzyskich. Mała domówka u znajomych jeszcze nie chyliła się ku końcowi, tak jak się spodziewali, ale Raine powoli miała już dosyć i chciała wrócić do domu. Postanowiła przejść się kawałek, żeby otrzeźwieć, zanim zamówi ubera (kwestia finansowa również nie była tu zupełnie nieistotna), a że orientacja w terenie nie była jej najmocniejszą stroną, szczególnie kiedy była w nieznanym sobie miejscu, trochę zboczyła z głównej drogi, po chwili słysząc ujadanie psa, który nie brzmiał na rasę kolankową.
Już miała odwrócić się na pięcie i nie pakować w kolejne tarapaty, ale zobaczyła dziwny błysk, jakby piorun uderzył tuż obok, jednak nie było żadnej burzy, odwróciła się więc automatycznie w stronę zdarzenia, słysząc jakieś dziwne dźwięki i ruszyła w jego stronę, przeklinając siebie samą w głowie, bo przecież pewnie od alkoholu się jej przewidziało, a szczekanie usłyszała dość dobrze, wic tylko sama ściąga na siebie tarapaty, zupełnie zbędnie.
- Eee, wszystko w porządku? - skrzywiła się, widząc leżącą w kałuży postać i nie chciała chyba angażować się w żaden inny sposób, biorąc go za zwykłego pijaczka, który zbyt dużo alkoholu w siebie wlał. Brak szybkiej odpowiedzi wzięła za potwierdzenie, że jej pomoc nie jest do niczego potrzebna, jednak coś ją tknęło, żeby omieść wzrokiem otoczenie. Skrzynka, woda, przykurczone palce... - O kurwa, o nie, ja już tutaj! - wykrzyknęła właściwie, pamiętając z wszelkich lekcji BHP, żeby nie dotykać porażonej prądem osoby i zaczęła się rozglądać za jakąś gałęzią, czy czymkolwiek, czym mogłaby go odepchnąć, albo odciągnąć kabel. - No nie! - jęknęła, bo początkowo zupełnie nic nie widziała, ale po chwili udało się jej średniej grubości gałązką wyciągnąć strzelający iskrami kabel. Czy to jednak nie było za poźno?

Laurent Buchinsky
raine barlowe
nata#9784
me, myself & I
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Ból był niewyobrażalny. Ściskał tak mocno swoje dłonie, że paznokcie zaczęły ranić skórę. Zaciskał zęby, nie potrafiąc zapanować nad tym przerażającym uczuciem. Co gorsza, nie potrafił się poruszyć i wydostać nogi z przeklętej kałuży, do której wpadł kabel. Nie miał już pojęcia czy jęczał, czy krzyczał. Wiedział jedynie, że nawet postrzał był mniej bolesny i łatwiejszy do przeżycia niż porażenie prądem. Co go napadło, żeby przechadzać się akurat w tym przeklętym miejscu? A właściwie – dlaczego nie patrzył pod nogi, jak to miał w zwyczaju.
Serce zdawało się walić jak oszalałe. Fiodor szczekał, jak gdyby próbował na swój sposób pomóc. A on, słysząc to ujadanie nie potrafił zachować spokoju. Właściwie nie wierzył w to, że jakkolwiek miało mu udać się z tego wyjść. Przymknął oczy, próbując zapanować nad oddechem, ale prąd robił swoje. Powoli wpadał w stan pomiędzy irytacją a paniką – bo przecież jak głupio było umrzeć tak daleko od drogi i to przez jeden kabel.
Zaskoczył go nieznajomy głos, a potem sylwetka, a właściwie nogi, które w chwilę później ujrzał. To zwidy, niemożliwe żeby to był ktoś realny, powtarzał sobie w myślach. Przecież nikt nie pojawiał się, tak jak on, w tak opustoszałym miejscu jak to i to o tak później porze. Zwariował tuż przed końcem, tłumaczył sobie w myślach, próbując pogodzić się z tym, co miało go spotkać. A może nie potrafił zwyczajnie zaakceptować swojego losu? Starał się ruszać ustami, chcąc odpowiedzieć, że przecież nic nie mogło być w porządku, ale nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Na pewno miał przywidzenia. Nie mogło być inaczej! Był przecież pechowcem, a cuda się nie zdarzały! A jeżeli już zdarzało się coś dobrego, to wystarczyła chwila, żeby płacił za to szczęście podwójnie!
Pies dalej szczekał, choć zamiast przyjąć wyuczoną pozycję obronną lub nawet rzucić się na kobietę, krążył niespokojnie wokół właściciela, a potem ponownie nawoływał, odwracając się w stronę nieznajomej. Zupełnie jak gdyby chciał powiedzieć, że coś było nie tak i wskazać właśnie na Laurenta. Szczekanie tym bardziej się nasiliło, kiedy nieznajoma kobieta odsuwała przy pomocy patyka kabel.
Choć główny problem zniknął, nie miał siły się podnieść. Żaden mięsień nie reagował. Nagle poczuł nieprzyjemny ból w piersi, który sprawił, że przymknął oczy, a potem głowa i ręce opadły mu bezwładnie na ziemię. Nie było ani pulsu, ani oddechu. A jedynym śladem po porażeniu miało zostać poparzenie na lewej stopie.

Raine Barlowe
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
studentka mechatroniki — przyszły technik turbin
22 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Powracająca po kilku miesiącach do Lorne Bay studentka mechatroniki, która próbuje zacząć życie na nowo.
Jak na złość, patyk wyginał się na wszystkie strony, zamiast współpracować z ruchami Raine, kiedy ewidentnie walczyła z czasem i to o życie nieznajomego mężczyzny. Udało się jej znaleźć kości, fragmenty ciała, czy i tym razem policja tak wyrozumiale popatrzyłaby na kolejne zgłoszenie młodej kobiety, która twierdziła, że nie chciała nic złego i ona tylko przechodziła? - Wiem, no wiem, cicho! - syknęła do psa, bo ujadanie ani trochę nie pomagało, wręcz wywierając na niej tylko większą presję, jakby już mężczyzna leżący na ziemi nie był wystarczającą. W końcu jednak się jej udało, a choć dla bezpieczeństwa powinna pewnie spróbować odciąć źródło prądu, albo w jakiś sposób zabezpieczyć poszarpaną końcówkę, wyprostowała się tryumfalnie, odrzucając patyk w dal.
- I jak, już wszystko dobrze? - zapytała, chyba trochę naiwnie, odczekując nawet kilka sekund na odpowiedź. - Halo? Proszę pana? Wszystko w porządku? - powtórzyła, nachylając się nad nim i wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni telefon, którego latarką zaraz poświeciła na twarz mężczyzny. Nic, ni drgnięcia gałek ocznych, poruszania wargami, próby ukrycia się przed przecinającym ciemność światłem - zupełnie nic. W tym momencie i ona zamarła, nie wiedząc jak zareagować na sytuację z nieznajomym i zupełnym przypadkiem, wystukała palcem tyle razy coś niezrozumiałego, że pojawił się komunikat o możliwym telefonie alarmowym. - Tak! - krzyknęła, jakby Siri miała magicznie wyczytać jej w myślach, że powinna wykonać połączenie, ale po kolejnych kilku próbach trafienia w odpowiednią ikonkę, usłyszała w słuchawce sygnał.
Czas płynął jednak nieubłaganie, kolejne minuty odliczały krótki czas na reakcję, a dziewczyna odłożyła telefon na mokrą ziemię, nachylając się do mężczyzny, żeby sprawdzić czy oddycha. Tym samym przegapiła pierwsze "halo", które rozległo się z głośnika telefonu. - Raine Barlowe, jestem gdzieś w okolicy, matko, nie mam pojęcia, zeszłam ze ścieżki i tu był jakiś kabel, i starszy mężczyzna, i on chyba nie oddycha! - wyrzuciła z siebie bez większego składu, nie wiedząc co począć z rękoma. Czuła się tak bardzo bezradna, jednak i na to najwyraźniej dyspozytor miał rozwiązanie, raz jeszcze instruując do sprawdzenia oddechu, a kiedy odpowiedź wciąż pozostawała taka sama, przy akompaniamencie żałosnego zawodzenia psa, Raine rozpoczęła masaż serca, modląc się o jak najszybszy przyjazd służb.

Laurent Buchinsky
raine barlowe
nata#9784
me, myself & I
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Dopóki był przytomny przypominał sobie wszystkie momenty ze swojego życia – te złe i dobre. Pierwsza dziewczyna, pierwszy stopień, pierwszy postrzał… Wciąż próbował utrzymać świadomość, ale ból który przechodził przez jego ciało był niemożliwy do wytrzymania. Najgorszy wcale nie był ten w nodze, tylko w klatce piersiowej. Szczekanie Fiodora oddzwaniało mu w uszach. Nie mógł nic zrobić. Czuł się bezradnie… a potem zwyczajnie nie był niczego świadom.

Doberman uporczywie siedział w pobliżu właściciela i zdawało się, że wydawał rozkazy nieznajomej kobiecie walczącej przy pomocy gałęzi z kablem. Uciszył się na chwilę dopiero wtedy, kiedy ta odpowiedziała mu podwyższonym tonem. Zupełnie jak gdyby ją rozumiał. Uważnie ją obserwował, w obawie, że ta mogła odstąpić od swojego zadania. Wystarczyło jednak, że odrzuciła patyk w dal, a ponownie zaczął szczekać. Być może nie rozumiał wszystkich ludzkiego zachowania, ale zdawało się że jak na psa był dość mądry i wyszkolony. Coś wyraźnie nie podobało mu się w całej tej sytuacji.

Wspomnienia o przeszłości nagle odpłynęły i to tuż po tym kiedy pomyślał o własnej matce. Nie reagował na odpowiedź nieznanej kobiety, ani na światło, którym oświetlała jego twarz.

Pies dalej szczekał i tym razem odważył się podejść do właściciela, żeby polizać jego polik. Brak reakcji spowodował jednak, że natychmiast zaczął wyć, a następnie uchwycił rękaw nieznajomej i zaczął ciągnąć ją w stronę Laurentego. Nie interesowało go to, że próbowała zadzwonić po pomoc, bo zwyczajnie nie rozumiał co robiła. Puścił ją dopiero wtedy, kiedy ponownie zainteresowała się jego właścicielem.

Nie miał pojęcia ile minęło czasu. Odczuwał okropny ból lewej nogi (tej która wkroczyła do kałuży), ale też i nieprzyjemny nacisk na klatkę piersiową w okolicy serca. Był zmęczony, jak gdyby przed chwilą wykonał maraton. Jedyne czego się obawiał to, że nie będzie w stanie się ruszyć. Po kilkudziesięciu sekundach z zamkniętymi oczami złapał dłonie, które wciąż napierały na jego żebra. Próbował je odciągnąć. Dopiero wtedy otworzył oczy, wlepiając swoje lodowato niebieskie ślepia w stronę pochylającej się nad nim kobiety. Przeszło go dziwne uczucie strachu. Nie wiedział co robiła, ale wyglądała na spanikowaną.
B-boli – wybąkał bardzo cicho, a potem znowu przymknął oczy. Zacisnął zęby i spróbował się poruszyć.
Fiodor lizał go po twarzy jak oszalały i szczekał to na niego, to na nieznajomą.
Kab… bel – mruknął, zaciskając swoją dłoń na dłoni kobiety i nie będąc świadomym tego, że prąd nie był już dla niego zagrożeniem.
Myśli zupełnie mu się plątały. Swoimi niebieskimi oczyma wodził po całym otoczeniu.
Wody – wybąkał odczuwając pragnienie. Po omacku próbował odnaleźć swój plecak.

Raine Barlowe
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
studentka mechatroniki — przyszły technik turbin
22 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Powracająca po kilku miesiącach do Lorne Bay studentka mechatroniki, która próbuje zacząć życie na nowo.
- PRZESTAŃ! - zduszonym głosem syknęła do psa, który tylko i wyłącznie sprawiał, że jeszcze mocniej czuła powagę sytuacji, razem z presją czasu. Niemalże słyszała tykający zegar, który odliczał sekundy i to niestety nie do przyjazdu wyczekiwanej pomocy, ale czasu, jaki miała na podjęcie działań, które mogłyby pomóc nieznajomemu mężczyźnie. Ostatni kurs pierwszej pomocy może i pomógł jej w zorientowaniu się, że prąd jest silniejszy, niż można było się tego spodziewać i działa też wtedy, kiedy go nie widać, ale nie powiedział dokładnie jak postępować w sytuacji zagrażającej czyjemuś życiu. Dlatego tak bardzo polegała na pomocy kogoś wyspecjalizowanego, ale na to niekoniecznie miała czas.
Z całych sił próbowała wykonać masaż serca, żałując teraz, że nie przykładała się nigdy do nauki praktycznej, uważając zajęcia z fantomami za głupie i zbędne. Dość szybko się zmęczyła, a mięśnie zaczynały palić, kiedy z każdym kolejnym oddechem w myślach powtarzała błagalnie, jak mantrę, żeby to coś dało. Zacisnęła powieki, skupiając się tylko na tym jednym ruchu i próbowała liczyć, bo przecież coś powinno się wtedy liczyć, a wyrwał ją z tego transu dopiero dotyk. - O mój Boże! - szepnęła, choć nigdy nie była religijna, ciężko nawet było nazwać ją w jakimkolwiek stopniu wierzącą. Poczuła niemożliwą do opisania ulgę, chociaż wiedziała, że to jeszcze nie jest upragniony happy end. - Co kabel? - z przerażeniem odwróciła się w stronę tego, który udało się jej odsunąć i upewniła się, że wszystko z nim w porządku. - Już dobrze, już wszystko dobrze - zapewniła, chyba bardziej siebie niż jego, wierzchem dłoni ocierając pot z czoła.
- Oj, nie mam wody, mogę z jakiegoś sklepu... - zaczęła, odsuwając się nieco, chociaż dalej klęczała przy mężczyźnie. Żadnego sklepu w pobliżu nie było, więc zadanie jawiło się jako wręcz niemożliwe. Dopiero wtedy dostrzegła jego plecak i szybko po niego sięgnęła, całkiem świadoma uważnego spojrzenia psa, nawet jeśli jego właściciel nie do końca był w pełni władz umysłowych w tym właśnie momencie. - Przyjmuje pan jakieś leki? Coś mam stąd wziąć? Pomoc jest w drodze - paplała, chcąc chyba zagłuszyć swoje własne, pędzące po głowie myśli i próbowała znaleźć cokolwiek, nie zwracając uwagi na błoto, bród, ani dbałość o czyjąkolwiek prywatną własność, bo nie to było teraz ważne.

Laurent Buchinsky
raine barlowe
nata#9784
me, myself & I
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Fiodor odpowiedział warknięciem na kolejne polecenie kobiety, ale… ostatecznie się uciszył. Był posłusznym psem, wiedział kiedy milczeć, a kiedy szczekać. Treningi nie szły na marne. Nie pozostało nic innego jak powierzyć zadanie pomocy nieznajomej, w nadziei, że uda się przywrócić właściciela do życia. O ile w ogóle doberman mógł myśleć w ten sposób. Przyglądał się uważnie temu jak napierała dłońmi na pierś właściciela i jedynie od czasu do czasu się nastroszył, być może uznając że któryś ucisk wyglądał zbyt groźnie.

Sytuacja z całą pewnością była poważna. Laurenty leżał na ziemi bez jakichkolwiek oznak życia, a jedyną nadzieją była przechodząca w pobliżu Raine. Jaka ironia, że miał przecież chronić pannę Clark, a nie potrafił uchronić siebie przed jednym poluzowanym kablem, który wpadł do tej samej kałuży do której wszedł. To dopiero była ironia losu. Żart w złym guście! Gdzie była jego ostrożność, ta która dotychczas nie zawodziła? Czyżby naprawdę się postarzył, a może zapomniał o bożym świecie próbując choć trochę odpocząć od męczącej podwójnej pracy i skrywania swojego prawdziwego ja?
Na całe szczęście, wszystko poszło zgodnie z planem. Usłyszał, jak mu się zdawało, dość radosne szepnięcie… a potem zobaczył przed sobą twarz młodziutkiej kobiety. Nie miał pojęcia, przynajmniej przez chwilę, dlaczego tak bardzo napierała na jego klatkę. Wciąż był w szoku i wciąż wierzył, że prąd był do niego podłączony. Opanowała go zupełna dezorientacja.
K-ka..b-bel – powtórzył, próbując trzęsącą ręką wskazać na miejsce, gdzie ostatnio go widział. Natychmiastowe zapewnienia jednak go uspokoiły, a on odetchnął z ulgą. Tylko syknął z bólu, który odczuwał w nodze. – Boli – mruczał bardziej do siebie niż do dziewczyny. Jeszcze nieświadom tego, że była poparzona.
Na dźwięk, że dziewczyna chciała odejść w poszukiwaniu sklepu, jeszcze mocniej zacisnął dłoń na jej dłoni. Nie chciał być sam, nie chciał, żeby tak pro prostu go opuszczała, nie teraz. Czuł się zmęczony, wykończony, obolały. Po raz pierwszy w życiu bał się samotności.
W… p-plecaku – próbował odpowiedzieć, ale jąkał się, wciąż pod wrażeniem tego, co się mu przytrafiło. – W-woda. W pleca…ku – dodał, chcąc być bardziej specyficznym.
W pierwszej chwili nie zrozumiał o jakiej pomocy dziewczyna mówiła. Patrzył na nią zaskoczony, zupełnie jak gdyby nie powinna tego robić. Powoli jednak zaczął odświeżać sobie w głowie to, co się stało… i, ech, oczywistym było, że kobieta zawołała po specjalistów.
N-nie – odpowiedział na pytanie o leki. Nie brał niczego, dotychczas był zdrowy jak koń, pomijając załamania nerwowe sprzed kilku lat. – Mój… pies – zaczął nagle. – Wezmą mi psa… – dodał przeprażony, obawiając się, że służby ratunkowe nie chciałyby mieć problemu z czworonogami. A to by znaczyło, że musiałby szukaj reportera od samego początku – M-muszę wstać – stwierdził, próbując ponownie podnieść się na swoich rękach i uchwycić cokolwiek co pozwoliłoby mu na utrzymaniu go w pionie. Stopa bolała jednak niemiłosiernie i nie pozwalała na coś takiego. – K-komu mogę być… w-wdzięczny? – Zapytał grzecznie o imię nieznajomej. Był jej dłużny całe swoje życie.

Raine Barlowe
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
studentka mechatroniki — przyszły technik turbin
22 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Powracająca po kilku miesiącach do Lorne Bay studentka mechatroniki, która próbuje zacząć życie na nowo.
- Nie ma tu już żadnego kabla! - zapewniła ponownie i raz jeszcze na niego spojrzała, bo chociaż upewniała nieznajomego mężczyznę, że jest bezpiecznie, to sama nie do końca mogła to potwierdzić ze stuprocentową pewnością. Nie miała doświadczenia przy podobnych wypadkach, a nie było wokół nikogo, kto mógł poinstruować, coś podpowiedzieć, spojrzeć trzeźwiej na całą sytuację, cokolwiek właściwie. I gdyby tak mocno nie ściskał jej dłoni, może wstałaby i spróbowała odsunąć to ustrojstwo patykiem jeszcze dalej, żeby przez przypadkowy podmuch wiatru, albo coś temu podobnego, nie został znów porażony prądem, albo, co gorsza, żeby oboje nie zostali, bo wtedy nie byłoby z nimi dobrze, pomoc jak nie przyjechała, tak dalej nie było słychać dźwięku syren, więc marne by były ich szanse na przeżycie.
- W plecaku, woda w plecaku - powtórzyła za nim pod nosem i chwyciła za ten plecak, żeby tryumfalnie wyciągnąć z niego butelkę wody i podać mężczyźnie. - Nie co? A, nie leki, no to dobrze - kiwnęła głową, bo nie musiała w takim razie niczego poszukiwać w jego rzeczach fiolek z tabletkami, albo zapamiętać nazwę, żeby poinformować medyków, jeśli zdecydują się w ogóle przyjechać. - Co z psem? Jest tutaj! - odwróciła się w stronę zwierzęcia, które chyba trochę mniej ją przerażało, niż na początku, kiedy swoim ujadaniem niemalże odstraszyło Raine od pomocy. W końcu gdyby została pogryziona, też niewiele by to dało. - Gdzie wezmą psa? Jest tu przecież - nie miała pojęcia o czym teraz mężczyzna zaczął mamrotać, ale chciała go uspokoić. Pupil w końcu był obok i nie wyglądał, jakby się gdzieś wybierał, a dziewczynie ani trochę nie przyszło do głowy, że nikt by go przecież nie wpakował do karetki, przy czym mężczyznę powinno się przetransportować do szpitala i dokładnie zbadać.
- Nie, nie, proszę nie wstawać! - zaprotestowała od razu, naciskając delikatnie na jego ramiona, żeby go powstrzymać. Właściwie nie wiedziała jak dokładnie powinna się zachować, ale wydawało się jej, ze wysiłek nie był w tym momencie wskazany. Szybko zdjęła z siebie kurtkę, bo z tych emocji i tak zrobiło się jej gorąco i zrolowała ją, podkładając mężczyźnie pod głowę. - To nic takiego, każdy by się zatrzymał - wzruszyła ramionami, bo chciałaby chyba żyć w świecie, w którym była to prawda. - Raine -wyciągnęła dłoń w jego kierunku, a gdy zdała sobie sprawę, że sama powstrzymywała go przed ruchami, opuściła ją na kolano z przepraszającym uśmiechem.

Laurent Buchinsky
raine barlowe
nata#9784
me, myself & I
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Odetchnął z ulgą kiedy tylko usłyszał, że kabla już nie było. A mimo to, próbował go odnaleźć wzrokiem, jak gdyby w obawie, że porażenie mogłoby mu się przytrafić i drugi raz. Tego by chyba nie przeżył. Każdy ruch sprawiał mu ogromny ból w klatce piersiowej, ale i w poparzonej nodze. Zaciskał zęby i usta, żeby tylko nie jęczeć (za przeproszeniem) jak baba.
Wykorzystał tę chwilę, żeby uważnie przyglądać się ruchom kobiety. Nie miał pojęcia co tutaj robiła, ale chyba był jej winny cokolwiek tylko by sobie zażyczyła. Dopiero teraz docierało do niego, że nieznajoma, kiedy się przebudził, napierała na jego klatkę piersiową, a to znaczyło… No właśnie. Kilka przekleństw przeszło mu przez głowę. Zbladł na twarzy, nie mogąc uwierzyć w to, że najprawdopodobniej przed chwilą nie dawał oznak życia. Ból w klatce piersiowej nagle stał się dla niego całkiem logiczny.
Zamiast wodzić wzrokiem za nieznajomą, leżał na ziemi i wpatrywał się w ciemne niebo, próbując kontrolować pieczenie nogi. Czuł się tak, jak gdyby wygrał jakąś nagrodę na loterii, ale zupełnie na nią nie zasłużył. A przy tym i wystraszył zupełnie obcą osobę. W ciszy trzęsącą się jeszcze ręką odebrał wodę i powoli się napił.
Zmartwienie o los Fiodora zastąpiło jednak zawód, że w ogóle przeżył. A gdyby udało mu się uniknąć karetki? Wejrzał na swojego dobermana, który położył się tuż obok jego głowy. Nie mógł go przecież zostawić samego.
Sam już nie wiedział co myśleć i jak się zachowywać. Przerażenie, zmartwienie i swego rodzaju zawód, że jednak udało mu się przeżyć spotkanie z prądem sprawiało, że był skonfundowany.
Powiedziałaś, że… pomoc… – urywał zdania, nie potrafiąc dobrze się wysłowić. Chciał powiedzieć, że sama wspomniała o tym, że pomoc była w drodze. Język jednak plątał się, a on nie wiedział na czym się skupić. Z jednej strony chciał krzyczeć z bólu, z drugiej nie chciał, żeby karetka przyjeżdżała.
Choć Buchinsky przyzwyczaił się do rozkazów, to nie zwykł słuchać tych wydawanych przez nieznajomych. A jednak, w tej specyficznej sytuacji, posłusznie dał sobie podłożyć zrolowaną kurtkę pod głowę i nie ruszał się z miejsca.
Raine – powtórzył, mając nadzieję, że uda mu się lepiej podziękować za udzieloną pomoc. Delikatnie się uśmiechnął, widząc że wyciąga w jego stronę rękę… ale że jego dłoń wciąż się trzęsła, poczuł się nieprzyjemnie. – L-Laurent – przedstawił się, wsłuchując się w możliwy sygnał karetki.
Miał wrażenie, że żołądek wykręcał mu się do góry nogami.
Czy ja?... – miał już zapytać czy nie dawał znaków życia, ale urwał, jak gdyby bojąc się możliwej odpowiedzi. – Nie chciałem wystraszyć.

Raine Barlowe
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
studentka mechatroniki — przyszły technik turbin
22 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Powracająca po kilku miesiącach do Lorne Bay studentka mechatroniki, która próbuje zacząć życie na nowo.
- Że pomoc - powtórzyła po nim, marszcząc brwi w zastanowieniu. Ciężko jej było się skupić na czymś konkretnym, myśli miała rozbiegane, a krótkie komunikaty rzucane przez mężczyznę stanowiły dla niej w tym momencie prawdziwą zagadkę, choć były tak proste w swoim przekazie. - Ah, pomoc, tak, pomoc już jedzie, nie wiem czemu jeszcze ich nie ma, dzwoniłam, tylko nie wiem jaki tu jest dokładnie adres, nie jestem z okolicy, powiedziałam, że przy drodze, ale ta droga jest kawałek dalej, więc nie wiem - potok słów miał chyba zagłuszyć chwilowo jej niepokój o zdrowie nieznajomego. Bała się, że im dłużej czekali, tym większa szkoda spotka jego organizm i zwyczajnie czuła się w tej całej sytuacji zagubiona, bezradna. Żałowała teraz, że nie przyjrzała się bardziej nazwom ulic, kierunkom, ale chciała tylko przejść się kawałek, zamówić ubera, wrócić do domu i wrócić spokojnie do domu, wcześniej niż reszta imprezowiczów, którzy również zmierzali w kierunku Lorne Bay, a jednak nic z tych rzeczy się nie wydarzyło.
- Tak, tak mam na imię - uśmiechnęła się łagodnie, ciesząc się, że pomimo nielogicznie składanych przez nią w zdania słów, udało mu się jednak to wyłapać i powtórzyć. To chyba dobrze świadczyło, taką miała nadzieję, jednocześnie przez myśl jej przeszło, żeby wyciągnąć dłoń z wystawionymi palcami i zapytać ile z nich widzi, ale i tu nie miała pewności, czy to tylko miejska legenda, że cokolwiek to daje. - A nazwisko? - dopytała od razu, żeby w razie kolejnej utraty przytomności móc przekazać jakieś sensowne informacje ratownikom, o ile w końcu przyjadą. Na moment zastygła, wsłuchując się w otaczające ich dźwięki, ale oprócz swojego przyspieszonego oddechu nie usłyszała nic, co mogłaby porównać do syren karetki.
- Czy co? Coś podać? Co mam zrobić? - drgnęła gwałtownie, jakby wyrwana z transu, chcąc za wszelką cenę pomóc mężczyźnie, bo powoli do niej docierało, że najprawdopodobniej uratowała mu życie. Najpierw odsuwając kabel i odcinając źródło rażącego prądu, a następnie wykonując masaż serca, który przy braku oddechu i wyczuwalnego przez nią pulsu mógł być jedynym rozwiązaniem.
Na kolejne jego słowa się roześmiała. Najpierw parsknęła krótkim śmiechem, który przerodził się szybko w coś zdecydowanie dłuższego. Nie było w nim śladu radości, może bardziej ujście emocji, które wraz z adrenaliną nagromadziły się w jej ciele przez ostatnie minuty, a z którymi nie wiedziałaby jak sobie poradzić. - Przepraszam - wymamrotała, kiedy udało się jej uspokoić i otarła spod oka pojedynczą łzę, zanim zdążyła spłynąć po jej policzku. - Przepraszam, ale to chyba najmniej ważne w tym momencie - dodała po chwili, bo dużo istotniejsze było życie mężczyzny, niż jej strach.

Laurent Buchinsky
raine barlowe
nata#9784
me, myself & I
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Kiwnął niepewnie głową, kiedy powtórzyła za nim słowa o pomocy. Nie miał pojęcia czy słowa zwyczajnie mu się przesłyszały… albo może po prostu zwariował? Czuł się niepewnie, nie z powodu obecności nieznajomej kobiety, ale dlatego, że zwyczajnie miał wrażenie jak gdyby wciąż był podłączony do prądu.
M-mogę sam – mruknął, nie mając pojęcia o czym tak właściwie mówił.
Ponownie spróbował się podnieść, ale szok sprawiał, że wszystko wokół niego zawirowało. Ostatecznie wrócił do pozycji leżącej. Tak było najbezpieczniej, a świat nie kręcił się jak oszalały. Miał ochotę zasnąć i zapomnieć wszystkim, ale na to nie pozwoliłaby mu ani piecząca noga, która coraz bardziej wdawała się we znaki, ani pies który dalej to lizał go po twarzy to szturchał go pyskiem. Zaciskał zęby, nie chcąc sprawiać kłopotu nieznajomej kobiecie.
Spoglądał na nią. W tym samym czasie próbował ukryć swój ból. Lepiej było, że rozmawiali. Cokolwiek, żeby tylko przetrwać tych zapewne kilkanaście minut (lub więcej) zanim miała zjawić się pomoc.
Nazwisko? – powtórzył za nią. – Bu-Buchinsky – odpowiedział. – B-u-c-h… –zaczął literować, ale nabrał powietrza, czując kolejną nieprzyjemną falę bólu w nodze, która sprawiła, że wygiął usta – …i-n-s-k-y. – W pierwszej chwili nie wiedział dlaczego pytała go właśnie o to, a później uznał, że pewnie było to zwyczajnie potrzebne. Choć był świadom, to wciąż nie rozumiał do końca tego, co się stało kiedy przeszedł przez niego prąd.
Jej kolejne pytanie sprawiło, że wytrzeszczył oczy, jak gdyby w geście, że nie miał pojęcia co mogła dla niego zrobić.
T-to ja powinienem o to zapytać – odpowiedział po chwili namysłu, wciąż czując się dłużnym kobiecie, że w ogóle zajęła się jego osobą. Właściwie dopiero teraz rozumiał jak zapewne musiała czuć się panna Clark, kiedy odnalazł ją na wyspie. Z tym, że Raine zupełnie nie znał, ani ona jego. Dziwne uczucie.
Tym bardziej się zdziwił kiedy na jego niedokończone pytanie o to czy technicznie na moment umarł kobieta się roześmiała. Wodził zdezorientowany po jej twarzy lodowato niebieskim oczyma… a potem sam zaczął się śmiać. Z tym, że krócej niż ona, bo ból w piersi natychmiast go powstrzymał.
Nic się nie stało – odpowiedział jej. – Mogłabyś… – zaczął, ale nie był pewien czy w ogóle wypadało o coś takiego pytać. – Wiem, że mnie nie znasz, ale czy mogłabyś… zająć się moim psem? – Wyrzucił z siebie w końcu. – Kiedy przyjadą…

Raine Barlowe
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
studentka mechatroniki — przyszły technik turbin
22 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Powracająca po kilku miesiącach do Lorne Bay studentka mechatroniki, która próbuje zacząć życie na nowo.
- Proszę leżeć i się nie ruszać - raz jeszcze przytrzymała jego ramię dłonią, żeby nie przychodziło mu do głowy kolejne podnoszenie się. Nie wiedziała czy to była odpowiednia pozycja dla osoby poparzonej prądem. Kojarzyła co się robiło z ludźmi, kiedy mdleli na przykład - tu wiedziała, że nogi do góry, ale nie wiedziała jak pomóc panu Laurentowi, leżenie jednak wydawało się jej najbezpieczniejsze, w końcu ludzie leżeli w szpitalnych łóżkach, a nie na przykład siedzieli. - Mhm, dobrze, rozumiem - mruknęła, chociaż już wiedziała, że przekręci je niedługo na cały milion sposobów. - Buchinsky - powtórzyła za nim, tak dla lepszego, albo jakiegokolwiek utrwalenia. Nazwisko nie było angielskie, a chociaż próbował je przeliterować, musiała przyznać, że nie była szczególnie na tym skupiona. Zawsze miała jednak jakąkolwiek wskazówkę, którą mogła przekazać ratownikom.
- Nie, nie, nie, proszę nic nie robić, proszę leżeć i proszę… o, proszę nie zasypiać, dobrze? - nie wiedziała co prawda z czym wiązało się zasypianie przy jakichkolwiek obrażeniach, ale była to kolejna rzecz, którą wyniosła z medycznych seriali i wolała ją powtórzyć, żeby mężczyzna nie stracił przytomności. Teraz przynajmniej miała pewność, że ma jakąkolwiek świadomość i nie musiała sprawdzać, czy oddycha, czy nie musi podejmować znów jakichś cięższych działań.
- Tak? - dopytała jakby na zachętę, prostując się w przyklęknięciu, bo sama przed chwilą zapytała czy mogłaby coś dla niego zrobić. - Tak, oczywiście - odparła bez chwili zastanowienia, spoglądając na psa, który jak na zawołanie odwzajemnił ten gest. - Ale co to właściwie znaczy? - zmarszczyła brwi, uświadamiając sobie, że pewnie nie będzie go mogła zapakować do karetki, czyli… będzie musiała zabrać ze sobą do domu. Nigdy nie miała żadnego czworonoga pod opieką, nawet nie była pewna jak trzeba się nim zająć i czy ten w ogóle będzie chętny do powrotu z dziewczyną.
Wątpliwości jednak przerwał odległy dźwięk syren alarmowych, tak się jej przynajmniej wydawało i przez chwilę nasłuchiwała, czy nie pomyliła tego z czymś innym. - O, chyba jadą! - zawołała entuzjastycznie i powoli się podniosła, wyglądając za linię drzew, żeby zobaczyć, czy widzi coś w oddali. - Jest tu strasznie ciemno, może pan na chwilę zostać sam? Podejdę bliżej ulicy. To tylko kawałek, tylko moment, zaraz będę - zapewniła, nie czekając na odpowiedź, bo bała się, że usłyszy sprzeciw i podbiegła w stronę drogi, próbując jakoś zaalarmować pogotowie, jeśli rzeczywiście tylko będzie obok przejeżdżało.

Laurent Buchinsky
raine barlowe
nata#9784
me, myself & I
ODPOWIEDZ