29 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Manager w Riley Hotel.
Uformowała życie na kłamstwie. Jest ono takie, o jakim marzyła. Ma pracę, ukochaną, dom, znajomych i poczucie bezpieczeństwa, które boi się stracić.
- Pepermint! Masz prywatny taniec w szóstce! – Gabriel żuł gumę niczym w amerykańskich filmach z szeroko rozdziawioną kwadratową szczęką. Mielił to coś bez smaku i udawał wielkiego pana, chociaż był tylko menagerem tego przybytku pilnującym, żeby każda dziewczyna robiła co do niej należało. Dbał też o to, żeby klienci nie pozwalali sobie na więcej niż zapłacili, ale najbardziej uwielbiał tę władzę, którą miał nad panienkami. – Jakiś problem?
- Jorge chciał mnie zobaczyć przed wyjazdem – oznajmiła stanowczo i spojrzała w kierunku schodów prowadzących do biura Jorge Péreza. Szef tego przybytku był nie tylko właścicielem jednego klubu, ale większości w tej okolicy, a także był mocno zaangażowany w przemyt, transport oraz zatrudnienie młodych, często niepełnoletnich, dziewcząt. To miejsce było jego domem. Głównym centrum dowodzenia. Tu nie przyjmowało się byle szumowin. Luksus bił po oczach a ceny w menu mówiły same za siebie. Nawet szyby, które wstawił na górze, dzielące go od ogromnego klubowego pomieszczenia, były kuloodporne.
- Piętnaście minut. Im więcej zarobisz tym bardziej twój tatko będzie zadowolony. – Zaśmiał się chrapliwie i klepnął ją w tyłek w ramach zachęty.
Pepermint pomyślała tylko, jakby ta ręka wyglądała, gdyby przycisnęła ją do gorącego pieca.
Nie kryjąc niechęci powędrowała korytarzem w stronę prywatnego pokoju z krzywo powieszonym numerem sześć. Nie czekając, nie pukając ani nie nabierając odwagi (bo tej miała aż za nadto) otworzyła drzwi i weszła przez nie kocim ruchem.
- Kojarzę cię – stwierdziła na widok kobiety, której obecność nie była zaskakująca, acz te rzadko bywały w klubach. Jeszcze rzadziej zamawiały prywatne tańce, ale darowanemu nie zaglądało się w zęby. – Siedziałaś przy scenie, gdy tańczyłam. – Całkiem niedawno. Dosłownie dziesięć minut temu fundowała gościom jeden ze swoich występów. Na ogół nie skupiała się na widowni, aż na moment nie odsuwała się od rury i nie wyginała na skraju sceny. To wtedy napotkała na to konkretne spojrzenie, które ją zaciekawiło; nic dziwnego, nieznajoma była jedyną kobietą siedzącą tak blisko (jak nie jedyną nietańczącą w klubie).
- Ja ci na imię, skarbie?
Nie czekała na żadne słowo. Jak weszła, tak powoli zaczęła się kołysać. Robiła to wręcz automatycznie, jakby ciało nigdy nie wykonywało innych ruchów prócz wolnego tańca, podczas którego małymi kroczkami zbliżyła się do kobiety. Tańczenie dla niej nie było problemem, acz o wiele łatwiej czytało się z reakcji mężczyzn. Tych znała. Ci gapili się na nią 24/7. Z kobietami było inaczej. Ta konkretna.. wydawała się bardziej tajemnicza od plam na pościeli w burdelu po drugiej stronie ulicy.
- Podoba ci się? – zapytała po paru ruchach i zgrabnie, wciąż w rytmie, kucnęła naprzeciwko nieznajomej. Złapała za jej kolana, rozchyliła i tak, jakby była z gumy, wygięła się do przodu i sunęła do góry stanikiem muskając spodnie, a potem górną część garderoby kobiety. Była jak wąż, aż w pełni wyprostowana odwróciła się tyłem do klientki, wypięła pośladki (nie za mocno) i powiodła nimi w dół dociskając do damskiego krocza.

Sameen Galanis
ambitny krab
-
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
18. + Outfit

Sameen nadal nie mogła przywyknąć do swojego nowego życia. Pierwszy raz od dwudziestu lat była… wolna. Gdyby tylko pamiętała cokolwiek ze swojego życia, tego które miała zanim została porwana, to wróciłaby do rodzinnego miasta, do rodzinnego kraju. Rzuciłaby się swojej matce (o ile ta jeszcze żyła) w ramiona szlochając ”Patrz mamo, przeżyłam”. Niestety ludzie, którzy ją uprowadzili zrobili wszystko, żeby Sam zapomniała o swoim poprzednim życiu. Łącznie z tym, że nie nazywała się Sameen Galanis. Oczywiście po tym jak już wymordowała wszystkich ludzi odpowiedzialnych za stworzenie szajki płatnych morderców, zabrała się za wytropienie każdego płatnego mordercy, którego kiedykolwiek wytrenowali. Nie mogła pozwolić na to, żeby ludzie tacy jak ona chodzili po tej planecie i mordowali ludzi. Nie mogła też dopuścić do tego, że ktokolwiek z nich wpadłby na pomysł, żeby tą pojebaną tradycję kontynuować. Także była ostatnią ze swojego „miotu”. Miała już rozpocząć normalne życie, kiedy dotarło do niej, że nie ma pojęcia czym jest normalne życie. Nie mogłaby wyjść po prostu do ludzi i udawać, że jej dotychczasowe życie było normalne.
Przez ostatnie kilka miesięcy podróżowała po świecie i po cichu, powoli pozbywała się wszystkich ludzi, którzy byli powiązani z handlem ludzkim ciałem. Celowała oczywiście w tych, którzy lubowali się w handlowaniu nieletnimi. Nazwisko Jorge Péreza zdradził jej członek ateńskiego gangu, który wierzył, że jak poda jej cenną informację to Sam oszczędzi jego życie. Mylił się, biedak. Sam oczywiście skorzystała z bezcennej wskazówki i ruszyła dalej w świat, żeby osobiście pozbyć się Jorge. Nie zrobiła jednak tego od razu. Przez następne kilka tygodni stała się bywalczynią najpopularniejszego lokalu Péreza. Zazwyczaj siedziała w cieniu i obserwowała wszystko z ukrycia, ale jednocześnie nie chciała być podejrzanie niezauważalną. Obserwowała ustawienie monitoringu klubu. Obserwowała dziewczyny i ochronę. Poznawała ich imiona, wiedziała kto się z kim trzyma, kto jest najcenniejszym pracownikiem, kto był popularny, który ochroniarz był największym skurwysynem. Obserwowała też każdego pracownika po godzinach. Chciała poznać ich życia, co robili w wolnym czasie, z kim się spotykali, co jedli. No i po takich obserwacjach Galanis połączyła kropki i szybko ogarnęła, że najbardziej wartościową dziewczyną jest Vivian. Ciężko jednak było jej rozgryź dziewczynę. Była pracownicą, z pewnością była dziewczyną, która została przehandlowana, ale jednocześnie sprawiała wrażenie osoby… zaangażowanej w to wszystko.
Tego wieczoru Sam chciała być zauważona. Usiadła z przodu, nie szczędziła napiwków, ba!, nawet wykupiła prywatny taniec z Vivian. Ktoś zaprowadził Sam do prywatnego pokoju z informacją, że dziewczyna niedługo się pojawi. Galanis rozsiadła się wygodnie na kanapie, tak, żeby ewentualnie miała dostęp do broni schowanej pod skórzaną kurtką. Była przygotowana na dwa scenariusze. Ten z bronią palną i ten z nożem. Nie była w stanie zaplanować tego jak rzeczywiście na wszystko zareaguje Vivian. Obecnie Sam siedziała na telefonie i sprawdzała monitoring, do którego udało jej się włamać. Kamery w pokojach prywatnych były tylko atrapami. Widać, że Jorge niespecjalnie przejmował się tym co się działo z dziewczynami kiedy za nie płacono.
-Mam nadzieję, że to nie jest zła rzecz. – Odparła i schowała telefon do kieszeni. –Zgadza się. – Przyznała. –Zahipnotyzowały mnie twoje ruchy. – Posłała jej lekki uśmiech i wyprostowała się i przybrała nieco bardziej elegancką pozę. Nie żeby chciała zaimponować dziewczynie, którą chciała zabić. W końcu Vivian współpracowała z Pérezem. Nawet dosyć blisko. –Dzisiaj możesz mnie nazywać Claudia. – Uśmiechnęła się. Równie dobrze mogła jej podać prawdziwe imię i nazwisko, ale z drugiej strony… po co?
Sameen obserwowała ruchy dziewczyny i zastanawiała się jak mężczyznom może się to podobać. Inaczej jakby robiła to dla ciebie prywatnie, w zaciszu domowym osoba, którą kochasz. Ale w takich warunkach? Człowiek płaci grube pieniądze tylko po to, żeby nieznajoma dziewczyna odpierdalała coś takiego. Czy ci mężczyźni są w ogóle świadomi tego, że te dziewczyny są do tego przymuszane?
-Ooo tak. Bardzo. – Odpowiedziała szeptem i posłała jej szeroki uśmiech. W momencie, w którym Vivian była tak blisko i była skierowana tyłem do Galanis, Sam sięgnęła po broń, chwyciła kobietę w pasie i przycisnęła do siebie. Lufę pistoletu przytknęła do kręgosłupa kobiety. Sam poczuła jak Vivian wzdryga się czując zimny metal broni. –Skoro już jesteśmy tak blisko to mogę ci powiedzieć co spodobałoby mi się bardziej. – Wyszeptała wprost do ucha kobiety. –Dlaczego dla niego pracujesz? – Zapytała dociskając mocniej broń do pleców kobiety. –Wiesz, że on cię nawet nie chroni? – Kiwnęła głową w stronę atrapy kamery. –Zaprowadzisz mnie do niego. Jeśli tego nie zrobisz to ta kula prędzej czy później wyląduje w twoim kręgosłupie. Nie umrzesz, ale mogę cię zapewnić, że to będzie twój ostatni taniec. – Na koniec uśmiechnęła się, bo dobrze wiedziała, że Vivian tak czy siak nie dożyje do jutrzejszego dnia.

Vivian Liberto
29 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Manager w Riley Hotel.
Uformowała życie na kłamstwie. Jest ono takie, o jakim marzyła. Ma pracę, ukochaną, dom, znajomych i poczucie bezpieczeństwa, które boi się stracić.
Broń. Znała jej dotyk i energię, której dodawała osobom ją trzymającym. Parę razy czuła lufę przy sobie. Widziała ciemne wnętrze zapowiadające koniec. Obserwowała, gdy ta była wycelowana w innych i jak ogromne szkody robiła. Patrzyła na to wszystko przed ukończeniem pełnoletności, chociaż w jej przypadku coś takiego nie istniało. Nie było granicy między tym co dozwolone a co nie. Przekroczyła ją zanim się zorientowała i również teraz nim mrugnęła, poczuła z tyłu zimny metal.
Świetnie, trafiła się jej zazdrosna żonka jednego z klientów.
Co innego miała pomyśleć? W pierwszej chwili właśnie to.
A jednak było coś odmiennego w zachowaniu Claudii. Nie była spanikowaną i wkurzoną zranioną kobietą. Ta pewność, z jaką trzymała ją w pasie i broń, która nawet nie drgnęła, dawała do myślenia.
- Co cię to kurwa obchodzi? – warknęła i pomimo wyczuwalnej z tyłu lufy, szarpnęła ciałem. Nie bała się kobiety. Nie była nimi. Nie była ludźmi, którzy ją tutaj trzymali. Ludźmi, którzy odebrali Elirze prawdzie imię i nadali jej pseudonim Pepermint. Nie była tymi, którzy zabrali jej resztki człowieczeństwa, dumy, bezpieczeństwa i komfortu. Nie była potworami, którzy przyczynili się do jej społecznego upadku, więc nie, to co teraz czuła to nie był strach. Co najwyżej bała się, że przez tę babę będzie miała kłopoty u szefa.
- Rzeczy da się wymienić – stwierdziła doskonale wiedząc, że nie była w pełni chroniona. Wiedziała też, że gdyby coś jej się stało, to Claudia czy ktokolwiek inny będzie miał problem, bo Jorge ją lubił i miał zaufanie. Rzeczy choć wymienne, to do niektórych miało się sentyment i Elira postarała się go zbudować z Perezem. A jednak wciąż miała się za rzecz. Za własność ludzi. Za aktywa. Za coś, co można wyrzucić.
Spojrzała w kierunku drzwi. Mogłaby się ku nim wyrwać i spróbować uciec, ale czy chciała? W jednej chwili poczuła, że to była jej szansa. Mogła się uwolnić. Wystarczył tylko jeden strzał i ta cała walka o własne życie się skończy. Miała dwadzieścia trzy lata a była piekielnie zmęczona. Wyniszczona i bez perspektywy na coś lepszego. Czemu miałaby nie skorzystać z tej jakże łaskawej propozycji?
- Nie zabijesz mnie, ale oni to zrobią. Może najpierw rzucą mnie do jakiejś dziury, żeby fetyszyści gwałcili kalekę, ale wreszcie umrę od odleżyn i zakrzepów, a w tej chwili, to całkiem dobra perspektywa dla kogoś, kto od ośmiu lat nie posiada tożsamości. – Była Pepermint, własnością Pereza. Nie miała dokumentów. Te odebrał Elirze lata temu. Nie była nawet obywatelką tego państwa. Gdyby uciekła, policja by ją zatrzymała, ale potem wyrzuciłaby na ulicę, bo przecież.. była nikim. Nie miała dokąd uciec i w tej chwili śmierć wydawała się jedyną drogą. - Posłuchaj Claudia, czy jakkolwiek się tam nazywasz. Daruj sobie. Nie warto tego robić. Nie uciekniesz a jeżeli ci się uda, to będą cię ścigać. Widziałam już takich jak ty. Wszyscy kończyli w piachu, więc cokolwiek Jorge ci zrobił – nie warto. Jesteś zbyt ładna, sądząc po tym jak tutaj weszłaś z bronią, również inteligentna. Nie marnuj życia tylko dlatego, bo.. sama nie wiem. Mąż cię zdradza? Siedzi w tym? Kupił jakąś panienkę na wyłączność? – zgadywała, chociaż wcale nie była taka głupia. Pokazała to mówiąc o zakrzepach lub odleżynach. Nie mogła o tym wiedzieć. Gdyby rzeczywiście tylko zajmowała się tańcem, nie posiadałaby takiej wiedzy. Większość dziewczyn nie umiała liczyć albo nawet nie znała języka, ale ona łapała w mig. Nauczyła się angielskiego i hiszpańskiego, a nawet jako tako podłapała akcent. Czytała też książki od Jorge, gdy ten spał u jej boku. Czasami zaglądała do jego komputera i przesiadywała przed nim całą noc, gdy wiedziała, że facet wypił tyle aby nagle się nie obudzić. Walczyła o siebie, ale zarazem tkwiła tu już osiem lat i powoli traciła nadzieję. – Nie chce mieć twojej krwi na rękach. – Innymi słowy była gotowa nie robić afery, o ile kobieta ją wypuści. Nawet jeśli „Claudia” w dalszym ciągu stanowiła zagrożenie, to co z tego? Czy to nie będzie miłe, gdy Jorge wreszcie umrze?
Dobre pytanie.
To trochę jak zapytać psa, czy nie będzie tęsknić za właścicielem. Jasne, że będzie. Tylko, że psy kochały wszystkich bezwarunkowo, zaś u ludzi miłość do swego oprawcy miała w terapii własne określenie – pieprzony Syndrom Sztokholmski.

Sameen Galanis
ambitny krab
-
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Zaśmiał się słysząc jej warknięcie. Była nawet pełna podziwu temu jak się szarpnęła. Sam znała to uczucie, niby dla kogoś pracujesz, nienawidzisz tego co robisz, nienawidzisz siebie, ale gdzieś nadal się w tobie tli jakaś głupia wola życia. No i ta głupia nadzieja, że może kiedyś w końcu będziesz wolna, że wszystko się zmieni. Ale nic się nigdy nie działo i nic się nie zmieniało. A już na pewno nie na twoją korzyść. No chyba, że w końcu męczyłaś się czekaniem i brałaś sprawy w swoje ręce. Tak jak zrobiła to Sameen.
-Po prostu to kurewsko interesujące, że robisz innym dziewczynom to co on zrobił tobie. – Odparła, było to przeciwieństwo wszystkiego co zrobiła Sam, więc zastanawiała się co kierowało Vivian. –Syndrom sztokholmski? Pieniądze są tak dobre, że przymykasz oko na niewolnictwo i wszystko co się tutaj odpierdala? – Wątpiła, żeby Vivian dostawała z czegoś takiego jakieś naprawdę dobre pieniądze. A nawet jeśli je dostawała to czy naprawdę miała okazję gdzieś je wydawać? Raczej nie spuszczali z niej wzroku i nie było mowy o żadnej ucieczce. Pieniądze, które zarabiała ostatecznie i tak trafiały do jej pracodawców.
-Oczywiście. Jestem pewna, że Perez przy przeglądaniu rachunków na koniec miesiąca pomyśli o tym, żeby wymienić kamerę, która jest ślepa na wszystko co dzieje się w tym pokoju. – Parsknęła rozbawiona niewiedzą Vivian. A może i nie niewiedzą. Może Viv była równie ślepa jak ta kamera. Wiedziała, ale po prostu nie chciała widzieć. No bo co ją interesowało to jak dziewczyny wchodzące do tego pokoju są traktowane przez klientów? Ważne, że Perez pławił się w luksusie, a Vivian… czerpała z tego chorą satysfakcję, która utrzymywała ją przy życiu i przy boku Pereza? Obserwowała ją jakiś czas, ale nie zauważyła nawet jednej chwili zawahania. Zupełnie jakby była pewna tego co robi.
Nachyliła się w stronę ucha Vivian. –Jak będziesz ze mną współpracować to ci pomogę. – Wyszeptała. Wolała nie mówić jaki rodzaj pomocy to będzie. Sama sobie jednak zaplanowała, że po prostu po wszystkim, zamiast zrobić z Vivian kalekę, po prostu ją zastrzeli. W końcu lepsza szybka i bezbolesna śmierć niż to co przed chwilą dziewczyna opisała. Sam osobiście wolałaby taką śmierć. Bóg jeden wie, że sama próbowała sobie strzelić w łeb, ale niekoniecznie jej wychodziło. Zaśmiała się cicho na słowa dziewczyny. –Widzisz, słońce, właśnie w tym problem, że nie widziałaś takich jak ja. – Odparła spokojnie, bo teraz, jak już zabiła wszystkich takich jak ona, mogła mieć pewność, że jest jedyna w swoim rodzaju. No i niewielu ludzi, którzy widzieli jej twarz, rzeczywiście jeszcze chodziło po tym świecie. –Nie planuję uciekać. Planuję tu zostać i zakończyć tą imprezę. Raz na zawsze. – Wyjaśniła nie wyjaśniając właściwie nic. –Uuu, widzę, że Perez rzeczywiście ci ufa, skoro jesteś tak zaznajomiona ze wszystkim co robi. – Trochę parsknęła, bo Sam absolutnie nei sprawiała wrażenia kogoś kto przejmowałby się zdradzającym mężem.
-Nie musisz się o to martwić. Nie stracę nawet kropli. – Syknęła, zdjęła rękę z brzucha Vivian i chwyciła ją za włosy. Zrzuciła z siebie i kopnęła w nogi tak, żeby dziewczyna teraz klęczała. Sam stanęła naprzeciwko niej, ponownie chwyciła ją za włosy i pociągnęła jej głowę w górę. Tak, żeby Viv na nią patrzyła. –Dam ci teraz dziesięć sekund. To dosyć długo. Przez ten czas zastanowisz się co ma dla ciebie większe znaczenie. Interesy Pereza czy twoje własne życie. – Wyjaśniła mówiąc spokojnym głosem. Powoli uniosła dłoń z pistoletem, odbezpieczyła ją i przystawiła lufę do czoła dziewczyny. Nawet nie mrugnęła, nie wyglądała na przejętą. Jedna egzekucją w tą czy drugą stronę nie robiła jej różnicy. –Będę liczyć po cichu, żeby ci nie przeszkadzać. – Uśmiechnęła się i wpatrywała się w Vivian.

Vivian Liberto
29 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Manager w Riley Hotel.
Uformowała życie na kłamstwie. Jest ono takie, o jakim marzyła. Ma pracę, ukochaną, dom, znajomych i poczucie bezpieczeństwa, które boi się stracić.
Wybacz za poślizg. Leniwy weekend.

Nie odpowiedziała na pytania Claudii. Uważała, że kobieta jej nie zrozumie i choć miała trochę racji w kwestii syndromu, to nie on pchał Vivian ku niektórym decyzjom. Osiem lat żyła jako czyjaś własność. Miała zrywy, kiedy chciała się uwolnić. Raz nawet zebrała wystarczającą ilość pieniędzy i miała świetny plan, jak zniknąć z oczu tych ludzi, ale w przypływie empatii oddała to wszystko innej, młodszej dziewczynie. Chwilami nie wierzyła w siebie, w wolność ani to, że mogłaby robić co innego. Wierzyła, że to miejsce było jedynym, do którego się nadawała i pasowała. Później miała ochotę uciec, ale nie miała jak.
I tak w kółko.
- Słyszę to od ośmiu lat i patrz, gdzie jestem – prychnęła słysząc propozycję pomocy. Miała zaledwie dwadzieścia trzy lata a już straciła nadzieję i zaufanie do ludzi, którzy wygadywali takie głupoty. Na początku dawała się na to złapać, ale teraz gardziła wszystkimi, którzy twierdzili, że byli w stanie jej pomóc. Poprawka; możliwości miało wiele osób, lecz brakowało im rzeczywistych chęci, bo ostatecznie wszyscy okazywali się takimi samymi świniami jak Perez, który powtarzał dokładnie to samo – współpracuj a ci pomogę.
Nie wierzyła Claudii, ale jednego mogła być pewna. Dzisiaj umrze.
Ta perspektywa była całkiem przyjemna.
Nie wierzyła w zakończenie tego wszystkiego. Siatka powiązań była zbyt rozległa a na miejscu Pereza pojawi się inny równie zły lub gorszy typ z pomysłem na rozwój branży, jakby to co do tej pory robiono nie było wystarczającym zaspokojeniem napaleńców i fetyszystów. Nie miała jednak czasu na wyrażenie swojej opinii. Wiedziała, że jej argumenty były w tej chwili marne. Sytuacja by się zmieniła, gdyby to ona trzymała broń, ale o tym mogła co najwyżej pomarzyć.
Warknęła, jęknęła i sapnęła padając na kolana. Zacisnęła wargi czując kolejne szarpnięcie za włosy i nie bała się spojrzeć prosto w oczy kobiety, której twarz zlała się ze wszystkimi tymi, którzy traktowali Pepermint w podobny sposób. Claudia była teraz każdą z tych osób.
Na wszystkich Elira była zła. Chciałaby aby poczuli to samo, co ona, ale przestała żyć marzeniami.
- Cokolwiek powiem i tak mnie zabijesz. – Bez znaczenia, jakiego dokona wyboru. Ten był tylko potencjalny i nierealny, bo wciąż nie wierzyła kobiecie, że ta jej pomoże. Takie bzdury niech sprzedaje komu innemu. – Prawda? – Nie musiała pytać, bo wystarczyło wejrzeć w głąb jasnych oczu nieznajomej, żeby to wiedzieć. – Pozwól mi patrzeć – dodała po sekundzie. – Chcę widzieć, jak zdycha. – Zimny metal zniknął sprzed jej twarzy i wreszcie swobodnie mogła opuścić głowę w dół. Oddychała powoli acz serce waliło szybko, jak ciuchcia goniąca drugi pociąg. Dokąd jechała? Donikąd. Poza tym miejscem niczego nie miała, dlatego perspektywa śmierci tuż po zabójstwie Pereza była coraz to bardziej zadowalająca.
Opadła pośladkami na stopy i oparła ręce przed sobą na podłodze.
- Jorge wyjeżdża. Przedtem chce mnie widzieć, może się trochę zabawić albo powie, że jadę z nim. – Wzruszyła ramionami, bo to nie miało znaczenia. – Od razu stąd idę na górę, ale nie od głównej sali. Tam by cię zobaczyli. – Przez cały czas patrzyła w podłogę, bo bała się, że gdy tylko uniesie wzrok to zmieni zdanie. Spojrzy na to miejsce, przypomni sobie gdzie była i szarpnie ją potrzeba obronienia Pereza. – Za dziesięć minut. Nie mogę wyjść stąd wcześniej. – Pięciominutowy taniec źle świadczył o dziewczynie. Mogło albo nie spodobać się klientowi albo ona go olała, czego w tym miejscu się nie tolerowało.

Sameen Galanis
ambitny krab
-
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
/ Teraz ja przepraszam, raz jeszcze. Po urlopie dopadła mnie choroba i się kurowałam!
-I od kogo takie propozycje słyszałaś? – Zapytała szczerze zaciekawiona. Gdyby kiedykolwiek ktoś podszedł do niej, kiedy była więziona i oferował pomoc to chwytałaby się każdej możliwej szansy. Nieważne czy przeżyłaby zawód po raz piąty, setny czy tysięczny. Chwytałaby się każdej możliwości, bo może, MOŻE za którymś razem pojawiłby się ktoś kto rzeczywiście niósłby realną pomoc. –Poza tym to nie ma znaczenia. – Odparła po chwili. –Jestem jedyną, która może cię rzeczywiście uratować. I zrobię to. Czy tego chcesz czy nie. Od ciebie tylko zależy jakzostaniesz uratowana. – Była w takiej sytuacji jak Vivian. Wiedziała, że ratunkiem jest ucieczka, wolność, nowy kraj, nowa tożsamość. Wiedziała też, że równie dobrze, wybawieniem i ratunkiem z takiego życia była śmierć. Dla Sameen było bez różnicy to jak skończy Vivian.
-To nie jest prawda. – Odpowiedziała i odjęła broń od czoła kobiety. Kucnęła przed nią. –Tak jak powiedziałam, wszystko zależy od ciebie. – Powiedziała całkiem spokojnie. –Pewnie słyszałaś to już od wielu osób. „Nie jestem taka jak wszyscy”, „mi się uda”. – Przewróciła oczami, bo i ona słyszała takie rzeczy. Przy każdej osobie, którą mordowała słyszała jak to każdy jest inny, jak się zmieni, jak ma lepszą ofertę. Nasłuchała się tych kłamstw. W żadne nie wierzyła. –Byłam kiedyś w tym samym miejscu co ty. Ofiara, więzień, niewolnik. Nazwij to jak chcesz. Chodzi mi o to, że jestem chodzącym przykładem tego, że naprawdę mogę ci pomóc. – Niespecjalnie jej zależało na tym, żeby Vivian jej uwierzyła. Być może jednak prawda na temat tego, że i Sam była kiedyś w tej samej sytuacji co ona, ocali jej życie. Warto było spróbować. Sam było obojętne to czy będzie musiała Vivian zabić czy nie. Na razie wszystko przemawiało za tym, żeby jednak ją zabić. W końcu współpracowała ze swoim oprawcą. Gdzieś tam jednak Galanis pragnęła zmiany, chciała być innym człowiekiem, więc toczyła wewnętrzną walkę. Chciała dać Vivian szansę.
Uśmiechnęła się słysząc prośbę dziewczyny. –No i to podoba mi się już bardziej. – Odpowiedziała szczerze zadowolona z takiego obrotu spraw. –Obiecuję, że zobaczysz jak zdycha. – Nie kłamała. Nie lubiła składać pustych obietnic.
Skinęła głową. Fakt, że dziewczyna podawała jej dodatkowe informacje, niepytana, oznaczało, że serio rozważa współpracę z Sam. Cieszyło ją to. –Okej. Jorge nigdzie dzisiaj nie wyjedzie. – Oznajmiła. Wiedziała, że jej misja zakończy się oczywiście powodzeniem. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. –W razie gdyby mnie zobaczyli… jestem gotowa. – Jej celem było mordowanie dosłownie każdego kto stanie jej na drodze. –Czy Jorge ma możliwość ewentualnej ucieczki ze swojego biura? Jakieś sekretne wyjście ewakuacyjne? – Wolała dopytać. Jeśli miał możliwość ucieczki to Sameen musiała postawić na to, żeby jednak pozostać niezauważoną. Pracowała w pojedynkę i nie miała nikogo kto mógłby obstawić klub na zewnątrz.
-Okej. Niech będzie. Czy poza Jorge jest ktoś z nim w jego gabinecie? Jakaś osobista ochrona? Czy moim zmartwieniem są tylko ci kręcący się po klubie? – Chciała mieć pewność, że jej obserwacje są zgodne z informacjami z wewnątrz, które może jej dostarczyć dziewczyna. Galanis jeszcze przez chwilę obserwowała jak ta siedzi, trzęsie się i patrzy w podłogę. Wyciągnęła w jej stronę rękę, żeby pomóc jej wstać. –Nie jestem twoim wrogiem jeśli będziesz ze mną współpracować. – Powiedziała czekając na decyzję Vivian.

Vivian Liberto
ODPOWIEDZ