Strażak — Lorne Bay Fire Station
30 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak. Księgowa dla znajomych. Wolontariusz w schronisku. Dwa lata temu zbyt zabawowa - dzisiaj przeciwnie.
  • #1
Normalni ludzie pewnie lubią spędzać dzień wolny w domu i odpocząć. Ale nie Blake. Czasem co prawda było to wymagane - zwłaszcza przez jej pracę - ale ona po prostu wiedziała, że coś robić musi. Ciężko jej było usiedzieć samej w domu. I nie, nie dlatego, że miała nadmiar energii - ona nie z tych. Po prostu wtedy za dużo myśli napływało. Myśli, które lubiły wędrować nie w tą stronę co powinny. Wciąż uważała to dla siebie za zbyt niebezpieczne, więc wynajdowała sobie wszelakie zajęcia. Dzisiaj przykładowo tak się złożyło, że dzień wolny przypadał na dzień festynu. Pomyślała więc, że zaprosi brata i chociaż trochę razem pobędą. Zawsze to lepiej urządzić sobie "spacerek" po atrakcjach nie będąc w samotności. No i Autumn miała dzisiaj zmianę to jej nie mogłaby próbować nawet wyciągnąć. Poza tym było to też podyktowane myślą o Judy... która uwielbiała takie wydarzenia. Kiedy myślała o tym przed wyjściem to momentalnie nastawienie jej się pogorszyło i musiała wziąć kilka głębszych wdechów na ponowne przemyślenia. Nie mniej... Benjamin nie odmówił. Może za bardzo się przejmowała? Jak na nią to byłaby norma w zasadzie. Była pewna, iż siostra chciałaby aby rodzeństwo celebrowało wszelakie festyny wspólnie - a przynajmniej raz na jakiś czas bo oboje mieli odpowiedzialną pracę, która nie zawsze na to pozwalała.
- Nie byłam w zeszłym roku, więc się nie naśmiewaj jak będę się dziwić czymkolwiek - uprzedziła Bena kiedy zbliżali się na miejsce. Prawdę mówiąc to jak sięga pamięcią to nawet rzadko celebrowała takie miasteczkowe święta. W szkole była zbyt nauką zajęta, potem... jeszcze więcej nauki przypadło, a po śmierci Judith swojego zachowania wolałaby nie pamiętać. Ech, cóż... przynajmniej będzie miała co opowiadać na następnym meetingu, a nie tylko praca-dom-zajęcia.
- Nie chciałeś wziąć udziału w tej całej zabawie z nagrodami? - zapytała kiedy dotarli na miejsce. W sam skarb zawsze powątpiewała. Ogólnie jak w większość słyszanych legend, ale nagrody ufundowane przez organizatorów to co innego. Wcześniej do głowy jej nie przyszło nawet aby udział w tym wziąć jednak jakby trafić coś wartościowego to zawsze mogło się to dołożyć do otwarcia przez Bena własnej kancelarii. Wiedziała, że bycie swoim szefem takie tanie nie jest. A zazwyczaj nie z początku. Potem to już różnie bywa.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
— jedenaście —


Świat nie wstrzymał oddechu, nie wybuchły pożary, nie nadeszły tornada i tak właściwie nie stało się nic, co potwierdzić mogłoby grozę wczorajszego dnia. Ciepłe powietrze leniwie napływało do Lorne, miasto przystrajało się w stroje sprzed epoki, a ludzie coraz tłumniej gromadzili się na ulicach. Wszystko biegło więc tym samym rytmem, niezachwianym, monotonnym. Różnica między latami poprzednimi, a obecnym rokiem polegała na tym, że Benjamin po raz pierwszy był bezrobotny. I to z powodu własnej głupoty, niemalże na własne życzenie, co nie dziwiło go przecież ani trochę. Był do tego przygotowany, oczywiście. Kiedy więc właśnie wczorajszego ranka sprawa stała się oficjalna, a on stracił nie tylko wszystkich klientów, ale i musiał zabrać z kancelarii swoje rzeczy, nie panikował ani trochę. To znaczy, pozornie. Teoretycznie wierzył w to, że razem z Gwen otworzą wkrótce własną firmę i że ten okres, kiedy raczyć się będzie ciszą, potrwa niedługo; fakt był jednak taki, że Ben nigdy, przenigdy bez pracy nie był. A w związku z tym nie wiedział, jak ma wieść tę innym przekazać, a szczególnie Mari. Jednak nie to przerażało go najmocniej, a ta przeklęta cisza, nagły brak obowiązków i konieczność ciągłego przesiadywania w mieszkaniu, którego nienawidził. Kiedy padła więc propozycja wspólnego wybrania się na festyn, zgodził się bez typowego dla siebie narzekania — wszystko było lepsze, niż tkwienie w nicości.
Nie słuchał jej. Było to oczywiście haniebne, ale nie słuchał, bo myślami był daleko stąd, skupiając się to na nowej kancelarii, to na Mari, to Walterze. Bo ten festyn... Nie lubił ich nawet wtedy, gdy żyła Judy, która zawsze zmuszała go do uczestniczenia w tejże maskaradzie, a on nie potrafił wówczas odmawiać jej tylko dlatego, że nie wiedział, który z tych wypadów będzie ich ostatnim. — Co? — spytał więc, gdy siostra skierowała do niego kolejne już słowa, których zrozumiał tylko fragment. — Po co mi nagrody, które mogę sobie kupić — mruknął tylko, wzdychając, ze znużeniem obserwując rozstawione na festynie stragany. — Poza tą imprezą dla dzieci dzieje się tu w sumie coś ciekawego? — spytał niepewnie, uznając, że powinien był wcześniej to przemyśleć. On sam na jakimkolwiek festynie był pięć lat temu, gdy Judy cieszyła się jeszcze względną sprawnością. I mówiąc szczerze nie przypominał sobie, by coś szczególnego przykuło wówczas jego uwagę — preferował jednak inne rozrywki, niż integrowanie się z mieszkańcami Lorne Bay.

Blake Hargrove
Strażak — Lorne Bay Fire Station
30 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak. Księgowa dla znajomych. Wolontariusz w schronisku. Dwa lata temu zbyt zabawowa - dzisiaj przeciwnie.
Wiedziała, że brat miał zamiar otworzyć własną kancelarię - i kibicowała temu bardzo - ale pojęcia nie miała, że od dnia wczorajszego już nie pracował. A kto lepiej wie jak człowiek bardzo chce mieć zajęcie niż osoba uzależniona, która robi wszystko byleby o tym nie myśleć? Stąd jej wszelakie zajęcia poza pracą. Samo wyjście na festyn też miało w tym swój udział. Oczywiście pierwsze skrzypce brała tęsknota za siostrą, ale z drugiej strony to zawsze zajęcie i wyrwanie się z domu, gdzie myśli cię nawiedzają. W dodatku dzisiaj musiała się bardziej postarać. Zawsze bliżej było jej charakterem do Bena niż Judy, więc i nie tryskała takim entuzjazmem. Czuła się przez to nieco winna, więc tym bardziej chciała... co? Coś udowodnić? Po prostu się postarać być... chyba nawet nie miała na to słowa. Żywa? To też miało swego rodzaju konsekwencje bo od ponad roku obawiała się bawić, więc lepiej było tego do zabaw nie zaliczać. Może tak będzie bezpieczniej. No, ale miała spróbować. Dla brata.
- Dobrze się czujesz? Bujasz w obłokach - zapytała widząc jak Benjamin dopiero po chwili ogarnął słowa, które wcześniej wypowiedziała. No ba, że pomyślała, iż jednak to wyjście to nie był dobry pomysł. Być może faktycznie za wiele mu się przypominało i nie potrafił siostrze odmówić? Aczkolwiek raczej nie miewał z tym problemu normalnie. - Mniemam, że dla samej zabawy lub chęci rywalizacji, której w tym konkretnym przypadku nie masz - nie żeby ona miała zaraz konkurować w czymś. Czysty fakt, którym sama sobie odpowiedziała, dlaczegóż to Ben nie chce nagród. No, ale nie ma się co łamać. - Cóż... Jest sporo straganów. Można coś komuś ładnego sprezentować. Nie mówię o jakichś wielkich prezentach, ale takie... no, raczej urocze i z gatunku, że się o kimś pamięta - no jasne, że spojrzała na brata z niewinnym uśmiechem ewidentnie mając kogoś konkretnego na myśli. Walter to pewnie teraz kichał strasznie. - Będzie inscenizacja bitwy na morzu, więc może ciekawie być. Poza tym parada, w której każdy udział może wziąć - ale nie oni bo powątpiewała aby któreś z nich chciało. - Można też zwiedzić zabytkowy statek - przybrała zastanawiający wyraz twarzy, myśląc co takiego jeszcze można by tutaj interesującego zobaczyć. - Wieczorem będzie potańcówka, ale wątpię byśmy zostali tak długo - wzruszyła lekko ramionami bo jak widać nie miała zamiaru ich tutaj zamęczać. Właściwie tańce też jakoś jej się nie uśmiechały. Ale żeby nie było, iż się nie interesowała niczym to na moment zatrzymała się przy jakimś straganie z paciorkami i innymi błyskotkami. Tylko dlatego, że zawieszki z muszelek były ładne.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Błądząc wśród rozstawionych zewsząd dekoracji, straganów i ludzi z pirackimi kapeluszami chwiejnie trzymającymi się ich głów, mimowolnie wracał wspomnieniami do wydarzeń sprzed lat. Jakby z innego życia, bo sama Judy jawiła się mu jako ktoś obcy już, nieznany. Jakim cudem namawiała go na tego typu wyprawy? Teraz zdawało się mu, że tychże powodów miał więcej, przy czym nie każdy z nich bezpośrednio był z nim samym związany. Wyjście to też miało (przede wszystkim) sprawić radość Blake, bo zważywszy na jej problemy, opcje miewali dość ograniczone. Nie zamierzał jej psuć humoru swoim nastawieniem, dlatego po jej pytaniu postanowił prędko się zreflektować. Z tym, że niekoniecznie miało mu to wyjść. — Tak, wszystko w porządku — skłamał tak perfidnie, że poczuł z tego powodu palący wstyd. O ile tego typu zagrywki sprawdzały się podczas rozpraw, tak oszukiwanie bliskich mu osób bywało przykre w swej prostocie. — Moja przyjaciółka choruje — wyjawił więc, bo stan zdrowia Mari mocno na niego wpływał. Choć wierzył w powodzenie operacji, której miała się poddać, narastała w nim obawa, że coś pójdzie nie tak. I że straci ją tak, jak stracił Judy, a na to gotowy nie był. Posłał jednak Blake uśmiech, by nie zdradzać, jak bardzo to wszystko na niego wpływa. — Piracki pierścień albo statek w butelce? — zaśmiał się, nie myśląc jednak wcale o Walterze teraz, tylko o Mari. Mógłby jej coś kupić, owszem. Tylko jej. No, może jakąś baryłkę z piwem dla Gwen, skoro zyskać chciał jakoś w jej oczach. A Walterowi... nic zapewne nigdy już nie kupi; nie po tym, gdy na święta wydał majątek, by sekretnie dać mu cenny egzemplarz jednej z jego ulubionych książek. Żałosne. — To chodźmy na ten statek — zasugerował wzdychając, jako że inne atrakcje nie wydały się mu dość interesujące. Zaraz potem spojrzał na nią z zaskoczeniem. — Blake — wymówił jej imię z lekką goryczą, kręcąc przy tym głową. — Nigdy w życiu nie poszedłbym na żadną potańcówkę — uświadomił ją, choć zdawało się mu, że tego typu sprawy są oczywiste. Za rozrywkę uznawał picie alkoholu, co przy niej było zabronione, ale nie oznaczało to, że nagle byłby w stanie zdecydować się na udział w czymś tak żenującym, jak potańcówka. Jeśli chciałaby pójść, mogła przecież zaprosić kogoś znajomego. Powędrował jej śladem do stoiska, poszukując czegoś dla Mari, ale nic nie wydawało się mu odpowiednie. — Blake? Ja... tak jakby... — odważył się nagle, zmuszając ją do odciągnięcia wzroku od oglądanych błyskotek. — Zostałem zwolniony — przyznał w końcu, czując, że słowa te wymówione dodają całej sytuacji nazbyt dużo grozy. Przecież wiedział, że go zwolnią. Dlaczego się aż tak tym przejmował?

Blake Hargrove
Strażak — Lorne Bay Fire Station
30 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak. Księgowa dla znajomych. Wolontariusz w schronisku. Dwa lata temu zbyt zabawowa - dzisiaj przeciwnie.
Dlatego uważała, że lepiej nawet by się nie silili na jakieś większe rozrywki. Nie dlatego, że nie chciała. A dlatego, iż zdawała sobie sprawę z tego, że to jej problemy są... no, problemem. Była dumna z siebie, iż od niemal ponad roku dawała sobie radę, ale przy tym unikała wszelakich pokus, wciąż sobie nie do końca ufając. Dlatego bywały chwile kiedy czuła się winna, że nie może... okej, może, ale, że nie chciała wyjść np. z Benem do baru by tak pogadać jak ludzie. Starała się, więc w innych aspektach. Musiała się tego na nowo uczyć. Tak czy inaczej nie bardzo uwierzyła w jego "wszystko w porządku". U siebie słyszała takie kłamstwa na okrągło, więc... doceniła, że dostała za chwilę odpowiedź - przy której momentalnie złapała brata za rękaw.
- O rety... Przykro mi. Możesz bujać w obłokach dalej - co by wiedział, że teraz mu nie przeszkodzi. A jak się zmartwiła! Toż to o zdrowie chodziło! Dobrze, że złapała go za rękaw, a nie rękę bo by teraz miał odciski jej paznokci na skórze... tak się powstrzymywała aby nie wpaść w swoją normalną - i ogromną - troskę względem zdrowia drugiej osoby. Po śmierci Judy była na tym punkcie przewrażliwiona. - Brzmi poważnie... Jak się czuje? Ma dobrą opiekę? - unikała pytania o szczegóły względem choroby bo nie chciała być super wścibska. Poza tym oboje stracili siostrę, więc chcąc nie chcąc była pewna, że Ben się przejmuje o wiele bardziej niż pokazywał.
- Uuuu, statek w butelce to zawsze super prezent. Nie widziałam chyba by nosił pierścień... Znaczy, ekhm, zależy czy ta osoba lubi pierścienie bo też fajny prezent - poprawiła się bo ona to jednak myślała o Walterze. I by padła z zachwytu wiedząc o tym, że Benjamin to jednak mistrz prezentów, więc nie musiała się o to martwić. - I to jest dobre nastawienie - może nie tryskał radością, ale decyzję podjął. Decyzję, którą przyjęła z uśmiechem. Na palcach jednej ręki mogła zliczyć ile razy w ogóle bywała na jakimkolwiek statku, więc tym bardziej zabytkowy będzie mogła nadrobić. - Wiem, wiem. Ale pozwól siostrze marzyć, że wystarczy odpowiednia osoba i skakałbyś z radości na takiej potańcówce - westchnęła, a i najwyraźniej humor jej się złapał mały. Serio chciała w to wierzyć! Tak samo jak w to, że pewnego dnia bez problemu powie bratu, że mogą iść do baru i on może śmiało przy niej pić - i będzie w porządku. Kiedyś na pewno. Wierzyła w to. - Hm? - sama przestała oglądać ewentualne prezenty i zerknęła na Bena, kiedy próbował coś z siebie wydusić. I wydusił... Wpierw dopadło ją zaskoczenie, rzecz jasna. - Zwolniony? Dlaczego? Przecież jesteś super adwokatem - nie rozumiała tego. Ale wydawało się, że mimo, iż pracował nad własną kancelarią to zwolnienie łatwe nie było. Sama Blake była zaskoczona. Stawiała na opcję, iż sam odejdzie, więc... co się stało?

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Nigdy nie myślał o niej jak o problemie, utrudnieniu czy niechcianym frasunku. Nie złościł się i nie wściekał, tak jak i nie oceniał. Nawet wtedy, gdy wszystko na tym świecie poczęło zdawać się niewłaściwe, nazbyt skomplikowane. Może żałował jedynie, że nie jest w stanie w słuszny sposób jej pomóc, że to tylko od niej tak wiele zależy. Niewielką ceną za poprawę jej zdrowia było więc unikanie miejsc, które teoretycznie lubił, a które źle mogły na nią wpłynąć. Z tego samego powodu i w jego mieszkaniu zapasy alkoholu skurczone były do minimum, przy czym zostały schowane tak, by nie kusić zagubionego wzroku. Nie uznawał tego za ogromne wyrzeczenie, ale cieszył się, że takimi czynami jest w stanie wspierać ją w tej podstępnej chorobie.
— Najlepszą — odparł w półuśmiechu, spojrzenie na moment kierując na dłoń siostry. Skupiając się na tak wielu innych kwestiach zapomniał, że tematu choroby jakiejkolwiek lepiej przy Blake nie poruszać. — Ma problemy z sercem, ale to nic. Wiesz, to na pewno kwestia jednej operacji — nie miał pewności, czy słowami tymi chce uspokoić siostrę, czy samego siebie; bez wątpienia jednak w głosie jego zadrżała lekka panika, nawet jeśli Mari nieustannie powtarzał, że nie ma się czym martwić. Chcąc jednak ten dzień spędzić w miłej atmosferze, wolał ów sprawę odsunąć od siebie jak najdalej. — To był żart. I butelka, i pierścień — rzekł z rozbawieniem, dziwiąc się, że jego słowa nadal mogą być przez nią odbierane tak dosłownie. Czy nie powinna przez te długie lata nauczyć się już, że Ben nad wyraz poważnie podchodzi do tego typu kwestii? — Chociaż chyba kupiłem kiedyś Jane coś równie głupiego — zamyślił się na moment, wracając do czasów dzieciństwa. Zbyt młody i naiwny był jednak wtedy, by mogło się to teraz liczyć; skoro ów przedmiotu nawet nie pamiętał, a Jane z całą pewnością prędko się go pozbyła, nie było o czym mówić. — Nie ma mowy — odparł zgryźliwie, sprzedając jej kuksańca w bok, bo nie chciał wcale jawić się w jej wyobrażeniach w taki sposób. Benjamin do życia podchodził w bardzo luźny sposób, ale wciąż były sprawy, które w żaden sposób go nie cechowały. Począł oglądać jakiś łańcuszek, zastanawiając się, czy spodobałby się Mari, czym naturalnie odkładał w czasie odpowiedź na pytanie Blake. Tym bardziej, że niekoniecznie wiedział co mógłby powiedzieć. — To trochę przez tę nową kancelarię. Więc to niby nic złego, prawda? Z tym, że... — westchnął, przenosząc na nią wzrok. — Lepiej by to wyglądało, gdybym sam odszedł. Na zawsze będę mieć gdzieś w papierach odnotowany fakt, że zostałem zwolniony wymruczał gorzko, czując się, jakby miał dopiero dwadzieścia lat. Jakby po raz pierwszy utracił pracę i jakby wobec tego świat miał się zawalić. Poniekąd jednak tak właśnie było, chociaż tłumaczenie tego mogło być skomplikowanym zabiegiem. — Kupujesz coś czy idziemy na ten statek? — spytał po chwili, uznając, że żaden przedmiot ze straganu nie jest odpowiednio dobry, by wręczyć go potem Mari.

Blake Hargrove
Strażak — Lorne Bay Fire Station
30 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak. Księgowa dla znajomych. Wolontariusz w schronisku. Dwa lata temu zbyt zabawowa - dzisiaj przeciwnie.
Naprawdę doceniała starania brata. Chyba nigdy się nie odwdzięczy jemu oraz Autumn, że z niej nie zrezygnowali i nawet jak ta serio sprawiała problem w tamtym trudnym czasie to udało im się ją na nogi postawić. Łatwo nie było. Dalej walczyła, ale była na o wiele lepszej drodze niż rok temu - a tym bardziej dwa lata temu. Można powiedzieć, że czuła się jako tako normalnie. Wiadomo, że bywały gorsze dni, ale miała się dla kogo starać.
- Na pewno. Będzie dobrze - usłyszała tą lekką panikę w jego głosie, więc tym razem to jej ton pozostał pewny. Delikatny, ale pełen nadziei oraz wiary. Widziała, że Ben naprawdę się martwi i rozdrapywanie tego teraz - choć strasznie ją to gryzło - nie byłoby dla niego dobra. Chciała, więc chociaż dodać mu tej wiary. - A przy następnej wizycie opowiesz jej o festiwalu i za rok to jej będziesz tutaj tańców odmawiał - dodała z łagodnym uśmiechem. Liczyła, że wtedy by się zgodził w ramach zdrowia i w ogóle, ale teraz przede wszystkim próbowała wzbudzić te lepsze myśli. - Ale to fajne pomysły! Nie musisz ich od razu odrzucać. Mieszkam tutaj niemal całe życie, a nie mam w domu stateczka w butelce - i widać się nie pogniewa jak taki kiedyś w prezencie dostanie. Czasem cieszą te najzwyklejsze rzeczy. A jak się mieszka w mieście, gdzie codziennie widzi się podobne rzeczy do kupienia to często się je ignoruje zamiast mieć chociaż jedną w domu. - Dla niej to nawet rózga byłaby zbyt dobrym prezentem - i momentalnie brwi w gniewie zmarszczyła na samo przypomnienie sobie o Jane. Oczywiście od razu poszły myśli o tym, że teraz się z Benem przyjaźnią, ale wątpliwe aby Blake kiedykolwiek zapałała do Jane sympatią. Musiałaby Benowi życie uratować aby usłyszeć od młodszej Hargrove coś dobrego. Swoją drogą dalej tego nie ogarniała! Jak mogli się przyjaźnić? Założyłaby się, że jakby ona się przyjaźniła z chłopakiem, który złamał jej serce - a pewnie niejeden taki był - to Benjamin też by za nim nie przepadał. Po kuksańcu jednak wrócił jej łagodny wyraz twarzy i małe westchnięcie. Ona i tak będzie wierzyć, że Ben kiedyś z kimś zatańczy! Wystarczyło trochę poczekać.
- Przykro mi, że do tego doszło... Nie powinni Cię zwalniać. Może da się jakoś odwołać? Coś z tym zrobić? - nawet jeśli chciał zakładać swoją kancelarię to rozumiała jego złe samopoczucie względem samego zwolnienia niż odejścia. - Zobaczysz. Będziesz miał swoją kancelarię i będziecie najlepsi. To zwolnienie nie będzie wtedy ważne - i miała szczerą nadzieję, że wtedy sam Ben o tym zapomni. Mogło łatwo nie być, ale chciała go wspierać jak tylko mogła. I serio wierzyła w sukces jego nowej kancelarii! - Możemy iść. Najwyżej tu wrócimy - dodała i mogli odejść, spacerkiem udając się w stronę statku. Wzrok po drodze i tak wędrował ku innym straganom oraz samych dekoracjach, ale dzielnie się nie zatrzymywała.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Szemrzące morze nieustannie przywoływało na myśl sprawy, o których lepiej zapomnieć, odsuwając je od siebie w najdalszy kąt. Wśród nich kryły się wyprawy, na które udawali się z Judy we dwójkę, wykluczając przy tym Blake. Było to naturalną konsekwencją tego, że wyprowadzając się z domu doprowadzili do ochłodzenia się ich relacji, ale dla Bena ów czyn był haniebny. Teraz to wiedział. Może za późno, bo może — tylko może — gdyby odpowiednio często odzywał się do Blake, jej życie potoczyłoby się w lepszy sposób? Niezmącony alkoholem, wyniszczającym jej życie? Obwinianie się za wszystko miał chyba po prostu we krwi, nieustannie dostrzegając, że coś zrobić mógł lepiej. Dlatego jednak teraz z radością nadrabiał z Blake utracony czas, dochodząc niekiedy do wstydliwych i niesprawiedliwych wniosków. Takich, wobec których Judy jawiła się jako osoba o nienajlepszej moralności, manipulacjami wykorzystująca wszystkich dookoła siebie. Wszak to właśnie przez nią Ben porzucił własne marzenia, udając się na prawo. Ciężko jednak było złościć się o sprawy, które należały już do przeszłości. Istotne było wyłącznie to, że ze świadomością popełnionych błędów, ukształtować można było nową, dobrą rzeczywistość.
— Daj spokój, Jane się zmieniła. Ja się zmieniłem — odparł wzdychając, bo nie zgodziłby się z Blake. Wygłupił się niegdyś, ot co. I nikt mu serca nie złamał, bo Ben aż tak wielkich wrażeń w życiu nie doświadczył. A do miłości nikogo zmuszać nie można, prawda? Z tym, że to raczej i tak było szczeniackim zauroczeniem, niczym więcej. Wzmianki o tańcu naprawdę wolał za to ignorować, bo były takie sprawy na świecie, które zawsze zdawać się mu będą niczym więcej, niż żałosnym aktem upokorzenia się. — Nie, to nie ma sensu. Poza tym, powinienem był odejść z kancelarii już kilka miesięcy temu, gdy… — nawet gdyby chciał, nie potrafiłby jej tego wyjaśnić. Dręczyło go jednak nieustannie to, że zaszkodził wówczas Walterowi. Tak jak i to jego przyznanie, że ta sprawa rozwodowa zawsze będzie ważną częścią ich znajomości. — Chodzi mi o to, że to moja wina, więc po prostu muszę się z tym pogodzić — dodał ponuro, wzruszając ramionami. Gdyby nie zwlekał, wszystko ułożyłoby się dużo lepiej. Zawsze brakowało mu jednak odwagi, by wykonać tak śmiały krok i złożyć wypowiedzenie. — Może, ale… Trochę mam wrażenie, że mój były szef będzie robić wszystko, żebyśmy nie mieli ani jednego klienta. Ubzdurało mu się, że chcę z nim konkurować — zdradził z rozbawieniem, bo założenie to było niezwykle absurdalne. Benjamin nie chciał już mieć do czynienia z bogatymi oszustami, wykorzystującymi luki prawne, by ugrać jak najwięcej profitów.
Podążając w stronę statku polecił Blake, by zakupiła im bilety na wspomniane muzeum tkwiące na wodzie, po czym sam udał się do nieopodal znajdującego się straganu z pluszakami. Nie chcąc wracać z pustymi rękoma, kupił dla Mari jakąś rozkoszną meduzę zapewne, a gdy spotkał się znów z siostrą, i w jej dłonie wcisnął mały przedmiot. — Nigdy nie mów, że niczego ci nie daję — zagroził jej, uśmiechając się lekko. Wciąż nie zgadzał się z tym, że statek w butelce może być jakkolwiek użyteczny, ale nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy, postanowił jeden z nich siostrze kupić.

Blake Hargrove
Strażak — Lorne Bay Fire Station
30 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak. Księgowa dla znajomych. Wolontariusz w schronisku. Dwa lata temu zbyt zabawowa - dzisiaj przeciwnie.
Nigdy nie obwiniała innych o swoje procentowe problemy. Wiedziała skąd się wzięły i nie mogła wtedy z tym wiele zrobić. Pewnie nieraz brakowało jej rodzeństwa. Wszak z rodzicami wolała nie rozmawiać, ale bardziej siebie obwiniała za to, że nie była nachalniejsza i nie pomagała bratu wystarczająco z ich siostrą. Całe to poczucie winy tylko się nasiliło po śmierci Judy i łatwiej było popaść w nałóg przez zapomnienie. Cieszyła się, że teraz mogą z Benem więcej czasu ze sobą spędzać i miała nadzieję, że nie trzeba będzie kolejnych tragedii by tylko to ścieśnić.
- Nie powiem, że nie da się zmienić, ale sam się przyznaj. Czy na moim miejscu uwierzyłbyś w zmianę u faceta, który mnie tak potraktował? - nie musiała znać odpowiedzi, więc nie będzie naciskać, no ale chciała pokazać swój punkt widzenia. Naprawdę ciężko było jej darzyć sympatią pannę, która złamała serducho jej bratu. Ben może sobie mówić swoje, a ona swoje wiedziała. I tak jak nie będzie im niszczyć tej niby przyjaźni, tak nie pozwoli na nic więcej. Na Benjamina czekał na pewno ktoś o wiele lepszy i tyle, o.
- Hm? Gdy co? - no jasne, że zwróciła uwagę jak tak nagle się przerywa. Stało się coś parę miesięcy temu? Aż wytężyła pamięć. Mogła nie wiedzieć bo pewnie nie znała większości spraw kancelaryjnych, ale i tak się zastanawiała czy coś miało miejsce szczególnego w tamtym czasie. - Zwolnienie to nie Twoja wina. Ale może teraz łatwiej będzie ruszyć do przodu? - wciąż nie uważała, że dobrze się stało, ale skoro brat uważał, że nie można już nic zrobić to chociaż do przodu trzeba ruszać. Tak by się nie załamywać i nie stać w miejscu. Tym bardziej teraz będzie miał więcej czasu by zająć się swoją przyszłą kancelarią. - Tylko mi się tu nie poddawaj jeszcze przed otwarciem - dała mu kuksańca na otuchę. - Niech sobie myśli co chce. Jesteś dobry w tym co robisz i klienci będą to widzieć. Wszystkich Ci nie zabierze, a jak będzie trzeba jakiejś porady prawnej to Ci kogoś podeślę - znała sporo osób i to nie tak, że będzie namawiać, ale jak usłyszy, że ktoś potrzebuje prawnika to będzie doskonale wiedziała kogo polecić. A i wcześniej deklarowała swoją chęć pomocy jako księgowa, więc była gotowa w stu procentach aby bratu pomóc. Zwłaszcza na początku co by na nogi stanęli.
Zgodziła się bez problemu bilety kupić, wierząc iż Ben nie miał zamiaru uciekać. Obiecała, że nie spędzą tutaj całego dnia, więc nie było powodu! Kolejka poszła nawet sprawnie, więc chwilkę zaczekała na powrót towarzysza, ale zdecydowanie było widać jej zaskoczenie kiedy wcisnął jej jakiś mały przedmiot do rąk... a gdy wzrok na niego padł, to na twarzy Blake od razu zagościł szeroki uśmiech.
- O rety, nigdy. Prześliczny jest! - aż musiała go obejrzeć z każdej strony. Wciąż sama się sobie dziwiła, że nigdy takiego nie miała, a tak się jej podobał. Ciężko było to wytłumaczyć, ale ewidentnie czerpała radość z owego prezenciku. - Dziękuję. Będzie stał w domu na honorowym miejscu. Tak co by każdy widział - dodała wesoło bo choć nie był to wielki prezent to jakoś dużo dla niej znaczył. Więcej niż sądziła. - Teraz nie mogę dwóch rzeczy zgubić na tym zwiedzaniu - chwyciła brata pod rękę - jako jedną z tych "rzeczy" - i mogli wkroczyć na statek w celu zwiedzania... trzeba mieć nadzieję, że nie będzie tego porównywać z tym stateczkiem w buteleczce.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Posyłając jej markotne spojrzenie pokręcił lekko głową, nie mogąc pozwolić na to, by tak prostym pytaniem zyskała nad nim przewagę. — A co, masz takiego faceta w swoim życiu? — pytaniem tym jasno wskazał, że odpowiedzi jednoznacznej jej nie udzieli. Choć naturalnie wolałby jawić się w jej oczach jako jej obrońca, ciężko było mu orzec w sprawie nieznanej. W tego typu rozterkach wiele czynników ma przecież znaczenie, wobec czego nie można tak kategorycznie wyrokować. W pytaniu jego jednak kryła się podejrzliwość, bo Blake nieczęsto zdradzała mu przecież cokolwiek.
— Gdy spieprzyłem jedną sprawę, ale to nieistotne już — odparł, wzruszając ramionami. Nie lubiąc dzielić się z nikim swoją prywatnością, mógłby walczyć zaciekle o wybronienie każdego z wypowiedzianych przez siebie słów. Niekoniecznie przy tym kłamiąc, a po prostu nie mówiąc całej prawdy. Ta w dodatku była zbyt skomplikowana, by dzielić się nią teraz z Blake. No i... mimowolną powierniczką jego sekretów została Mari, tak więc nie odczuwał nawet potrzeby zwierzenia się komukolwiek. Już nie. — Pewnie tak, bo zawsze szukałbym jakiejś wymówki — zgodził się z nią z uśmiechem, wzruszając lekko ramionami. Być może miała rację, ale dla Benjamina przerażającym było to wszystko. Ten okres, podczas którego będzie bez pracy, bo biurokracja wmusi w niego stagnację. Nim uzyskają z Gwen zgodę na założenie tej kancelarii, nim wynajmą lokal, nim znajdą pierwszych klientów... Cieszył się jednak z ofiarowywanego mu wsparcia, jaki i ze wszystkich wymawianych przez siostrę słów.
— Nie przesadzajmy, to po prostu statek. I butelka — przypomniał jej z rozbawieniem, zadowolony jednak z udanego prezentu. — Nie zamierzam ci przecież nigdzie uciec — dodał po chwili, pozwalając jej zaprowadzić się do wspomnianego muzealnego statku.

Blake Hargrove

koniec <33
ODPOWIEDZ