Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Opierając się o drewniane ogrodzenie spoglądali jak pięciolatka biega po łące z jagniętami, które urodziły się tego lata. Co chwilę podsuwała im pod pyszczek świeżą trawę i ze śmiechem biegła dalej. Marianne na zmianę zerkała na szczęśliwą córkę i na byłego partnera, który stał dosłownie na wyciągnięcie ręki. Dzieliło ich tak niewiele a zarazem tak wiele. W pewnym momencie dziewczynka potknęła się i upadła na trawę a Jerry od razu odepchnął się od belki gotowy polecieć w jej stronę. Od razu położyła dłoń na jego ramieniu, odczekała aż mała wstanie i otrzepie kolana i pobiegnie dalej. Uśmiechnęła się w jego kierunku obserwując jak Jerry oddycha głęboko i ponownie opiera się o ogrodzenie. Mari zawsze panikowała nieco mniej, dziecko musiało nauczyć się na własnych błędach a kilka niegroźnych zadrapań jeszcze nikomu nie zaszkodziły.
- Właściwie to chciałam o czymś z Tobą porozmawiać, ale musisz dać mi powiedzieć wszystko do końca, ok? – zaczęła nieco niepewnie, bo już od jakiegoś czasu zbierała się w sobie by opowiedzieć byłemu partnerowi wszystko, co siedziało jej na sercu. Niby sam ją do tego zachęcał, przy każdej możliwej okazji namawiał by pomyślała o sobie, więc dlaczego bała się przyznać, że właśnie to zrobiła? Odpowiedź była prosta; wiedziała, że może go to zranić i spowodować jeszcze większą przepaść pomiędzy nimi. Jednak musiała znaleźć w sobie odwagę, bo jeśli nie powie mu tego sama na pewno zrobi to ktoś inny. Plotki w tym mieście rozchodziły się przerażająco szybko. – Nie pytaj skąd wiem. Po prostu wiem, że farma ostatnio nie przynosi odpowiednich zysków i jest ciężko. Nie rozumiem dlaczego mi o tym nie powiedziałeś, wiesz dobrze, że zrobiłabym wszystko by pomóc. – trochę krążyła z tym wszystkim, ale to była jedna z charakterystycznych cech Marianne. Nigdy nie mówiła zwięźle i wprost, zawsze towarzyszyło temu długie wprowadzenie i wiele wyjaśnień. Zwłaszcza gdy poruszała trudne dla niej tematy.
- Myślę o powrocie do pracy na etacie. Zbyt długo zajmowałam się nie do końca przynoszącymi zyski zajęciami i czas podjąć się czegoś bardziej odpowiedzialnego. Chce wrócić do weterynarii i jednocześnie chcę pomóc Twoim dziadkom. Wiem, że nie wezmą ode mnie żadnych pieniędzy, więc mam nadzieję, że mi pomożesz. Chce się dołożyć – jej spojrzenie, ton głosu i postawa była tak pewna siebie, że lepiej by Jerry nie próbował nawet z nią dyskutować. Jeśli Mari się na coś uprze to nikt jej nie powstrzyma. Tylko niestety to była ta łatwiejsza część rozmowy, więc biorąc głębszy oddech oparła się bokiem o drewnianą belkę. Spoglądała na mężczyznę i czuła się jakby wszystkie słowa wyleciały z jej głowy. – Skorzystałam z Twojej rady i postanowiłam pomyśleć o sobie. Umówiłam się na randkę… Z Alem… - i zapadła cisza – Było miło. Zaproponował mi wyjazd na weekend do Sydney i zamierzam przyjąć jego zaproszenie.


Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Spojrzał w stronę Marianne, gdy padły słowa o “wysłuchiwaniu do końca”. Skinął niepewnie głową obiecując, że będzie milczeć. Z trudem powstrzymywał się, żeby nie przerwać tego wywodu o dokładaniu się do farmy i powrocie do zawodu, ale wytrzymał.
I wtedy padło zdanie o randce z Alem.
Serce zatrzymało się i nie było w stanie poruszyć się więcej ani razu. Jermaine miał wrażenie, że od momentu rozkurczu do kolejnego skurczu minęło przynajmniej kilka lat, w trakcie których świat wywrócił się do góry nogami. W rzeczywistości minęła zaledwie sekunda, w której Lyons zacisnął mocniej dłonie na ogrodzeniu. Zrobiło mu się gorąco, aby chwilę później odczuć lodowaty dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa.
Co miał jej powiedzieć? Że poczuł się zdradzony, chociaż nie miał do tego żadnego prawa? Że chciałby, żeby to z nim pojechała do Sydney, ale chociażby do Brisbane? Żeby pojechała z nim, kiedy on wróci na studia od lutego? O czym w ogóle chciał jej dzisiaj powiedzieć - to znaczy o jego wyjeździe, nie jej. Ale to nie było ważne. Stracił zainteresowanie studiami, choć po pierwszej wiadomości od Aleca był bardzo podekscytowany.
Teraz natomiast był w szoku. Chyba niczego innego się nie spodziewała? Mimo pierwszego zmieszania uśmiechnął się blado starając się głębszym oddechem uspokoić mocno bijące serce przy każdym uderzeniu odczuwające kłujący dyskomfort. Alec był dobrym człowiekiem. U jego boku Marianne na pewno będzie szczęśliwa i niczego jej nie zabraknie, tego mógł być pewien. Powinien się cieszyć, że trafiło właśnie na niego.
Dlaczego więc serce - nie tak dawno poskładane jako tako w całość - ponownie rozrywało mu się na strzępy kawałek po kawałku?
- Huhmm… Gratuluję? - nie wiedział, co ma jej na to odpowiedzieć. Szumiało mu w uszach, zakręciło się w głowie i w głębi ducha cieszył się, że mógł oprzeć się o ogrodzenie. - To znaczy cieszę się, że wreszcie o siebie zadbałaś… - brzmiało to całkiem szczerze i starał się włożyć w tych kilka słów cały swój entuzjazm, ale nie wyszło. No i oczywiście nie utrzymywał z nią kontaktu wzrokowego. Z oczu jak nic wyczytałaby wszystko to, co działo się w jego duszy, a on po to usunął się z jej życia, aby mogła ułożyć je sobie lepiej. I właśnie to robiła. Brawo, dziewczyno!
Dzięki temu wyznaniu Jerry podjął inną decyzję. Ciągle wahał się odnośnie powrotu na studia. Po rozmowie z panem Carnegie miał kilka dni na zastanowienie się, ale już nie musiał. Zresztą, ten wyjazd był po to, żeby się z niej wyleczyć. Na tym etapie będzie przebiegał pod postacią ucieczki przed widokiem szczęśliwie zakochanych Marianne i Aleca. Aleca.
Kurwa mać. Nie mógł nie zadać sobie w duszy pytania, czy wtedy, gdy przyszedł po pomoc do Carnegie, byli już przed czy po randce. Czy Alec wiedział, że załatwiając Jerry’emu wyjazd, pozbywa się go z życia Marianne przynajmniej na kilka tygodni i świadomie nie zająknął się ani słowem, żeby nie odwieźć go od tego pomysłu. Nie chciał jednak znać odpowiedzi na to pytanie. Nie i koniec. Wolał żyć w nieświadomości niż przyznawać się do kolejnego niepowodzenia i własnej naiwności.
- Dołożenie się do farmy nie będzie potrzebne. Zamierzam oddać ją w dzierżawę - rzucił lakonicznie skupiając wzrok na biegającej niedaleko Lily i zacisnął usta w wąską linię sugerując, że nie ma więcej nic do powiedzenia. To było do niego niepodobne. Zwykle miał mnóstwo do powiedzenia. Opowiadał ze szczegółami, entuzjazmował się, wyrażał każdą emocję całym sobą. Tym razem powściągnął ekspresję. To było coś pomiędzy udawaniem radości, a oddaniem trapiącego go bólu i rozczarowania.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Pierwszy raz w życiu Marianne nie wiedziała co w takiej sytuacji powiedzieć. Żadne słowa, żadne wyjaśnienia nie polepszyłyby jego samopoczucia. A najgorsze było to, że całkowicie go rozumiała, bo gdyby sytuacja była odwrotna ona czułaby się tak samo zraniona. Jeszcze do niedawna nie wyobrażała sobie, że mogłaby się związać z kimś innym i jak głupia przez ponad rok czekała aż Jerry zrobi jakiś krok w jej stronę. Nie chciała innego mężczyzny, ale to czekanie było tak wykańczające, że w pewnym momencie się po prostu poddała. Przestała czekać i ruszyła do przodu, chociaż nie było to łatwe. Ani dla niej ani dla niego.
Czego się właściwie spodziewała? Że Jerry będzie cieszył się z tego, że posłuchała jego rad i będzie pałał szczerą radością? Nawet w najlepszym scenariuszu nie było na to szans, więc milczenie z jego strony było pewnego rodzaju wybawieniem. I chociaż z każdą kolejną sekundą miała ochotę wyciągnąć rękę i ułożyć ją na jego ramieniu, nie miała prawa tego zrobić. Sam fakt, że nie patrzył jej w oczy a mięśnie jego pleców napinały się z każdym oddechem sprawiał, że musiała zaakceptować jego granice. Sama spojrzała w stronę beztrosko bawiącej się dziewczynki, kompletnie nie skupiając się na słowach, które wypowiedział później.
Dzierżawa?
Nigdy wcześniej nie wspominał, że chciałby zrezygnować z prowadzenia farmy. Nawet w najcięższych czasach nawet przez myśl mu nie przeszło by razem z dziadkami oddać to w czyjeś ręce, więc wbiła w niego zaskoczona spojrzenie czekając na jakieś wyjaśnienia. Wyjaśnienia, które nie nastąpiły a Jerry wciąż nie patrzył nawet w jej kierunku.
- Kłopoty farmy są aż tak duże czy po prostu masz wszystkiego już dość? – zapytała wprost, bez żadnego owijania w bawełnę i możliwości wykręcenia się od odpowiedzi. Wiedziała, że życie na wsi nigdy nie było jego marzeniem. Został tutaj dla niej a krótkie wakacje i pomoc dziadkom pewnego lata zamieniły się w dość długi czas, w którym Lorne Bay stało się jego domem. Ale czy na pewno to był jego dom? Któreś z nich musiało się poświęcić, bo Mari nie wyobrażała sobie życia w mieście… Wzdychając ciężko cały czas patrzyła na byłego partnera i w końcu dotknęła jego ramienia by i ten na nią spojrzał. – Czego mi nie mówisz, Jemi?

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Docenił, że Marianne nie naciskała, nie zadała pytania “naprawdę?” albo “wszystko w porządku?”. Nie umiałby odpowiedzieć na żadne z nich. Teoretycznie powinno być w porządku. Odtrącił ją, a ona miała święte prawo zrobić to, na co miała ochotę, do czego sam ją zachęcał. Tej myśli się trzymał. Dlatego cisza między nimi była zbawienna, choć wyczuwał jej baczne spojrzenie mrowieniem skóry na plecach i karku, jednak nie dawał się sprowokować. Kilka głębszych oddechów i po pierwszym chaosie ułożył sobie w głowie całą sytuację.
Po uspokojeniu myśli poczuł ulgę. Ich więź bez obecności osoby trzeciej nigdy nie miała okazji na dobre się rozerwać. Byli oddzielnie, a jednak w pewnym sensie razem. To nie była zdrowa relacja dla żadnego z nich. Teraz oboje będą mieli szansę się z niej wyleczyć. Przekonywał sam siebie, że tak będzie lepiej i przez chwilę w to uwierzył. Zresztą, dla niej niewątpliwie będzie lepiej, a on sobie jakoś poradzi. Zawsze sobie radził.
Zebrał się do kupy i w końcu odważył się odwrócić głowę w jej stronę, choć wzrok ulokował bardziej ponad jej ramieniem. - Nie, nic z tych rzeczy - powiedział już swobodniej, nawet uśmiechnął się lekko dla rozładowania napięcia i rzucił jej tylko przelotne spojrzenie, żeby się nie martwiła. - To rozwiązanie tymczasowe. Mam nadzieję. - Widząc jej zdezorientowaną i zmartwioną minę odwrócił się bardziej bokiem w jej kierunku. - Hej, naprawdę to nic poważnego! - zaśmiał się nawet cichutko i dotknął lekko jej dłoni. - We wrześniu wyjeżdżam na staż na wykopaliska, jak wszystko pójdzie dobrze, od lutego chciałbym wrócić na studia. Stąd ta dzierżawa. Ale nie martw się, budynki mieszkalne zostaną wyłączone z umowy - zapewnił uśmiechając się pokrzepiająco, jakby - o ironio! - to ona potrzebowała pocieszenia, a nie on. Ale dalej - zamierzał być silny. Musiał być, w końcu miał dla kogo. Jakby potwierdzając te myśli odszukał wzrokiem córkę i pomachał jej energicznie, na co pięciolatka odpowiedziała tym samym. - Zajmę się Lily… - zaproponował nagle pokazując, że mimo przekształcenia jej relacji z Alekiem w coś ponad przyjaźń, ciągle będzie ją wspierał i nie zamierza na stałe wycofywać się z jej życia, przynajmniej dopóki łączyła ich córka. - Wiesz, jak pojedziesz… pojedziecie - poprawił się szybko siląc się na ton niewzruszony tą wiadomością - do Sydney. Chyba, że chcesz zabrać ją ze sobą? - w sumie to też mogło się zdarzyć. Tym chyba wbiłaby mu jeszcze większy nóż w plecy, bo Jerry doskonale wiedział, że Lily uwielbiałą Aleca. Gdyby jeszcze oprócz Marianne stracił córkę na rzecz nowego partnera jej matki… Nie, o tym wolał nawet nie myśleć.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Czy właśnie tak czuł się Jermaine jeszcze kilka minut temu? Jakby najbliższa osoba wbiła nóż prosto w serce? Jeśli tak to było do kitu. Z niedowierzaniem spoglądała na mężczyznę, który z takim spokojem oświadczył jej, że od jakiegoś czasu planuje tak ogromne zmiany w swoim życiu. I co najgorsze, nie uwzględniał ani jej ani ich córki w tym wszystkim. Przez ostatnie tygodnie słowem się nie zająknął, że jest gotowy porzucić życie na wsi, życie na farmie i wrócić na studia. Wróć! Studia nie byłyby takim złym rozwiązaniem, bo sama dojeżdżała na zajęcia z domu, ale wyjazd na wykopaliska? Poczuła jakby Jerry właśnie złapał jej serce i brutalnie wyrwał je z jej klatki piersiowej by rozdeptać je o ziemię.
Nie umiała wydusić z siebie ani słowa, więc odwróciła się w stronę córki by nie powiedzieć czegoś, czego będzie żałować. Nie była już nastolatką, która pod wpływem chwili mogła mówić wszystko. Jej słowa niosły za sobą konsekwencje i jako dorosła i odpowiedzialna kobieta musiała zważać na to co chce powiedzieć. Jerry jednak szybko zmienił temat, który niestety też nie należał do tych przyjemnych.
- Naprawdę mógłbyś? Chciałam Cię o to prosić a jeśli byłbyś zajęty to miałam w planach porozmawiać z rodzicami. Ostatecznie Alec musiałby pojechać sam – córka wciąż była dla niej priorytetem i to się nigdy nie zmieni. Niezależnie, z kim chodziła albo nie chodziła na randki. Dlatego odwróciła się w stronę mężczyzny i uśmiechnęła się delikatnie. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że ktoś mógłby go zastąpić. Nikt, nawet jej najlepszy przyjaciel nie będzie miał z Lily tak silnej więzi jak Jemi. – Alec musi podjechać na jakiś czas do domu jego rodziców. Ma zabrać kilka rzeczy, więc zaproponował bym pojechała z nim. Więc jeśli miałeś inne plany to naprawdę nie będzie to problemem, jeśli odmówię – nie chciała tego robić, ale rozumiała, że każdy może mieć już inny pomysł na spędzenie weekendu. Nie chciała kolejny raz obarczać byłego partnera tak wyczerpującym zadaniem. W końcu ostatnio nie było ich kilka dni i teraz to ona powinna dać mu trochę odetchnąć.
- A więc wracasz na studia? To wielka sprawa – kolejny raz uśmiechnęła się delikatnie, bo nawet nie zdawała sobie sprawy, że jest to dla niego takie ważne. Nie wspominał o chęci powrotu do archeologii. Wręcz była pewna, że takie życie, które wybrał dla siebie kilka lat temu w zupełności mu odpowiada… Nie chciała jednak zachowywać się egoistycznie, nie mogła go zatrzymać, nie po raz kolejny. – Na długo wyjedziesz? – i chociaż próbowała zachować neutralny ton głosu to kompletnie jej się to nie udało. Było w tym zbyt wiele emocji jak na kogoś, kto próbuje ruszyć dalej z kimś innym. Na samą myśl o tym, że nie będzie mogła zadzwonić do niego z nawet najmniejszą drobnostką, że nie będą codziennie się mijać sprawiało, że już zaczynała za tym tęsknić.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Och, a on spodziewał się gratulacji. Oczekiwał bardziej entuzjastycznej reakcji. Uśmiechu, poklepania po ramieniu, że Marianne cieszy się, że on także zadbał o siebie i zapragnął spełnić swoje marzenia. Zamiast tego odpowiedziało mu odwrócenie głowy i cisza. Był lekko mówiąc zdezorientowany. I nieco rozczarowany, co wyraził zdumionym uniesieniem brwi ku górze, które zaraz zmarszczyły się nie rozumiejąc. Tęsknił za czasami, kiedy oboje cieszyli się wspólnymi planami i popychali się wzajemnie do realizacji marzeń. A teraz… teraz każde z nich żyło własnym życiem i to drugie - mimo wewnętrznych rozterek - nie mogło zrobić niczego, żeby nawzajem się powstrzymać. To już nie były ich wspólne problemy. Przynajmniej w teorii.
- Mari, Lily jest tak samo twoją córką, jak i moją. Ty opiekujesz się nią zdecydowaną większość czasu, więc tak, mógłbym zająć się swoim - zaakcentował to słowo dając jej do zrozumienia, aby nie zapominała, że na niego też spadają rodzicielskie obowiązki - dzieckiem przez jeden weekend - powiedział poważnie. Wypychał ją na ten wyjazd celowo, jednocześnie czując, że oszukuje sam siebie, gdy walczyły z nim dwa oblicza: jedno marzące o tym, aby zatrzymać ją przy sobie, drugie pragnące dla niej wszystkiego, co najlepsze. Wszystkiego, czego nie mogła doświadczyć przy nim. - Jedź, jedź i baw się dobrze, zasługujesz na to - pokiwał głową i próbował uśmiechnąć się przekonująco, ale znów wyszedł mu na ustach krzywy grymas, więc spuścił głowę na dół udając, że strzepuję ziemię z buta. - Dawno nie byłaś poza Lorne - bo nie było mnie stać, żeby cię zabrać, złośliwy chochlik podpowiedział mu tę myśl, przez którą jeszcze bardziej zakłuło go serce - należy ci się trochę rozrywki. - Tak, u boku Aleca niczego jej nie zabraknie. To na pewno. Poza tym - jakie mógłbym mieć inne plany?, pomyślał uśmiechając się pod nosem autoironicznie, bo kto jak kto, ale Marianne Harding doskonale wiedziała, jak wyglądało jego życie.
- Chciałbym, ale to za wcześnie wyrokować. W trakcie wyjazdu rozmawiałem z rektorem uniwersytetu w Brisbane. Powiedział, że jak zrobię staż w terenie, zdam egzamin komisyjny i otrzymam rekomendacje, będę mógł wrócić na piąty semestr - podrapał się po włosach tuż nad karkiem i poprawił odruchowo kaszkiet. - Nie chciałem ci mówić wcześniej, bo miałem problem z załatwieniem stażu i wszystko stało pod znakiem zapytania. Ale dzięki pomocy Aleca - w tym miejscu spojrzał kątem oka na nią sondując reakcję na wspomnienie Carnegie - i jego ojca udało się znaleźć dwa wykopaliska, które przyjmą mnie od września. Niedaleko Adelaide. Albo Perth - wyrzucił na jednym oddechu, bo obie miejscowości znajdowały się przynajmniej kilka godzin lotu stąd. - Na razie razie na cztery tygodnie - odpowiedział dość niepewnie, bo ciągle nie wyobrażał sobie zostawić ich na taki okres, a przecież jak zacznie studia, będzie w Lorne jeszcze rzadziej! - Jeśli nic się po drodze nie wydarzy - a znając moje szczęście może - i zdam egzamin komisyjny, zacząłbym na stałe od lutego. Akurat w tym czasie Lily pójdzie do szkoły. Jak znajdzie sobie koleżanki w klasie, nie będzie miała czasu tęsknić za ojcem - próbował rozładować atmosferę żartem. Nieskutecznie.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Zrozumiała rzuconą pomiędzy wierszami aluzję, ale nie miała sił po raz kolejny upewniać go w przekonaniu, że jest najlepszym ojcem i ani na chwilę nikt nie szuka za niego zastępstwa. Raz za razem dostrzegała jak Jerry posiada niską samoocenę. Robił to od samego początku. Wątpił w siebie, w swoją wartość, w swoje zalety. Kiedyś myślała, że miłość, jaką go darzyła przyćmi te wszystkie kompleksy, ale jak widać wszystkie starania poszły na marne. Nawet Mari nie potrafiła wybić mu tego z głowy a o terapii już raz rozmawiali. Nie mogła naciskać go bardziej. Jednak na samą myśl, że przeszło mu to przez głowę pękało jej serce. Czy naprawdę uroił sobie w tej swojej pustej głowie, że Alec miał zająć jego miejsce?
- Nie powiedziałeś mi nic wcześniej… - miał ku temu tyle okazji. Nie chciała wierzyć, że przed wyjazdem do Brisbane nie myślał o tym na poważnie. Ani razu nawet nie wspomniał o takim pomyśle, więc nic dziwnego, że tak bardzo była zaskoczona. Dopiero po chwili zorientowała się, że jej zachowanie może być odebrane przez niego zbyt dosłownie. Zawsze cieszyła się z jego sukcesów… Zawsze. – Jestem dumna z Ciebie, wiesz? Dajesz cudowny przykład Lily, że nigdy nie można rezygnować z marzeń – mimo wcześniejszych wątpliwości ponownie położyła swoją dłoń na jego ramieniu, który delikatnie ścisnęła. Obdarowała też go delikatnym uśmiechem, chociaż w głębi chciało jej się płakać. Oboje bardzo się pogubili i nie wiadomo kiedy ich drogi zaczęły się od siebie oddalać. Marianne już sama nie wiedziała co ją uszczęśliwia. Co miała zrobić by znów obudzić się rano i nie czuć tej wszechobecnej presji? Tęskniła za beztroską, za śmiechem o poranku, za śniadaniami w łóżku i bitwami na poduszki. Drobne rzeczy a pozostawały w jej pamięci na dłużej niż jakiekolwiek wycieczki i wyjazdy.
- Cztery tygodnie… - powtórzyła cichym szeptem nie mogąc uwierzyć, że naprawdę bierze to pod uwagę. Cztery tygodnie. Miesiąć. Trzydzieści dni. Odkąd go poznała nie spędzili osobno tak dużo czasu a nawet po rozstaniu widywali się przynajmniej dwa razy dziennie, gdy przyprowadzali bądź odprowadzali Lily. Więc może… Więc może tak naprawdę nigdy się nie rozstali? Czy tak właśnie człowiek czuł się fatalnie podczas kończenia jakiejś relacji?
W pewnym momencie podbiegła do nich pięciolatka, trzymając w dłoniach bukiet świeżo zerwanych stokrotek. Patrząc na swoich rodziców bez namysłu podzieliła bukiet na dwie części i wręczyła każdemu z nich po garści kwiatków by po chwili ze śmiechem ruszyć w stronę zwierząt. Tak trudno było jej się przyzwyczaić do myśli o jego wyjeździe, że nie pomyślała co będzie czuła ich córka nie widząc ojca przez tak długi czas. – Pojedziemy z Tobą – wypaliła bez namysłu, kolejny raz przerywając dzielącą ich ciszę. Chyba sama była zaskoczona swoimi słowami, bo nagle odwróciła się w jego stronę i spojrzała wprost w jego oczy. Chyba pierwszy raz podczas tej rozmowy byli w stanie utrzymać kontakt wzrokowy przez więcej niż dwie sekundy. – Lily będzie cholernie nieszczęśliwa, bo będzie za Tobą tęsknić. Ty będziesz cholernie nieszczęśliwy, bo będziesz tęsknił za nią. Spędźmy te cztery tygodnie razem. Ty zdobędziesz staż w terenie i rekomendacje, Lil nacieszy się ostatnimi wolnymi tygodniami przed rozpoczęciem swojej edukacji a ja… - tutaj się chwilę zastanowiła – A ja przygotuję się do powrotu do zawodu.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Och, Minns, przecież cię znam, pomyślał uśmiechając się z wyrozumiałością i w ostatniej chwili powstrzymał się, aby nie pogłaskać jej wierzchem dłoni po policzku. - Martwiłabyś się na zapas. To nie było nic pewnego, a gdyby nie wypaliło, trudniej byłoby mi przełknąć gorycz porażki. - Wzruszył ramionami, bo ciągle nie miał pewności, czy się uda, ale teraz już nie mógł ukrywać tego dłużej. Musiał podjąć ryzyko.
Gdy dotknęła jego ramienia i uśmiechnęła się w ten swój sposób, serce Jermaine'a drgnęło boleśnie rozproszone przez podbiegającą Lily. Uśmiechnął się przyjmując stokrotki i włożył je sobie starannie do kieszonki na wysokości klatki piersiowej. Będzie za tym cholernie tęsknił, ale to tylko cztery tygodnie. Tyle wytrzyma.
I wtedy go zamurowało. Prawie jęknął żałośnie, gdy Mari zaproponowała wyjazd z nim. Nie wierzył w to. To było nierealne. Uciekał tam przed nią, do cholery!, nie mogła jechać za nim! A z drugiej strony… chciała pojechać za nim? To zmieniało wszystko! I nic jednocześnie. Chaos w głowie i w sercu wezbrał na nowo, a Jermaine musiał stłumić go w zarodku, zanim pozwoli sobie na snucie przyszłości z nią w roli głównej. Och, nie ekscytuj się tak, robi to dla Lily, tak chochlik w głowie gasił jego entuzjazm. Podziałało.
- Marianne… - zaczął ostrożnie, bo chociaż cholernie doceniał jej decyzję, wiedział, że było to niemożliwe do zrealizowania z wielu względów. Musiał dobrze dobierać słowa, żeby nie zranić jej uczuć odmową, a to było trudniejsze, niż sobie wyobrażał. Zanim jednak zdążył wyłożyć argumenty przeciw, kobieta zaskoczyła go czymś innym. - Chcesz wrócić do zawodu? - Przez chwilę zapomniał o kwestii własnego wyjazdu. Lata temu poświęciła karierę dla wychowywania dziecka i chociaż Jerry wtedy ją wspierał, nie rozumiał tej decyzji, bo wiedział, ile znaczy dla niej weterynaria. A dziś obojgu zachciało się wrócić do dawno porzuconych marzeń. I kiedy to zrobili? W momencie, gdy byli oddzielnie. Czyżby słusznym był wniosek, że nawzajem podcinali sobie skrzydła, skoro zdecydowali się na podobne kroki właśnie na tym etapie życia, kiedy ich związek już jakiś czas - przynajmniej teoretycznie - nie istniał? O ironio, najwyraźniej naprawdę działali na siebie toksycznie. - To wspaniała wiadomość! - tutaj jego entuzjazm był szczery, bo wiedział, jak Mari kocha zwierzęta. - I to właśnie powód, dla którego nie możecie ze mną jechać! - wrócił do tematu, który sprowokował te rozmyślania i położył z determinacją dłoń na jej przedramieniu. - Marianne, wiesz, że to szaleństwo, zastanów się tylko. Wykopaliska to pustynia. Lily po kilku dniach w Brisbane tęskniła za farmą, taka zmiana środowiska źle by na nią wpłynęła, zwłaszcza, że te cztery tygodnie miną naprawdę szybko! Będę do niej dzwonił codziennie, przynajmniej jeden raz! A ty… - i tak nie jedziesz tam dla mnie, więc dlaczego masz się męczyć? - Nie mam serca skazywać cię na banicję daleko od domu i bliskich, których kochasz. No i lepiej przygotujesz się tutaj, blisko zwierząt, które cię potrzebują. - Nie mówiąc o tym, że ze skromnego stypendium stażysty nie utrzymałby ich trójki w obcym mieście na poziomie, na jaki obie zasługiwały. - Alec na pewno pomoże ci w tym lepiej niż pustkowie na południu czy zachodzie kraju - o dziwo, nie przemawiała przez niego zazdrość ani złośliwość, a czysty pragmatyzm. Na pewno wiedziała, że to Jerry ma rację. Dlaczego więc - skoro spotykała się z Carnegie - mieszała mu w głowie takimi propozycjami pozwalając myśleć, że nie robi tego tylko dla Lily, ale także dla siebie, bo ciągle potrzebuje go w swoim życiu?

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Zmierzyła go ostrym spojrzeniem, ale w głębi serca wiedziała, że ma rację. Zawsze się martwiła. O wszystko i wszystkich. Nie mogła też mieć do niego żalu za ukrywanie takich wiadomości, bo Jeremaine nie miał żadnego obowiązku informowania jej o sprawach, które nie dotyczyły ich córki. Tylko dlaczego tak spontanicznie i kompletnie bez przemyślenia rzuciła swoją propozycją? Brzmiała ona bardzo prosto: pojedziemy z Tobą. Nie trzeba było się tam doszukiwać dwuznaczności czy ukrytych zamiarów. Marianne po prostu nie wyobrażała sobie jakby miało wyglądać teraz jej życie jeśli jego nie będzie w pobliżu. Wiedziała też jak Jerry i Lily bardzo się kochają i jak wygodne dla nich obojga jest mieszkać tak blisko. Pięciolatka wiele razy mówiła wprost jak to cudownie, że może przebiec wielkie pole i już jest u swojego taty. I na odwrót. Dzieliło ich kilkaset metrów i jeśli coś się działo mogli na siebie liczyć. Teraz miało dzielić ich kilka godzin samolotem? To ją przerażało i wiedziała, że nie chodzi tylko o córkę.
- Nie wiem czy mi się uda… - wzruszyła ramionami bagatelizując jak ważny jest to dla niej krok do spełnienia jednego z największych marzeń. Myślała o tym dużo. Zwłaszcza teraz, gdy Alec zaproponował jej pracę w swojej klinice. Mogła jednak zaczekać ten jeden miesiąc, w końcu sam podkreślał, że to TYLKO cztery tygodnie i minie szybko. Z każdym jego słowem musiała się jednak zgodzić i tylko spoglądała na trzymane w dłoniach kwiatki i kiwnęła potwierdzająco głową. Tylko, że ona naprawdę chciała jechać. Taka zmiana byłaby łatwiejsza do zaakceptowania niż wykreślenie jego ze swojego życia na taki długi okres czasu.
Czy do mnie też będziesz dzwonił?
- Nie wiem jak jej o tym powiemy. Może tym lepiej byście spędzili ten weekend razem, będziesz mógł jej wszystko wyjaśnić, pokazać na mapie że wcale tak daleko nie będziesz… Na pewno zrozumie i sama będzie do Ciebie dzwonić. A kto wie? Może doczekasz się takich samych cudownych wiadomości na skrzynce pocztowej? – tym razem jej uśmiech był bardziej szczery i ciepły, dokładnie taki, do jakich przywykł do tej pory. Gdy mała Lily spędzała kilka dni poza domem zostawiała jej codziennie przeurocze wiadomości głosowe i do tej pory, gdy Mari miała gorszy nastrój potrafiła je sobie odtworzyć i od razu jakoś tak podnosiły ją na duchu. – Czy będziemy Cię mogły, chociaż odwiedzić w jakiś weekend?My. Razem Tak dużo nowych informacji miała do przetrawienia a nawet nie wiedziała, kiedy dokładnie Jerry ma zamiar wyjechać. Kolejny raz jednak powstrzymała lawinę pytań, bo musiała wpierać go w realizowaniu marzeń tak jak on za każdym razem wspierał ją.
- Będziemy za Tobą tęsknić, Jemi - spojrzała wprost w jego oczy - Obie będziemy tęsknić - wciąż nie zachowywali się jak ludzie, którzy zakończyli swój związek ponad rok temu. Marianne wiedziała, że zachowuje się nie do końca uczciwie zarówno wobec niego jak i Ala, z którym umówiła się zeszłego wieczora na randkę. Nie potrafiła jednak się w tym wszystkim odnaleźć a za każdym razem jak Jerry był obok i patrzał na nią tym przenikliwym wzrokiem miękły jej kolana. Dokładnie tak samo jak sześć lat temu, gdy pierwszy raz spotkali się na tej farmie. - Pamiętasz jeszcze te czasy gdy próbowałeś mnie przepędzić szpadlem? Chyba w końcu Ci się udało i nareszcie się ode mnie uwolnisz - niby jej ton miał brzmieć żartobliwie, ale kryła się w tym jakaś tęsknota i smutek. Długo walczyli by ruszyć dalej, ale czy na pewno byli na to gotowi? - Będziesz na siebie uważał, prawda? Obiecaj mi to. - każdy jej gest, spojrzenie, uśmiech, troska... Nie brzmiało to jak na kogoś kto zapomniał i wyleczył się ze wszystkich uczuć.


Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jermaine wiedział doskonale, że jej się uda i był o to spokojny. Trochę żałował, że zebrało się to w jednym czasie, mógłby ją wspierać w momentach zwątpienia, jak było to na studiach. Szybko jednak przypominał sobie, że teraz od wspierania będzie miała kogoś innego i entuzjazm opadał.
- Biorę na siebie przekazanie jej tej wiadomości. Coś wymyślę, żeby nie bała się, że tata do niej nie wróci - zapewnił z przekonaniem. Pomysł Marianne był bardzo dobry w swojej prostocie i w gruncie rzeczy mógł się sprawdzić, toteż Jerry pokiwał głową z uśmiechem przypominając sobie te chwile w Brisbane, kiedy brała od niego telefon, zamykała się w pokoju i prowadziła długie monologi z ważeniami do mamy. Dziś był jakiś dzień zaskoczeń za zaskoczeniem? Tej propozycji odwiedzin także się nie spodziewał. Ba, nie przyszło mu do głowy, że w ogóle chciałaby! Rozpromienił się jeszcze bardziej, patrząc na nią z niedowierzaniem. - Jeśli będzie taka możliwość, to pewnie! Będzie mi bardzo miło - uśmiechnął się szeroko, za szeroko. Nie powinien się tak ekscytować tym pomysłem, a jednak już w głowie pojawiło mu się kilka scenariuszy, co mogliby we trójkę zwiedzić w Adelaide czy Perth. A gdy powiedziała, że będzie tęsknić… Czy jego serce mogło to wytrzymać? Rozrywało się, zasklepiało, rozrywało, zasklepiało. Powinien się uśmiechnąć i nie skomentować? A może podziękować? Docenić? Zwilżył wargi językiem zastanawiając się, co zrobić.
Och, pieprzyć to.
Jeden krok, ledwie mrugnięcie powiek, a Jerry już przytulał do siebie kobietę, która będzie za nim tęsknić. Może nie powinien tego robić, ale cholera, przeżyli ze sobą tyle wspaniałych lat, mieli cudowną córkę, nie mogli całe życie unikać swojego dotyku, okazywania czułości czy wzruszenia! - Ja też będę tęsknił - powiedział cicho czując, że jej włosy przy oddychaniu delikatnie łaskoczą jego wargi. Gdyby mu teraz powiedziała, żeby nigdzie nie wyjeżdżał, rzuciłby wszystko i został. Oczywiście nie powie mu tego, przecież zaczęła układać sobie życie z Alekiem. Ale gdyby takie słowa padły…
Nie padły; nie przeciągał tej chwili wzruszenia. Wyswobadzając Marianne z uścisku pacnął ją lekko ręką po ramieniu z udawaną złością, choć i on uśmiechnął się na tamto wspomnienie. - Mari! - zgromił ją wzrokiem, wcale nie ostrym czy przyganiającym, raczej rozweselonym, gdy przypomniał sobie samego siebie w bojowym nastawieniu nastającego na nią w ogrodzie dziadków. - Nie pleć bzdur! - A jednak zrobiło mu się nieco przykro, że tak pomyślała, mimo iż w pewnym sensie to była prawda. - Wrócę ani się obejrzysz! Jeśli uda się zorganizować wam jakiś weekend na przylot, to tym bardziej minie szybciej! - Po co on to robił? Po co zapewniał tak żarliwie o swoim powrocie? I czy w ogóle ich przyjazd był dobrym pomysłem? Przez kilka dni w Brisbane się nie wyleczył, czy dwa tygodnie wystarczą? Zresztą, jak miał o tym myśleć, kiedy znów miękło mu serce od tej troski w głosie Marianne? - To będzie mniej niebezpieczna praca niż ta na farmie czy w stolarni, zdajesz sobie z tego sprawę? - zagaił żartobliwie starając się uspokoić jej obawy. Umniejszyć zagrożenie, którego tak naprawdę nie było. Pod wpływem jej spojrzenia odpuścił i uniósł dwa palce do góry w geście obietnicy. - Obiecuję! A przed wyjazdem zadbam o wszystko dookoła domu, żebyście miały spokój przez ten czas. Przywiozę w końcu tę huśtawkę i łóżko, obiecuję skręcić obie rzeczy do końca przyszłego tygodnia! - zapewnił energicznie, bo przez jej tęsknotę i troskę przez chwilę poczuł się dla niej bardzo ważny, jak za czasów sprzed rozstania. - I poproszę Brandona albo Roberta, żeby czasem do was zajrzeli… - kontynuował coraz wolniej z każdym słowem i chciał coś jeszcze dodać, ale przypomniał sobie, że Mari już tego nie potrzebuje, bo ktoś inny o nią zadba i zmarkotniał nieco wycofując się z propozycji. - No. W każdym razie ty też masz meldować, że wszystko u was w porządku. I Mari… - dodał już poważnie. - Gdyby - odpukać! - coś się działo, to musisz mi obiecać, że nie będziesz niczego przede mną ukrywać, żebym mógł spokojnie skończyć staż, tylko od razu mi o tym powiesz, okej? - teraz on wwiercił w nią uważne spojrzenie, bo wiedział, że mogła chcieć go przed tym ochronić. Kiedyś nie musiałby zadawać tego pytania, bo ufał, że zrobi to bez zastanowienia, ale po rozstaniu ich relacja uległa znaczącej zmianie i szczerze powiedziawszy teraz nie był pewien, czy Mari równie otwarcie mówiła mu o swoich problemach, co wcześniej. Oczywiście nie musiała. Zresztą. On także tego nie robił, ale gdyby coś ważnego przed nim ukryła… to absurdalne, ale wtedy poczułby się bardziej wykluczony z jej życia niż poprzez wyjazd czy konieczność dzielenia się z nią (sic!) z Alekiem.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Nie powinna tego robić a jednak na jego odpowiedź czekała z takim zdenerwowaniem, że gdyby odmówił chyba pękłoby jej serce. Już sama nie wiedziała ile robi dla dobra córki a ile dla siebie. To było nie uczciwe zarówno wobec Jerrego jak i Aleca. Tylko, że będąc obok niego wszystko, co sobie ułożyła w głowie nagle znikało i jak zwykle dawała się porwać chwili. To samo było, gdy w jednej sekundzie ją do siebie przygarnął i zamknął szczelnie w swoich ramionach. Zwykły gest. Gest, który można było otrzymać zarówno od rodziny jak i przyjaciół. Ale czy w ich przypadku na pewno było to zwykle przytulenie dwojga bliskich sobie osób? Marianne momentalnie przymknęła oczy opierając czoło na jego klatce piersiowej. Poczuła się jakby te ostatnie dwa lata w ogóle nie miały miejsca. Nie podzieliły ich kłótnie o pierdoły, nie oddalili się od siebie na tyle by podjąć decyzję o rozstaniu. Nic nie miało miejsca a wręcz wszystko wydawało jej się takie znajome! Ciepło bijące z jego ciała, zapach wody po goleniu, którą kupiła mu na ostatnie święta i te silne ramiona otaczające jej kruche ciało.
Ale po tym, co było pozostanie jej tylko wspomnienie. Tak samo jak po tych kilkunastu sekundach, gdy po prostu stali wtuleni w siebie. Nie potrzebowali nic mówić, cisza była wystarczająca. Czy chciała go zatrzymać? Oczywiście! Ale kim by było gdyby dla swoich egoistycznych pobudek powstrzymała go od spełniania marzeń? Wystarczająco się dla niej poświęcił przez ostatnie lata i nie mogła wymagać by zrezygnował i z tego wyjazdu. Miała zamiar go wspierać, więc gdy odsunęli się od siebie a na jego twarzy zagościł w końcu uśmiech wiedziała, że wszystko się jakoś ułoży. Jakby nie patrząc to tylko dwa tygodnie, potem spędzą razem weekend a potem znów zostaną dwa tygodnie. Ani się obejrzą a wszystko wróci do normy.
- Nie martw się tym wszystkim, damy sobie przecież radę – uśmiechnęła się ciepło w jego kierunku i odruchowo miała ochotę wyciągnąć dłoń i pogładzić go czule po policzku. Zawsze tak robiła by uspokoić jego nerwy i gdy za dużo się martwił. W ostatniej chwili jednak schowała obie dłonie do tylnych kieszeni spodni i zerknęła w stronę bawiącej się na polanie córki. – Twoi dziadkowie mieszkają tak blisko, będę do nich codziennie zaglądać i upewnię się, że wszystko mają pod kontrolą. W weekendy będę robić im większe zakupy, więc naprawdę o nic się nie martw. Teraz jest czas byś pomyślał o sobie – kolejny raz zerknęła w jego kierunku, bo naprawdę nie chciała by będąc na wyjeździe swojego życia zamartwiał się ciągle o swoich bliskich, o farmę, o dom, o dziadków. Taką samą radę niedawno Jeremaine wystosował w stronę Mari. By pomyślała w końcu o sobie. Cieszyła się, że sam skorzystał z tych mądrości, bo to był odpowiedni czas by nieco zmienić swoje życie. Oboje zaczynali nowe kariery i trudno było ukryć jak cholernie była z nich dumna.
- Hej Jemi – w końcu przegrała walkę sama ze sobą i położyła swoją dłoń na dłoni mężczyzny, gdy tak opierał się o drewniany płot. – Obiecuję, i mówię to całkowicie poważnie i bez ściemniania, niczego przed Tobą nie będę ukrywać. Nie będę Cię martwić pozdzieranymi kolanami Lily albo cieknącą uszczelką w kranie, ale jeśli coś by się działo to zadzwonię. – jeszcze nigdy, nawet po ich rozstaniu nie zdarzyła się sytuacja, gdy Mari chciałaby przed nim coś ukryć. Zresztą nigdy nie była osobą pełną sekretów, nie lubiła tajemnic a kłamanie przychodziło jej tak trudno, że od razu było widać co się dzieje. Zresztą nie przewidywała by coś mogło się przez te kilka tygodni wydarzyć, więc powinien spać spokojnie. Dlatego z uśmiechem spoglądała na niego a gdy zorientowała się, że wciąż trzyma jego dłoń cofnęła ją i zaczesała kosmyk włosów za ucho. Jak zwykle Jermaine Lyons mieszał jej w głowie!
- Jestem tak bardzo z Ciebie dumna. Nawet nie umiem tego ubrać w słowa. – kompletnie zbagatelizowała swój pomysł z powrotem do weterynarii gdyż jego sukcesy były dla niej znacznie ważniejsze.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Oczywiście, że dadzą sobie radę! Zawsze dawały, co nie zmieniało faktu, że Jermaine potrzebował trzymać rękę na pulsie i roztaczać nad nimi parasol ochronny. Robił to bez ustanku przez ostatnie sześć lat, odłożenie go na bok nie było wcale takie proste, gdy miało się na uwadze różne zdarzenia, które mogły pójść nie tak. Na farmie ich nigdy nie brakowało! A jeśli jej łagodny uśmiech miał go uspokoić, to uzyskał odwrotny efekt! Owszem, Marianne w swojej delikatności była silną kobietą, ale gdyby coś się stało i nie byłaby w stanie poradzić sobie z tym sama, on byłby po drugiej stronie kontynentu, kilka godzin lotu od niej…
Daj spokój! Mari jest dorosłą kobietą!, przywracał do porządku sam siebie, żeby nie psuć sobie nastroju, ale piskliwy głosik z tyłu głowy podpowiadał: I już cię nie potrzebuje!, czego nie dało się tak łatwo zignorować. Całe szczęście, że Marianne odwróciła jego uwagę swoją troską o dziadków, która podziałała jak miód na jego serce.
- Hannah z Brandonem są na miejscu. Może i nie będą doglądać farmy, ale już ja ich zmobilizuję, żeby odciążyli trochę dziadków w codziennych obowiązkach - rzucił lekko, nieświadomie kopiując jej gest: również włożył ręce do tylnych kieszeni i zakołysał się na stopach najpierw w przód stając na palcach, później w tył, żeby oprzeć się plecami o ogrodzenie. Odruchowo położył na nim szeroko rozpostarte ramiona, tym razem stając tyłem do pasących się owiec i biegającej wokół nich Lily, a patrzył na dom i ogród, w którym mieszkał jeszcze przed dwoma laty. Myślenie o sobie było trudne po latach myślenia o nich - Mari, córce, dziadkach, farmie. Nie wspominając już o tym, że tym wyjazdem myślał bardziej o niej, a konkretniej o tym, aby uwolniła się od jego sprzecznych zachowań, w których najpierw ją odpychał, a później prowokował do przekroczenia po raz kolejny granicy, której przekraczać nie powinni. Czy to było myślenie o sobie? Kwestia interpretacji, dlatego uśmiechnął się tylko kącikami ust, nie komentując nijak jej słów, bo jak nic wyczułaby od niego fałsz.
Gdy położyła dłoń na jego dłoni, wzdłuż całej ręki przeszedł go elektryzujący dreszcz, od którego przyspieszyło mu serce. Wmawiał sobie, że nie może tak reagować, bo przecież to był niewinny dotyk, a sam wcześniej bardziej bezpośrednio ją przytulił. Ale ciało trudniej było oszukać niż umysł i duszę. Na chwilę zawiesił wzrok na ich połączonych dłoniach, żeby przenieść go ostatecznie na jej skupioną twarz. Bijąca z niej szczerość go uspokoiła. Odpowiedział jej uśmiechem i pojedynczym skinieniem głową. Chłód na dłoni oznajmił mu, że Mari zabrała swoją, czemu towarzyszyło delikatne ukłucie rozczarowania, rozmyte przez jej kolejne słowa. To zabawne, jak dokładnie wyczuwała, kiedy co powiedzieć, żeby poprawić mu humor!
- Chociaż ty jedna! - zaśmiał się cicho odruchowo gładząc kciukiem miejsce na skórze, na którym jeszcze niedawno spoczywała jej dłoń. - Ojciec powiedział “twoje życie, rób co uważasz”, a matka wzruszyła sceptycznie ramionami sugerując, że “w tym wieku to bez sensu, szczególnie, że i tak wrócisz na tę swoją farmę, więc po co ci to, Jermaine?” - robiąc zeza przedrzeźniał ton Georgii, odwzorowując go niemal jeden do jednego do momentu, w którym to mówiła, a swoje imię w pełnej formie to już w ogóle wypiszczał nosowym głosem pełnym dezaprobaty. - Nawet jak mnie nie przyjmą na studia, to przynajmniej przypomnę sobie, jakie to uczucie być inteligentem… - zaśmiał się unosząc wzniośle palec wskazujący do góry. Jak zwykle pajacował w momentach, kiedy czuł się zupełnie inaczej niż mówił. - Ja też jestem w ciebie dumny, Marianne, bo wiem, że kochasz swój zawód i cieszę się, że wreszcie zdecydowałaś się do powrotu do niego - dodał nieco poważniejąc, ale dalej w wesołym tonie. - Jak wrócę, koniecznie będziemy musieli uczcić nasze małe sukcesy - odepchnął się dłońmi od ogrodzenia i przeszedł między górną a dolną belką, aby znaleźć się po drugiej stronie. - A w ogóle widziałaś gdzieś naszą córkę? - zaczął mówić głośniej udając, że nie dostrzega Lily pośród owiec. - Chyba zamieniła się w jagnię, bo same owce i barany dookoła! - Mała słysząc to udała rozwścieczonego barana, przykładając złożone w piąstki dłonie do czoła, pochyliła się i ruszyła szturmem z “wierzchnięciem” nogi na ojca. Jerry w pierwszej chwili udawał przerażenie, a gdy dziewczynka znalazła się wystarczająco blisko, złapał ją ze śmiechem za przegub i podniósł do góry, żeby nosem połaskotać ją po brzuchu. Dziewczynka zaśmiała się radośnie, a odstawiona na ziemię pociągnęła ojca za w kierunku mamy, którą także złapała za dłoń, aby razem wrócić do domu na dopełnienie wieczornych rytuałów przed snem.

/zt Marianne Harding
lisowa
A.
ODPOWIEDZ